Sny - Olive Schreiner - ebook

Sny ebook

Olive Schreiner

0,0

Opis

"Sny" Olive Schreiner to zbiór opowiadań, które pozwolą Czytelnikowi oderwać się od rzeczywistości dookolnego świata i wejrzeć w głąb siebie. To historie, które pozwalają przejrzeć się w ich treści jak w zwierciadle. Zwierciadle duszy. 

O Autorce: 

Olive Schreiner (24 marca 1855 - 11 grudnia 1920) była południowoafrykańską pisarką, działaczką antywojenną i intelektualistką. Najlepiej pamiętana jest dziś za powieść The Story of an African Farm (1883), która cieszy się dużym uznaniem. Śmiało porusza takie współczesne zagadnienia jak agnostycyzm, egzystencjalna niezależność, indywidualizm, zawodowe aspiracje kobiet i żywiołowość życia na kolonialnej granicy.

Od końca XX wieku badacze przypisują Schreiner również zasługi jako obrońcy Afrikanerów i innych grup, które przez dziesięciolecia były wykluczone zdostępu do władzy politycznej, takich jak Murzyni, Żydzi i Indianie. Chociaż wykazywała zainteresowanie między innymi socjalizmem, pacyfizmem, wegetarianizmem i feminizmem, jej poglądy wymykały się restrykcyjnym kategoryzacjom. Jej opublikowane prace i inne zachowane pisma promują wartości takie jak umiarkowanie, przyjaźń i zrozumienie wśród wszystkich ludzi, a także unikają pułapek radykalizmu politycznego, którego świadomie się wystrzegała. Nazywana przez całe życie wolnomyślicielką, trzymała się również ducha chrześcijańskiej Biblii i rozwinęła świecką wersję światopoglądu swoich rodziców-misjonarzy, z elementami mistycznymi.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 82

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Olive Schreiner
SNY
Tytuł oryginalny: Dreams
Autorka Olive Schreiner (wydano pod pseudonimem)
Data oryginalnego wydania: 1890
Research i opracowanie tekstu: Wydawnictwo Horyzont Idei
Przekład i redakcja: Damian Tarkowski, Adrianna Krawczyk
© Polskie Wydawnictwa Niezależne, Damian Tarkowski,
Wydawnictwo Horyzont Idei, 2022
Wydanie pierwsze, Toruń 2022
ISBN: 978-83-65185-45-7
Dziękujemy za zakup oryginalnego e–booka!
Nasz adres internetowy:
www.hoid.pl; www.sklep.hoid.pl;
Facebook:
www.facebook.pl/HORYZONTIDEI
Tel: (+48) 723 761 373
NIP: 9562251232
mBank: 34 1140 2004 0000 3702 7847 3507
Wesprzyj naszą działalność, zakupując książki, e–booki
i audiobooki Wydawnictwa Horyzont Idei dostępne na naszej
stronie internetowej: www.sklep.hoid.pl oraz u naszych
partnerów na platformach:
ibuk.pl; ebookpoint.pl; virtualo.pl; publio.pl; woblink.com;
legimi.pl; empikGO, audioteka.pl, storytel.pl, nieznany.pl,  i in.
Współpracujemy także z autorami oryginalnych tekstów w języku polskim
oraz z innymi wydawnictwami w zakresie udostępniania licencji oraz praw
autorskich do nagrań audio lub wydawnictw drukowanych.
I. UTRACONA RADOŚĆ
Tam, gdzie promienie słońca igrały na brzegu morza, cały dzień siedziała ona – Życie.
Cały dzień delikatny wiatr bawił się jej włosami, a jej młoda, młodziutka twarz spoglądała na taflę wody. Czekała i czekała, ale nie potrafiła określić, na co. Życie było kobietą.
Przez cały dzień fale biegły po piasku coraz wyżej i wyżej i odpływały z powrotem, a różowe muszle toczyły się leniwie po piasku. Życie usiadła, czekając. Cały dzień, z promieniami słońca w oczach, siedziała tam, aż zmęczona położyła głowę na kolanie i zasnęła, nadal czekając.
Nagle na piasku zazgrzytała stopa, a czyjś krok dotknął brzegu. Życie obudziła się i usłyszała to. Poczuła dotyk i przeszedł ją potężny dreszcz. Spojrzała w górę i zobaczyła nad sobą dziwne, szerokie oczy Miłości – i już wiedziała, na kogo czekała. Miłość była mężczyzną.
I Miłość przyciągnęła do siebie Życie.
I z tego spotkania narodziła się rzecz rzadka i piękna – Radość. Pierwsza Radość, tak ją nazwano. Światło słoneczne, świecąc na wesołą wodę, nie jest tak radosne; pąki róż, odwracając swoje usta do pierwszego pocałunku słońca, nie są tak rumiane. Maleńkie tętno biło szybko. Radość była taka ciepła, taka miękka! Nigdy nic nie mówiła, ale śmiała się i bawiła w promieniach słońca: a Miłość i Życie cieszyli się niezmiernie. Żadne z nich nie szepnęło o tym drugiemu, ale w głębi serca każde z nich mówiło sobie: „Będzie nasze na zawsze”.
Potem nadszedł moment, czy to było po tygodniach, czy po miesiącach? (Miłość i Życie nie mierzą czasu), kiedy sprawy nie miały się już tak, jak dawniej.
Radość nadal się bawiła, nadal się śmiała, nadal plamiła usta purpurowymi jagodami, ale czasem jej małe rączki zwisały zmęczone, a drobne oczka spoglądały ciężko przez wodę.
A Życie i Miłość nie śmieli spojrzeć sobie w oczy, nie śmieli powiedzieć: „Co dolega naszemu maleństwu?”. Ich serca szeptały do siebie: „To nic, to nic, jutro się roześmieje”. Ale nadeszło jutro i potem jeszcze kolejne. Przeżywali swoją podróż dalej, a dziecko bawiło się obok nich, ale ciężko, coraz ciężej.
Pewnego dnia Życie i Miłość położyli się spać; a kiedy się obudzili, już jej nie było: tylko, niedaleko nich, na trawie, siedział mały nieznajomy, z szeroko otwartymi oczami, bardzo wiotki i smutny. Żadne z nich tego nie zauważyło; ale szli osobno, płacząc gorzko: „O, nasza Radości! Nasza utracona Radości! Czy nie zobaczymy cię już nigdy?”.
Mały, wiotki i smutnooki nieznajomy wsunął dłoń do jednej ręki każdego z nich i przyciągnął ich bliżej, a Życie i Miłość szli dalej, z nim po środku. I kiedy Życie spoglądała w dół w udręce, widziała swoje łzy odbijające się w jego miękkich oczach. A kiedy Miłość, szalejąc z bólu, zawołał: „Jestem zmęczony, jestem zmęczony! Nie dam rady dłużej. Wszelkie światło już za mną, a z przodu tylko ciemność”, mały różowy palec wskazał miejsce, gdzie światło słoneczne padało na zbocza wzgórz. Jego duże oczy zawsze były smutne i zamyślone; małe, odważne usta zawsze cicho uśmiechnięte.
Kiedy na ostrych kamieniach Życie skaleczyła stopy, wytarł jej krew o swoje szaty i ucałował rany drobnymi ustami. Kiedy na pustyni Miłość leżał zemdlony (gdyż Miłość pozostawiony sam sobie słabnie), biegał po gorącym piasku swoimi małymi, nagimi nóżkami i nawet tam na pustyni znajdował wodę w otworach skał, aby zwilżyć usta Miłości. Nie był dla nich ciężarem – nigdy ich nie obciążał; on tylko pomagał im w ich podróży.
Kiedy doszli do ciemnego wąwozu, gdzie sople zwisały ze skał – bo Miłość i Życie muszą przejść przez dziwne i ponure miejsca – tam, gdzie wszystko jest zimne, a śnieg leży gęsto, wziął ich zmarznięte ręce, przytulił je do swojego bijącego małego serca, i ogrzał je – i delikatnie pociągnął ich za sobą naprzód i naprzód.
A kiedy znaleźli się dalej, w krainie słońca i kwiatów, wielkie oczy zaświeciły się dziwnie i na twarzy pojawiły się dołeczki. Śmiejąc się radośnie, biegał po miękkiej trawie, zbierał miód z pustego drzewa i przynosił im w dłoni, znosił im wodę w liściach lilii, zbierał kwiaty i owijał nimi ich głowy, śmiejąc się cicho przez cały czas. Dotykał ich tak, jak dotykała ich Radość, ale jego palce robiły to czulej.
Wędrowali więc dalej, przez krainy mroczne i jasne, zawsze z tym kimś małym,  odważnym, uśmiechniętym między nimi. Czasami wspominali tę pierwszą promienną Radość i szeptali do siebie: „Och, gdybyśmy mogli odnaleźć i ją!”.
W końcu doszli do miejsca, gdzie siedzi Refleksja; ta dziwna stara kobieta, która zawsze ma jeden łokieć na kolanie, a brodę opartą na dłoni, i która wykrada światło z przeszłości, aby rzutować je na przyszłość.
A Życie i Miłość zawołali: „O mądra, powiedz nam: kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, należał do nas piękny blask – radość bez łzy, słońce bez cienia. Och, czym zgrzeszyliśmy, że to utraciliśmy? Dokąd mamy iść, aby to odnaleźć?”.
A ona, mądra stara kobieta, odpowiedziała: „By to odzyskać, czy poświęcicie tego, który teraz idzie przy was?”.
I w agonii Miłość i Życie zawołali: „Nie!”.
„Oddać go!?” powiedziała Życie. „Kto wyssie truciznę, gdy ciernie mnie przeszyją? Kiedy moja głowa będzie pulsować, kto położy na niej swoje małe dłonie i uciszy szum krwi? Kto ogrzeje moje zamarznięte serce w zimnie i ciemności?”
I Miłość zawołał: „Już prędzej umrę! Bez Radości mogę żyć; bez niego nie mogę. Lepiej pozwól mi umrzeć, niż go utracić!”.
I mądra stara kobieta odpowiedziała: „O głupi i ślepi! To, co mieliście dawniej, jest tym, co macie teraz! Gdy Miłość i Życie spotykają się po raz pierwszy, rodzi się coś promiennego, bez cienia. Kiedy drogi tracą gładkość, kiedy zaczyna zapadać ciemność, kiedy dni zaczynają być ciężkie, a noce zimne i długie – wtedy zaczyna się zmieniać. Miłość i Życie NIE BĘDĄ tego widzieć, NIE BĘDĄ o tym wiedzieć – aż pewnego dnia zaczną nagle płakać: »O Boże! O Boże! Zgubiliśmy ją! Gdzie ona jest?«. Nie rozumieją, że nie mogliby zabrać tej roześmianej osobliwości, bez jej przemiany, na pustynię, na mróz i śnieg. Nie wiedzą, że tym, co wciąż kroczy obok nich, jest Radość, tylko dojrzalsza. Ten poważny, słodki, czuły cud – ciepły w najzimniejszych śniegach, dzielny na najbardziej ponurych pustyniach – nazywa się Sympatia; jest to Miłość Doskonała”.
Republika Południowej Afryki.
II. ŁOWCA
Pośród dolin żył sobie myśliwy. Dzień w dzień polował on w lasach na dzikie ptactwo i zdarzyło się, że pewnego razu stanął nad brzegiem dużego jeziora. Gdy tak stał w szuwarach, czekając na przylot ptaków, padł na niego wielki cień, a w tafli wody zobaczył dziwne odbicie. Spojrzał w niebo, ale niczego tam już nie było.  Ogarnęło go wtedy palące pragnienie, aby jeszcze raz zobaczyć to odbicie w lustrze wody, i cały dzień patrzył i czekał, ale nadeszła noc i odbicie się nie pojawiło. Wrócił do domu z pustą torbą, ponury i milczący. Jego towarzysze pytali o niego, aby poznać powód jego stanu, ale nic im nie odpowiadał; siedział sam i rozmyślał. Wtedy nadszedł jego przyjaciel a myśliwy przemówił do niego:
„Widziałem dzisiaj”, powiedział, „coś, czego nie widziałem nigdy wcześniej – ogromnego białego ptaka, z rozpostartymi srebrnymi skrzydłami, sunącego w locie po wiecznym błękicie. I teraz to tak, jakby wielki ogień płonął w mojej piersi. To był tylko blask, migotanie, odbicie w wodzie; ale teraz nie pragnę niczego więcej na ziemi, jak tylko ponownie to zobaczyć.”
Jego przyjaciel roześmiał się.
„To był tylko promień igrający na wodzie, albo cień twojej własnej głowy. Jutro o niej zapomnisz”, powiedział.
Ale następnego dnia, i następnego, i kolejnego, myśliwy wędrował samotnie. Szukał w lesie i pośród drzew, nad jeziorami i wśród szuwarów, ale nie mógł jej znaleźć. Nie strzelał więcej do dzikiego ptactwa; czymże one były dla niego?
„Co mu dolega?”, pytali jego towarzysze.
„Oszalał”, odparł jeden z nich.
„Nie, ale jest z nim gorzej”, rzekł inny. „Zobaczył to, czego nikt z nas nie widział, i to go zadziwiło”.
„Dalej, porzućmy jego towarzystwo”, powiedzieli wszyscy zgodnie.
Łowca chadzał więc sam.
Pewnej nocy, gdy błąkał się w cieniu, bardzo zbolały i zapłakany, stanął przed nim starzec, wspanialszy i wyższy niż synowie ludzcy.
„Kim jesteś?”, zapytał myśliwy.
„Jestem Mądrość”, odpowiedział starzec, „ale niektórzy ludzie nazywają mnie „Wiedza”. Całe moje życie dorastam w tych dolinach; ale nikt mnie nie widzi, dopóki bardzo nie ogarnie go wielki smutek. Oczy, które mają mnie oglądać, muszą być obmyte łzami; i przemawiam podług tego, jak człowiek cierpiał”.
I myśliwy zakrzyknął:
„Och, ty, który mieszkasz tu od tak dawna, powiedz mi, czym jest ten wielki dziki ptak, którego widziałem żeglującego po błękicie? Chcieliby, żebym uwierzył, że to sen; miraż pochodzący z mojej własnej głowy”.
Stary człowiek uśmiechnął się.
„Jej imię to Prawda. Kto raz ją zobaczył, nigdy już nie spocznie. Pragnie jej aż do śmierci”.
A myśliwy zapłakał:
„Och, powiedz mi, gdzie mogę ją znaleźć”.
Ale stary człowiek odpowiedział:
„Nie wycierpiałeś wystarczająco dużo”, i poszedł.
Wtedy myśliwy wyjął z kieszeni na piersi tkackie czółenko Wyobraźni, i zaczął nawijać na nie nić Życzeń; i całą noc siedział i tkał sieć.
Rano rozłożył na ziemi złotą sieć, i wrzucił do niej kilka ziarenek łatwowierności, które zostawił mu ojciec, a które także trzymał w kieszeni na piersi. Były jak białe kuleczki, a gdy się je ścisnęło, wylatywał z nich brązowy pył. Potem przysiadł i patrzył, co się wydarzy. Pierwsze, co wpadło do sieci, to śnieżnobiały ptak o gołębich oczach, śpiewający piękną pieśń – „Człowiek–Bóg! Człowiek–Bóg! Człowiek–Bóg!” świergotał. Drugi ptak, który przyszedł, był czarny i mistyczny, z ciemnymi, pięknymi oczami, zaglądającymi w głąb duszy, i wyśpiewujący tylko jedno słowo: „Nieśmiertelność!”.
I myśliwy wziął je oba w ramiona, mówiąc:
„Z pewnością pochodzą z pięknej rodziny Prawdy”.
Potem pojawił się inny, zielony i złoty, śpiewający wrzaskliwym głosem, jak ktoś wołający na rynku – „Nagroda po śmierci! Nagroda po śmierci!”.
A on powiedział:
„Nie jesteś taki piękny, ale i tak jesteś ładny”, i wziął go.
I nadeszły inne, jaskrawo ubarwione, śpiewając przyjemne melodie, aż wszystkie ziarna się skończyły. I myśliwy zebrał wszystkie swoje ptaki i zbudował mocną żelazną klatkę, zwaną nowym credo, i umieścił w niej wszystkie swoje ptaki.
Wtedy ludzie zaczęli tańczyć i śpiewać.
„O, szczęśliwy myśliwy!”, wołali. „O, wspaniały człowieku! O, rozkoszne ptaki! O, piękne pieśni!”.
Nikt nie pytał, skąd pochodzą te ptaki, ani jak zostały złapane, lecz wszyscy tańczyli i śpiewali przed nimi. I myśliwy także się radował, bo powiedział:
„Z pewnością Prawda jest wśród nich. Z czasem wypierzy swoje pióra, a ja zobaczę jej śnieżnobiałą postać”.
Ale czas mijał, ludzie śpiewali i tańczyli, a serce myśliwego stawało się coraz cięższe. Krył się w samotności, jak dawniej, by szlochać; a owo straszne pragnienie obudziło się na nowo w jego piersi. Pewnego dnia, gdy siedział w odosobnieniu płacząc, spotkał go Mądrość. Opowiedział starcowi, co zrobił.
A Mądrość uśmiechnął się smutno.
„Wielu ludzi”, powiedział, „rozpostarło tę sieć dla Prawdy; ale nigdy jej nie znaleźli. Nie pożywi się ziarnami łatwowierności; jej stopy nie dadzą się złapać w sieć życzeń; nie odetchnie powietrzem tych dolin. Ptaki, które złapałeś, są z rodu Kłamstwa. Śliczne i piękne, ale to wciąż kłamstwa; Prawda ich nie zna”.
A myśliwy zawołał z goryczą: „Czy mam zatem pozostać bierny, aby pochłonął mnie ten wielki płomień?”.
A starzec rzekł: „Posłuchaj, a ponieważ wiele wycierpiałeś i wiele przepłakałeś, powiem ci, co wiem. Ten, kto wyrusza na poszukiwanie Prawdy, musi na zawsze opuścić te doliny przesądów, nie zabierając ze sobą ani krzty, która do nich należała. Musi powędrować samotnie w dół, do krainy absolutnej negacji i zaprzeczenia; musi tam pozostać; musi oprzeć się pokusie; a kiedy pojawi się światło, musi powstać i podążyć za nim do kraju suchego słońca. Góry surowej rzeczywistości wzniosą się przed nim; musi się na nie wspiąć; za nimi leży Prawda”.
„I będzie ją mocno trzymał! Będzie ją trzymał w swoich rękach!”, zawołał myśliwy.
Mądrość potrząsnął głową.
„Nigdy jej nie zobaczy, nigdy jej nie przytuli. Jeszcze nie nadszedł czas”.
„Więc nie ma żadnej nadziei?”, wykrzyknął myśliwy.
„Jest to,” powiedział Mądrość: „Niektórzy ludzie wspinali się na te góry, wspinali się na kręgi nagich skał, i wędrując tam, tak wysoko, niektórzy mieli szansę podnieść z ziemię jedno białe srebrzyste pióro, upuszczone ze skrzydła Prawdy. I stanie się”, powiedział starzec, powstawszy niczym prorok i wskazując palcem na niebo, „stanie się tak, że kiedy wystarczająca ilość tych srebrnych piór zostanie zebrana rękoma ludzi i spleciona w sznur, a sznur w sieć, to w taką sieć może zostać schwytana Prawda. Nic poza Prawdą nie jest w stanie schwytać Prawdy”.
Myśliwy wstał. „Idę”, powiedział.
Ale Mądrość go powstrzymał.
„Zważ dobrze – kto opuszcza te doliny, nigdy do nich nie wraca. Choćby płakał krwawymi łzami siedem dni i nocy nad ich granicami, nie postawi na nich stopy. Pozostawione raz, zostają opuszczone na zawsze. Na drodze, którą chcesz podążać, nie ma żadnej nagrody. Kto idzie, idzie za darmo – z powodu wielkiej miłości, która w nim jest. Praca jest jego nagrodą”.
„Idę”, rzekł myśliwy; „ale, powiedz mi, którą drogą mam podążać w górach?”.
„Jestem dzieckiem Skumulowanej Wiedzy Wieków”, powiedział mężczyzna. „Mogę chodzić tylko tamtędy, którędy stąpało wielu ludzi. Po tych górach niewiele przeszło stóp; każdy człowiek sam sobie wytycza drogę. Idzie na własne ryzyko: mojego głosu już nie usłyszy. Mogę iść za nim, ale nie mogę iść przed nim”.
Potem Mądrość zniknął.
Łowca odwrócił się. Podszedł do swojej klatki i gołymi rękami wyłamał kraty, a poszarpane żelazo rozerwało mu skórę. Czasami łatwiej jest budować niż niszczyć.
Jeden po drugim wyciągał swoje ptaki i wypuszczał je wolno. Ale kiedy nadeszła kolej na ptaka o ciemnych piórach, przytrzymał go i spojrzał w jego piękne oczy, a ptak wymówił swój niski, głęboki okrzyk: „Nieśmiertelność!”.
A łowca szybko stwierdził: „Nie mogę się z nim rozstać. Nie jest ciężki, nie jada. Schowam go do piersi, wezmę go ze sobą”. I ukrył go, przykrywając swoim płaszczem.
Jednak to, co ukrył, stawało się coraz cięższe, cięższe, cięższe, aż obciążało jego piersi jak ołów. Nie mógł się z tym ruszyć. Nie mógł z tym opuścić dolin. Wtedy znów go wyjął i spojrzał na niego.
„O, moja piękna istoto! Moje serce!”, zawołał. „Czy nie mogę cię zatrzymać?”.
Otworzył ręce ze smutkiem.
„Idź!”, powiedział. „Może się zdarzy, że w pieśni Prawdy jedna nuta będzie podobna do twojej; ale ja nigdy jej nie usłyszę”.
Ze smutkiem otworzył dłonie i ptak odleciał od niego na zawsze.
Potem z czółenka Wyobraźni zdjął nić swoich życzeń i rzucił ją na ziemię, a puste czółenko włożył do piersi, bo nić powstała w tych dolinach, ale czółenko pochodziło z nieznanego kraju. Odwrócił się, aby odejść, ale w tej chwili nadeszli ludzie, wyjąc:
„Głupiec, pies gończy, obłąkany szaleniec!”, ryczeli. „Jak śmiałeś popsuć klatkę i pozwolić ptakom uciec?”
Myśliwy mówił, ale oni go nie słuchali.
„Prawda! Kim ona jest? Czy można ją zjeść? Czy można ją wypić? Ktoś ją kiedykolwiek widział? Twoje ptaki były prawdziwe: wszyscy mogli usłyszeć ich śpiew! Och, głupcze! Podły gadzie! Ateisto!”, wołali. „Zanieczyszczasz powietrze”.
„Dalej, weźmy kamienie i ukamienujmy go”, wzywali niektórzy.
„Czy to nasza sprawa?”, stwierdzili inni. „Puśćcie tego idiotę”, i odeszli. Ale pozostali zebrali kamienie i błoto i rzucali w niego. W końcu, posiniaczony i poraniony, myśliwy wykradł się do lasu. I wokół niego zapadł wieczór.