Spark - Rutka Monika - ebook + audiobook + książka

Spark ebook

Rutka Monika

4,5
49,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nowe miejsce, nowy dom, nowi ludzie... i uśpione demony przeszłości

Elizabeth Parker zostawia słoneczne kalifornijskie plaże, w samym środku roku szkolnego, dla deszczowej Anglii. W dodatku zamieszkuje u zupełnie obcych ludzi, wśród których ma spędzić nadchodzące miesiące. Trochę dużo tych zmian jak na jedną nastolatkę.

Crosby już od pierwszej chwili wydaje się dla niej miejscem idealnym. W końcu gdzie lepiej się zaszyć, jeśli nie w małym nadmorskim miasteczku, u rodziny, która jest niczym bezpieczna wyspa?

Państwo Shaw, Jon i Josephine, a także ich córka Caroline robią wszystko, by Lizzie czuła się u nich jak w domu. Co do syna... Chase, delikatnie mówiąc, nie przejawia takiej życzliwości jak rodzice i siostra. Jest uprzedzony i nieufny. Elizabeth zresztą też uważa go za nad wyraz irytującego człowieka.

Czy obawy Chase'a względem Elizabeth będą słuszne? Co, jeśli Crosby nie jest wcale końcem świata? I czy ojciec Lizzie miał jakiś cel w tym, że wybrał dla niej właśnie ten dom?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 826

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Monika Rutka

Spark

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli. 

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka 

Korekta: Anna Skóra 

Projekt okładki: Justyna Sieprawska 

Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A.  ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwicetel. 32 231 22 19, 32 230 98 63e-mail: [email protected]: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku!  

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres  

https://editio.pl/user/opinie/sparke_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję. 

ISBN: 978-83-283-9518-3

Copyright © Monika Rutka 2022

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Dla F., A. oraz W.

Dzięki Wam nauczyłam się pływać.

PROLOG

— Zapijanie smutków? Do moich uszu dociera tak dobrze znany mi głos.

Unoszę wzrok znad żółtawej cieczy, przekręcam głowę w prawo i spoglądam w parę tęczówek w odcieniu nefrytu. Poprawiam się na niewygodnym barowym stołku, w dłoni obracając szklankę z ostatnimi kroplami whisky, której jeszcze chwilę temu dolewał mi przemiły blondyn krzątający się za ladą. Z plakietki na jego białej koszulce udało mi się wyczytać, że ma na imię Evan.

— Coś w ten deseń odpowiadam po chwili, nie siląc się nawet na uśmiech.

Przez dłuższy moment patrzę prosto w pochłaniające mnie oczy o tak bardzo nietypowej barwie. Nie jest to czysta zieleń. Gdzieniegdzie dostrzegam czerń, a także jaskrawe barwy. W naturalnym świetle są o wiele ładniejsze.

Gdy orientuję się, że moje obserwacje trwają odrobinę za długo, chrząkam cicho i garbię się nieznacznie. Znów przenoszę myśli na jedyne źródło ukojenia i namiastkę szczęścia. Dopijam resztkę tego cholernie drogiego gówna, po czym proszę uroczego blondyna o jeszcze jedną kolejkę. Siedzący obok mnie mężczyzna wtóruje mi.

— Świat cierpi na brak mężczyzn. Szczególnie tych, którzy są cokolwiek warci[1] przerywa ciszę chłopak, a ja ponownie na niego patrzę. Zapisano to już w dziewiętnastym wieku, a ty jesteś idealnym potwierdzeniem tej myśli. Uśmiecha się smutno.

— Ja? Dlaczego?

Obserwuję, jak złote sygnety na dłoni szatyna mienią się w świetle słabych żarówek, gdy ten leniwie przechyla szklankę, aby chwilę później z impetem odstawić ją na blat. Robię dokładnie to samo.

— Inaczej nie siedziałabyś tutaj sama w środku dnia… mówi z powagą, jakiej wcześniej u niego nie słyszałam, po czym dodaje, akcentując pierwsze słowo: Każdego dnia.

Między nami nastaje cisza. Przenoszę wzrok na kolejne wyzerowane szkło.

„Czy już zawsze tak będzie?” myślę sobie.

— Nie musisz tego robić odzywa się znów siedzący obok mnie chłopak.

Gestem przywołuję tego ślicznego blondyna, niemo prosząc o jeszcze jednego. Jest naprawdę przystojny, choć nie w moim typie. Ma twarz modela. Myślę, że może być w moim wieku, albo rok czy dwa starszy. Już z daleka widać, jak delikatne są jego dłonie. Pewnie dorabia sobie po szkole. Pewnie wraca wykończony, nadgania zaległości, idzie spać i tak aż do piątku. Wtedy też wychodzi ze znajomymi na miasto i nie przejmuje się już niczym. Żyje chwilą, jakby jutra nie było. Jakby nic nie miało znaczenia.

— Ostatnio w moim życiu nie ma słusznych decyzji mówię cierpko. Ale uwierz, że gdybym miała zrobić to jeszcze raz… nie wahałabym się.

„Czy ktoś mówił ci kiedyś, że masz piękne oczy?” w mojej głowie znów pojawiają się myśli dopieszczone procentami.

— Coś wymyślę. Obiecuję zapewnia.

Choć wiem, że on bardziej niż ja próbuje uwierzyć w te słowa, silę się na uśmiech i zeruję kolejną szklankę.

Już nawet nie wiem która to.

— Chcę, abyś coś dla mnie zrobiła informuje po chwili szatyn, odstawiając szkło na blat.

Przekręcam się na stołku, tak aby być twarzą do niego. Opieram się wolną ręką o bar, szczerze zaciekawiona tym, co ma mi do powiedzenia. Ten chłopak nigdy o nic nie prosi.

— Może i skończy się to tragicznie. Może będziesz żałowała. Może. Ale tylko może mówi tajemniczo, a ja już wiem, że to nie przyniesie ze sobą nic dobrego.

— Co w takim razie mam zrobić? dociekam, choć teraz jest mi już wszystko jedno.

— Nie opieraj się.

Marszczę brwi.

— Niby przed czym?

Kolejna wyzerowana szklanka. Przekrwiony wzrok. Słaby uśmiech.

— Przed zapomnieniem. Na chwilę.

Iwtedy prychnęłam. Szczerze się zaśmiałam, przez co zwróciłam na siebie uwagę każdej jednej siedzącej wlokalu osoby.

Patrząc na to zperspektywy czasu, wiem, że powinnam pamiętać. Powinnam była się oprzeć. Nie patrzeć. Nie dać się pochłonąć. Nie wten sposób.

Bo gdy zawiesiłam na Tobie wzrok, gdy pozwoliłam sobie na to wszystko… spodobało mi się. Nie powinno. Iwłaśnie dlatego było to tak boleśnie dobre.

Wystarczyła iskra.

Zapominając, wznieciłam płomień. Ten sam, który spalił każdy most prowadzący do mojej bezpiecznej wyspy. Zostałeś na niej. Ichoć powinno mnie to cieszyć przerażało.

Bo iwyspa powoli się zatapiała.

AMy przecież nie potrafiliśmy jeszcze pływać.

Musiałam to zrobić. Wybacz mi.

Twoja C.

*

Rozdział 1

Od dziecka zwykłam głośno i stanowczo wyrażać swoje opinie na najróżniejsze tematy. Nigdy nie pozwalałam innym na słowa sprzeciwu, a docierające do moich uszu niechętne mi uwagi kwitowałam prychnięciem i tupnięciem nóżką, jak na rozpieszczoną panienkę przystało.

Pamiętam dzień, w którym jeden ze znajomych ojca powiedział, że moja bezpośredniość i cięty język przyniosą mi bardzo dużo korzyści, ale raczej więcej problemów. Wtedy też rzuciłam w jego stronę jakiś kąśliwy komentarz, a mężczyzna zaśmiał się, nie dowierzając, że taka małolata ma w ogóle czelność pyskować osobie trzykrotnie od siebie starszej.

„Cóż, teraz powinnam odnaleźć tego faceta, przeprosić go i po prostu przyznać mu rację” myślę sobie.

Zaciskam dłonie w pięści i zamykam mocno oczy. W myślach liczę do dziesięciu, czując nieprzyjemny ścisk w dole brzucha. Moje uszy zatykają się na moment, aby chwilę później wszystko wokół niebezpiecznie ucichło.

Rozluźniam uścisk w momencie, gdy dociera do mnie głos kapitana samolotu informujący o pomyślnym lądowaniu. Mężczyzna dziękuje za wybranie tejże linii i zachęca do ponownego skorzystania z usługi. Dopiero gdy ktoś przypadkiem szturcha mnie w ramię, orientuję się, że przez cały ten czas moje powieki były zamknięte.

Cholera. Udało się.

Odpinam pas i rozglądam się wokół. Ludzie pospiesznie opuszczają swoje miejsca, aby jak najszybciej wyjść z pokładu, nie zdając sobie chyba sprawy, że takie przepychanki jedynie wszystko wydłużą. Siadam więc ponownie na swoim miejscu i czekam, aż tłok zelżeje. Gdy zostaje zaledwie pięć osób, wstaję, po czym wyjmuję walizkę ze schowka nad głową, klnąc na to, jak cholernie jest ciężka.

Opuszczając pokład, żegnam się z przemiłą stewardesą, która życzy mi udanego pobytu w Liverpoolu. Odpowiadam jedynie nikłym uśmiechem, jednak ta nadal okazuje niezwykły entuzjazm.

Byłam wykończona.

Kiedyś marzyłam o pracy w przestworzach. Później jednak odkryłam, że mam awiofobię. Poza tym im starsza się stawałam, tym więcej zaczynałam dostrzegać.

Wyobraźcie sobie mieć płacone za to, że uśmiechacie się do ludzi, gdy zrzędzą wam, że jest im zimno. Że nie macie prawa mieć gorszego dnia, zawsze musicie wyglądać nienagannie i mieć w sobie tak wiele cierpliwości…

Nie, to nie dla mnie. Zdecydowanie.

Droga z placu do miejsca odpraw zajmuje mi mnóstwo czasu. Korytarze zdają się nie mieć końca, a co najgorsze każdy wydaje się dokładnie taki sam jak poprzedni. W pewnym momencie przystaję, aby upewnić się, czy czasem nie krążę w kółko. Gdy jednak do moich uszu docierają w końcu stłumione głosy ruszam przed siebie.

Przekroczywszy dwuskrzydłowe drzwi, trafiam do rozległego pomieszczenia wypełnionego ludźmi. Każdy przeciska się przez tłum i ustawia w przydzielonym do swojego lotu rzędzie, po czym wchodzi w labirynt stworzony z niebieskich pasów zaczepionych na niewielkich słupkach.

Odnajduję wzrokiem swoją trasę i staję za wysokim mężczyzną, który właśnie dzwoni do ukochanej i informuje ją o dotarciu na miejsce. Idę więc jego śladami, łączę się z tutejszym wi-fi i wysyłam ojcu wiadomość.

„Muszę pamiętać, aby zmienić kartę” notuję sobie w głowie.

Ku mojemu zaskoczeniu odprawa przebiega bardzo sprawnie. Zarośnięty mężczyzna pyta jedynie o powód mojej wizyty, sprawdza dokumenty, po czym życzy miłego pobytu. Dziwi mnie brak jakiegokolwiek przeszukania, jednak nie zaprzątam sobie tym dłużej głowy. Zamiast tego odnajduję taśmę, na której kolejno pojawiają się najróżniejsze walizki. Czekanie na bagaż zajmuje mi jakieś piętnaście minut, a jakby tego było mało, zdjęcie go z taśmy przerasta mnie zupełnie. Na szczęście stojący nieopodal starszy mężczyzna postanawia się nade mną zlitować i mi pomóc.

Po zapakowaniu walizek na wózek żegnam się z przemiłym Gerardem i ruszam w stronę wyjścia na główną halę. Staję na moment w miejscu nieco zdezorientowana. Z każdej strony ludzie rzucają się w ramiona bliskich. Wiele osób płacze, inni krzyczą z radości, a gdzieś w tle słyszę jeszcze wrzaski jakiegoś dziecka. Ogólne zamieszanie sprawia, że na chwilę tracę poczucie czasu, przyglądając się temu chaosowi.

Kiedy w końcu się otrząsam, staram się wśród tych wszystkich ludzi odnaleźć znajomą twarz. Jednak w pierwszej kolejności zatrzymuję wzrok na sporej wielkości tekturze z napisem: „Elizabeth Parker! Jestem tu, jak coś!”.

Kąciki moich ust unoszą się niekontrolowanie, a nogi same ruszają przed siebie. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna jak na zawołanie krzyżuje ze mną spojrzenie i odwzajemnia uśmiech, stojąc jeszcze przez chwilę z uniesionymi rękoma.

— Jest i ona! mówi radośnie, gdy staję naprzeciwko niego.

— Dzień dobry!

Z entuzjazmem wysuwam dłoń w kierunku brązowookiego, na co ten śmieje się jedynie i zamyka mnie w szczelnym uścisku. Oszołomiona tym gestem stoję przez moment w bezruchu, jednak ostatecznie oddaję go delikatnie.

— Bardzo się cieszę, że dotarłaś bez większego problemu. Jesteś pewnie zmęczona i głodna. Daj, pomogę ci.

— Nie, no, dziękuję. Poradzę sob…

— Ja wezmę te duże, a ty te małe. Zapakujemy co trzeba i ruszamy w drogę. Nie traćmy czasu. Josephine nie może się doczekać twojego przyjazdu. Caroline również. Mężczyzna bez zbędnych ceregieli wyjmuje moje walizki z wózka, rozsunąwszy automatyczne rączki.

I choć naprawdę staram się o tym nie myśleć, czuję, jak mój brzuch na te słowa zaciska się w supeł, a to kocie żarcie, które zjadłam ostatnio dla zakładu, podchodzi mi do gardła.

Jonathan, bo właśnie tak nazywa się mój opiekun w rodzinie goszczącej, posyła mi ostatnie, radosne spojrzenie i kiwnięciem głowy pokazuje kierunek, w którym mam się udać. Sprawnie chwytam rączki i ruszam za nim. Rozglądam się w międzyczasie po pustoszejącym powoli lotnisku, wzdychając ciężko.

Gdy mijam jedne z wielu rozsuwanych drzwi, wzdrygam się mocno. Chłodny podmuch uderza w moje ciało, a ja przystaję na moment i unoszę wzrok ku niebu, korzystając z okazji zaczerpnięcia świeżego, nadmorskiego powietrza.

Przez następne dziesięć minut przemierzamy ogromny parking, na którym stoją setki samochodów. Gdy docieramy do sektora G2, idący przede mną mężczyzna podchodzi do czarnego range rovera. Bardzo sprawnie, w ciszy pakuje walizki do bagażnika, po czym prosi, abym zajęła miejsce pasażera.

— Co ty robisz, Elizo? pyta w momencie, gdy otwieram drzwi.

Marszczę brwi. Przecież właśnie to kazał mi zrobić, prawda? Z niezrozumieniem patrzę na miejsce za szybą i prycham. Dobra, jestem głupia.

— Boże, zupełnie o tym zapomniałam. Śmieję się pod nosem, a Jonathan mi wtóruje.

Okrążam samochód i zajmuję miejsce po lewej stronie. Muszę się do tego przyzwyczaić.

— Daj sobie kilka dni, a stanie się to dla ciebie normalnością. Mężczyzna siada za kierownicą. Sam na początku miałem ciężko.

— Nie jesteś stąd?

Jego akcent jest tak silny, że bez zastanowienia przypisałabym go właśnie do tego kraju, gdybyśmy spotkali się w Ameryce.

— Urodziłem się pod Chicago. Zerka na mnie z ukosa, odpalając samochód. Po dwudziestych urodzinach przeprowadziłem się do Londynu.

— Sam?

Kiwa głową, ostrożnie cofając z miejsca parkingowego.

— Tak. Byłem dzieciakiem. Któregoś dnia po prostu spakowałem się, oznajmiłem rodzinie, że muszę coś zmienić, i z trzystoma dolcami przyleciałem tutaj. Potrzebowałem wrażeń. Wiesz, adrenaliny. Śmieje się na te wspomnienia. No i tak zaszalałem, że rok później na świecie pojawiła się Caroline dodaje z humorem, a ja parskam na te słowa.

Wyjazd z parkingu zajmuje nam dłuższą chwilę z powodu samochodów, które w tym samym czasie ruszyły w stronę szlabanów. Gdy w końcu udaje nam się opuścić plac, Jonathan wjeżdża na autostradę i znacznie zwiększa prędkość. Uwielbiam to.

— Myślę, że ci się tu spodoba. Co prawda nie jest to Santa Monica, a temperatura nawet nie zbliża się do tamtejszej, szczególnie o tej porze roku, ale to akurat też jest kwestią przyzwyczajenia.

Jedziemy po lewej stronie… Ale to jest dziwne.

— Jestem raczej pozytywnie nastawiona do pobytu tutaj. Pogoda to najmniejszy problem mruczę pod nosem, wzrokiem pochłaniając widoki za oknem.

Zachód słońca nad Morzem Celtyckim, wzdłuż którego biegnie autostrada, to coś, co pozostanie w mojej pamięci na bardzo, bardzo długo. Malownicze niebo okryte barwami od granatowej po rażącą czerwień sprawia wrażenie znakomitego obrazu, wręcz nierealnego. Myślałam, że to kalifornijskie niebo przyprawia mnie o dreszcze jak żadne inne. Zmieniam zdanie. Tutaj nie ma porównania.

— Cieszę się, naprawdę mówi Jonathan z przekonaniem i po prostu czuję, że jest to w pełni szczere. Rozmawiałem już z dyrektorem. Powiedział, że jeśli nie będziesz czuła się na siłach, aby zjawić się w poniedziałek w szkole, nie widzi w tym problemu.

— Pójdę.

Mężczyzna kiwa głową, a jego wzrok ląduje na lusterku. Sprawnie wyprzedza trzy samochody i jeszcze mocniej wciska pedał gazu. Gdy wraca na pierwotny pas, zmienia temat rozmowy. Wypytuje, jak minął mój lot, czy nie było żadnych problemów i jak z moim wyjazdem czuje się ojciec.

— Cóż, no było mu ciężko. Jestem w końcu jego jedyną córeczką. Nigdy nie rozstawaliśmy się na dłużej niż tydzień. Śmieję się pod nosem, na co delikatnie unosi kąciki ust. Uważa jednak, że dobrze zrobi mi ta zmiana. Ja też tak myślę. Poza tym jestem młoda. Potrzebuję wrażeń. Wie pan, adrenaliny.

Uśmiech Jonathana poszerza się na te słowa.

— Wszystko będzie dobrze, Elizo.

I choć wydaje się to odnosić do całokształtu mojej wypowiedzi, w głosie mężczyzny wyłapuję coś dziwnego.

Reszta drogi mija nam w przyjemnej atmosferze z jazzową muzyką w tle. Jon decyduje się opowiedzieć mi trochę o miasteczku: jego historii, mieszkańcach i ciekawych miejscach, które warto odwiedzić. Już na pierwszy rzut oka widać, że mężczyzna jest tam naprawdę szczęśliwy.

Kto wie, może i ja poczuję to samo.

— No więc witamy w Crosby.

Na te słowa mój żołądek kurczy się niemiłosiernie. Wbijam paznokcie w skórę zaciśniętych dłoni, tracąc powoli czucie w rękach.

Czuję dziwny niepokój. Jestem raczej osobą, która nie boi się próbować nowych rzeczy, jednak ten raz nieco różni się od poprzednich. Wcześniej nie zwykłam opuszczać rodzinnego miasta na tak długo. Do cholery, przecież jestem na innym kontynencie, z daleka od bliskich i w dodatku przyjechałam tu z zamiarem zamieszkania u zupełnie obcych mi ludzi. Choć ojciec zapewniał mnie, że rodzina jest sprawdzona i ma wiele pozytywnych opinii nigdy nie wiadomo, jak potoczą się właśnie moje losy pod tym dachem. Jestem pewna siebie, otwarta i bezpośrednia to prawda. Ale co, jeśli im się nie spodobam? Wideorozmowa to jedno, ale wspólne życie każdego dnia to zupełnie inny temat. Tym bardziej ze mną. A co ja zrobię, jeśli mnie wywalą?

„Boże, chcę do domu”.

— Wyglądasz, jakbyś miała zaraz puścić pawia śmieje się Jon.

„Czy możesz się zatrzymać? To jest to, co chcę właśnie zrobić”.

Uśmiecham się jedynie na te słowa, starając się skupić uwagę na widokach za oknem i nie ukrywam, okazuje się to strzałem w dziesiątkę.

Mijamy znak z nazwą miejscowości, wzdłuż ulicy zaczynają pojawiać się budynki. Niewielkie, połączone ze sobą piętrowe domki oraz ustawione po obu stronach drogi samochody, ściśnięte jeden przy drugim, sprawiają, że na moment wstrzymuję oddech. Niby nic takiego, a jednak dla mnie ten widok jest nie do opisania. Chciałabym zamieszkać w takim miejscu, bo tutaj wszystko wygląda tak… normalnie i nieidealnie? Sama nie wiem, jak ubrać to w słowa, ale mam wrażenie, że szybko się tu odnajdę.

Jon w szybkim tempie mija kolejne ulice, które o tej porze jak mnie informuje nie są już tak bardzo zakorkowane. Przejeżdżamy obok ogromnego parku oświetlonego przez stare latarnie oraz kilku budynków biurowych. Każdy z nich zbudowany jest w starym stylu, dzięki czemu nadają okolicy nutkę tajemniczości. Na jednym ze skrzyżowań dostrzegam ogromny słup, a na nim wskazujące różne kierunki znaki informujące o najważniejszych miejscach w mieście.

Gdy zapala się zielone światło, siedzący obok mnie mężczyzna skręca w lewo, zjeżdżając w dół, w stronę „Crosby Beach”. Następnie wjeżdża w pierwszą ulicę po prawej, a moje serce zaczyna bić w szalonym rytmie.

Channel Road. To tutaj.

— Jesteśmy w domu mówi Jon, a w jego głosie słychać nutkę ekscytacji.

Przemierzamy jeszcze kilkadziesiąt metrów, po czym włącza kierunkowskaz.

Dobra, zaraz naprawdę się porzygam.

Samochód zwalnia. Wzrok kierowcy pada na przeciwległy pas, a kiedy mężczyzna upewnia się, że zdąży wykonać manewr, skręca ponownie w prawo. Hamuje przed niewysoką bramką, a ta uruchamia się automatycznie. W prawym rogu zauważam czujnik. Jak się orientuję, służy on do rozpoznawania tablic rejestracyjnych. Aiden, zamontował kiedyś coś takiego w naszym domu, ale z jakiegoś powodu się to nie sprawdziło. Nie wiem dlaczego, nie wnikałam.

Do posiadłości wjeżdżamy bardzo powoli, więc mogę się nieco rozejrzeć. Na dworze jest już szarawo, mimo to dzięki pięknemu oświetleniu jestem w stanie co nieco dostrzec. Po obu stronach betonowego podjazdu rozciąga się soczyście zielona trawa. Sztuczna. Na bank. Nie brakuje tu jednak drzew ani krzewów. Przy ślicznej drewnianej ławeczce dostrzegam przebiśniegi, a pod jedną z dużych koron delikatnie buja się na wietrze huśtawka.

Widok serca tego miejsca sprawia, że uśmiech ponownie pojawia się na moich ustach.

Jest dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałam.

Zbudowany z brązowej cegły dom ma wiele okien o różnych rozmiarach, przeszklone drzwi i czarny spadzisty dach.

— O kurna. Wzdycham, orientując się, że powiedziałam to na głos.

Silnik gaśnie.

— Gotowa?

On pyta poważnie?

— Oczywiście kłamię.

Wysiadam z samochodu. W tym momencie zdaję sobie sprawę, że niemal nie czuję nóg. Zatrzaskuję drzwi auta i unoszę wzrok ku niebu, biorąc kilka głębokich oddechów. W końcu ruszam w stronę bagażnika, przy którym spotykam radosnego Jonathana.

— Weźmiemy je później. Chodź, bo Jo dobija się do mnie od dziesięciu minut. Nie chcę dłużej biedaczki męczyć.

Nie odpowiadając nic, ruszam za mężczyzną. Staram się skupić uwagę na czymkolwiek, ale z powodu szargających moim ciałem nerwów nie jestem w stanie. Wyginam palce we wszystkie strony, aby nieco się odstresować.

Naprawdę nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje. To nie jest do mnie podobne.

Jon otwiera drzwi domu i staje w przejściu, abym jako pierwsza weszła do środka. Zatrzymuję się w pół kroku. Gdy zerkam na niego, dostrzegam w jego oczach iskierki szczęścia. Czuję, jak niewielka część ciężaru spada mi z serca, a żołądek nieznacznie się rozluźnia.

Daję trzy kroki w przód. Gdy przekraczam próg, uderza we mnie ciepło wnętrza. O mój…

— Lizzy! Wysoki kobiecy głos sprawia, że na moment odrywam wzrok od dębowych schodów znajdujących się po prawej stronie, które jako pierwsze rzuciły mi się w oczy.

Patrzę w lewo, na wyłaniającą się z pomieszczenia wysoką blondynkę. Ubrana w dopasowane czarne spodnie i białą koszulkę włożoną w ich środek uśmiecha się do mnie promiennie, rozkładając szeroko ręce. Nim się orientuję, tonę już w jej objęciach.

— Tak się cieszę, że w końcu przyjechałaś mówi czule, gdy odsuwamy się od siebie, i kładzie dłonie na moich ramionach.

— Miło mi panią wreszcie poznać odpowiadam zgodnie z prawdą.

Czym ja się w ogóle tak stresowałam?

— Mów mi Josephine, proszę. Już o tym rozmawiałyśmy.

Uśmiecham się delikatnie. Do moich uszu dociera dźwięk zamykanych drzwi, więc zerkam przez ramię na Jona, który leniwie zdejmuje buty, a zaraz po nich pozbywa się kurtki.

— Obiad czeka, chodźmy! Blondynka chwyta moją rękę, jednak ja na moment ją wyrywam.

Zdejmuję obuwie i kładę je na półce przy wyjściu.

— Tak bardzo cieszę się, że już jesteś! piszczy kobieta, powtarzając w zasadzie to, co powiedziała niecałą minutę wcześniej.

Ponownie bierze moją dłoń w swoją i prowadzi do pomieszczenia po prawej stronie, blisko schodów, które jak podejrzewałam, okazało się kuchnią i… Nie widziałam jeszcze reszty domu, ale jeśli została urządzona w tym samym stylu co ta część, to śmiało mogę stwierdzić, iż jest spełnieniem moich najskrytszych marzeń.

Z lewej znajduje się ogromny biały stół przeznaczony dla sześciu osób. Na jego środku stoi kosz ze świeżymi owocami, a ścianę za nim zapełniają oprawione w ramki rodzinne zdjęcia. Środkową część zajmuje tego samego koloru co stół kuchenna wyspa z blatem z jasnego drewna. Pozostałe meble tworzą literę „L”. Nad zlewem znajduje się olbrzymie okno z widokiem na jak przypuszczam ogród. Całość dopieszczają zwisające z sufitu nad miejscami przeznaczonymi do posiłków lampy, ledy pod wiszącymi szafkami oraz mnóstwo innych drobiazgów, których mój wzrok nie jest w stanie od razu wyłapać.

„Jak w moim rodzinnym domu…” myślę.

— Gdzie są dzieciaki? pyta Jon, wchodząc za mną do pomieszczenia.

Mężczyzna podchodzi do zlewu, aby umyć ręce przed obiadem, więc idę w jego ślady.

— Caroline pojechała po Chase’a na trening mówi Josephine, mieszając drewnianą łyżką coś na patelni. Trzeba pojechać z nim jutro do mechanika po auto. Z tego, co słyszałam, jest już zrobione.

— W porządku. Proszę. Jon podaje mi papierowy ręcznik, w który wycieram ręce, po czym dodaje ze śmiechem: I co? Lepiej? Wiesz, Jo, myślałem, że Eliza mi zejdzie w tym samochodzie, zanim w ogóle wyjadę z parkingu w Liverpoolu.

Parskam, z trudem hamując śmiech.

— Nie wiedziałam, że aż tak to było widać.

— No ale dziwisz się, Jon? Josephine unosi brew w odpowiedzi na słowa męża. Sama na jej miejscu bałabym się dwudziestominutowej podróży z takim idiotą.

Jonathan otwiera usta, aby coś odpowiedzieć, jednak zamyka je w momencie, gdy do naszych uszu dociera dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza. Chwilę później słychać głośny śmiech. Matko jedyna…

— Ty to jednak jesteś debil!

— Powiedziała, co wiedziała!

— Oho. Josephine wyciera dłonie w kuchenny ręcznik i patrzy wprost na mnie. Teraz to dopiero poznasz tłumoków.

— Nie obrażaj moich dzieci rzuca ciemnooki.

Blondynka przewraca oczami, po czym jej wzrok kieruje się na punkt poza moim ramieniem. Cholera. Cholera. Cholera. Czuję, jak moje ciało spina się bardziej niż dotychczas. Serce znów wybija jakiś dziwny rytm, choć może w ogóle już nie bije. Nie wiem. Nie myślę o tym. Ani o oddychaniu. Ja pier…

— O Boziu! piszczy złotowłosa dziewczyna w momencie, gdy odwracam się na pięcie. Lizzy!

W moich uszach echem odbija się stukot jej obcasów, gdy podbiega do mnie i bez zastanowienia zamyka w swoich ramionach.

Otwartość i ciepło tej rodziny rozwalają mnie od środka. Przysięgam.

Dziewczyna odsuwa się ode mnie i mierzy wzrokiem od stóp do głów, przez co czuję się nieco niezręcznie. Mimo to i ja w końcu postanawiam przyjrzeć się jej z bliska, skoro jest ku temu okazja, bo cholera blondynka w obcisłej dopasowanej spódnicy i białej koszuli naprawdę robi wrażenie. Pozwoliła sobie na rozpięcie dwóch guzików i zaprezentowanie pokaźnego biustu, a pełne usta pomalowała czerwoną szminką. Jeszcze nigdy nie widziałam, aby ktoś miał tak czyste niebieskie tęczówki i bujne rzęsy. Kamerka podczas wideorozmowy zdecydowanie nie pozwalała dostrzec ich piękna. Jestem pewna, że w szkole dziewczyna przyprawiła o kompleksy większość koleżanek. Po prostu ideał.

— Ale się cieszę! Na żywo jesteś jeszcze śliczniejsza! mówi bez ogródek. W końcu w domu będzie równowaga i Jo nie zostanie sama na polu bitwy z tymi głąbami.

— Kolejna! Jon unosi ręce w błagalnym geście.

Śmieję się cicho, po czym przenoszę wzrok na osobę, która właśnie przekracza próg pomieszczenia. Nasze spojrzenia się spotykają. Na twarzy chłopaka maluje się grymas. Chyba jest to uśmiech. Nie wiem. Wcześniej, podczas wideorozmowy, przy której był obecny, również nie potrafiłam tego rozgryźć.

— Cześć mówi niskim, zachrypniętym głosem i podchodzi, wysuwając w moją stronę rękę.

Chłopak jest wysoki. Cholera. Bardzo wysoki. Oni wszyscy tacy są. Myślę, że może mieć metr dziewięćdziesiąt. Ubrał się na czarno, w dopasowane spodnie, koszulkę i bluzę. Jego włosy, niezbyt krótkie, kolorem nie różnią się od ubioru. Głęboka czerń. Kilka mokrych kosmyków opada mu na czoło, jednak szybko je odgarnia.

— Chase.

„Gapisz się trochę za długo, idiotko” wrzeszczą głosy w mojej głowie.

— Elizabeth. Odwzajemniam gest, jednak bardzo szybko wyswobadzam dłoń z jego uścisku.

Zerkam niepewnie na ciemnowłosego, ale ten pozostaje niewzruszony i wsuwa ręce do kieszeni. Na prawej ma zegarek na skórzanym pasku.

— Dobra, siadajmy, bo umieram z głodu! Caroline ciągnie mnie, bym usiadła obok niej.

Jonathan zajmuje miejsce u szczytu, Josephine naprzeciwko mnie, a obok kobiety siada ich syn.

— Prawie zapomniałam! Blondyna klaszcze w dłonie, odsuwa się od stołu i podchodzi do lodówki. Z racji tego, że tutaj, w Anglii, możesz robić to pełnoprawnie, musimy uczcić ten dzień. Jon, czyń honory.

Szatyn otwiera wino i rozlewa je do kieliszków, po czym odstawia butelkę na stół, na wypadek gdyby ktoś chciał więcej. Następnie życzy smacznego, więc każdy skupia się na wypełnieniu swoich talerzy. Ja postawiłam na sałatkę z kurczakiem.

— Jak minęła podróż, Lizzy?

Patrzę na siedzącą obok mnie Caroline, gdy w moich ustach ląduje kawałek sałaty z mozzarellą.

— Dobrze. Na szczęście obyło się bez wrzeszczących dzieciaków.

Dziewczyna parska śmiechem.

— To trzeba faktycznie mieć szczęście. Popija wino. Kiedyś, gdy leciałam do Francji, jakiś dzieciak narzygał mi na jedyne buty, które ze sobą miałam. Były to czółenka z odkrytymi palcami, więc większość czasu spędziłam w łazience w samolocie, wyciągając spomiędzy nich resztki tego, co zwrócił.

— Poważnie, Car? Przy jedzeniu? jęczy z niezadowoleniem Josephine, przeżuwając coś.

— Ty to zawsze wiesz, co i kiedy powiedzieć stwierdza Jon.

Blondynka wysuwa w stronę rodziców język.

— Po kolacji pokażę ci dom. Josephine postanawia zmienić temat. W zeszłym tygodniu razem z Caroline przygotowałyśmy dla ciebie pokój. Mam nadzieję, że lubisz beżowy. Szczerze, zapomniałam o to spytać, gdy rozmawiałyśmy. Ale jeśli nie, to zmienimy kolor. Uśmiecha się ciepło.

W tym momencie do moich uszu dociera ciche prychnięcie z naprzeciwka.

Zerkam na siedzącego po skosie chłopaka, który przewraca oczami i jak się okazuje przysłuchuje się naszej rozmowie, grzebiąc w międzyczasie w telefonie.

— Młody, odłóż komórkę mówi stanowczo Jon, a brunet od razu wykonuje polecenie.

Chrząkam cicho.

Chase jest jedynym z członków tej rodziny, z którym nie zamieniłam nawet słowa przed przyjazdem do Crosby. Podczas wideorozmów pojawił się tylko raz, a i tak siedział z nosem w telefonie, przewracając ciągle oczami i nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła. Z lekka aroganckie zachowanie, ale cóż, to nie moja sprawa.

— Nie trzeba odpowiadam Josephine. Jestem pewna, że będzie pięknie. Poza tym uwielbiam ten kolor.

— Och, to fantastycznie! rzuca moja opiekunka.

Reszta posiłku mija w bardzo przyjemnej atmosferze. Rozmowa przewija się przez najróżniejsze tematy od tych dotyczących mojej osoby po politykę czy po prostu śmieszne fakty związane z rodziną.

— Więc wracasz do Manchesteru, tak? pytam, gdy Caroline mówi, jak bardzo ubolewa nad tym, że już jutro musi się ze mną pożegnać, przez co nie będzie nam dane lepiej się poznać.

— Niestety.

Och.

— No, ale w sumie od poniedziałku do piątku i tak masz szkołę, więc szybko zleci. A gdy już będę przyjeżdżała, to wyjdziemy na miasto czy coś. Klaszcze entuzjastycznie w dłonie, po czym skupia uwagę na siedzącym cicho chłopaku. Bo ten gbur to raczej niewiele będzie miał ci do zaoferowania. Parska, nie odrywając od niego spojrzenia.

Chase przewraca jedynie oczami na słowa siostry.

Dziękuję za przepyszny posiłek i już chwilę później stoję z Josephine przy zmywarce, kłócąc się o to, która z nas ją załaduje. Wygrywam solidnym argumentem, że skoro mam tu mieszkać, to muszę się przyzwyczaić i po prostu też dać coś od siebie.

— Jesteś na pewno bardzo zmęczona. Sama bym sobie poradziła.

— Przestań już marudzić. Śmieję się na słowa Jo.

— Ej, ej! A ty dokąd? Głos Jona sprawia, że unoszę wzrok znad urządzenia.

— Do pokoju? mówi Chase, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.

— Najpierw pomożesz mi z walizkami.

Czy ten chłopak ma jakiś problem z oczami, że tak ciągle nimi przewraca? Wprawdzie mam to gdzieś, ale to takie słabe z jego strony.

— Nie musisz, dzięki wtrącam szybko, zwracając się bezpośrednio do bruneta. Poradzę sobie.

Nie mam zamiaru być mu wdzięczna za chociażby wniesienie głupich toreb, skoro zachowuje się w ten sposób. To nie tak, że oceniam pochopnie, ale patrząc na to, jak traktuje wszystkich wokół, po niespełna godzinie znajomości jestem skłonna stwierdzić, że charakterek ma z lekka paskudny.

— Och, panna niezależna, super. Prycha cicho, myśląc chyba, że tego nie usłyszę.

Ale gdy już ma wyjść, a ja mam zamiar to po prostu przemilczeć, moje usta same się otwierają, zanim mózg w ogóle zdążył się rozgrzać.

— Masz jakiś problem? pytam trochę zbyt chamsko.

Nie wiem, kto jest bardziej zdziwiony siedzący przy stole Jonathan, który krztusi się winem, stojąca nieopodal Josephine, cicho chichrająca się na moje słowa, ja sama czy może chłopak, który zatrzymał się w pół kroku i patrzy teraz na mnie spode łba. Jego wzrok leniwie skanuje moją zgarbioną sylwetkę, po czym zatrzymuje się na oczach. Przez chwilę patrzy z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kompletnie nie potrafię stwierdzić, o czym myśli.

— Fantastycznie. Po raz milionowy tego dnia przewraca oczami i znika za ścianą.

Co za…

— Musisz wiedzieć, że Chase jest… mówi w końcu blondynka, zerkając to na mnie, to na trzymany w ręku talerz …dziwny? Ale to już chyba zauważyłaś.

Jon śmieje się i wstaje od stołu.

Gdzie tak właściwie podziała się Caroline?

— Prawda jest taka, że trudno znaleźć na niego odpowiednie słowo wtrąca mężczyzna. Ale widzę, że ty akurat sobie z nim poradzisz. I dobrze. Z nim tak trzeba. My nie mamy nic przeciwko, a wręcz się cieszymy, że nie siedzisz cicho. Mimo wszystko zobaczysz, że gdy bliżej się go pozna, to jest w porządku.

Podmienili go, że jest tak różny od nich, czy jak? Nawet mnie nie zna, a już na wstępie zachowuje się jak zwykły dupek.

Nieważne.

Z pomocą Josephine sprawnie wypełniam zmywarkę brudnymi naczyniami. Nieistotny temat zachowania jej syna odkładamy na później, do reszty dając się pochłonąć książkom. Jak się okazuje, kobieta jest bardzo oczytaną osobą. Obiecała mi pokazać swoją biblioteczkę, którą od kilku lat gromadzi, chodząc na targi i do antykwariatów.

— Udało mi się nawet dostać jeden ze stu pierwszych tomów wydanych przez Jane Austen.

— Nie…

— Aha! Co prawda trochę mnie kosztował, ale cholera, było to warte kłótni z Jonem. Uwielbiam jej dzieła. Wzdycha rozmarzona.

— To tak jak ja. Przeczytałam każdą z jej książek. Jest dla mnie ogromną inspiracją.

Blondynka uśmiecha się na moje słowa. Widać, że i ją wyraźnie cieszy nasze wspólne zainteresowanie.

— Chodź, pokażę ci dom!

Wycieram ręce w ręcznik, który wrzucam do kosza pod zlewem. Jakie to typowe. Z Josephine u boku opuszczam pomieszczenie. W korytarzu mijamy Caroline, która była na papierosie. Dziewczyna życzy mi dobrej nocy i tłumacząc się zmęczeniem, znika na górze.

— A więc tutaj mamy salon…

Przez kolejne kilkanaście minut ze skupieniem słucham kobiety, która cierpliwie i z niezmiennie bijącym od niej ciepłem oprowadza mnie po domu. Okazuje się, że drzwi, z których wyszła, gdy się pojawiłam, prowadzą do salonu. Pod schodami swoje miejsce ma skrytka na najróżniejsze środki czystości. Naprzeciwko głównego wejścia znajdują się kolejne oszklone drzwi, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi prowadzą do ogrodu za domem. We wnęce przy tylnym wyjściu jest łazienka, z której z reguły korzystają goście, oraz zejście do piwnicy. Tam Jon w wolnych chwilach tworzy. Co? Nie mam pojęcia i nie zamierzam dopytywać.

Piętro, na które prowadzą przepiękne schody jako pierwsze rzuciły mi się w oczy i niezwykle mnie urzekły to generalnie długi korytarz oświetlony jedynie lampami, bez jakichkolwiek okien. Pełen jest drzwi z białego drewna, skrywających tajemnice, które już niebawem mam poznać.

— Pierwsze po lewej to pokój Caroline, następny jest nasz, a ten ostatni to taka graciarnia. Tam też jest przejście na strych. Któregoś dnia pokażę ci, jak tam wejść tłumaczy powoli Josephine. Tamte drzwi na wprost prowadzą do niewielkiego pokoju dla gości, te obok, z prawej to pokój Chase’a, następnie jest twój, a za tymi jest łazienka. Z twojej sypialni jest wejście do innej łazienki, którą dzielisz z Chase’em. Jeśli jednak stanie się to dla ciebie niewygodne, wystarczy zamknąć drzwi do niej na klucz.

— W porządku. Uśmiecham się tylko.

Czuję, że powoli dopada mnie zmęczenie.

— No a teraz najważniejsze.

Kobieta podchodzi do drugich drzwi po prawej, otwiera je z cichym skrzypnięciem i… O Boże, dlaczego te klamki są tak nisko zamontowane? Czy to normalne tutaj?

Josephine zaprasza mnie do środka. Gdy przekraczam próg, moje usta rozchylają się nieznacznie.

— Mam nadzieję, że będzie ci służył mówi kobieta, gdy rozglądam się dookoła. Bardzo lubimy jasne drewno. Generalnie cały dom utrzymaliśmy w takim stylu, więc stwierdziliśmy, że tutaj zrobimy tak samo, ale…

— Jest cudownie wtrącam, nawet na sekundę nie odwracając wzroku od miejsca, które urzekło mnie najbardziej.

Podchodzę do ogromnego okna z szerokim parapetem pokrytym poduszkami i odsuwam delikatną białą firankę. To, co znajduje się za nim, nie jest zbyt widoczne z powodu później już pory, ale jestem pewna, że jutro spojrzenie przez nie będzie pierwszą rzeczą, jaką zrobię.

— Za drzwiami jest łazienka. Tak jak mówiłam, możesz z niej korzystać, ale nie musisz, choć uważam, że jest to bardzo wygodna opcja. Przygotowaliśmy ci tam szafkę na kosmetyki i inne takie. Wewnątrz są klucze, więc nie musiałabyś się martwić o to, że ktoś cię tam najdzie.

Patrzę na kobietę, gdy siada na łóżku i podpiera się z tyłu rękoma. Jej wzrok błądzi w ciszy po pomieszczeniu, aż w końcu zatrzymuje się na mnie. Josephine lustruje uważnie moje ciało i wreszcie patrzy mi w oczy. Postanawiam zająć miejsce obok niej. Wzdycham cicho.

— Wszystko będzie dobrze.

Przekręcam głowę, aby na nią spojrzeć.

Słyszałam już dziś te słowa, i choć są przecież tak normalne znów wyłapuję w nich coś dziwnego i niezrozumiałego. Albo może to ja jak zwykle za bardzo doszukuję się we wszystkim drugiego dna?

— No, z pani synem za ścianą może być ciekawie.

Kobieta chichocze na te słowa, jeszcze raz prosząc, abym zwracała się do niej po imieniu. Proponuje pomoc w rozpakowywaniu, ale że jednocześnie ziewa odmawiam.

— W takim razie pójdę się ogarnąć i spać. Otwiera drzwi. Tylko nie siedź za długo, kochana. Dobranoc.

— Dobranoc.

I znika.

Opadam na miękki materac i patrzę w sufit. Jestem wykończona, chce mi się spać, ale nie mam zamiaru odkładać rozpakowywania na jutro. To naprawdę miłe, że Shawowie byli dla mnie tak życzliwi i zrobili absolutnie wszystko, abym dobrze się tutaj poczuła.

No, może nie wszyscy.

Mam nadzieję, że poradzę sobie z tym aroganckim chłopakiem. Naprawdę nie wiem, jaki ma ze mną problem, skoro nawet mnie nie zna. To nie fair, ale skoro tak zamierza się zachowywać, nie pozostanę mu dłużna.

Siadam na łóżku, a potem odpycham delikatnie, aby wstać na nogi. Mój wzrok zatrzymuje się na ustawionych pod ścianą walizkach. Podchodzę do drzwi i gaszę światło. Pozostawiam włączone jedynie dwie lampki na szafkach nocnych. Otwieram boczną kieszeń w najmniejszej z toreb i wsuwam tam rękę. Gdy wyczuwam coś twardego, uśmiecham się triumfalnie. Z czerwono-białym pudełeczkiem ruszam w stronę okna.

Zrzucam poduszki na podłogę, a firanki odsuwam na bok. Otwieram skrzydło i delikatnie wychylam głowę. Cholera, zimno. Siadam na parapecie. Wyjmuję z pudełeczka zapalniczkę oraz papierosa. Drżącą dłonią odpalam go i zaciągam się mocno.

Nie miałam pojęcia, jak bardzo tego potrzebowałam, dopóki nie zapaliłam. Mam wrażenie, że razem z dymem ulatuje cały towarzyszący mi dotychczas stres i niepokój.

Wypalam fajkę w kilka minut, delektując się ciszą wokół. Przysięgam, że mogłabym tak siedzieć godzinami. Uwielbiam takie momenty. Dotychczas zdarzały się one raczej rzadko. Ciągłe wyjścia, imprezy i inne mało istotne, ale czasochłonne rzeczy. Przy moim trybie życia chwile podobne do tej wydają się spełnieniem najskrytszych marzeń.

Dziesięć minut później siedzę już na podłodze między otwartymi walizkami. Całe szczęście, że przed wyjazdem posegregowałam wszystko i teraz nie mam większego problemu z odnalezieniem niczego. Kolejną godzinę spędzam na porządkach. Puste ramki wypełniam zdjęciami, które wzięłam ze sobą do Crosby. Są najróżniejsze, choć najwięcej zabrałam tych z rodziną. O dwudziestej drugiej siedem pokój jest już posprzątany. Biorę więc przygotowaną wcześniej piżamę, po czym ruszam w kierunku łazienki. Odświeżę się i idę spać. Jestem wykończona.

Powolnym ruchem, z ubraniami pod pachą pcham drewniane skrzydło. Zamglonym wzrokiem rozglądam się po pomieszczeniu. Dopiero po chwili orientuję się, że światło jest już zapalone. Zatrzymuję się w pół kroku, a moje oczy otwierają się szerzej na widok stojącego nieopodal kabiny jak Pan Bóg go stworzył Chase’a. Chłopak patrzy na mnie z wysoko uniesionymi brwiami. Między nami zapada cisza. Nie mam pojęcia, jak długo to trwa. Odnoszę wrażenie, że nogi wrosły mi w ziemię, a niewidzialne dłonie chwyciły za gardło, odcinając dopływ powietrza.

„Tylko ja mogłam mieć tak wiele szczęścia już pierwszego dnia” myślę sobie.

— Nie wiem… Zdjęcie chcesz zrobić, żeby było na dłużej? odzywa się chłodno chłopak, kiedy patrzę prosto na jego twarz, nie mając odwagi ani ochoty zejść wzrokiem niżej.

Wtedy moje funkcje życiowe w końcu wracają. Zakrywam oczy ręką, mamroczę „przepraszam” i po omacku opuszczam łazienkę, po czym mocno zatrzaskuję za sobą drzwi. Mój oddech się rwie, a uszy przeraźliwie pieką.

— Następnym razem proponuję zapukać! To nie Ameryka, gdzie każdy ma swoją łazienkę, dziewczyno! Słyszę z łazienki, a to sprawia, że jeszcze bardziej się spinam.

Cholera.

Na drżących nogach podchodzę do łóżka i pozbywam się ubrań. Dziś zdecydowanie odpuszczę sobie kąpiel.

Starając się wyrzucić z głowy obraz nagiego bruneta, wsuwam się pod nieprzyjemnie chłodną kołdrę. Odblokowuję telefon i odpisuję kolejno na wiadomości od rodziny i znajomych.

Od: Tata

Cieszę się.Jutro zadzwonię.Całujemy!

Ciekawa jestem, czy odkryje kiedyś coś takiego jak spacja po kropce.

Od: zimnysuk

Słyszałem że już doleciałaś. Nie daj się przelecieć mała

Do: zimnysuk

da się zrobić. idę spać dobranoc!!

Odpowiadam jeszcze na kilka innych wiadomości, przeglądam sieć, a gdy czuję, że zmęczenie przejmuje nade mną kontrolę, odkładam urządzenie i przekręcam się na lewy bok. Z całych sił staram się nie myśleć o sytuacji sprzed chwili, jednak ta niezmiennie bombarduje mój umysł, zaśmiecając również sny.

Zapominając, wznieciłam płomień.

Rozdział 2

Węch jest niezwykle istotnym zmysłem. To właśnie dzięki niemu jesteśmy w stanie ocenić, czy nasza koszulka nie jest czasem za bardzo przepocona, a jej zapach po prostu odpychający.

Zapach potrafi nas do czegoś przyciągać i nami zawładnąć bądź wręcz przeciwnie może odrzucić. Pozwala nawet z zamkniętymi oczami rozpoznać dom. Każdy przecież ma swój własny, unikatowy aromat, nieprawdaż?

Zapach daje mi poczucie bezpieczeństwa parzona kawa, wanilia i perfumowany płyn do tkanin. Chore, wiem, ale od zawsze to właśnie woń tych trzech rzeczy sprawiała, że czułam się bezpieczna.

Tutaj wyczuwam każdą z nich.

Podnoszę ociężałe jeszcze powieki. Ślepo wgapiam się w śnieżnobiały sufit, gdy do mojej głowy powoli napływają wspomnienia poprzedniego dnia.

Jestem tu. W miejscu, o którym marzyłam tak wiele razy, zanim zamykałam oczy pod kalifornijskim niebem. To się dzieje naprawdę…

Odsuwam miękką pościel, moje ciało owiewa chłód. Wzdrygam się nieznacznie. Gdy bose stopy stykają się z zimną powierzchnią drewna, nieprzyjemne uczucie sprawia, że się krzywię. Podchodzę do szafy i wyjmuję ubrania, które już wcześniej zaplanowałam założyć. Dziś pogoda w Wielkiej Brytanii nie ma wiele do zaoferowania. Niebo jest zachmurzone, na dworze jest szaro i po prostu smutno, a brak liści na drzewach dopełnia jedynie ten żałosny, styczniowy krajobraz.

Patrzę na drzwi od łazienki, zamierzając w końcu z niej skorzystać. Tym razem jednak najpierw w nie pukam, żeby upewnić się, że po drugiej stronie nie ma chłopaka. Gdy nikt nie odpowiada, ostrożnie wchodzę do środka.

Pusto.

Szukam ręką włącznika, a kiedy światło rozbłyskuje nad moją głową, rozglądam się dookoła. Pomieszczenie jest gustowne i schludne. Biało-czarna kolorystyka nadaje wnętrzu elegancję.

Przeglądam najróżniejsze zakamarki, a gdy odnajduję pustą szafkę, wracam do sypialni po kosmetyki. Układam je na półkach. Zamykam na klucz drzwi prowadzące do pokoju mojego współlokatora i pozbywam się piżamy.

Dzisiejsza noc minęła mi lepiej niż jakakolwiek inna w przeciągu ostatnich kilku miesięcy.

Woda łaskocze moją skórę, rozluźniając napięte mięśnie. Porządnie myję całe ciało i włosy. W myślach zapisuję sobie, aby w tygodniu podjechać do drogerii po ulubiony szampon i odżywkę. Przeciągam nieznacznie ten dobry moment, nie chcąc opuszczać kabiny, na zewnątrz której będzie mi pewnie tak cholernie zimno. Kończąca się jednak ciepła woda wypędza mnie spod deszczownicy.

Owijam ciało miękkim ręcznikiem, który zapewne przygotowała dla mnie Josephine, a na głowie robię turban. Doprowadzenie się do normalnego stanu to kwestia jakichś piętnastu minut. Zadowolona sprzątam po sobie łazienkę i wracam do sypialni. Zgarniam z szafki nocnej telefon, po czym ruszam na parter.

— O, Lizzy! Promienny głos Josephine sprawia, że na mojej twarzy maluje się uśmiech. Siadaj.

W tym momencie odzywa się mój żołądek, więc chętnie zajmuję miejsce obok niej.

— Dzień dobry.

— Nie budziliśmy cię na śniadanie, bo stwierdziliśmy, że jesteś pewnie bardzo zmęczona po podróży tłumaczy i upija łyk kawy.

— Jak się spało?

Zerkam na Jona, którego włosy są w totalnym nieładzie.

— W porządku. Wręcz dawno nie było tak dobrze.

— Cieszę się.

Biorę z koszyka tosta, którego smaruję dżemem. W międzyczasie blondynka stawia przede mną kubek z gorącą herbatą.

— Chcesz pojechać ze mną i Chase’em po jego samochód? Przewiozę cię przy okazji trochę po mieście proponuje Caroline. Do tej pory swoją uwagę bez reszty poświęcała komórce.

— Jasne, czemu nie.

Następne trzydzieści minut spędzamy na rozmowach poczynając od jedzenia, a kończąc na roślinach. Nasze pogawędki są proste i nieskomplikowane. Po prostu normalne. To sprawia, że zaczynam czuć się jak w domu.

— Chase! Zbieraj dupę! krzyczy w stronę schodów Caroline po tym, jak wspólnie odesłałyśmy jej rodziców do salonu i ogarnęłyśmy kuchnię po śniadaniu.

Lubię ją. Jest naprawdę miła i emanuje ciepłem tak jak Josephine. Nie wiem, czy jej intencje są szczere ani czy chce się ze mną lepiej poznać, ale jeśli tak, nie będę miała nic przeciwko. Prawda jest taka, że raczej nie mam przyjaciółek. Od zawsze miałam przy sobie Aidena. Byliśmy nierozłączni, więc i znajomych mieliśmy wspólnych, ale nikt nigdy nie awansował wyżej. Była tylko nasza dwójka. No i po dziś dzień tak zostało.

Gdy zakładamy buty, z piętra dociera do nas odgłos trzaśnięcia drzwiami, a chwilę później donośny stukot stóp, które w bardzo szybkim tempie odbijają się od dębowych schodów. Cholera, chyba nieprędko przestanę się nimi zachwycać.

Ubrany dokładnie tak samo jak wczoraj chłopak staje na ostatnim stopniu i wciska dłonie w kieszenie bluzy. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy patrzy to na mnie, to na Caroline. Ignoruję jego dziwnie przytłaczającą obecność, starając się nie myśleć o wczorajszym incydencie. To było niezręczne. Sięgam po kurtkę, którą wciągam na ramiona.

— Masz. W przejściu do salonu pojawia się Jonathan. W wyciągniętej w stronę syna dłoni trzyma spory plik banknotów.

Zerkam na chłopaka. Ten znowu przewraca oczami.

Zaczyna mnie to już drażnić.

— Daruj sobie.

— To było z mojej winy. Nie wygłupiaj się.

Chase kręci głową, a jego usta wykrzywiają się w coś na kształt uśmiechu.

— Ja narobiłem więcej szkód.

Teraz to Jon przewraca oczami.

Boże, zdecydowanie przeniósł to w genach, tyle że ze wzmożoną siłą.

— Dobra, koniec tych czułości. Jedziemy. Caroline chwyta wiszącą nieopodal torebkę. Sprawdza jej zawartość i z uśmiechem łapie moją dłoń, żegnając się przy tym z mężczyzną. Siedzisz z przodu!

Z dziewczyną u boku podchodzę do czerwonego audi. Już mam otwierać drzwi, gdy coś sobie przypominam: lewa strona.

Okrążam samochód i zajmuję miejsce pasażera. Zaraz po mnie wsiada Caroline, a chwilę później również Chase.

— Do Aarona? pyta Car, patrząc na chłopaka w lusterku.

— Taa…

Niebieskooka odpala auto i sprawnie opuszcza posesję. Włącza radio, a mi robi się goręcej.

— Mogę głośniej? pytam podekscytowana.

Dziewczyna patrzy na mnie z niezrozumieniem, ale już chwilę później jej oczy robią się większe.

— Ty nie…

— Tak.

— O matulu! piszczy podniecona, uderzając rękoma w kierowcę.

— Ja pierdolę. Zaczyna się szepcze siedzący za mną chłopak, a ja parskam śmiechem.

— Ja po prostu kocham Arctic Monkeys wyznaje naprawdę roz­entuzjazmowana, a moje serce aż bije mocniej, bo strasznie udziela mi się ten nastrój. Mam każdą płytę i byliśmy na ich koncercie już trzy razy. Chase też ich uwielbia!

Okej, tego się nie spodziewałam.

— Teraz czuję zazdrość. Śmieję się. Ja nie miałam tyle szczęścia.

— Jeśli tylko o jakimś się dowiem, to pojedziemy. Obowiązkowo! piszczy ponownie, wiercąc się na siedzeniu. Dziewczyno, jeśli twój przyjazd tutaj nie był zapisany gdzieś w gwiazdach, to ja nie wiem… No po prostu bratnia dusza!

Uśmiecham się szeroko i przekręcam drążek na panelu. Piosenka naszego ulubionego zespołu wypełnia wnętrze samochodu i razem z Caroline bez reszty oddajemy się śpiewaniu jej kolejnych wersów.

Cholera, ja naprawdę zaczynam lubić tę dziewczynę.

Droga do warsztatu mija nam w przyjemnej atmosferze. Chase zajmuje się sobą, a my na zmianę puszczamy nasze ulubione kawałki.

— Pamiętam, jak razem z przyjaciółką pojechałyśmy kiedyś w czasie zajęć pociągiem do Sheffield. Krążyłyśmy po mieście z nadzieją, że spotkamy Alexa Turnera. Byłyśmy nienormalne opowiada Car ze śmiechem. Nigdy nie zapomnę, jak zły był wtedy ojciec. Przyjechał po nas, bo trochę tego nie przemyślałyśmy. Miałyśmy pieniądze na bilet tylko w jedną stronę.

— Wiesz, ty jakoś nigdy nie błyszczałaś inteligencją wtrąca się chłopak, wychylając głowę zza siedzenia i wciskając ją w wolną przestrzeń między nami. I po dziś dzień jakby niewiele się zmieniło.

Przekręcam głowę w prawo i zerkam na niego. Jego twarz jest bardzo blisko, więc mogę mu się lepiej przyjrzeć. Dostrzegam, że ma pieprzyk za uchem.

— Jakkolwiek by było, to nie ja latałam z prawie gołym dupskiem po osiedlu atakuje Caroline w odwecie, uśmiechając się przy tym złośliwie.

— Może i tak. Nie jest tym zbyt poruszony. Jednak myślę, że lepsze to od tej akcji z policjantem zeszłego la…

— Dobra, koniec! przerywa spanikowana, a brunet śmieje się i wraca na swoje miejsce.

Gdy tak ich słucham, mam przed oczami siebie i Aidena.

O Boże, ale ja za nim tęsknię.

— Dobra, jesteśmy. Wysiadaj, ty zmutowany plemniku.

Chase mruczy coś pod nosem, po czym informuje, że dalej poradzi sobie sam, i z impetem zatrzaskuje drzwi. Caroline klnie siarczyście, wystawia w stronę chłopaka środkowy palec i odjeżdża spod warsztatu.

— Czasem mam ochotę wydłubać mu oczy łyżeczką.

— Ej, a widziałaś kiedyś śmierć łyże…

— Tak! krzyczy przerażona. Potem rzygałam jakieś pięć razy. Nigdy więcej.

Śmieję się na jej reakcję, ale postanawiam odpuścić ten temat. Pytam o mijane przez nas miejsca, a dziewczyna chętnie opowiada o nich i instruuje, gdzie najlepiej zjeść czy się zabawić. Wydłuża nieco drogę do domu, aby pokazać mi miasto.

Mijamy centrum handlowe, sklepy spożywcze, fast foody, szkołę, do której będę teraz uczęszczać, oraz mnóstwo innych miejsc, które zapewne niejednokrotnie odwiedzę, ale nie jestem w stanie od razu ich wszystkich zapamiętać. Bez nawigacji się nie obejdzie, to jest akurat bardziej niż pewne.

Samochód nagle zwalnia, aż w końcu zatrzymuje się zupełnie, a dziewczyna wyłącza silnik i wyjmuje kluczyk ze stacyjki. Przenoszę wzrok z jej twarzy na widok przed nami i na moment nieruchomieję.

— Chodź.

Opuszczam pojazd, ręce chowam w kieszeniach kurtki. Podchodzę do opartej o maskę auta blondynki, która wysuwa w moją stronę dobrze znane mi pudełeczko. Reakcja dziewczyny, gdy przyjmuję jednego, sprawia, że mam ochotę wyjąć telefon i zrobić jej zdjęcie.

— Jesteś ideałem. Wzdycha rozmarzona, na co się śmieję. Choć to złe. Bardzo złe.

Caroline zapala mojego papierosa, co przez wiatr jest niemałym problemem. Gdy już jej się to udaje, to samo robi ze swoim. Przez chwilę stoimy tak obok siebie, zaciągając się i napawając widokiem przed nami.

Ogromna plaża, Morze Celtyckie i kłębiące się nad nim ciemne chmury to drugi już widok tutaj, którego zdecydowanie nie zapomnę do końca życia. Przysięgam, że jeszcze nigdy nie widziałam tak złowrogiego, a jednocześnie intrygującego i po prostu pięknego obrazu. Ma w sobie coś, co sprawia, że czuję niepokój, a posągi nagich męskich sylwetek jeszcze go potęgują. Nocą musi to wyglądać wręcz przerażająco.

Nie wierzę, że projekt „Another Place” Antoniego Gromleya mam dosłownie na wyciągnięcie ręki…

— Nieźle, co? mówi Caroline, ale mam wrażenie, że bardziej do siebie niż do mnie. Zawsze, gdy w głowie mam bałagan, przychodzę tutaj, aby przemyśleć sobie niektóre sprawy. Ten widok sprawia, że wszystko wydaje się o wiele prostsze. To popieprzone, co nie?

Przenoszę wzrok z dziewczyny na obraz przed nami.

— Ani trochę.

Wraz z pierwszymi kroplami deszczu gasimy butami nasze niedopałki i wsiadamy do samochodu.

Wtedy naszła mnie pewna myśl: czy wtamtym momencie wjej głowie też panował bałagan?

***

— W przyszły weekend jest impreza u Matta i Minnie mamrocze Caroline, nie odrywając wzroku od aparatu. Wpycham do ust kolejną porcję popcornu. Nie znasz ich, ale poznasz w tygodniu. Idziemy. Jesteś już zaproszona.

— Brzmi jak rozkaz.

Usta blondynki wykrzywiają się w cwaniackim uśmiechu.

— Szybko się uczysz.

Prycham pod nosem i ponownie przenoszę uwagę na telewizor.

Gdy wróciłyśmy do domu, nikogo w nim nie zastałyśmy. Jak się okazało, Jonathan ma dziś dyżur w szpitalu, a Josephine pojechała po coś do miasta. Wygrzebałyśmy więc z szafek trochę przekąsek i rozsiadłyśmy się w salonie z zamiarem obejrzenia jakiegoś romansidła.

— Stresujesz się przed jutrem?

Znów patrzę na dziewczynę, która poprawia się na kanapie.

— W sumie nawet o tym jeszcze nie myślałam. Jakby… najgorsze mam już chyba za sobą. Wzruszam ramionami.

— W sensie: nas?

— W sensie: was.

Caroline śmieje się pod nosem.

To prawda. Z jakiegoś powodu bardzo stresowałam się poznaniem rodziny w na żywo. Myślę, że mogło to być spowodowane strachem przed tym, że rówieśnicy mnie nie zaakceptują, a przecież to niezwykle ważne, jeśli mamy przez najbliższe miesiące żyć pod jednym dachem.

No, może niezupełnie rówieśnicy, ale jesteśmy w podobnym wieku. Ja w listopadzie skończyłam osiemnaście lat, Chase jest ode mnie o rok starszy, chodzi do ostatniej klasy, a Caroline o dwa lata.

— Powiem ci, że nie tylko ty się bałaś. Josephine chodziła jakaś spięta i ciągle o tobie napieprzała. Ja w sumie podchodziłam do tego z rezerwą. Zagryza wargę. Przed tobą była tutaj taka jedna… W ogóle zdziwiło mnie, że cię wzięli, bo obiecali, że już więcej tego nie zrobią.

Co?

— Nie rozumiem.

Dlaczego nikt mi o tym nie wspomniał?

— Po prostu to było jakieś, kurwa, nieporozumienie. Już na wejściu, serio. Parska rozbawiona i ponownie patrzy na swój telefon.

Postanawiam nie ciągnąć jej za język. Jeśli kiedyś będzie chciała, to sama mi powie.

— Na końcu go zabiją. Słyszę za plecami niski, zachrypnięty głos.

Patrzę przez ramię na stojącego w przejściu chłopaka, który z wrednym uśmiechem jak gdyby nigdy nic opiera się o framugę.

Matko, kiedy on w ogóle wrócił?

— Ale z ciebie zjeb. Caroline chwyta poduszkę i rzuca nią w bruneta. Ta jednak nawet nie leci w jego kierunku, zatrzymuje się na komodzie z jakimiś figurkami, przewracając kilka z nich.

Mam wrażenie, jakby serce na moment mi się zatrzymało. O Boże.

— Mówiłem, że zeza masz, to nie wierzyli mówi Chase, a chwilę później idzie na piętro.

Blondynka burczy coś pod nosem.

— W takim razie nie ma raczej sensu dalej tego oglądać. Chwytam pilot i wyłączam telewizor.

— Muszę się spakować, bo w sumie już trochę późno. Jak chcesz, to możesz iść ze mną.

Prawie równocześnie wstajemy z kanapy, a ja odruchowo patrzę na zegarek.

— Wiesz co, pójdę zadzwonić do ojca, bo już pewnie wstał.

— Jasne. Jak coś, to będę u siebie.

Odkładam miskę po popcornie do zlewu i idę na górę. Zamykam się w pokoju, wyjmuję spod łóżka laptopa, po czym siadam na parapecie. Uruchamiam urządzenie, skupiając się na tym, co jest za oknem. Patrzę na poruszające się na wietrze drzewa, a gdy mój wzrok zatrzymuje się przy spadzie dachu, bicie serca przyspiesza. Cholera, jak tylko będzie cieplej, muszę to sprawdzić.

Dźwięk startowy ściąga mnie na ziemię. Odpalam aplikację do wideorozmów i wybieram kontakt ze zdjęciem ojca, które ustawiłam kilka lat temu. Po trzech sygnałach na ekranie pojawia się uśmiechnięta twarz siwiejącego już szatyna.

— No w końcu! mówi uradowany. Natalie, chodź tu. Lizzy dzwoni. Co słychać? Opowiadaj!

Gdy obok taty pojawia się śliczna blondynka, uśmiecham się promiennie.

Streszczam obojgu lot oraz moje pierwsze spotkanie z Jonathanem i pozostałymi członkami rodziny, po czym dzielę się swoimi odczuciami dotyczącymi pobytu tutaj. Pokazuję im swój pokój, na co reagują przychylnie i proszą o podsyłanie na bieżąco zdjęć. Chcieliby wiedzieć, co ciekawego się u mnie dzieje.

— A jak rówieśnicy? pyta Natalie. Jak Chase i Caroline?

— Och, Caroline jest przekochana. Pokazała mi już miasto i generalnie cały czas dotrzymuje mi towarzystwa. Musi niestety wracać dziś do Manchesteru, ale w przyszłym tygodniu idziemy na imprezę do ich znajomych, tak że super mówię na jednym wydechu. A co do Chase’a, to… nie miałam z nim okazji za bardzo rozmawiać. Ciągle coś robi, więc nie było nawet kiedy.

Nie chcę wdawać się w szczegóły i mówić, że chłopak jest chamski albo traktuje mnie jak powietrze. Znając ich, jestem pewna, że od razu zaczęliby szukać mi innej rodziny goszczącej, a tego nie chcę. Czułabym się później głupio. Poza tym minął dopiero jeden dzień, dlatego decyduję się na nieco podkoloryzowaną wersję wydarzeń. Tak dla świętego spokoju.

— Bardzo nas to cieszy, kochanie. Naprawdę.

Wymieniamy się jeszcze kilkoma informacjami. Natalie opowiada o małym załamaniu Aidena z powodu mojego wyjazdu i prosi, abym się do niego odezwała.

Gdy odliczający czas zegar wskazuje, że rozmowa trwa ponad dwadzieścia minut, życzę im miłego dnia i obiecuję odzywać się najczęściej, jak to tylko możliwe. Odkładam laptopa na miejsce, po czym opadam plecami na pościel i wzdycham przeciągle. Wyjmuję z kieszeni telefon.

Do: zimnysuk

już o mnie zapomniałeś? super.

Wiadomość zwrotna przychodzi po kilku sekundach.

Od: zimnysuk

O tym co złe człowiek tak szybko nie zapomina. A szkoda

Wciskam ikonę kamery. Po jednym sygnale na ekranie pojawia się brunet.

— Poczekaj, nie ruszaj się! krzyczy wręcz do telefonu, na co marszczę brwi. Kurwa. No i spaliłaś, a pierwszy raz to u ciebie widziałem.

— Co niby?

— Po prostu przez chwilę wydawało mi się, że miałaś inteligentny wyraz twarzy wyjaśnia z powagą. Ale znając życie, to mi się przywidziało.

Przewracam się na brzuch i opieram łokciami o materac.

— Pierdol się.

— Z tobą zawsze. Cmoka. Opowiadaj, jak tam!

— Spoko. Przyleciałam wczoraj około…

— Dobra, przestań już zanudzać. Ziewa teatralnie. Mówię o nim!

O Boże!

— Daj spokój.

— Przystojny?

Czy przystojny?

— Nie w moim typie kłamię.

— Kłamiesz.

Ja pierdolę.

— Matko Boska! No jest… nie wiem. Dziwny? Prawda jest taka, że nie mam pojęcia, jakiego słowa użyć. Wczoraj zachowywał się jak dupek, a dziś traktował mnie, jakbym nie istniała, i to nie tak, że mnie to w ogóle obchodzi.

— Jest gejem?

— Co? Nie! Znaczy… skąd mam wiedzieć? Nie rozmawiałam z nim jeszcze. Chyba się nie polubimy.

— W takim razie będziecie mieli zajebisty seks. Patrzę na rozmarzoną twarz chłopaka na ekranie. Poprawia się na łóżku i uśmiecha cwaniacko, gdy piorunuję go wzrokiem. No co? Widziałem kiedyś podobny film, ale tam dziewczyna pojechała na wymianę i sypiała ze swoim opiekunem. To było dobre.

— Jesteś obrzydliwy. Jęczę zniesmaczona.

— Obrzydliwy to jest typ, który przed seksem musi wylizać innemu stopy.

— Masz braki?

— Od miesiąca!

— To wiele wyjaśnia.

Na szczęście udaje mi się przejść na lżejszy temat. Aiden opowiada o tym, co robił, a gdy w końcu pozwala mi dojść do słowa, dzielę się z nim tym samym. Rozmawiamy tak ponad czterdzieści minut, a gdy przerywa nam telefon od jego szefa, żegnamy się szybko i obiecujemy połączyć w najbliższym czasie. Znów przewracam się na plecy i rzucam telefon gdzieś na pomiętą już pościel.

Ciekawa jestem, jak to będzie jutro. Nowa szkoła, znajomi i w ogóle zupełnie inne otoczenie. Cholera, brzmi ekscytująco, ale co, jeśli nikt mnie nie polubi? Wiem, że to głupie i nie powinnam przejmować się takimi sprawami, bo prawda jest taka, że z tym jest po prostu różnie i zależy od ludzi, ale… No fajnie byłoby znaleźć sobie tutaj jakieś towarzystwo, tym bardziej że są raczej marne szanse, abym złapała nić porozumienia z moim współlokatorem.

Przez cały czas starałam się zepchnąć ten temat gdzieś na boczne tory, ale że ta chwila nadchodzi już wielkimi krokami, coraz trudniej jest mi to robić.

Z zamyślenia wyrywa mnie ciche pukanie.

— Mogę? pyta Caroline. Gdy się zgadzam, wchodzi do środka. Przyszłam się pożegnać. Muszę już jechać. Wiem, że obiecałam zostać do wieczora, ale pogoda nie jest za ciekawa. Ojciec powiedział, abym wyjechała, zanim zrobi się zupełnie ciemno.

Fakt, deszcz rozszalał się na dobre i nierozsądne byłoby wybrać się w tak daleką podróż po zmroku. Już gdy jechałyśmy z plaży a była zaledwie jedenasta wycieraczki ledwo nadążały zbierać spływające po szybie krople.

Siadam na łóżku.

Okej, jest mi przykro. Niby znam Caroline zaledwie jeden dzień, ale jest osobą, dzięki której poczułam się tu naprawdę dobrze, no i nie byłam samotna. Oczywiście są jeszcze Josephine i Jonathan, ale oni mają swoje życie, pracę i obowiązki, więc nie będą mogli poświęcać mi tak wiele czasu. Zostanę sama. Matko.

— Jasne. Dziękuję ci za wszystko. I już nie mogę się doczekać następnego weekendu.

— Oj, kochana, będzie zajebiście!

— Chodź. Odprowadzę cię.

W drodze na parter dopytuję dziewczynę o szczegóły imprezy. Okazuje się, że odbędzie się w piątek. Caroline specjalnie zwolni się z zajęć i przyjedzie, abyśmy przygotowały się na nią razem. Będą to urodziny bliźniaków, którzy są w wieku Chase’a, i najprawdopodobniej już jutro ich poznam.

— W takim razie do piątku. Trzymaj się. Blondynka zamyka mnie w szczelnym uścisku i daje szybkiego całusa w policzek. Już ma otwierać drzwi, gdy nagle zatrzymuje się w pół kroku i odwraca na pięcie. Och, i nie daj się przez ten czas wykopać Chase’owi.

I jak gdyby nigdy nic wychodzi, zostawiając mnie zupełnie skołowaną.

***

— Wszystko w porządku? Gdzieś z otchłani dociera do mnie głos tak dobrze mi już znany, ale jednocześnie tak odległy.

Chyba zaraz się porzygam.

— Tak. Jasne.

Nie. Ani trochę.

Gdy byłam jeszcze dzieckiem, poznawanie nowych ludzi było dla mnie jak chleb powszedni. Każdego dnia w domu spotykałam nowe twarze, więc w końcu dzięki temu nabrałam pewności siebie. Przyszedł kiedyś taki moment, że cisza zaczęła mnie przytłaczać. Przyzwyczajona do hałasu, szukałam go gdziekolwiek. Uwielbiałam to.

No właśnie.

Czy coś się zmieniło?

Unoszę wzrok znad płatków, w które wpatrywałam się przez dłuższą chwilę. Zerkam na opartą o kuchenną wyspę Josephine. Z parującym kubkiem w ręku bacznie mnie obserwuje.

Ona wie.

Po tym, jak Caroline wyjechała, zamknęłam się w pokoju i nie wyszłam z niego aż do kolacji. Chcąc zająć czymś myśli, zaczęłam przekładać rzeczy w pokoju, a później ścierałam niewidzialny kurz. Łóżko ścieliłam z pięć razy, choć chwilę później i tak znów na nim siadałam. No i mimo moich wysiłków nie wyszło. Myśl o nadchodzącym pierwszym dniu w nowej szkole dopadła mnie niefortunnie między poprawianiem dekoracyjnych poduszek a ustawianiem ramek pod dobrym kątem.

Naprawdę nie wiem, dlaczego tak bardzo się tym przejmuję. Zmieniałam kiedyś szkołę i zawieranie nowych znajomości nigdy nie było dla mnie problemem. Zawsze byłam wygadaną i towarzyską dziewczyną. Nie rozumiem tego niepokoju. Cholera. To jest już wręcz irytujące.

— Gdy miałam swój pierwszy dzień w pracy, spaliłam połowę paczki papierosów mówi, jakby czytała mi w myślach. Później zwymiotowałam na buty jakiegoś przypadkowego gościa, który po dłuższej rozmowie okazał się moim przełożonym.

Śmieję się na jej słowa.

Dobra, dziś odpuszczam śniadanie.

— Nie wiem, czym się tak stresuję. Odsuwam krzesło i wstaję. Wymijam Josephine i odkładam miskę do zlewu. Przepraszam, ale nie dam rady.

— W porządku. Rozumiem. Odwraca się w moją stronę. Tam leżą pieniądze na drugie śniadanie. I nawet nie próbuj ich nie wziąć. Może gdy już trochę się oswoisz, będziesz w stanie coś zjeść.

Uśmiecham się blado. Mam nadzieję, że tak będzie.

— Jesteś gotowa?

Moje ciało spina się delikatnie na męski głos gdzieś za moimi plecami.

Nie słyszałam, jak schodził.

Odwracam się na pięcie w stronę chłopaka. Ubrany w czarne dopasowane spodnie i bluzę z kapturem tego samego koloru opiera się o framugę, wzrok skupiając na telefonie.

— Tak.

Biorę z blatu pieniądze i żegnam się z Josephine, która życzy mi miłego dnia. Następnie wychodzę na korytarz, mijając chłopaka w przejściu. Zakładam swoje ulubione sztyblety na niewielkim obcasie, a na ramiona zarzucam beżowy płaszczyk. Upewniam się, że mam ze sobą telefon, portfel oraz zapasowe klucze, które dostałam wczoraj po kolacji. Zerkam ostatni raz w lustro przy drzwiach i wychodzę na zewnątrz za Chase’em, który zrobił to chwilę wcześniej.

Dziś pogoda w Crosby jest naprawdę zadowalająca. Nie jest co prawda bardzo ciepło, bo termometr wskazuje niecałe sześć stopni, jednak słońce poprawia całokształt, dzięki czemu dobrze się wstawało i…

— Czy to jest Chevrolet Chevelle SS z siedemdziesiątego drugiego? pytam nienaturalnie zawyżonym głosem.

Ja chyba śnię!

— Znasz się, Parker.

Przenoszę wzrok z pokrytego czarnym lakierem wozu na stojącego obok chłopaka, który właśnie zamyka bagażnik. Przygląda mi się z zaciekawieniem. Szybko nakładam na twarz maskę obojętności, wzruszam ramionami i bez słowa zajmuję miejsce pasażera. Chwilę później Chase do mnie dołącza.

O Boże. Jak tu pięknie. I czysto.

— Dziś zajęcia kończymy tak samo, ale mam jeszcze trening mówi, zapinając pas. Wkłada kluczyki do stacyjki, a gdy odpala silnik, zerka na mnie kątem oka.

Co za dźwięk…

— Okej, poradzę sobie odpowiadam, starając się odrzucić na bok zachwyty. Jeszcze pomyśli, że wariatką jakąś jestem.

Skupiam wzrok na widokach za oknem.

Miasto budzi się do życia. Dzieciaki w mundurkach grupkami idą do szkoły, sklepy już powoli się otwierają, a spacerowicze z psami czy też poranne ptaszki lubiące aktywny tryb życia oblegają tutejszy park.

— Po prostu przyjdź na trening. Albo zaczekaj gdzieś w szkole. Korona ci z głowy chyba nie spadnie, jak zaczekasz, no nie? odpowiada marudnie dopiero jakieś pięć minut później.

Och, a więc już załącza mu się tryb dupka.

— Poradzę sobie powtarzam.

Chłopak przewraca oczami.

— Musisz taka być?

— Taka, czyli jaka? Nie kryję zdziwienia, bo kompletnie nie wiem, o co mu chodzi.

Co on do mnie ma? Przecież nic nie zrobiłam.

— Taka wkurwiająca burczy zirytowany.

Patrzę na bruneta z uniesionymi brwiami, gdy ten skręca ostro w prawo. No chyba sobie żartuje.

— Powtórz to, dupku, bo nierówno się oplułeś syczę, nim jestem w stanie w ogóle to przemyśleć. Czuję, jak moje serce przyspiesza.

Wtedy jeszcze nie rozumiałam, co tak naprawdę kryje się za tym zachowaniem.

— Jesteś dokładnie taka, jak przypuszczałem. Śmieje się oschle i zatrzymuje na czerwonym świetle. Jego wzrok przenosi się na moją osobę.

Nie muszę pytać. Wiem, że zaraz sam mi powie, bo zaciąga się powietrzem.

— Snobistyczna małolata, której ego nie zniesie krytyki ani słowa sprzeciwu. Ponad wszystkimi. Dziewczynka z dobrego domu. Córeczka tatusia. Przecież jest prawnikiem, no nie? mówi szyderczo i rusza dalej. Zawsze najlepsze ubrania…

— Widzę, że odrobiłeś zadanie domowe wcinam się. Nie rozumiem tylko, co moje pochodzenie ma do charakteru. Oceniając mnie w ten sposób, pokazałeś tylko, jak ograniczony jesteś. Ja jakoś nie wyciągam pochopnych wniosków, a przecież też mogłabym cię nazwać rozpuszczonym bachorem. Znasz mnie zaledwie trzy dni, a już wystawiasz na mój temat opinię. A rozmawialiśmy… W zasadzie jest to pierwszy raz, kiedy faktycznie rozmawiamy, bo jesteś…

Chłopak gwałtownie hamuje, przez co lecę do przodu i prawie uderzam głową w deskę rozdzielczą.

— Kurwa, dlaczego nie zapięłaś pasów? Zły odsuwa dłoń, którą szybko podłożył pod moje czoło, dzięki czemu uniknę siniaka.

Odwracam się w jego stronę wściekła.

— Wiesz co? Sukinsyn z ciebie. Chwytam za klamkę, a gdy nie reaguje na mój nacisk, przymykam powieki i wzdycham. Odblokuj drzwi.

— Poczekasz na mnie godzinę?

Oczywiście, że nie.

— Tak kłamię.

Słyszę, jak zamek ustępuje, więc bez większego namysłu opuszczam pojazd. Poprawiam torbę na ramieniu i rozglądam się po parkingu pełnym uczniów.

— Leję na ciebie żrącym kwasem, dupku mruczę pod nosem.

Nie chcąc przebywać nawet sekundy dłużej w towarzystwie tego idioty, ruszam w stronę kamiennej ścieżki, która prowadzi do szkoły. Z racji tego, że nigdy wcześniej tu nie byłam, stawiam na instynkt. Na pewno nie poproszę Chase’a o pomoc. Nie ma, kurwa, takiej opcji.

Nie wiem, o co mu chodzi ani jaki ma ze sobą problem. Uważam, że to po prostu nie fair. Ocenia mnie na podstawie rzeczy, które nie mają znaczenia, nie próbując nawet mnie poznać. No i się czepia. O wszystko! Wprawdzie nie zależy mi na tym, aby mnie polubił, ale generalnie nigdy nie przepadałam za tego typu ludźmi. Myślą, że mogą wyrażać opinię, bo przecież każdy inny też to robi. Nie zdają sobie sprawy, że jest to po prostu krzywdzące. Przeczytają jakiś gówniany artykuł i żyją w przekonaniu, że wiedzą już o tej osobie wszystko.

Cóż, nie do końca tak jest.

Walić go.

Wchodzę po schodach przy lewym skrzydle budynku. U ich szczytu znajduje się taras z wejściem do środka. Ta szkoła wygląda bardziej jak pałac niż miejsce, gdzie edukuje się młodzież.

Boże, ale jestem wkurzona!

Staram się odsunąć niechciane myśli na bok, gdy wchodzę do środka. Wnętrze budynku ma dokładnie taki sam styl. Wszystko jest stare i klasyczne. Wzdłuż długiego korytarza rozciągają się szare szafki, przy których stoją uczniowie. Jedni czegoś w nich szukają, inni rozmawiają po prostu ze znajomymi, a co poniektórzy zerkają na mnie z zaciekawieniem.

Dobra, teraz już wiem, że dam radę.

— Przepraszam… zaczepiam stojącego najbliżej mnie chłopaka. Blondyn ze ściśniętymi gumką włosami odwraca się w moją stronę i uśmiecha uprzejmie. Cześć, mam pytanie. Mógłbyś mi powiedzieć, w którą stronę do sekretariatu uczniowskiego?

— Cześć, jasne. Na końcu korytarza w lewo i to będą pierwsze drzwi po prawej. Gestykuluje ręką w tamtym kierunku.

— Dzięki.

— Jestem Jake. Chłopak poprawia torbę na ramieniu i wysuwa w moją stronę dłoń.

— Elizabeth. Odwzajemniam gest. Miło poznać.

W tym momencie rozbrzmiewa pierwszy dzwonek na lekcję. Jeszcze raz dziękuję Jake’owi za pomoc i ruszam w poszukiwaniu biura.

Na korytarzu panuje ogólny chaos. Uczniowie przepychają się między sobą, aby dostać się na zajęcia, i każdy wydaje się nie zwracać uwagi na drugiego, gdy trącają się nawzajem.

— Dzień dobry witam się z kobietą siedzącą za biurkiem, gdy docieram do sekretariatu.

Rudowłosa unosi wzrok znad papierów i uśmiecha się lekko.

— Dzień dobry. Elizabeth Parker?

— Zgadza się.

Pani Wood, bo właśnie tak nazywa się sekretarka, prosi, abym zajęła miejsce na jednym z krzeseł umieszczonych w rzędzie i zaczekała.

— Za moment powinna się zjawić Monica O’kelly. Jest przewodniczącą i oprowadzi cię po szkole tłumaczy. Dyrektora dziś nie ma, ale prosił, bym przekazała, żebyś zgłosiła się do niego jutro z samego rana.

— W porządku.

Spuszczam wzrok na swoje stopy, nie myśląc o niczym szczególnym. Podnoszę go dopiero w momencie, gdy do moich uszu dociera dźwięk otwieranych drzwi.

— Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie. Korki mówi zdyszana szatynka, gdy tylko przekracza próg pomieszczenia. Jej piwne oczy szybko odnajdują moją osobę, a uśmiech maluje się na wąskich ustach. Cześć, jestem Monica.

Witamy się uściskiem dłoni. Dziewczyna jest niewiele wyższa ode mnie. Ma pulchną buzię, której ogólny wyraz wręcz emanuje uprzejmością. Ubrana w obcisłe spodnie i koszulę w czerwoną kratę, dyskretnie, ale nadal wyczuwalnie lustruje mnie wzrokiem.

— Elizabeth, miło mi cię poznać.

— Dobra, w takim razie nie traćmy czasu. Zabieram ją ze sobą. Szatynka zwraca się znów do sekretarki. Chodźmy.

Biorę z krzesła swoją torbę i ruszam za dziewczyną. Wychodzimy na opustoszały korytarz i ruszamy w nieznanym mi kierunku.