Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
39 osób interesuje się tą książką
Matt Willis po utracie pracy w policji układa sobie życie jako prywatny detektyw. Jego skuteczność, dyskrecja oraz dawne kontakty zapewniają mu pracę u najbardziej wpływowych i bogatych mieszkańców Los Angeles. Jeden z jego klientów zleca mu niecodzienne zadanie – Matt ma śledzić jego nieślubną córkę Pamelę, z którą mężczyzna nie miał do tej pory kontaktu. Ma też strzec jej cnoty do czasu, aż do kraju wróci kandydat, którego ojciec wybrał jej na męża. Początkowo detektyw nie jest przekonany do tego zlecenia, ale szybko zmienia zdanie, gdy okazuje się, że dziewczyna jest bardzo w jego typie.
Pamela wychowała się bez ojca i w dzieciństwie przeszła przez piekło przemocy domowej za sprawą matki, która wikłała się w kolejne toksyczne związki. Dorosła Pam jest więc przekonana, że mężczyźni to zło i lepiej ich unikać. Jednak pewnego dnia jej sąsiadem zostaje charyzmatyczny bad boy, któremu dziewczyna nie umie się oprzeć. Tylko czy powinna mu ufać?
– Wróciłaś... – mruknąłem do siebie, nakierowując obiektyw lunety obserwacyjnej na okno sypialni należącej do Pameli, które nie było zasłonięte firanką ani roletą. – Pokaż mi się, skarbie, ładnie proszę...
Powieść spodoba się fankom motywów forbidden romance, age gap oraz stalkera.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 365
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Siedzący za ogromnym przeszklonym biurkiem szatyn miał pięćdziesiąt lat, ale wyglądał na mniej. Na pewno korzystał z dobrodziejstw chirurgii estetycznej, bo jego twarz nie nosiła śladów właściwych dla jego wieku zmarszczek. Nie przeszkadzało mi to jednak zanadto, bo mężczyzna był przystojny. W dodatku dbał o siebie. Nie miał nadwagi, a jego garnitur i dobrane do niego dodatki świadczyły o zamożności. Nic dziwnego, w końcu pełnił funkcję prezesa największego banku w mieście.
No nieźle, pomyślałem, nie powstrzymując uśmiechu. Klient przy kasie to najlepszy klient. Dobrze, że Andrew znów mi takiego wyszukał – błogosławiłem przyjaciela w duchu.
Tymczasem bogacz oddawał się lekturze mojego CV, śledząc uważnie każde zawarte w nim zdanie. W końcu odłożył na blat dokumenty i szylkretowe okulary, z których korzystał w czasie czytania, po czym wlepił we mnie uważne spojrzenie. Czekałem, aż odezwie się pierwszy. Ludzie jego pokroju lubili dominować. Niech myśli, że jest ważny i ma mój szacunek, a nie tylko zainteresowanie wynikające z nadarzającej się okazji do niezłego zarobku.
– Imponujące referencje – zawyrokował w końcu.
– Dziękuję, panie Roberts – ucieszyłem się, ale najwyraźniej przedwcześnie, bo mój rozmówca zaraz dodał:
– Widzę jednak pewną lukę w pańskim życiorysie, która mi się nie podoba. – Jego ton stał się lodowaty, a wbity we mnie wzrok nieprzychylny.
Cholera. Zależało mi na tej robocie.
– Lukę? – powtórzyłem za nim, czując, że wiem, co ma na myśli.
– Owszem – przytaknął. – Nie mam danych, dlaczego zakończył pan służbę, zwłaszcza że przez lata pełnił pan funkcję szefa tutejszej policji.
Z trudem powstrzymałem grymas niezadowolenia. To był ciężki temat. Trudny i bolesny. Nie lubiłem się z nim mierzyć i do niego wracać, ale nie miałem wyjścia, skoro chciałem pracować dla Robertsa.
– Odszedłem ze względów zdrowotnych – odpowiedziałem krótko, bo nie miałem ochoty się tłumaczyć i brnąć w zbyt daleko idące kłamstwa.
– Wygląda pan jak okaz zdrowia – mruknął z powątpiewaniem szatyn.
Co za upierdliwy typ, przeleciało mi przez głowę.
– Bo doszedłem już do siebie – wyjaśniłem. – To było trzy lata temu.
– I przez te trzy lata przekwalifikował się pan z policjanta na detektywa – sarkastycznie skomentował mój rozmówca, nie spuszczając ze mnie oceniającego spojrzenia.
– Owszem – potwierdziłem niewzruszony jego ironią. – Dzięki temu mam zapewnione to, co lubię – pracę w terenie, siedzenie za biurkiem ograniczone do minimum, a także adrenalinę, od której jestem uzależniony.
Mężczyzna ponownie założył okulary i przejrzał moje dokumenty.
– Senator Bacon bardzo chwali sobie pana pomoc w uregulowaniu kwestii dotyczących jego krnąbrnego syna. Podobnie mój przyjaciel, John Marshall, który odzyskał spadek po pańskiej interwencji. Jest też Andrew Roland, pana następca na stanowisku szefa policji w Los Angeles. Bardzo zachęcał mnie do skorzystania z pańskich usług i podkreślał, że tylko dzięki dostarczonym przez pana dowodom uzyskał rozwód, a zdradzająca go małżonka nie dostała ani grosza z jego majątku – wyliczył moje zasługi, nie odrywając wzroku od papierów.
Uśmiechnąłem się lekko na te słowa.
– Miło to słyszeć – odparłem.
– Wszyscy pana polecają. Jest pan dyskretny i skuteczny. Dzięki panu bogaci ludzie trzymający stery władzy szybko i bezboleśnie rozwiązują swoje problemy – kontynuował pochwały.
– Staram się być najlepszy w tym, co robię – mruknąłem.
– Nie wiem tylko, czy to mi wystarczy… – skomentował nieoczekiwanie Roberts, przenosząc na mnie zamyślone spojrzenie.
Stężałem.
Że co?
– Dlaczego tak pan sądzi? – zapytałem, gdy minął pierwszy szok.
– Jestem bardzo wybredny, panie Willis – oświadczył. – W doborze współpracowników kieruję się nie tylko tym, co na papierze – pomachał mi przed nosem moim życiorysem i referencjami – ale także wyglądem. A pana wygląd… – Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. – Cóż… niewątpliwie nie jest w moim typie.
Co on pieprzył? Był kryptogejem, że skupiał się na czymś tak trywialnym, nie biorąc pod uwagę moich umiejętności i zasług?
– Można wiedzieć dlaczego? – mówiąc, starałem się nie okazać irytacji, ale coś, czego nie cierpiałem najbardziej na świecie, to było marnowanie mojego czasu, a właśnie na to się zanosiło.
– Będę szczery. Niech się pan nie obrazi – powiedział mężczyzna, pochylając się w moją stronę z dłońmi splecionymi na blacie. – Długowłosy paker w punkowej, poprzecieranej skórze, w dodatku z tatuażami, które kojarzą mi się z więzieniem, a nie byłym stróżem prawa, nie pasuje do mojego świata i do moich wyobrażeń o detektywie, którego potrzebuję.
Idiota! Zadufany w sobie zacofany bubek.
Skoro oceniał ludzi tak powierzchownie, nie pozostawało mi nic innego, jak okazać mu swoją dezaprobatę, jednocześnie przekonując o swoich zdolnościach.
– Może i jestem długowłosym pakerem z tatuażami, w dodatku w skórzanej kurtce, a nie garniaku, jakby pan zapewne oczekiwał, panie Roberts, ale z tego, co mi wiadomo, potrzebuje mnie pan do innych celów niż praca biurowa i reprezentacyjna – oznajmiłem hardo. – I choć nie wyglądam jak ideał pańskiego pracownika, śmiem twierdzić, że jestem wymarzonym detektywem do pańskich potrzeb, co zaraz udowodnię.
Szatyn uniósł brwi ze zdumienia i powiedział:
– Zamieniam się w słuch, panie Willis.
– Odrzuca mnie pan, bo źle się pan czuje – stwierdziłem triumfalnie. – Najprawdopodobniej boli pana głowa z powodu wczorajszej imprezy, w której brał pan udział.
– Skąd ten wniosek? – zdumiał się.
– Gdy pańska sekretarka wprowadzała mnie do pana, zażywał pan leki. Opakowanie jednego z nich leży w koszu pod pańskim biurkiem. – Wskazałem na śmietnik widoczny przez przezroczysty blat mebla. – To lek na kaca.
Roberts powiódł wzrokiem za moim spojrzeniem. Nie potwierdził jednak moich słów, tylko zapytał:
– Dlaczego sądzi pan, że byłem na imprezie?
– Cóż, pańska sekretarka wszystko wyśpiewała. Dobrze się wczoraj bawiliście w klubie Euphoria, a także poza nim – oznajmiłem, nie kryjąc rozbawienia, gdy prezes poszarzał na twarzy.
– Lucy z panem rozmawiała? – wycedził wściekle.
– Absolutnie nie – powiedziałem beztrosko. – Ale lubi papierosy, jak i ja od czasu do czasu. Palarnia to miejsce, w którym można się wielu rzeczy dowiedzieć i wiele podsłuchać…
Roberts gryzł nerwowo wargi, więc postanowiłem go dobić.
– Ale na pana miejscu nie wiązałbym zbyt wielkich nadziei z tą dziewczyną – oznajmiłem. – Cytując jej słowa: tylko pana portfel jest w jej typie. Reszta pozostawia wiele do życzenia.
Mężczyzna momentalnie poczerwieniał na twarzy. Chciało mi się śmiać. Cóż, pewnie nie dostanę tej pracy, ale przynajmniej utarłem nosa nadętemu bubkowi.
– Za to z pewnością w typie Lucy jest pana ochroniarz, ten stojący przed wejściem do części biura należącej do prezesa – kontynuowałem bezlitośnie. – Kiedy wracała z papierosa, klepnął ją w tyłek, a ona nie miała nic przeciwko temu, wręcz przeciwnie…
– Wystarczy! – ryknął Roberts.
– Szkoda – mruknąłem niepocieszony. – Dopiero się rozkręcałem.
Prezes wyglądał, jakby miał dostać udaru. Ponieważ milczał, dysząc ciężko niczym po przebiegnięciu maratonu, ruszyłem w stronę wyjścia, oznajmiając:
– Cóż, nic tu po mnie…
Byłem już przy drzwiach, gdy zatrzymał mnie podniesiony głos Robertsa:
– Nie pozwoliłem panu wyjść!
Uśmiechnąłem się do siebie szeroko, zaraz jednak przybrałem poważny wyraz twarzy i odwróciłem się w stronę siedzącego za biurkiem mężczyzny.
– Dał mi pan do zrozumienia, że… – zacząłem.
– Dałem panu do zrozumienia, że mi się nie podoba pana styl – zasyczał gniewnie, zaraz jednak dodał już nieco spokojniej: – Ale teraz już wiem, że jakoś to przecierpię, byleby sprawdził się pan w powierzonym zadaniu równie dobrze jak podczas szpiegowania mojej sekretarki.
No proszę. Jednak mój wygląd zszedł na dalszy plan. Pytanie tylko, czy po tym, jak potraktował mnie ten zadufany w sobie pacan, chciałem jeszcze tę robotę. Nie lubiłem się męczyć z ludźmi, którzy mi nie pasowali. Z drugiej strony Roberts był bogaty i wypłacalny. Niewysłuchanie go byłoby błędem.
– Czego pan ode mnie oczekuje? – zapytałem, dochodząc do wniosku, że dam mu szansę, aby przedstawił mi swoją ofertę.
– Chcę, aby pan śledził moją córkę – odparł krótko.
Zmarszczyłem brwi. Czy on miał mnie za idiotę i myślał, że nie sprawdziłem jego bieżącej sytuacji rodzinnej?
– O ile wiem, nie ma pan dzieci – stwierdziłem zdziwiony.
– Nie mam ślubnych – odparł po chwili milczenia.
– Czyli każe mi pan śledzić swoją nieślubną córkę – doprecyzowałem. – W jakim celu?
Mężczyzna wyraźnie bił się z myślami, bo nerwowo składał i rozkładał oprawkę okularów, którą trzymał w dłoniach.
– Nie miałem z nią kontaktu od dwudziestu lat, bo jej matka uciekła ode mnie, gdy tylko zaszła w ciążę, a ja puściłem ją wolno, bo nie zależało mi wtedy na dzieciaku – powiedział w końcu. – Byłem zbyt młody na stabilizację, a potem wciąż wydawało mi się, że jeszcze na nią nie pora. I tak na tym wyszedłem, że teraz nie mam u boku ani żony, ani potomka. Pamela jest więc moją jedyną dziedziczką. Wiążę z nią obecnie wielkie nadzieje. Dlatego chcę wiedzieć o niej wszystko. Dla jasności – nosi nazwisko po swojej matce: Adams.
– A więc chodzi o zerwane więzy – zawyrokowałem. – Pragnie pan dzięki mnie odnowić relację z dzieckiem i…
– Nic z tych rzeczy, detektywie – fuknął z irytacją Roberts.
O? To mnie zaciekawiło zdecydowanie bardziej niż wizja śledzenia jakiejś dziewczyny ze względów sentymentalnych.
– Po co zatem mam ją śledzić? – spytałem.
– Pamela jest w idealnym wieku, aby wyjść za mąż – stwierdził, jakby to miało mi dać wiedzę, której potrzebowałem.
Nie dało.
– No i? – zapytałem nonszalancko, bo wypowiedź prezesa brzmiała dla mnie irracjonalnie.
– No i już! – wykrzyknął wzburzony, że nie wiem, o co mu chodzi. – Nie pojmuje pan, że moja córka to obecnie najlepsza partia w całym Los Angeles? Prawdziwa księżniczka? Nie ma drugiej takiej jak ona. A ja… ja zamierzam to wykorzystać do swoich celów!
Zmrużyłem oczy.
– Rozumiem, że chce pan dobrze wydać córkę za mąż. Zależy panu na zięciu, który przyniesie panu korzyści materialne? – doprecyzowałem.
– Oczywiście – odparł już spokojniej. – Takie małżeństwo to interes życia nie tylko dla Pameli, ale głównie dla mnie. Ona nie może mieć byle kogo. Musi poślubić mężczyznę o odpowiednich koneksjach i zasobnych kontach bankowych, który w dodatku poszerzy moje imperium swoim majątkiem, a także ułatwi mi wstęp do świata polityki, bo status prezesa i właściciela banku już mi nie wystarcza. Mam o wiele większe ambicje.
– I pan ma już kogoś takiego na oku, prawda? – zapytałem, z trudem powstrzymując drwinę w głosie.
Biedna dziewczyna. Zapewne nawet nie miała pojęcia, jaki los szykuje jej tatuś, który dotychczas traktował ją jak powietrze. To było istne średniowiecze – wydawać córkę za mąż za kogoś jej nieznanego i zapewne niechcianego, a także po swojemu układać jej życie.
– Musiałbym być idiotą, gdybym wcześniej nie zorientował się w tym temacie – odparł. – Kandydat już czeka, i to z najwyższej półki, ale ma także wymagania, bo przecież takie małżeństwo to umowa dwustronna, więc on także chce coś z niej mieć. I tu wchodzi pan. Pańską rolą będzie zapewnić mu to, czego oczekuje.
– Czyli? – rzuciłem cierpko.
Nie chciałem brać udziału w kupczeniu jakąś laską, ale postanowiłem dać Robertsowi szansę, aby przedstawił mi swoją ofertę.
– Narzeczony oczekuje niewinnej dziewczyny, która dba o swoje dobre imię – odparł. – Krótko mówiąc, aby moja córka została jego żoną, jej wizerunek zarówno w jego oczach, jak i w oczach opinii publicznej musi być nieskalany.
– I ja mam go zapewnić? – dociekałem.
– Owszem – potwierdził. – Chcę, aby pan pokręcił się przy Pameli. Dowiedział się o niej wszystkiego. Poznał jej mocne i słabe strony, które mi, z wiadomych przyczyn, nie są znane. Będzie pan moim człowiekiem w jej otoczeniu, który zapewni mi kontrakt życia z jej przyszłym mężem, a moim zięciem.
– Czyli mam ją śledzić i inwigilować – stwierdziłem, zastanawiając się, czy chce mi się biegać za jakąś młódką. To nie brzmiało interesująco, a ja lubiłem, gdy na moich akcjach działo się coś więcej prócz obserwacji.
– Nie tylko – mruknął Roberts, uśmiechając się przebiegle.
– Nie tylko? – zdziwiłem się.
– Pana zadaniem będzie także zadbanie o to, aby przy mojej córce nie kręcił się nikt niepowołany – stwierdził. – Jej wizerunek ma być krystaliczny. Żadnych facetów u jej boku. Ma dobrnąć do końca roku akademickiego bez bliższych znajomości z płcią przeciwną. Ma być sama, bo jedynego mężczyznę, do którego ma należeć, przedstawię jej osobiście. Ona ma być czysta, ma być dziewicą. W tym celu sprawdzi pan dla mnie jej dokumentację medyczną. Jeśli już z kimś spała i ginekolog odnotował ten fakt w papierach, ma to zostać zatuszowane. Jeśli nigdy nie odbyła stosunku, postara się pan, aby tak już pozostało. To pana zadanie.
Moja wrodzona prawość cierpiała, gdy słuchałem podobnych bzdur. Manipulowanie niewinną i niczego nieświadomą dziewczyną kłóciło się z moim systemem wartości. Co innego zagadki kryminalne czy szpiegowanie niewiernych małżonków. W przypadku córki prezesa Robertsa uczestniczyłbym w procederze, który niekoniecznie mi się podobał. To nie ona była tą złą, a mój potencjalny klient, który roił sobie, że jest panem i władcą mającym prawo decydować o losie innych. W dodatku wykazywał fałszywe zainteresowanie względem nieznanego mu dziecka. Wynikało ono wyłącznie z wyrachowania, nie było w tym żadnych głębszych uczuć czy poczucia skruchy z powodu popełnionych w przeszłości błędów. Nawet jeśli matka tej dziewczyny od niego uciekła, on mógł się pokusić, aby ją odnaleźć, tymczasem spasował na wejściu, bo tak było mu po prostu wygodnie. Ten temat był dla mnie szczególnie tkliwy, gdyż ja także pochodziłem z niepełnej rodziny. Wychowywał mnie samotnie tata, bo mama zmarła, gdy byłem małym chłopcem. Pierwszy raz więc w historii mojej kariery detektywistycznej podszedłem do sprawy emocjonalnie.
Nie. Nie mogłem w tym uczestniczyć. Pomaganie temu typowi, nawet za zawrotną sumę, którą by mi zapłacił, przeczyłoby wartościom, którym hołdowałem. Niech szuka innego jelenia.
Już chciałem wyartykułować, co o tym wszystkim myślę, a następniewyjść z gabinetu prezesa bez kasy, za to w zgodzie z samym sobą, gdy mężczyzna sięgnął po leżącą z boku teczkę i wyciągnął z niej zdjęcie, które rzucił na blat tuż przede mną.
– Proszę. To jej ostatnie zdjęcie, które posiadam – oznajmił.
Sięgnąłem bez przekonania po fotografię i zdębiałem.
O cholera! Ta cała Pamela była absolutnie w moim typie!
No dobra, była sporo młodsza ode mnie. Dzieliło nas ze dwadzieścia lat, ale co z tego, skoro w tej chwili oceniałem jej wygląd, a nie to, co sobą reprezentowała z racji swojego wieku. I tak. Byłem małostkowy jak jej ojciec, który chciał mnie skreślić wyłącznie na podstawie tego, jak wyglądam. W ten sam sposób szacowałem teraz jego latorośl – wyłącznie po tym, co sobą prezentowała wizualnie, a nie dało się ukryć, że była niezwykła…
Zdjęcie przedstawiało filigranową szatynkę o długich, lekko falowanych włosach i apetycznych krągłościach – dokładnie tam, gdzie trzeba. Dziewczyna ubrana była w białą koszulę, plisowaną spódniczkę, podkolanówki i trampki. Stanowiła kwintesencję młodzieńczego piękna, w dodatku w przeciwieństwie do Robertsa wyglądała na sympatyczną. I cholernie gorącą. Z chęcią bym ją poznał…
W sumie nic nie stało na przeszkodzie, aby tak się stało, dotarło do mnie po chwili. Ona miała być moim nowym zleceniem. Pal licho moralność. Pragnąłem zobaczyć to cudo w realu.
– Pomogę panu – oświadczyłem zapalczywie, wciąż nie odkładając zdjęcia na blat, jakby było magnesem, który mnie przyciągał.
– Nawet nie poznał pan stawki – zdziwił się bogacz.
Ależ znałem. Trzymałem ją właśnie w dłoni.
– Wystarczy mi świadomość, że będzie hojna – odparłem z szelmowskim uśmiechem na ustach. – W końcu kwestia tyczy się pana jedynej córki. Nie wierzę, że będzie pan na niej oszczędzać, skoro już zadał sobie pan trud, aby mnie tu sprowadzić.
Mężczyzna przytaknął.
– Do wakacji został semestr. Tyle ma pan na obserwację i uprzątnięcie konkurencji. Po tym czasie mój przyszły zięć wraca do kraju i będzie mógł dopełnić formalności małżeńskich. Pół roku pracy dla mnie i pół miliona wynagrodzenia, z możliwością premii, gdy uznam, że spisuje się pan tak, jak tego oczekuję i dostarcza mi pan wiedzy, której mi trzeba, aby wydać córkę za najlepszego z kandydatów. Wchodzi pan w to? – Popatrzył na mnie wnikliwie.
Nie musiałem się zastanawiać.
– Wchodzę – odpowiedziałem, wyciągając dłoń nad blatem w stronę mojego rozmówcy.
– Mam nadzieję, że żaden z nas nie pożałuje tej decyzji – mruknął, ściskając mnie za rękę na znak zawarcia umowy.
– Na pewno obie strony będą zadowolone – skomentowałem.
Z tym że ja bardziej, mając przez pół roku możliwość obcowania z takim pięknem, pomyślałem.
– Nie podoba mi się to – stwierdziłam niezadowolona, nalewając z różowego dzbanka kawy do dwóch kubków. Oczywiście także różowych. No cóż, od zawsze lubiłam ten kolor…
– Powtarzasz to już po raz dwudziesty – zaśmiała się Rose, która u mnie nocowała i której właśnie podałam parujący kubek.
– Bo mnie to drażni – odpowiedziałam, upijając łyk aromatycznego napoju.
– Nic na to nie poradzisz, Pam – pocieszyła mnie, zajmując miejsce na parapecie kuchennego okna. – To jakieś nowe postanowienie kanclerza1.
Skrzywiłam się, choć kawa była przepyszna. Ekspres, na który harowałam całe lato w pobliskiej kafejce, sprawdzał się idealnie. Jego kolorystyka pasowała do kubków, dzbanka i większości rzeczy, jakie miałam w swoim maleńkim mieszkanku ulokowanym niedaleko naszej uczelni.
– Tylko nam dokłada obowiązków – żachnęłam się. – Poza tym po co nam zajęcia z samoobrony? Jeszcze żebym lubiła ćwiczyć. Mógł przynajmniej dać nam wybór. Zamiast czterech godzin jakichś idiotycznych sztuk walki, z chęcią wzięłabym dodatkowe zajęcia z marketingu. Przynajmniej ten czas nie poszedłby na marne.
– Niestety, pomysł uczelni zakłada, że jej studenci muszą umieć się bronić – skomentowała Rose. – W mieście jest niebezpiecznie, sztuki walki mogą się przydać każdemu. Stąd pomysł na takie zajęcia. Niestety lub stety każdy musi wziąć w nich udział.
– Jestem niska i drobna – zaoponowałam, przeciągając ręką wzdłuż swojego ciała, jakby ten ruch miał zobrazować to, co o sobie myślałam. – Wojowniczki ze mnie nie będzie. Z moją posturą w razie prawdziwego niebezpieczeństwa nie mam szans. Sparaliżuje mnie strach. I tyle będzie z tych dodatkowych zajęć. Ja się po prostu nie nadaję do walki. Jestem pacyfistką!
– W takim razie powinnaś sobie znaleźć wojownika, który będzie cię bronić – zawyrokowała z rozbawieniem w głosie moja przyjaciółka.
– Nie jestem jakąś celebrytką, aby mieć ochroniarza – zaprotestowałam.
– I nie musisz być – odparła. – Ale facet, przy którym czułabyś się bezpiecznie, niewątpliwie by się przydał. O, chociażby taki jak tamten! – Wskazała na kogoś za oknem.
Podeszłam do niej i wyjrzałam przez szybę. Na przypominającym studnię dziedzińcu mojej kamienicy ciemnowłosy mężczyzna wynosił wypełnione rzeczami pudła ze sportowego auta. Ponieważ mieszkałam na pierwszym piętrze, z łatwością mogłam się mu dokładnie przyjrzeć. Szybko więc stwierdziłam, że nie znam faceta, który krzątał się przy samochodzie. Był charakterystyczny. Zapamiętałabym go.
– Ten jest idealny – mruknęła z rozbawieniem w głosie Rose, wykorzystując moje milczenie. – Wielki jak dąb. Widać, że pakuje. Samą sylwetką budzi respekt. Do tego ma wygląd bad boya. Widzisz te tatuaże na dłoniach? Twarz też oględna. Chyba niebiosa podsłuchały naszą rozmowę i ci go zesłały do ochrony. Taki bodyguard to by było coś. Laski z uczelni padłyby na zawał, gdybyś się z takim pokazała. Ty, najlepsza ze studentek naszego roku, prowadzająca się z takim olbrzymem.
Faktycznie, nieznajomy mógł poszczycić się posturą gladiatora. Miał atletyczną sylwetkę i długie ciemne włosy spięte w koka na czubku głowy. Jego skórę, jak słusznie zauważyła Rose, pokrywały tatuaże. Było je widać nie tylko na dłoniach, ale i na szyi. Co prawda resztę ciała skrywało ubranie – skórzana kurtka i jeansy, ale byłam pewna, że podobnych malunków ma znacznie więcej. To był typ spod ciemnej gwiazdy, a ja bałam się takich mężczyzn. Zwłaszcza kłopotów, jakie mogli ze sobą przynieść. Wiedziałam, że wrażenie wizualne to nie wszystko, ale byłam zdania, że osoby o takim wyglądzie mają jakąś mroczną przeszłość, a ich image nie wziął się sam z siebie. Na wszelki wypadek wolałam więc trzymać się z daleka od tego typu mrocznych kolesi.
– Dzięki, ale bad boy to nie moje klimaty. – Wzdrygnęłam się.
– Do grzecznej dziewczynki twojego pokroju pasuje idealnie. W końcu przeciwieństwa się przyciągają. – Zachichotała Rose.
– Do grzecznej dziewczynki pasuje grzeczny chłopak, taka prawda – sprzeciwiłam się zbulwersowana jej słowami.
– Jak Jason z uniwersyteckiej drużyny hokeja czy Bernard koszykarz, co? – Dała mi kuksańca pod bok, a ja poczułam, że się rumienię, zwłaszcza że przyjaciółka zaraz dodała: – Są jeszcze bejsboliści – Parker i Tom, a także najpiękniejszy z pięknych wśród futbolistów – Rowan, kapitan Niedźwiadków!
– Rose, zawstydzasz mnie – stwierdziłam, płonąc.
Przez jej słowa wychodziłam na bardzo kochliwą i bardzo zdesperowaną, ale prawda była taka, że od dzieciństwa marzyłam o księciu z bajki, tylko do tej pory żaden z kręcących się wokół mnie mężczyzn nie spełniał kryteriów, które stawiałam swojemu partnerowi. Byłam zbyt wybredna. Ech. To wszystko wina mamy i jej złych doświadczeń z facetami. Nie chciałam powtarzać jej błędów, a tych popełniła sporo, co rzutowało i na mnie. Dlatego obecnie tak ciężko było mi zacząć związek z kimkolwiek i zaufać mu na tyle, aby oddać mu serce.
– Od razu zawstydzam. – Rose nonszalancko machnęła ręką. – Po prostu masz powodzenie. Pół uniwerka lata za tobą.
– Tylko z marnym rezultatem – westchnęłam zrezygnowana.
– A wiesz dlaczego? – zapytała Rose.
– Oświeć mnie – burknęłam.
– Bo jeszcze nie pojawił się na horyzoncie taki, który by się nadawał dla ciebie – stwierdziła odkrywczo.
– A co jest złego w tych, których wymieniłaś? – dociekałam, choć nie liczyłam, że przyjaciółka da mi odpowiedź, która mnie usatysfakcjonuje i wyleczy problem mojego niezdecydowania.
– Są identyczni. Jak od sztancy – zawyrokowała.
– Co ty mówisz… – Popatrzyłam na nią zaskoczona.
– Oczywiście! – zawołała entuzjastycznie. – Chcesz dowodu?
– Yyy, no tak – bąknęłam, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać po mojej szalonej kumpeli.
Rose wyciągnęła telefon, po czym zaczęła w nim coś przeglądać.
– Już? – zapytałam zniecierpliwiona, bo moim zdaniem trwało to zdecydowanie zbyt długo.
– Jeszcze moment… I nie podglądaj – zganiła mnie, gdy próbowałam zajrzeć jej przez ramię i zobaczyć, co robi.
– Spóźnimy się na zajęcia – upomniałam ją.
– Nie spóźnimy. Tylko daj mi jeszcze chwilę – oświadczyła, nie podnosząc na mnie wzroku znad ekranu.
Zrezygnowana znów wyjrzałam na podwórko. Wytatuowany paker zmierzał właśnie do klatki naprzeciwko mojej z naręczem wielkich pudeł. Czyżby się wprowadzał?
Zamyśliłam się. To dziwne, że ktoś taki, sądząc po aucie – przy kasie, wprowadzał się właśnie tutaj. Moja dzielnica nie należała do bogatych, ale na potrzeby studentki była wystarczająca. No i przekonywała mnie odległość od uniwersytetu. Piechotą miałam do niego piętnaście minut. Co jednak zwabiło w te strony tego mięśniaka? I dlaczego w ogóle mnie to interesowało? To był typ spod ciemnej gwiazdy, od takich trzeba się było trzymać z daleka… Mimo to nie umiałam oderwać od niego oczu. Intrygował mnie. Skubany…
– Już – wykrzyknęła z emfazą Rose. Przez moment nie wiedziałam, o co jej chodzi, bo moje myśli krążyły jeszcze wokół wysokiego kulturysty, który miał zostać moim sąsiadem lub po prostu pomagał komuś, kto miał nim zostać.
– Już: co? – zapytałam bezrozumnie.
– Lista twoich obecnych adoratorów – stwierdziła, podsuwając mi pod nos telefon, na którym w programie graficznym zebrała wszystkich startujących do mnie chłopaków, a konkretnie ich zdjęcia ściągnięte z portali społecznościowych. – I co? Czy oni nie są na jedno kopyto?
Przyjrzałam się pobieżnie fotografiom. Nie ulegało wątpliwości, że wszyscy byliw jakimś stopniu do siebie podobni – wysocy, wysportowani, w dodatku jasnowłosi i w moim wieku. Żaden nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym w zestawieniu z pozostałymi, choć nie dało się ukryć, że każdy z nich był na swój sposób przystojny.
– Same lalusie, przekonane o swojej urodzie i zadufane w sobie tylko dlatego, że biega za nimi pół uczelni dziewczyn – kontynuowała krucjatę przeciwko zainteresowanym mną chłopakom Rose. – Oni wszyscy chcą cię tylko dlatego, że jeszcze nie uległaś żadnemu z nich. Pierwszy, który cię zdobędzie, stanie się królem uniwerka. Niezdobyta Pam stanowi dla nich trofeum, dlatego tak im zależy. Gdy już któremuś się oddasz, przestaną latać jak pieski z pęcherzem wokół ciebie. Oni są interesowni. W dodatku żaden z nich przy bliższym poznaniu nie jest interesujący, bo gdyby był, już dawno wzdychałabyś do niego i sama zabiegała o jego względy.
Ponownie popatrzyłam na ekran. Chciałam zaprotestować i oznajmić Rose, że się mylii źle ocenia mnie oraz chłopaków, ale mając ich przed oczami, zdałam sobie sprawę, że przyjaciółka ma rację. Żaden z nich nie przyciągał jakoś szczególnie mojej uwagi. Żaden nie sprawiał, że moje serce biło szybciej. Fajnie było być obiektem westchnień tylu facetów, ale z mojej strony nie było względem nich żadnej chemii. Nie czułam nic nadzwyczajnego, a przecież z tym właśnie kojarzyła mi się miłosna fascynacja.
– Jeśli wybierzesz któregoś z tych szkolnych wyjadaczy, wyjdziesz z tej relacji ze złamanym sercem – zakończyła Rose, wyrażając na głos to, czego najbardziej się obawiałam.
Złamane serce…
Ileż to razy moja mama płakała przez niewłaściwych mężczyzn, którym zaufała i którym się poświęciła. Nie chciałam tak cierpieć. Nie miałam łatwo w dzieciństwie jako córka samotnej matki. W dorosłym życiu pragnęłam miłości, której mojej mamie tak bardzo brakowało, a którą tak bardzo pragnęłam przeżyć.
– Chyba odrzucam ich instynktownie – stwierdziłam w końcu. – Wiem, czego mogę się po nich spodziewać.
– I dobrze robisz – wsparła mnie przyjaciółka. – Żaden z nich nie jest ciebie wart. Każdego otacza wianuszek dziewczyn. Każdy z nich to babiarz i egoista. Nie możesz być jedną z wielu. Mierz wyżej, Pam.
Mierz wyżej. Tylko jak to zrobić, skoro interesował się mną określony typ facetów, a ja tak bardzo byłam złakniona związku i czułości, których nigdy wcześniej nie doświadczyłam?
– Przyjrzę się im jeszcze – oznajmiłam po chwili namysłu. – Tylko tym razem w realu – dodałam z uśmiechem. – Kto wie? Może wśród nich kryje się jednak jakiś diament.
Rose pokręciła głową zniecierpliwiona.
– Jestem zdania, że to same bezwartościowe kamienie. Diament znajdziesz poza uczelnią, czas tylko wyruszyć na poszukiwania – stwierdziła zapalczywie.
Nie chciałam oponować. Wiedziałam, że kilka miesięcy temu Rose przeżyła zawód miłosny. Zakochała się w jednym z hokeistów, który szybko wymienił ją na inną. Teraz była więc szczególnie cięta na uniwersyteckich sportowców, dlatego wykazywała stronniczość w swoich osądach, co musiałam mieć na względzie, dokonując własnych.
– Już nieważne gdzie, byleby znalazł się ktoś, kto będzie moją bratnią duszą – westchnęłam ciężko. – Poszukiwania nie leżą w mojej naturze. Nie jestem podrywaczką. Jestem na to stanowczo zbyt nieśmiała.
– Może nie będziesz musiała szukać, a diament sam wpadnie w twoje ręce – stwierdziła Rose. – Wystarczy tylko wyjść z domu, aby na niego trafić.
Spojrzałam na zegarek, dochodziła dziewiąta.
– W sumie musimy zrobić to już teraz – oznajmiłam.
– Iść na poszukiwania diamentu? – Zaśmiała się.
– Wyjść z domu – sprostowałam. – Za pół godziny zaczynają się zajęcia u profesora Lee. Wiesz, jak karze spóźnialskich.
– Racja. Zrobię tylko siku i lecimy – oświadczyła, podrywając się z miejsca i ruszając w stronę toalety. Czekając na nią, dopiłam swoją kawę, znów wyglądając za okno. Wytatuowany bad boy gdzieś zniknął, jednak na dziedzińcu wciąż znajdowało się sporo bagaży.
– Diament. Dobre sobie… – prychnęłam ze wzgardą i podążyłam w stronę korytarza, aby włożyć buty. Chwilę później byłyśmy już na dole. Rose rozwodziła się ponownie nad chłopakami z uniwerka i ich wadami, starając się jeszcze bardziej zdyskredytować ich w moich oczach, podczas gdy ja szłam obok zamyślona. W pewnym momencie mój wzrok padł na jedno z pudeł należących do nieznajomego. Spod podniesionego wieka wystawało coś, co przykuło moją uwagę zdecydowanie bardziej niż utyskiwania mojej przyjaciółki. Zamiast więc iść za Rose, która w tej chwili była tak zacietrzewiona i zajęta psioczeniem na płeć przeciwną, że kompletnie nie zwracała na mnie uwagi, podeszłam do pudła i wyciągnęłam z niego… RĘKAWICE BOKSERSKIE!
1 Kanclerz – w ramach tej powieści odpowiednik polskiego rektora (osoby zarządzającej uczelnią).
Na żywo Pamela wyglądała nawet piękniej niż na zdjęciu, stwierdziłem zaskoczony. Fotografię, którą zabrałem Robertsowi, miałem stale przy sobie, schowaną głęboko w wewnętrznej kieszeni mojej ulubionej kurtki. Nie umiałem się z nią rozstać. Teraz natomiast obiekt i cel moich obserwacji stanął mi przed oczami, bo dziewczyna nieoczekiwanie pojawiła się tuż obok mojego auta.
A to ci dopiero! Los mi sprzyjał, skoro ledwo znalazłem się w jej okolicy, a ona od razu jakby wyszła mi na spotkanie. Fenomen!
W tej chwili nadarzała się jedyna w swoim rodzaju okazja, aby poznać interesującą mnie dziewczynę. Nie wahałem się. Wiedziałem, że takie sytuacje nie dzieją się często i trzeba z nich wycisnąć wszystko, co jest konieczne dla dobra podjętej przeze mnie misji.
Z wejścia do kamienicy, w której miałem mieszkać, dziarskim krokiem ruszyłem ku mojemu autu, przy którym stała córka Robertsa.
– Lubisz boks? – zagaiłem.
Pamela wzniosła na mnie zaskoczone spojrzenie. Jej oczy przywodziły na myśl oceany bursztynu. Chyba nie spodziewała się, że ją zagadnę, mimo że wcześniej podglądała mnie z koleżanką z okien swojego mieszkania.
Tak. Byłem spostrzegawczy, obserwacja w terenie zawsze dobrze mi wychodziła, choć w przeciwieństwie do akcji nudziła mnie. Pierwszy raz jednak jej obiekt tak bardzo mi się podobał. To było nieprofesjonalne, jednak nie byłem w stanie powstrzymać emocji, które we mnie wzbudzała ta dziewczyna. Nigdy nie angażowałem się w relacje uczuciowe z osobami, których dotyczyły zlecenia, jakie mi dawali moi klienci. Nawet gdy nawiązywałem kontakt z jakąś kobietą w ich ramach – kilka razy zdarzyło się, że intymny – nie przykładałem do tego wagi. To był element mojej pracy, w której wszelkie działania były dozwolone, byleby prowadziły do zadowolenia zleceniodawcy. Tym razem jednak było inaczej, bo delikatność Pamelii jej uroda wywierały na mnie wielkie wrażenie.
To będzie najlepsza z moich misji. I pomyśleć, że rozważałem jej odrzucenie przez zachowanie starego Robertsa!
Gapiłam się na niego zapewne z niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy, ale tak mnie zaskoczył, że przez moment nie wiedziałam, jak się zachować. Rany! Skąd on się tu wziął? Byłam pewna, że jest zajęty wnoszeniem rzeczy i nie pojawi się na dziedzińcu w tej chwili, tymczasem on nagle zaszedł mnie od tyłu i zadał pytanie, które mnie rozstroiło. Choć jeszcze bardziej rozstroiła mnie jego bliskość.
Ależ on był wielki! Większy nawet niż mi się wydawało, gdy patrzyłam na niego z wysokości piętra, na którym się mieściło moje mieszkanie. Nie dało się też zaprzeczyć, że był przystojny, ale nie urodą chłopca, jak moi uczelniani koledzy, a dojrzałego mężczyzny. To nie był student, a dorosły facet, który był ode mnie sporo starszy. Tatuaże, które nadawały mu mrocznego charakteru, bardzo mu pasowały. Nie raziły i aż miało się ochotę obejrzeć je z bliska, aby się dowiedzieć, jakie wzory skrywały.
Złapałam się na tym, że śledzę malunki na jego szyi, zamiast skupić się na rozmowie. Musiałam to naprawić, bo wyjdę na totalną idiotkę, a tego nie chciałam. Z niewiadomych względów pragnęłam, aby ten bad boy nie postrzegał mnie w złych kategoriach.
– Ja i boks? – bąknęłam w końcu. – Nie… To nie moja działka.
– A jednak cię interesuje – stwierdził, wskazując na trzymane przeze mnie rękawice.
Bardziej interesował mnie on niż boks…
Spiekłam raka na tę myśl.
– Od tego semestru zaczynamy zajęcia ze sztuk walki – wyjaśniłam, starając się jakoś zatuszować zażenowanie, jakie czułam w obliczu jego bliskości. – Przeraża mnie to…
Mężczyzna uniósł brwi ze zdumienia.
– Przeraża? Przecież to sport jak każdy inny, w dodatku przydatny – oznajmił z pobłażliwym uśmiechem. Całkiem nieźle wyglądał, gdy się śmiał. Rozbawiony bad boy wydawał mi się całkiem przystępny i godny poznania.
– Nie wiem, co może być przydatnego w okładaniu się nawzajem – wypaliłam na głos to, co myślałam.
– Sztuka samoobrony to podstawa – stwierdził, poważniejąc i wwiercając we mnie spojrzenie. Zwróciłam uwagę na to, że jego oczy były bardzo ciemne. Mroczne jak ich właściciel. I niezwykle magnetyczne. – Taka ładna dziewczyna jak ty powinna umieć się bronić.
Jeśli wcześniej się rumieniłam, tak teraz cała stanęłam w płomieniach żenady.
Ładna dziewczyna… Czy ja się przesłyszałam?!
On nazwał mnie ładną.
On mnie skomplementował!
Jejku…
– Bicie źle mi się kojarzy – wyjaśniłam, starając się nie okazać mu, jak wielkie wrażenie wywarły na mnie jego słowa. – Partnerzy mojej mamy byli przemocowcami. Jestem przeciwna wszelkiej formie agresji.
– Tym bardziej powinnaś umieć się bronić – naciskał.
– Po co? – zapytałam zdumiona.
– By chronić tych, których kochasz – odpowiedział.
By chronić tych, których kocham…? Ile razy jako mała dziewczynka próbowałam bronić mamę i ile razy za to obrywałam. To dlatego w dorosłym życiu tak bardzo bałam się podobnych aktywności i nie umiałam się do nich przekonać.
– Nie sądzę, aby obecnie była mi potrzebna ta umiejętność – zaoponowałam.
– Nie masz nikogo, kogo byś kochała? – zapytał, znów przeszywając mnie swoim mrocznym spojrzeniem. Miałam wrażenie, że wwierca się nim w moją głowę, jakby chciał poznać wszystkie moje myślii najskrytsze sekrety. Dlaczego go to interesowało? To było dziwne i bezczelne. Powinnam odejść, nim ta rozmowa zabrnie za daleko. To był obcy facet, w dodatku mógł być niebezpieczny, a ja miałam rozmawiać z nim o stanie mojego serca. W dodatku odnosiłam wrażenie, że z niewiadomych mi przyczyn mogłabym się przed nim otworzyć. Jakbym pragnęła, aby wiedział, że nie jestem zajęta. Pokrętne rozumowanie.
Nim zdążyłam się odezwać, zrobiła to za mnie Rose, która musiała zawrócić na dziedziniec, gdy wreszcie zorientowała się, że nie idę za nią:
– Pamela w Los Angeles nie ma nikogo. Jej mama nie żyje. Ojca nie zna. Miłości dopiero szuka i to najlepiej takiej, która się nią zaopiekuje i będzie bronić na śmierć i życie. Książę z bajki i prywatny ochroniarz poszukiwany od zaraz, bo ci, którzy aspirują do tej roli, to zwykli pizdeusze.
Boże, co ona mówiła? Zwariowała? Ale wstyd!
W tym momencie marzyłam jedynie o tym, aby bruk rozstąpił się pod moimi stopami i aby pochłonęła mnie powstała w ten sposób otchłań. Tymczasem Rose nie dawała za wygraną i kontynuowała swoją tyradę żenady:
– Jakbyś więc był zainteresowany którąś z tych ról, droga wolna.
– Rose… – jęknęłam błagalnie.
Czy on czuł się równie głupio jak ja w tym momencie? Ośmieliłam się na niego spojrzeć, bo wcześniej wbijałam wzrok w ziemię i ze zdumieniem stwierdziłam, że mężczyzna nie wygląda na skonsternowanego, a jest… zadowolony?
Chyba mi się przywidziało… Ale w tym momencie nieznajomy oświadczył:
– Kusząca propozycja – stwierdził, puszczając do mnie oko. – Kto wie? Może skorzystam.
– Z pewnością będziecie mieć dużo możliwości do bliższego poznania się, bo chyba od dziś jesteś nowym sąsiadem Pam, czyż nie? – zapytała moja przyjaciółka.
– Wynająłem mieszkanie na ostatnim piętrze oraz kawałek strychu. – W odpowiedzi brunet wskazał na wejście do pobliskiej klatki.
– To świetnie, bo Pamela mieszka naprzeciwko. Na pierwszym piętrze. Lokal dwudziesty pierwszy. Będziesz miał na nią oko – zachichotała zalotnie.
– Zapamiętam – odparł, przenosząc spojrzenie na mnie.
Nie. Nie mogłam w tym uczestniczyć. Przerosło mnie to. Uwielbiałam Rose, była spełnieniem moich marzeń o prawdziwej przyjaciółce, ale w tej chwili miałam ochotę ją zabić!
Co ona odwalała?
Jak mogła mi to zrobić?
Przecież nie miałyśmy pojęcia, kim jest mój nowy sąsiad, a ona już informowała go o miejscu mojego zamieszkania i wręcz wciskała w jego ramiona. Och, dość tego swatania na siłę, bo nie wytrzymam!
Zła odwróciłam się na pięcie i bez słowa zaczęłam się szybko oddalać od zajętej rozmową pary.
Przez durną Rose będę się teraz bała wychodzić z domu, bo jeszcze się na niego natknę, a wtedy… Boże, najgorsze, że kompletnie nie miałam pojęcia, co się wówczas stanie. Nie mogłam być pewna jego zachowania, zwłaszcza po sugestiach mojej kumpeli, ale jeszcze bardziej martwiło mnie to, że nie wiem, jak zachowam się wtedy sama.
To spotkanie było więcej niż owocne. Rzadko kiedy sprawy toczyły się tak szybko, bo ledwo przyjechałem, a już udało mi się poznać osobiście córkę Robertsa, a także, dzięki jej koleżance, dowiedzieć się, że Pamela szuka faceta. Była też mowa o jakichś kręcących się wokół niej typach, ale to nie problem. Łatwo ich przepędzę – zgodnie z wolą mojego zleceniodawcy, ale i, co mnie lekko niepokoiło, własną.
Zorientowałem się też, że delikatny wygląd Pameli idzie w parze z jej charakterem. Była dziewczęca i słodka. W dodatku musiała nie mieć wesoło w dzieciństwie, na co wskazywały jej słowa o przemocy. Doświadczyła jej za sprawą partnerów matki, zapewne także na własnej skórze, a mimo to wciąż zdawała się być nieskażona złem. W tej chwili podobała mi się jeszcze bardziej. Cieszyłem się, że będę miał możliwość z nią obcować. Skoro bała się walki i nie paliła się do samoobrony, ja będę ją chronił i rozkaz Robertsa nie miał w tej chwili nic do rzeczy. Prywatny ochroniarz już przybył. Gorzej tylko, że księciem z bajki także pragnąłem być, a to zwiastowało kłopoty. Bardzo, ale to bardzo duże kłopoty!
– Pam, już idziesz? – zdumiała się jej przyjaciółka, gdy dziewczyna bez słowa pożegnania ruszyła w stronę ulicy.
– Nie chcę się spóźnić na zajęcia – rzuciła szatynka, nawet nie odwracając się w naszą stronę. Wyraźnie przyspieszyła kroku. Była speszona, to nie ulegało wątpliwości. Taka nieśmiałość to rzadka cecha wśród współczesnych dziewczyn, które po wielu moich obserwacjach jawiły mi się jako nieszanujące się krzykaczki i bezwstydnice. Tymczasem Pamela była inna. To był kolejny argument przemawiający za jej atrakcyjnością – skromność. Jeśli tak dalej pójdzie, moja misja okaże się bez sensu, bo ta dziewczyna mogła nie mieć wad i słabych punktów, na które liczył jej ojciec. Była idealna!
– Dobra, muszę lecieć za nią, bo całkiem się na mnie obrazi, że się bawię w swatkę – oznajmiła jej kumpela. – Ale jeśli byłbyś zainteresowany, pamiętaj, że jest wolna. W końcu jesteście sąsiadami. Masz ją na wyciągnięcie ręki. Do następnego, przystojniaku! – Pomachała mi ze śmiechem, po czym pognała za Pamelą.
No proszę. Wszystko szło jak z płatka. Mogłem teraz rozpocząć inwigilację. Pierwszy raz na samą myśl o tym cieszyłem się jak dziecko…
– Nigdy więcej mi tego nie rób! – syknęłam, gdy przyjaciółka dogoniła mnie w połowie drogi do uczelni.
– A co takiego złego niby się stało? – zapytała zdyszana. Jej nonszalancja rozeźliła mnie jeszcze bardziej.
– Jak to: co?! – Aż przystanęłam. – Nie wolno ci podstawiać mnie obcemu facetowi, jakbym była jakimś towarem. Nawet nie wiem, kim jest ten typ!
– Przystojniakiem? – frywolnym pytaniem odpowiedziała Rose.
Mój Boże. Ona była ciężkim przypadkiem…
– Wiesz, o co mi chodzi i jego wygląd nie ma tu nic do rzeczy! – warknęłam.
– Ależ ma – stwierdziła ze śmiechem. – Widziałam, jak na niego patrzysz. Najpierw przez okno, a potem, gdy już z nim gadałyśmy. Nieważne, kim on jest. Ważne, że ci się podoba, Pam!
– Jesteś niemożliwa! – żachnęłam się.
– Jestem dobrą obserwatorką i znamy się już dwa lata. Wiem o tobie wszystko, nie zaprzeczysz więc, że twój nowy sąsiad wywarł na tobie piorunujące wrażenie – stwierdziła z wyraźną satysfakcją, że nie jestem w stanie ukryć przed nią swoich prawdziwych uczuć.
– Proszę cię… – jęknęłam.
– Nie mnie proś, a jego. O randkę – zachichotała.
Trzepnęłam ją lekko torebką.
– Idę sobie – prychnęłam, markując wzgardę.
– Możesz udawać, ale ja i tak wiem swoje – zaśmiała się.
Strasznie mnie irytowała w tej chwili, bo mieszała i mąciła tam, gdzie absolutnie nie powinno być nikogo trzeciego. Owszem, pragnęłam faceta i miłości, ale nie pierwszego lepszego. To, że wytatuowany sąsiad, którego imienia nie znałam, wpadł mi w oko, wcale nie znaczyło, że chciałam go widzieć u swojego boku na stałe. Przecież on był stary! To znaczy nie był dziadkiem, poprawiłam się, ale niewątpliwie mógł być moim ojcem. Z takimi facetami nigdy się nie spotykałam i nie planowałam spotykać. Ojca nigdy nie miałam, nie chciałam też szukać go w związku, a teraz przez głupią, szaloną Rose ten dojrzały mężczyzna może na mnie patrzeć inaczej niż tylko na obojętną mu dziewczynę z naprzeciwka. Ech…
Z zamyślenia wyrwało mnie trąbienie. Zaskoczona odwróciłam się w stronę ulicy. W tym momencie do krawężnika podjechał cytrynowy kabriolet, który prowadził jeden z moich nieszczęsnych adoratorów.
– Hej, maleńka! Gdzie lecisz? – Rowan wychylił się w moją stronę przez drzwi samochodu.
Miałam ochotę go spławić. Był najlepszym futbolistą międzywydziałowej drużyny, a także jednym z najprzystojniejszych chłopaków na uniwersytecie, ale co z tego, jeśli był też babiarzem? Jeszcze tydzień temu rozważałam umówienie się z nim na randkę, ale potem widziałam go flirtującego z kilkoma cheerleaderkami, co sprawiło, że randkowanie z nim odwidziało mi się. Dziś jednak byłam zdesperowana. Rose była w pobliżu, chciałam jej utrzeć nosa, dlatego postanowiłam zrobić na jej oczach show.
– Na zajęcia, ale zaraz będę spóźniona. Podwieziesz mnie? – zaszczebiotałam, trzepocząc uwodzicielsko rzęsami.
– Pewnie, skarbie. Wskakuj – ucieszył się chłopak. Jego oczy rozbłysły jak gwiazdy. Zapewne był zadowolony, że pokaże się ze mną, a kumple będą mu zazdrościć i wyobrażać sobie Bóg wie co. Niech ma swoje pięć minut.
Pospiesznie skierowałam się do drzwi auta i zajęłam miejsce obok kierowcy.
– Pam?! – krzyknęła za mną Rose, ale ja tylko jej pomachałam, gdy Rowan, kompletnie niezainteresowany kimkolwiek poza mną, ruszył z piskiem opon, usiłując zrobić na mnie wrażenie.
Okej, to było słabe z mojej strony, ale Rose zasłużyła na zemstę za tego pakera. Potem z nią pogadam jeszcze raz o tej sytuacji, ale teraz potrzebowałam przestrzeni.
– Nie odbierałaś telefonów ode mnie – zagaił mój towarzysz.
Bo cię zablokowałam, stwierdziłam w duchu, na głos jednak powiedziałam:
– Miałam dużo nauki. Przepraszam.
– Wybaczam, ale tylko dlatego, że jesteś taka piękna – odpowiedział, biorąc mnie za dłoń i przykładając ją sobie do ust.
Uśmiechnęłam się na ten gest, choć wcale nie było mi do śmiechu. Nie lubiłam kontaktu fizycznego z facetami. To również wyniosłam z domu. Wiedziałam, że ich dotyk może boleć, dlatego w podobnych sytuacjach blokowałam się i kompletnie nie wiedziałam, jak zareagować. Pragnęłam porywu serca, jednak miłość fizyczna mnie odstręczała. Jeśli kiedykolwiek się komuś oddam, to będę musiała być go pewna. W przypadku Rowana nie miałam tej pewności, dlatego szybko cofnęłam rękę, aby nie wyobrażał sobie za dużo. Na szczęście chłopak nie zauważył, że ten gest wynikał z moich lęków i wątpliwości, bo niezrażony oświadczył:
– W ten piątek jest impreza w Stars. Pójdziesz ze mną?
Nie byłam miłośniczką klubów. Głośne dźwięki mi przeszkadzały. No i w weekendy dorabiałam w kafejce, nie chciałam więc zrobić złego wrażenia na moim pracodawcy, przychodząc tam skacowana lub niewyspana. Z drugiej strony mogłam przecież wziąć na ten weekend wolne. Zawahałam się.
– No, dalej, Pam! Wisisz mi randkę – ponaglał mnie Rowan.
W sumie co mi szkodziło, aby z nim pójść? Tam będą inne dziewczyny. Sprawdzę go w terenie. Jeśli znów zacznie podrywać inną, to będzie koniec i nigdy więcej nie zamienię z nim słowa, a jeśli się wykaże, kto wie? Może powtórzymy spotkanie, a Rose przestanie mnie na siłę swatać?
– Niech będzie – odparłam, starając się nadać mojemu głosowi entuzjazmu, którego nie czułam w tej chwili.
– Mega! – zachwycił się chłopak. – Przyjadę po ciebie w dzień imprezy o dwudziestej.
Obym tego nie żałowała, przemknęło mi przez głowę, gdy skręcił w ulicę wiodącą ku budynkom Uniwersytetu Kalifornijskiego.
Trochę się urządziłem, aby nie wyglądało podejrzanie, że się wprowadzam do pustego mieszkania. Chciałem być wiarygodny w roli sąsiada. Miałem też trochę czasu. Zdążyłem już przygotować sobie grafik zajęć Pam, wiedziałem, że dziś kończy zajęcia dość późno. Dopiero koło dwudziestej pierwszej rozpocząłem obserwację, bo spostrzegłem, że w mieszkaniu na pierwszym piętrze włączyło się światło.
– Wróciłaś… – mruknąłem do siebie, nakierowując obiektyw lunety obserwacyjnej na niezasłonięte firanką ani roletą okno sypialni należącej do Pam. – Pokaż mi się, skarbie, ładnie proszę…
W tym momencie, jakby w odpowiedzi na moje wezwanie, dziewczyna wkroczyła do pokoju.
– Grzeczna dziewczynka… – skomentowałem, sięgając po aparat i
