Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone, zwłaszcza gdy wygraną może stanowić serce pociągającego milionera
Mr Darcy to pseudonim znanego na całym świecie autora bestsellerowych romansów. Tożsamość milionera pozostaje tajemnicą. Nigdy nie ujawnił przed fanami swojej twarzy, nie zdradził żadnych informacji o prywatnym życiu i nie pojawił się w mediach.
Wszystkie osoby z najbliższego otoczenia Claire Abramson wiedzą, że kobieta jest wielką fanką twórczości pisarza. Zna na pamięć jego powieści, ponieważ to one pozwoliły jej przetrwać najmroczniejszy okres w życiu. Claire mocno utożsamia się z przeżyciami bohaterów książek Mr Darcy’ego, zakłada więc, że mężczyzna, który je napisał, jest jej pokrewną duszą.
Niespodziewanie przed kobietą pojawia się niepowtarzalna szansa na poznanie pisarza i zawalczenie o jego serce. Hitem świątecznej ramówki telewizyjnej ma stać się bowiem randkowy reality show, którego uczestniczki będą walczyły o względy Mr Darcy’ego. Claire wygrywa casting i dostaje się do programu. Czy tajemniczy milioner naprawdę okaże się mężczyzną jej marzeń?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Najwierniejsza fanka
Była tam!
Jak wszystkie z serii: w czarno-czerwonej oprawie, z wytłoczonymi złotymi literami.
Stała na wystawie wraz z innymi nowościami, ale tylko ona miała dla mnie znaczenie i tylko dla niej zwlekłam się z łóżka wcześniej niż zwykle. Chciałam już przed pracą trzymać ją w rękach, cieszyć się jej słodkim ciężarem i jeszcze słodszą zawartością.
Stałam przed księgarnią i z nosem przytkniętym do szyby podziwiałam upragniony tom. Może to było dziecinne, ale w tej chwili faktycznie czułam się jak dziecko i cieszyłam się jak dziecko. Ponad pół roku czekałam na jej wydanie, a teraz była tu, tuż przede mną i czekała na moment, gdy trafi w moje ręce.
– Hej, Claire! – Drzwi do sklepu otworzyły się i stanął z nich starszy siwowłosy mężczyzna. – Tak czułem, że będziesz przed godziną otwarcia.
– Znasz mnie, Sam. – Zaśmiałam się lekko skrępowana. – Nie mogłam się doczekać. Pół nocy nie spałam. Gdyby nie jesienna słota, koczowałabym przed księgarnią. Chcę jej, pożądam. Muszę już trzymać ją w dłoniach!
– Pewnie miałabyś ją szybciej, gdybyś zamówiła w wielkiej księgarni… – Westchnął.
Podeszłam do niego i ścisnęłam mu serdecznie dłoń.
– Wiem doskonale, co to znaczy być małym przedsiębiorcą w ogromnym mieście. I zdecydowanie bardziej wolę wspierać swoich niż korporacje. Nawet jeśli miałoby się to wiązać z dłuższym oczekiwaniem na nowość od ukochanego autora.
Staruszek uśmiechnął się szeroko.
– Dobra z ciebie dziewczyna, Claire. I dlatego mam dla ciebie niespodziankę.
– Niespodziankę? – zdumiałam się.
– Tak. Wejdźmy do środka.
Zaintrygowana podążyłam za Samem. Należąca do mężczyzny księgarnia była rajem dla mola książkowego. Książki były wszędzie. Dosłownie. Zawalały nie tylko półki dębowych regałów, ale i wszystkie stoły, stoliki, krzesła, a nawet schody wiodące na piętro, do sklepowego biura. Żeby się dostać do lady, trzeba było przecisnąć się między ich stosami.
Byłam w niebie…
– Darcy zwolnił tempo – skomentował staruszek, zajmując miejsce za drewnianą konsolą. – Kiedyś wydawał książkę za książką, a teraz ledwo dwie na rok.
– Pewnie ma kryzys twórczy – odpowiedziałam. – Na forach fanowskich dość głośno się o tym mówi.
– Możliwe, że to wypalenie, albo po prostu osiadł na laurach, jak wielu innych. Dorobił się niesamowitej sławy i pieniędzy. Jego książki to światowe bestsellery. Zwyczajnie nie musi się już spinać. Kasa i tak do niego przyjdzie.
Zmarszczyłam czoło. Nie lubiłam podobnych pomówień pod adresem mojego idola. Mr Darcy był dla mnie kimś więcej niż autorem książek, którymi się zaczytywałam od ośmiu lat. Jego historie niosły przede wszystkim pokrzepienie, wiarę w lepsze jutro, ale dostrzegałam też ich ukryty przekaz. Był w nich ból, który tak dobrze znałam, i ten rodzaj tęsknoty, który mógł pojąć i współodczuwać jedynie ktoś, kto faktycznie stracił najbliższą osobę i wywalczył sobie życie w świetle, choć wcześniej został skazany na mrok. On mnie rozumiał. Rozumiał to, co przechodziłam i co zalegało na dnie mojej duszy. W chwilach załamania to właśnie jego słowa dodawały mi otuchy i kierowały mnie z powrotem na właściwe tory, przypominając, co jest najważniejsze w życiu. Był jak przyjaciel wspierający w nieszczęściu, moja ostoja i dlatego postanowiłam stanąć w jego obronie.
– A ja uważam, że teraz jest lepiej – oświadczyłam stanowczo. – Nie liczy się ilość, a jakość!
– Wolisz tak rzadko sięgać po książki ukochanego pisarza? – Sam popatrzył na mnie zaskoczony.
– Ależ skąd! – zaprzeczyłam. – Jak dla mnie mogliby je wypuszczać i co tydzień. Kocham jego pióro, ale mam wrażenie, że teraz, gdy pisze mniej, bardziej za nim tęsknię i jeszcze bardziej ich pragnę. No i jest coś innego w ich treści…
– Zmienił styl?
– Nie. To nie to. Po prostu są jakby bardziej przemyślane. Dopracowane do każdego przecinka i kropki. I jest w nich coś więcej niż tylko klasyczny romans. Ale w sumie tak było, odkąd Darcy pojawił się na rynku wydawniczym…
– O, to może i ja powinienem się przekonać do tego gatunku – oznajmił z rozbawieniem staruszek.
– Nigdy nie jest za późno na dobrą literaturę – odpowiedziałam mu z uśmiechem i puściłam do niego oko.
– I na miłość. – Zaśmiał się, po czym sięgnął pod ladę. – A oto twoje zamówienie. Trzy egzemplarze Złączonych cierpieniem, jak prosiłaś.
Wyłożył na blat trzy książki, a ja od razu sięgnęłam po pierwszą z wierzchu.
– Jedna dla Abbie, jedna do biblioteczki kawiarni i jedna dla mnie…
– W dodatku ta dla ciebie jest z autografem pisarza – oznajmił z dumą Sam, otwierając jedną z powieści i wskazując na zamaszysty podpis złożony piórem na stronie tytułowej.
– O Boże! Naprawdę?! – pisnęłam jak dziecko.
– Zdaje się, że Mr Darcy podpisał tylko sto egzemplarzy. Uruchomiłem znajomości i udało mi się zdobyć z magazynu jeden dla ciebie. Jesteś przecież jego najwierniejszą fanką. Musiałaś mieć jego autograf.
– Sam… Nawet nie wiesz, jaką przyjemność mi zrobiłeś! – powiedziałam ze wzruszeniem.
– Dla ciebie wszystko, skarbie. – Uśmiechnął się szeroko.
Dotknęłam okładki. Była chropowata, miła w dotyku. Przedstawiała siedzącego na krześle mężczyznę, który pochylony do przodu wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał albo czymś martwił. W tle za nim majaczyła kobieca postać, która przytulała się do jego pleców. Odwróciłam książkę, by obejrzeć tył.
„Czy koniec może być początkiem?
Bestsellerowy autor powraca w mroczniejszej i bardziej dojrzałej odsłonie.
Ron Shetland jest…”
– Podobna do ciebie – odezwał się Sam, przerywając mi lekturę opisu, który czytałam już wcześniej w internecie z milion razy.
– Słucham? – Popatrzyłam na niego niewidzącym spojrzeniem, bo mój umysł zajmowała w tej chwili wyłącznie upragniona powieść.
– Ona – powiedział mężczyzna, wskazując na długowłosą szatynkę z okładki.
Ponownie przyjrzałam się postaci.
– Daleko mi do modelek jej pokroju. – Uśmiechnęłam się zażenowana.
To był miły komplement, ale przecież wiedziałam, jak wyglądam. Znałam świetnie swoje ciało – a szczególnie jego mankamenty…
– Ja tam nie widzę większej różnicy – zawyrokował, po czym założył okulary, by jeszcze lepiej się mi przyjrzeć. – Wręcz powiem ci, że lepiej by zrobił ten cały Darcy, gdyby na kolejnej okładce znalazła się prawdziwa dziewczyna z krwi i kości, a nie szkieletor z wybiegu.
Parsknęłam śmiechem.
– Obawiam się, że taka okładka nie sprzedawałaby jego powieści tak dobrze, jak by tego oczekiwał.
– Świat tak nie wygląda. Idylliczne piękno jest w zasięgu niewielu. – Wzruszył ramionami Sam.
– Masz rację. Ale po to właśnie są książki. By się do niego zbliżać i choćby w wyobraźni pożyć chwilę w takim bajkowym świecie – odpowiedziałam z egzaltacją.
– Niech lepiej umieści na okładce samego siebie – prychnął Sam. – I zobaczymy, czy wtedy te książki sprzedadzą się równie dobrze. W końcu nikt nie wie, jak on naprawdę wygląda. Może jest potworem?
– Nawet gdyby nim był, mnie nie interesuje jego wygląd, a dusza. A ta jest niezwykła. Takich historii nie mógłby tworzyć ktoś przeciętny. Myślę… Nie, ja to wiem, że on wiele doświadczył i nawet jeśli pławi się w zbytku i luksusie, nie jest szczęśliwy. Pieniądze to nie wszystko.
– Jeśli mu się nie podoba, to ja chętnie te pieniądze przyjmę. Jak tak dalej pójdzie, będę musiał zamknąć księgarnię – wyżalił się staruszek, czym sprowadził mnie ze świata marzeń z powrotem na ziemię.
– My pociągniemy jeszcze trzy–cztery miesiące. Maksymalnie do Nowego Roku. – Westchnęłam ciężko.
– Chcecie zamknąć kawiarnię? – zdumiał się.
– A co mamy zrobić? To problem całego Woodheaven. Nowy właściciel większości naszej dzielnicy chce też ziemi, na której prowadzimy biznes. Kilka dni temu otrzymałyśmy rachunki. Miasto podniosło nam czynsz czterokrotnie. Nie mamy takich pieniędzy. Jeśli nie przybędzie nam klientów albo nie zdarzy się cud, po Nowym Roku Sweet Hollow przestanie istnieć, bo w umowie jest zapis, że zaleganie z czynszem przez okres półrocza skutkuje eksmisją. Podejrzewam, że ratusz jest powiązany z nowym właścicielem, skoro tak go wspiera. Gdy już nas wyrzucą, nic nie będzie stało na przeszkodzie, by miasto sprzedało mu te grunty.
– Myślałem, że was to nie dotknie – przyznał Sam. – Że tylko ja dostałem podwyżkę i marnie widzę dalsze losy mojej działalności tutaj…
– Najwyraźniej oboje nie doceniliśmy przeciwnika. Wciąż mu mało. Chce się pozbyć wszystkich z tej okolicy. Kilka mniejszych biznesów już się zamknęło. Słyszałam, że chcą wyburzyć nasze kamienice i przerobić ten teren na największe na świecie studio filmowe i telewizyjne.
– W takim razie nie mamy szans. Nie z taką potęgą. – Staruszek się zasmucił. – To musi być jakaś ogromna firma. Jesteśmy płotkami skazanymi na pożarcie przez rekina…
– Jeśli nikt nam nie pomoże, tak niestety się stanie. Tę dzielnicę czeka zagłada – potwierdziłam, choć wciąż jeszcze nie mogłam uwierzyć w znaczenie tych przerażających słów.
– I gdzie ja teraz będę chodził na kawę, co?
– Do którejś z sieciówek, które wyrosły teraz jak grzyby po deszczu i zdominowały rynek – odpowiedziałam, rozkładając bezradnie ręce.
– Nie będę pił tej lury! – zaprotestował.
– W takim razie będziesz wpadał do mnie na śniadanie. Innej możliwości nie widzę. – Uśmiechnęłam się, choć na myśl o końcu mojego ukochanego biznesu robiło mi się bardzo nieprzyjemnie.
– Wolałbym, by wszystko zostało, jak jest. Starych drzew się nie przesada, Claire.
– Dlatego napisałam do ratusza. Powiadomiłam też nowojorskie gazety, ale obawiam się, że lobby nowego właściciela jest zbyt potężne. By wykupić nasze działki od miasta i tym samym uniemożliwić ich przejęcie przez jakikolwiek inny podmiot, potrzebowalibyśmy ogromnego majątku lub znajomości. Nie wiem, co z nami będzie i jak dalej potoczą się losy naszego Woodheaven, Sam…
– Jesteś dobrą dziewczyną, Claire. Rezolutną i przedsiębiorczą. – Mężczyzna zacisnął dłoń na mojej ręce. – Mimo rodzinnej tragedii dałaś sobie radę i pokonałaś przeciwności. Ja jestem już stary i zmęczony. Odejdę na emeryturę. Ale ty… Ty z pewnością dasz sobie radę, bo jesteś silna.
– Bo jestem silna… – powtórzyłam za nim słabo.
Sam we mnie wierzył. Może tym razem i ja powinnam?
– Jedna z tych książek – wskazałam na leżące na ladzie powieści Mr Darcy’ego – podobnie zresztą jak zresztą każda inna tego autora, ma trafić do biblioteczki w kawiarni. Zrobię wszystko, by klienci Sweet Hollow dalej mogli je czytać, popijając kawę zrobioną przez Abbie i częstując się moimi wypiekami, a ty żebyś nadal mógł dostarczać lektury dla nich.
– Na pewno coś wymyślisz. Jak zawsze, Claire.
– Niech ten nowy właściciel lepiej uważa. Jeszcze nie wie, z kim zadarł! – zażartowałam, wygrażając pięścią wyimaginowanemu przeciwnikowi. – Jeszcze dosięgnie go gniew Claire Abramson, a wtedy… wtedy biada mu!
– Nie chciałbym być w jego skórze. – Staruszek się zaśmiał.
– Ten bogaty bubek stojący na czele tej całej korporacji, która ostrzy sobie zęby na Woodheaven, jeszcze zmieni zdanie. Zobaczysz. Obiecuję ci! Łatwo się nie poddamy. Pożałuje, że z nami zadarł.
– Trzymam cię za słowo, Claire Abramson. Trzymam cię za słowo.
Popijając kawę ze Strabucksa, przejrzałem zawartość smartfona. Po przeczytaniu wiadomości i kilku służbowych maili byłem w fatalnym nastroju.
– Jak do tego doszło, Moe? – warknąłem do telefonu, nawiązawszy połączenie z dyrektorem produkcji. – Pieprzona FTV zgarnie nam całą oglądalność w święta! W święta, kurwa! Kiedy ludzie są w domu, a gospodynie pichcą świąteczne wypieki, jednym okiem łypiąc na telewizor! W dodatku podkradli nam gwiazdę! Melania Hawkings miała być nasza, tymczasem wszystkie media trąbią o jej kontrakcie z naszym największym konkurentem! Ktoś im doniósł, że negocjujemy jej udział w naszym show, choć rozmowy były poufne. Pojutrze mieliśmy podpisywać z nią kontrakt!
– Wiem, widziałem, co pisze prasa – odpowiedział mój rozmówca. – Fatalna informacja. Musimy szybko coś wymyślić, bo inaczej nasze słupki pójdą w dół, a bardzo potrzeba nam hajsu na inwestycję w Woodheaven.
– Zwołaj posiedzenie zarządu na za tydzień – nakazałem. – A teraz zbierz wszystkich dyrektorów, musimy jak najszybciej ustalić, co zrobimy. Sprawa jest pilna. Świąteczna ramówka ma być gotowa za dwa tygodnie, a my zostaliśmy bez głównej atrakcji, bo jebane FTV ukradło nam pomysł na talk-show z ulubienicą Ameryki!
– Dobrze, stary. Nie denerwuj się tak. Masz teraz wiele na głowie. Ta budowa, walka o ziemię… Poradzimy sobie.
– Rozrywka to moje życie, jak niby mam się nie denerwować, gdy ktoś uderza w mój biznes? W dodatku najwyraźniej mam kreta w ekipie! – fuknąłem z irytacją.
– Zajmiemy się i tym. Donosiciel poniesie konsekwencje.
– Urwę mu jaja!
– A jeśli to nie on, a ona? – zapytał z rozbawieniem Moe.
– Wtedy wykorzystam swój urok osobisty i zniszczę sukę tak, że popamięta! Zbierz swoich ludzi. Do dwunastej macie sypać pomysłami jak z rękawa. Potrzebny nam show z prawdziwego zdarzenia. Coś, co się sprawdzi w okresie świątecznym, ale jednocześnie wniesie powiew nowości na rynek.
– A ty?
– Dołączę do was za góra kwadrans. Właśnie wyszedłem z budowy i idę do auta…
– I jak to wygląda, Dun? – zaciekawił się Moe.
Rozejrzałem się po okolicy. Tylko cześć należącego do mnie terenu była ogrodzona. Wśród gór ziemi i gruzu stały bezczynnie maszyny przeznaczone do pogłębiania gruntu i wyburzania.
– Byłoby pięknie, ale nie jest. Same kłopoty! – skomentowałem niezadowolony.
– Dlaczego?
– Prace zostały zawieszone, bo tutejsi przedsiębiorcy podesrali nas do władz. Nie chcą się wynieść. Właśnie rozmawiałem z urzędasami.
– I co zrobisz?
– Będę musiał zapłacić, komu trzeba, by ich uciszyć i… Cholera! – krzyknąłem, wpadłszy na dziewczynę, która nieoczekiwanie wyskoczyła zza rogu kamienicy. Zderzyliśmy się z impetem, kobieta wylądowała na ziemi, a jej rzeczy rozsypały się po płytach chodnika.
– Kurwa… – zakląłem pod nosem, widząc, że kawa wylała mi się na rozpięty płaszcz, ochlapując także marynarkę i koszulę. Musiałem pilnie jechać do biura, nie miałem czasu, by wracać do mojej rezydencji po czyste rzeczy.
To zdecydowanie nie był mój dzień!
Już chciałem wyartykułować na głos, co myślę o rozkojarzonej nieznajomej, gdy mój wzrok padł na leżącą na ziemi książkę.
Złączeni cierpieniem, Mr Darcy.
Bezwolnie wyciągnąłem rękę w stronę powieści.
– Chcesz ją pożyczyć? A może raczysz mi pomóc? – poirytowany damski głos wyrwał mnie z zamyślenia.
Błyskawicznie cofnąłem dłoń i przeniosłem wzrok na dziewczynę. Mogła mieć góra dwadzieścia pięć lat. Brązowe falowane włosy związała w kucyk. Nie miała makijażu, przez co wyglądała jak typowa gówniara. Do tego szeroka bluza, podarte jeansy i trampki, czapka i szalik. Zdawało mi się, że nie ma w niej nic nadzwyczajnego, dopóki nie skrzyżowałem z nią spojrzenia.
Te oczy!
Duże, migdałowe, o niesamowitym orzechowomiodowym kolorze, patrzące teraz na mnie z nieskrywaną niechęcią i irytacją, były godne pędzla artysty. Aż chciałoby się je namalować słowem, opisać w książce…
– Nie czytam romansideł. To nie moja liga – prychnąłem ze wzgardą, by nie okazać zainteresowania, jakie wzbudziła we mnie dziewczyna. Przecież nie mogłem ustąpić jej pola, to nie byłoby w moim stylu. Gdy ktoś mi stawał na drodze, zwyczajnie go miażdżyłem. I tym razem nie mogło być inaczej.
– A moją ligą nie są napompowane sterydami bubki! – zasyczała w odpowiedzi.
Rozbawiła mnie tym, czego oczywiście nie zamierzałem jej okazać – w końcu powinienem być zbulwersowany, uderzyła w moje samcze ego. Lubiłem moje mięśnie i doceniałem je. Wypracowanie budzącej respekt sylwetki zajęło mi mnóstwo czasu.
– W takim razie nic nie stoi na przeszkodzie, by każde z nas poszło teraz w swoją stronę. – Wzruszyłem ramionami.
Wyrzuciłem prawie pusty kubek po kawie do pobliskiego kosza i już miałem ruszyć dalej w stronę swojego maserati, gdy kątem oka dostrzegłem, że dziewczyna ma problem ze wstaniem.
Olej to. Masz spotkanie. To nie twoja sprawa, grzmiały moje myśli, a jednak nie umiałem dać im posłuchu. Nie byłem aż takim skurwielem, by zostawiać kobietę samą w kłopotach.
Cholerne sumienie!
Westchnąłem ciężko, po czym ruszyłem z powrotem w stronę szatynki.
– Pokaż to! – zwróciłem się do niej, wskazując na jej nogę.
– Zbędna fatyga. Poradzę sobie! – rzuciła gniewnie, zasłaniając kostkę.
Zignorowałem jej sprzeciw i odsunąłem jej dłoń, a potem podciągnąłem nogawkę jeansów.
– Krwawi. Musimy to opatrzyć – zawyrokowałem.
– My? – Przeniosła na mnie zdumione spojrzenie.
– Pójdę do auta. Mam tam apteczkę – mruknąłem w ramach odpowiedzi i szybko skierowałem się do stojącego po drugiej stronie ulicy samochodu. Dziewczyna odprowadziła mnie wzrokiem. Wykonałem ponowne połączenie do Moego.
– Mogę się spóźnić, zacznijcie beze mnie.
Po chwili wróciłem do kontuzjowanej z apteczką w ręku.
– Czym sobie zasłużyłam na ten zaszczyt? – zapytała, przyoblekając usta w lekki uśmiech.
– Że napompowany sterydami bubek opatrzy ci ranę? – Również popatrzyłem na nią z rozbawieniem, po czym przyklęknąłem obok niej i otworzyłem pudełko ze środkami medycznymi. – Powiedzmy, że żal mi desperatek, które szukają miłości w książkach.
Dziewczyna zrobiła się czerwona na twarzy.
– A mi desperatów, którzy są święcie przekonani o tym, że wielkie mięśnie, markowe ciuchy i wypasione auto wystarczą, by poznać, co to prawdziwa miłość – odgryzła się.
– Naprawdę sądzisz, że nie wiem, na czym polega prawdziwa miłość? – zapytałem, dezynfekując ranę.
– Sądząc po odzywkach, marne szanse, byś wiedział. Ciężko cię lubić, a co dopiero kochać – warknęła.
– To coś nas łączy – odpowiedziałem złośliwie, kończąc bandażowanie kostki. – Gotowe. – Wyciągnąłem dłoń w stronę dziewczyny, by pomóc jej powstać. Zrobiła kilka kroków i od razu dało się zauważyć, że kuleje.
– Cholera. – Syknęła z bólu. – Chyba ją skręciłam.
– Wyraźnie nie chcesz się ze mną rozstać. – Zaśmiałem się, zbierając jej rzeczy rozrzucone po chodniku. – Szansa na poderwanie napompowanego sterydami bubka z markowym autem na zwichniętą nogę zdarza się tylko raz w życiu, co?
– Prostaccy nowobogacze mnie nie interesują – odparła, unosząc dumnie głowę. – Zdecydowanie bardziej wolę tajemniczych, mrocznych mężczyzn. Nie muszą być ultraprzystojni. – Wskazała na trzymaną przeze mnie wraz z pozostałymi przedmiotami książkę. – Bogate wnętrze interesuje mnie zdecydowanie bardziej niż piękna, ale pusta skorupa.
– Właśnie przyznałaś, że jestem ultraprzystojny – skomentowałem, obejmując dziewczynę wolną ręką w pasie.
– Przeceniasz swoje możliwości – odgryzła się.
– Niech ci będzie. To dokąd mam cię odprowadzić? – zapytałem. – Jeśli to daleko, zawiozę cię… Chyba że wolisz, bym podrzucił cię na ostry dyżur, by tę nogę obejrzał lekarz?
– Poradzę sobie – prychnęła. – Ja zawsze sobie radzę…
– Daj spokój. Skorzystanie z pomocy to nie ujma. A już z pomocy ultraprzystojniaka to więcej niż fart – zadrwiłem.
– Jesteś niemożliwy! – Wywróciła oczami. – Dopiero co twierdziłeś, że każde z nas ma iść w swoją stronę…
– Chwilowo twoja strona jest moją – odpowiedziałem, puszczając do niej oko.
Westchnęła ciężko.
– Dobra. Moja kawiarnia jest przecznicę stąd. Na tyłach Siedemdziesiątej Piątej. Obędzie się bez szpanowania furą, to tuż obok.
Ruszyliśmy we wskazanym kierunku.
– Masz kawiarnię? – zainteresowałem się.
– Sweet Hollow serwuje najlepszą kawę w Nowym Jorku – odpowiedziała z dumą.
– Pozwól, że sam to ocenię. Jestem zapalonym kawoszem.
– Musisz się zatem pospieszyć, bo niestety wkrótce zwijamy interes – oznajmiła smutno.
– Dlaczego? – zdumiałem się.
– Ta część Queens ma niedługo całkiem zmienić oblicze.
Fakt. Coś o tym wiedziałem…
– Słyszałem, że coś tu budują – skomentowałem, udając, że nie wiem do końca, o co chodzi, choć zrobiło mi się nieswojo.
– Chcą przerobić tę część dzielnicy na studio filmowe czy coś w tym guście. Jakiś bogacz wykupił od miasta wszystkie okoliczne działki w Woodheaven, wysiedlił mieszkańców, a tych, którzy zostali i których ze względu na treść umów najmu nie może się pozbyć, stara się wykończyć ogromnymi rachunkami dzięki korupcji w ratuszu. Staramy się z nim walczyć, ale obawiam się, że bez odpowiednich środków nic tu nie wskóramy. Więc jeśli chcesz się napić naprawdę dobrej kawy, zrób to teraz, bo wkrótce nie będzie to możliwe…
Zagryzłem wargi.
Cholera. Ale się wkopałem.
Że też musiałem wpaść akurat na nią…
Akurat, kurwa, na nią!
– To tutaj… – oznajmiłam, stając przed Sweet Hollow.
Mój towarzysz rozejrzał się po okolicy. Otaczały nas w większości puste kamienice z zabitymi deskami oknami i zamurowanymi drzwiami. Sweet Hollow wyróżniało się na tle opustoszałej okolicy. Kolorowa witryna obwieszona lampkami i zarośnięty bluszczem mur, świeczniki na schodkach i iglaki w liliowych donicach przed wejściem. Serce mi się krajało na ten widok, bo kochałam to miejsce najbardziej na świecie i nie wyobrażałam sobie jego utraty.
Żeby nie myśleć o przytłaczającej rzeczywistości, skupiłam wzrok na obejmującym mnie mężczyźnie. To zdecydowanie nie był mój typ – blondyn o niebieskich oczach i kanciastej szczęce. W dodatku zadbany bardziej ode mnie. Pewnie widywał kosmetyczkę przynajmniej raz w tygodniu, podczas gdy ja omijałam salony piękności szerokim łukiem. W pierwszej chwili uznałam, że to żywy Ken, rozmowa z nim wykazała jednak, że cięta riposta mu nieobca, a to świadczyło o pewnej dozie inteligencji i przemawiało na jego korzyść. To i fakt, że mi pomógł.
Nie lubiłam być zależna od innych. Ceniłam sobie samodzielność, ale w tym wypadku byłam wdzięczna, że ten zadziorny blondas nie zostawił mnie ze zwichniętą nogą na środku ulicy. Szczerze mówiąc, byłam pewna, że to zrobi, tymczasem swoją postawą i troską zapunktował w moich oczach.
– Dość wymarła okolica… – skomentował, a w jego głosie wyczułam zniecierpliwienie.
Może miał mnie dosyć? Był życzliwy wyłącznie na pokaz?? Wnioskując po samochodzie, markowym garniturze i ogromnym złotym zegarku był kimś z wyższych sfer. A wyższym sferom zdarza się stawiać konwenanse ponad szczerość…
– Jeśli się boisz, możesz już wracać do auta. – Wzruszyłam ramionami.
Niby chciałam, by już sobie poszedł, bo jego obecność mnie krępowała, z drugiej strony byłam jednak ciekawa, czego ten dziany przystojniak szukał w naszej skazanej na zagładę dzielnicy.
– Zaryzykuję wstąpienie do twojej tęczowej krainy. Może mnie nie otrujesz – odpowiedział po chwili namysłu, wciąż nie rozpogadzając zmarszczonego czoła.
– Nie musisz robić mi łaski…
Puściłam się jego ramienia i zrobiłam krok w stronę schodków wiodących do wejścia, ale moją kostkę przeszył silny ból. Z pewnością po raz drugi dzisiejszego dnia wylądowałabym na chodniku, gdyby mój towarzysz nie złapał mnie w ramiona. Owionął mnie mocny zapach jego perfum. Zapewne ekskluzywnej marki. Przez moment trwałam w jego uścisku całkowicie sparaliżowana tą nieoczekiwaną bliskością.
Kiedy ostatni raz obejmował mnie facet?
Kiedy ostatni raz ktokolwiek mnie obejmował?
Poczułam, jak moje policzki pokrywają się pąsem. Sama nie wiem, dlaczego tak zareagowałam. To było głupie, bo ten człowiek działał mi na nerwy, a już na pewno nie był kimś, kto powinien mnie przytulać, nawet przypadkowo.
Już miałam się wydostać z jego objęć, gdy nieznajomy oznajmił z rozbawieniem:
– Łaski nie, ale dobrze – tak.
– Słu… Słucham? – zapytałam skonsternowana dwuznacznością, on jednak nie odpowiedział, tylko wcisnął mi do rąk moje książki i apteczkę.
– Potrzymaj – rozkazał.
– Po co? Mam robić za tragarza? – prychnęłam zbulwersowana.
– Chwilowo ja się tym zajmę – oświadczył, po czym nieoczekiwanie wziął mnie na ręce. Byłam w szoku. Dopiero co mnie obejmował, a teraz wnosił po schodkach do mojej kawiarni niczym pannę młodą. Co za typ!
Blondyn łokciem pchnął pomalowane fioletową farbą drzwi i wkroczył ze mną do pachnącego kawą, przytulnego wnętrza.
– Claire, to ty? – Z kuchni na tyłach lokalu dobiegł nas głos Abbie.
– Tak… – odpowiedziałam słabo, wciąż z wysokości ramion mężczyzny.
– Czyżby Mr Darcy przeczołgał cię już po bruku, zdeptał, zmiażdżył, przeżuł na śniadanie, a potem wypluł, solidnie wylizał, gdzie trzeba, i…
Moja wspólniczka, a zarazem najlepsza przyjaciółka wyszła z zaplecza, wycierając dłonie w kolorowy fartuszek, i stanęła jak wryta na widok mojego towarzysza. Nawet takiej papli jak ona głos uwiązł w gardle. Gapiła się na mężczyznę z otwartymi ustami, jakby w życiu nie widziała faceta w naszej knajpie. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
– Fakt, że trochę ją poturbowałem, ale do konsumpcji nie doszło. Jeszcze… – oznajmił blondyn. Dostrzegłam, jak kącik jego ust drga delikatnie, a on sam rozpaczliwie próbuje zachować powagę.
– Boże, ale siara… – jęknęłam, gdy posadził w fotelu wytapicerowanym kwicistym materiałem.
– Nie większa niż to – odpowiedział mężczyzna, wskazując na trzymane przeze mnie romanse.
Chyba bardziej czerwona niż w tym momencie nie byłam jeszcze nigdy w swoim dwudziestoczteroletnim życiu, zwłaszcza że za jego plecami Abbie, która najwyraźniej doszła już do siebie po pierwszym wstrząsie, złożyła palce jednej dłoni w kółko, w które zaczęła wkładać i wyjmować palec wskazujący drugiej ręki. Potem namalowała w powietrzu znak pytajnika.
Chryste.
Ten dzień miał być piękny. Chciałam oddać się lekturze książki ukochanego autora, by zapomnieć o troskach i na chwilę oderwać się od rzeczywistości, tymczasem zamiast tego na mojej drodze stanął irytujący goguś przekonany o swoim uroku osobistym i nieziemskiej urodzie, a moja najlepsza przyjaciółka już szykowała nam pokładziny!
– Miałam wypadek – poinformowałam ją, siląc się na opanowanie. – Chyba skręciłam kostkę.
– O Boże! – Abbie przyłożyła dłonie do pulchnej twarzy.
– Chciałem zabrać ją do lekarza, ale twierdziła, że nie trzeba – wyjaśnił blondyn.
– Mój lekarz zaczyna pracę o dziesiątej. Przyjmie mnie bez kolejki i za darmo. – Wzruszyłam ramionami.
– Nie masz ubezpieczenia? – zdumiał się.
Nie chciałam mu się tłumaczyć. To nie była jego sprawa, jednak wzrok, którym wwiercał się w moją twarz, był jednak tak stanowczy, że nie umiałam mu się przeciwstawić.
– Musiałam z niego zrezygnować. Próbuję ratować biznes – wyznałam cicho, jakbym przyznawała się do czegoś bardzo złego.
– Gdybym wiedział, że to kasa jest problemem, nie omieszkałabym zabrać cię do szpitala, jak sugerowałem! – zganił mnie. – Pokryłbym wszelkie koszty…
– Nie chcę jałmużny – żachnęłam się.
– Ależ jakiej jałmużny! Chcę ci zwyczajnie pomóc!
– Oj, to źle trafiłeś – powiedziała Abbie, podchodząc do fotela. – Nasza Claire nie lubi, gdy ktoś się nad nią użala, a już najmniej toleruje pomoc. Samowystarczalność to jej dewiza!
– Od kiedy to jestem „wasza”? – burknęłam niezadowolona, że mówi się o mnie, jakbym nie była obecna w pomieszczeniu.
– Moja odkąd poznałyśmy się przed dwudziestoma laty w domu dziecka, a tego tutaj osobnika odkąd… – Zawiesiła znacząco głos, patrząc pytająco na blondyna.
– Odkąd połączył nas płomienny romans – odpowiedział mężczyzna, po czym wyszczerzył wybielone zęby i puścił do mnie oko, wskazując na trzymane przeze mnie na kolanach książki.
I znów aluzja do mojej słabości, jaką były powieści Mr Darcy’ego.
Boże! Jak on mnie wkurzał!
– Romans? No, no. Claire nic mi o tobie jeszcze nie wspominała. – Abbie zganiła mnie spojrzeniem.
– Bo nie ma o czym – syknęłam. – Wpadł na mnie na ulicy i zrobił mi krzywdę. Ot cała historia miłosna.
– Że niby ja na ciebie wpadłem? – odpowiedział ze złością blondyn.
Chyba go zirytowałam. I dobrze.
Dupek.
– Sama sobie tego nie zrobiłam! – Wskazałam na obolałą nogę.
– Gdybyś nie czytała tych farmazonów, chodząc po mieście, do niczego by nie doszło!
– To nie są farmazony!
– A niby co innego? Nierealne gnioty niemające nic wspólnego z rzeczywistością! – stwierdził ze wzgardą. – Kobiety mają przez nie mylne wyobrażenie o mężczyznach i związkach!
– Widać tego potrzebujemy, bo realni faceci są nadętymi egoistami. Nie potrafią zaspokoić naszych potrzeb, myślą wyłącznie o własnym tyłku i potrzebach fiuta. Są nastawieni roszczeniowo i myślą, że wszystko im ujdzie na sucho! – podniosłam głos.
Tym razem byłam czerwona już nie ze wstydu, a z nerwów. Gdybym mogła chodzić, skoczyłabym temu lalusiowi do gardła.
– Że niby ja myślę wyłącznie o własnym tyłku?! – krzyknął wściekle. – Przecież cię tu przyniosłem! Lepiej było zostawić cię na chodniku! Mam ważne spotkanie, a przez ciebie się spóźnię!
– Hej, hej, kochani – wtrąciła się Abbie, a my jednocześnie spojrzeliśmy w jej kierunku, nagle przypominając sobie o jej istnieniu. – Mam was zostawić samych?
– Nie! – odpowiedzieliśmy chórem.
– A ja myślę, że wam przeszkadzam. Z tej mąki będzie chleb, oj, będzie. Już wióry lecą, a co dopiero będzie w sypialni. – Zaśmiała się, kiwając głową z zadowoleniem. – I dobrze, bo chłop bardzo by się nam tu przydał.
– Abbie, na Boga! – Nie wytrzymałam. – Ostudź swoje zapędy. To przygodny pieszy, nawet nie znam jego imienia.
– Duncan. Mam na imię Duncan – wtrącił blondyn.
– Duncan. Jak romantycznie. No i na „d”. Jak Mr Darcy. To znak! – Abbie klasnęła w dłonie.
Miałam ochotę ją walnąć. Na widok przystojnego faceta całkiem straciła rozum. Wychodziłyśmy na desperatki szukające miłości w książkach i nagabujące nieznajomych.
– On nie ma nic wspólnego z Mr Darcym – warknęłam.
– I nie chciałbym mieć – oznajmił ze wzgardą. – Jestem racjonalistą i biznesmenem. Nie mam czasu na podobne pierdoły. A teraz wybaczcie, ale czeka mnie ważne spotkanie służbowe.
Chciał ruszyć do drzwi, ale moja przyjaciółka stanęła mu na drodze.
– Nie, nie, nie. – Pogroziła mu palcem. – Nigdzie nie idziesz, przystojniaczku. Jeszcze z tobą nie skończyłyśmy.
– Abbie… – jęknęłam. Już zaczęłam się cieszyć, że pozbędę się natręta z kawiarni, a ona opóźniała ten proces.
– Chcecie mnie tu przetrzymywać, by realizować ze mną swoje wyuzdane fantazje? – zażartował.
– Nie, skądże – odpowiedziała moja wspólniczka z miną niewiniątka. – Po prostu nie chcemy, byś rozgłaszał, że w Sweet Hollow źle traktują klientów. Nie wypuścimy cię od nas w tym stanie. Rozbieraj się!
– Że co? – Duncan uniósł brwi głęboko zdumiony. – Czyli jednak miałem rację z tymi fantazjami…
– Mnie w to nie mieszajcie. Jeśli już, to fantazje Abbie, nie moje – wtrąciłam.
– Ależ, Claire – zganiła mnie przyjaciółka. – Duncan na pewno ma wielu wpływowych znajomych i z chęcią nas poleci, jeśli zrobimy na nim dobre wrażenie.
– Nie wiem, czy to możliwe, skoro mam zrobić dla was striptiz. – Zaśmiał się.
– Mówiłeś, że masz ważne spotkanie. W takim razie nie możesz wyjść od nas w tym stanie, by nie narobić sobie wstydu. Poza tym jest zimno. Możesz się przeziębić, paradując w mokrych ubraniach – oznajmiła Abbie, dotykając poplamionego kawą płaszcza mężczyzny. – Zajmę się nim i marynarką. A koszula zaraz się znajdzie.
Bombardowałam ją spojrzeniami, by przestała wchodzić Duncanowi w tyłek, ale nic sobie z tego nie robiła.
– No, dalej. Ściągaj te ciuchy – rozkazała. – A ja załatwię koszulę.
– Jest tu toaleta, bym się w niej przebrał? – zapytał.
– A co? Wstydzisz się nas? – Abbie zachichotała.
– Oczywiście, że nie… – odparł zdumiony jej pytaniem.
– To świetnie. Claire, jak słusznie zauważyłeś, za bardzo angażuje się w relacje z kochankami z książek, niech więc dziewczyna ma coś od życia i poobcuje choć chwilę z facetem z krwi i kości. – Zaśmiała się perliście.
Boże, co ja tu robię…?
Miałam ochotę wziąć nogi za pas, ale byłam przygwożdżona do fotela.
Co ta Abbie kombinowała? Czułam, że co by to nie było, wprawi mnie w jeszcze większe zażenowanie niż to, które odczuwałam w tym momencie.
Duncan wahał się chwilę, w końcu jednak uległ presji i ściągnął płaszcz oraz marynarkę. Moja przyjaciółka zgarnęła od niego rzeczy.
– Jeszcze koszula. Zdejmij ją, a ja przyniosę nową – zaświergotała, po czym zniknęła na zapleczu.
Blondyn zaczął wykonywać jej polecenie, a ja nie bardzo wiedziałam, gdzie mam podziać wzrok, dlatego skupiłam go na trzymanych na kolanach książkach.
– Niezła z niej agentka, co? – skomentował nieoczekiwanie.
– Abbie jest wariatką, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Swata mnie z każdym mężczyzną, który przekroczy próg Sweet Hollow. To skrajna romantyczka. Wszędzie widzi miłość.
– A ty, Claire?
– Co ja? – Uniosłam wzrok.
I zdębiałam.
Cholera. Duncan akurat zdjął koszulę!
Stał przede mną półnagi. Miał na sobie jedynie spodnie i buty, a na jego szyi wisiał łańcuszek ze złotym kluczykiem. Obejrzałam mężczyznę od stóp do głów i nie mogłam dłużej ukrywać: był niezły. Cholernie niezły. Może przesadziłam, określając go pakerem, niewątpliwie jednak Duncan szanował swoje ciało i z pewnością był częstym gościem siłowni. Gładka skóra opinała się na wypracowanych mięśniach torsu, a sześciopak wabił mój wzrok do tego stopnia, że nie byłam w stanie oderwać od niego krnąbrnych oczu. Jakbym chciała nasycić się tym widokiem i wyryć go w pamięci na dłużej…
Zaraz. Chwileczkę. Co to za brednie? Przecież to nie mój typ! Zadufany w sobie bogaty dupek nie może mi się podobać, zganiłam się w duchu. Poza tym taki przystojniak to same kłopoty. W ogóle mężczyźni to kłopoty, a ja już miałam kłopotów aż nadto. Po co sprowadzać kolejne? Zapewne zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, bo – sądząc po wyglądzie i butnym zachowaniu – wierność nie była jego najmocniejszą stroną.
– Nie wmówisz mi – stwierdził Duncan, wbijając we mnie swoje niebieskie oczy, jakby chciał zrobić rentgen mojej duszy – że te książki nie świadczą o twojej romantycznej naturze. Ty też szukasz miłości. Rozpaczliwie.
Przyciągnęłam książki do piersi, próbując obronić je przed jego wścibskim spojrzeniem.
– Nie dlatego je czytam…
– To po co? – naciskał.
– Bo w nich jest głębia – odpowiedziałam stanowczo.
– Głębia? – Wytrzeszczył na mnie oczy w wyrazie najgłębszego zdumienia. – W erotykach?
Jego wzrok przebił się przez książki i dosięgnął mojego serca. Czułam go tam. W jego najgłębszych zakamarkach. A przecież nic mu do tego! Nic mu do tego, dlaczego kocham Mr Darcy’ego i jego książki. To moja sprawa… Wyłącznie moja!
– Proszę – oznajmiłam i zamiast odpowiedzi wręczyłam mu jedną z książek. – Sam się przekonaj.
– Mam to przeczytać? – zdziwił się.
– Chyba do tego służą książki, nie?
– Zapłacę ci…
Zirytowałam się.
– Masz jakąś obsesję na punkcie kasy – warknęłam. – To egzemplarz do kawiarni. Dla gości, którzy ją odwiedzają. Mogą poczytać tu książki przy kawie. Udostępniam im wszystkie powieści Mr Darcy’ego. A ty też jesteś w tej chwili gościem Sweet Hollow. Pożyczam ci ją. Ocenisz, czy to tylko seks, i mi ją oddasz.
Popatrzył na książkę. Milczał chwilę, wyraźnie się zastanawiając, co zrobić.
– Dobrze – odpowiedział w końcu z uśmieszkiem błąkającym się po wargach. – Ale jeśli nie znajdę w niej tej całej „głębi”, przy kolejnym spotkaniu wisisz mi tę waszą boską kawę i ciastko.
– Dobra. Umowa stoi. – Wyciągnęłam w jego stronę rękę, a on uścisnął ją swoją.
Moja dłoń w jego ręce wydawała się mała i krucha.
– Stoi. – Potwierdziłam kiwnięciem głowy.
– Wiedziałam – za plecami mężczyzny rozbrzmiał głos Abbie. – Tylko na chwilę spuściłam was z oka, a wy już odstawiacie macanki! Oj, ciągnie was do siebie, ciągnie.
Puściłam rękę Duncana, jakby nagle zaczęła mnie parzyć.
– My tylko… Pożyczałam mu książkę.
– Jasne, jasne. Podrzucam tylko zaprane rzeczy i już wam daję spokój. – Zaśmiała się, po czym podeszła do mężczyzny i podała mu płaszcz i marynarkę, na których leżała biała koszula.
– Jesteście wszechstronne – stwierdził z rozbawieniem Duncan, zaczynając się ubierać. – Kawiarnia, biblioteka i pralnia w jednym.
– A do tego jesteśmy piękne i miłe – dodała Abbie. – Drugiej takiej jak Claire nie znajdziesz w całym Nowym Jorku. Lepiej trafić nie mogłeś. Mam nadzieję, że to już wiesz.
Znów czułam się jak mebel. Mimowolnie przyglądałam się, jak mężczyzna wkłada koszulę, kryjąc pod jej materiałem swój idealny tors. Pozostawił kołnierzyk rozpięty – może była na niego ciut za mała?
I dopiero wtedy mój skołowany umysł załapał.
To koszula Joela…
Poczułam bolesny skurcz w sercu.
Ten bezczelny blond impertynent na nią nie zasługiwał! Ona była święta. Niczym relikwia. Była bezcenną pamiątką. Abbie musiała ją wyjąć z jednego z pudeł, których od prawie trzech lat nie ośmielałam się dotknąć. Dlaczego to zrobiła? Przecież wiedziała, jak bardzo jestem związana z tymi rzeczami!
– Mam to na względzie. – Blondyn wyrwał mnie z mrocznych myśli. Włożył marynarkę i wsunął ręce w rękawy kaszmirowego płaszcza. Znów wyglądał jak rasowy biznesmen rodem z Wall Street. – Ale teraz muszę już iść. Czekają na mnie w biurze…
– To jeszcze kawa i ciastko na drogę i…
– Nie! – przerwałam Abbie gniewnie.
Byłam na nią zła i nie zamierzałam tego ukrywać. Wciskała mnie obcemu, jakbym była towarem. Byłam sama od dłuższego czasu, ale nie było mi z tym źle. Nie potrzebowałam nikogo do szczęścia, bo wiedziałam, że przez to, co utraciłam, więcej szczęścia nie zaznam. Pogodziłam się z losem, żyłam z dnia na dzień. Kawiarnia była dla mnie wszystkim i musiałam się skupić na walce o jej utrzymanie. Facet nie był mi potrzebny. Nawet najprzystojniejszy!
Jednak bardziej od nachalnego swatania bolał mnie fakt, że Abbie, wyciągając koszulę Joela, wywlekła wraz z nią na światło dzienne brudy przeszłości, o których rozpaczliwie starałam się zapomnieć…
– Kawę i ciastko dostanie następnym razem – dokończyłam.
– Ha! Czyli planujecie już kolejną randkę! Idealnie! – zawołała moja przyjaciółka, nie kryjąc podniecenia.
– Raczej spotkanie dyskusyjnego klubu książki – wtrącił blondyn.
Wyglądało na to, że dobrze się tu bawi. Szkoda tylko, że mnie nie było do śmiechu tak jak jemu i Abbie.
– Oddasz mi książkę i wtedy dostaniesz kawę i ciastko. I mi za nie zapłacisz. Bo wygram nasz zakład – oświadczyłam buńczucznie, wydymając wargi w geście najwyższej pogardy.
– Wątpliwe. Szykuj się na porażkę – odpowiedział, po czym chwycił książkę i ruszył z nią do wyjścia.
– Tylko się pospiesz. Nie wiem, ile jeszcze tu będziemy – zawołałam za nim.
Pomachał mi jeszcze z progu i wyszedł.
Przez dłuższą chwilę w pomieszczeniu panowała cisza.
– A to ci się ciasteczko trafiło, nie powiem – skomentowała w końcu Abbie, odrywając rozmarzone spojrzenie od drzwi.
– Dlaczego dałaś mu koszulę Joela? – wybuchnęłam.
– A ty? – Popatrzyła na mnie poważnie. – Dlaczego dałaś mu książkę?
– Tylko pożyczyłam, by się przekonał, że nie jestem pustakiem czytającym farmazony!
– Czyli zależy ci na jego zdaniu! – Zachichotała.
– Abbie! Absolutnie nie, po prostu…
– Po prostu pannie Claire „jestem sama, dam sobie radę, chłop jest mi zbędny” wreszcie się ktoś spodobał.
Zmarszczyłam czoło.
– Nie zmieniaj tematu. Dlaczego ruszyłaś rzeczy Joela? – warknęłam.
– A co miałam zrobić?
– Jak to co? Nie ruszać! – fuknęłam.
– Widziałaś tego gościa? Przyjrzałaś mu się uważnie? To znaczy jego boską klatę obejrzałaś na pewno wnikliwie – zadrwiła – ale ja dostrzegłam coś jeszcze.
– Arogancję? – odpowiedziałam jej złośliwie.
– Pieniądze! Wielkie pieniądze! Claire, przecież wiesz, że teraz szczególnie nam ich trzeba, a ten gość miał płaszcz z metką Dolce & Gabbana. Musiałam być dla niego miła, dlatego mu pomogłam. On nam spadł z nieba!
– Raczej wypadł z impetem zza winkla budynku – wtrąciłam.
– Mniejsza o to! To znak! On jest kimś, kogo nam trzeba. Mógłby nam pomóc. Gdybyśmy pozyskały takiego sojusznika…
– Sugerujesz, że mam się z nim umówić, a może nawet wskoczyć mu do łóżka, bo potrzebujemy kasy?! – wykrzyknęłam wzburzona.
– Zawsze można połączyć przyjemne z pożytecznym. – Wzruszyła ramionami.
– Abbie! – zganiłam ją. – Nie jesteś moją sutenerką, tylko wspólniczką. Uratujemy tę kawiarnię. Ale same. Bez udziału obcych. A już szczególnie bez udziału nabrzmiałych testosteronem i egocentryzmem dupków ze szklanych biurowców.
– Nabrzmiałe testosteronem dupki z biurowców mają też nabrzmiałe sałatą portfele. Nie zapominaj o tym, Claire.
Westchnęłam ciężko, po czym podniosłam się z fotela. Musiałam złapać się stojącej obok komody, by nie upaść, bo piekący ból przeszył moją zwichniętą nogę.
– Poradzimy sobie, Abbie – oznajmiłam już spokojniej. – Same. Jak zawsze. Obiecuję ci to. A teraz chyba faktycznie zaliczę wizytę u doktora Moralesa, bo przecież muszę być na chodzie.
– Ja tam nie miałabym nic przeciwko udziałowi takiego przystojniaka w naszym planie ratowania kawiarni – stwierdziła przyjaciółka, kręcąc głową, i podeszła do mnie, by mnie objąć i pomóc mi przejść dystans dzielący mnie od drzwi.
– Jest dobrze, jak jest. Po co nam tu mężczyźni?
– Na pewno byłoby nam łatwiej. Gdy był Joel i Freddie…
– Ale ich nie ma! – przerwałam jej stanowczo. – Odeszli. I nie wrócą. I nikt ich nie zastąpi.
Abbie zagryzła wargi. Wiedziałam, że miała mi jeszcze wiele do powiedzenia, ale nie chciałam tego słuchać. I choć od pewnego czasu tego nie robiłam, w tym momencie miałam ochotę się rozpłakać.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Agnieszka Nowak
Redakcja: Justyna Yiğitler
Korekta: Katarzyna Kusojć
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © Cressida studio / Stock.Adobe.com
Copyright for text © 2022 by Monika Magoska-Suchar
Copyright © 2022 by Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece spółka z o.o.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2022
ISBN 978-83-8321-142-8
Grupa Wydawnictwo Kobiece | [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek