Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
28 osób interesuje się tą książką
Dwa zwaśnione mafijne rody, nienawiść zapisana w genach i namiętność, która łamie wszelkie reguły.
Chiara wychowała się z dala od świata, wśród fanatycznie oddanych religii sióstr zakonnych. Nie zna swoich krewnych, a już na pewno nie przypuszcza, że jest jedyną żyjącą osobą, w której żyłach płynie krew dwóch zwaśnionych mafijnych rodzin sprawujących władzę na Sardynii. Już wkrótce upomni się jednak o nią przeznaczenie.
Fabio jest przyszłym donem rodu Candeloro. Przed laty ożenił się z pochodzącą z rodu Russo Dafne, by przez ten związek zapewnić pokój na wyspie. Kiedy kobieta umiera, widmo wojny między gangami staje się coraz bardziej realne. Fabio widzi tylko jedno rozwiązanie – musi odnaleźć pasierbicę i wydać ją za mąż za swojego brata. Nigdy wcześniej nie widział Chiary, ona zaś nie zna bezwzględnego świata, którego Fabio jest królem. Dzieli ich ogromna różnica wieku, łączą skomplikowane układy. Co zrobią w obliczu rodzącej się między nimi namiętności? Przeciwstawią się jej w imię zasad? A może zanim sami zniszczą kiełkujące w nich uczucie, zrobią to ich wrogowie? Czy jak zwiastowała wróżba uważanej za wiedźmę ciotki Fabia, pojawienie się na Sardynii Chiary będzie powodem upadku rodu Candeloro?
Sardynia to gorąca, zniewalająca, pełna wierzeń i przesądów nieznanych przybyszom z innych stron świata wyspa, opanowana przez mafię. Czy Fabio i Chiara zbudują tu wspólną przyszłość? A może sprawią, że urokliwą wyspę ogarnie pożoga?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 395
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Umarła…
Ręka trzymająca komórkę opadła mi bezwładnie na podłokietnik fotela.
– Umarła – powtórzyłem.
– Wiesz, co to znaczy? – Marco odsunął się od zajmującego całą ścianę kamiennego kominka i ruszył w moją stronę.
– Wiem – odpowiedziałem obojętnie, gdyż myślami byłem daleko od Castello dei Corvi.
– Koniec sojuszu z rodziną Russo. Ulice znów spłyną krwią, bo straciliśmy gwarantujący pokój łącznik… – oznajmił, siadając w fotelu naprzeciwko i patrząc na mnie uważnie.
– Nie pozwolę na to. Nie pozwolę, by przeszłość wróciła. Przysięgałem ojcu, że nie dopuszczę do wojny, i dotrzymam słowa.
– Nie masz na to wpływu, bracie. Rodzina się posypała. Gdybyś miał dzieci z Dafne…
– Ale nie mam – warknąłem.
Sam nie wiem, co czułem, a nawet co powinienem czuć w tym momencie. Pewnie pustkę. Właśnie zacząłem żałobę. Nie umiałem jednak rozpaczać po stracie żony, którą kiedyś szaleńczo kochałem. Moja miłość wypaliła się już dawno temu, a serce, które przez lata choroby Dafne zamieniło się w kamień, nie potrafiło już nawet jej współczuć. Ostatnie kilkanaście lat to było powolne umieranie. Gdybym to wcześniej wiedział, zrobiłbym wszystko, by nie wikłać się w ten związek, i oddał Dafne bratu.
Zatrzymałem wzrok na potężnym fresku nad kominkiem. Przedstawiał boski panteon – alegorię rodziny.
Mojej rodziny.
Mój ojciec – Jupiter – zasiadał na złotym tronie i patrzył na wszystkich i wszystko z niezmienną pogardą oraz krytycyzmem. Nawet na mnie. A w zasadzie głównie na mnie. Nie mogłem go zawieść. Wiedziałem, czego ode mnie oczekiwał. Na moich barkach spoczywało dobro rodu Candeloro. Musiałem znaleźć najlepsze wyjście z trudnej sytuacji, w której znaleźliśmy się za sprawą śmierci mojej żony.
– Nie mam dzieci z Dafne – powtórzyłem już spokojniej – ale dzięki niej mam asa w rękawie i zamierzam go użyć do renegocjowania umowy z Russo.
– Asa? – zdumiał się Marco.
– A w zasadzie damę. – Uśmiechnąłem się szelmowsko.
– Myślisz o córce Dafne?
– A jakże…
– Ale to nie tylko nasza krew, Fabio. To także krew Russo.
– Jej rodzice nie żyją. W chwili śmierci Dafne ta dziewczyna stała się sierotą. Z tego, co kojarzę, ona nie ma jeszcze osiemnastu lat. Wykorzystam to i przejmę nad nią pieczę, a gdy osiągnie pełnoletniość, wydam ją za mąż. Oczywiście za jednego z rodu Candeloro.
– Riccardo nie będzie zachwycony – parsknął Marco. – Smali cholewki do córki burmistrza Cagliari.
– Nie jego mam na myśli, a ciebie – odpowiedziałem poważnie.
– Mnie? – Zdumiony wybałuszył na mnie oczy.
– Owszem. Wydam ją za ciebie.
– Chyba żartujesz? – Zaśmiał się nerwowo. – Nie nadaję się na męża. Wiesz dobrze, co lubię…
– A w czym tu twój imprezowy tryb życia przeszkadza? Poza tym masz już trzydzieści pięć lat, i tak zbyt długo zwlekałem ze znalezieniem ci żony. No i pomyśl. To córka Dafne. „Tej” Dafne, o którą się prawie pozabijaliśmy. Może to jej lepsza kopia.
– I oddałbyś mi tę lepszą kopię, skoro nie chciałeś oddać oryginału? – Marco popatrzył na mnie z powątpiewaniem.
– A czemu nie? Tym razem ustąpię. Nieprędko, o ile w ogóle, wejdę w kolejny związek, a ty nie masz przecież żony ani stałej kochanki. Dafne tylko nas poróżniła. Niech jej córka przypieczętuje zgodę między nami, a przy okazji z rodziną Russo.
– Chcesz ją tu sprowadzić? – zdumiał się Marco. – Może jednak przystopuj ze swoimi planami. Ta dziewczyna oznacza kłopoty.
– Dafne trzymała ją z dala ode mnie, ale już czas, by ta mała poznała swojego przyszywanego tatusia – zadrwiłem. – Oraz, rzecz jasna, przyszłego męża.
– Chcesz, bym kupił kota w worku? A co, jeśli jest paskudna?
– Dafne była piękna.
– Dopóki nie zachorowała…
– Dopóki nie zachorowała – powtórzyłem za bratem. – Jeśli jednak jej córka jest równie piękna jak ona, i nic jej nie dolega, będzie twoja. Zresztą wiem, że dla ciebie to bez różnicy, czy będziesz mieć żonę, czy nie. Bo raczej nie sądzę, byś zrezygnował z imprez. No chyba że porazi cię piorun i się w niej zakochasz.
– Uważaj, żebyś sam się nie zakochał – warknął Marco.
– Nie grozi mi to po tym, co przeszedłem z Dafne. – Wzruszyłem ramionami.
– No nie wiem… – Marco wydawał się nieprzekonany. – Przecież to był warunek ślubu z Dafne. Że nie tkniesz jej dziecka.
– I przez te wszystkie lata dotrzymałem słowa, jak zresztą zawsze. Jestem przecież honorowym człowiekiem i złożone przysięgi są dla mnie świętością – odburknąłem. – Ale umowa działała za życia, a teraz Dafne już nie żyje, więc nie ma też powodu, bym trzymał się z dala od jej córki.
– Jesteś pewny, że to dobry pomysł? – powątpiewał mój brat. – I co na to powie reszta rodziny?
– A co może powiedzieć? Córka Dafne jest gwarantem pokoju. Naszym przeznaczeniem. Znajdź ją i przyprowadź do mnie, nim wpadnie na to ktoś z rodziny Russo. I nie przestrasz jej, na Boga. Przynajmniej na początku niech ma o nas dobre zdanie. – Zaśmiałem się.
– A jeśli nie zechce ze mną pójść?
– Wtedy… No cóż. Czyń, co będziesz musiał.
– Czyli mogę użyć siły?
– W ostateczności, ale nie możesz jej skrzywdzić. Od tej pory to moja zdobycz i własność.
Marco skinął głową, po czym opuścił pomieszczenie, a ja podszedłem do stojącego przy kominku złotego stoliczka i ze znajdującej się na nim karafki nalałem sobie whisky. Ze szklanką w ręku stanąłem przed freskiem i ponownie mu się przyjrzałem. Gdybym mógł, już teraz wymazałbym z niego kilka osób, a siebie posadził na boskim tronie.
Oby ta nowa… Oby moja pasierbica okazała się na tyle ładna, by i ją można było tu uwiecznić. Najlepiej w miejsce matki – bogini Wenus, o której wolałbym zapomnieć.
– Piję za ciebie, Dafne. Spoczywaj w pokoju. – Uniosłem szklankę i upiłem łyk palącego napoju, nie odrywając oczu od twarzy jasnowłosej kobiety opierającej dłoń na ramieniu Marsa, który uosabiał mnie.
– Gdzie jesteś, ty krnąbrna dziewucho?! Matka przełożona nie będzie miała litości, jak znów się spóźnisz na poranne modły!
Wrzaski siostry Bernadetty niosły się echem po dziedzińcu. Wyjrzałam przez maleńkie okienko. Podstarzała zakonnica miotała się gniewnie, w końcu jednak zrezygnowała i ruszyła w stronę bocznych drzwi klasztoru. Ze złości kopnęła przy tym przebiegającą jej pod nogami kurę. Sama była podobna do kury – tłustej nioski.
Pokazałam jej język i kontynuowałam wspinanie się na szczyt kamiennej dzwonnicy przylegającej do naszego kościoła. To była moja kryjówka, ucieczka od trosk i życia, które wiodłam nie z wyboru, a z przymusu.
Ominęłam odlany z brązu dzwon i skierowałam się do znajdującej się za nim wnęki. Podważyłam jedną z desek podłogi i wyjęłam ze schowka kilka ukrytych tam przeze mnie magazynów modowych, zeszytów, ołówków, kredek i teczek pękających w szwach od moich prac. Światło wschodzącego słońca wpadające przez pozbawione szyb okienko idealnie sprzyjało rysowaniu. Od wczoraj, odkąd w moje ręce wpadł najnowszy numer „Vouge’a”, nie mogłam doczekać się tej chwili. Wiedziałam, że za niesubordynację spotka mnie kara, ale dążenie do realizacji pasji było silniejsze od strachu przed matką przełożoną i jej popleczniczkami.
Drżącymi z podniecenia dłońmi otworzyłam magazyn i odpłynęłam. Wkroczyłam w świat idealnych ludzi i wyrafinowanych strojów, które wyniosły moją wyobraźnię na wyżyny kreatywności. Oglądając zdjęcia przepięknych modelek, marzyłam, by móc kiedyś ubierać je w zaprojektowane przez siebie kreacje. Nie chciałam być jedną z nich, choć oczywiście wspaniale byłoby nosić na sobie podobne dzieła sztuki. Znałam swoje przeznaczenie, które skazywało mnie na pobyt w znienawidzonym miejscu bez perspektywy na lepsze jutro. Mimo to uwielbiałam te chwile, gdy w samotności kontemplowałam nowinki z najlepszych na świecie domów mody, które inspirowały mnie do tworzenia własnych projektów.
Rysowałam jak szalona długonogie, szczupłe piękności i ubierałam je w wieczorowe suknie, skąpe bikini lub eleganckie komplety. Miałam wtedy wrażenie, że czas i życie wokół mnie zamierają. Nic i nikt nie liczyły się w tej słodkiej chwili zapomnienia, która ocierała się o rozkosz, czyli to, co tak piętnowały wychowujące mnie od lat siostry zakonne.
Bo to zdecydowanie była rozkosz. Przyjemność tak wielka, że nie wierzyłam, że może istnieć większa. Tkwiła w wenie, w sztuce, w pasji tworzenia. A ja musiałam tworzyć – to było silniejsze ode mnie, przyciągało i kazało łamać reguły, byleby choć na moment się w tym zatracić i robić to, co się kocha.
– Chiaro? Chiaro? Jesteś tu?
Głos Evy przywołał mnie z innego świata do rzeczywistości. Nie chciałam jeszcze wracać, nie mogłam… A jednak musiałam.
Westchnęłam ciężko.
– Jestem na górze – odpowiedziałam.
Eva była moją jedyną przyjaciółką. Reszta dziewczyn z nowicjatu trzymała się ode mnie z daleka, ona jednak – powszechnie lubiana i podziwiana – paradoksalnie jako jedna z nielicznych okazywała mi życzliwość i nie obawiała się do mnie zbliżyć. W powszechnym mniemaniu bowiem znajomość ze mną zwiastowała kłopoty. Siostry zakonne oraz ich podopieczne uważały mnie za czarną owcę. W przeciwieństwie do innych dziewczyn, odkąd pamiętam, zawsze byłam nieposłuszna, przez co ciągle mnie karano, by okiełznać mój niepokorny charakter. Przeorysza mawiała, że jestem nawiedzona, że siedzi we mnie diabeł, który każe mi nie słuchać jej rozkazów i steruje mną, by utrudnić życie całemu klasztorowi. Miała misję przeciągnięcia mnie na stronę dobra. Odnosiłam wrażenie, że szykanowanie mnie sprawiało jej przyjemność. A może właśnie rozkosz, którą rzekomo tak gardziła? W każdym razie inne podopieczne zakonu bały się mnie i unikały jak ognia, bo przecież anioły nie mogły się bratać z pomiotem Szatana. Jedynie Eva nie trzymała się na dystans, ale ponieważ cieszyła się powszechnym uwielbieniem, pozostałe nowicjuszki nie miały jej za złe, że od czasu do czasu opuszczała ich grono i rozmawiała ze mną.
– Stara zrobiła aferę? – mruknęłam do rosłej szatynki, która wynurzyła się z włazu wieńczącego schody.
– Była wściekła. Strasznie krzyczała. Obawiam się, że rózga cię nie ominie – powiedziała, obchodząc dzwon i siadając u mojego boku.
– Ona to zwyczajnie lubi. Kręcą ją kary cielesne. – Wzruszyłam ramionami.
– Ciebie chyba też, skoro ciągle się na nie narażasz. – Eva zajrzała mi przez ramię. – Co rysujesz?
– Stroje plażowe.
– Na co ci one w zakonie? – Zaśmiała się z politowaniem.
– Mnie na nic, ale może ktoś chciałby je założyć – odpowiedziałam, nie odrywając ołówka od kartki, na której kreśliłam skomplikowany wzór plażowej kreacji.
– Projekty szalonej zakonnicy? To byłby hit internetu – zakpiła.
– Gdybyśmy go miały – wtrąciłam.
– Po co ci to, Chiaro? Te ciągłe awantury? – zapytała poważnie Eva. – Narażasz się, by rysować do szuflady? Żal mi ciebie. Nie chcę, by spotykała cię krzywda, ale sama się o to prosisz. Kłopoty cię nie opuszczają od czasu sierocińca i to na własne życzenie.
– Muszę to robić – odpowiedziałam zwięźle, zmieniając kredkę na inny kolor.
– Naprawdę każe ci to Szatan?
– Jasne, że on. To jego ręka wiedzie moją, a za sprawą moich rysunków to miejsce, wybudowane jeszcze w średniowieczu, pochłoną płomienie piekielne – zaśmiałam się ironicznie. Zaraz jednak spoważniałam i zadałam jej pytanie, które nurtowało mnie już od dawna: – Naprawdę sądzisz, że jest coś złego w tym, że rysuję? Że to grzech?
– Rysowanie? Chyba nie… Choć niektóre twoje projekty są dość… – szukała właściwego słowa, przeglądając jedną z teczek z moim pracami – wyuzdane. Siostra Klementyna dostałaby zawału na widok tych aktów. Zwłaszcza męskich. – Wskazała na portret nagiego mężczyzny wzorowany na Dawidzie, słynnej rzeźbie Michała Anioła.
– Bulwersowałaby się pod publiczkę, tymczasem wieczorami uważnie by je studiowała. Myślisz, że ona nie ma żadnych potrzeb? – zakpiłam.
– Pytanie, czy ty ich nie masz, Chiaro.
Oderwałam wzrok od rysunku i spojrzałam jej w oczy.
– Gdy patrzę na zdjęcia pięknych mężczyzn, gdy widzę ich idealne ciała, ich nagość, czuję… Nie, ja po prostu wiem, że tu nie pasuję. Ten zakon to nie miejsce dla mnie. Zawsze to wiedziałam.
– Ale jesteś sierotą, nie masz krewnych ani pieniędzy, więc wyrwanie się stąd jest niemożliwe. Łatwiej ci będzie, jeśli zaakceptujesz rzeczywistość i przestaniesz się buntować. Zobaczysz, że wtedy lepiej ci się będzie żyło.
– Prędzej czy później zdobędę odpowiednie pieniądze, a wtedy moja noga więcej tu nie postanie – odpowiedziałam buńczucznie.
– I skąd je weźmiesz? – zapytała łagodnie Eva. – Przecież my nie zarabiamy. Nie mamy nawet kieszonkowego.
– Bo wszystko, co dostajemy od sponsorów lub z datków, zagarnia dla siebie stara…
– Nie bądź niewdzięczna, Chiaro. Matka przełożona rozporządza naszym majątkiem wedle potrzeb.
– W takim razie albo ich nie mamy, albo zwyczajnie dajemy się jej wykiwać – fuknęłam gniewnie.
– Nie powinnyśmy narzekać. Żyjemy skromnie, ale mamy co jeść i w co się ubrać.
– Nie żartuj. Prawda jest taka, że klepiemy tu biedę. Momentami przymieramy głodem, a zimą nie mamy nawet czym napalić w piecu. A przecież to nie średniowiecze!
– Takie są zasady naszego zakonu: umiar i umartwianie się. Pieniądze są dla biedniejszych od nas.
– Naprawdę wierzysz w te bajki o charytatywnej misji naszego klasztoru? Evo! Ja widziałam, co przeorysza trzyma w swoim sejfie. Ma tego sporo. O wiele za dużo jak na umiar. A gdzie niby są ci biedni, którym tak rzekomo pomagamy i nad których losem tak się umartwiamy?
– Skąd wiesz, co siostra Klementyna trzyma w sejfie? – zdumiała się moja rozmówczyni.
– Jestem dobrym obserwatorem. Podejrzałam ją i poznałam szyfr, a potem sprawdziłam i wiem, że wszystko, co nam wmawiają o biedzie, poświęceniu dla innych i pomocy najbiedniejszym, to bujda.
– To stąd te rzeczy? – Wskazała na leżące wokół mnie magazyny, kredki i zeszyty. – Stąd masz pieniądze na te zbytki?
– Zabieram bogatym, by dać biednym. – Wzruszyłam ramionami. – Wielkie mi halo. Trochę jej podebrałam i tyle.
– Naprawdę? – Eva wyglądała na zbulwersowaną.
– A co cię tak dziwi? Trafiłam tu jako maleńkie dziecko. Teraz jestem już prawie pełnoletnia, a nadal nie mam nic. Gdybym miała, już dawno by mnie tu nie było. I kiedyś to się ziści. Zresztą wzięłam pieniądze z sejfu tylko jednorazowo. Zazwyczaj odkładam drobne, które zostaną z zakupów, gdy jest moja kolej, by je zrobić, a czasem zakradam się do zakrystii i stamtąd podbieram nieco z coniedzielnych datków na tacę. Uzbierałam już ponad tysiąc euro. Byłoby tego więcej, ale za bardzo kusi mnie witryna sklepu dla artystów w miasteczku. No i zawsze, kiedy tamtędy przechodzę, muszę wspomóc tę wielodzietną rodzinę Franceschich. Serce mi pęka na widok tej najmłodszej dziewczynki, która nie może chodzić…
– A więc to tak?! – Nagle w dzwonnicy rozległ się skrzekliwy głos siostry Bernadetty.
Podskoczyłam, przestraszona, upuszczając zeszyt na ziemię. Tego się nie spodziewałam. Tyle czasu udawało mi się ją zwodzić, dlaczego zatem dziś mnie tu nakryła?
– Nie dość, że uciekinierka, to jeszcze złodziejka! – darła się wniebogłosy. – A to się nam diablę trafiło! Zapłacisz za to, dziewucho! Już ja się postaram o to, by nogi ci posiniały od klęczenia na grochu, a tyłek od rózgi! Długo nie będziesz mogła na nim usiąść, ale w końcu wypędzę tego czarta z twojego z ciała i twojej duszy!
Zerwałam się z miejsca i już chciałam czmychnąć, omijając dzwon od strony przeciwnej do tej, z której niż nadchodziła krzykaczka, lecz nagle silne ramiona Evy unieruchomiły mnie w mocnym uścisku. Popatrzyłam na nią zdumiona.
– Co robisz? – pisnęłam.
– Jesteś wcieleniem zła, Chiaro – odpowiedziała.
– Evo! Jak możesz tak uważać? – Do oczu napłynęły mi łzy. – Dlaczego współpracujesz z nimi?!
– To dla twojego dobra. Nie chcę, żebyś taka była, bo zależy mi na tobie. Już czas przemówić ci do rozsądku, w przeciwnym razie czeka cię wyrzucenie na bruk. Stoczysz się całkowicie. Nie chcę dla ciebie takiego losu. Nie chcę, żebyś żebrała lub, co gorsza, została prostytutką. Musisz wyplenić z siebie diabła. Dostosować się. Zostać jedną z nas!
– Ale ja tego nie chcę! Nie chcę być taka jak wy… – wykrzyczałam, odpychając Evę. Jednak nie udało mi się zrobić nawet kroku, bo w tym momencie dopadła do mnie Bernadetta i spoliczkowała mnie z taką mocą, że aż zatoczyłam się na ścianę.
– Opanuj się, dziewucho. Eva ma rację. Jeśli chcesz tu mieszkać, dość ucieczek i zaprzątania sobie myśli bzdurami! – Chwyciła gazety i moje rysunki, po czym ruszyła z nimi do zwieńczonego łukiem okienka.
– Nie, błagam… To moje… Evo, dlaczego mi to robicie? – załkałam, widząc, że moja przyjaciółka pomaga zakonnicy rwać kartki i wyrzucać przez okno wieży. Próbowałam je powstrzymać, ale Eva była większa ode mnie i silniejsza. Z łatwością odepchnęła mnie od przełożonej.
– Czas z tym skończyć. Za kilka dni, gdy otrzeźwiejesz, zrozumiesz, co dla ciebie zrobiłyśmy – powiedziała.
– A teraz do matki przełożonej, ale już! – wrzasnęła Bernadetta, po czym chwyciła swój różaniec i okładając nim moje ramiona, kark i plecy zmusiła mnie do zejścia po schodach.
Zapłakana, wyszłam na zewnątrz. Za mną kroczyły Eva i zakonnica, która nie przestawała wyładowywać na mnie swojego gniewu. Jej uderzenia pozostawiały na mojej białej skórze sine pręgi, ale bardziej od bólu fizycznego doskwierał mi ten psychiczny, gdy widziałam moje prace leżące w błocie na dziedzińcu. Moje marzenia zostały sprofanowane, zdeptane i zniszczone, a rękę do tego przyłożyła osoba, którą uważałam za przyjaciółkę.
To była dla mnie nauczka.
Ja nie mam przyjaciół. Nie mam i nigdy nie będę miała. Jestem sama i nikt, absolutnie nikt mnie nie chce. Nie wiem po co i dla kogo żyję…
Siwowłosa, niegdyś piękna kobieta siedziała na wózku inwalidzkim i rozkoszowała się promieniami słońca rozświetlającego nadmorski taras. Miała przymrużone oczy, dzięki czemu wyglądała, jakby drzemała. Na jej kolanach skrytych pod pasiastym pledem leżała Biblia. Strony, które ostatnio czytała, były założone różańcem wykonanym z transparentnych paciorków. Pokryte siateczką drobnych niebieskich żyłek białe dłonie położyła na podłokietnikach fotela. Przy jej wózku znajdował się stolik, na którym stały karafka z wodą i kieliszek.
Młody pielęgniarz podprowadził mnie do kobiety i stanął obok wózka.
– Pani Gabrielo – powiedział cicho, by jej nie przestraszyć. – Ma pani gościa.
Staruszka podniosła powieki.
– Gościa? – zdumiała się, zaraz jednak wykrzyknęła z entuzjazmem: – Czyżby to była moja Dafne?! Moja kochana, najdroższa Dafne? Tak dawno jej nie widziałam. Tak bardzo tęsknię…
Uniosła się gwałtownie i rozejrzała po tarasie, szukając mojej zmarłej bratowej. Liczyła na spotkanie z Dafne, mimo że ta od wielu lat nie była w stanie jej odwiedzić ze względu na stan śpiączki, w którym się znajdowała.
Gdy jej wzrok spoczął na mnie, oblicze kobiety ściągnęło się w wyrazie gniewu.
– To nie jest mój gość – warknęła. – To wróg! Brat samego Lucyfera. Zabierz go ode mnie! Nie życzę tu sobie nikogo z tej szatańskiej rodziny morderców, gwałcicieli i zbrodniarzy. Chcę umrzeć w spokoju, z dala od tych zwyrodnialców.
Pielęgniarz odwrócił się w moją stronę. Był wyraźnie skonsternowany, ale i zawstydzony reakcją swojej podopiecznej.
– Przykro mi, panie Candeloro, ale najwyraźniej pani Magaddino nie jest dziś w nastroju do przyjmowania gości – zwrócił się do mnie przepraszającym tonem, z uniżeniem pochylając głowę.
Nic dziwnego, że było mu niezręcznie. Ten dom starców ufundowała moja rodzina, a Fabio łożył krocie, by starej prukwie było tu dobrze. Tymczasem ta niewdzięczna wiedźma wciąż miała do niego żal o to, że odebrał jej ukochanego syna i Dafne. Byłem zdania, że już dawno powinien kopnąć ją w pomarszczony cellulitem tyłek i zrobić z nią to samo, co osiemnaście lat temu zrobił z jej synalkiem.
– A ja nie jestem dziś w nastroju do odmowy – odpowiedziałem z paskudnym uśmieszkiem na ustach, a potem ominąłem opiekuna i podszedłem do Gabrieli. – Odejdę, jak tego żądasz, ale najpierw odpowiesz na pytanie, na które tylko ty znasz odpowiedź – oznajmiłem tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Ta stara kwoka działała mi na nerwy. Podobnie jak szlachetność mojego brata. Uważano go za potwora, był zdolny do największych zbrodni, a jednak na punkcie rodziny, nawet tej powinowatej, miał prawdziwego hopla. Nasz ojciec dobrze go wytresował, ale Fabio miewał odruchy serca i resztki wyrzutów sumienia. Nie lubiłem w nim tych słabości. Don stojący na czele rodziny Candeloro nie powinien mieć skrupułów.
– Przychodzisz do mnie po tylu latach, plugawy robaku, i czegoś ode mnie chcesz – fuknęła staruszka. – Masz tupet godny brata.
– Faktycznie, nie pojawiłbym się tutaj z własnej woli, gdyby nie rozkaz Fabia.
– Jesteś służalczym diabłem wykonującym rozkazy Lucyfera!
– Nie wzywaj nadaremno sił, których nie pojmujesz, bo jeszcze gotowe zrobić ci krzywdę – odpowiedziałem ze wzgardą.
– A co niby takiego mi zrobią? – Popatrzyła na mnie ze złością. – Odebrały mi rodzinę i zdrowie. Jestem bezwartościowa dla takich diabłów jak ty.
– Jeszcze nie całkiem – odpowiedziałem, znów nie kryjąc paskudnego uśmiechu.
Staruszka rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie. Nadal jednak zgrywała niezłomną.
– Wzięliście mojego syna i synową. Nie mam już nic, co byłoby interesujące dla rodziny Candeloro.
– Masz. I doskonale wiesz, po co przyszedłem.
Kobieta pobladła.
– Nie odważycie się – wyszeptała drżącymi ustami.
– Gdzie córka Dafne? – zadałem pytanie, którego tak się bała Gabriela Magaddino. – Gdzie ją ukryłaś, wiedźmo?
– Nawet gdybyś przypiekał mnie piekielnym ogniem, nigdy nie powiem ci prawdy. – Wzruszyła ramionami. – Bruno, odprowadź pana. Jestem zmęczona – zwróciła się do stojącego za moimi plecami pielęgniarza.
Gestem dłoni zatrzymałem mężczyznę w pół kroku.
– Marzysz o zbawieniu, co? – Wskazałem na leżącą na kolanach starej Biblię, a potem błyskawicznym ruchem wyciągnąłem z oprawionej w brązową skórę księgi różaniec i przyjrzałem mu się, udając zaciekawienie.
– To nie marzenie, a realny cel – odpowiedziała buńczucznie Gabriela. – W przeciwieństwie do ciebie już wkrótce dane mi będzie dostąpić łaski samego Boga.
– Czyżby? – parsknąłem, po czym przywołałem opiekuna. – Hej, pani Magaddino ma dla ciebie prezent za to, że tak dobrze się nią opiekujesz.
Staruszka popatrzyła na mnie zdumiona. Tymczasem ja, gdy tylko mężczyzna znalazł się w odpowiedniej odległości, zarzuciłem mu na szyję jej różaniec i poklepałem pielęgniarza po policzku.
– Nie sądzę, by mordercy stawali przed obliczem Boga – rzuciłem do starej.
– Nie jestem morderczynią, w odróżnieniu od ciebie, Marco, więc nie mam się czego obawiać – odpowiedziała dumna.
– To się zaraz okaże – stwierdziłem z rozbawieniem, a następnie gwałtownym ruchem zmusiłem mężczyznę, by ukląkł u moich stóp.
Wepchnąłem koniec różańca w ręce zdezorientowanej Gabrieli, po czym zacisnąłem na nich dłonie i sterując jej rękami, jakby była bezwolną marionetką, ściągnąłem różaniec wokół szyi jej opiekuna tak mocno, aż oczy wyszły mu na wierzch. Pielęgniarz zrobił się cały czerwony na twarzy, a ustami próbował łapać powietrze. Wydawał z siebie dźwięki podobne do kwików zarzynanej świni. Przypominał rybę wyrzuconą na brzeg, która rozpaczliwie walczy o każdy oddech.
– Nie rób mu krzywdy… – jęknęła Gabriela, starając się wyrwać ręce z mojego uścisku.
– To nie ja robię mu krzywdę, stara wiedźmo. Nie mogę cię tknąć, bo Fabio w swej zapalczywej szlachetności urwałby mi jaja, ale w takim razie złożę ofiarę z kogoś innego i będzie to wyłącznie twoja wina. Zabijesz tego niewinnego chłopaka swoim uporem oraz starczym zacietrzewieniem i nikt tam, na górze, nie da ci zbawienia, o którym tak marzysz, bo dołączysz do grona morderców takich jak ja.
– Nie… Błagam – zapiszczała.
– W takim razie gadaj, gdzie jest córka Dafne?
Siwowłosa staruszka poruszyła się gwałtownie na wózku, ale nie miała siły, by ze mną walczyć.
– Nie powiem ci… Nie mogę. Dałam słowo Dafne. Nie mogę złamać przyrzeczenia. Powierzyła mi swoją córkę. Złożyła jej los w moje ręce. Nie mogę zawieść jej zaufania. Wiąże mnie przysięga. Poza tym Chiara to moja wnuczka. Nie pozwolę jej skrzywdzić władcy piekieł…
Wzmocniłem uścisk.
Pielęgniarz wił się i charczał, starając się odepchnąć nasze ręce, abyśmy przestali go dusić. Na siniejące usta wystąpiła piana ze śliny. Różaniec wrzynał mu w szyję. Kątem oka zobaczyłem kilku pracowników domu starców, którzy wyjrzeli na taras, zaalarmowani zwierzęcymi kwikami mężczyzny. Gdy zorientowali się, co się dzieje, momentalnie cofnęli się przerażeni do środka.
Żaden nie odważył się mi przerwać. Byłem bezkarny. Byłem Candeloro, mój brat to sam Król Demonów. Nikt nie mógł się z nami równać i stawać nam na drodze do realizacji planów.
– Puść go – błagała staruszka. – Puść go, potworze!
– Za minutę straci przytomność. Za dwie umrze. Naprawdę tego chcesz, Gabrielo? – zapytałem, patrząc na nią hardo i wciąż nie puszczając jej dłoni duszących nieszczęsnego pielęgniarza.
– Już raz Candeloro mordował na moich oczach syna, a ja byłam bezradna… Nie chcę tego powtarzać – załkała.
– W takim razie gadaj, gdzie jest córka Dafne. Gdzie twoja wnuczka, do cholery! – wykrzyknąłem.
– W Santa Maria Amaseno… W tamtejszym zakonie – wyjęczała, płacząc.
Puściłem jej ręce, a tym samym opiekuna, który dławiąc się i kaszląc, upadł do moich stóp.
– Obyś nie kłamała, stara wywłoko, bo jeszcze niejedna osoba straci przez ciebie życie – oznajmiłem, biorąc ze stolika kieliszek i napełniając go wodą.
– Masz, pij – zwróciłem się do przyduszonego mężczyzny, klękając u jego boku.
Chwycił łapczywie naczynie, a ja zaśmiałem się szyderczo.
– Idź i pozdrów parszywego synalka starej Magaddino i powiedz mu, że jego córcia wreszcie będzie miała tatusia z prawdziwego zdarzenia. Fabio odpowiednio się nią zajmie.
Mówiąc to, zamachnąłem się i wepchałem nieszczęśnikowi kieliszek do gardła niczym korek do butelki. Mężczyzna po krótkiej walce z dławiącym go szkłem zesztywniał na ziemi.
– Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego…? – zaszlochała Gabriela.
– Bo mogę.
Wstałem, poprawiłem marynarkę i ruszyłem do wyjścia.
– Przeklinam cię! – wrzasnęła za mną stara. – Przeklinam cię, Marcu Candeloro! Ciebie i Fabia! Jeszcze nadejdzie czas, gdy obaj pożałujecie swoich czynów, a moja wnuczka zemści się na was za wszystkie krzywdy, które wyrządziliście mojej rodzinie! Spotka was sprawiedliwa kara. Zapamiętaj to, Marcu Candeloro, i przekaż to swojemu podłemu bratu!
– Stara wariatka – skomentowałem z rozbawieniem, pukając się w czoło.
Gabriela całkiem postradała rozum. Bo cóż niby mogła nam uczynić byle sierota z zakonu?
Nam.
Niezniszczalnym i potężnym braciom Candeloro, rządzącym całymi Włochami?
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Agnieszka Nowak
Redakcja: Magdalena Kawka
Korekta: Zuzanna Kot
Projekt okładki: Marta Lisowska
Zdjęcie na okładce: © sakkmesterke / Stock.Adobe.com
Wyklejka: © DESIGN BOX / Stock.Adobe.com
Copyright © Monika Magoska-Suchar 2022
Copyright © 2022, Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2022
ISBN 978-83-67137-65-2
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek