Seria o Auguście Strinbergu. Sztorm - Kristina Ohlsson - ebook

Seria o Auguście Strinbergu. Sztorm ebook

Kristina Ohlsson

0,0
49,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Po wielu powieściach sensacyjnych, docenionych przez czytelników i krytyków, Kristina Ohlsson powraca z kryminałem Sztorm – pierwszą częścią cyklu o byłym finansiście Auguście Strindbergu. W poszukiwaniu ciszy i spokoju Strindberg sprowadza się do Hovenäset, małego nadmorskiego kurortu w regionie Bohuslän, na zachodnim wybrzeżu Szwecji. Tej samej nocy, gdy dociera do nowego miejsca zamieszkania, w pobliskim Kungshamn przepada bez śladu nauczycielka Agnes Eriksson.

Strindberg porzucił karierę w bankowości, by spełnić swoje marzenie i otworzyć sklep ze starociami. Nareszcie będzie mógł się zająć tym, co kocha, w dodatku w miejscu, do którego od lat pragnął powrócić.

Jednak idyllicznym miasteczkiem wstrząsa zaginięcie Agnes. Policja, z energiczną i empatyczną Marią Martinsson na czele, szuka nauczycielki dniami i nocami. Z każdą godziną gaśnie nadzieja, że kobieta zostanie odnaleziona żywa. Co ją spotkało? I dlaczego August ma nieodparte wrażenie, że sam może się przyczynić do wyjaśnienia tej zagadki?

Kristina Ohlsson (ur. 1979) to jedna z odnoszących największe sukcesy szwedzkich autorek kryminałów i książek dla dzieci. Zanim została pisarką na pełen etat, pracowała dla OBWE (Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie), szwedzkiej służby bezpieczeństwa i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Odkąd zajęła się karierą literacką, jej nazwisko często pojawia się na krajowych i międzynarodowych listach bestsellerów. Jest również ulubienicą krytyków. W 2020 roku rozpoczęła pracę nad nową serią kryminalną o Auguście Strindbergu, której akcja rozgrywa się na klimatycznym zachodnim wybrzeżu Szwecji.

Recenzje

„Kristina Ohlsson, niezwykle utalentowana autorka kryminałów, rozpoczyna nową serię o byłym mieszkańcu Sztokholmu, Auguście Strindbergu. Powieść Sztorm to inteligentna i pełna napięcia historia, napisana z wielkim kunsztem i osadzona w malowniczych realiach Kungshamn i Bohuslän. Bohaterowie są wyraziści i budzą sympatię, co czyni lekturę jeszcze bardziej wciągającą”. — M-Magasin, Szwecja

„Powieść utrzymana w znakomitym, lekkim stylu, momentami przypominającym literaturę feel good, mimo że porusza trudne tematy, takie jak skomplikowane relacje międzyludzkie i tajemnice sprzed lat. Sztorm nie bez powodu znalazł się wśród nominowanych do Nagrody dla Najlepszego Szwedzkiego Kryminału Roku”. — Dagens Nyheter, Szwecja

„Kristina Ohlsson w Sztormie zachowuje swój charakterystyczny styl – doskonale buduje napięcie i tworzy przekonujące postacie oraz realistyczne opisy miejsc. Ale tym razem wprowadza też coś świeżego i intrygującego – i nie chodzi tu tylko o morską bryzę. Ten kryminał wyróżnia się błyskotliwością i ma lżejszy ton niż wcześniejsze powieści autorki. Fabuła angażuje czytelnika i wzbudza niepokój – tajemnicze zniknięcie kobiety wywołuje poruszenie w niewielkiej społeczności”. — Göteborgs-Posten, Szwecja

„Książka, od której trudno się oderwać – prawdziwy majstersztyk z wieloma atutami. (…) Bez dwóch zdań to najlepszy kryminał, jaki miałem okazję przeczytać w tym roku”. — Bohuslänningen, Szwecja

„W swojej trzeciej serii dla dorosłych czytelników Kristina Ohlsson porzuca konwencję i stawia na prostą, bezpośrednią narrację, wolną od ozdobników. Dzięki temu napięcie utrzymuje się od pierwszej do ostatniej strony. Nie znajdziemy tu wielu dynamicznych scen akcji, ale nie są one konieczne – sama zagadka i prowadzone śledztwo wystarczą, by wywołać dreszcze. (…) Ohlsson operuje słowem z taką precyzją, że zaczynam się zastanawiać, czy skomplikowana fabuła jest w kryminale rzeczywiście potrzebna. Czasem mniej znaczy więcej”. — DAST Magazine, Szwecja

Sztorm to książka, w której Kristina Ohlsson z niezwykłą przenikliwością opisuje przemoc domową, zakazane uczucia, zdradę i wydarzenia z przeszłości, które wciąż odciskają piętno na bohaterach”. — Kristianstadsbladet, Szwecja

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 554

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Mamie i tacie

To było najwietrzniejsze lato od dekad. Nawet rybacy ze starszego pokolenia unosili brwi. Mawiano, że wiatr jest ostrzejszy niż zwykle, a to zwiastuje nieszczęście. Sztormy mogły ściągnąć chaos i spustoszenie na najdelikatniejsze perły zachodniego wybrzeża.

Słysząc tego typu przepowiednie, większość ludzi tylko kręciła głową. Wiatr to wiatr, czasem wiał silniej niż zwykle. Nikt twardo stąpający po ziemi nie sądził, że przyniesie jakieś zło.

Jednak lato nie było pozbawione burzliwych zdarzeń. Wręcz przeciwnie, już w maju ludzie zdali sobie sprawę, że zmiana puka do ich drzwi. Jak zwykle nie otrzymali ostrzeżenia. Któregoś dnia gruchnęła wieść, że jedyny zakład pogrzebowy w Kungshamn jest na sprzedaż. I zapewne sam ten fakt nie wzbudziłby tak wielkiego zainteresowania, gdyby nie pewien szczegół.

Właściciel owego zakładu – mężczyzna zbliżający się do siedemdziesiątki – padł ofiarą oszustwa i przekazał wszystkie swoje oszczędności pewnej młodej kobiecie. Dlatego musiał sprzedać lokal, w którym prowadził biznes, i wyprowadzić się z rodzinnych stron. Odczuwał zbyt głęboki wstyd i nie zniósłby plotek, a długi, jakich się dorobił, okazały się większe niż dochody z firmy.

W Kungshamn z reguły nie dzieje się zbyt wiele. Z tej przyczyny wieść o oszukanym właścicielu zakładu pogrzebowego rozprzestrzeniła się z prędkością pożaru w lesie. A wraz z plotkami pojawiło się wiele nowych wątków. Ile trzeba będzie czekać, aż zakład znajdzie nowego właściciela? Witryny w lokalu świeciły pustkami, a tabliczkę z kontaktem do pośrednika nieruchomości wyświechtały już słońce, deszcze i wiatr. Wprawdzie nie wyglądała ona na nową już po tygodniu, ale gdy lokal pozostał pusty przez dwa miesiące, ludzie zaczęli się zastanawiać, czy pośrednika przypadkiem też nie spotkało coś złego.

Ta plotka nie zdążyła jednak nabrać wiatru w żagle, bo któregoś dnia wszyscy ciekawi wieści i potrafiący czytać dowiedzieli się z lokalnej gazety „Bohusläningen”, że zakład pogrzebowy wreszcie się sprzedał. Nowy właściciel, jakiś mężczyzna ze Sztokholmu, miał otworzyć swój biznes na początku września.

Ludzie zerkali na siebie, zastanawiając się, kim jest ów sztokholmczyk. Czego człowiek ze stolicy, miasta królów, szukał na dalekim, zachodnim wybrzeżu Szwecji? Czyżby miał jakieś związki z Kungshamn?

Mijały tygodnie i nastała połowa sierpnia. Wakacje dobiegały końca. Turyści pakowali manatki i wracali do domów. Podobnie jak właściciele domków letniskowych. I właśnie w tym czasie odżyły plotki dotyczące tajemniczego sztokholmczyka. Tym bardziej, że w Kungshamn rozniosła się nowa wieść.

Okazało się bowiem, że nowy właściciel zakładu pogrzebowego nie miał nic wspólnego z branżą.

Ludzie mówili, że zamierzał prowadzić tam zupełnie inny biznes. Nikt nie wiedział jaki, ale ktoś wspomniał mimochodem, że sztokholmczyk być może otworzy agencję towarzyską. To wystarczyło, by cała miejscowość zahuczała od plotek.

Gadanie przybrało na sile jeszcze bardziej, gdy się okazało, gdzie sztokholmczyk zamierzał się osiedlić.

Nie zdecydował się na Kungshamn, lecz na Hovenäset – dawną osadę rybacką położoną ze trzy kilometry dalej. I być może nie byłaby to aż taka sensacja, gdyby nie adres. Otóż mężczyzna wybrał stary dom Janssonów. A ponieważ informację potwierdzili sami Janssonowie, nie było powodu, by w to nie wierzyć.

Nieruchomość nie miała stałego lokatora od blisko trzydziestu lat. I był ku temu ważki powód. Właśnie tak mówiono. Ważki powód. Przez niego nikt nie chciał tam zamieszkać. I najwyraźniej sztokholmczyk nie miał o niczym pojęcia. Bo gdyby znał prawdę i mimo to zdecydował się na ten adres, oznaczałoby to, że coś jest z nim nie tak. Nikt, kto wiedział, co się wydarzyło w tym domu, nie chciałby go wynająć.

Dosłownie nikt.

Nie chcieli w nim mieszkać nawet Janssonowie. Zadowalali się wynajmowaniem go letnikom, a przez większość roku stał pusty.

Skończyły się wakacje i rozpoczęła szkoła.

Jedynym, co pozostało z lata, był wiatr. Ten sam, który miał przynieść ciemność i zmianę. I z wolna, z nikomu nieznanej przyczyny, okolicą zawładnął niepokój.

Nadciągało nieszczęście.

A ludzie mogli tylko siedzieć i czekać.

Zbierało się na sztorm. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, pomyślała Agnes Eriksson, wsłuchując się w wycie wiatru za drzwiami. Niepogoda dała jej powód do wyjścia i to ją cieszyło. Zawołała do Fredrika, że wychodzi na chwilę i niedługo wróci. Wyjaśniła, że zejdzie tylko do przystani, żeby sprawdzić, czy porządnie zacumowała łódź.

Było tuż po szóstej i deszcz padał już tak, jakby zwiastował koniec świata. Choć Agnes nie potrzebowała pomocy w wywołaniu takiego nastroju. To był koniec. Coś się kończyło i nadchodziło nowe. Wciąż jednak nie pojmowała, jak mogło do tego dojść.

Założyła sięgające kolan zielone kalosze i zarzuciła czerwoną pelerynę. Zapięła ją starannie. Nienawidziła deszczu. I wiatru. A tu, na zachodnim wybrzeżu, jednego i drugiego było w nadmiarze.

Gdyby mogła wybierać, w jej życiu byłoby więcej słońca i mniej burz.

Fredrik pojawił się w przedpokoju.

– Chcesz, żebym z tobą poszedł?

Pokręciła głową.

– Nie trzeba, mogę iść sama. Nie ma sensu, żebyśmy oboje zmokli.

Wysiliła się na beztroski ton. Towarzystwo było ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyła.

– Wyjąłem mięso z lodówki – odparł Fredrik. – Mieliśmy urządzić grilla, ale chyba upiekę je w piekarniku. Do tego ziemniaki z wody i sos na zimno. Upichcę coś.

Agnes kiwnęła głową i położyła dłoń na klamce.

– Brzmi świetnie – rzuciła. – Zjemy, kiedy wrócę.

Fredrik był w innym momencie swojego życia niż ona. Dla niego wciąż trwała ich wspólna codzienność. Ta, w której ona co rano wychodziła do szkoły, by uczyć, a on przyjmował następny projekt budowlany na Smögen. Równie przewidywalna jak zegar pozbawiony wskazówek, których i tak nie potrzebował, bo zatrzymał się na tej samej godzinie.

Tylko ja wiem, że to już koniec, pomyślała Agnes.

Pochwyciła spojrzenie Fredrika.

– Zaraz wracam – rzekła.

Chciała już wyjść. Uciec jak najdalej stąd. Do wszystkiego, czego nie mogła mieć, choć tego potrzebowała.

Popełniła potworny błąd. Nie było usprawiedliwienia dla tego, co zrobiła. I nie miała wątpliwości, że będzie musiała zapłacić za swoje winy. Mimo wszystko świadomość ta dawała jej cień otuchy. Istniało jakieś wyjście. I w tej chwili tylko to trzymało ją w pionie.

Gdy otworzyła drzwi, szarpnął nimi gwałtowny podmuch wiatru. Ulewa chłostała ziemię. Zimny wicher wdarł się do przedpokoju, więc szybko wyszła i zamknęła dom. Zaraz po tym znów weszła do środka.

Fredrik wciąż stał na swoim miejscu.

– Zapomniałaś czegoś?

Pokręciła głową.

– Rower Isaka stoi na podjeździe. Powiesz mu, żeby go schował do garażu?

W kółko musiała upominać syna. Ten rower tkwił przed domem, choć się zepsuł i nikt go nie używał.

Czy Isak kiedyś nauczy się kończyć to, co zaczął? Czy wreszcie zacznie brać na siebie odpowiedzialność?

– Jasne – odparł Fredrik. – Od razu to zrobię.

Agnes ponownie wyszła na deszcz. Naciągnęła na głowę kaptur peleryny i ruszyła szybkim krokiem po chodniku. Przystań była blisko i jednocześnie wystarczająco daleko. Wiedziała, że już nigdy więcej nie pójdzie tam po to, by zaspokoić pragnienie, tak wstydliwe, że nie miała odwagi nazwać go po imieniu.

Deszcz pokrywał jej twarz lodowatą warstwą.

Rozłożenie parasola nie wchodziło w grę, bo wiatr połamałby go w dwie sekundy.

Agnes wsunęła skostniałą dłoń do kieszeni i ścisnęła telefon. W drugiej miała nóż. Ufała, że nie będzie musiała go użyć.

Łodzie kołysały się niespokojnie zarówno w wewnętrznej, jak i zewnętrznej części przystani. Łódka jej i Fredrika była zacumowana w tej drugiej, ale Agnes wcale tam nie zmierzała. Zamiast tego zatrzymała się obok czerwonych domków rybackich stojących rzędem przy kąpielisku. Kiedy ona i Fredrik doczekali się swojego, urządzili huczne świętowanie. Znajdował się w idealnym miejscu, między kąpieliskiem i przystanią. Lecz w tej chwili Agnes nie szła również tam.

Pomost był śliski od deszczu. Lato wydawało się już odległe. Łódki szarpały cumami, jakby pragnęły się wyrwać na deszcz i wiatr.

Tak jak ja, pomyślała Agnes.

W okienku najdalszego domku jaśniało słabe światło. Właśnie tam zdążała.

Uchyliła skrzypiące drzwi i zajrzała do środka.

Wewnątrz poruszył się jakiś cień.

Już niedługo, uspokoiła się Agnes w myślach. Wkrótce będzie po wszystkim.

Lecz tak naprawdę nie była tego całkiem pewna. W przeciwnym razie tak bardzo by się nie bała.

Jej serce zabiło jeszcze mocniej.

Najważniejsze w tej chwili było to, że dostała obietnicę zachowania milczenia. Że to, co zrobiła, nie wyjdzie na jaw.

Weszła do domku i zamknęła za sobą drzwi.

Teraz albo nigdy.

August wysiadł z autobusu przy Hovenäsbron tuż przed północą. Mrok był już tak gęsty jak przed Bożym Narodzeniem, choć panowała łagodniejsza aura. Łagodniejsza, choć wciąż surowa. Wiatr szarpał połami jego kurtki, a ziemia była mokra. Przez większość podróży lało jak z cebra.

Nabrał do płuc chłodnego powietrza. Wreszcie dotarł na miejsce. O wpół do dziesiątej złapał ostatni autobus z Göteborga, a potem przesiadł się do innego w Uddevalli. Teraz stwierdził, że dotarł na miejsce przed czasem, i przyszło mu na myśl, że to się musi często zdarzać tam, gdzie mieszka tak niewielu ludzi. Gdyby jakiś pasażer trafiał się częściej niż co trzy przystanki, byłoby to zapewne wielkie zaskoczenie.

Kierowca czekał cierpliwie, kiedy August wyjmował z bagażnika swoje walizki. Sprawdził, czy ma wszystkie trzy. Potem zatrzasnął klapę, autobus ruszył ulicą i po chwili zniknął z pola widzenia.

August rozejrzał się wokół. Na nocnym niebie tłoczyły się ciężkie deszczowe chmury.

Dokładnie jak w opowieściach mamy.

Mówiła, że w Hovenäset nieustannie wieje i pada. Nigdy nie doświadczyła tu pięknej pogody, choć przez długi czas przyjeżdżała tu co lato na kilka tygodni urlopu. Jego rodzina wybierała to miejsce z uwagi na dziadków Augusta. Mieli w Hovenäset dom letniskowy i do końca swoich dni utrzymywali, że owszem, tutejsza pogoda bywa kapryśna, lecz na ogół jest po prostu wspaniała. A August i jego rodzice mieli zwyczajnie pecha.

Za każdym razem.

August zostawił walizki tam, gdzie je postawił, i przeszedł na drugą stronę mostu. W oddali widział cienie i zarysy małej miejscowości, ale było za ciemno, by zobaczyć więcej. Nie przejął się tym jednak, bo wiedział, co go tu przywita. Około setki białych drewnianych domów, kilka czerwonych domków rybackich i górujące nad miejscowością widowiskowe skały.

Sielankowe miejsce.

Mama byłaby zaskoczona, gdyby go teraz zobaczyła. Chwyciwszy się mocno barierki, August spojrzał ponad wodą na swoje nowe miejsce zamieszkania. Mama zdziwiłaby się jeszcze bardziej, gdyby wiedziała, o czym myślał.

Że w jakimś sensie wrócił do domu.

Mimo że spędził w Hovenäset tylko kilka wakacji w dzieciństwie i nie był tu od blisko trzydziestu pięciu lat. Dziadkowie sprzedali dom, kiedy miał dziesięć lat, i choć od tamtej pory tęsknił za tym miejscem, z jakiegoś powodu nigdy go nie odwiedził.

Do niedawna nie przyszłoby mu nawet do głowy, by przeprowadzić się na zachodnie wybrzeże. Szukał domu letniskowego, najchętniej w takim stanie, by trzeba było w niego włożyć trochę serca, lecz na tym miało się zakończyć. Aż do dnia, w którym przeczytał ogłoszenie, że stary zakład pogrzebowy w Kungshamn jest na sprzedaż. Pamiętał, jak siedział przy komputerze, oglądał zdjęcia nieruchomości i nagle zalała go fala szczęścia.

To była okazja, na którą czekał.

To miało być jego nowe życie.

Rzecz jasna, umówił się na obejrzenie lokalu, a nawet dokładne sprawdzenie jego stanu – nie był aż tak napalony na tę zmianę, by stracić trzeźwość myślenia – ale gdy miał to już za sobą, uznał, że nic nie powstrzymuje go przed podjęciem decyzji. Nie zamierzał prowadzić zakładu pogrzebowego, ale miał już sprecyzowane plany. Podpisał umowę cztery tygodnie temu. Nie potrzebował więcej czasu, by zwinąć swoje dotychczasowe życie w Sztokholmie.

Nagle zatrąbił klakson samochodu.

August się odwrócił.

Przy jego walizkach stał szary saab.

Za kółkiem siedział mężczyzna, a na fotelu pasażera kobieta. Kierowca opuścił szybę.

– Pan August? – zapytał.

– Zgadza się – potwierdził August.

Na twarzy kobiety odmalowała się ulga.

– Nie byliśmy pewni… – powiedziała. – Przez pana nazwisko… Myśleliśmy, że może to…

Mężczyzna odchrząknął.

– Nie sądziliśmy, że można się nazywać Strindberg – dokończył. – A już na pewno, kiedy ma się na imię August.

– Można – odparł August. – Zgaduję, że państwo to Esmeralda i Sven Janssonowie?

Kobieta i mężczyzna potaknęli. Potem wysiedli z auta i przywitali się z nim uściskiem dłoni. To od nich August wynajął dom, w którym zamierzał mieszkać przez najbliższy rok.

– Dziękuję, że państwo po mnie wyjechali – powiedział.

– Nie ma za co – odrzekła Esmeralda. – To niedaleko, ale co z tego, kiedy ma się ze sobą tyle bagażu.

Sven włożył walizki Augusta do bagażnika.

– Ja wiem, czy to tak dużo? – rzucił. – Moim zdaniem to niewiele.

– Firma przeprowadzkowa przywiezie resztę za kilka dni – wyjaśnił August.

– No tak, napisał pan o tym w liście – przypomniała sobie Esmeralda.

– W jakim liście? – zdziwił się Sven.

– Mam na myśli mail – dodała, po czym odwróciła się do Augusta. – Wie pan, że dom jest częściowo umeblowany, prawda? Myślę, że da pan sobie radę do czasu, aż przywiozą panu rzeczy.

Sven zatrzasnął bagażnik.

W następnej chwili minęły ich dwa radiowozy. Migały niebieskimi światłami, ale nie włączyły syren. August odprowadził je wzrokiem.

– Zaginęła pewna kobieta – wyjaśniła Esmeralda. – Zgłoszono to kilka godzin temu.

– Na pewno wkrótce ją znajdą – rzekł Sven. – Jedźmy już.

Noc była bezlitosna. Inspektor kryminalna Maria Martinsson stała przy kąpielisku Tången, niespełna sto metrów od pomostu i rzędu domków rybackich. Wiatr targał jej włosami z taką zaciekłością, jakby starał się podzielić je na cieniutkie pasma i jedno po drugim powyrywać z głowy. Nieco dalej, na parkingu, świeciły się latarnie, lecz Maria stała akurat najbliżej tej, która nie działała.

Choć tak naprawdę nie miało znaczenia, czy było jasno, czy panował mrok. Maria kierowała się odgłosami wokół siebie. Morze huczało u jej stóp. Na wodzie unosił się ruchomy pomost, łączący krótki pasek plaży z wysepką Klåvholmen, wystającą kawałek dalej z wody. Konstrukcja szarpała łańcuchami trzymającymi ją przy brzegu.

Maria mocno chwyciła zabraną z auta, ciężką latarkę i omiotła snopem światła plażę i całą drogę do pomostu. Lśnił w blasku, zmoczony deszczem i morską pianą. Przy takiej pogodzie nie odważyłaby się na niego wejść. Był nie tylko zamknięty z powodu remontu, ale przede wszystkim śliski jak lód. Fale rozbijały się o niego co kilka sekund, opryskując deski kaskadami wody.

Maria znów spojrzała na morze. W ciemności majaczyły różne kształty. Fale unosiły się i opadały w równym tempie. Jeszcze tydzień temu panowała tu istna idylla. Teraz trudno było w to uwierzyć.

Nagle uwagę Marii przykuł jakiś ruch na granicy pola widzenia.

To był Ray-Ray, kolega po fachu i jej najbliższy współpracownik. Stanął kawałek dalej.

Oboje odczuwali ten sam niepokój. Agnes Eriksson spotkało coś złego.

Roland, ich szef, zadzwonił koło dziewiątej, kiedy Maria i Paul oglądali film. W takim miejscu wylądowali po ośmiu latach małżeństwa – przed telewizorem.

– W Kungshamn zaginęła kobieta – oznajmił. – Zgłosił to jej mąż. Wysłali do niego patrol z Uddevalli i koledzy są zaniepokojeni w takim samym stopniu jak ten facet. Weź Ray-Raya i porozmawiajcie z nim, postarajcie się coś ustalić. Nie cackajcie się z nim za bardzo, jeśli uznacie, że tak trzeba.

Od tamtej chwili minęło już kilka godzin. Erikssonowie mieszkali w Fisketången, dzielnicy Kungshamn, na którą lokalni mieszkańcy mówili Tången. Ich dom stał w sielankowym miejscu, otoczony prawie samymi domkami letniskowymi. Jednak Erikssonowie mieszkali tu na stałe i ich nieruchomość była nieco większa niż sąsiednie.

Ray-Ray wyrósł nagle tuż obok Marii.

– I co o tym myślisz? – zapytał.

– Że na razie mamy za mało danych – odparła.

Ray-Ray skierował przed siebie snop światła latarki. Błysnęły w nim rozwścieczone fale.

– To ślepy zaułek – stwierdził. – Jeśli przyszła tu, żeby sprawdzić łódź, liczba miejsc, w których może się znajdować, jest mocno ograniczona.

– Jak idzie rozpytywanie mieszkańców? – spytała Maria.

– W większości tych pieprzonych domków nie ma żywego ducha. Ale mamy świadka. Jakieś trzysta metrów stąd mieszka starsza kobieta. Zeznała, że widziała Agnes idącą chodnikiem tuż po osiemnastej. Nie wie, dokąd zmierzała, ale sądząc po kierunku, szła w stronę kąpieliska.

– Okej – rzuciła Maria w odpowiedzi.

Wiedzieli przynajmniej, że Agnes rzeczywiście wyszła z domu o godzinie, którą podał jej mąż. Wciąż jednak nie mieli pojęcia, czy udała się do przystani, jak zeznał, czy też skierowała się w jej stronę, ale później gdzieś skręciła.

Zanim sobie poszli, Maria ostatni raz spojrzała na morze. Snopy światła latarek jej kolegów tańczyły przy rzędzie domków, a nawet kawałek dalej, na wysepce Stortångskär, na którą, w odróżnieniu od Klåvholmen, dało się dojść o wiele krótszym pomostem. Dostrzegła kątem oka, że policjanci kroczą po nim ostrożnie, jak po lodzie, bo i on był śliski od deszczu i morskiej wody. Agnes i Ray-Ray wezwali posiłki zaraz po rozmowie z Fredrikiem Erikssonem, mężem Agnes. Uznali, że jego niepokój jest uzasadniony, w dodatku jego wersję potwierdził równie podenerwowany syn. Niedługo po tym ruszył zwyczajowy cyrk – sprawdzono pomosty i łodzie, przeszukano również domek rybacki Erikssonów. A ponieważ niczego nie znaleziono, obszar poszukiwań został poszerzony.

Wszyscy wiedzieli jedno: w taką noc nie należało wpadać do wody. Pochłonęłaby nawet najsilniejszego z ludzi.

Helikopter policyjny, nie bacząc na niesprzyjającą pogodę, latał tam i z powrotem, przeczesując teren. Oddalał się od brzegu, a potem wracał, zataczając półkola. Psy służbowe szukały Agnes z taką samą zaciętością jak prowadzący je funkcjonariusze.

Do poszukiwań przyłączyła się nawet straż przybrzeżna. Kilka jednostek wypłynęło w morze i sprawdzało obszar położony blisko brzegu. Wspomagała ich pilotówka z urzędu żeglugi morskiej. To była ciężka robota. Reflektory rzucały na wodę ostre światło, ale fale były tak wysokie, nawet blisko brzegu, że trudno było cokolwiek dostrzec. W dodatku istniało ryzyko, że jeśli Agnes jest w wodzie, któryś ze statków może ją potrącić. O ile w ogóle byłaby w stanie przeżyć w tak wzburzonym morzu.

Maria czuła buzującą w żyłach adrenalinę. Nie mogła się doczekać świtu i dziennego światła. Pragnęła, by Agnes miała realną szansę.

Nagle zadzwonił Roland. Ray-Ray odszedł w stronę domków.

– Jakieś postępy? – zapytał szef.

– Niestety nie. Na razie – odparła Maria.

– To ciężka noc. Od razu komunikuję, że jeśli poszukiwania się przeciągną, śledztwo poprowadzisz ty z Ray-Rayem.

Maria przełknęła ślinę.

– Znajdziemy ją – rzekła.

– Nie twierdzę, że będzie inaczej – mówił dalej Roland. – Ale musimy być gotowi na scenariusz, którego sobie wcale nie życzymy. Jeśli tak się stanie, chcę, żebyście byli przygotowani. Waszą bazą będzie przyczepa, a zespołem zarządzicie wedle własnego uznania.

Maria zesztywniała.

– Przyczepa? Przecież wiesz, że to nie działa, nie możemy…

– Nie mamy nic innego – przerwał jej Roland. – Spróbuję załatwić większą.

Zakończył rozmowę.

Przyczepa. Maria wiedziała, że Ray-Ray się nie ucieszy.

Odwróciła się, gdy ktoś nagle odkaszlnął za jej plecami.

Kilka metrów dalej stał Fredrik Eriksson.

Jego twarz wyrażała rozpacz, a zarazem determinację. Nie było po nim widać zmęczenia. Niepokój o żonę trzymał go na nogach i Maria wiedziała, że przez jakiś czas to się nie zmieni. Widziała już tylu ludzi w takim stanie, że nie potrafiłaby ich zliczyć. Swoisty rausz, jaki powodował lęk o bliską osobę, był najtrudniejszy do wyciszenia.

Podeszła do mężczyzny.

– Dużo ich tutaj – rzucił, spoglądając w stronę domków rybackich. – To znaczy… policjantów.

Maria kiwnęła głową.

– Robimy, co w naszej mocy, żeby znaleźć pańską żonę – powiedziała.

Fredrik zatoczył łuk snopem światła swojej latarki. Kończyły się w niej baterie i rzucała słaby blask. Maria próbowała pochwycić jego spojrzenie, ale patrzył we wszystkie strony, tylko nie na nią.

– Agnes jest świetną pływaczką – rzekł. – Naprawdę świetną.

– Tak, już pan o tym wspomniał – odparła. – Niech mi pan opowie jeszcze raz o dzisiejszym wieczorze – dodała spontanicznie, jakby nagle wpadło jej do głowy, by ponownie go o to zapytać.

Fredrik potaknął na zgodę i zaczął mówić. Słowa płynęły z jego ust jak potok.

– Już wczoraj usłyszeliśmy, że zepsuje się pogoda, ale wie pani, jak to jest. Człowiek zawsze sobie myśli, że nie będzie tak źle. Agnes wyszła z domu, żeby sprawdzić, czy łódź jest dobrze zacumowana, było tuż po szóstej. Powiedziałem, że zrobię kolację, bo dla odmiany wróciłem z pracy trochę wcześniej. W którejś chwili zorientowałem się, że długo jej nie ma. Nie odbierała telefonu. Zdążyłem przyrządzić pieczeń, wcześniej wyjąłem mięso z lodówki na jakiś czas, żeby nie wsadzać zimnego do piekarnika. Odczekałem jeszcze godzinę, a potem zacząłem się poważnie niepokoić i powiedziałem Isakowi, że martwię się o mamę. Wyszliśmy jej poszukać, a po półtorej godziny zadzwoniłem do was.

Maria znów kiwnęła głową. Fredrik już kilka razy relacjonował wydarzenia z wieczoru i za każdym razem podawał tę samą wersję. Jeśli zmyślił jakąś jej część, musiał być wytrawnym kłamcą.

Rozejrzał się bezradnie dokoła. W jego oczach dało się dostrzec panikę.

Maria go rozumiała.

Poszukiwania ruszyły od razu pełną parą z uwagi na złą pogodę. I fakt, że Erikssonowie zaplanowali wspólną kolację. Agnes zamierzała wyjść tylko na chwilę.

Maria położyła dłoń na barku Fredrika.

– Niech pan idzie do domu – powiedziała. – Do syna. Odezwiemy się, kiedy tylko uda nam się coś ustalić.

Fredrik pokręcił głową.

– Ona gdzieś tutaj jest – odparł. – Musi gdzieś być.

Od strony kąpieliska zbliżył się jakiś cień. Wkrótce dołączył do niego drugi i po chwili do Marii i Fredrika podeszli Isak z jakimś innym chłopcem. Ten pierwszy był wysoki, miał ciemne włosy ze skośną grzywką i poważny wzrok. Obaj byli nastolatkami, lecz w spojrzeniu kolegi Isaka połyskiwała czujność i większe skupienie niż u syna Agnes. W oczach Isaka była frustracja, choć jej powodem zapewne nie był wyłącznie fakt, że zaginęła jego mama. Sprawiał wrażenie nadpobudliwego. Manifestowało się to nie tylko w jego mowie ciała, ale i w sposobie mówienia.

– Czym wy się tu zajmujecie? – wysapał. – Dlaczego działacie tak powoli?

Wyrzucał z siebie słowa w takim tempie, jakby chciał jak najszybciej wypluć je z ust.

Fredrik spróbował położyć dłoń na ramieniu syna, lecz chłopak ją odepchnął.

– Policja robi, co może – rzucił Fredrik chrapliwie.

– Gówno prawda. Opieprzają się.

Maria rozumiała jego złość. Ostatnie godziny musiały mu się ciągnąć w nieskończoność.

– Robimy, co w naszej mocy – potwierdziła.

W następnej chwili dostrzegła kolejną osobę: krótko ostrzyżoną kobietę stojącą w pewnej odległości, jakby nie chciała przeszkadzać. Mimo to wydało jej się, że nieznajoma należy do grona ludzi otaczających Marię.

Fredrik i kobieta spojrzeli na siebie i skinęli sobie głowami. Kolega Isaka podszedł do niej i wywiązała się między nimi ożywiona dyskusja.

– Gdzie ona się podziewa? – rzucił Fredrik. Za moment odezwał się znów, nieco głośniej: – Gdzie, do cholery, jest moja Agnes?

– Znajdziemy ją – zapewniła Maria.

Wiedziała, że nie powinna składać takich obietnic, ale uznała, że tak trzeba. Rzadko bywała nieszczera. Sytuacja wymagała jej pełnego zaangażowania, czy to przez jedną noc, czy przez dłuższy czas.

Nigdy nie spotkała Agnes Eriksson, widziała tylko jej zdjęcia. Fredrik miał ich w telefonie mnóstwo i prawie na każdym jego żona emanowała siłą i spokojem. Miała też piękne, klasyczne rysy.

Spoglądała z fotografii ciepłym, empatycznym wzrokiem. Rezolutnie. Maria prawie zapomniała o istnieniu tego słowa, lecz nasunęło jej się samo z siebie, kiedy ujrzała zdjęcia zaginionej kobiety.

Rezolutność.

Optymizm.

Do tego powaga i zdecydowanie.

Fredrik spojrzał na Marię. Na jego twarzy malowało się tyle uczuć: niepokój, lęk i smutek, a zarazem determinacja i coś, co przywodziło na myśl nadzieję.

Maria zrobiła głęboki wdech.

– Znajdziemy ją – powtórzyła.

Przeniosła wzrok z powrotem w stronę morza i nabrała pewności, że powiedziała prawdę. Nie spocznie, zanim nie ustali, co spotkało tę kobietę o ciepłym spojrzeniu.

Jazda samochodem z Hovenäsbron na Kärleksvägen zajęła mniejniż trzy minuty. Gdy August pierwszy raz zobaczył nazwę ulicy – Miłosna – od razu się w niej zakochał. I miał szczęście, że natrafił na dom w tej lokalizacji, bo śpieszyło mu się ze znalezieniem lokum. Kupiony przez niego dawny zakład pogrzebowy miał duże mieszkanie na piętrze i jego pierwotny plan zakładał, że urządzi się w nim przynajmniej na początek, lecz tydzień po tym, jak podpisał umowę kupna, zadzwonił pośrednik i oznajmił, że ma złą wiadomość.

– Sprzedający znalazł przeciek w górnej łazience – zakomunikował. – Ale ma pan szczęście w nieszczęściu, bo znalazł firmę, która rozpocznie remont już jutro.

August strasznie się wściekł, a to nie zdarzało mu się często. Rozzłościła go bezczelna uwaga pośrednika. „Szczęście w nieszczęściu”. Nie podobał mu się taki opis sytuacji, w jakiej się znalazł.

Naprawa szkód poczynionych przez wodę musiała trochę potrwać. Najpierw należało wstawić wiatraki i osuszyć przemokniętą izolację, potem zreperować przeciek i odbudować to, co zostało zdemontowane. August nie mógł się nadziwić, że rzeczoznawca nie zauważył tej usterki. Jak mógł przeoczyć tak widoczną szkodę?

– Co pan powie na wynajem domu w Hovenäset? – zaproponował pośrednik. – Dostałem cynk o nieruchomości na Kärleksvägen.

Oferta trafiła Augusta prosto w serce. Ulica Miłosna. W dodatku w Hovenäset. Nie lubił przeciągać procesu decyzyjnego i zgodził się już po kilku godzinach. Oznajmił jednak, że nie chce wynająć tego domu na kilka tygodni, lecz od razu na rok. Nie chciało mu się przewozić znowu wszystkich rzeczy, poza tym chciał dać Hovenäset szansę. Janssonowie chętnie przystali na dłuższy wynajem i tak oto August wreszcie dotarł na miejsce.

Podczas krótkiej przejażdżki siedział z tyłu i patrzył na przemykające za oknem samochodu, tonące w ciemności domy letniskowe. Zawsze lubił być sam, ale może tak wielkie odosobnienie nie przypadnie mu do gustu?

– Czy tylko ja będę tutaj mieszkał? – zapytał, starając się, by zabrzmiało to jak żart.

– Skądże – odparła Esmeralda. – Mamy tu prawie stu dziesięciu stałych mieszkańców.

Sven uśmiechnął się krzywo.

– Trafił pan do prawdziwej metropolii – rzucił.

August odpowiedział mu uśmiechem.

– Mam nadzieję, że dom wyda się panu podobny do tego ze zdjęć, które panu wysłaliśmy – dodała Esmeralda nerwowym tonem, kiedy wysiadali z wozu.

– Na pewno – odparł August.

Budynek wyglądał podobnie jak większość otaczających go domów – drewniany, pomalowany na biało i posadowiony na granitowej podbudówce, prawie tak wysokiej jak August. Okna i drzwi zdobiły liczne rzeźbienia, po południowej stronie był balkon, a od strony sąsiada taras na poziomie parteru.

August poczuł rozlewającą się po ciele falę ciepła. Podobało mu się to miejsce.

Esmeralda weszła po schodkach i otworzyła drzwi.

August i Sven ruszyli za nią z walizkami.

W domu panował lekki zaduch. Nie był to jednak zapach pleśni czy grzyba, ale po prostu niewietrzonego wnętrza.

Po tym, jak weszli do środka, Esmeralda wciąż miała niepewną minę.

– Nie ma tu dużo miejsca – powiedziała. – Ale mam nadzieję, że panu wystarczy.

August był zdania, że będzie tu miał aż nadto przestrzeni. Na piętrze były hol, łazienka, pokoik gościnny i sypialnia z balkonem wychodzącym na morze. Na parterze mieściły się kuchnia, duży salon i niewielki pokój, w którym August od razu postanowił urządzić swoje domowe biuro. Dom nie był świeżo wyremontowany, ale nie sprawiał wrażenia zaniedbanego czy wymagającego unowocześnień. Z pewnością jednak on i Janssonowie mieli odmienny gust, jeśli chodzi o wystrój wnętrz. W doborze mebli nie dało się dostrzec wspólnego mianownika. Stare fotele nie współgrały ze stolikami do kawy nowszego typu, całości nie tworzyły również regały na książki i sfatygowane chodniki. Dom mógłby wyglądać w środku całkiem uroczo, gdyby nie tak przypadkowy dobór sprzętów.

Esmeralda i Sven wymienili szybkie spojrzenia.

– Kuchenka – rzucił Sven. – Pokaż panu, jak jej używać.

– Ach, no właśnie – rzekła Esmeralda.

Pośpieszyła do kuchni, a August uznał, że powinien podążyć za nią.

– Ten palnik jest trochę wolniejszy od reszty – oznajmiła pani Jansson, wskazując najmniejszy krążek. – Gdyby był jakikolwiek problem, proszę do nas zadzwonić.

Znów zerknęła na męża. Sven nie zareagował.

– Uwielbiam gotować – wyznał August. – Ale na pewno wystarczą mi trzy palniki.

Uśmiechnął się na znak, że jest zadowolony.

Mimo to Janssonowie wciąż byli spięci. Omiótł wzrokiem białe szafki i jasną drewnianą podłogę. Duże okna wyglądały tak, jakby właśnie je wymyto. Czyżby coś umknęło jego uwadze? Jakaś usterka, która wkrótce miała dać o sobie znać?

Nie spodziewał się niczego takiego.

A nawet jeśli coś go zaskoczy, to zawiadomi właścicieli.

– No dobrze… – odezwała się Esmeralda. – W takim razie damy już panu spokój.

– Proszę dzwonić bez wahania, gdyby coś było nie tak – dodał Sven. – Mieszkamy w Kungshamn, to tylko parę minut samochodem stąd.

– Jestem pewien, że będzie mi tutaj wygodnie – odparł August, odprowadzając Janssonów do przedpokoju.

Esmeralda posłała mu przelotny uśmiech.

– Nie chcę być wścibska, ale ciekawi mnie, dlaczego kupił pan zakład pogrzebowy i sprowadził się tu ze Sztokholmu – rzuciła. – To znaczy… ze stolicy do Kungshamn jest kawał drogi. I nie mam na myśli samej odległości. Sztokholm to wielkie miasto, a Kungshamn… o wiele mniejsze.

Pani Jansson nie miała świadomości, że właśnie sama odpowiedziała na swoje pytanie.

Augusta pociągała nie tylko odległość w kilometrach, ale również kontrast między jednym miejscem a drugim. Potrzebował odmiany i w którejś chwili uznał, że musi ona nastąpić już. I teraz, gdy tu dotarł, uzmysłowił sobie, że domek letniskowy nie zaspokoiłby tej potrzeby.

Miał za sobą najgorszy rok w całym swoim życiu.

Prawdziwy annus horribilis.

Określenie to wymyślił jego najstarszy stażem przyjaciel i kolega po fachu Henrik Mohlin i stanowiło ono trafny opis ostatnich dwunastu miesięcy. Henrik zapożyczył je od brytyjskiej królowej Elżbiety II. Jej annus horribilis to rok 1992, w którym część jej dzieci albo się rozwiodła, albo postanowiła żyć w separacji od swoich współmałżonków. Na dodatek wielki pożar zniszczył sporą część zamku Windsor. I choć August miał świadomość, że większość ludzi przechodzi w życiu jakiś ciężki okres, z niewiadomego powodu zakładał, że jemu przytrafi się to znacznie później. Po prostu nie był gotowy na to, że najgorszy czas nadejdzie, gdy będzie się znajdował w połowie drogi do dziewięćdziesiątki.

Złożyły się na to dwa główne nieszczęścia.

Pierwszym z nich było rozstanie. Porzuciła go kobieta, z którą przeżył ponad dwadzieścia lat. Miała na imię Helene i teraz należała już do przeszłości.

A zaledwie kilka miesięcy później odeszli jego rodzice. Z tą potworną stratą August nie pogodził się do obecnej chwili. Oboje zmarli tej samej doby i właśnie to zdarzenie najbardziej wpłynęło na jego decyzję o przeprowadzce na zachodnie wybrzeże.

Wolał jednak o tym nie mówić. To były prywatne i zbyt bolesne sprawy. Dlatego miał w zanadrzu inną odpowiedź dla tych, którzy zamierzali go zapytać o powód zmiany miejsca zamieszkania.

– Chciałem spróbować czegoś nowego – wyjaśnił Esmeraldzie. – W dodatku gdzieś, gdzie czuję się jak w domu. Kungshamn i Hovenäset wydały mi się odpowiednie, bo spędziłem tu trochę czasu w dzieciństwie.

Brzmiało to jak mądra, przemyślana decyzja. Jakże daleko odbiegało to od prawdy.

– Och, teraz rozumiem – rzekła pani Jansson. – A co pan robił w Sztokholmie?

– Zajmowałem się zarządzaniem aktywami.

– Co to oznacza w praktyce? – spytał Sven. – Mówił pan ludziom, jak rozmnożyć pieniądze?

– Mniej więcej – potwierdził August.

Był świetny w swoim fachu.

Tak dobry, że należał do najlepszych.

I tak dobry, że sam stał się bogatym człowiekiem.

Ale czy był szczęśliwy? Odpowiedź brzmiała „nie”.

Nigdy nie marzył o tym, by pracować w finansach, po prostu samo tak wyszło. Poświęcił tej branży dwie dekady swojego życia i ani razu dobrze się nie bawił. Wolał nie myśleć, co ta praca uczyniła jego duszy, nie roztrząsał też, ile – w sensie psychicznym – kosztowały go lata spędzone z Helene.

– A kiedy otwiera pan biznes w Kungshamn? – pytała dalej Esmeralda, najwyraźniej ani trochę niezainteresowana światem finansów.

– Dostanę klucze za tydzień – odparł August.

Kiedy przypominał sobie o znalezionej tak nagle usterce i niemożności wejścia do lokalu aż przez siedem dni, dopadał go ponury nastrój. Wolał o tym nie rozmawiać.

– Wkrótce pojawi się ogłoszenie w „Bohusläningen” – powiedział. – Mam nadzieję, że przyniesie oczekiwany efekt.

– Ogłoszenie? – zdziwił się Sven.

– Chcę, żeby lokalni mieszkańcy wiedzieli, co planuję – wyjaśnił August.

Esmeralda i Sven zawiesili na nim wzrok.

– Musi pan zaspokoić naszą ciekawość – rzuciła pani Jansson. – Co pan zamierza zrobić z zakładem pogrzebowym?

– Myślałem, że już wiecie – odparł August z zaskoczoną miną. – Otwieram antykwariat. Starocie Strindberga.

W tej samej chwili, w której wypowiadał nazwę swojego sklepu, huknął grzmot, tak silny, że zadrżały szyby w całym domu. Sekundę później niebo przeorała błyskawica, oświetlając na moment całą okolicę.

Potem zgasły wszystkie lampy i dom wynajęty przez Augusta Strindberga utonął w mroku.

Chcę, żebyś wrócił ze mną do domu.

Karl spojrzał na mamę, choć jego uwaga wciąż skupiała się na Isaku, Fredriku i policjantach.

– Wolę zostać, dopóki Isak tutaj jest.

To było kłamstwo.

Karl chciał zostać ze względu na siebie, ale nie miał ochoty o tym mówić.

Mama drżała z zimna, widział to wyraźnie. Było jej chłodno prawie przez cały czas, ale teraz trochę bardziej.

– Isak mnie potrzebuje – dorzucił.

To, dla odmiany, była prawda.

Ale również nie z tego powodu nie chciał wracać do domu.

Wiatr chłostał mu policzki. Podrapał się w miejscu, które ucierpiało najbardziej. Skrobał się po twarzy za każdym razem, kiedy był zestresowany, i nie potrafił opanować tego odruchu. Wysilił się, by ustać spokojnie w miejscu i nie trząść się w chłodzie. Nie tylko jego mamie było zimno.

Westchnęła.

– Okej – odparła. – Rób to, co uważasz za słuszne. Mam nadzieję, że użyjesz swojej mądrej głowy do podjęcia rozsądnej decyzji.

Położyła mu dłoń na karku i spróbowała przyciągnąć go do siebie miękkim ruchem, ale była za niska i za słaba.

– W każdym razie ja wracam do domu – oznajmiła. – Tato zostanie jeszcze kilka godzin i pomoże w poszukiwaniach. Obiecaj mi tylko, że nie dasz się Isakowi namówić na nic głupiego. Obiecaj, słyszysz?!

Karl kiwnął głową. Za kogo ona go uważała? Nie było aż tak źle, dobrze o tym wiedział.

Głos Isaka przewiercił się przez niepogodę. Karl miał wrażenie, że jego przyjaciel wyzywa policjantów od nierobów, ale nie był pewien, czy dobrze usłyszał.

Mama wsunęła dłonie do kieszeni.

– Będę miała telefon przy sobie – powiedziała. – Dzwoń, jakby co. Bez wahania, okej?

– Okej, obiecuję – zapewnił.

Mama posłała mu smutny uśmiech i odeszła. Obejrzała się za nim jeszcze wiele razy. Jakby się bała, że jej syn zniknie, gdy tylko odwróci się do niego plecami.

Karl nie mógł pojąć, jak mama daje radę tak się denerwować przez cały czas. Poza tym się bała. Najbardziej tego, że coś mu się stanie. Chociaż określenie „coś mu się stanie” nie oddawało rzeczywistości. Mama obawiała się wszystkiego, co inni uważali za normalne. Na przykład, że Karl wyprowadzi się z domu po maturze. I że już wie, co chce robić w dorosłym życiu. Marzył o kosmosie. Chciał być astronautą, w dodatku wykształconym przez NASA.

Helikopter przeleciał nad plażą, a potem znów oddalił się od brzegu. Karl dostrzegł, że jego mama odprowadza maszynę wzrokiem.

Gdyby tylko wiedziała to co ja, pomyślał. Wtedy rozchorowałaby się na serio.

W następnej chwili podszedł do niego Isak. Spojrzał w stronę jego mamy.

– Co chciała? – zapytał. – Chyba nie kazała ci wracać do domu?

– Nie.

– To dobrze. Policja to banda nieudaczników. Nic nie robią. Dlaczego nie przysłano wojska?

Isak miał zaczerwienione policzki i ciemny wzrok.

– Wojska? – Karl poczuł, jak przyśpiesza mu puls. – Nie wydaje mi się, żeby wojsko zajmowało się takimi sprawami.

Isak stęknął.

– Co za beznadzieja – rzucił. – Mama zaginęła. Tu i teraz. Jest kurewski ziąb. Co, jeśli jest ranna i gdzieś leży?

Karl przełknął ślinę.

Isak pociągnął go za przedramię.

– Idziemy – zarządził.

Zostawili za sobą pomost i kąpielisko i ruszyli w stronę domków letniskowych. Isak oświetlał po drodze każdy mijany ogródek. Karl robił to samo swoją latarką. Nagle Isak podszedł do jednego z budynków i skierował snop do środka przez ciemne okno.

– Co ty wyprawiasz? – zdziwił się Karl.

– Trzeba szukać porządnie – odparł Isak.

Karl spojrzał na dom wystraszonym wzrokiem. Nie miał pojęcia, do kogo należał. Isak też z pewnością tego nie wiedział.

– Co Agnes miałaby tam robić? – rzucił.

– A po co moja mama w ogóle zaginęła? – odciął się Isak. – Policja przeszukała same oczywiste miejsca, więc ty i ja musimy sprawdzić te, do których nikt nie zaglądał. No chodź. Znajdziemy ją.

Co, do diabła? – warknął Sven, gdy zgasło światło.

August wyjrzał przez okno na ulicę. W całym Hovenäset było ciemno jak w grobie.

Esmeralda otuliła się ciaśniej kurtką.

– Pewnie piorun gdzieś uderzył – powiedziała.

Sven się rozejrzał.

– Okropny taki mrok – rzucił. – Mam w aucie latarkę. Przyniosę.

Wyszedł z domu, a August przytrzymał drzwi, by nie zatrzasnął ich wiatr.

– Zostawię ją panu – dodał Sven, wróciwszy z latarką wielką niczym bochen chleba.

– Dziękuję – odparł August, przyjmując sprzęt.

Zapowiadało się, że jego pierwsza noc w nowym miejscu będzie słabo oświetlona.

Esmeralda oparła się o ścianę.

– Antykwariat, mówi pan? – zagaiła. – Niech pan zdradzi więcej.

August się uśmiechnął. Do niedawna sądził, że jest już za stary na zmianę branży. Że zamiast uganiać się za marzeniami, powinien raczej spełniać oczekiwania innych.

– Jestem dobrej myśli – powiedział. – Dokładnie sprawdziłem podaż staroci w Kungshamn i okolicach i…

– Musi pan świecić nam w oczy? – przerwał mu Sven. – Czuję się jak u dentysty.

– Oj, przepraszam. – August skierował snop światła latarki na siebie.

Ale kiedy ujrzał w szybie swoje odbicie z twarzą oświetloną od dołu, stwierdził, że wygląda tak, jakby zamierzał opowiedzieć historię z dreszczykiem.

Odwrócił latarkę ku podłodze.

– Porozmawiamy innym razem – rzucił Sven. – Przynajmniej zamkną się ci, którzy plotkują, że zamierza pan otworzyć burdel.

Augusta zatkało, a Esmeralda zrobiła zakłopotaną minę.

– Sven, co ty wygadujesz? – skarciła męża.

– Nie moja wina, co ludzie wygadują na stacji benzynowej.

– Nie, ale ty decydujesz o tym, co powtarzasz komuś, kogo ledwie zdążyłeś poznać – podsumowała pani Jansson.

Zaraz po tym pchnęła go lekko w stronę drzwi.

Burdel.

August nie mógłby być bardziej zaskoczony. Nikt, kto znał go chociaż trochę, nie wpadłby na coś podobnego. Co jak co, ale był on ostatnim kandydatem na właściciela takiego biznesu.

Odchrząknął i powiedział:

– Chciałbym poznać tutejszych mieszkańców. Dadzą mi państwo jakieś wskazówki?

– To zależy od tego, co pana interesuje – stwierdził Sven. – Może ratownictwo morskie?

– Ratownictwo morskie? – zdziwił się August. – Nie, to raczej nie mój konik.

– Aha, rozumiem. Może kiedyś sprawi pan sobie łódkę i zmieni zdanie.

Esmeralda się rozpromieniła.

– Zaczytani! – rzuciła. – To otwarty klub czytelniczy, każdy może przyjść. Spotykamy się raz w miesiącu u Belga i rozmawiamy o książce, którą wszyscy przeczytaliśmy. W następnym tygodniu otwieramy sezon jesienny, konkretnie drugiego września.

Augustowi spodobał się ten pomysł. Lubił czytać i miał nadzieję, że książki będą stanowiły dużą część oferty jego sklepu. Choć klub czytelniczy dalece odbiegał od tego, czym zajmował się na co dzień w Sztokholmie.

– Brzmi świetnie – odpowiedział. – U Belga to bar albo restauracja, dobrze zgaduję?

– Bar – potwierdziła pani Jansson. – Fajnie by było, gdyby pan do nas dołączył!

– Co aktualnie czytacie?

– Opowieść podręcznej Margaret Atwood. Jeśli potrzebuje pan więcej szczegółów, może pan zadzwonić do Marii Martinsson, ona prowadzi nasz klub i organizuje wszystkie spotkania.

August wyjął notes i zapisał kilka słów.

Zaczytani. Opowieść podręcznej. Atwood. U Belga. 2 września.

– Niech pan też zanotuje numer Marii – dodała Esmeralda. – Na wypadek pytań.

– Albo jeśli będzie pan potrzebował pomocy – dorzucił Sven. – Maria jest policjantką.

Pani Jansson wywróciła oczami, otworzyła kontakt w swoim telefonie i podyktowała numer. August zapisał rząd cyfr.

– Zawsze ma pan przy sobie ten notes? – spytał go Sven.

– Zawsze – potwierdził August. – Lubię takie ponadczasowe rzeczy.

Sven spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem.

– Lubię sprzęty, które istnieją naprawdę, mają swoją historię – dodał August, by uściślić, co miał na myśli.

Jansson podrapał się po głowie.

– W kuchni jest stare radio – powiedział. – Może to coś dla pana.

Esmeralda odwróciła się w stronę Augusta i wręczyła mu pęk kluczy.

– Tu ma pan klucz główny i dwa zapasowe – oznajmiła. – Ten jest do zapięcia w rowerze, na wypadek, gdyby chciał pan go wypożyczyć, zanim kupi pan sobie własny. Stoi za domem. A to zapasowy klucz do piwnicy. À propos… może powinniśmy panu powiedzieć coś na jej temat. Wchodzi się do niej z zewnątrz. Stoi w niej kilka pudeł po poprzednich najemcach, poza tym Sven trzyma tam też jakieś swoje graty. Jeśli zabraknie panu miejsca, proszę dać znać. Może pan też wstawić tam meble z domu, jeśli nie chce pan ich używać.

– Dziękuję – odrzekł August. – Pewnie tak zrobię, kiedy dotrą moje sprzęty.

– W takim razie powodzenia – podsumowała pani Jansson.

Ruszyła do drzwi, a tymczasem Sven uścisnął Augustowi dłoń.

– Wybrał pan dobre miejsce do życia – powiedział. – Oby prędko się wyjaśniło, co się stało z Agnes Eriksson, a wszystko wróci do normy.

August zdążył już zapomnieć o radiowozach, które minęły ich w drodze z przystanku autobusowego.

– To tak się nazywa ta zaginiona kobieta? – zapytał. – Agnes Eriksson?

Esmeralda potwierdziła skinieniem głowy.

– Mieszka w Kungshamn – odparła. – Mam nadzieję, że nie spotkało jej nic złego w tej niepogodzie.

– Na pewno spokojnie sączy wino w jakiejś knajpie – stwierdził Sven. – Albo wyjechała za granicę. Jej mąż zarabia kupę forsy, na pewno wymyślili coś sprytnego, żeby nie zapłacić podatku.

Oczy Esmeraldy pociemniały. Było jasne, że nie spodobały jej się słowa męża. Na jej twarzy odmalowały się strach i niepokój.

– Nie zaprzątajmy sobie głowy tą ponurą historią – dodał Sven. – Niech pan dzwoni, jeśli będzie pan potrzebował pomocy.

Jansson spojrzał za żoną, która zdążyła już wyjść. Zaskrzypiały pod nią drewniane schody. Sven zawahał się przez chwilę, a potem zrobił zdecydowany krok w stronę Augusta i rzekł ściszonym głosem:

– Ludzie gadają…

August czekał na dalszy ciąg.

– Rozumie pan? – mówił dalej Sven. – Niech pan nie wierzy we wszystko, co pan usłyszy. A już na pewno, jak ktoś zacznie gadać o kobietach, które zaginęły w tych stronach.

August uznał, że to dziwaczna uwaga. Czyżby zniknęło tu więcej kobiet?

– W porządku – odparł niepewnie.

– Mówię poważnie – ciągnął Sven. – Niech pan nie słucha, co ludzie wygadują. Z tym domem jest wszystko w porządku.

August uniósł brwi.

– W porządku… – powtórzył.

Sven kiwnął głową.

– Dobrze. Bardzo dobrze.

Potem zniknął za drzwiami.

August został sam w ciemnym przedpokoju.

„Z tym domem jest wszystko w porządku”.

Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Jansson sam do końca nie wierzył w to, co mówił.

Przeszedł do kuchni, oświetlając drogę latarką. Wspomniane przez Svena radio stało na jednym z parapetów. August dostrzegł, że urządzenie nie ma kabla. Może działało na baterie?

Włączył je na próbę.

W kuchni rozległy się trzaski.

Ściszył dźwięk, poszukał jakiejś stacji i wkrótce namierzył P٤ Väst. Nadawano właśnie lokalne wiadomości, mówiono o niepogodzie i zaginięciu wspomnianym przez Janssonów.

Reporterka o młodym głosie relacjonowała prosto z Kungshamn. Mówiła szybko jak komentator sportowy i nie zadawała sobie trudu, by ukryć podekscytowanie.

– Jest tu ze mną inspektor kryminalna Maria Martinsson, kierująca poszukiwaniami Agnes Eriksson – wyrecytowała. – Kiedy, pani zdaniem, uda się ją odnaleźć?

August wytężył słuch. To musiała być ta sama Maria Martinsson, która prowadziła klub czytelniczy.

Za moment usłyszał drugi kobiecy głos.

– Robimy, co w naszej mocy, żeby odnaleźć Agnes Eriksson. Ktokolwiek widział albo słyszał coś mogącego mieć związek ze sprawą, niech niezwłocznie zadzwoni na policję.

W odróżnieniu od reporterki policjantka przemawiała pewnym i spokojnym głosem.

Autorytet, pomyślał August. Ta kobieta jest autorytetem.

– Co może nam pani powiedzieć o Agnes Eriksson? – pytała dalej dziennikarka.

W okno zabębniła nowa fala deszczu.

August zadrżał z zimna.

– W tej chwili skupiamy całą uwagę i wszystkie nasze siły na odnalezieniu jej – odparła policjantka. – Mamy nadzieję, że wszystko wyjaśni się jeszcze tej nocy. Przepraszam, ale muszę wracać do pracy.

– Dziękuję za rozmowę – podsumowała reporterka.

August wyłączył radio.

Burza zamruczała głucho i niebo przecięła kolejna błyskawica.

Zaraz po tym rozbłysły światła.

Wrócił prąd.

Listopad

Dziś po raz pierwszy spotkałam się z terapeutą. Szefowa osobiście umówiła mi wizytę u psychologa w Uddevalli. Rozpoczęcie terapii najbardziej ucieszyło mojego męża. Wiem, dlaczego uznał, że to taki świetny pomysł. Powiedziałam mu, że czuję się wycieńczona i zagubiona, że chciałabym zmienić swoje życie – dom, pracę, męża. Fredrikowi nie przyszłoby jednak do głowy, że sam mógłby w tej sytuacji wykazać się inicjatywą. Uważa, że problem tkwi we mnie, i zażyczył sobie, żebym się z nim uporała, zanim on oberwie rykoszetem.

Terapeuta zalecił mi pisanie pamiętnika. Nie każdego dnia, wystarczy, jeśli zrobię wpis raz w miesiącu. Łatwiej mi się odnieść do dłuższego okresu, bo mam większą perspektywę.

Spodobał mi się ten pomysł.

– Niech mi pani o sobie opowie – poprosił psycholog. – Co pani doskwiera? I czy jest coś, co sprawia, że czuje się pani szczęśliwa?

Moim zdaniem wygląda to tak:

Najszczęśliwsza jestem w pracy. Ale to dość niestabilna rzecz. Uwielbiam być nauczycielką. Ludzie mówią, że to po mnie widać, że promienieję, że bije ode mnie entuzjazm i zapał, kiedy opowiadam o tym, co się dzieje w szkole, u uczniów w mojej klasie. Nie wątpię, że tak jest. Wręcz mam nadzieję, że to prawda. Ale skoro widać, kiedy promienieję, musi się również dać poznać, kiedy gasnę. Bo, jak już wspomniałam, praca jako źródło szczęścia to niestabilny grunt.

Nie chcę tak dłużej żyć. Potrzebny mi jakiś plan i muszę go opracować jak najszybciej. Za niecałe dwa lata Isak skończy liceum i już oznajmił, że zaraz po tym zamierza się wyprowadzić. Wierzę, że to zrobi. Z jednej strony widzę, że wciąż mnie potrzebuje, z drugiej jeszcze nigdy nie był aż tak nieświadomy tego, że nie poradzi sobie sam.

Fredrik tylko pracuje i pracuje. Można by powiedzieć, że haruje jak wół, żeby iść do przodu, ale nigdy nie widać, żeby ruszył się z miejsca w którąkolwiek stronę. Wygląda jednak na to, że mu to nie wadzi. Jest spokojny dopóty, dopóki żyje w przekonaniu, że jego sukces to coś, co budzi zazdrość i podziw u innych.

Mnie nie obchodzi, co myślą sobie ludzie wokół nas.

Nie pasujemy do siebie.

Chwile, kiedy mam wrażenie, że nasz związek zachował jeszcze jakiś pazur, są nieliczne i zdarzają się tylko wówczas, gdy się kłócimy. Bo po awanturze uprawiamy seks na zgodę i muszę przyznać, że akurat to z jakiejś przyczyny wychodzi nam za każdym razem coraz lepiej. Wiem, że to niezdrowe, ale nie mam pojęcia, jak mielibyśmy się z tego wyrwać. Zresztą tego seksu między kłótniami nie ma aż tak wiele. Fredrik, jak wspomniałam, w kółko pracuje.

Terapeuta chciał też wiedzieć, kiedy ja i Fredrik funkcjonujemy najlepiej jako para. Powiedziałam, że dobrze nam się razem podróżuje, ale to trochę za mało.

Żałuję, że łączy nas już tak niewiele.

Że tak bardzo się od siebie oddaliliśmy.

Życie toczy się dalej.

Chodzę do pracy i wracam do domu.

Praca i dom.

Coś musi się zmienić. Musi nadejść jakiś przełom. Nawet nie wiem, kiedy stałam się ekspertką od zaspokajania potrzeb innych ludzi i zapomniałam o swoich. A prawda jest taka, że nikt inny też ich nie dostrzega. Gdyby więc ktoś mnie poprosił, żebym opisała siebie w dwóch zdaniach, brzmiałoby to tak:

Nazywam się Agnes Eriksson.

I nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się przez kogoś dostrzeżona.

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału:Stormvakt

Copyright © Kristina Ohlsson, 2020

Published by agreement with Salomonsson Agency

All rights reserved

Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Smak Słowa

Copyright © for the Polish translation by Ewa Wojciechowska

The cost of this translation was supported by a subsidy from the Swedish Arts Council,

gratefully acknowledged.

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Edytor: Anna Świtajska

Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz

Projekt graficzny książki: Piotr Geisler

Projekt okładki: &Visual

ISBN: 978-83-67709-49-1

Druk: Drukarnia Abedik

Wydawnictwo Smak Słowa

ul. Bohaterów Monte Cassino 6A

81-805 Sopot

tel. 507-030-045

Zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa

www.smakslowa.pl