Siła Umysłu. Kroniki Nowego Świata - Edmund Hader - ebook

Siła Umysłu. Kroniki Nowego Świata ebook

Edmund Hader

3,3

Opis

Omega-Prime, jedna z największych metropolii Nowego Świata. Ludzie szukają tu szczęścia, sławy, pieniędzy. Nolan Dryton, detektyw trzeciego stopnia, szykował się na urlop, jednak niefortunna noc w kasynie i śmierć napotkanego w nim człowieka zmieniła jego plany. Osobiste powiązanie z zamordowanym wprowadzi go w intrygę bardziej złożoną, niż myślał na początku…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 218

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (3 oceny)
0
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Siła umysłu.

Kroniki Nowego Świata.

Copyright © by Edmund Hader, 2020

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

www.instagram.com/edhader/

Niniejsza praca jest wytworem wyobraźni autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych nazw, postaci, miejsc i zdarzeń jest przypadkowe.

Wydanie I, 2020

ISBN

978-1-8383298-0-8 (PDF)

978-1-8383298-1-5 (ePub)

978-1-8383298-2-2 (mobi)

Dystrybutor: Wydawnictwo internetowe e-bookowo.

www.e-bookowo.pl

Jest mnóstwo osób, które bezpośrednio i pośrednio wypłynęły na stworzenie tej opowieści, nawet o tym nie wiedząc. Dlatego chciałem wyróżnić cztery kluczowe postacie, bez których książka by nie zaistniała.

Dziękuję z całego serca: Ewelinie i Grzegorzowi, którzy przypilnowali ortografii i interpunkcji; Mariuszowi, za krytyczne oko i wartościowe rozmowy oraz w szczególności Magdzie, za całą pracę okołoksiążkową i wieczną wiarę we mnie.

E. Hader

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Nolan Dryton otworzył oczy. Nastał już dzień, słońce przebijało się przez zasłony w oknie. Spojrzał lekko w górę, by sprawdzić swój budzik, była 11:19. Brak jakichkolwiek wiadomości, czy to ze świata, czy od znajomych. Cisza i spokój, na to najbardziej liczył. Przynajmniej z rana, gdyż dzień i noc w największej metropolii Florydy, Omega Prime, nigdy nie przemijają bez hałasu, zgiełku i krzyku. Przeciągnął się i szybkim ruchem usiadł na łóżku. Jeszcze raz spojrzał na budzik i przeczytał datę, był 20 września. Dzisiaj pierwszy raz od ponad jedenastu miesięcy mógł odpocząć. W końcu został przyznany mu urlop.

Wczoraj o północy zakończył ostatnią zmianę i rozpoczął swój obowiązkowy miesiąc wypoczynku. Urlopy w Omega Prime pojawiały się i znikały. Nikt o nie nie aplikował, bo były one narzucane z góry przez Kwaterę Główną. Rożne powody przyświecały takiemu stanowi rzeczy, a to niedobór policjantów i, w szczególności, agentów specjalnych, a to chęć uniknięcia planowania współpracy z gangami, niemożność pracy jako przerzutowiec bądź wtyka. Nolan jednak nigdy nie narzekał na to. Był sam, nie miał dzieci, czy zobowiązań. Jedyną rzeczą, która wiązała go z miastem, była jego praca. Gdy przychodził urlop, pakował się i wyjeżdżał na północ, do zamarzniętych krain, gdzie na łonie dzikiej natury mógł oczyścić swój umysł i ciało z całego świństwa, które przenikało go i konsumowało przez długie godziny pracy w OP.

Na północy miał nawet swój ulubiony punkt wyprawowy. Było nim Hill Bound, które pozwalało takim jednostkom jak on, całkowicie anonimowo zapuścić się w niebezpieczne krainy szalonych ludzi i bestii. Jeździł tam, by znów poczuć, że jedynym, czego w życiu mógł być pewien, był on sam.

Nie było tak, że Nolan nienawidził Omega, po prostu był już na nią nieczuły. Wstąpił do policji jako przybysz z Big Falls, małego miasteczka na północy stanu Minnesota. Miał zaledwie szesnaście lat, gdy pojawił się po raz pierwszy w progu OP. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak zwykły nastolatek, ale prawda była taka, że życie w dziczy bardzo szybko zrobiło z niego mężczyznę. Fizycznie i mentalnie. Przeskok technologiczny, jaki zobaczył w Omega, nie złamał jego ducha, ani nie spowodował, że się zachłysnął tymi wszystkimi dobrami cywilizacji, które można było tutaj znaleźć. On był niezłomny w swoim dążeniu do celu. Przybył, by stać się elitarnym detektywem i to mu się udało.

Gdy był dzieckiem, reklamy wspaniałego zawodupolicjanta w Omega Prime działały na jego umysł. Kiedy zdobył więcej informacji, marzył, by zostać detektywem. Pierwsze lata gryzienia chodnika i kontakt z największymi szumowinami czerwonego i czarnego dystryktu wytworzyły w nim dużą obojętność na to, co człowiek robił drugiemu człowiekowi, jednak również wzmocniło mocno jego dążenie do kolejnych awansów. Nie chciał spędzić swojego życia na patrolowaniu slumsów.

Po pierwszym awansie na strażnika dystryktu wszystko nabrało tempa. W ciągu zaledwie kolejnych pięciu lat uzyskał status detektywa elitarnej grupy OP i od tamtej pory żył na poziomie, o którym marzył. Był tym, kim od zawsze chciał być. Miał piękny apartament w luksusowej dzielnicy, był szanowany w swojej pracy, lubiany w okolicy. Miał niezłomny i silny charakter. Na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej też nie mógł narzekać.

Wstał i odsłonił zasłony. Słońce wypełniło jego sypialnię, która prócz dużego łóżka, budzika i jednej szafki nie zawierała niczego innego. Nolan był wychowany w prostym domu, nie miał chęci posiadania wielu rzeczy. Absolutne minimum wypełniało jego potrzebę. Podszedł do budzika i wyszukał w opcjach prysznic. Gdy nacisnął guzik, usłyszał, jak z łazienki zaczął dochodzić dźwięk wody uderzającej o brodzik. Zdjął bieliznę i, jeszcze lekko ziewając, ruszył w stronę kąpieli.

Letnia woda podziałała orzeźwiającą na jego ciało. Mimo że dopiero kilka miesięcy temu skończył 31 lat, czasami czuł się starszy o co najmniej 20 lat. Wymagające życie detektywa w pewnych momentach mocno wpływało na kondycję i tylko jego odbicie w lustrze mówiło mu, że jest w doskonałej formie: 175 centymetrów wysportowanego ciała, krótkie blond włosy, dwudniowy zarost i wytatuowane lewe ramię. Może czuł się staro, ale jego fizys ukazywała człowieka w kwiecie wieku. Był już jednak produktem Omega Prime. Świadczył o tym jego chip na skroni, “Neutrona1”.

Po szybkim odświeżeniu herbata i syntetyczne śniadanie czekały już na głównym blacie. Codziennie ten sam zestaw przygotowany przez komputer kuchenny. Mimo zawartych wszystkich wartości odżywczych i niezbędnych witamin Nolan nie był fanem tej papki. Nie miała już dla niego smaku. Nie mógł się doczekać, kiedy jutro wieczorem będzie w drodze do swojej samotni i zasmakuje prawdziwego jedzenia. Może królika, może dzika? Sam się zastanawiał, czy w okresie jego nieobecności pojawiły się jakieś nowe stworzenia, które by mu zasmakowały. Co kilka lat przekonywał się, że królestwo zwierząt przechodzi duże zmiany i to już nawet nie mutacje, a kompletnie nowe gatunki zamieszkiwały jego rodzinne, dzikie, północne tereny.

Jadł w spokoju. Na tablecie umieszczonym pod powierzchnią blatu, przygotowywał sobie listę ubrań na dzisiaj i na jutrzejszą wyprawę. Transport lecący na północ wyruszał dopiero jutro, więc Nolan chciał spędzić dzień na przygotowaniach. Miał jeszcze trochę rzeczy do kupienia. Musiał potwierdzić, jaką broń zabiera ze sobą, musiał zdać do Centrum Symbiontów swój nadajnik. Ruszał w dzicz i chciał mieć tylko swój instynkt. Nie potrzebował wzmocnienia inteligencji. Nie wiedział i nie chciał wiedzieć, jak niby chip miałby mu pomóc w sytuacji, gdy pomiędzy nim a zwierzęciem byłby tylko lód i zimne powietrze? Wolał mieć spokojniejszy i czystszy umysł. Nie chciał mieć dodatkowego kompana w podróży. Nie wiedział, czy aż tak duży dystans i pogoda nie wprowadzą jakiegoś zakłócenia, które w decydującej chwili mogłoby przechylić szalę zwycięstwa na stronę którejkolwiek z bestii napotkanej w jego północnych rubieżach. Gdy dopijał resztkę napoju, zauważył komunikat na kuchennej tablicy. Dzwoniła jego siostra Margaret. Połączył się z nią.

– Witaj, braciszku! Wszystkiego najlepszego! – z radością powiedziała kobiet trzymająca dwójkę dzięki na kolanach. – Zach i Katie chcieliby ci złożyć życzenia!

– Hej, siostra, cześć dzieciaki! A to mnie zaskoczyliście! – powiedział z wyczuwalnie sztucznym zaskoczeniem.

– Wszystkiego najlepszego, wujku! Zdrowia i uśmiechu! – krzyczały dzieciaki. – Kiedy nas odwiedzisz?

– Dziękuję, kochani! Za dwa tygodnie będę u was! Jutro jadę na północ, a potem będę u was i cały tydzień spędzę z wami! Więc szykujcie plecaki, bo wujek zabierze was na wycieczkę!

– Super! A gdzie? – dopytywały się dzieci.

– A, to niespodzianka! – powiedział rozbawiony Nolan. – Przecież mojego planu zdradzać wam nie będę, nicponie! Ale będzie wam się podobać!

– Ale my chcem... – W tym momencie Margaret przerwała dzieciom: – OK, dzieciaki, nie męczcie wujka za bardzo teraz, bo nie będzie miał dla was siły potem! Już, zmykajcie mi stąd! Ja jeszcze muszę porozmawiać z bratem!

Dzieciaki szybko zeskoczyły z kolan mamy i machając wujkowi, wybiegły z pokoju.

– Ach, ależ one już duże. – Nolan był zszokowany. – Nie widziałem ich kilkanaście miesięcy, a one już tak wyrosły.

– Wiesz, brat, tak te dzieciaki mają w tym wieku. Nie zauważysz, jak zaraz będą dorosłe.

– Oby za szybko nie dorosły. Nie ma do czego dorastać. – Dało się słyszeć nutę smutku w jego głosie.

– Dziękuję, że wysłałeś mi tę broszurę, ale ja nadal nie mogę się przekonać – szybko zmieniła temat – nie ma to żadnych efektów ubocznych?

– Nie ma – zapewnił Nolan – jeszcze raz ci wszystko przedstawię. Podpisujesz kontrakt z firmą, wybierasz sobie dostępną osobę i czytasz o niej, jej IQ, naukach, w których się specjalizuje oraz jej doświadczeniu. Szukasz odpowiedniego dla siebie symbiontu, takiego, który pomoże tobie rozwinąć się w dziedzinie, w której chcesz. Wtedy oni podłączą ci taki mały przyrząd, jaki ja mam. – W tym momencie Nolan ukazał mały, odstający rąb na jego prawej skroni. – Nie ściągasz go niepotrzebnie, nie majstrujesz przy nim.

– Co, jeśli będzie połączenie wadliwe? I coś mi się stanie? – Nie dawała za wygraną siostra.

– Marg, te symbionty od wielu, wielu lat działają, są niesamowicie popularne i z tego, co zauważyłem, nikt, ale to dosłownie nikt, nie doznał żadnego uszczerbku ma zdrowiu. Z resztą, mieszkasz mimo wszystko w cywilizowanej części, gdzie szybki Internetjest ogólnodostępny, więc nie powinno być żadnych zakłóceń. Twój symbiont żyje w specjalnym zbiorniku, jest bezpieczny. Nie ma sposobu, by coś się stało. Ja kontrakt podpisałem ponad pięć lat temu i jestem z niego bardzo zadowolony – zakończył z uśmiechem.

– No dobrze… Ale powiedz mi jeszcze, czy jak podpiszę kontrakt, to tylko ja będę korzystać z tego… no jak mu tam… symbionta? – Kobieta stawała się coraz mniej pewna.

– Tak. Nie ma innej opcji. Nasza technika nie pozwala na łączenie kilku osób przez jednego symbionta. No, bo jak niby? Symbiont nie poradziłby sobie z wysyłaniem wiadomości dla więcej niż jednej osoby. Nie jest to fizycznie możliwe.

– No OK, brat, chyba mnie przekonałeś. Ale na razie nie mam tyle pieniędzy, by podpisać kontrakt – zasmuciła się.

– O to się nie martw. Już gadałem z ludźmi z korporacji i zrobimy tak, że ja wpłacę zaliczkę dwóch tysięcy amerykańskich darezów, a resztę spłacisz, jak zaczniesz pracę. Pamiętaj, że ten symbiont zwiększy ci szansę na dostanie dobrej roboty. Niewielu u was go ma. – Nolan spojrzał wprost na siostrę. – SymCorp to najlepsze, co może się zdarzyć, zaufaj mi.

– Dobrze. Zatem jak przyjedziesz, coś razem wybierzemy i podpiszę umowę.

– Świetnie! – Detektyw rozpromienił się. – Podejmujesz bardzo dobrą decyzję, siostra! Słuchaj ja znikam, bo mam jeszcze sporo do przygotowania na jutrzejszą wyprawę, a jeszcze jestem w stanie surowym, jeśli wiesz o co chodzi.

– Jasne, brat! To trzymaj się i widzimy się niedługo! Kocham Cię!

– Też Cię kocham, pa!

Ekran rozmowy zniknął z kuchennej tablicy. Nolan skończył śniadanie i ruszył w stronę szafy. Założył sportową kurtkę i skórzane półbuty. Sprawdził, czy wszystko, czego potrzebuje, ma w plecaku. Były klucze do mieszkania, trochę kasy, odfiltrowana woda, dwa proteinowe batoniki. W kieszeniach miał telefon i kartę płatniczą. W tylnej, specjalnie dorobionej kieszeni, miał swoją prywatną policyjną broń. Własnoręcznie modyfikowany kastet, który sam nazywał gilotyną.

Każdy policjant w stopniu detektywa mógł mieć jedną sztukę własnej broni do ochrony podczas i poza pracą, ponieważ wszystkie służbowe trzeba było zdać na koniec zmiany. Gdy Nolan podpisał kontrakt z SymCorp i otrzymał swojego symbionta, stał się bardzo kreatywny. Miał setki myśli i dzięki jednej z nich wykreował swoją własną broń. Gdy tylko osiągnął odpowiednią rangę, wysłał podanie o pozwolenie na wymyślony prototyp broni. Otrzymał je bez problemu i wtedy zaczął swoje wynalazki wprowadzać w życie.

Jego finalnym projektem był specjalny kastet. Wyglądał bardziej jak prostokąt z czterema dziurami niż klasyczny kastet, który znał z dawnych filmów. Było jednak coś niezwykłego w jego broni. Dzięki symbiontowi nauczył się dużo z elektroniki i mechatroniki. Zmodyfikował swoją broń w nietypowy sposób. Teraz na jej końcach znajdowała się para małych widełek, które przy kontakcie z przeciwnikiem wysuwały się i oplatały szyję oponenta. Następnie na widełkach pojawiała się linia, faza elektryczna, która przy zaciśnięciu dłoni Nolana przebiegała wzdłuż wysuniętych elementów, równo i szybko odcinając głowę przeciwnika. Mógł też poprzez specjalny ruch kłykci wykonać mniej śmiercionośne obezwładnienie przeciwnika, ale Nolan z doświadczenia wiedział, że ta opcja była najrzadsza w Omega Prime. Kastet w kontakcie z przedmiotami potrafił wypuścić wiązkę energii.

Gdy przyniósł broń do zaakceptowania, oficer był zszokowany, gdyż nigdy nie widział wcześniej takiego uzbrojenia. Jednak nie było żadnych reguł ani przepisów bądź zakazów, które powstrzymywałyby oficera przed zaaprobowaniem tej nowości.

Nolan ruszył do centrum miasta. Starał się jak najszybciej pozałatwiać cały brakujący sprzęt, tak, by jeszcze popołudnie mógł spędzić na małej drzemce. Będzie mu ona potrzebna, gdyż planował spędzić trochę godzin nadchodzącej nocy w swoim ulubionym miejscu rozrywki: kasynie. Nie był nałogowym graczem, jednak był częstym bywalcem. Miał pewną ilość pieniędzy, które był gotów zaryzykować, a których ilość pragnął zwiększyć. I czasami mu się to udawało.

Jednak jeśli wyczerpał swój prywatny limit, nie wybierał więcej pieniędzy. Miał nad tym pełną kontrolę i nie bał się, że zaprzepaści swoją karierę bądź oszczędności przez kasynową gorączkę lub frustrację. Zawsze chodził do „Melisy”, miejsca, gdzie prawie nigdy nie pojawiali się żadni policjanci. Chciał mieć spokój, nie planował żadnych przyjacielskich rozmów, dla niego liczyła się tylko gra. Oczywiście był też drugi powód. Wolał miejsce bez policjantów, bo nie znosił plotek. A takie na pewno by się pojawiły w wydziale, gdyby ktoś zobaczył go wychodzącego z kasyna i wsiadającego do taksówki za każdym razem z inną kobietą. Miał reputację solidnego oficera policji i nie chciał jej narażać.

Strój nie musiał być formalny, jednak Nolan czuł, że w takich miejscach lepiej być elegancko ubranym. Wszyscy dookoła odbierali cię poważniej, a i kobiety były bardziej zainteresowane. Nie miał za bardzo możliwości, aby często chodzić w garniturze, więc było to dla niego miłe urozmaicenie. Czarna jak węgiel marynarka kontrastowała idealnie ze śnieżnobiałą koszulą. Muszka, czarna z czerwonymi elementami, wpasowywała się idealnie. Tak samo jak diamentowe spinki. Włosy zaczesane do tyłu, broda ułożona, krótko przycięta. Był gotowy na rozrywkową noc w tym mieście. Ostatnią na cały długi miesiąc.

Podróż taksówką do kasyna była bardzo szybka. Długie schody z czerwonym dywanem dawały do zrozumienia, że jest to miejsce na wysokim poziomie. Ochroniarze przy drzwiach momentalnie rozpoznali Nolana i z uśmiechem na twarzy szeroko otworzyli drzwi. Po krótkim spacerze przez hol oczom detektywa ukazała się gigantycznie duża sala, w której było co najmniej kilkaset osób. Grali we wszystkie możliwe gry, od klasycznych pokerów i kanast, po bardziej współczesne jak Sarban czy Hexaplot.

Nolan usiadł naprzeciw jednej z maszyn, wariacji jednorękiego bandyty. Była to jego rozgrzewka przed poważniejszymi grami. Miał dzisiaj do wydania trochę kasy, ale liczył, że noc będzie łaskawa i sfinansuje mu dużą cześć jego jutrzejszej wyprawy.

Mijały godziny i ku jego uciesze szczęście było po jego stronie. Miał już pokaźną sumę pieniędzy, o wiele większą, niż planował zabrać na swoją podroż. Podczas każdej gry wygrywał coraz większe sumy. Takie szczęście nie zdarza się za często. Bywał już w lokalu kilka razy i widział, jak jeden czy drugi gracz płynął na fali zwycięstwa i wygrywał zawrotne sumy. Jednak prawda była taka, że wszyscy ci szczęściarze, których dosięgała wielka wygrana, nie kończyli dobrze. Co rusz było słychać, że zwycięzca w kasynie po kilku dniach nieprzerwanej zabawy przedawkowywał narkotyki albo popełniał samobójstwo. Brzmiało to często podejrzanie, jednak nigdy nikomu niczego nie udowodniono. Powstały nawet różne teorie psychologiczne, które mówiły o czymś, co nazywano „złotem marzyciela”, czyli stanie kompletnej euforii po upragnionym sukcesie, w którym się zatracałeś, i w czasie którego kompletnie odłączałeś się od rzeczywistości. Taki stan trwał od kilku godzin po kilka dni, aż w końcu przychodził moment upadku, który doprowadzał cię do samobójstwa, bądź do przemęczenia organizmu i jego samoistnego załamania.

Nolan jednak wiedział, że coś takiego go nie spotka. On nie wpadał w euforię po zwycięstwie. Był całkiem zamożny jak na stan społeczeństwa, którego był częścią. Praca detektywa, oprócz niebezpieczeństwa utraty życia, niosła za sobą pewne plusy, jak na przykład wysokie wynagrodzenie finansowe. Tak naprawdę Nolan nie musiał iść do kasyna i wygrywać, liczyć na łut szczęścia i odmianę losu. On to po prostu lubił. Dlatego był gotowy na zwycięstwo i jego konsekwencję. W obecnej chwili miał tyle pieniędzy, że nie dość, że mógł opłacić nie tylko podróż i ekwipunek na wyprawę, ale też miał kilka tysięcy ekstra dla swojej siostry, które chciał przeznaczyć na pomoc w zakupie symbionta.

Nolan popatrzył na zegarek, była już trzecia nad ranem, jego czas w kasynie powoli dobiegał końca. Poszedł do okienka wpłacić pieniądze i żetony. Gdy zostało mu już ostatnie kilka tysięcy do wpłacenia, zauważył nowy stolik niedaleko dużego okna, które ukazywało panoramę zachodniej części miasta. Po krótkiej rozmowie z kasjerką wziął czek na pięćdziesiąt tysięcy i włożył go do kieszeni. Zostawił sobie jednak kilka tysięcy darezów w żetonach. Zamiast je wpłacić, zatrzymał je i ruszył do stolika z nową grą. Przynajmniej nowej w tym lokalu, gdyż Nolan słyszał już o niej.

Był to Kazaab. gra która stawiała na siłę umysłu i przewidywanie. Dwóch graczy naprzeciw siebie miało elektroniczną tablicę z numerami od 1 do 20. W każdej rundzie jeden z zawodników wybierał numer, a drugi musiał zgadnąć, jaką cyfrę obstawił przeciwnik. Każda cyfra mogła być wybrana tylko raz w ciągu całej rozgrywki. Punkty w rozgrywce przyznawano na podstawie różnicy pomiędzy wybranym numerem gracza A, a wybranym numerem gracza B: im większa różnica tym większa ilość punktów. Po sześciu rundach gracz z najmniejszą ilością punktów był zwycięzcą. Jeśli któryś z graczy podczas rozgrywki zgadł numer przeciwnika, wtedy on zostawał zwycięzcą. Ta zasada nie dotyczyła pierwszej rundy, gdyż taka sytuacja była nazywana „szczęściem początkującego”. Jeśli jeden z graczy trafił numer przeciwnika w pierwszej rundzie, oponent miał szanse się odegrać i również trafić numer przeciwnika. Jeśli trafił to gra toczyła się dalej, jeśli nie – przeciwnik wygrywał. Jeśli po sześciu rundach był remis – kasyno zabierało całą pulę. Z każdą rundą wzrastała stawka, i gdy udało się wyłonić zwycięzcę przed ostatnia rundą, kasyno dostawał dziesięć procent z wygranej.

Nolan podszedł do stolika. Krupier spojrzał na niego z najszczerszym uśmiechem, uśmiechem osoby, która ma już dość swojej pracy i chce iść do domu.

– Powiedz mi, czy mogę grać z komputerem w tę grę? Z kasynem? – zagadał detektyw.

– Niestety, proszę pana, to nowa gra i system nie został jeszcze stworzony. Musi pan mieć żywego przeciwnika – krupier z nadzieją w głosie przedstawił fakt Nolanowi. Liczył na to, że o tej godzinie nikt nie będzie miał ochoty na poznawanie i sprawdzenie nowej gry.

– Pozwolisz, że ja się dosiądę, stary?! – Zza pleców pracownika kasyna wyłonił się bardzo młody, wysoki mężczyzna z irytującym uśmiechem na twarzy. Można było zauważyć nadajnik na jego skroni, taki sam jak detektywa. – Nie wiem, co to, ale chyba coś nowego. Tak się składa, że wygrałem dzisiaj trochę kasy i czuję, że to nowe cacko – wskazał palcem na chip – przyniesie mi szczęście!

Krupier Kazaaba spojrzał z niechęcią na młodzieńca, ale nie miał wyboru. Zaprosił go do stolika i wytłumaczył obydwu graczom zasady. Nolan był skoncentrowany już na najbliższych ruchach, zaś młodzieniec z rozbawianiem słuchał, co mówi pracownik kasyna oraz patrzył przenikliwie na swojego przeciwnika.

– Jestem Tobby – odezwał się do Nolana młody chłopak.

– Nie obchodzi mnie to. Wykładaj kasę i gramy. Nie przyszedłem tutaj szukać znajomych – odburknął detektyw.

– Oj, co taki nerwowy? – Uśmiechnął się Tobby. – To tylko gra, nie ma co się specjalnie spinać. Życie to jazda bez trzymanki!

– Zaczynamy od pięciuset darezów za pierwszą rundę – przerwał niemiłą wymianę zdań krupier. – Zaczyna gracz po lewej stronie. – Dłonią wskazał na Nolana.

Na stoliku, który dzielił grających, pojawiła się tabelka z numerami od 1 do 20. Krupier podał graczom po żetonie, który mieli ustawić na wybranym numerze. Gdy otrzymali żetony, pojawiła się między nimi czarna tablica, kompletnie zasłaniając widok przeciwnika.

– O, a co to? Ha, ha! – zachichotał Tobby. – Ale zabezpieczenia!

Komentarz i zachowanie przeciwnika męczyły Nolana. Cała noc spokojnie płynęła aż do tego momentu, a teraz musiał się jakiś narwaniec przypałętać. No cóż, planował szybko go ograć i jechać do domu.

– Czy pan po lewej wybrał numer? – Krupier zaczął procedurę zakończenia rundy.

– Tak – szybko i chłodno odpowiedział Nolan.

– Czy pan po prawej wybrał numer?

– Tak, tak, jasne! – krzyknął Toby, popijając kolejnego drinka.

Tablica między nimi zniknęła. Wszyscy byli zaskoczeni. Obydwaj wybrali numer 12.

– HAAHAH, wygrałem! – Aż podskoczył z radości młodzieniec.

– Nie tak szybko, proszę pana, zasada szczęścia początkującego. Pan po lewej ma szansę się odegrać.

– A... ok, i tak nie da rady, więc co tam!

Po ponownym pojawieniu się tablicy Tobby wybrał numer, to samo zrobił Nolan. Gdy tablica jeszcze raz zniknęła, nastąpił kolejny szok.

– Ale… ale jak to?

– Pan po lewej stronie zgadł pański numer – jedenaście. Gramy dalej – powiedział rozdający.

Nolan i Tobby spojrzeli na siebie. Nolan miał wrażenie, że rozpoznaje młodzieńca, tylko nie wiedział, gdzie i kiedy go spotkał. Jakiś jego poprzedni skazaniec, który teraz chce go dopaść? Nie. Może to narkoman, któremu uszedł płazem ostatni rajd policji i teraz śmieje mu się prosto w twarz? Też nie. Na takich rajdach ekstremalnie rzadko ktoś przeżywał i jeśli nawet, to szczęśliwcy woleli raczej być przez dłuższy czas w ukryciu. Poza tym na ostatniej akcji sensory wykazały ponad wszelką wątpliwość, że każdy bandyta został wyeliminowany. Nie mógł odgadnąć tej łamigłówki.

Spiął się mocniej, ale symbiont nie był w stanie mu pomóc. Czuł, jakby nastąpiło minimalne rozłączanie między nim a symbiontem. Zdarzało się to czasem i nie przywiązywał do tego większej wagi, jednak teraz nie mógł tego zignorować – sytuacja wyprowadzała go z równowagi.

– Pan po lewej, proszę obstawić numer. – Z zamyślenia wyciągnął go krupier.

– Tak, już. – Ekran znów zasłonił oponentów. – Już wybrałem.

– Ja też! – krzyknął Tobby.

– I panowie, znów remis. Każdy obstawił trójkę.

Po chwili razem obstawili siedemnastkę, a potem piątkę. Obydwaj gracze czuli niesamowite napięcie, każdy wyłożył już ponad sześć tysięcy darezów, stawka z każdą rundą stawała się coraz większa. Powietrze jakby zgęstniało pomiędzy Nolanem, a Tobbym. Oni sami nie zauważyli tego, ale większość graczy w sali przestało grać i z niekrytą fascynacją patrzyło na niesamowitą nową rozgrywkę i wyjątkowy pojedynek. Krupier był wniebowzięty. Nie dość, że dostanie spory udział z tej gry, to jeszcze dzięki tej epickiej walce stanie się ona popularna i więcej ludzi zacznie ryzykować. Już czuł olbrzymi przypływ dodatkowych pieniędzy.

– Dobrze panowie. Ostatnia runda. Pan po prawej wybiera numer, pan po lewej też. Jest to decydująca kolejka, więc proszę o przemyślenie decyzji. W puli mamy dwanaście tysięcy darezów. Czy pan po prawej gotowy? Pan po lew…

W tej chwili młodzieniec wstał od stołu i krzyknął:

– Tak jestem gotowy! – Z jego twarzy zniknął uśmiech, a pojawił się wyraz bardzo dużego napięcia i stresu. – Pokazuj wynik!

– Czy pan po lewej wybrał numer? – Krupier zignorował krzyki młodzieńca.

– Tak, wybrałem – Nolan kończąc zdanie również wstał z miejsca, lecz zdecydowanie spokojniej i bardziej dystyngowanie.

Stał bez ruchu, oczekując wyniku. Tobby chodził z prawej na lewą, starając się nie wybuchnąć. Po sekundzie cała sala wstrzymała oddech. Obydwaj wskazali numer dziesięć. Zszokowany krupier ledwo był w stanie wydobyć głos:

– Proszę państwa, mamy remis. Wygrywa kasyno.

Tobby stanął w bezruchu, nie dowierzając, że właśnie stracił całą swoją dzisiejszą wygraną. Nolan był również zaskoczony, ale nie dał po sobie tego poznać. „Przynajmniej zostało mi pięćdziesiąt tysięcy”, pomyślał. „Lepsze to niż nic”. Jego zachowawczość jednak tym razem przyniosła sukces i plany pomocy siostrze oraz kupienie nowego sprzętu nie spaliły na panewce.

Gdy Nolan podawał rękę krupierowi, Tobby rzucił się na detektywa, krzycząc w jego stronę obraźliwe słowa, nazywając go oszustem. Młodzieniec nie wiedział, z kim ma do czynienia. Jako detektyw najwyższej możliwej rangi, Nolan był doskonale wyszkolony w sztukach walki i nim młodzieniec się zorientował, to on, a nie oficer policji, leżał na plecach. Po sekundzie w dłoni detektywa pojawił się kastet, który przyłożył do szyi przeciwnika. Nie minęła kolejna sekunda, a obręcz z jarzącym się ładunkiem była przygotowana do egzekucji. W ostatniej chwili Nolan usłyszał krzyk ochroniarzy, którzy z broni elektrycznej celowali w obydwu awanturników. Nolan bez zwłoki wydał komendę „OP odznaka” i z jego dłoni wyświetlił się trójwymiarowy hologram, który obwieścił, że jest stróżem prawa.

– Nie jestem oszustem, śmieciu. Gra była uczciwa – przez zęby wycedził detektyw.

– Gówno prawda! Masz symbionta i to pewnie jakiegoś, który potrafi oszukiwać! – Nie dawał za wygraną Toby.

– Ty też masz symbionta, więc przestań pier… – Nolan w jednej chwili obrócił głowę młodzieńca.

Przeczytał krótki kod na jego nadajniku. „To musi być jakiś błąd”, pomyślał policjant. 6566-X-YTR-7. To był kod jego symbionta. Ten sam kod znajdował się na chipie, który miał jego niedawny przeciwnik. Nie ma możliwości, by miał tego samego symbionta. Po prostu nie ma. „To technicznie niemożliwe”, pomyślał.

– Przepraszam, panowie – nieznany głos wydobył się zza pleców Nolana – ale chyba będzie lepiej, jak porozmawiamy w moim biurze.

Detektyw obrócił się i szybko rozpoznał osobę. Był to Jan van Rother, właściciel kasyna. Znał go osobiście, kilkukrotnie był tu służbowo, ale właściciel nigdy nie dał po sobie poznać, że rozpoznaje w nim swojego klienta.

Po chwili wszyscy zainteresowani i ochroniarze byli w biurze. Van Rother wysłuchał obydwu walczących oraz krupiera. Porozmawiał też z szefem ochrony. Po kilkunastu minutach stanął naprzeciw Nolana i Tobbiego.

– Po wysłuchaniu obydwu stron chciałem oznajmić, że na pana, panie Dryton, nakładam karę sześciu miesięcy zakazu wstępu do mojego lokalu z powodu posiadania broni, którą powinien pan zostawić w szatni. Rozumiem, że jest pan oficerem policji, jednak nie zmienia to reguł tutaj. Zresztą pan wie, co my i ta dzielnica myślimy o mundurowych.

– Rozumiem i akceptuję karę – zimno i stanowczo odpowiedział detektyw.

– Co do pana, panie Zaskis, za wszczęcie bójki po uczciwej grze otrzymuje pan dożywotni zakaz wstępu do moich lokali. Nie będę tolerował takiego zachowania, szczególnie od osoby, która nie potrafi przyjąć uczciwej porażki.

– Ale jak to!? – oburzył się Tobby. – Ale…

– Czy pan mnie nie słyszał, panie Zaskis!? Tu nie ma negocjacji, ja mówię, co tu się wydarzy i tak się dzieje. Jeśli panu się to nie podoba, to trudno, ale to już nie mój problem. Ochrona odeskortuje panów do wyjścia.

– Jeszcze raz przepraszam, Panie van Rother, do zobaczenia za sześć miesięcy. – Spokojny głos wydobył się z ust Nolana.

– Do zobaczenia za sześć miesięcy, panie Dryton.

Ochrona odstawiła mężczyzn na zewnątrz. Padał rzęsisty deszcz. Obydwaj stali zdenerwowani i mokrzy, czekając na najbliższą przejeżdżającą taksówkę. Nagle Nolan obrócił się do Tobbiego i kazał mu dać sobie zeskanować linie papilarne.

– Odpierdol się ode mn...! – krzyknął młodzieniec.

Nawet nie zdążył wypowiedzieć zdania do końca, gdy kastet już oplatał jego szyję.

– Zamknij się! – W oczach Nolana było widać gigantyczne zdenerwowanie. – Jutro o godzinie dziewiątej rano stawiasz się przed Centrum Symbiontów i razem idziemy sprawdzić twój nadajnik. Ma on taki sam numer, jak mój, a to jest niemożliwe.

– Ale co? – Chłopak był zszokowany: – Ja dopiero od kilku dni mam symbionta!

– Nie wiem, co się stało, może coś ktoś pomylił, może wpisali ci zły kod, bo ja mam ten sam od kilku lat. Musimy to naprawić, gdyż jeśli coś odpierdolisz, to ja będę miał problem i mnie będą szukać. Dlatego jutro dziewiąta rano i koniec gadania.

– A po co ci moje linie papilarne? – Zdziwił się młodzieniec.

– Po to, że teraz wiem, gdzie mieszkasz. To tak na wszelki wypadek, jeśli nie stawisz się za kilka godzin przed budynkiem. Dzięki temu znajdę cię i wtedy uwierz mi, skończysz gorzej niż z twarzą na ziemi.

– Nie możesz mnie straszyć! Jesteś oficerem policji! – Protestował Tobby.

– Napadłeś na oficera policji, głąbie! To jest karane z kodeksu ZXC-12, status oficer poza służbą. Jak chcę, to mogę ci odjebać twoją głupią głowę i nikt mi nic z tego tytułu nie zrobi. Ale jutro jadę na wakacje i nie mam zamiaru siedzieć ośmiu godzin, wypełniając papiery i tłumacząc wewnętrznym co i dlaczego. Uwierz mi,twoje życie mnie nie obchodzi, mnie obchodzi mój czas.

Nolan odepchnął Tobbiego na chodnik. Taksówka podjechała i detektyw wsiadł. Otworzył na chwilę okno i krzyknął:

– Dziewiąta rano przed Centrum Symbiontów! Nie spóźnij się nawet minuty!

Taryfa z piskiem opon wjechała się w poranną mgłę.

Poranek był przygnębiający. Nieprzerwane strugi deszczu przypominały mieszkańcom o monotonii ich życia. Nolan stał już przed SymCorp, Centrum Symbiontów, chowając się pod małym daszkiem przed wejściem do budynku. Patrzył na zegarek. Za minutę miała być dziewiąta. Nie widział Tobbiego ani na parkingu, ani na ulicy, która prowadziła bezpośrednio do wejścia.

Detektyw przeczuwał, że młody hazardzista się nie pojawi. Czuł, że numer identyfikacyjny to nie był jego symbiont. Jak to się zdarzało w obecnych czasach, pewnie ktoś mu coś nawykręcał i on w to uwierzył. Ktoś szemrany z portu dał mu lewego symbionta z jakiejś speluny, a powiedział, że to oficjalne źródło. Spojrzał ponownie na zegarek: właśnie wybiła dziewiąta. Trzeba zatem gnojka wykurzyć. Postanowił, że go zapuszkuje za napaść na oficera i tym samym sam sobie sprawdzi jego symbiont.

Połączył się z centralą, dzięki linii papilarnej odnalazł jego apartament, który był, tak jak się spodziewał, w jednej z najgorszych dzielnic miasta. Po chwili wsiadł w samochód i ruszył zgarnąć spóźnialskiego.

Minęło trzydzieści minut nim dotarłna miejsce. Blok miał sześćdziesiąt osiem pięter, był jednym z wielu w tej dzielnicy. Szare ściany złożone z wielkich płyt przedstawiały bardzo posępny obraz. Żadna ilość słońca nie dałaby temu miejscu więcej radości i nadziei. Nazywali je wylęgarnią problemów, gdyż w samym tym bloku mieszkało sześć tysięcy ludzi, a tylko może stu nie miało wyroków. Wszyscy pozostali w mniejszym, bądź większym stopniu łamali prawo, a policja skrupulatnie to odnotowywała i wymierzała karę. Dlatego być w takim miejscu, to być pewnym, że prędzej czy później zło cię dosięgnie.

Lokum Tobbiego znajdowało się na dwudziestym piętrze. Oczywistym było, że wszystkie windy były zniszczone, więc musiał pokonać cały dystans pieszo po schodach. Podczas powolnej wspinaczki Nolan myślał sobie, że gdyby ktoś zaprószył ogień, to nikt nie wyszedłby żywy z tego budynku. Stary, zaniedbany moloch, który tylko prosił się o jakąś katastrofę. Nie było przyszłości dla niego lub ludzi mieszających w nim. „Tak to musi wyglądać”, pomyślał Nolan. Dlatego tym bardziej był przekonany, że ten numer, który widział na nadajniku na skroni Tobbiego, to był jakiś nielegalny interes.

Miał jeszcze kilka godzin do swojej podróży i liczył, że szybko uda mu się tę sprawę załatwić. Wolał to zrobić teraz, niż przez miesiąc zachodzić w głowę, czy Zaskis nie wywinął jakiegoś numeru, z którego on będzie musiał się później tłumaczyć.

Zapukał do drzwi, hologram z jego odznaką zaczął się wyświetlać po drugiej stronie, by młodzieniec wiedział, kto po niego przyszedł. Minęło kilkanaście sekund i Nolan zapukał ponownie, ale nie było żadnej odpowiedzi. Detektyw odpowiedział ciszy standardową regułką przed wtargnięciem do czyjejś posiadłości i silnym kopniakiem wyważył drzwi. Wszedł dziarsko do pomieszczenia i rozejrzał się dookoła.

W pokoju był bałagan. Ubrania były porozrzucane na wszystkich możliwych meblach, niedomyte kubki i otwarte opakowania z niedokończonym jedzeniem leżały na małym stoliku niedaleko telewizora. Okno było szczelnie zamknięte, zasłony lekko porozsuwane. Na kanapie leżała sterta erotycznych magazynów. Kilka kroków dalej zauważył wejście do łazienki i kuchni.

Jeszcze raz wycedził standardową regułkę i ruszył z przygotowanym kastetem wzdłuż pokoju do pozostałych pomieszczeń. W kuchni, tak jak w pierwszym pokoju, nieumyte naczynia leżały na stoliku przy kuchence. Szybkie spojrzenie i wiedział, że nie ma nic interesującego w tym pomieszczeniu. Otworzył drzwi do łazienki i spojrzał na wannę. Połączył się z centralą:

– Tutaj Detektyw Nolan Dryton, 899901. Chcę zgłosić zabójstwo.

Policja przyjechała po dwudziestu minutach. Nolan opowiedział przybyłym detektywom, Dietrichowi i Menzie, krótką zmyśloną historię, dlaczego wtargnął do mieszkania Tobbiego Zaskisa, nie wspominając o ich interakcji w kasynie. Spisali protokół i wrzucili do pomieszczeń skanery w formie małych kulek. Stali z laptopem przed drzwiami wejściowymi, czekając, aż skanery skończą pracę. Policjanci niższej rangi przepytywali sąsiadów, ale jak to bywa w takim miejscu, nikt niczego nie widział.

– Ty, Dryton, to zawsze w jakieś gówno wdepniesz – odpowiedział Dietrich.

Był w podobnym wieku, co Nolan, ale na pierwszy rzut oka nie było w nim widaćwspółczesnego detektywa. Był o wiele za gruby jak na oficera policji.

– Nie pytałem się o twoją opinię – odpowiedział chłodno Nolan.

– Ja nie pytałem o pozwolenie – odszczekał gruby policjant.

– A powinieneś, bo jestem wyższy od ciebie rangą o dwa stopnie.

– Jesteś na urlopie, więc dla mnie jesteś cywilem obecnie. To, że tu stoisz, to tylko moja kurtuazja.

– Wsadź sobie w tę tłustą dupę swoją kurtuazję. Dokumentów nie zdałem, więc jeszcze jestem oficjalnie na służbie. Zamierzam jeszcze raz wszystko zbadać, kiedy wasze zabawki skończą swoją, tak zwaną, pracę.

– Już ci na to pozwolę, zawijaj się stąd! – krzyknął Dietrich, kiedy Menza wskoczyła między nich.

– Panowie, już, spokojnie. Nie wiem, co między wami jest, ale zdecydowanie nie jest to profesjonalne zachowanie. Proszę o rozwagę, reprezentujemy prawo i porządek!

Menza miała rację. Była dojrzałą kobietą, już ponad dwadzieścia lat w służbie jako detektyw. Jednak mimo tylu lat nadal patrolowała nędzne dzielnice. Było to związane z „aferą łóżkową”. Piętnaście lat temu wielu policjantów zostało skazanych, słusznie i niesłusznie, za molestowanie koleżanek po fachu, a Menza była jedną z pokrzywdzonych. Zrobiła to, co powinna, czyli nagłośniła sprawę w mediach, a naciski zewnętrzne ze strony społeczeństwa zmusiły skostniałe struktury policji do zajęcia się sprawą. Jednak to otworzyło furtkę do nadużyć, wiele policjantek zaczęło składać donosy na swoich niewinnych kolegów, którzy stali im na drodze do awansów. Opinia publiczna nie brała jeńców, zatem i wiele dobrych głów się posypało. Menza naruszyła pewne niepisane zasady w policji, dlatego dla niej awanse stały się nieosiągalne. Była zbyt dumna, by odejść i od tego czasu była chodzącą wyrocznią policyjnej praworządności. Minęło wiele lat, zanim udało się odbudować wizerunek służb i zamknąć sprawę, jednak góra nie zapomniała, że zamiast rozmawiać bezpośrednio z nimi, to poszła do gazet.

Skany wróciły. Nolan ruszył do pomieszczenia, Dietrich chciał zaprotestować, ale zrezygnował po spotkaniu spojrzenia swojej partnerki.

Nolan zaczął od zwłok. Nadajnik został wyrwany, ale wiedział, że nie znajdzie tam żadnych odcisków. Odniósł wrażenie, że ktoś użył szczypiec przy usuwaniu chipa. Były dwa nieduże nacięcia na dole i górze, w miejscu, gdzie powinien być implant. Reszta ciała nie wskazywała na żadne modyfikacje. Obejrzał paznokcie, przeszukał kieszenie, gdyż ciało leżało w dokładnie tych samych ubraniach, w których Tobby był w kasynie. Nie znalazł nic. Otworzył jego usta. Włączył latarkę i obejrzał jego zęby i gardło.

– Co skany wam pokazały!? – chłodno krzyknął Nolan.

– Nic specjalnego! Wziął jakiś narkotyk, którego nie mogę teraz określić i przedawkował – odpowiedziała detektyw. – Toksykologia powinna pomóc. Sam mówiłeś, że koleś był mocno podpity. Może coś sobie wrzucił w domu, gdy miał wziąć prysznic i to go wysłało na drugi świat.

„Hmm, dziwne”, pomyślał policjant. Wszystkie narkotyki, które były mu znane, dzieliły się na dwie grupy. Luksusowe i tak zwane ścierwo. Tobby nie był człowiekiem, który byłby w stanie kupić sobie towar z wyższej półki. Jego miejsce zamieszkania oraz sposób zachowywania się, gdy miał kilka tysięcy darezów w kasynie, ewidentnie pokazywało, że nie był osobnikiem z wyższych sfer, który może sobie pozwolić na towar o doskonalej jakości. Skany powinny od razu wykryć, co za świństwo zabrało go do świata umarłych. Tanie narkotyki mają skład chemiczny, który wygląda bądź pachnie tak, że z metra już wiesz, z czym masz do czynienia. A tutaj nawet zaawansowana technologia nie pomaga. Jeszcze raz otworzył jego usta. Przez chwilę przyglądał się, po czym krzyknął do detektywów, by przynieśli mu zestaw laboratoryjny.

Gdy po chwili wszystko było na miejscu, Nolan założył rękawiczki, wyjął małą pęsetę i kazał Dietrichowi szeroko trzymać usta nieboszczyka. Świecąc latarką, Dryton włożył pęsetę głęboko w gardło umarlaka, szukając punktu zaczepienia. Po chwili poczuł opór. Zatrzymał rękę, zacisnął przyrząd i z całej siły pociągnął do siebie. Po chwili z ust Tobbiego popłynęła czarna strużka płynu, a na końcu pęsety detektywi zobaczyli małą, prawie w pełni przezroczystą naklejkę.

– Skąd wiedziałeś? – Gruby policjant był zaskoczony.

– Ta toksykologia mi nie pasowała. To – wskazał na ciało – jest totalne zero, narkotyk powinien być od razu wykrywalny. Gdy przeglądałem jego gardło, zauważyłem, że jest pewna ledwo zauważalna różnica w kolorze tylnej ścianki. Mój symbiont na coś się przydał dzisiaj.

– To toksykologia już nam odpada – powiedziała Menza.

– Nie, wyślijcie ciało. To, co się wylało, to Bron-X. Tanie gówno, ale trzeba tego bardzo dużo, by kogoś zabić. Problem z tym narkotykiem polega na tym, że po dziesięciu mililitrach tracisz przytomność, a wygląda, że wylało się co najmniej pięć razy tyle, jak nie więcej. I na pewno coś jeszcze ma w żołądku. Ktoś go tym nakarmił. Ktoś tu był i musiał mu pomóc.

– Nie mógł sam tego wziąć, przedawkować? – zapytał Dietrich.

– Naklejka, idioto! Jak niby miał wziąć tyle narkotyku i zakleić sobie przełyk? Poza tym, tak jak mówię, dziesięć mililitrów w ciele i odpadasz. Jak miałby sam to robić, to spora ilość Bron-X-u zostałaby mu na ustach i podłodze, nie mówiąc o naklejce. Ktoś, kto go zrobił, nie za bardzo wiedział, jak posłużyć się tym narkotykiem, by wyglądało to na samobójstwo. Od razu wam powiem, że sprawdźcie tylko, ile miał tego w organizmie, ale nie szukajcie miejsca, skąd pochodziło. Nie ma sensu. Ludzie sami w domach robią to gówno, więc nigdzie nas to nie doprowadzi. Pójdę teraz zbadać pokój, bo coś w wasze skany nie wierzę.

– Wiesz, że zdarzają się w nich marginalne błędy! Jak niby skan miał zobaczyć tę naklejkę? – Zbulwersował się gruby oficer.

– Dlatego idę sam to zbadać. Skan może coś przeoczyć, ale ja nie.

Zaczął przeglądać rzeczy na stoliku i parapecie. Kolejne erotyczne magazyny, nieznane mu czasopismo o broni, nieaktualny program telewizyjny. Kilkudniowe opakowania po jedzeniu. Prania też nie robił od kilku dni, można było to wyczuć, zbliżając się do sterty spodni, koszulek i bielizny, która znajdowała się po lewej stronie sofy. Po chwili jego uwagę przykuł maleńki obraz za sofą.

– Gruby! Co ci skan na obrazie powiedział? – krzyknął detektyw.

– Moment… I nie mów do mnie gruby! – burknął Dietrich. – Ok, obraz Szelinga, kupiony przez tego tu kolesia pięć lat temu, rama plastikowa, akwarela.

– Po co mi te informacje?! Ja nie o to się pytam. Czy coś jest za tym obrazem? Jakaś skrytka? Nierówność? Ten koleś to zwykły żul, nie rozumiem czemu miałby kiedyś sam zainwestować w sztukę!

– Nie, skany czyste! – odpowiedział Dietrich.

Nolan zbliżył się do obrazu, zaczął go oglądać z każdej możliwej strony. Powoli jego palce zaczęły sprawdzać wszystkie elementy.

– Głębokość obramowania?

– Co? – Zmieszał się Dietrich.

– Kurwa, głębokość obramowania, tuczniku! – Pieklił się Dryton.

– Spierdalaj, Nolan! Piętnaście milimetrów!

Detektyw przyjrzał się dokładniej.

– Obraz ma oryginalną ramę?

– Z danych wynika, że tak!

– To coś tu jest nie tak. Ta rama ma głębokość dwudziestu pięciu milimetrów. Daj mi swój jeden skaner – krzyknął detektyw.

Po chwili miał w dłoni małą kulkę z czytnikiem umiejscowionym na przodzie. Mimo sprzeciwu Dietricha skan został ustawiony na siłę stu czterdziestu pięciu procent, chociaż pojawiła się informacja, że ustawiona siła jest daleko poza bezpieczną skalą.

Policjant przyłożył kulkę do ramy. Minęło kilka sekund, a dolna jej część, jak i skaner, zaczęły zmieniać kolor na jasnoczerwony. Dało się wyczuć zwiększającą się temperaturę obu przedmiotów. Kilka sekund później były jak rozgrzane dwa węgle, a palce Nolana zaczynały mocno piec. Chwilę po tym skaner wybuchł tak, jak i dolna część ramy, ukazując centymetrową szczelinę, na której był utrzymany hologram.

– Co ty zrobiłeś z moim sprzętem! Co to jest!? – Zdenerwował się po raz kolejny otyły detektyw.

– Widzisz Dietrich, zamiast jeść kolejnego kurczaka, to byś się pouczył. Dlatego jesteś tyle rang za mną i na kolejną nie masz szans. – Nolan nie mógł powstrzymać się przed złośliwą uwagą. – To, co właśnie zrobiłem, nazywa się przeładowaniem. Nowsze techniki kamuflażu są tak dobre, że nasze skanery już nie wystarczają. Dlatego trzeba je przeładowywać mocą, by przebiły się przez nowe zabezpieczenia.

Nolan ściągnął obraz z zaczepów i położył go na stercie ubrań. Na ścianie ukazał mu się malutki sejf. Wziął swój kastet i, nie uwalniając jego obręczy, ścisnął z całej siły, a faza elektryczna uderzyła w zamek, który w jednej chwili się zdezaktywował. Detektyw otworzył skrytkę. W środku znajdowała się mała paczuszka z pieniędzmi oraz karteczka z jakimś kodem. Nolan podał pieniądze Menzie, a sam spojrzał na kod. Skądś kojarzył taki specyficzny zapis: 888/89.ert/11. Mimo pomocy symbionta nie mógł sobie przypomnieć skąd, ale chyba wiedział, gdzie zacząć. Zeskanował karteczkę i ją również oddał detektyw.

– OK, czekajcie na tych z kostnicy. I zróbcie coś dobrego, szczególnie ty Dietrich, i sprawdźcie ten burdel, jak na policjantów przystało. Stara metoda. Skanerów zresztą i tak już kompletnych nie macie. Możliwe, że gdzieś jeszcze jest kilka poszlak dla nas.

– A ty co, na urlop? – sarkastycznie powiedział gruby.

– Wygląda na to, że chyba muszę go przełożyć.