Promotor. Symfonia zmysłów. Tom 1 - Monika Magoska-Suchar - ebook + audiobook + książka

Promotor. Symfonia zmysłów. Tom 1 ebook i audiobook

Magoska-Suchar Monika

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

22 osoby interesują się tą książką

Opis

On poruszył w niej strunę, o której istnieniu nie miała pojęcia.

Stella Adano jest studentką elitarnej uczelni muzycznej Accademia Nazionale di Santa Cecilia. Ma niezwykły talent do gry na wiolonczeli. Kiedy jednak na jej drodze staje ekscentryczny profesor Cesare Elaclaire, okazuje się, że najwyraźniej wcale nie jest tak zdolna, jak się jej do tej pory wydawało. A może genialny, ale także pełen mrocznych sekretów nauczyciel celowo stawia przed nią wymagana niemożliwe do spełnienia?

Pokręcona relacja uczennicy i profesora od samego początku skazana jest na niepowodzenie – zakazany romans w murach akademii nie ma prawa skończyć się dobrze. Zwłaszcza jeśli doprowadzają do niego nie tylko wspólna miłość do muzyki i wielka namiętność, ale także wielowarstwowe intrygi i podstępne plany.

On ma prestiż, władzę i doświadczenie, ona – talent, urok i niepohamowany temperament. Ich spotkanie będzie jak huragan, a przecież to dopiero pierwsze takty…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 21 min

Lektor: Monika Magoska-Suchar

Oceny
3,7 (139 ocen)
54
21
40
13
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sylwiajabl
(edytowany)

Z braku laku…

dziwna, nie w moim stylu. Dlaczego znowu są źle oceny zliczone? Legimi o co chodzi z tym, że jest masa złych opinii, a na stronie głównej jest książka oceniona na 5?
figlowna

Nie polecam

Strata czasu…gniot jakich mało z toksyczną relacją
81
Oliwiapolis18

Całkiem niezła

Nie wiem co ru poszło nie tak, ale strasznie mnie wymęczyła ta książka
81
dorotaopar

Nie polecam

Żenada, 1 wypowiedziane przez bohatera zdanie jest komentowane przez 2 strony, potem odpowiedź i znowu 2 strony komentarza. Przeczytasz stronę, po czym zmiana punktu widzenia, po połowie następnej strony znowu zmiana. Następnie kolejna zmiana i kolejna Nie da się czytać.
60
huanaxx

Nie polecam

toksyczny romans, a właściwie to erotyk bo więcej tu scen łóżkowych niż jakiejkolwiek fabuły. Strata czasu
62

Popularność




Jeśli muzyka jest pokarmem miłości, graj dalej!

– William ShakespeareWieczór Trzech Króli

Promotor. Symfonia zmysłów. Tom 1

Cesare

Gabinet rektora przypominał komnatę w mrocznym zamczysku. Wysokie sufity zdobiły stiuki i freski. Przez witraże w oknach do zagraconego pomieszczenia wpadało przytłumione światło październikowego słońca. Otaczały mnie dzieła sztuki: obrazy przedstawiające znamienitych absolwentów prastarej uczelni oraz rzeźby rzymskich bóstw związanych ze sztuką. Część ścian zajmowały rzeźbione regały, na których ustawiono stare księgi w tłoczonych złotem oprawach, oraz szklane gabloty wypełnione zabytkowymi instrumentami muzycznymi. W powietrzu było czuć zapach kurzu. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak to zapamiętałem – jakby dla tego miejsca czas się zatrzymał albo jakbym cofnął się o ponad dwadzieścia lat.

Czekałem w sfatygowanym, obitym pluszem fotelu ustawionym naprzeciwko ogromnego mahoniowego biurka gabinetu, przeglądając w telefonie listę studentów akademii.

– Przepraszam najmocniej za spóźnienie, panie Elaclaire – oznajmił pochylony wiekiem, brodaty staruszek, stając na progu. – Zupełnie nie spodziewałem się wizyty naszego największego darczyńcy. Gdybym wiedział, że nas pan odwiedzi, powitałbym pana z odpowiednimi honorami.

Wstałem i zapiąłem guzik w marynarce, po czym podałem kurtuazyjnie dłoń rektorowi, który do mnie podszedł.

– Wczoraj przyleciałem do Rzymu, dlatego nie zdążyłem się zapowiedzieć. Przepraszam za to niedopatrzenie, magnificencjo.

Mężczyzna zajął miejsce za biurkiem i gestem dał mi znak, bym także usiadł.

– W takim razie to dla nas prawdziwy zaszczyt, że postanowił pan odwiedzić naszą akademię na samym początku pobytu w Italii, zwłaszcza że pańskie wizyty w kraju są zawsze bardzo krótkie…

– O, tym razem ze względu na pewne… interesy planuję zostać na dłużej – odpowiedziałem z uśmiechem.

– To dobre wieści. Zgaduję, że podczas swojego pobytu chce się pan przekonać na własne oczy, na co wydaliśmy pana dotacje. Jestem do dyspozycji. Musi pan koniecznie zobaczyć nowe audytorium. Gdyby nie pana pieniądze i nieoceniona pomoc…

– Z chęcią się mu przyjrzę – przerwałem rozmówcy, dążąc do tego, co interesowało mnie znacznie bardziej. – Podobnie jak i młodzieży, która studiuje w akademii.

– Oczywiście, panie Elaclaire. Z tym że inauguracja roku akademickiego już za nami, a regularne zajęcia zaczynamy dopiero w poniedziałek. Z chęcią zorganizuję koncert symfoniczny na pańską cześć i przedstawię panu naszych najwybitniejszych uczniów.

– Zbędna fatyga – uciąłem. – Wolę pozostać w cieniu, nie szukam poklasku ani atencji. Planuję jednak poobserwować pracę uczelni od wewnątrz, jeśli to panu nie przeszkadza…

– Zrobię wszystko, by był pan zadowolony – oznajmił rektor z przymilnym uśmieszkiem. – Jestem pana dłużnikiem.

Uśmiechnąłem się szeroko. Stary jadł mi z ręki.

Gdyby wiedział, co planuję…

– W tym roku prócz pieniędzy na rozwój placówki zamierzam przekazać na pana ręce dwa miliony euro z przeznaczeniem na stypendium dla najlepszego ucznia. Chciałbym jednak mieć pewność, że zostanie ono przyznane właściwej osobie – oznajmiłem.

Rektorowi odjęło mowę. W końcu, z trudem kryjąc entuzjazm wobec kwoty, która padła, oświadczył:

– To zrozumiałe, że chce pan mieć rękę na pulsie. Mówimy przecież o niebagatelnej sumie…

– Jeśli ta osoba okaże się wybitnym instrumentalistą, na co liczę, mając w pamięci liczbę znamienitych muzyków, których wykształciła pańska akademia – powiodłem dłonią, wskazując obrazy na ścianach – dołożę jeszcze dwa kolejne miliony na potrzeby rozwoju placówki.

Staruszek wyglądał, jakby miał spaść z fotela.

– Panie Elaclaire… Nie wiem, co powiedzieć… I jak dziękować. Gdyby nie pańskie wpłaty…

– Podziękuje mi pan, dopuszczając mnie do studentów – przerwałem stanowczo. – Chcę wejść w skład pańskiej kadry.

Mężczyzna gapił się na mnie zszokowany. Wyraźnie zrzedła mu mina. Tego się nie spodziewał.

– Chce pan… Chce pan brać udział w zajęciach?

– Tak. – Popatrzyłem znów na listę w telefonie. – Interesuje mnie drugi rok. Chcę poprowadzić lekcje dla osób pragnących dostać się do klasy wiolonczeli. Ten instrument od zawsze był moim konikiem.

Rektor milczał, zbierając się do odpowiedzi. Wyraźnie był w szoku.

– Ale… Ale to dopiero nowicjusze, którzy muszą jeszcze popracować nad swoim talentem – oświadczył w końcu. – Poleciłbym panu raczej piąty rok. Tam są osoby, które mają zdecydowanie więcej sukcesów na koncie. Grają regularnie w rzymskiej i mediolańskiej filharmonii, kilkoro brało udział w koncertach w La Scali, było na wymianach zagranicznych…

– Nowicjusze to świeża krew. Nieoszlifowane diamenty. Interesują mnie zdecydowanie bardziej, bo nie szukam talentu na skalę lokalną, a gwiazdy światowego formatu – powiedziałem stanowczo, kładąc nacisk na słowo „gwiazda”.

O tak. Wśród studentów drugiego roku była ta, na której mi zależało. Długo czekałem, by do niej dotrzeć…

– Rozumiem… – bąknął rektor.

Nie wyglądał na przekonanego. W tej chwili na pewno miał mnie za dziwaka i ekscentryka.

W sumie słusznie.

– Jeśli takie jest pańskie życzenie, potowarzyszy pan w poniedziałek w zajęciach profesora Bianchiego, który…

– Ile lat ma profesor Bianchi? – przerwałem mu, choć znałem odpowiedź na to pytanie.

– Osiemdziesiąt dwa.

– W takim razie od poniedziałku profesor Bianchi przechodzi na dawno już zasłużoną emeryturę. A ja zajmę jego miejsce w katedrze instrumentów smyczkowych – oznajmiłem z uśmiechem. – Nie musi mi pan dziękować.

– Słucham? – Rektor otworzył szeroko oczy i patrzył się na mnie, jakbym był niespełna rozumu.

– Myślę, magnificencjo, że już najwyższy czas nieco odświeżyć pańską kadrę. Niech to będzie ku temu pierwszy krok. Jestem o czterdzieści lat młodszy od profesora Bianchiego.

– Ale… Ale to tak nie działa. Może nie zdaje pan sobie sprawy z restrykcyjnych zasad, którymi rządzi się nasza uczelnia, ale profesor może ustąpić tylko na własny wniosek i najlepiej, jeśli od razu desygnuje na swoje miejsce następcę, który także posiada tytuł naukowy, potem rada wydziału…

Sięgnąłem do mojej aktówki i wyciągnąłem z niej napisany odręcznie list, po czym wręczyłem go staruszkowi.

– Proszę. Profesor Bianchi jest starej daty, dlatego napisał rezygnację i list rekomendujący mnie na jego miejsce odręcznie. Rada wydziału nie będzie mieć nic przeciwko, gdyż poprze pan moją kandydaturę. To czysta formalność.

Rektor był blady jak ściana, gdy przebiegał wzrokiem po dokumencie.

– Ale… Ale jak to możliwe? Był na wczorajszej inauguracji i nic nie wskazywało na to, że tak nagle odejdzie…

– Każdy ma prawo zmienić zdanie.

Zwłaszcza gdy pokaże mu się materiały mogące wpłynąć bardzo negatywnie na jego wyrobioną przez lata nieskalaną reputację – dodałem z rozbawieniem w myślach.

– Ale dlaczego tak nagle, nieoczekiwanie i nieosobiście? – dziwił się mój rozmówca.

– Profesor ma już swoje lata i jest zwyczajnie zmęczony. Do tego dochodzi podagra, która utrudnia mu poruszanie się. Ma również początki głuchoty. A ponieważ, jak panu mówiłem, zamierzam pobyć trochę dłużej w kraju, z zadowoleniem przyjął moją chęć pomocy.

– Tylko że rekomendacja to za mało… Potrzebne są lata studiów, publikacje, doświadczenie, tytuł…

Uśmiechnąłem się brzydko.

– Słabo weryfikuje pan swoich darczyńców, magnificencjo. Widać bardziej od nich samych interesuje pana zawartość ich portfela. Napisałem setki książek naukowych z dziedziny muzyki, w tym kilka podręczników z zakresu gry na wiolonczeli. Moje doświadczenie akademickie jest, nieskromnie mówiąc, równe, o ile nie większe niż dorobek profesora Bianchiego, nieaktywnego w środowisku od lat. – Po tych słowach wyciągnąłem z nesesera plik dokumentów z moim życiorysem, po czym położyłem go przed nosem wstrząśniętego rektora. – Myślę, że moje kompetencje zdobyte na amerykańskich uniwersytetach oraz tamtejszych komisjach rządowych będą niezrównanym pożytkiem dla pańskiej szkoły.

Zamknąłem aktówkę, wstałem i ruszyłem do drzwi, zostawiając poruszonego rektora zajętego studiowaniem papierów.

Tak. Wszystko szło po mojej myśli.

Już w poniedziałek w moje ręce wpadnie prawdziwa gwiazda. Wielka szkoda, że musiałem wytrzymać jeszcze cały weekend do momentu naszego spotkania, choć z drugiej strony czekałem na tę chwilę tak długo, że te dwa dni były niczym w obliczu całych lat zgryzoty i przeżuwania upokorzenia z przeszłości. Stanowiły tylko moment w dążeniu do upragnionego celu, który był już praktycznie w moich rękach…

Stella

Wbiegłam pospiesznie po schodach i skierowałam się ku wyjściu.

– Panienko, a śniadanie? – krzyknęła za mną Valentina.

Zatrzymałam się w połowie wyłożonego marmurem holu.

– Racja…

– Jak zawsze roztrzepana! – Gosposia, śmiejąc się, podeszła do mnie i wręczyła mi pudełko wypełnione smakołykami, które przygotowała.

– Dziękuję, Val. – Schowałam pojemnik do torby i pocałowałam kobietę w pulchny policzek, po czym ruszyłam do drzwi.

Wstawanie wczesnym rankiem nigdy nie było moją mocną stroną. W dodatku przez wakacje strasznie się rozleniwiłam. Ale teraz czas było wracać na uczelnię i znów musiałam się wdrożyć w rytm krótkiego snu, z którego wypadłam.

Już miałam nacisnąć klamkę, gdy za plecami usłyszałam głos, który sprawił, że stężałam:

– Dlaczego odwołałaś szofera?

Odwróciłam się w stronę ojca. Był przystojnym mężczyzną, który wszelkimi dostępnymi środkami walczył z upływem czasu. Jego włosy były kruczoczarne, a mimika nie zdradzała żadnej zmarszczki właściwej dla jego wieku. Mimo iż był ubrany w poranny strój – piżamę i elegancki szlafrok – dzięki wysportowanej sylwetce i prostym jak struna plecom prezentował się nienagannie. Był idealny i wszystko wokół niego także musiało takie być. A już najbardziej tyczyło się to mojej osoby, bo przecież córka samego maestra Luciana Adana nie mogła mieć wad. Piękna, nieskazitelna, ponadprzeciętnie uzdolniona i bez własnego zdania – to cechy, które powinnam reprezentować, zdaniem mojego rodzica. Starałam się, jak mogłam, by spełnić jego wysokie wymagania, by być godna miana jego córki, im jednak byłam starsza, tym trudniej było mi się dopasować do narzuconego przez niego kanonu, a dzieląca nas przepaść wciąż się pogłębiała. Przy nim i jego wielkości czułam się dziecinna i niedoskonała. Nie potrafiłam mu dorównać, co stanowiło powód moich frustracji, bo rozpaczliwie pragnęłam go nie rozczarować.

– Tito mnie zawiezie – odpowiedziałam niechętnie, bo zdawałam sobie sprawę, że maestro nie będzie zachwycony tym faktem.

Nie myliłam się. Czoło ojca zmarszczyło się gniewnie, a ja poczułam się winna. Jakby było coś złego w tym, że przyjaciel podwoził mnie na uczelnię!

– To ograniczony utracjusz – skwitował ojciec. – Nie życzę sobie, byś podróżowała z kimś takim. Jeszcze w swojej skrajnej nieodpowiedzialności spowoduje wypadek. W dodatku, jak zauważyłem, jego auto to relikt przeszłości, z całą pewnością nie jest bezpieczne.

Według Luciana żaden z moich przyjaciół nie był godny znajomości z jego córką.

– Tato, on już czeka – odpowiedziałam, oglądając się przez ramię w stronę wielkich okien przy drzwiach, zza których dolatywał do naszych uszu dźwięk klaksonu.

Tito się niecierpliwił.

– Takie zwyczaje panują wśród zwykłych plebejuszy, a ty nie jesteś zwyczajna, Stello – skomentował oziębłym tonem ojciec. – Towarzystwo tych prostaków ci nie służy, zapominasz, kim jesteś i z jakiego domu pochodzisz.

Ogarnęło mnie poczucie winy. Znów go zawiodłam…

– Księżniczka nie może jeździć furmanką, to nieakceptowalne! – dodał.

– Tato, to mój przyjaciel… – jęknęłam, starając się usprawiedliwić Tita. – Chodzi na tę samą uczelnię. To nie jest pierwszy lepszy chłopak z ulicy, a przyszły wybitny pianista, który…

– „Przyszły” nie oznacza, że jest nim teraz ani że kiedykolwiek się nim stanie – wszedł mi w słowo maestro.

Dźwięk klaksonu na zewnątrz zdawał się wzmagać.

– Jak na razie nie ma się czym popisać. Nawet trąbić należycie nie potrafi – dodał złośliwie.

Postanowiłam wykorzystać jedyny argument, który mógł przekonać ojca: dbałość o moją nieposzlakowaną opinię.

– Tato, zaraz się spóźnię – oznajmiłam, zdobywając się na stanowczość – a przecież to pierwszy dzień regularnych zajęć. Chyba nie chcesz, bym zaczęła drugi rok od nagany za niepunktualność.

Ojciec w milczeniu lustrował mnie wzrokiem. Jego spojrzenie wypalało dziury w moim mundurku. Miałam wrażenie, że korzystając z pomocy kolegi, popełniałam niewybaczalną zbrodnię.

– Proszę… tatusiu – zaćwierkałam, choć czułam się paskudnie. Musiałam zacisnąć dłonie na plisowanej spódnicy, obowiązkowym elemencie ubioru dziewcząt uczęszczających do Accademia Nazionale di Santa Cecilia, by ukryć ich nerwowe drżenie.

– Zgadzam się, byś pojechała z tym całym Titem, ale tylko dziś i tylko dlatego, że czas nagli – oświadczył w końcu ojciec. – Ale jutro jedziesz z szoferem, a jeśli przyjdzie ci do tej twojej niemądrej głowy myśl o eskapadzie z kimkolwiek, kto nie jest moim pracownikiem, wiedz, że jedyną osobą, którą zaakceptuję, jest Gianni Ciavettano.

Boże, znowu on…

Gianni Ciavettano.

Mój ojciec miał obsesję na jego punkcie. Uważał go za idealną partię dla mnie. Paniczyk wywodzący się z jednej z najbogatszych rzymskich rodzin nie ustępował nam statusem majątkowym ani pozycją w wyższych sferach. W dodatku był dbającym o siebie blondynem starszym ode mnie o pięć lat. Nasi rodzice usilnie pchali nas ku sobie, jednak natarczywe i wyzywające zachowanie Gianniego, o którym maestro nie miał zielonego pojęcia, sprawiało, że bardziej go unikałam, niż łaknęłam naszych kolejnych spotkań.

– A teraz, nim wyjdziesz z tym prostakiem, racz pójść do łazienki i zmyć ten obsceniczny makijaż. Wulgarność nie przystoi kobiecie z rodu Adano.

Makijaż?

Mimowolnie dotknęłam swojej twarzy. Surowe zasady panujące na uniwersytecie podległym zarządowi Watykanu zakazywały używania przez dziewczyny wyzywających cieni czy szminek. Pomalowałem tylko delikatnie rzęsy maskarą, którą bardzo polubiłam tego lata. Zastosowałam też lekki podkład, by ukryć rumieńce, które były moją zmorą i zawsze zdradzały targające mną emocje. Tymczasem czujne oko rodzica zauważyło i to. Znów byłam winna nieidealności wizerunku, jaki powinnam jego zdaniem reprezentować.

– Ale… – zaczęłam, lecz ojciec nie dał mi skończyć.

– Bez dyskusji, moja panno, albo wezwę ochronę, by pozbyła się z terenu rezydencji tego prymitywa, który zakłóca mój spokój i drażni sąsiadów.

Nie miałam wyjścia.

Ze spuszczoną głową ruszyłam jak na ścięcie w stronę najbliższej łazienki. Usunęłam makijaż. Znów wyglądałam jak zawstydzona dziewczynka. Jakbym nie miała dwudziestu lat, a maksymalnie osiem, i właśnie przeżywała zruganie przez tatusia. Westchnąwszy ciężko, wróciłam do holu. Na szczęście ojca już tam nie było. Od razu wstąpiła we mnie energia. Pchnęłam drzwi ze świadomością, że oto na moment wychodzę ze swojej złotej klatki na wolność. Co prawda tylko na moment, bo zaraz miałam wkroczyć do kolejnego więzienia, którym była ultrakonserwatywna akademia, ale dobre i to. Droga w doborowym towarzystwie była balsamem dla mojej udręczonej gonieniem niedoścignionych ideałów duszy.

Moja mina jednak szybko zrzedła, gdy zobaczyłam, jak na podjeździe przed naszą ogromną rezydencją Tito stoi przy swoim odrapanym alfą romeo i w skupieniu słucha tyrady mojego ojca.

Biedak! Musiałam go ratować.

Pospiesznie zbiegłam po schodach i ruszyłam w ich kierunku.

– Coś się stało? – zagadnęłam, udając słodką idiotkę, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, że ojciec dopiero co rugał mojego przyjaciela i udzielał mu miliona mądrych rad w rodzaju: jak i którędy ma jechać, by była to dla mnie najbezpieczniejsza trasa, i jaką ma osiągać maksymalną prędkość, by nie spowodować wypadku.

– Nie – odpowiedział maestro. – Ja już skończyłem. A ty, synu – zwrócił się do Tita – wiesz, co masz robić.

– Tak, proszę pana – bąknął chłopak, po czym otworzył przede mną drzwi tylnego siedzenia i zaprosił kurtuazyjnym gestem do środka, jakby był moim szoferem.

Poczułam zażenowanie. Nie zasłużył, by być traktowany niczym służący, Luciano Adano był jednak zdania, że wie najlepiej, z kim powinna się zadawać jego córka.

Nim wsiadałam do auta, ojciec złapał mnie za nadgarstek i zapytał:

– O której kończą się zajęcia?

– O szesnastej trzydzieści – oznajmiłam.

– Szofer będzie czekał pod główną bramą akademii – poinformował oschle, patrząc przy tym znacząco w stronę chłopaka, po czym pozwolił mi zająć miejsce w samochodzie Tita.

Mój przyjaciel czołobitnie pożegnał się z maestrem, usiadł za kierownicą i ruszył z podjazdu. Dopiero gdy wyjechaliśmy poza bramę rezydencji, poczułam, jak schodzi ze mnie powietrze.

– Jak ty z nim wytrzymujesz, co? – zapytał Tito, patrząc na mnie z zaciekawieniem w tylnym lusterku.

Zawahałam się. Nie chciałam źle mówić o ojcu, wzbudzał we mnie zbyt wielki lęk i zbyt wiele mu zawdzięczałam, by tego nie doceniać. Poza tym od śmierci mamy miałam tylko jego.

– Tata ma swoje wady, ale nie zapominajmy, że to wielki artysta. Wielki umysł i talent. Postrzega świat inaczej niż my…

Tito nie wyglądał na przekonanego.

– Wiem, że jest wielkim artystą, bo który student kierunku muzycznego czy zagorzały meloman w naszym kraju, ba, za granicą też, nie słyszałby o twoim starym. Ale to go nie uprawnia do traktowania innych z góry. Nawet nie wiesz, jaką gadkę o mojej nieodpowiedzialności strzelił. Zakazał mi się do ciebie zbliżać, bo mogę cię czymś zarazić, i pouczył, że jeśli cię tknę, znajdzie mnie i zniszczy wraz z całą moją rodziną.

– Troszczy się o mnie… – wtrąciłam. – Ma dobre intencje…

– Myślę, Stello, że jesteś już na tyle dużą dziewczynką, że doskonale poradziłabyś sobie bez jego troski.

Zagryzłam wargi. Miał rację. Wypowiadał na głos słowa, które sama bałam się choćby pomyśleć. Ale ograniczały mnie pieniądze i nazwisko. Nie mogłam z nich zrezygnować, jeśli chciałam iść w ślady ojca i być jego godną następczynią. Tylko on wiedział, jak kierować moim postępowaniem i moją karierą. Moje sukcesy były efektem jego ciężkiej pracy, zainwestowanego we mnie majątku i znajomości, które dla mnie uruchomił. Będąc córką Luciana Adana, miałam zwyczajnie łatwiej, bo każde drzwi w hermetycznym świecie muzyki klasycznej stały przede mną otworem.

– On cię ogranicza! Odcina od świata. Nie widzisz tego? – Ponieważ milczałam, Tito kontynuował: – Poza tym jest nadętym bubkiem. Nic o mnie nie wie, a już mnie ocenia. Może gdybym jeździł bugatti, miałby o mnie inne zdanie!

Zrobiło mi się głupio.

– Przepraszam – bąknęłam.

– Nie przepraszaj – odpowiedział, po czym zjechał gwałtownie na pobocze i zatrzymał samochód. – Na szczęście ty to ty, Stello. Kiedyś będziesz bardziej znana od niego i wierzę, że pokażesz swoją wielkość od innej, lepszej strony!

Znaczącym gestem wskazał na miejsce obok siebie. Nie musiał mnie namawiać. Szybko przesiadłam się do przodu, po czym zaczęłam grzebać w torebce, szukając masakry i podkładu.

– Chciałabym tak wierzyć w siebie, jak ty we mnie wierzysz – powiedziałam, gdy ruszył z miejsca.

– Jesteś najlepszą studentką na roku. Na pewno dostaniesz upragnioną promocję do klasy wiolonczeli, a potem zdobędziesz uznanie jako wirtuozka światowego formatu.

– Oby… – westchnęłam z powątpiewaniem.

– Naprawdę nie widzisz, jak wielki masz talent? – zdumiał się.

– Nigdy nie dorównam ojcu… Jego technika mnie przerasta.

– A czy to najważniejsze? On ma swoją technikę, ty swoją. Poza tym maestro powoli przechodzi do lamusa. Teraz są nowe czasy, nowe pokolenie instrumentalistów, nowe metody nauczania, a nawet nowe metody samej gry. Patrzysz na siebie przez jego pryzmat. On miał swoje sukcesy, a ty zaczynasz odnosić swoje. Nie zapominaj, że nawet on kiedyś zaczynał. Dokładnie tu, gdzie ty. Na naszej nieszczęsnej uczelni, na której to ty jesteś gwiazdą. I to nie tylko ze względu na imię, Stello. – Uśmiechnął się do mnie, ściskając przez moment moje ramię.

Przyjrzałam mu się kątem oka. Był całkiem przystojny, choć ten jasny kolor włosów, który uzyskiwał dzięki farbowaniu, strasznie mi do niego nie pasował. I kojarzył mi się z ulubieńcem mojego ojca – Giannim. Ble. Poza tym nie dało się jednak ukryć, że Tito był interesujący i miał słodkie dołeczki w policzkach, które uwydatniały się szczególnie podczas śmiechu. Był moim przyjacielem, moją opoką i wsparciem od tegorocznego obozu muzycznego, który był najlepszym, co spotkało mnie do tej pory w całym moim studenckim życiu. Po tym wyjeździe ciężko było mi się odnaleźć w świecie rygorystycznych zasad, jakie prezentował maestro, dlatego cieszyłam się, że miałam przy sobie Tita. Stanowił powiew wolności, za którą skrycie tęskniłam.

Przemknęło mi przez myśl, że nadawałby się na mojego chłopaka, ale – co zapewne przyprawiłoby mojego skostniałego w poglądach ojca o zawał – nie gustował w kobietach.

Luciano dostałby apopleksji, wiedząc, że jego jedynaczka ma kumpla geja!

Odpowiedziałam uśmiechem na jego uśmiech.

– Cieszę się, że cię mam.

– Do usług. Zawsze możesz na mnie liczyć.

Kończyłam się malować, gdy Tito zatrzymał samochód pod jedną z kamienic na Zatybrzu. Paola i Unna już na nas czekały.

– Co tak długo? – zganiła Tita Paola, ładując się na tylne siedzenie ze swoim futerałem chroniącym skrzypce.

– Miałem małą pogadankę z maestrem Adanem – odpowiedział chłopak.

– Twój stary, Stello, to straszny zgred – skomentowała Unna, siadając obok koleżanki.

– Mało powiedziane – mruknął Tito. Uruchomił silnik i skierował auto w stronę mostu Mazziniego, by przejechać na drugi brzeg Tybru.

– Ej, to mój ulubiony mistrz wiolonczeli, a także najlepszy współczesny włoski kompozytor na ten instrument – zaprotestowała Paola, nim sama stanęłam w obronie taty. – Chciałabym mu dorównać...

– Tylko nie bierz go za wzorzec w relacjach międzyludzkich – zakpił Tito. – Tu jego geniusz kuleje…

– Walę to, jaki jest dla ludzi. Może być i szują. Ważne, jak wygląda. Mieszkasz z bóstwem pod jednym dachem, Stello – oświadczyła z rozmarzeniem dziewczyna. – Szkoda, że już nie uczy. Przynajmniej byłoby na czym oko zawiesić.

– Zaraz zawiesisz. Pierwsze zajęcia mamy razem. Wykład profesora Galvaniego – odpowiedziałam z rozbawieniem. – Brak górnych jedynek i dolnej dwójki bez wątpienia przykuwa wzrok i wywołuje niezapomniane wrażenia estetyczne.

– Ciekawe, czy przez wakacje zainwestował w implanty – rozmyślała głośno Unna.

– Wątpliwe. Przecież nikt tak jak on nie umie wyświstać hymnu uczelni przez szpary po zębach. To prawdziwy talent! Miałby z niego rezygnować dla jakiejś tam estetyki? No i spaghetti! Widziałyście przecież, że wciąga je jak nikt!

– Tito! Przestań. Mama ma zrobić je na dzisiejszy obiad. Chyba go nie tknę… – jęknęła Unna.

Wybuchnęliśmy śmiechem.

– Jest też brat Alberto i doktor Maggiori – kontynuowałam.

– Stare, spasione pryki – skomentowała z rozbawieniem Paola. – Alberto w upalne dni potrafi przysnąć na lekcji i chrapie głośniej, niż gra na trąbce, a Maggiori już nie chodzi, a toczy się po korytarzach akademii. Spekulujemy w grupie, kiedy zrobią zrzutkę na wózek elektryczny, żeby tak się nie męczył.

– A profesor Bianchi? – zapytał Tito. – Nie zapominajmy o tym wybitnym mistrzu gry na wiolonczeli.

– To on jeszcze żyje?

Pytanie Paoli znów wywołało wesołość w naszej grupie.

– Dziś mamy z nim zajęcia praktyczne – oznajmiłam. – Więc raczej jeszcze dycha. Ale bez względu na jego wiek i wygląd cieszę się, że mnie prowadzi. W przyszłym roku zaczynają się specjalizacje. Inne instrumenty mnie nie interesują. Chcę się skupić już tylko na wiolonczeli. To właśnie na niej zamierzam wykonać utwór na egzaminie końcowym w tym roku, a w następnych latach szkolić się już tylko i wyłącznie w grze na tym instrumencie.

– To oczywiste, że chcesz iść w ślady ojca – powiedziała Unna.

– Ty to masz szczęście, Stello, że wielki maestro Luciano jest twoim tatą! – dodała Paola.

Zagryzłam wargi. Moje koleżanki nie chciałaby się przekonać, z czym się to wiązało…

Jednak nie musiałam tego komentować, bo Tito właśnie zatrzymał się pod głównym wejściem do okazałego budynku naszej uczelni mieszczącej się przy via Vittoria. Gdy wysiadłam wraz z dziewczynami, chłopak włączył silnik. Nim jednak ruszył, by znaleźć miejsce parkingowe w którejś z przylegających uliczek, opuścił okno i zawołał za nami:

– Gram dziś wieczorem w klubie Musa. Wpadnijcie!

– Będę na pewno! – odkrzyknęła Unna.

– Postaram się wyrwać – odpowiedziała Paola.

– A ty, Stello? Chciałbym, byś posłuchała mojej gry…

Ja też tego chciałam. Niczego bardziej nie pragnęłam, ale oczami wyobraźni widziałam już reakcję ojca, gdybym oświadczyła mu, że wychodzę z przyjaciółmi, i to – o zgrozo – w nocy!

– Zobaczę – bąknęłam.

– Będę na ciebie czekał! – Po tych słowach pomachał nam i odjechał.

– Podobasz mu się. Bez dwóch zdań – zawyrokowała Unna, biorąc mnie pod ramię.

– Ja? – zdumiałam się.

– Ty, ty… Widać, że mu zależy. Chce się przed tobą popisać. Od obozu nie mówi o nikim innym niż o tobie – stwierdziła idąca obok nas Paola.

– Ale przecież… Przecież powiedział mi, że kobiety go nie interesują – skomentowałam zaskoczona.

– I ty mu uwierzyłaś? – Unna się zaśmiała.

– Myślałam, że jest gejem…

– Mówi tak zawsze, gdy poznaje nowe osoby. W szkole nie mógł się opędzić od dziewczyn i miewał przez to liczne problemy, dlatego teraz jest ostrożny w relacjach. Woli wybadać grunt.

– Jesteś pewna? – zapytałam, patrząc szeroko otwartymi oczami na Paolę.

– Oczywiście. Znamy się od podstawówki! – Zachichotała, po czym pomknęła w przeciwną stronę głównego holu.

Zupełnie się tego nie spodziewałam. Wydawało mi się, że wiem wszystko o moich znajomych z letniego obozu, tymczasem okazywało się, że koledzy mieli tajemnice, o których nie miałam pojęcia. Spodobałam się chłopakowi, który uchodził za najprzystojniejszego na naszym roku! Powinnam się cieszyć, bo polubiliśmy się od pierwszej chwili. W dodatku Tito jawił mi się jako mężczyzna idealny. Jego jedyną wadą było zainteresowanie swoją płcią, ale skoro ta przeszkoda okazała się nieprawdą, może powinnam poważnie zastanowić się nad pogłębieniem tej relacji?

Tito był samodzielny i samowystarczalny. Studiował i utrzymywał się sam, grając dla gości rzymskich lokali. Nikt nie pomagał mu finansowo, bo jak mówił, miał trudną sytuację rodzinną. Podziwiałam go. Wyrwał się z domu, robił, co chciał. Nikt nie narzucał mu swojej woli. Ja nie miałam pieniędzy – prócz tych wydzielonych przez ojca, i byłam zależna od jego woli tak długo, jak długo nie uda mi się uzyskać upragnionej pozycji w świecie muzyków klasycznych. Nawet nie mogłam się spotkać ze znajomymi po zajęciach, bo maestro dokładnie pilnował mojego grafiku i skutecznie dbał o to, by nie było w nim miejsca na podobne bzdury. Ojciec był zdania, że w życiu można dojść do czegoś tylko ciężką pracą, i była to zasada, której sam hołdował. Momentami zastanawiałam się, kiedy z takim podejściem miał czas, by poznać mamę, i jakim cudem tak łagodna i cudowna kobieta jak ona uległa takiemu sztywniakowi…

Paola uważała, że jestem szczęściarą. Ja miałam wrażenie, że nigdy szczęśliwą nie będę. Bo jak mogłam być szczęśliwa, skoro czekał mnie żywot pustelnicy?

Córeczka tatusia, stara panna…

A może zainteresowanie przystojniaka z uczelni to był znak? Może ten rok akademicki okaże się przełomowy i mój los w końcu się odmieni?

Przepełniona wiarą wkroczyłam na salę wykładową.

Cesare

Najlepiej rokuje Stella Adano – oznajmił rektor, prowadząc mnie przez korytarze uczelni. – To najzdolniejsza studentka drugiego roku z grupy profesora Bianchiego, który był jej promotorem do klasy wiolonczeli. Za wybitne osiągnięcia w nauce otrzymała nagrodę od uczelni, a nawet zajęła drugie miejsce w konkursie Ministerstwa Sztuki.

– Pozwoli pan, magnificencjo, że osobiście to zweryfikuję – odpowiedziałem, nie kryjąc irytacji w głosie. – Nie chcę być niesprawiedliwy wobec pozostałych studentów i zwracać szczególną uwagę na tę dziewczynę ze względu na pana protekcję. W dodatku nazwisko Adano jest doskonale znane w muzycznym świecie i było od lat ściśle związane z akademią. Proszę mi wierzyć, że brzydzę się nepotyzmem. Wiem, że jest pan w dalszej koligacji powiązany z maestrem Lucianem Adanem, dlatego prosiłbym, by wstrzymał się pan od sugestii i pozwolił mi oceniać i działać samodzielnie. Moje metody są kontrowersyjne, ale skuteczne. Jeśli faktycznie w pannie Stelli Adano tkwi ukryta gwiazda, ja ją z niej wykrzeszę i rozpalę lepiej niż ktokolwiek inny, a jeśli okaże się tego niegodna, strącę ją bez wahania z akademickiego firmamentu.

– W naszych ocenach absolutnie nie kierujemy się koneksjami rodzinnymi czy znajomościami – oburzył się staruszek. – Dziewczyna po prostu ma talent, który…

– Który ja już za chwilę zweryfikuję – uciąłem. – Pieniądze są moje, podobnie jak i decyzja, który student otrzyma dwa miliony euro.

– Oczywiście, panie Elaclaire. Niech sam się pan przekona… – wymamrotał pod nosem rektor, naciskając na złotą klamkę wielkich dwuskrzydłowych drzwi, do których dobrnęliśmy.

Wkroczyliśmy do auli przywodzącej na myśl amfiteatr przez schodkowo ustawione ławki, w których zasiadło kilkudziesięciu studentów. Skierowały się na nas ciekawskie oczy zgromadzonych. Nie pozostałem im dłużny. W natężeniu przeczesywałem salę w poszukiwaniu tej, dla której tu byłem…

Stella

A co to za jeden? – zapytała szeptem Unna.

– Nie mam pojęcia… – odpowiedziałam cicho.

Już mieliśmy zaczynać zajęcia, tymczasem nie dość, że profesor Bianchi się spóźniał – co jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło – to jeszcze teraz odwiedził nas sam rektor, i to w towarzystwie tajemniczego bruneta, który natychmiast przykuł uwagę żeńskiej części sali.

– Cukiereczek – westchnęła jedna z siedzących obok nas dziewczyn.

Przy kadrze profesorskiej złożonej z samych stojących nad grobem dziadków każdy młody wyglądał niczym bóg. Przyjrzałam się jednak uważniej towarzyszowi rektora i szybko stwierdziłam, że ten tu nie był zwyczajnym bogiem, a bogiem wszystkich bogów!

Był dojrzałym mężczyzną o czarnych, lekko falowanych włosach i mrocznym spojrzeniu ciemnych oczu. Jego sylwetka świadczyła o zamiłowaniu do sportu. Do tego był elegancki, i to w takim znaczeniu, do jakiego w zakresie mody męskiej przyzwyczaił mnie ojciec. Nie miał na sobie wytartej tweedowej marynarki czy wypchanych na kolanach spodni, jak większość tutejszych preceptorów, tylko garnitur jednego z najdroższych włoskich domów mody, do którego dobrał kamizelkę, gładką koszulę oraz jedwabny krawat. Ba! Nawet skórzane rękawiczki! Wszystko to już na pierwszy rzut oka markowe i bardzo drogie. Zegarek na jego ręce – chyba rolex? – był wart zapewne cenę auta.

Czego ten bogacz szukał w akademii muzycznej?

Bardzo, ale to bardzo przystojny bogacz, dodałam w myślach.

– Moi drodzy, miło mi powitać was na pierwszych w tym roku zajęciach przygotowawczych do klasy wiolonczeli – odezwał się rektor. – Jesteście tu, bo wielu z was chce związać swą muzyczną karierę właśnie z tym instrumentem. Profesor Bianchi był waszym przewodnikiem na tej drodze, promotorem, który miał doprowadzić was do egzaminu specjalizacyjnego pod koniec drugiego semestru. Niestety ten wybitny pedagog i znawca instrumentów smyczkowych podjął nagłą decyzję o opuszczeniu naszej uczuleni i przejściu na muzyczną emeryturę. Ale nie pozostaniecie stratni. Jego miejsce zajmie profesor Cesare Elaclaire. Autor niezliczonych publikacji, członek rady naukowej i wykładowca w Juilliard School w Nowym Jorku, doradca samego prezydenta…

– Juilliard School? – zdumiałam się. – Przecież to najlepsza szkoła muzyczna w Stanach i jedna z najlepszych uczelni na świecie!

Aż dziw, że ktoś, kto był światowym autorytetem i w świecie nauki, zdawałoby się, osiągnął już wszystko, wybrał nagle naszą rzymską akademię jako miejsce zatrudnienia. W dodatku ten ktoś raczej nie potrzebował tej pracy…

Brunet intrygował mnie teraz jeszcze bardziej i nie chodziło już tylko o nadzwyczajny wygląd!

– Mamy niebywałe szczęście, że profesor, który ten rok postanowił związać z Rzymem, skąd pochodziła część jego rodziny, wyraził chęć, by nam pomóc, i zażegnał kadrowy kryzys w naszej szkole – kontynuował z emfazą rektor. – Będziecie w najlepszych rękach. Wierzę, że dzięki opiece profesora Elaclaire’a rozwiniecie pełnię umiejętności, a jego nauki zostaną z wami już na zawsze. Zaszczyt pracy z tak znamienitym nauczycielem to rzadkość, dlatego doceńcie ten uśmiech losu i wykorzystajcie maksymalnie szansę, którą otrzymaliście. A teraz powitajcie naszego gościa oklaskami.

Zaczęłam bić brawo jak wszyscy, gdy nagle wzrok bruneta zatrzymał się na mnie. Czarne oczy wwierciły się we mnie, a ja odniosłam wrażenie, że w tym momencie świat się zatrzymał. Sala zniknęła, podobnie jak wszyscy otaczający mnie ludzie. Nie było już rektora, uczniów i auli. Byłam tylko ja i ten tajemniczy mężczyzna, który przeszywał mnie spojrzeniem. W jego oczach dostrzegłam mrok, którym mnie sparaliżował i otumanił. Jakby był hipnotyzerem. Jakby potrafił mnie zniewolić samym wzrokiem…

Momentalnie zrobiło mi się gorąco, choć w sali wykładowej ze względu na wciąż upalną pogodę była włączona klimatyzacja.

Cesare

To ona!

Nie mogłem mieć co do tego wątpliwości.

Ten granat dumnego spojrzenia, te ciemne włosy skręcone w grube loki związane teraz na czubku głowy w misterny kok i biała cera. Te same jędrne usta. Z chęcią się w nie wgryzę i sprawdzę, czy są tak soczyste i słodkie, na jakie wyglądają…

Poczułem się niczym myśliwy… Jak wygłodniały drapieżnik, który właśnie zwęszył trop upragnionej zwierzyny. Byłem gotowy na polowanie…

Polowanie na gwiazdę!

– Dziękuję za to powitanie – zwróciłem się do zebranych, gdy brawa ucichły. – A jego magnificencji za przychylne rozpatrzenie mojej kandydatury w zastępstwo za profesora Bianchiego.

Rektor skinął głową, po czym zwrócił się znów do studentów:

– Pokażcie się od najlepszej strony, zaświadczając o wysokim poziomie nauczania na naszej uczelni. Te zajęcia powinny być dla was szczególnie ważne, gdyż w tym roku jedno z was po egzaminie końcowym właśnie z gry na wiolonczeli otrzyma stypendium ufundowane przez naszego największego donatora i mecenasa. Stypendium, które otworzy drzwi do kariery marzeń i każdej uczelni wyższej na świecie zajmującej się szkoleniem wirtuozów tego instrumentu. Jest o co walczyć, bo mówimy o kwocie dwóch milionów euro, i to właśnie podczas tych zajęć zapadnie decyzja o wyborze szczęśliwca, który je otrzyma…

Przez audytorium przeszedł szmer zdumienia.

Uśmiechnąłem się szeroko. Właściwe wrażenie zostało wywarte. Dwa miliony euro były kluczem otwierającym każde drzwi. Motywatorem do oczekiwanego przeze mnie posłuszeństwa. Wabikiem, który miał sprawić, że rybka, którą pragnąłem złowić, wpadnie w moje sieci!

Stella

Czy ja się przesłyszałam?

Dwa miliony euro?!

A może to tylko moja wybujała wyobraźnia dodatkowo odurzona obecnością hipnotyzującego bruneta sprawiła, że przestałam racjonalnie oceniać rzeczywistość?

Aż rozejrzałam się po sali, by to zweryfikować. Sądząc po reakcjach zebranych, nie były to jednak przywidzenia. Ludzie gorączkowo szeptali między sobą lub patrzyli na stojących przed nami mężczyzn w głębokim szoku. A więc rektor faktycznie poinformował przed chwilą o stypendium wartym fortunę!

– Dwa miliony… To by było – rozmarzyła się Unna.

O tak… To by było…

– Taka kasa to samowystarczalność. Można by rzucić naukę i…

Nie byłam w stanie się skupić na słowach przyjaciółki. Mój umysł zaczął wizualizować sobie, co bym zrobiła z taką fortuną. I nie, na pewno nie poszłabym za sugestią Unny. Rzucenie edukacji nie wchodziło w grę. Zbyt wiele poświęciłam, by dojść do miejsca, w którym byłam. Zbyt wiele łez wylałam i zbyt wiele godzin spędziłam na studiowaniu wiolonczeli, by ot tak z niej zrezygnować. Kochałam ją i choć jednocześnie jej nienawidziłam, nie wyobrażałam już sobie życia bez niej.

Takie pieniądze wykorzystałabym jako inwestycję w siebie. W przyszłość, w której nikt nie będzie mnie do niczego zmuszał, nie będzie mi mówił, co mam robić i jak. To była moja samodzielność, moja droga do wyrwania się z rezydencji ojca. Mogłabym zacząć prawdziwe dorosłe życie. Ojciec zabronił mi pracować, miałam się uczyć. Dzięki takiemu stypendium mogłabym to robić, nie będąc skazana na jego nadzór. Mogłabym wyjechać z Rzymu… z Italii. Mogłabym wynająć swoje pierwsze mieszkanie i rozwijać karierę z dala od wpływu maestra. Mogłabym…

Boże, ile alternatyw! Ile możliwości otworzyłoby się przede mną!

To stypendium było niczym dar od niebios, przyznanie go zależało jednak od mężczyzny, który z niebem nie miał chyba za wiele wspólnego. Profesor Elaclaire ze swoim spojrzeniem władcy ciemności jawił się raczej jako przedstawiciel mroku niż jasności. Czy miałam szanse u kogoś takiego? Kogo szukał maestro o spojrzeniu samego diabła? Na co zamierzał zwracać uwagę, podejmując decyzję? I dlaczego akurat jemu rektor powierzył wybór, skoro w grę wchodził taki majątek, a nowy tutor kompletnie nas nie znał?

Cesare

Zostawiam pana, profesorze, z nowymi podopiecznymi – oznajmił rektor. – Mam nadzieję, że znajdzie pan wśród nich diament, którego pan szuka.

– Gwiazdę – poprawiłem. – Szukam prawdziwej gwiazdy.

Przeniosłem wzrok ze starego mężczyzny i wbiłem go znacząco w brunetkę. Pod naporem mojego spojrzenia dziewczyna spuściła oczy.

O tak. Bój się, dziecinko. Masz czego, bo przyszedłem tu po ciebie i bez ciebie stąd nie wyjdę.

– A więc powodzenia w poszukiwaniach. Jestem ciekaw, kogo pan wybierze, a wy – tu brodaty staruszek zwrócił się do zebranych – dajcie z siebie wszystko.

Odprowadziłem rektora do drzwi i kurtuazyjnie je przed nim otworzyłem. Gdy wyszedł, wróciłem na katedrę i stanąłem przy wielkim biurku. Wszystkie oczy były wlepione we mnie. Studenci oczekiwali ode mnie słów powitania i przedstawienia zasad, które miały od teraz obowiązywać na naszych wspólnych zajęciach. Zamierzałem zrobić odpowiednie entrée.

– Zapewne zeszłego roku profesor Bianchi szczegółowo przedstawił wam kryteria oceniania oraz cele, do jakich powinniście dążyć. On oraz inni preceptorzy wbili wam do głów frazesy dotyczące muzyki, uczyli posługiwania się instrumentami wedle swoich kanonów, pokazywali, w jaki sposób powinniście wykonywać interpretacje największych światowych kompozytorów, by zaliczyć przedmioty. Jesteście przepełnieni wiadomościami wyniesionymi z ich lekcji i liceów muzycznych, które kończyliście, a także z domów, bo wiele z was wywodzi się z rodzin o znaczących w świecie muzyki nazwiskach.

Znów skierowałem spojrzenie w stronę brunetki, która ponownie opuściła wzrok, udając, że szuka czegoś w torebce.

– A ja wam mówię, że wszystko, czego się dowiedzieliście i czym się kierowaliście dotychczas w tej szkole, jest nic niewarte i kompletnie mnie nie interesuje. Podobnie jak nie interesują mnie wasze dotychczasowe sukcesy, porażki czy umiejętności. Dla mnie jesteście i macie być czystą kartą. Macie zapomnieć o tym, co wam wpajano. W tym momencie, na tych zajęciach zacznie się dla was prawdziwa przygoda z muzyką. Niewymuszona, niewynikająca z więzów rodzinnych, pochodzenia, przeszłości waszych rodziców czy ich ambicji. Ale wasza. Ta, której będziecie pragnąć wyłącznie dla siebie, nikogo innego, a waszym motywatorem nie będzie zadowolenie kogokolwiek czy też aspiracje finansowe, a po prostu chęć tworzenia sztuki na najwyższym poziomie, by wasi odbiorcy byli nią oczarowani jeszcze długo po tym, jak skończy się koncert z waszym udziałem czy umilknie stworzone przez was dzieło.

Studenci patrzyli na mnie ze zdumieniem. Skutecznie przykułem ich uwagę. Nawet moja gwiazda przestała udawać zainteresowanie torebką i wbijała we mnie spojrzenie wyraźnie zdumiona. Wiedziała, że kieruję swoje słowa do niej. Słowa będące lepem i sidłami, które zastawiałem właśnie na nią.

– Dość już niekreatywnego klepania wiedzy z książek i ślepej wiary, że to, co mówią wam tutejsi profesorowie lub, co chyba najgorsze, najbliżsi, jest jedyną i wyłączną prawdą – oświadczyłem z emfazą. – Muzyka to wy. Muzyka jest was. Płynie w waszych żyłach, powinniście nią oddychać, z nią zasypiać i się budzić. To nie profesorowie czy krewni będą w przyszłości dawać najpiękniejsze koncerty w Italii czy innych krajach, a wy, jeśli tylko się do tego przyłożycie, jeśli pojmiecie, że by tworzyć najpiękniejsze utwory, trzeba w nie włożyć serce. Jesteście odpowiedzialni za wasze talenty i ich rozwój. Nie mają dla mnie znaczenia wasze dotychczasowe piątki czy szóstki. U mnie każdy z was jest na razie zerem, bez względu na stopnie otrzymane na koniec pierwszego roku. Wspólnie popracujemy, by z tego zera wyciągnąć coś więcej. Oczekuję maksymalnego posłuszeństwa i kreatywności. Ta szkoła jest skostniałą instytucją zdominowaną przez niekreatywnych, schorowanych starców, którzy już dawno powinni ustąpić miejsca młodemu pokoleniu. A ja spróbuję to pokolenie stworzyć. Ruszcie wyobraźnią. Zamiast bezmyślnie powtarzać wciąż te same uwertury, oratoria czy kantaty, sami zacznijcie tworzyć lub odtwarzajcie je po swojemu. Z pasją! Z chęcią posłucham, co w was drzemie, i zweryfikuję, czy faktycznie macie w sobie zalążki artyzmu, czy jesteście jedynie odtwórcami – nudnymi powtarzaczami tego, czego was wyuczono. Jesteście gotowi na nieco inne lekcje niż te, do których was przyzwyczajono? Jesteście gotowi do tworzenia prawdziwej sztuki?!

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Epilog

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik Wydawczyni: Agnieszka Nowak Redakcja: Justyna Yiğitler Korekta: Katarzyna Kusojć Projekt okładki: Marta Lisowska Zdjęcie na okładce: © Zerophoto, © Laura Сrazy, © Victor, © mputsylo / Stock.Adobe.com

Copyright © 2023 by Monika Magoska-Suchar

Copyright © 2023, Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2023

ISBN 978-83-8321-378-1

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska