Skradziona tożsamość. Spadkobierca - Magoska-Suchar Monika - ebook

Skradziona tożsamość. Spadkobierca ebook

Magoska-Suchar Monika

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis



Holly umarła. Ktoś zabił ją na moich oczach. A teraz trafiłam do nie swojego domu i miałam spać w nieswoim łóżku, bo kilka godzin wcześniej podszyłam się pod Holly.

Holly i Mila są identyczne tylko z wyglądu - pierwsza to idealna córka, druga jest w rodzinie czarną owcą. Holly ginie krótko przed wylotem do Japonii, gdzie miała objąć lukratywne stanowisko guwernantki. Skłócona z rodziną i pozbawiona środków do życia Mila przejmuje tożsamość swojej bliźniaczki.

Szybko odkrywa jednak, że perfekcyjna Holly skrywała wiele sekretów, a nowa praca to obowiązki, jakich nigdy by się nie spodziewała. I to nie względem dziecka, a jego ojca - przystojnego i niebezpiecznego Shinjiego Sakai, wnuka mafijnego bossa. Mężczyzny nieznoszącego sprzeciwu, który oczekuje od niej pełnego posłuszeństwa.

W co takiego wplątała się moja siostra? Holly, jeśli tak wyglądało twoje życie, to naprawdę nie chcę być jego częścią!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 353

Oceny
4,7 (149 ocen)
117
24
5
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ElinaWa

Całkiem niezła

Co jest nie tak z tymi piszącymi, czy pogoń za kasą jest aż tak duża, żeby bez powodu rozwlekać historie na kilka tomów. Można to było zamknąć w jednym. Zazwyczaj jest tak, że jak wypadnę z ciągu czytania to do kolejnych tomów już nie zaglądam.
20
BarBar2020

Nie oderwiesz się od lektury

ostro , groźnie i nie można się oderwać. teraz tylko pytanie ile trzeba czekać na drugą część??? oby nie za długo!
10
Hooshe

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam działa tak autorki i wiedziałam, iż tym razem też się nie zawiodę. Książka jest niezwykle wciągająca i już nie mogę się doczekać kolejnej części 🤍
10
love_ksiazkowe

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna! Czekam na więcej ❤️
10
havanna

Nie polecam

Obrzydliwa
00

Popularność




Au­torka: Mo­nika Ma­go­ska-Su­char
Re­dak­cja: Ma­riusz Ku­lan
Ko­rekta: Ka­ta­rzyna Zioła-Ze­mczak
Pro­jekt gra­ficzny okładki: An­ge­lika Ka­raś
Skład: Ja­ro­sław Hess
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Na­ta­lia Ostap­ko­wicz
Kie­row­nik re­dak­cji: Agnieszka Gó­recka
© Co­py­ri­ght by Mo­nika Ma­go­ska-Su­char © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal
Ta książka jest fik­cją li­te­racką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­kowe. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sane w tej książce są two­rem wy­obraźni au­torki bądź zo­stały zna­cząco prze­two­rzone pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej książki nie może być po­wie­lana lub prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­menty tek­stu.
Biel­sko-Biała 2024
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­pora 25 43-382 Biel­sko-Biała tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8317-362-7
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Być wol­nym, to móc nie kła­mać.

Al­bert Ca­mus

Mila

– Na­prawdę to dla mnie zro­bisz?

– Jesz­cze raz o to za­py­tasz, a się roz­my­ślę – od­po­wie­działa Holly, gro­żąc mi pal­cem.

– Mam wy­rzuty su­mie­nia. – Opu­ści­łam wzrok na le­żące przede mną pod­ręcz­niki.

– Daj spo­kój. Ro­bi­ły­śmy to nie­raz. Ten eg­za­min jest dla cie­bie bar­dzo ważny. Mu­sisz go zdać, by do­stać się na stu­dia, a ja mam wolny wie­czór, więc nie wiem, dla­czego nie mia­ła­bym po­móc mo­jej ko­cha­nej młod­szej sio­struni.

Przy­tu­liła się do mo­ich ple­ców i po­ca­ło­wała mnie w czu­bek głowy.

– Młod­sza rap­tem o dwie mi­nuty. To się nie li­czy – żach­nę­łam się, prze­no­sząc wzrok na na­sze od­bi­cie w lu­strza­nych drzwiach szafy sto­ją­cej obok biurka, przy któ­rym sie­dzia­łam.

By­ły­śmy iden­tyczne. Na­wet cał­ko­wi­cie od­mienny styl ubie­ra­nia się i ży­cio­wych wy­bo­rów nie mógł tego zmie­nić. W ta­fli szkła od­bi­jały się syl­wetki dwóch blon­dy­nek o wło­sach tak ja­snych, że spra­wiały wra­że­nie bia­łych. Holly lu­biła je upi­nać w gład­kie koki. Nie wiem, jak to ro­biła, bo ja ni­gdy nie mia­łam czasu, by wal­czyć z tymi nie­sfor­nymi kła­kami. Moje loki spły­wały luźno na ra­miona. Ni­gdy nie umia­łam do­kład­nie ich roz­cze­sać, nie mó­wiąc już o zro­bie­niu mi­ster­nej fry­zury w stylu mo­jej sio­stry. Po­dob­nie było z ma­ki­ja­żem. Ja sta­wia­łam na krzy­kliwy ar­tyzm, pod­czas gdy Holly za­cho­wy­wała umiar w ko­lo­rach, wy­bie­ra­jąc beże i na­tu­ral­ność.

– W wy­pi­sie mamy ze szpi­tala zo­sta­łam okre­ślona jako bliź­niak nu­mer je­den, więc nie py­skuj – za­żar­to­wała dziew­czyna.

Prze­wró­ci­łam oczami.

– Niech ci bę­dzie. Po­nie­waż wy­rę­czasz mnie dziś w pracy, nie za­mie­rzam się kłó­cić – wes­tchnę­łam.

– Gdzie masz uni­form? Mu­szę się za­cząć przy­go­to­wy­wać, by zdą­żyć do Ritza na dwu­dzie­stą.

– Leży na krze­śle, a w ple­caku masz wszyst­kie moje do­ku­menty i karty do­stępu. Zwróć szcze­gólną uwagę na apar­ta­menty pre­zy­denc­kie na ostat­nim pię­trze. Kie­row­nik jest wy­czu­lony na punk­cie po­rządku w stre­fie dla VIP-ów. Je­śli znaj­dzie choć pa­proch, bę­dzie afera.

– Nie oba­wiaj się. Po­sprzą­tam jak za­wsze: per­fek­cyj­nie! – od­po­wie­działa z uśmie­chem, się­ga­jąc po musz­tar­dowy mun­du­rek służb sprzą­ta­ją­cych ho­telu Ritz, i ru­szyła do ła­zienki.

– Ja­sne. Per­fek­cja. To twoja de­wiza – mruk­nę­łam pod no­sem, gdy znik­nęła za drzwiami.

Wy­glą­da­ły­śmy iden­tycz­nie, a jed­nak mia­ły­śmy zu­peł­nie różne cha­rak­tery. Holly była uło­żona. Od za­wsze peł­niła rolę tej lep­szej sio­stry – była ide­alną córką, świetną stu­dentką, rze­telną pra­cow­nicą. Skoń­czyła z wy­róż­nie­niem ja­po­ni­stykę, rów­no­cze­śnie uzy­sku­jąc dy­plom naj­lep­szej w An­glii szkoły dla gu­wer­nan­tek. Pra­co­wała dla wy­soko po­sta­wio­nych no­ta­bli. Przez pe­wien czas za­trud­niał ją dwór kró­lew­ski – re­fe­ren­cje wy­sta­wiał jej na­wet Buc­kin­gham Pa­lace – pod­czas gdy ja by­łam nie­spo­koj­nym du­chem. Ni­g­dzie nie zdo­ła­łam za­grzać miej­sca na dłu­żej. No­siło mnie. Za na­mową sio­stry otar­łam się o ja­po­ni­stykę. Pró­bo­wa­łam rów­nież przez mo­ment pra­co­wać z nią jako opie­kunka, ale szybko z tego zre­zy­gno­wa­łam, bo kom­plet­nie mnie to nie krę­ciło. Nie mia­łam cier­pli­wo­ści do dzieci, które wy­da­wały mi się zbyt durne, by się z nimi przy­jaź­nić, więc nie po­szłam śla­dem Holly. Prze­rwa­łam też stu­dia praw­ni­cze, na które na­ci­skał tata, bo za­ma­rzyło mi się iść do Royal Aca­demy of Arts, jed­nak i stam­tąd mnie wy­wiało. Po­sta­wi­łam mi­łość po­nad na­ukę. Jed­nak w chwili, gdy wresz­cie za­częło mi się ukła­dać w za­kre­sie mo­jej ar­ty­stycz­nej dzia­łal­no­ści i na ho­ry­zon­cie po­ja­wiły się na­prawdę do­bre pie­nią­dze, zo­sta­łam nie­cnie wy­sta­wiona do wia­tru, a moje prace przy­własz­czył so­bie męż­czy­zna, z któ­rym wią­za­łam plany ma­try­mo­nialne...

Tak. Zde­cy­do­wa­nie. By­łam czarną owcą ro­dziny Mo­ore’ów.

Wes­tchnę­łam zre­zy­gno­wana, pa­trząc na pię­trzące się przede mną pod­ręcz­niki do pe­da­go­giki.

– Jak ty to prze­trwa­łaś? To są ta­kie to­talne bzdury... – jęk­nę­łam w stronę ła­zienki.

– Teo­ria fak­tycz­nie rzadko się spraw­dza w re­alu, ale trzeba ją zdać – stwier­dziła Holly, sta­jąc w drzwiach do po­koju i do­pi­na­jąc gu­ziki bluzki mun­durka. – To twoja szansa, Milo. Za­li­czysz eg­za­miny, do­sta­niesz się do szkoły, a da­lej bę­dzie już z górki. Za­re­ko­men­duję cię komu trzeba. Wiesz, że mam od­po­wied­nie zna­jo­mo­ści i doj­ścia. Agen­cja, dla któ­rej pra­cuję, ma do­stęp do bazy bo­ga­czy, któ­rzy po­trze­bują gu­wer­nantki. Wkręcę cię do ja­kiejś ary­sto­kra­tycz­nej ro­dziny, za­ro­bisz do­bre pie­nią­dze i nie bę­dziesz już mu­siała przej­mo­wać się tym, co wło­żysz do garnka i z czego za­pła­cisz czynsz, a po­tem... Po­tem będę po­trze­bo­wać wy­kwa­li­fi­ko­wa­nej wspól­niczki.

Nie po­win­nam gry­ma­sić. Po­peł­ni­łam wiele błę­dów. Mia­łam dwa­dzie­ścia sie­dem lat i nie skoń­czy­łam żad­nego kie­runku. W do­datku by­łam spłu­kana, chwy­ta­łam się do­ryw­czych ro­bót, by ja­koś zwią­zać ko­niec z koń­cem, a moje serce zo­stało wy­rwane z piersi przez męż­czy­znę i zdep­tane jego bu­cio­rami. Nie wi­dzia­łam dla sie­bie żad­nych per­spek­tyw. Do­ra­bia­łam jako sprzą­taczka, przy­szłość ja­wiła się w czar­nych bar­wach. Gdyby nie po­moc Holly, za­pewne sto­czy­ła­bym się na dno de­pre­sji. Jej wspar­cie utrzy­my­wało mnie przy ży­ciu. Nie po­win­nam się pod­da­wać, ale ciężko mi było my­śleć rów­nie opty­mi­stycz­nie jak ona. Holly miała uło­żone ży­cie. Moje le­gło w gru­zach. Jed­nak nie chcia­łam, by to, które sta­ra­łam się bu­do­wać, przy­po­mi­nało jej. Nie chcia­łam być gu­wer­nantką bo­ga­tych ba­cho­rów, ale w tej chwili nie mia­łam wyj­ścia. Mu­sia­łam coś ze sobą zro­bić. Po­moc sio­stry wy­da­wała się ostat­nią de­ską ra­tunku. Gdy­bym za­częła za­ra­biać, może uda­łoby mi się od­two­rzyć re­la­cję z mamą? Może znów by­śmy roz­ma­wiały, tak jak kie­dyś? Co prawda ni­gdy nie była to więź tak silna jak z tatą, ale nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że mi jej bra­kuje. Mo­gła­bym znów wi­dy­wać mamę, wes­przeć ją i prze­pro­sić za swoje za­cho­wa­nie. Za to, że przed­ło­ży­łam fa­ceta nad ro­dzinę. Dla­tego mu­sia­łam za­ci­snąć zęby i choć kom­plet­nie mi się to nie uśmie­chało, brnąć w to, co ofe­ro­wała mi sio­stra.

– Od­dam ci pie­nią­dze, obie­cuję. Tylko od­biję się od dna i...

– Kie­dyś na pewno. Te­raz się tym nie przej­muj, Milo – od­po­wie­działa Holly, prze­glą­da­jąc się w lu­strze i się­ga­jąc po la­kier do wło­sów, by przy­gła­dzić nie­sforny jej zda­niem wło­sek, który wy­sta­wał z jej koka.

– Ale te stu­dia kosz­tują ma­ją­tek, głu­pio mi, że je­stem twoją utrzy­manką – bąk­nę­łam.

– Nie mam in­nej ro­dziny prócz cie­bie i ro­dzi­ców. Na kogo mia­ła­bym wy­da­wać, jak nie na was? – Za­śmiała się. – Naj­wy­raź­niej pi­sany mi los do­brej sa­ma­ry­tanki. Od­kąd tata do­stał udaru, ktoś musi utrzy­my­wać jego i mamę, bo prze­cież za­si­łek to śmieszna kwota, jak się ma w domu osobę le­żącą. Ty też mnie po­trze­bu­jesz, jak mo­gła­bym ci od­mó­wić?

Przy­gry­złam wargi. Po­czu­łam się jesz­cze go­rzej. Cho­roba taty przy­szła znie­nacka. Do­kład­nie wtedy, gdy ba­lo­wa­łam u boku czło­wieka, który oka­zał się pod­łym zdrajcą i zło­dzie­jem.

– Poza tym nie ma co się przej­mo­wać fi­nan­sami, bo za rok będę mi­lio­nerką – do­dała z en­tu­zja­zmem. – Kasa na twoje stu­dia to kro­pla w mo­rzu tego, co do­stanę po wy­ko­na­niu zle­co­nej mi pracy. Mam tylko na­dzieję, że do­brze wy­ko­rzy­stasz swoją szansę, bo za dwa ty­go­dnie nie będę już miała na cie­bie oka, jak te­raz. Ale wiedz, że jak wrócę, spraw­dzę twoje po­stępy. – Po­pa­trzyła na mnie zna­cząco, gro­żąc mi pal­cem, choć w jej oczach do­strze­głam roz­ba­wie­nie.

Ba­łam się tego mo­mentu. Za dwa ty­go­dnie Holly wy­jeż­dżała na roczny kon­trakt do Ja­po­nii. Nie chcia­łam jej za­wieść, ale zna­łam sie­bie na tyle do­brze, by szcze­rze się oba­wiać, że spusz­czona ze smy­czy znów mogę zro­bić coś głu­piego.

– Chyba że znaj­dziesz ja­kie­goś szo­guna lub sa­mu­raja i zo­sta­niesz tam na wieki – od­po­wie­dzia­łam zre­zy­gno­wana.

Holly była moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką. Jako je­dyna oka­zała mi wspar­cie i zmo­ty­wo­wała do dzia­ła­nia, gdy zo­sta­łam sama. Ciężko mi było przejść do po­rządku dzien­nego nad fak­tem, że przez co naj­mniej dwa­na­ście mie­sięcy nie będę jej wi­dzieć. Nie opu­ściła mnie na­wet wtedy, gdy od­rzu­ca­łam ją dla cho­ler­nego Grega. Mimo mo­jej po­stawy ona się nie pod­da­wała i wciąż sta­rała się utrzy­my­wać ze mną kon­takt, choć ja pró­bo­wa­łam go de­fi­ni­tyw­nie ze­rwać za na­mową na­rze­czo­nego, twier­dzą­cego, że ro­dzina to tylko ba­last, który nisz­czy moją kre­atyw­ność i za­biera mi czas, jaki mo­gła­bym po­świę­cić sztuce.

– Na szczę­ście to nie­moż­liwe – od­po­wie­działa sta­now­czo.

– Je­steś piękna, my­ślę, że w ich ty­pie. Eu­ro­pej­ska uroda. Blond włosy. Nie­bie­skie oczy. Bo­ga­czy tam nie bra­kuje. Zresztą sama bę­dziesz pra­co­wała dla ja­kie­goś opły­wa­ją­cego w luk­susy Ja­pońca. Oka­zja sama pcha się w twoje ra­miona.

Holly wy­buch­nęła śmie­chem.

– Oni są nie­mę­scy, za ni­scy i każdy z nich ma ma­łego. Nie ma opcji, by któ­ryś skradł mi serce. Poza tym je­stem Eu­ro­pejką z krwi i ko­ści. Ko­cham Ja­po­nię, ale swoją przy­szłość łą­czę wy­łącz­nie z Lon­dy­nem. Ten kon­trakt jest lu­kra­tywny. Dla­tego go wzię­łam. Ucze­nie trzy­latka an­giel­skiego przez rok w za­mian za dwa mi­liony euro? Mu­sia­ła­bym być głu­pia, by w to nie pójść. Ale to tylko cza­sowa praca i tak ją po­strze­gam. Poza tym mama mnie po­trze­buje tu na miej­scu. Gdy wrócę, dzięki za­ro­bio­nym pie­nią­dzom otwo­rzę pry­watną uczel­nię dla pro­fe­sjo­nal­nych nia­niek, dla­tego ucz się pil­nie, sio­strzyczko, bo wtedy to ja będę po­trze­bo­wać two­jej po­mocy.

Wspólna praca z Holly? To brzmiało tak nie­re­al­nie. Było jed­nak ma­rze­niem, do któ­rego warto było dą­żyć.

– Obie­cu­jesz, że wszystko się ułoży?

– Tak, Milo. Za rok bę­dziesz szczę­śliwa. Do­pil­nuję tego – stwier­dziła po­now­nie, przy­tu­la­jąc się do mo­ich ple­ców, za­raz jed­nak wy­pro­sto­wała się gwał­tow­nie, bo naj­wy­raź­niej do­strze­gła go­dzinę wy­świe­tloną na ekra­nie mo­jego lap­topa. – Cho­lera. Już wpół do ósmej. Mu­szę le­cieć.

Chwy­ciła ple­cak, po czym ru­szyła do drzwi. Na progu obej­rzała się na mnie.

– Wy­glą­dam jak Mila? – za­py­tała.

Przyj­rza­łam jej się uważ­nie, prze­krę­ca­jąc głowę, po czym wsta­łam i po­de­szłam do niej, by nieco zbu­rzyć jej ide­alną fry­zurę, nad którą tak długo pra­co­wała.

– Te­raz wy­glą­dasz jak Mila – od­po­wie­dzia­łam.

– Hej, jak mam pra­co­wać z wło­sami w oczach? – wark­nęła.

– Mili one nie prze­szka­dzają. Pani Per­fek­cja to Holly. Wi­taj w świe­cie Pani Chaos.

– Aż dziw, że wy­szły­śmy z brzu­cha jed­nej matki. – Wes­tchnęła te­atral­nie, po czym ru­szyła ku scho­dom.

Tak różne, a jed­nak toż­same. Pa­ra­doks.

Po­de­szłam do okna. Wcale nie chciało mi się uczyć, więc cie­szy­łam się, że nasz zwy­czaj że­gna­nia przez okno da­wał mi jesz­cze chwilę wy­mówki, by nie ślę­czeć nad książ­kami. Od­su­nę­łam fi­rankę i spoj­rza­łam na uliczkę bie­gnącą pod moją ka­mie­nicą. Ze względu na je­sienną porę już się ściem­niało. W oko­licy nie do­strze­głam ni­kogo, gdyż miej­sce, w któ­rym miesz­ka­łam na przed­mie­ściach Lon­dynu, nie cie­szyło się spe­cjalną po­pu­lar­no­ścią wśród tu­ry­stów. Holly sta­nęła przed bu­dyn­kiem i od­wró­ciła się w moją stronę. Zła­pa­ły­śmy kon­takt wzro­kowy, po czym po­ma­cha­ły­śmy do sie­bie.

No. Czas wra­cać do prze­klę­tych pod­ręcz­ni­ków o gów­nia­kach...

Już mia­łam odejść od okna, gdy na­gle z są­sied­niej ulicy nad­je­chał roz­pę­dzony czarny SUV. A Holly była w tym mo­men­cie na pa­sach i...

Boże!

Usły­sza­łam pisk opon i krzyk. Krzyk mo­jej sio­stry, który trwał le­d­wie uła­mek se­kundy. Przez chwilę tak mnie za­mu­ro­wało, że nie by­łam w sta­nie ru­szyć się z miej­sca. Zo­ba­czy­łam, jak SUV za­trzy­muje się nie­opo­dal, wy­ska­kuje z niego ja­kiś fa­cet i pę­dzi w stronę le­żą­cej na ulicy w nie­na­tu­ral­nej po­zie dziew­czyny.

– Holly... – wy­szep­ta­łam.

Gdy to imię do­tarło do mo­jego mó­zgu, po­ję­łam, że to nie sen. To nie moja ka­ta­stro­ficzna wy­obraź­nia czy kosz­mar. To się stało na­prawdę!

Ja­kiś gość po­trą­cił moją sio­strę!

– Holly! Sio­strzyczko! – krzy­cząc, rzu­ci­łam się ku scho­dom.

Jak sza­lona wy­bie­głam przed dom. Holly wciąż le­żała na środku jezdni w po­więk­sza­ją­cej się ka­łuży wła­snej krwi. Ku mo­jemu zdu­mie­niu fa­cet, który ją po­trą­cił, nie zaj­mo­wał się ranną, lecz... prze­glą­dał jej ple­cak!

– Hej, dupku, co ro­bisz?! – wrza­snę­łam gniew­nie, ru­sza­jąc w jego stronę.

Męż­czy­zna pod­niósł głowę.

Cho­lera! On miał ko­mi­niarkę!

Mu­sia­łam nie za­uwa­żyć jej wcze­śniej. Na mój wi­dok chwy­cił ple­cak, po czym po­pę­dził w stronę auta.

– Ty ku­ta­sie! Po­trą­ci­łeś moją sio­strę i ucie­kasz?! To prze­stęp­stwo... To...

Ale on mnie nie słu­chał. Od­pa­lił sil­nik.

Chwy­ci­łam te­le­fon, który mia­łam w kie­szeni je­an­sów, i zdą­ży­łam zro­bić zdję­cie ta­bli­com re­je­stra­cyj­nym, za­nim od­je­chał. Po­tem do­pa­dłam do sio­stry.

– Holly... Holly, skar­bie...?

Nie da­wała oznak ży­cia, twarz miała roz­bitą na mia­zgę. Za­czę­łam re­ani­ma­cję.

Kurwa. Holly. Nie zo­sta­wiaj mnie tu! Nie zo­sta­wiaj mnie sa­mej z tym ba­ła­ga­nem!

Shin

– Sa­kai-sama. Wi­tamy.

– Sa­kai-sama, do­brze, że do­tarł pan tak szybko.

– To dla nas za­szczyt...

Służba me­dyczna gięła się w ukło­nach, gdy tylko prze­kro­czy­łem próg szpi­tala.

– Gdzie on jest? – za­py­ta­łem jed­nego z le­ka­rzy lo­do­wa­tym to­nem, bo choć we­wnętrz­nie by­łem roz­dy­go­tany z po­wodu in­for­ma­cji o tym, co za­szło, nie za­mie­rza­łem po­ka­zy­wać ni­komu, jak bar­dzo mnie ona do­tknęła.

– Na trze­cim pię­trze, Shin – od­po­wie­dzi udzie­lił mi si­wo­włosy męż­czy­zna ubrany w szare tra­dy­cyjne ha­ori i czarne sze­ro­kie spodnie ha­kama, który nad­szedł z głębi ko­ry­ta­rza.

– Pro­wadź. – Ski­ną­łem mu na po­wi­ta­nie głową i ru­szy­łem za nim w stronę wind.

Moja ob­stawa to­ro­wała mi drogę wśród tłumu kłę­bią­cego się przy głów­nej re­cep­cji szpi­tala.

– Jak on się czuje? – za­py­ta­łem sta­ruszka, gdy zo­sta­li­śmy sami w win­dzie.

To­wa­rzy­szył nam je­dy­nie Kenta, je­den z mo­ich naj­bar­dziej za­ufa­nych lu­dzi. Te­raz wy­brał przy­cisk wła­ści­wego pię­tra.

– Z twoim dziad­kiem nie jest do­brze, Shin. Jego ciało jest co­raz słab­sze. Nie wiem, ile jesz­cze wy­trzyma. W do­datku wszy­scy już o tym wie­dzą.

– Cho­lera, Ryu. Nie mo­głeś po­wstrzy­mać wy­cieku in­for­ma­cji? – wark­ną­łem po­iry­to­wany.

– Twoja matka i stryj mają wo­kół Da­ichiego tylu szpie­gów, że wy­ple­nie­nie ich ozna­cza­łoby cał­ko­witą wy­mianę per­so­nelu re­zy­den­cji, a na to oy­abun[1] ni­gdy nie przy­sta­nie, bo z nie­któ­rymi łą­czą go wie­lo­let­nie za­ży­ło­ści – stwier­dził z re­zy­gna­cją w gło­sie mój roz­mówca.

– Toru jesz­cze zro­zu­miem. Wszy­scy wiemy, że ostrzy so­bie zęby na schedę po oy­abu­nie. Ma­rzy mu się jego tron. W końcu to jego oj­ciec, ale czego w oto­cze­niu Da­ichiego szuka moja matka?

– Wiesz, że Ka­zuko za­wsze trzyma rękę na pul­sie i nic do­ty­czą­cego fa­mi­lii jej nie umknie.

– Fakt...

Nie­na­wi­dzi­łem jej wścib­stwa. W ogóle nie da­rzy­łem jej cie­płymi uczu­ciami. Zresztą nie tylko jej. Ni­kogo w ca­łej ro­dzi­nie. Prócz dziadka. Tylko jego sza­no­wa­łem. Nie. To za mało. Ko­cha­łem go i od­dał­bym wszystko, łącz­nie z ży­ciem ta­kich osób, jak mój stryj czy matka, by on sam trwał przy mnie jak naj­dłu­żej, ale na ta­kie sprawy na­wet ja, wy­da­wa­łoby się nie­zwy­cię­żony i ra­dzący so­bie ze wszyst­kim, nie mia­łem wpływu.

Winda za­trzy­mała się na trze­cim pię­trze, a Ryu po­pro­wa­dził mnie la­bi­ryn­tem ko­ry­ta­rzy w so­bie zna­nym kie­runku. Ten po­ziom szpi­tala zo­stał od­cięty i był nie­do­stępny dla zwy­kłych śmier­tel­ni­ków. Nie za­uwa­ży­łem żad­nego pa­cjenta czy pie­lę­gnia­rza. Za to na każ­dym kroku na­ty­ka­łem się na lu­dzi oy­abuna pil­nu­ją­cych bez­pie­czeń­stwa swo­jego przy­wódcy. Pod drzwiami jed­nej z sal sie­działa ele­gancka ko­bieta w czar­nej gar­sonce. Dzięki chi­rur­gii pla­stycz­nej można było od­nieść wra­że­nie, że czas oka­zał się dla niej ła­skawy. Ka­zuko ko­ja­rzyła mi się z por­ce­la­nową lalką – piękną, ale od­py­cha­jąco ozię­błą. To­wa­rzy­szył jej ro­sły męż­czy­zna w mar­ko­wym gar­ni­tu­rze, który pro­wa­dził z nią oży­wioną roz­mowę ści­szo­nym gło­sem. Na mój wi­dok para prze­rwała kon­wer­sa­cję i po­de­rwała się ze swo­ich miejsc.

– Mó­wi­łeś, że wie­dzą, a nie, że już tu są – syk­ną­łem do Ryu na ich wi­dok.

– Są szybsi od świa­tła, pa­ni­czu – mruk­nął mój to­wa­rzysz prze­pra­sza­jąco.

– Shin-chan. Do­brze, że je­steś – ode­zwał się stryj, pod­cho­dząc do mnie.

Nie­na­wi­dzi­łem, gdy zwra­cał się do mnie jak do dziecka i uży­wał przy­rostka, któ­rym mnie ob­ra­żał.

– Twój dzia­dek osza­lał. – Wska­zał na drzwi po­bli­skiej sali po­zba­wioną jed­nego palca dło­nią. – Chce się wy­pi­sać, choć do­piero co tu tra­fił. To nie­roz­sądne w jego sta­nie.

– Tylko ty mo­żesz po­wstrzy­mać go przed tym ir­ra­cjo­nal­nym kro­kiem – za­wtó­ro­wała mu moja matka. – W domu nie bę­dzie miał tak pro­fe­sjo­nal­nej opieki jak tu­taj! Musi zo­stać w szpi­talu i...

Zmarsz­czy­łem czoło.

– Na­prawdę są­dzi­cie, że je­stem w sta­nie za­wró­cić ku chmu­rze pa­da­jący na zie­mię deszcz? – prze­rwa­łem ko­bie­cie py­ta­niem, po czym ob­sze­dłem ją i ru­szy­łem za Ryu do wska­za­nego przez stryja Toru po­miesz­cze­nia.

Nie dla nich tu przy­by­łem i nie z nimi chcia­łem roz­ma­wiać, zwłasz­cza gdy wszyst­kie moje my­śli krą­żyły wo­kół oy­abuna.

Dzia­dek le­żał z za­mknię­tymi oczami pod­łą­czony do szpi­tal­nej apa­ra­tury. Na wi­dok jego wą­tłego ciała oka­blo­wa­nego i odzia­nego w za dużą szpi­talną ko­szulę, moje serce ści­snął żal. Był je­dyną osobą w ca­łej ro­dzi­nie, która od za­wsze oka­zy­wała mi serce. Uczył mnie ży­cia, dbał o mnie, opie­ko­wał się mną, a na­wet, choć był po­tęż­nym oy­abu­nem i stał na czele Do­ra­gon­gu­rūpu – naj­więk­szej yakuzy w Ja­po­nii – za­wsze znaj­do­wał dla mnie czas, a nade wszystko oka­zy­wał mi czu­łość, któ­rej nie do­świad­czy­łem od ni­kogo in­nego. Tra­cąc go, tra­ci­łem przy­ja­ciela, opie­kuna i naj­bliż­szą po synu osobę na świe­cie.

Za­ci­sną­łem pię­ści, wbi­ja­jąc so­bie pa­znok­cie w skórę dłoni, by sku­pić się na bólu fi­zycz­nym, nie psy­chicz­nym. Nie chcia­łem nie­opatrz­nym za­cho­wa­niem oka­zać krew­nemu, jak bar­dzo mar­twi mnie jego stan. Mu­sia­łem być silny dla niego i mo­ty­wo­wać go do walki z cho­robą, a nie uża­lać się nad nim, przy­gnę­bia­jąc go jesz­cze bar­dziej.

Pod­sze­dłem do łóżka i sta­ną­łem z boku, chło­nąc ten wi­dok roz­kładu i końca. On tu le­żał ciężko chory, umie­ra­jący, a pod drzwiami już krą­żyły hieny. Za­ci­sną­łem pię­ści jesz­cze moc­niej.

– Shin... – Słaby głos męż­czy­zny wy­rwał mnie z za­my­śle­nia.

– Je­stem, dziadku. Przy­je­cha­łem od razu po te­le­fo­nie od Ryu – od­po­wie­dzia­łem, skła­da­jąc przed cho­rym pe­łen sza­cunku ukłon.

– Znów od­ry­wam cię od waż­nych za­jęć, a prze­cież masz na swo­ich bar­kach tak wiele. Je­steś pre­ze­sem ogrom­nej firmy de­we­lo­per­skiej, za­rzą­dzasz mo­imi fi­nan­sami, wy­cho­wu­jesz Hi­ro­kiego. Po­wi­nie­neś sku­piać się na in­nych spra­wach niż pro­blemy zdro­wotne nie­do­łęż­nego starca – stwier­dził męż­czy­zna.

– Sta­ram się żyć po swo­jemu, ale to nie zna­czy, że prze­sta­łeś być dla mnie ważny – od­po­wie­dzia­łem sta­now­czo, chwy­ta­jąc ostroż­nie jego wy­chu­dzoną siną dłoń z we­nflo­nem pod­łą­czo­nym do kro­plówki.

– Je­steś do­brym chłop­cem, Shinji – po­wie­dział, uśmie­cha­jąc się lekko. – Je­dy­nie ty i twój syn trzy­ma­cie mnie jesz­cze przy ży­ciu, ale wiem, że to nie po­trwa wiecz­nie.

– Dziadku... – jęk­ną­łem.

– Nie bun­tuj się prze­ciw nie­unik­nio­nemu. Do­sko­nale wiemy, że umie­ram, i nie po­trze­buję opi­nii le­ka­rzy, by to stwier­dzić. Mój stan jest po­ważny. Rak nie re­aguje już na che­mię, a ja mam dość cią­głych dia­liz i pod­łą­cza­nia mnie do tych wszyst­kich rur. Moje żyły nie wy­trzy­mują już na­poru le­ków. Znów mia­łem za­paść i znów tu tra­fi­łem, wbrew swo­jej woli. To nie­godne, by wielki oy­abun Da­ichi Sa­kai le­żał po­wa­lony cho­robą i ko­rzy­stał z cew­nika!

– Cho­roba to też walka. A ty wal­czysz jak praw­dziwy lew! – stwier­dzi­łem za­pal­czy­wie, by do­dać mu otu­chy.

– Już nie je­stem lwem, je­stem jego ża­ło­snym cie­niem. Wy­li­nia­łym ko­cu­rem. Czas na no­wego przy­wódcę, Shin. Cień nie może rzą­dzić. Wiesz, że nad­cho­dzi czas zmiany. To bę­dzie trudny okres. Czas walki o wła­dzę i czas krwi. Istne tsu­nami przej­dzie przez To­kio. Ale prze­trwasz je, jak wszyst­kie po­zo­stałe w swoim ży­ciu, bo je­steś silny i dzielny. Wy­cho­wa­łem cię naj­le­piej, jak umia­łem, prze­ka­zu­jąc ci całą swoją wie­dzę. Pa­trząc na cie­bie, wi­dzę two­jego ojca i wiem, że od­naj­dziesz się w każ­dej sy­tu­acji, tak samo jak on.

– Po­sta­ram się nie za­wieść two­ich ocze­ki­wań, dziadku.

Opu­ści­łem wzrok i spoj­rza­łem na na­sze złą­czone dło­nie. Nie chcia­łem, by wi­dział wzru­sze­nie w mo­ich oczach. Mó­wił o moim ojcu, któ­rego nie pa­mię­ta­łem, bo zgi­nął tuż po mo­ich na­ro­dzi­nach. Jak za­wsze kul­ty­wo­wał wspo­mnie­nie o nim, a ja w tej chwili nie chcia­łem tego słu­chać, bo dla mnie je­dy­nym ro­dzi­cem, ja­kiego zna­łem i ce­ni­łem, był dzia­dek. Był dla mnie wszyst­kim. Nie chcia­łem my­śleć o ży­ciu bez niego. To, co miało na­stać po nim, ozna­czało pustkę. Nie dba­łem o to, jak po­to­czą się losy firmy czy or­ga­ni­za­cji, na któ­rej czele stał, li­czyło się tylko to, że jego za­brak­nie. Nic in­nego nie miało dla mnie zna­cze­nia. Mu­sia­łem jed­nak uda­wać, że się tym wszyst­kim in­te­re­suję, bo jemu naj­wy­raź­niej na tym za­le­żało.

– Chcę, byś mi obie­cał, że co­kol­wiek po­sta­no­wię w spra­wie suk­ce­sji, po­przesz moją wolę i ją wy­peł­nisz. Wiem, że wielu bę­dzie się bun­to­wać i sta­nie prze­ciwko niej, ale mu­szę wska­zać na­stępcę i zło­żyć wła­dzę w jego ręce, do­póki żyję. Czuję, że nad­cho­dzi ku temu wła­ściwa pora.

Unio­słem wzrok i spoj­rza­łem mu pro­sto w mętne źre­nice.

– Stanę na straży two­jej de­cy­zji i będę jej bro­nił bez względu na to, jaka bę­dzie – oświad­czy­łem sta­now­czo.

Chcia­łem, by pod ko­niec ży­cia Da­ichi był spo­kojny o swoją schedę. Co­kol­wiek po­sta­no­wił, wie­dzia­łem, że mu­szę się do­sto­so­wać, bo to było jego pra­gnie­nie. A na ni­czym in­nym nie za­le­żało mi tak bar­dzo, jak na re­ali­za­cji tego, co za­mie­rzył. Wie­rzy­łem w jego mą­drość, bo za­wsze wi­dzia­łem jej prze­jawy. I na­wet je­śli po­cząt­kowo nie zga­dza­łem się z jego po­sta­no­wie­niami, osta­tecz­nie za­wsze wy­cho­dziło na to, że miał ra­cję. Dla­tego, choć skrę­cało mnie na myśl, że ko­lej­nym oy­abu­nem bę­dzie mój stryj, Toru, to taka była ko­lej rze­czy, a mi nie po­zo­sta­wało nic in­nego, jak od­dać się mu na służbę i trwać przy nim wier­nie, tak samo jak przy moim dziadku.

– Je­stem twoim ry­ce­rzem, wielki oy­abu­nie. Twoim sa­mu­ra­jem. – Po­chy­li­łem przed star­cem głowę w ge­ście sza­cunku. – Będę też ry­ce­rzem każ­dego, kogo wska­żesz jako swo­jego suk­ce­sora. Wy­bra­niec może li­czyć na moją ka­tanę i moje wspar­cie. Moi lu­dzie po­dążą moją ścieżką.

Da­ichi ski­nął głową. Na jego skrzy­wio­nym z bólu ob­li­czu po­ja­wiła się ulga, jakby po mo­ich sło­wach spadł mu z serca ciężki ka­mień.

– Mój chło­pak – oświad­czył, gła­dząc mnie po po­chy­lo­nej gło­wie. – Je­stem pewny, że spro­stasz za­da­niu, które ci po­wie­rzę. Ty. Tylko ty i nikt inny.

– O nic się nie martw. Bę­dzie do­kład­nie tak, jak za­pla­nu­jesz. Do­pil­nuję tego – stwier­dzi­łem z em­fazą.

– Nie wąt­pię, że zro­bisz wszystko, jak na­leży, Shin. A te­raz... Te­raz pój­dziesz do tego pie­kiel­nego le­ka­rza dy­żur­nego i po­wiesz mu, że za go­dzinę chcę być w domu.

– Matka i Toru nie po­pie­rają tej de­cy­zji – sko­men­to­wa­łem. – Będą się wście­kać.

– Gdy­bym tu zo­stał, na­ra­ził­bym się zde­cy­do­wa­nie bar­dziej niż w re­zy­den­cji. Prasa już na pewno wie. Wskaże wro­gom miej­sce mo­jego po­bytu, a gdy na­ślą oni na mnie swo­ich skry­to­bój­ców, na­wet za­mknię­cie pię­tra szpi­tala na nic się zda. Za­pewne mo­jemu sy­nowi i sy­no­wej jest to na rękę, ale jesz­cze chwilę będą mu­sieli obejść się sma­kiem. Mimo złego stanu nie tak wy­obra­żam so­bie swoje przej­ście na tam­ten świat. Pra­gnę umrzeć we wła­snym łóżku. W oto­cze­niu, które znam. U boku bli­skich. Ze świa­do­mo­ścią, że uło­ży­łem im ży­cie naj­le­piej, jak tylko mo­głem, i że po­ra­dzą so­bie po mo­jej śmierci w no­wych re­aliach. Jesz­cze nie po­wie­dzia­łem ostat­niego słowa w tej kwe­stii. Mu­szę tylko na­brać sił, by to zro­bić, a tych z pew­no­ścią nie od­zy­skam w tym miej­scu kaźni i tor­tur.

Nie mu­siał mi się tłu­ma­czyć ze swo­jej woli. Co chciał oy­abun, było święte i mu­siało zo­stać wy­peł­nione. Tego mnie na­uczył dzia­dek i tego się trzy­ma­łem.

Skło­ni­łem się przed nim, po czym ru­szy­łem w stronę drzwi, by wy­peł­nić po­le­ce­nie.

– Zo­staje? – Matka pod­bie­gła do mnie, gdy tylko opu­ści­łem salę i chwy­ciła mnie za przed­ra­mię.

– Wolą Da­ichiego jest po­wrót do domu, co też mu za­ła­twię – od­po­wie­dzia­łem, pa­trząc na nią z góry.

– Przy­kla­sku­jesz jego star­czemu upo­rowi, choć je­steś je­dyną osobą, któ­rej by po­słu­chał – fuk­nął z nie­za­do­wo­le­niem sto­jący pod ścianą Toru.

– Sza­nuję jego wolę. Jak mnie na­uczył – od­po­wie­dzia­łem nie­wzru­szony. – Oy­abun jest świa­domy, co mu do­lega, i wie, że nie zo­stało mu wiele czasu. Pra­gnie się ku temu do­brze przy­go­to­wać. Nie tylko du­chowo.

– Chce ogło­sić swoją wolę? – oży­wił się stryj, idąc ku mnie.

– Wy­gląda na to, że zrobi to już wkrótce – po­twier­dzi­łem.

Toru wy­mie­nił z moją matką spoj­rze­nia. Wie­dzia­łem, że nie mógł się do­cze­kać tej chwili. Cze­kał na to po­nad pięć­dzie­siąt lat. Aż się śli­nił na myśl, że wresz­cie się­gnie po ko­ronę i sta­nie na czele Do­ra­gon­gu­rūpu, a także wszyst­kich firm, które na­le­żały do oy­abuna, a któ­rymi za­rzą­dza­łem w jego imie­niu. Skry­cie cie­szy­łem się, że za­ło­ży­łem wła­sny, nie­za­leżny biz­nes, bo czasy, które się zbli­żały, nie na­pa­wały opty­mi­zmem. Nie mo­głem jed­nak oka­zać, jak bar­dzo mier­ziła mnie świa­do­mość, że Toru zo­sta­nie oy­abu­nem. Był nie­godny. Stra­cił pa­lec za zdradę. Co prawda nie zna­łem szcze­gó­łów tej sprawy i było to przed laty, a stryj swoją wier­no­ścią od­bu­do­wał wi­ze­ru­nek lo­jal­nego członka yakuzy, ale i tak w wielu kwe­stiach wy­da­wał mi się za słaby i zbyt ule­gły po­li­ty­kom, by stać na straży war­to­ści na­szej grupy.

– Mam na­dzieję, że mogę na cie­bie li­czyć, Shinji? – Toru wbił we mnie py­ta­jące spoj­rze­nie.

– Masz moje po­par­cie – oznaj­mi­łem.

– Two­ich ust tak. Py­ta­nie, czy serca rów­nież. Oy­abu­nowi je od­da­łeś. Czy bę­dziesz go­tów od­dać je i mnie?

Nie by­łem w sta­nie od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie, bo mu­siał­bym skła­mać.

– Pójdę do or­dy­na­tora – stwier­dzi­łem, by zmie­nić nie­wy­godny te­mat.

– Od­pro­wa­dzę cię – za­wo­łała za mną matka.

Gdy ru­szy­li­śmy w stronę dy­żurki, za­wi­sła mi na ra­mie­niu.

– Mu­sisz oka­zy­wać mu wię­cej re­spektu. To przy­szły oy­abun, Shin – oświad­czyła gło­sem peł­nym na­gany, gdy od­da­li­li­śmy się na tyle, by stryj nie sły­szał jej re­pry­mendy.

– Oka­zuję mu tyle re­spektu, na ile za­słu­żył. Nie je­stem skory do ro­bie­nia tego na wy­rost – mruk­ną­łem.

– Te­raz tak mó­wisz, bo twoja po­zy­cja u boku Da­ichiego była zna­cząca i nie­za­chwiana. Ale to się wkrótce zmieni. Nad­cho­dzi nowy przy­wódca. Mu­sisz zgiąć przed nim kark, by go nie roz­draż­nić.

Z tru­dem po­wstrzy­ma­łem ci­snące się na usta słowa gniewu.

– Zro­bię to, czego ocze­kuje ode mnie dzia­dek. Nic po­nadto.

– Non­sza­lan­cja może cię wiele kosz­to­wać, Shinji. Nie za­po­mi­naj, że nie od­po­wia­dasz wy­łącz­nie za sie­bie.

Przy­sta­ną­łem i spoj­rza­łem jej pro­sto w oczy.

– Co masz na my­śli?

Ka­zuko uśmiech­nęła się sze­roko. To nie był życz­liwy uśmiech.

– Dawno nie wi­dzia­łam Hi­ro­kiego – za­ćwier­kała, bio­rąc moją twarz w swoje dło­nie i za­dzie­ra­jąc głowę do góry, by spoj­rzeć mi w oczy. – Je­stem jego bab­cią. W jego ży­łach pły­nie moja krew. Krew rodu Sato. Chcia­ła­bym wresz­cie zo­ba­czyć się z wnu­kiem.

Zimny dreszcz prze­szył moje plecy.

– Dam ci znać w tej kwe­stii, gdy na­sta­nie ku temu od­po­wied­nia pora – od­po­wie­dzia­łem wy­mi­ja­jąco, oswo­ba­dza­jąc się z jej ob­jęć i po­spiesz­nie od­da­la­jąc w głąb ko­ry­ta­rza.

Gdy by­łem poza za­się­giem jej wzroku, się­gną­łem po ko­mórkę, by po­łą­czyć się z jed­nym z mo­ich lu­dzi.

– Ma­saru. Wy­wieź­cie z Gen­tarą chłopca z To­kio. Wolę, by przez ja­kiś czas prze­by­wał w gó­rach. I pod­wój straże.

– Oczy­wi­ście, Sa­kai-sama.

Gdy się roz­łą­czył, przy­sta­ną­łem na środku holu i przez chwilę od­dy­cha­łem głę­boko, sta­ra­jąc się uspo­koić.

Mo­gli zmu­sić mnie do służby i po­kory, ale nie mieli prawa tknąć mo­jego syna. To była praw­dziwa scheda Da­ichiego. Mu­siała być bez­pieczna.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Oy­abun – naj­waż­niej­sza osoba w yaku­zie, od­po­wied­nik „ojca chrzest­nego” w za­chod­niej ma­fii.