Seria o Auguście Strinbergu. Lód - Kristina Ohlsson - ebook

Seria o Auguście Strinbergu. Lód ebook

Kristina Ohlsson

0,0
49,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Krajobraz tonie w śniegu, a August Strindberg czuje się szczęśliwszy niż kiedykolwiek dotąd. Prowadzony przez niego sklep „Starocie Strindberga” prężnie się rozwija. A co najlepsze – August się zakochał.

Jednak pewnej mroźnej styczniowej nocy spokój mieszkańców Hovenäset burzy gwałtowny pożar. Płomienie pochłaniają dwa domki rybackie – jeden należący do Augusta, a drugi do samotnego, posuniętego w latach Axela Ehnboma. Współprowadząca śledztwo Maria Martinsson szybko odkrywa, że przyczyną pożaru było podpalenie. Wkrótce okazuje się, że doszło również do morderstwa. Ktoś w Hovenäset skrywa mroczną tajemnicę. Ale niebezpieczeństwo nadciąga też z innej, zupełnie nieoczekiwanej strony. Życie Augusta jest zagrożone.

Lód to druga po świetnym Sztormie część napisanego przez Kristinę Ohlsson bestsellerowego cyklu o Auguście Strindbergu.

Wciągający cozy crime autorstwa Kristiny Ohlsson (…). W powieści Lód Ohlsson mistrzowsko buduje suspens, sięgając po różne techniki opowiadania i różne plany czasowe. Nigdy nie zdradza przy tym za dużo. - NDR, Niemcy

Ekscytująca, trzymająca w napięciu lektura na długie zimowe wieczory! - Expressen, Szwecja

Nie sposób przeoczyć faktu, że autorka nawiązała silną relację z Hovenäset. Zgrabnie przeskakuje między perspektywą lokalsa a perspektywą osoby, która dopiero niedawno sprowadziła się w te strony – oba punkty widzenia zostały oddane bardzo wiarygodnie. W Lodzie mamy też realistyczny opis trudnej sytuacji pewnego rodzeństwa. Sceny z ich udziałem dotykają do żywego i na długo zapadają w pamięć. Mamy ochotę przytulić trzynastoletnią Hillevi, która dźwiga na swoich barkach odpowiedzialność za pięcioletniego braciszka, Sama, ponieważ ich mama sobie nie radzi. W powieści znalazło się również miejsce dla miotającego się między gniewem a melancholią wujka, który mimo swojej nowej roli pozostaje wciąż zabawnym i sympatycznym gościem z pierwszej części cyklu. August Strindberg bez wątpienia stał się już lokalsem i z pewnością możemy wypatrywać jego dalszych przygód. - Göteborgsposten, Szwecja

Lód to świetnie wyważony kryminał. (…) Powieść zawiera pełne sympatii i zrozumienia opisy ludzkich charakterów. Pochłania się ją jednym tchem. (…) Świetna robota, Kristino Ohlsson. - Smålandsposten, Szwecja

Kristina Ohlsson (ur. 1979) jest jedną z najpopularniejszych szwedzkich autorek kryminałów i książek dla dzieci. Zanim została pisarką na pełen etat, pracowała dla OBWE (Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie), szwedzkiej służby bezpieczeństwa i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Odkąd całkowicie poświęciła się karierze literackiej, jej nazwisko często pojawia się na krajowych i międzynarodowych listach bestsellerów. Jest również ulubienicą krytyków. W 2020 roku rozpoczęła pracę nad nową serią kryminalną o Auguście Strindbergu, której akcja rozgrywa się na klimatycznym zachodnim wybrzeżu Szwecji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 603

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Pierwszy śnieg spadł tuż przed drugą niedzielą adwentu. Pojedyncze, jakby zagubione płatki opadały z wolna na Hovenäset. Niedługo po tym miejscowość chwycił w szczypce mróz. Na Nowy Rok zatoczki i fiordy skuwał już gruby lód i pierwszy raz od niepamiętnych czasów można było jeździć na łyżwach po Klevekilen, przy kempingu Johannesvik.

Wszyscy lubili ten sport – dzieci i dorośli ślizgali się tam i z powrotem po gładkiej tafli. Był to zachwycający widok. Słońce świeciło na bezchmurnym zimowym niebie, odbijając się od okalających zatokę przysadzistych, pokrytych śniegiem skał.

Mieszkańcy Hovenäset powtarzali, że od lat nie doświadczyli tak wielkiego mrozu. Nareszcie przyszła prawdziwa zima. Ktoś sobie przypomniał, że dawniej bywała taka zimnica, że morze zamarzało aż do wyspy Hållö, położonej spory kawałek od Kungshamn. Może w tym roku to się powtórzy?

Jednym z tych, którzy naprawdę doceniali zarówno jazdę na łyżwach, jak i chłód, był mężczyzna nazywany przez miejscowych sztokholmczykiem. August Strindberg – imiennik wielkiego szwedzkiego pisarza i dramaturga – mieszkał w Hovenäset prawie od sześciu miesięcy, ale ludzie wciąż postrzegali go tak, jakby sprowadził się tu wczoraj.

Nikt w gruncie rzeczy nie wierzył, że jego biznes – sklep ze starociami, założony w dawnym zakładzie pogrzebowym w Kungshamn – wypali. Zwłaszcza po okropnych zdarzeniach, jakie rozegrały się minionej jesieni. Lecz jak dotąd interes się kręcił. August nabrał wiatru w żagle i zapowiadało się, że zamierza zostać na zachodnim wybrzeżu.

Możliwe, że zawdzięczał to swojej aparycji. Jego nienachalny, łagodny sposób bycia wydobywał z ludzi ich najlepsze cechy. A rozbrajająca, niemal dziecięca naiwność, błyskotliwość oraz zaskakujące nazwisko najwyraźniej zobowiązywały do dobrego zachowania. Wprowadzał pozytywny ferment. August Strindberg był pracowity i miał mnóstwo oryginalnych pomysłów.

Jakby zaś tego było mało, potrafił jeździć na łyżwach. Kiedy zatoka zamarzła, wybrał się na lód jako jeden z pierwszych. On też ostrzegał pozostałych przed roztopami, gdy przez kilka dni temperatura nie spadała poniżej zera.

Nie powstrzymywało to jednak mieszkańców od przejażdżek. Lód skuwał Klevekilen jak okiem sięgnąć i cóż jakiś sztokholmczyk mógł wiedzieć o tutejszych zatokach?

Któregoś dnia jedna z sąsiadek wylądowała w końcu w zimnej wodzie, lecz gdy to się stało, większość zdążyła już pójść do domów. Została tylko grupka nastolatków rozwiązujących łyżwy nad brzegiem.

Dzieciaki najpierw usłyszały zapowiedź tego, co miało się sfinalizować kilka sekund później: suche trzeszczenie, potem głuchy trzask – lodu i nadziei na ucieczkę – a w końcu przeraźliwy pisk kobiety, która wpadła do wody. Tylko jeden, wysoki i przenikliwy.

Zapadła cisza. Gęsta i mrożąca krew w żyłach.

Lecz nie na długo.

Młodzież zrozumiała, że to poważna sprawa. Należało działać tu i teraz. Jeden z chłopców zadzwonił po pomoc, a drugi wszedł na lód w samych skarpetkach.

Po chwili od strony przerębla doleciał śmiech.

– Stoję na dnie! – zawołała kobieta. – Dotykam dna!

Później mieszkańcy opowiadali sobie tę historię na okrągło.

Było w niej wszystko – napięcie, dreszczyk przerażenia i szczęśliwe zakończenie.

Po tym incydencie ludzie przestali wchodzić na lód. W następnym tygodniu na zatoce nie było ani jednego łyżwiarza. Temperatura podniosła się jeszcze bardziej i zaczął się topić nawet śnieg.

Ale wkrótce pogoda znów się odmieniła.

Z dnia na dzień wrócił mróz, a z nieba poleciał biały puch. Lód ponownie skuł wody Klevekilen, zacierając ślady po niedawnym zajściu. I z każdym kolejnym dniem ci, którzy tęsknili za łyżwami, czuli się coraz pewniej.

Lód się trzymał.

Wróciła sielanka.

Przynajmniej na Klevekilen.

Bo w jednym z domów w Hovenäset nabrzmiewała rozpacz. Czas płynął za szybko, a tajemnic było zbyt wiele. Wraz z nimi umacniała się samotność.

Nadeszła pora, by to przerwać.

Nie było czasu do stracenia.

Axela Ehnboma obudził zsuwający się z dachu śnieg. Odgłosu roztopionej mazi zjeżdżającej ze stromej powierzchni nie dało się pomylić z niczym innym. Brzmiał jak rozpaczliwe westchnienie i potrafił postawić na równe nogi nawet najspokojniejszego człowieka. Działo się tak za sprawą dachówek. Axel zamierzał któregoś dnia poprawić poszycie, ale nie śpieszyło mu się z tym. Miał o wiele poważniejsze problemy niż dach źle znoszący obciążenie ze śniegu. Niewiele o nich mówił, lecz to nie zmniejszało ich rozmiarów.

Sprawczość, myślał. Muszę okazać sprawczość i siłę do działania.

I tak też zrobił.

Zamrugał kilka razy, próbując odzyskać ostrość widzenia i trzeźwość umysłu.

Aż dziw, że udało mu się zasnąć.

To pewnie przez szok, stwierdził w myślach. Oszołomienie z powodu tego, co uczynił.

Była pierwsza w nocy i w domu panowała gęsta cisza. Podobnie jak w całym Hovenäset.

Axel nigdy nie sądził, że może być aż tak cicho.

Oby tylko nie poniósł porażki. W przeciwnym razie nie będzie mógł dalej żyć. Nie zrobiłby czegoś takiego drugi raz.

Usiadł na łóżku. Kiedy to jego ruchy stały się tak cholernie powolne? Nie świętował ani swoich osiemdziesiątych, ani osiemdziesiątych piątych urodzin. Bo niby z czego miał się cieszyć? Że odchodzi rok za rokiem, a on nie ma czym zapełnić upływającego czasu?

Nie, dziękuję.

Axel nie lubił być w centrum uwagi, to zajęcie dla innych.

Akurat tej nocy łamało go w kościach bardziej niż zwykle. Czuł sztywność w plecach i palenie w karku, tak dojmujące, jakby ktoś podpalił mu tył głowy.

Przesunął dłonią po bolącym miejscu.

Za trzy tygodnie skończy osiemdziesiąt sześć lat.

Tym razem również nie zamierzał świętować.

Śnieg zsunął się już z dachu i zapadła cisza, lecz Axela ogarnęło nagle nieprzyjemne uczucie, że zrobiło się ciemniej niż zwykle. Nigdy nie opuszczał rolety na noc, sypiał czujnie, jak stróżujący pies. Tak zawsze mówiła o nim Denise.

– Powinnam się cieszyć, że w ogóle się kładziesz – powtarzała. – Zawsze tak się boisz, że coś cię ominie.

Ona rozumowała inaczej. Uważała, że na wszystko ma czas, ale to ona zmarła pierwsza. I to o wiele wcześniej, niż którekolwiek z nich mogłoby przypuszczać.

– Niech to jasny szlag – zaklął Axel tamtego okropnego dnia, kiedy usłyszeli, że Denise zachorowała na stwardnienie zanikowe boczne, najgorszą ze wszystkich chorób.

Miała dopiero pięćdziesiąt pięć lat. Axel skończył siedemdziesiątkę. Rok później już jej nie było.

Jak przeżyć utratę miłości swojego życia?

Nie rozumiał tego wtedy i nie pojął aż do tego dnia.

Małżeństwo z Denise od początku było projektem wysokiego ryzyka. Axel przypłacił je utratą relacji ze swoimi rodzicami i rodzeństwem.

– Jak mogłem być tak głupi, że cię zachęcałem, kiedy zacząłeś mówić o przeprowadzce do Chicago? – grzmiał ojciec, kiedy usłyszał o ich związku. – Powinienem był się domyślić, że przerobisz coś wartościowego na najohydniejszą możliwą rzecz.

– Kocham ją – odpowiedział mu wtedy Axel.

I sam się zdziwił, jak spokojnie zabrzmiał jego głos.

– Jest taka młoda… – dorzuciła matka. – Czy na pewno wie, co chce zrobić ze swoim życiem?

– Nie jest już dzieckiem – stwierdził Axel. – I owszem. Wie, czego chce. Tak jak ja.

– Jeśli ożenisz się z kimś takim, nie pokazuj się więcej w domu – skwitował ojciec.

„Z kimś takim”.

Z kobietą o ciemnej skórze.

– Ożenię się, z kim mi się podoba – oznajmił rodzicom i opuścił rodzinny dom.

Jak się miało okazać, na dobre.

Po jakimś czasie doszedł do wniosku, że był naiwny.

Nawet nie przyszło mu do głowy, jak to się skończy. Że tylu ludzi będzie mu robiło uwagi na temat jego wyboru towarzyszki życia.

Zresztą żadne z nich o tym nie pomyślało. Choć Denise, mimo że sporo młodsza od Axela, zdążyła się już do pewnych rzeczy przyzwyczaić. Jako czarnoskóra, przez całe dzieciństwo zbierała doświadczenia, jakich Axel nie potrafił sobie nawet wyobrazić.

On widział w niej zachwycająco piękną dziewczynę o umyśle ostrym jak brzytwa. Na sam jej widok uginały się pod nim kolana. Rozmawiali ze sobą godzinami. Czy mógł pragnąć więcej?

Zakaszlał sucho, potem wstał i powoli podszedł do okna. Że też wspomnienia potrafią zadawać taki ból po tylu latach.

Kolana trzeszczały przy każdym kroku. Uważał jednak, że powinien się cieszyć, iż jego ciało brzmiało jak orkiestra. W przeciwnym razie cisza w domu byłaby jeszcze bardziej przytłaczająca.

W żadnym z pobliskich zabudowań nie paliło się światło. Powoli, acz konsekwentnie, otaczające go budynki przeobrażały się w domy zamieszkałe jedynie latem. W najbliższej okolicy na stałe zostali już tylko on i Mary Thynell z domu po drugiej stronie ulicy.

Axel nie miał nic przeciwko ciszy, jaka zapanowała nad jego skrawkiem Hovenäset po tej przemianie. Wręcz przeciwnie. Nie przepadał za ludźmi, bo byli ciekawscy. Choć zdarzały się, rzecz jasna, wyjątki. Należał do nich ten nowy, August Strindberg, nazywany sztokholmczykiem. Pilnował swojego nosa i nie interesował się tym, co robią inni.

Denise by go polubiła. Axel myślał o tym już wiele razy.

Tylko to imię i nazwisko.

August Strindberg.

Co też strzeliło do głowy rodzicom tego człowieka?

Wpatrując się w cienie za oknem, Axel pochylił się nad parapetem. W ostatnich tygodniach udało mu się załatwić mnóstwo spraw. Zrobił porządki, na jakie nie mógł się zdobyć przez całe lata.

I wtedy na horyzoncie pojawił się ten Strindberg.

Otworzył sklep ze starociami i mógł być zainteresowany tym lub owym przedmiotem czy sprzętem, którego Axel nie chciał zatrzymać, lecz nie zamierzał też wywozić na wysypisko.

Wzruszył ramionami. One też go bolały. Nanosił się ciężkich gratów i zaszkodził swoim stawom. W ostatnim czasie czuł, jak z wolna ogarnia go zmęczenie i pogarsza się jego zdolność koncentracji. Im więcej sortował i pakował, tym więcej rzeczy odkładał na bok. Kartonowe pudła były lżejsze, niż oczekiwał. Za to było ich tyle, że nie sposób zliczyć. Większość z nich Axel zaniósł do piwnicy. Miały tam stać aż do jego śmierci.

Wobec dwóch miał jednak całkiem inne plany.

Jedno przeznaczył dla Strindberga, a drugie miało zniknąć. August zaproponował, że wpadnie po rzeczy przeznaczone do antykwariatu, lecz Axelowi ten pomysł nie przypadł do gustu. Co, jeśli sztokholmczyk zacznie wypytywać o te wielkie porządki? Nawet tak dyskretny człowiek jak on mógłby zainteresować się taką zmianą. Axel sam zaniósł mu ten karton, ale oczywiście nie zastał go w domu. Uznał, że zawożenie rzeczy aż do Kungshamn byłoby przesadą, więc ostatecznie zostawił pudło w kaplicy w Hovenäset i dał Augustowi znać, żeby je stamtąd odebrał.

Teraz musiał jeszcze zająć się drugim kartonem. Po dłuższym zastanowieniu wpadł wreszcie na pomysł, który z upływem czasu coraz bardziej mu się podobał. Naprawdę nie sądził, że kiedykolwiek w życiu będzie musiał zacierać jakieś ślady.

Powodem nagłego zamiłowania do czystości i porządku były bowiem stare tajemnice i poczucie winy. I choć przeczytał w swoim długim życiu wiele książek i sporo obszernych listów, nie znajdował słów mogących opisać to, przez co obecnie przechodził.

Przełknął ślinę.

Hovenäset było prawdziwą idyllą, lecz od czasu do czasu ten sielankowy obraz mąciło jakieś mało przyjemne zdarzenie. Właśnie nadciągało kolejne, choć na razie wiedział o nim tylko on.

Czekał i czekał. Kulminacja powinna nastąpić lada chwila. Axel zadbał o to, żeby nikt nie ucierpiał, ale bardzo pragnął, żeby było już po wszystkim.

Czuł suchość w ustach i sztywność w całym ciele, lecz jego wzrok pozostawał bystry.

Oddychał ciężko. Czekał na moment, w którym dopadną go jego własne tajemnice. Udało mu się przynajmniej załatwić to tak, żeby jak najmniej szamba gotowego do eksplozji obryzgało dobre imię Denise. W zaistniałych okolicznościach było to niewielkie, ale istotne pocieszenie.

Axel miał właśnie opuścić swoje stanowisko przy oknie, kiedy dostrzegł przemykającą w cieniu czarną postać. Zmarszczył czoło i przybliżył nos do szyby. Jakby dzięki temu mógł lepiej widzieć.

Postać szła powoli w stronę jego domu.

Powłóczyła nogami i była drobna. I z pewnością niska.

Nie chcesz, żeby ktoś cię zobaczył, pomyślał Axel. A ja tu stoję i cię widzę.

Podłoga w sypialni zaskrzypiała pod jego stopami. Zastygł w bezruchu i czekał. Wiedział, że musi się mieć na baczności.

Postać na ulicy też przystanęła. Axel wytężył zmysły jeszcze bardziej. Od zawsze uwielbiał widok z obu sypialni w tym domu. Z jednego okna można było patrzeć na dachy sąsiednich zabudowań, rząd domków rybackich, a nieco dalej na morze. To, od którego właśnie się cofnął, wychodziło na ulicę.

Nie był w stanie dostrzec, kim jest ciemna postać na chodniku.

Mógł to być ktoś o złych zamiarach, lecz równie dobrze amator nocnych przechadzek. Choć w to drugie Axel zbytnio nie wierzył. Widywał co prawda w swojej okolicy wielu spacerowiczów i biegaczy, jednak niezwykle rzadko nocą, a poza tym osoba, którą miał przed oczami, zachowywała się zupełnie inaczej niż oni.

Po chwili zniknęła w głębszym cieniu. I już się nie pojawiła.

Dziwne.

Nagle do uszu Axela doleciał jakiś dźwięk.

Ktoś był w ogrodzie.

Wtem rozległo się skrzypnięcie, przez które skoczył mu puls. Drzwi wejściowe. Ktoś je otworzył i zaraz zamknął.

Zapomniałem zamknąć je na klucz? – pomyślał Axel.

Zdarzało mu się to, choć rzadko. Dawno minęły czasy, kiedy on i Denise, nieniepokojeni ponurymi myślami, zostawiali je otwarte na noc.

Jeśli nie przekręcił klucza, wiatr mógł otworzyć drzwi i poruszać nimi to w jedną, to w drugą stronę.

Tyle że było całkiem bezwietrznie.

Axel sięgnął po telefon. Wyświetlacz nie chciał ożyć, komórka się rozładowała.

Niech to diabli, zaklął w duchu.

Te nowoczesne telefony… Nie pojmował, w czym miałyby być lepsze od starych. Działały tylko na baterie i trzeba je było co chwila ładować. Rzucił aparat na łóżko. Jak dobrze, że wciąż miał telefon stacjonarny. Większość ludzi dawno z niego zrezygnowała i zdecydowała się zaufać tym przenośnym, ale nie Axel. Każdy zdrowo myślący człowiek powinien wiedzieć, że nie robi się takich rzeczy.

Wsunął stopy w kapcie. Aparat stał w gabinecie, kilka metrów dalej.

Przechodząc z pokoju do pokoju, usłyszał kolejny podejrzany dźwięk i znów pożałował, że nie naładował komórki. Podłoga na parterze zaskrzypiała, jakby ktoś po niej szedł.

Axel nie był w domu sam.

Kurwa mać.

Mimo to nadal miał przewagę. Intruz nie wiedział, że obudził gospodarza.

Powinien zdążyć wejść do gabinetu i wezwać pomoc. Jednak nie dało się tego zrobić bezszelestnie. Nie miał na to szans. A kiedy już wejdzie do pokoju, nie będzie mógł się w nim zamknąć.

Kroki intruza się zbliżały. Ktokolwiek włamał się do jego domu, przemierzał hol na parterze.

Zaraz po tym wszedł na schody.

To pomogło Axelowi podjąć decyzję.

Nie myślał już o tym, co robi, pozwolił instynktowi przejąć inicjatywę. Pośpieszył do gabinetu. Szybko, jak najszybciej.

W połowie drogi się zatrzymał.

W domu na nowo zapanowała cisza. Kroki na schodach ucichły, ale nie wyglądało też na to, by zdemaskowany intruz rzucił się do ucieczki.

Axel stał jak skamieniały.

Czyżby był już tak stary, że miał majaki?

Zaczęło się, pomyślał. To początek końca. Popadłem w paranoję. Jakież to żałosne i smutne.

W końcu ruszył z miejsca. Podszedł do schodów i spojrzał w dół.

Pięć miesięcy.

Gdzie podział się ten czas?

August Strindberg leżał w łóżku z zamkniętymi oczami. Nie mógł spać. W pokoju było ciemno jak w grobie, do tego zimno jak w lodówce.

Nie dlatego, że on tak chciał – takie warunki do spania lubiła Maria.

Jego dziewczyna.

Spała obok, z głową złożoną na jego piersi. Łaskotał go każdy jej wydech. I to było jedno z najprzyjemniejszych odczuć, jakie znał.

Pięć miesięcy.

Czas pędził na złamanie karku, a zarazem płynął tak wolno.

Jeszcze tylko miesiąc, a August będzie mógł świętować półroczny jubileusz. Dokładnie tak mówili jego sąsiedzi i przyjaciele. Że zbliża się „jubileusz”. Chcieli przez to powiedzieć, że ma powody do radości i że oczekują imprezy.

– Nie sądziliśmy, że wytrwasz tak długo – przyznawali. – Nie po tym, co tutaj zaszło.

„Po tym, co tutaj zaszło”.

August odganiał myśli o tych wydarzeniach. Przeprowadził się na zachodnie wybrzeże, żeby zacząć wszystko od nowa. Spędziwszy prawie całe dotychczasowe życie w Sztokholmie, zapragnął zamieszkać w innym miejscu. Dlatego porzucił pracę finansisty i otworzył antykwariat w dawnym zakładzie pogrzebowym w Kungshamn, trzy kilometry od Hovenäset. Sklep nazywał się „Starocie Strindberga” i pomagał używanym sprzętom znaleźć nowy dom.

Najlepszy przyjaciel Augusta, Henrik, wciąż mieszkający w Sztokholmie, patrzył na tę przeprowadzkę nieco inaczej. Nie podobało mu się, że August unika rozmów o tym, co wydarzyło się na zachodnim wybrzeżu tuż po jego przyjeździe.

– Chętnie ci przypomnę – powtarzał. – Porzuciłeś stolicę królów, bo zachciało ci się zobaczyć i zrobić coś nowego. I naprawdę nieźle ci poszło, bo wynająłeś dom, w którym dokonano brutalnego zabójstwa, a swój sklep otworzyłeś w lokalu, w którym wkrótce znalazłeś jeszcze dwie inne zamordowane osoby. Dwa plus jeden daje trzy. Trzy trupy. I po czymś takim zdecydowałeś się tam zostać? Jeśli do tego rzuci cię Maria, będziesz mógł to pięknie podsumować w ogłoszeniu matrymonialnym o treści: „Samotny, nieulękły w obliczu śmierci mistrz wypieków i miłośnik książek szuka…”.

August uśmiechnął się w ciemności.

Tylko Henrik potrafił sprawić, że śmiał się z tych okropnych wydarzeń. Poza tym nie mylił się, opisując Augusta jako mistrza wypieków i miłośnika książek. I w zasadzie takie podsumowanie Augustowi bardzo odpowiadało. Uwielbiał piec i czytać i jeszcze nigdy nie miał na jedno i drugie tyle czasu, ile tutaj, na zachodnim wybrzeżu.

Poprawiał Henrika tylko w jednym punkcie.

Nie został w domu, który wynajął tuż po przyjeździe do Hovenäset. W gruncie rzeczy nigdy nie czuł się dobrze w domu na Kärleksvägen, nazywanym przez miejscowych „zamrażalnikiem”. Tym bardziej po tym, jak dowiedział się, co się w nim stało. Przed trzydziestoma laty zamordowano tam i poćwiartowano młodą kobietę. Na dodatek jej ciało zostało później odnalezione w zamrażarce stojącej w piwnicy.

Obecnie August mieszkał w domu zakupionym tuż przed Bożym Narodzeniem.

On też stał na Kärleksvägen, przy ulicy Miłosnej.

Miał najpiękniejszy adres na świecie.

Augusta zachwycił nie tylko sam budynek, ale i jego położenie. Dom liczył ponad sto lat, a poprzedni właściciel bardzo dbał o swoją nieruchomość. Była zbudowana z drewna, pomalowana na biało i udekorowana rzeźbieniami pociągniętymi zieloną farbą. Działka, podobnie jak większość parceli w miejscowości, była niewielka, ale zmieściło się na niej patio, oświetlane zachodzącym słońcem, a także przestronna weranda z widokiem na morze. Budynek miał ponadto, na swojej krótszej ścianie, balkon, z którego rozciągała się jeszcze piękniejsza panorama. August postanowił, że kiedy tylko nadejdzie wiosna i dni staną się cieplejsze, on i Maria będą jadali śniadania i kolacje na dworze.

To będzie moja najlepsza wiosna i najlepsze lato w życiu, pomyślał.

Otworzył oczy i odczekał chwilę, by wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Zamrugał kilka razy i spojrzał w sufit. Sypialnia mieściła się na poddaszu i po obu stronach miała skosy. Ściany wyklejono tapetą o dyskretnym wzorku, a na podłodze leżały szmaciane dywaniki, które Maria sprezentowała Augustowi na gwiazdkę. W całym domu były oryginalne, drewniane podłogi. Jedynym miejscem, w którym August zamierzał to zmienić, był hol na parterze, bo przy wejściu chciał mieć posadzkę z cegły klinkierowej.

Ale wszystkie tego typu decyzje mogły zaczekać. Nie musiał się śpieszyć z remontem, najpierw planował chwilę tu pomieszkać i poczuć klimat tego miejsca. W jednym z pokoi na parterze wciąż stało kilka nierozpakowanych pudeł. Mogły tam zalegać jeszcze przez jakiś czas. Najważniejsze, że Augustowi udało się urządzić kuchnię, sypialnię, łazienkę i salon. Poza tym w samym domu i wokół niego nie było zbyt wiele do zrobienia.

Augusta cieszył ten fakt, bo prace przy urządzaniu antykwariatu w Kungshamn szły pełną parą. Jeśli chodzi o sklep, to August naprawdę nabrał wiatru w żagle.

– Twoje życie to gotowy scenariusz na film – stwierdził Henrik, kiedy przyjechał obejrzeć nowy dom Augusta. – Jest w nim zabójstwo, są książki i zapomniane tajemnice, a teraz pojawia się na dodatek stara, urokliwa Willa Śmiesznotka dla dorosłych. Zupełnie jak w dreszczowcu z elementami tragifarsy.

– Zapomniałeś o miłości – wtrącił August.

Bo oprócz trupów szczęśliwie pojawił się również wątek romansowy.

Maria.

Ta, która sypiała w zimnym pokoju, wtulona w ciało Augusta. Najcudowniejsza istota, jaką widział w swoim życiu.

Policjantka rozmiłowana w książkach.

Wszędzie jeździła na rowerze, niezależnie od pogody, a niedawno odkryła, że uwielbia hodować kwiaty.

Kiedy gotowała, zawsze wynajdywała przepisy z ogromną ilością czosnku i cytryny. A za każdym razem, gdy August bawił się w cukiernika, obejmowała go od tyłu i szeptała mu do ucha, że jest cudowny.

Poza tym była mądra, silna, empatyczna i fascynująca. A przy tym delikatna. Dotychczasowe życie dało jej się we znaki, lecz August był pewien, że to nowe, które w jakiejś części dzieliła z nim, pomoże jej się pozbierać.

Ostrożnie przewrócił się na bok. Właśnie wybiła pierwsza.

Maria za chwilę się obudzi i wróci do siebie. Nieważne, jak mocno zasypiała po seksie, zawsze po kilku godzinach wstawała i wracała do swojego domu.

A kiedy znikała, wszystko wokół Augusta robiło się puste i zimne. Jakby nigdy jej przy nim nie było. Przychodziła do niego po zmroku i w zmroku go opuszczała.

Twierdziła, że nie mogą przyśpieszać tego, co ich łączy. Że potrzebuje trochę czasu. August zapewniał, że rozumie, a mimo to był odrobinę zawiedziony. Nigdy nie pojmował reguł rządzących romantycznymi związkami, gubił się we wskazówkach i trikach, ale zaczynał sobie uświadamiać, że pora się tego nauczyć.

Dlaczego Marii tak bardzo zależało na tym, żeby wychodzić od niego w środku nocy?

Dlaczego nie chciała, żeby sąsiedzi widywali ją u niego w domu?

O ich romansie wiedzieli tylko Henrik i kolega Marii, Ray-Ray.

August powoli przekręcił głowę. Maria oddychała równo i spokojnie. Prawie ciężko.

Potrzebowała odpoczynku.

Przez długi czas żyła w strachu.

Ale to już minęło, pomyślał August. Wkrótce będzie po wszystkim.

I być może wtedy zaczną prawdziwe wspólne życie.

Zamknął oczy.

On też powinien przespać kilka godzin i naładować baterie na kolejny dzień. Jego kalendarz był zapełniony spotkaniami z nowymi klientami. Jedni mieli przyjść do jego sklepu, do innych musiał pofatygować się sam.

Maria poruszyła się przez sen.

– Przytul mnie – wymamrotała.

August przyciągnął ją bliżej i przywarł do niej całym ciałem.

Kocham cię, szepnął w duchu.

Jeszcze nie wypowiedział tego na głos, ale wiedział, że długo się nie powstrzyma. Niestety popełnił błąd, zwierzając się z tego Henrikowi.

Przyjaciel zareagował oburzeniem.

– Jest o wiele za wcześnie na takie deklaracje – stwierdził. – Spotykacie się dopiero od trzech miesięcy. Musisz zaczekać przynajmniej drugie tyle.

– Ale po co? – zapytał August.

– Żeby sobie nie pomyślała, że jesteś zdesperowanym świrem. Chyba nie tego chcesz, prawda?

August nie mógł pojąć, dlaczego wyznał Henrikowi coś tak osobistego. I bardzo żałował, bo od tamtej pory słowa przyjaciela odbijały się echem w jego głowie i nie mógł ich uciszyć, chociaż był przekonany, że trzy miesiące z powodzeniem wystarczą, żeby się zakochać. Bo na cóż było czekać? August i Maria byli parą od ponad stu dni i większość tego czasu poświęcili na wspólne kolacje, wieczory z winem i fantastyczny seks.

Niestety o tym ostatnim August też opowiedział Henrikowi.

I tym razem po jego wyznaniu na końcu linii zapadła cisza.

– No i się posrało – mruknął Henrik po dłuższej chwili. – Teraz będzie jeszcze trudniej ściągnąć cię z powrotem do Sztokholmu.

Tak naprawdę Augustowi przeszkadzało, że wciąż nie zdobył się na wypowiedzenie magicznych słów. Miał już czterdzieści pięć lat. W tym wieku człowiek wie, kiedy kogoś kocha.

– Zostań – szepnął do Marii. – Śpij u mnie do rana.

Pokręciła głową.

Potem znowu zasnęła.

Ale to niczego nie zmieniało. Bo nawet jeśli kolejny raz zasypiała w jego ramionach, po chwili budziła się, wstawała i wracała do swojego domu. Do mieszkania na Fisketången w Kungshamn, gdzie August był jedynie kilka razy, ponieważ Maria wolała spotykać się u niego.

Pocałował ją w czubek głowy i zaciągnął się zapachem jej włosów.

Pachniały szamponem, wiatrem i solą.

Ich woń napawała Augusta spokojem. I z tą myślą on też zapadł w sen.

*

Przebudzenie było gwałtowne. Ktoś dobijał się do drzwi. Mocno i głośno.

August usiadł w łóżku. Miał wrażenie, że zamknął oczy zaledwie przed chwilą.

Potem uświadomił sobie dwa fakty.

Po pierwsze, Marii już nie było.

Po drugie, wciąż panowała ciemna noc.

Usłyszał krzyki na ulicy.

– Pali się! Płonie twój domek na przystani!

Kolekcja lalek stała w salonie. Było ich dwanaście i wszystkie siedziały za szybą witryny. Każda stanowiła podobiznę kobiety lub dziewczynki. I wszystkie miały na sobie sukienki. Ręcznie uszyte, unikatowe. Niektóre z kołnierzykami z koronki klockowej, inne dodatkowo okryte sweterkami wydzierganymi na drutach. Do tego buciki z prawdziwej skóry i jedwabne pończoszki.

Kolekcja należała do mamy Oli Thynella, która wcześniej odziedziczyła ją po jego babce.

Ola nie lubił tych lalek.

Jego mama także za nimi nie przepadała.

Mimo to nie miała odwagi się ich pozbyć. Ola nie pojmował dlaczego. Przecież babcia już się nie dowie, że zostały wyrzucone.

Siedział w kuchni i popijał kawę. Ze swojego miejsca przy stole widział witrynę w salonie i gapiące się na niego lalki. Żadna nie miała groźnej miny, lecz na buzi każdej z nich był namalowany sztuczny uśmieszek.

Ich widok przyprawiał go o dreszcze.

– Ola?

Głos mamy brzmiał jak ochrypły szept, ale mimo to przebijał się przez ciszę niczym krzyk.

– Idę!

Pośpieszył do przedpokoju. Sypialnia mamy mieściła się na piętrze, ale od jakiegoś czasu mama spała w swojej pracowni na parterze, żeby nie chodzić po schodach.

Kiedy Ola wszedł do pokoju, spojrzała na niego wylęknionym wzrokiem.

– Boli cię? – zapytał.

Potaknęła.

– Przyniosę tabletki.

Poszedł do łazienki i wycisnął z blistra dwie pigułki.

Wszystko się zmieniło w zawrotnym tempie.

W październiku dowiedzieli się, że mama jest chora. Był z nią u lekarza, kiedy usłyszała diagnozę.

– Przykro mi, Mary – powiedział doktor. – Prognozy są czarne jak noc.

„Prognozy czarne jak noc”.

Lekarz mówi coś takiego tylko komuś, kogo dobrze zna. Mary była jego pacjentką od dziesięcioleci.

Ola siedział obok, w bezruchu, jak rażony gromem. A chwilę później, kiedy zaczął podważać zarówno samą diagnozę, jak i dobór słów doktora, mama przerwała mu:

– Poprosiłam wszystkich moich lekarzy, żeby byli ze mną szczerzy – oznajmiła. – Dajmy więc panu doktorowi powiedzieć wszystko, co ma do powiedzenia.

Mary miała raka. Z przerzutami praktycznie w całym ciele. Miała się czuć gorzej z każdym dniem, w dodatku pogorszenie miało nastąpić szybko.

– Czeka cię kilka miesięcy życia – zawyrokował lekarz. – Nie więcej niż rok.

– To fatalna wiadomość – odparła Mary. – Ale cieszę się, że w końcu się wyjaśniło, dlaczego tak okropnie się czuję.

Ola patrzył na nią wytrzeszczonymi oczami.

Czy ona zwariowała?

Jego matka właśnie usłyszała najstraszniejsze wieści, jakie człowiek może usłyszeć na temat swojego stanu zdrowia.

W dodatku najgorsze było dopiero przed nimi.

Patricia, siostra Oli, postanowiła przeprowadzić się z Göteborga do Kungshamn.

– Pomogę ci w opiece nad mamą – oznajmiła.

W pierwszej chwili nie mógł uwierzyć własnym uszom. Patricianigdy nie potrafiła zadbać ani o siebie, ani o swoje dzieci. I znaczącoutrudniłaby sobie życie, zabierając je ze szkoły w połowie roku i przenosząc się w rodzinne strony.

– Czy ty zawsze musisz robić z wszystkiego taki dramat? – żachnęła się, kiedy zapytał, czy na pewno przemyślała swoją decyzję. – Kungshamn i Hovenäset to praktycznie jedna miejscowość. Poza tym jestem tak samo dorosła jak ty.

Wypowiedziawszy te słowa, zaśmiała się swoim przepalonym, chrapliwym głosem i zakończyła rozmowę.

Dwa tygodnie później była już na miejscu.

Udało jej się znaleźć mieszkanie w Kungshamn i pracę w hotelu Smögens Hafvsbad. Ola nie był w stanie wyobrazić sobie, jakim cudem zdołała załatwić to drugie – zdobyć posadę menadżerki w centrum konferencyjnym – ale nie roztrząsał tego, bo miał na głowie inne problemy.

– A co z dziećmi? – zapytał.

– Nie da się zrobić wszystkiego za jednym razem – odrzekła Patricia. – Szkołą i przedszkolem zajmę się w tym tygodniu.

Po tej rozmowie Ola wpadł w panikę i załatwił to za nią.

Tak wyglądało całe życie jego i Patricii. Ona raz po raz wpadała na jakiś dziwaczny pomysł, a on później po niej sprzątał.

Ogarniała go złość na samą myśl, że znowu skończy się tak jak zawsze.

Wrócił do mamy z tabletkami w jednej ręce i szklanką wody w drugiej.

– Proszę – rzekł, podając jej lekarstwo.

Przyjęła je z wdzięcznością.

– Dziękuję. Strasznie mi głupio, że ściągnęłam cię tu w środku nocy.

– Nic się nie stało.

– Musisz się wysypiać, bo pracujesz całymi dniami. Kominy nie wyczyszczą się same.

Ola się uśmiechnął.

– Wiem – odparł. – Chociaż niektórzy ludzie próbują je czyścić na własną rękę.

Mama też się uśmiechnęła.

– Następnym razem zadzwonię do Patricii.

– O nie! – Ola zaprotestował o wiele ostrzej, niż zamierzał. – Obiecaj, że tego nie zrobisz.

Mama się zamyśliła.

– Nie oceniaj jej tak surowo – powiedziała. – Stara się, jak może.

Ola westchnął.

Był kwadrans po trzeciej. Spędził u mamy już prawie godzinę. Miała zapewnioną opiekunkę i mogła wezwać pomoc o każdej porze dnia i nocy, ale wolała dzwonić do Oli. To musiało się zmienić. Musiała się nauczyć współpracować z ludźmi spoza najbliższej rodziny. Nie chciała iść do szpitala. Oznajmiła to jasno i wyraźnie i Ola ją rozumiał. Mimo choroby dni mijały jej czasem jak za dawnych lat – oglądała telewizję, czytała książki, zdarzało jej się nawet znajdować siły na porządki. A za każdym razem, kiedy do niej zaglądał, miała przygotowaną kolejną rzecz, którą chciała dać mu w prezencie.

Umościła się wygodniej na poduszce.

– Wiesz co? – rzuciła. – Myślałam o babcinej kolekcji lalek…

Ola wstrzymał oddech.

Chyba nie zamierzała podarować mu tego czegoś?

– Nie rób takiej wystraszonej miny – dodała. – Pomyślałam sobie, że przekażę ją temu Augustowi Strindbergowi. Może uda mu się ją sprzedać? Poprosiłam go, żeby do mnie wpadł i obejrzał parę rzeczy.

Ola odetchnął z ulgą.

– Świetny pomysł – przyznał. – Na pewno mu się spodobają.

– Nie mogę ci obiecać, że je weźmie, ale złożę mu ofertę.

– Rozumiem. Idź już spać, mamo. Za chwilę pójdę do siebie. Dzwoń, jakby co.

Zamknął drzwi gabinetu i wrócił do kuchni. Wtem usłyszał podniesione głosy przed domem. Nie wiedział, skąd dobiegają, lecz wyraźnie mąciły ciszę. Głośne, podniecone, niezważające na to, że jest środek nocy i ludzie śpią. Dom mamy, podobnie jak większość zabudowań w Hovenäset, miał ściany, przez które przebijał się prawie każdy dźwięk, ale akurat te krzyki były tak donośne, że usłyszałby je nawet w dobrze izolowanym pomieszczeniu.

Wyjrzał przez okno. Nie dostrzegł żywego ducha, ale głosy się zbliżały. W domu Axela Ehnboma po drugiej stronie ulicy nie paliło się światło. Widocznie sąsiad nie uczestniczył w tym zamieszaniu.

Krzyki były coraz bliżej. Wkrótce dołączyły do nich cienie, a zaraz potem sylwetki dwóch osób. Gunnar Wide, przewodniczący Klubu Miłośników Hovenäset, oraz jakiś drugi mężczyzna minęli dom Mary szybkim krokiem.

Strindberg. August Strindberg.

Serce Oli zabiło trochę szybciej.

Coś się stało. Gunnar Wide nie przestawał mówić. Ola znał go od dziecka i wiedział, że ten człowiek lubi robić wokół siebie szum. Nie tracił żadnej okazji do awantury. Jednak w pewnym momencie Ola dostrzegł w blasku ulicznej latarni wyraz twarzy Augusta. Sztokholmczyk miał zmarszczone czoło, jakby coś go trapiło. Na co dzień miał wesołą i przyjazną minę. Dlatego Ola się zmartwił.

Gunnar gestykulował energicznie i coś wyjaśniał, a August słuchał go z uwagą. Obaj byli wysocy, lecz August górował wzrostem nad sąsiadem. Z ust Gunnara wydobywały się obłoczki pary. Mężczyźni szli szybkim krokiem po zaśnieżonej ulicy.

– Miałeś cholerne szczęście, że to zauważyłem – powiedział Gunnar. – Miejmy nadzieję, że ogień się nie rozprzestrzeni. Gdzie, do cholery, są ci strażacy?

„Strażacy”?

Ola otworzył okno, żeby zapytać, co się stało, ale Gunnar i August już się oddalili. Do kuchni wpadł lodowaty podmuch. Śmierdział dymem.

Ola zamarł.

Czyżby gdzieś się paliło?

Gunnar i August poszli prosto do domu Axela.

Ola patrzył, jak Wide wchodzi po schodkach i zaraz po tym łomocze pięścią w drzwi.

– Axel, jesteś tam?!

Użył swojego najdonośniejszego głosu. Ola nie widział go tak zdenerwowanego, odkąd Gunnar podjął walkę o osobny kod pocztowy dla Hovenäset.

August stał w miejscu i tupał, żeby się rozgrzać.

Ola zamknął okno i ruszył do wyjścia. Może będzie mógł w czymś pomóc? Najwyraźniej Axel nie zamierzał wpuszczać niezapowiedzianych gości.

W przedpokoju też śmierdziało dymem.

– Ola?

Uchylił drzwi do pracowni.

– Co się dzieje? – spytała mama.

Ona też słyszała podenerwowany głos Gunnara.

– Gdzieś się pali. Pójdę sprawdzić.

Mama pobladła.

– Chyba nie u Axela? – rzuciła.

– Nie.

– Ale brzmi to tak, jakby ktoś się do niego dobijał.

Miała wystraszoną minę, a jednocześnie wydawała się otumaniona lekami. Połknęła mocny środek przeciwbólowy.

– Pójdę sprawdzić – powtórzył Ola.

Mama walczyła z opadającymi powiekami. Wyglądała jak bardzo zmęczone dziecko.

– Tylko nie rób nic głupiego – poprosiła. – Uważaj na siebie.

Spojrzał na nią zaskoczonym wzrokiem.

– Nic głupiego? Czyli na przykład co?

Nie doczekał się odpowiedzi. Mama usnęła.

Włożył buty i kurtkę.

Z zewnątrz dolatywało łomotanie w drzwi Axela.

Zanim Ola wyszedł, zajrzał jeszcze do mamy.

– Nie martw się – szepnął do niej. – Na pewno nie stało się nic strasznego.

Komórka służbowa inspektor kryminalnej Marii Martinsson zabrzęczała zaraz po tym, jak Maria na nowo zapadła w sen. Nie potrafiła wyzbyć się tego zwyczaju. Zawsze miała przy sobie telefon i nigdy go nie wyciszała.

Skołowana i na wpół rozbudzona, sięgnęła po aparat. Ray-Ray przysłał wiadomość.

„Słyszałaś już, że w Hovenäset wybuchł pożar? Jesteś tam?”

Serce podskoczyło jej do gardła.

Głos Ray-Raya na końcu linii zabrzmiał chrapliwie.

– Yes? – rzucił krótko.

– Gdzie się pali? – zapytała.

– W jednym z domków rybackich na przystani. Albo w dwóch, nie do końca zrozumiałem. Skoro pytasz, zakładam, że nie jesteś u Augusta.

Puls Marii zaczął się obniżać. Jasne, że to była zła wiadomość, ale przynajmniej zyskała pewność, że August jest bezpieczny. Nie wybrałby się na przystań w środku zimowej nocy.

Poza tym zauważyła, że dzwonił na jej prywatny telefon. Ale akurat tę rozmowę przegapiła.

– Jedziesz tam? – spytała Ray-Raya.

– Nie. Po co miałbym to robić? Patrol zaraz dotrze na miejsce, żeby asystować przy akcji gaśniczej. Chłopaki zrobią wstępne rozeznanie. Roland ma zadzwonić później.

Roland był ich szefem. I bardzo rozsądnym człowiekiem. Maria mu ufała. I jeśli się nie myliła, to z wzajemnością.

– Anyway – mówił dalej Ray-Ray. – Chciałem tylko, żebyś wiedziała.

– Dzięki.

Maria ramieniem przycisnęła telefon do ucha, włożyła majtki i sięgnęła po dżinsy.

Ray-Ray wybuchł stłumionym śmiechem.

– Jedziesz tam, mam rację?

Zamarła.

Co ona wyprawia? Na początek powinna zadzwonić do Augusta, zapytać, czy wszystko w porządku i czy potrzebuje jej pomocy.

Usiadła na skraju łóżka ze spodniami wciągniętymi do kolan.

– Chyba jestem jeszcze trochę zaspana – powiedziała, pocierając wierzchem dłoni jedno oko.

– Zaspana i świeżo zakochana – skwitował Ray-Ray. – Àpropos, dlaczego śpisz u siebie? Nie dogadujecie się już?

Maria przełknęła ślinę.

Ray-Ray wiedział o niej prawie wszystko, a więc również to, że spotyka się z Augustem. Nie znał jednak wszystkich szczegółów i Maria wolała, żeby tak pozostało.

Nie chciała wyjaśniać, dlaczego nie sypia u Augusta i dlaczego utrzymuje ich związek w tajemnicy.

Przerażało ją to.

Podobnie jak wcześniej przerażało ją wyobrażanie sobie, jak zareaguje rodzina i co powiedzą znajomi na wieść, że ona i Paul się rozwodzą, a w dodatku Paul trafił za kratki, ponieważ przez długie lata ją dręczył.

Jej mama wypłakała rzekę łez i musiała wziąć zwolnienie lekarskie, bo przez jakiś czas była niezdolna do pracy.

– Dlaczego nic nie mówiłaś? – pytała w kółko. – Przecież bym ci pomogła.

Nic wówczas nie bolało Marii tak, jak te słowa.

Dosłownie nic.

Bo jak miałaby wyglądać taka pomoc? I jakie przyniosłaby konsekwencje?

Jej małżeństwo z Paulem się skończyło, choć formalnie wciąż byli mężem i żoną. Maria złożyła pozew o rozwód, lecz Paul nie chciał się na niego zgodzić i zażądał przysługującego mu zgodnie z prawem półrocznego czasu do namysłu dla każdej ze stron, zanim proces potoczy się dalej.

Zresztą nie tylko ich małżeństwo należało już do przeszłości. Podobnie było z ich domem na Smögen (którego Maria nigdy nie lubiła) oraz z codziennością, jaką znała od wielu lat. Dom sprzedał się w tydzień. Kupiła go matka Paula i tylko na takie rozwiązanie Paul gotów był się zgodzić. Marię niepokoiła ta myśl. Czyżby planował powrót na Smögen po odbyciu kary?

Wolała o tym nie myśleć.

Miała dość pracy z urządzaniem sobie nowego życia. I tym razem miało być tak, jak ona chciała. Wszystko okazało się jednak o wiele trudniejsze, niż się spodziewała. W mieszkaniu na Fisketången wciąż nie czuła się jak w domu, choć miejsce miało potencjał, żeby się nim stać. A przynajmniej tak twierdził August.

– Jest ładne i jasne – powiedział podczas swojej pierwszej wizyty. – Ma duży potencjał.

No dobrze, ma potencjał, pomyślała wtedy Maria. Tylko na co?

Mieszkanie znajdowało się na najwyższym piętrze dużego, przebudowanego domu, w doskonałej lokalizacji. Oferowało widok na morze z balkonu i wszystkich okien w salonie. Ray-Ray i August pomogli jej położyć nowe tapety, a glazurnik wymienił płytki w kuchni. Po tym małym remoncie Maria zabrała się do urządzania swojego nowego lokum.

– Nie chcesz wziąć więcej rzeczy ze starego domu? – spytała ją mama.

– Mam wrażenie, że tak naprawdę wcale nie są moje – odrzekła Maria.

Bo taka była prawda. Właśnie z tego powodu w mieszkaniu na Fisketången było tak niewiele mebli. A kiedy przyszła wiosna, Maria z jakiejś przyczyny nawet nie pomyślała o tym, żeby powiesić na balkonie skrzynki z kwiatami.

Wszystkie doniczki zawiozła do Augusta, z zamiarem posadzenia roślin w rabatach w jego ogródku, kiedy tylko rozmarznie grunt.

– Halo! – rzucił Ray-Ray. – Jesteś tam?

Maria zerwała się na nogi i podciągnęła dżinsy.

– Jestem. I świetnie się dogadujemy. Po prostu nie chciałam dziś zostawać na noc w Hovenäset. Dzięki za wiadomość.

Rozłączywszy się, włożyła biustonosz i sweter.

Termometr za oknem pokazywał trzy stopnie poniżej zera.

Tyle samo, ile całkiem niedawno, kiedy jechała na rowerze do swojego mieszkania. Wciąż nie była pewna, czy jest sens pokonywać ten sam odcinek drugi raz.

Jak najbardziej, przekonywała samą siebie. Nigdy nie wiadomo.

Mimo to najpierw zadzwoniła.

Głos Augusta w słuchawce zabrzmiał niepokojąco trzeźwo, a w tle rozbrzmiewała symfonia dźwięków. Marię wciąż zaskakiwał jego niski, dźwięczny i silny głos. Nie chciała się do tego przyzwyczajać – pragnęła do końca życia czuć ten sam dreszczyk podniecenia za każdym razem, kiedy do niego zadzwoni.

– Pali się mój domek rybacki – oznajmił.

– Dlatego dzwonię – wyjaśniła i dopiero w następnej sekundzie dotarło do niej, co właśnie usłyszała.

Pali się mój domek rybacki.

Nie domek rybacki – nie jakiś, czyjś, lecz jego.

– Jesteś cały? – zapytała.

– Tak. Przyszedł sąsiad i mnie obudził. Strasznie to wygląda, Mario. Nic się nie uratuje.

Ogarnęły ją wyrzuty sumienia.

Dlaczego nie została u niego na noc?

Kto aż tak boi się bliskości, że decyduje się na powrót rowerem do domu w środku mroźnej nocy?

Ja, przyznała w duchu. Ja się jej boję.

– Każdy ma jakąś przeszłość – powtarzał jej August. – Ja też.

Próbował dodać jej otuchy, ale nie przynosiło to takich rezultatów, jakich by sobie życzył. Ciekawiło ją, czy zna jej pobudki.

Jasne, że on też miał przeszłość.

Przez wiele lat żył z kobietą, Helene. Zostali parą w wieku dwudziestu kilku lat.

Kupili razem mieszkanie.

Potem następne.

Nie mieli dzieci, ale zbudowali stabilny krąg przyjaciół i znajomych.

Mimo to przez wszystkie lata, jakie August dzielił z Helene, nigdy nie czuł się naprawdę szczęśliwy.

Maria znała już tę historię. Lecz nic z tego, co August jej o sobie opowiedział, nie mogło się równać z tym, czego ona doświadczyła.

Ani razu nie wspomniał o przemocy ani o nocach ciągnących się w nieskończoność. O brutalnych dłoniach uderzających jego głową o podłogę i słowach miażdżących jego wiarę w siebie.

Paulowi postawiono liczne zarzuty i został skazany przez sąd. Ale odwołał się od wyroku. Rozprawa w drugiej instancji miała się rozpocząć za niecałe dwa tygodnie i w oczekiwaniu na proces Paul siedział w areszcie w Uddevalli.

– Mieliśmy mocne argumenty w pierwszej instancji i tak samo będzie teraz – powtarzał prokurator. – Tę rundę też wygramy.

Maria nie marzyła o niczym innym, ale bała się cieszyć przedwcześnie.

Wolała też nie myśleć o czekającym ją procesie.

I o przyszłości. Bo nawet jeśli wyrok zostanie utrzymany, Paul i tak wyjdzie na wolność po trzech latach.

Trzy lata.

Tysiąc dni. Cała wieczność. A zarazem mgnienie oka.

Może powinna się wyprowadzić z tych okolic, kiedy go wypuszczą? Może powinna też zmienić pracę?

Może. Ale jeszcze nie teraz. Teraz wciąż była policjantką. I wciąż była zakochana w Auguście Strindbergu.

– Wracam do Hovenäset – oznajmiła stanowczym tonem. – Będęu ciebie za dwadzieścia minut.

– Oszalałaś? Po co? – zaprotestował. – Dopiero stąd wyjechałaś. Nie musisz wracać. Jest straszny ziąb.

Maria miała wrażenie, że jej serce stanęło na kilka sekund.

Naprawdę mnie nie chcesz?

August musiał zrozumieć, że źle to zabrzmiało, bo po chwili dodał:

– Chociaż ucieszyłbym się na twój widok. I to bardzo.

Serce wznowiło swoją pracę. W zdwojonym tempie.

– Za trzy minuty wsiadam na rower.

– Przyjadę po ciebie.

– Daj spokój. Nie musisz porozmawiać z policją?

– Już rozmawiałem. Wezmę wóz służbowy i cię przywiozę. Albo ja zostanę u ciebie na noc.

Maria się uśmiechnęła. „Wóz służbowy”. Innymi słowy, przemalowany na żółto karawan, do którego większość ludzi wstydziłaby się wsiąść, ale August jeździł nim po okolicy bez cienia żenady.

– Nie, śpijmy u ciebie – odparła. – Ale przyjadę na rowerze. Jutro będzie mi potrzebny do pracy.

Zerknąwszy na zegarek, stwierdziła, że do pobudki zostało jej niewiele czasu. W dodatku o tej porze mieszkańcy Hovenäset też zdążą już powstawać z łóżek. O ile będą mogli zasnąć po akcji gaśniczej. Maria wiedziała, jak maleńka jest ta miejscowość i jak szybko rozchodzą się po niej plotki. I co gorsza, niewielu żyjących tam ludzi cieszyło się takim zainteresowaniem, jak August.

Ale nie było na to rady.

Jeśli ktoś ją zobaczy, będzie musiała coś wymyślić. Bo akurat tej nocy August nie powinien być sam.

– Okej, rób, jak uważasz – odpowiedział.

Zawsze był taki zgodny. Taki harmonijny.

– Strasznie mi przykro – dodała Maria. – Mam na myśli twój spalony domek.

– Dzięki. Chyba jeszcze do mnie nie dotarło, co się stało, ale… Tak, to przykre.

Rozłączyli się.

Maria włożyła kurtkę i wzięła do ręki kask.

Jej ciało nie buntowało się już przeciwko kolejnej nocnej przejażdżce. Ani trochę.

August jej potrzebował.

A ona potrzebowała jego.

Wyszedłszy na ulicę, zadrżała z zimna.

Co było nie tak z Hovenäset? Dlaczego właśnie tam dochodziło do tylu burzliwych zdarzeń? Zaczęło się od zabójstwa z poćwiartowaniem przed trzydziestoma laty, a zeszłej jesieni Maria pracowała nad inną sprawą i trop zaprowadził ją w to samo miejsce – do domu zwanego „zamrażalnikiem” (no i do kąpieliska w Tången, lecz ono nie było tak naznaczone jak ów budynek i samo Hovenäset).

A teraz spłonął domek rybacki Augusta na tamtejszej przystani.

Niezależnie od tego, czy pożar wybuchł przez przypadek, czy ktoś celowo podłożył ogień, i tak było to kolejne poważne zdarzenie w tej maleńkiej miejscowości.

W dodatku wewnętrzny kompas policyjny Marii kręcił się jak szalony.

Wsiadła na rower i mocno naciskając pedały, ruszyła w powrotną drogę.

Płomienie strzelały wysoko w niebo, ale wokół panował gęstymrok. Morze ognia pochłonęło już cały pomalowany na czerwono, duży domek rybacki Axela Ehnboma i wżarło się w sąsiedni – należący do Augusta. Na tym jednak musiało poprzestać, bo na miejscu działały już zastępy strażaków.

Niech to szlag.

August niemal od pierwszego wejrzenia zakochał się w tym małym budyneczku na dawnej przystani dla parowców, położonej prawie idealnie na wprost miejsca, gdzie kiedyś stała lokalna łaźnia. Poza tym było stąd blisko do Kärleksvägen – tylko kilkaset metrów do jego domu. Chociaż w Hovenäset wszystko znajdowało się w zasięgu krótkiego spaceru: kąpielisko, budka z lodami, jedyna skrzynka pocztowa, schronisko dla młodzieży, kaplica.

Do każdego z tych miejsc dało się dojść w kilka minut.

Było tu zameldowanych niespełna dwustu mieszkańców. Ostatni sklep spożywczy zamknął się przed kilkudziesięcioma laty. Najbliższe miasteczko, Kungshamn, dzieliły od Hovenäset zaledwie trzy kilometry. A dalej znajdował się znany na cały kraj letni kurort – wyspa Smögen.

Sztokholmscy przyjaciele Augusta pytali go bezustannie, czy nie tęskni za domem.

– Nie odbija ci na tym odludziu? – dziwili się za każdym razem, kiedy z nimi rozmawiał.

Podejrzewał, że w ich mniemaniu powinien tęsknić za wszystkim, co ma do zaoferowania wielkie miasto. Za restauracjami, barami, teatrami i kinami, za sklepami i wystawami.

Zawsze odpowiadał tak samo – że wszystko, co jest w Sztokholmie, można znaleźć również na zachodnim wybrzeżu. Jedyna różnica polegała na tym, że tutaj nie wszystko było dostępne równocześnie ani tak blisko, jak w Sztokholmie. A zatem nie, nie tęsknił za miastem. Miał tu wszystko, czego potrzebował. A nawet więcej.

Kiedy strażacy rozciągnęli grube węże i wycelowali ich wyloty w oba płonące budynki, ten należący do Axela zawalił się jak domek z kart.

August zamknął oczy i zrobił głęboki wdech. Potem podniósł powieki. Akurat w chwili, gdy rozpadał się drugi budynek.

Obok niego stał Gunnar Wide. To on, zupełnym przypadkiem, zauważył pożar i powiadomił straż. Potem poprosił sąsiada, żeby spróbował ugasić płomienie, polewając domek z węża ogrodowego, a sam pobiegł po Axela i Augusta.

– Nie odbierałeś telefonu! – wykrzyknął, kiedy August otworzył mu drzwi, wyrwany ze snu i zdezorientowany. – Tak samo jak Axel!

Pożar był tak potężny, że August go usłyszał, zanim jeszcze ujrzał płomienie. A kiedy już zobaczył ogień, nie mógł oderwać od niego oczu. Zahipnotyzowały go buchający żar i niezwykła gra kolorów. Języki płomieni łopotały na tle ciemnej nocy i odbijały się w morzu.

Nigdy dotąd nie przyszło mu na myśl, że coś tak niebezpiecznego może być jednocześnie takie piękne.

Straż pożarna dotarła na miejsce w kilka minut.

Przyjechały dwa wozy i po chwili na przystani pełno było ludzi, pokrzykiwań i adrenaliny.

Syreny postawiły na nogi całą miejscowość. Dochodziło wpół do czwartej, więc ci, którzy nie zerwali się od razu, wkrótce i tak powstawali z łóżek, słysząc zamieszanie. Ludzie schodzili się ze wszystkich stron i zbijali się w tłumek, w bezpiecznej odległości od pożaru i wozów strażackich.

Gunnar pociągnął nosem i zakaszlał. Dym musiał mu podrażnić oczy i drogi oddechowe. Choć wyraźnie chodziło o coś jeszcze. Był w podłym nastroju.

August także co rusz przecierał piekące oczy. Prędko się jednak przekonał, że to był błąd. Szczypały od tego jeszcze bardziej i niebawem po policzkach zaczęły mu płynąć łzy.

Otarł je szybko wierzchem dłoni, nienawykły do tego, że ludzie patrzą, jak płacze. Bo w zasadzie nie płakał, tylko jego oczy próbowały oczyścić się z drażniącego dymu.

Gunnar rozglądał się bezradnie. Był człowiekiem czynu, August poznał go już na tyle, by o tym wiedzieć. Nie lubił stać bezczynnie, kiedy inni uwijali się przy robocie.

– Cofnijcie się! – zawołał do nich strażak. – Stoicie za blisko!

Gunnar wyjął telefon.

– Nie rozumiem, dlaczego Axel nie odbiera – powiedział. – Dzwonię i dzwonię, a on nic.

Po drodze do przystani zapukali do niego, ale im nie otworzył.

August uznał, że albo sąsiada nie ma w domu, albo śpi jak zabity.

Rozmawiał z nim wcześniej tego samego dnia. Axel chciał mu przekazać pudło z rzeczami, które jego zdaniem nadawały się do antykwariatu. Później August dostał esemesa z informacją, że karton czeka na niego w kaplicy w Hovenäset, ale nie zdążył go odebrać. Postanowił zająć się tym następnego dnia.

Niedawno August usłyszał, jak jedna z sąsiadek opowiadała drugiej, jaki to Axel zrobił się dziwny, kiedy jego syn dostał się na Harvard. Rzekomo od tamtej pory nie odpowiadało mu już towarzystwo zwykłych śmiertelników.

Zazdrość, pomyślał sobie wtedy.

Możliwe, że Axel się zmienił po tym, jak jego syn rozpoczął studia na jednym z najlepszych uniwersytetów na świecie, ale równie dobrze tak wielki sukces mógł się okazać niestrawny dla lokalnej społeczności i powodowani zazdrością ludzie przestali się dogadywać z Axelem.

August spotkał go tylko kilka razy i sąsiad zrobił na nim dobre wrażenie. Axel był już mocno posunięty w latach, ale zachował jasność umysłu. Wydawał się rzeczowy, mocno stąpający po ziemi i niezainteresowany plotkami. August bardzo sobie cenił takie cechy.

– Pewnie nie ma go w domu – stwierdził wreszcie Gunnar. – Za jakąś chwilę znowu do niego zapukam.

– Jego dom wygląda na pusty – odezwał się nagle jakiś głos.

August i Gunnar przypomnieli sobie, że w którejś chwili stanął obok nich kominiarz Ola. Do tej pory milczał i obserwował pożar.

Gunnar posłał mu nieufne spojrzenie.

– Z Axelem nigdy nie wiadomo – orzekł. – To nieobliczalny kawał drania.

August otworzył usta ze zdumienia.

– No i co się tak dziwisz, Strindberg? – rzucił do niego Gunnar. – Mieszkasz tu od niedawna. My żyjemy tu od pokoleń i czasem wiemy o sobie więcej, niżbyśmy chcieli. Axel to uciążliwy człowiek. Że nie wspomnę już tej jego żony…

August nie znosił tego typu niedomówień i poczuł, że musi zaprotestować.

– Nie miałem okazji jej poznać – powiedział. – Ale z Axelem rozmawiałem kilka razy i zrobił na mnie dobre wrażenie.

– Nie obraź się, ale nic o nim nie wiesz. To chodząca rewolucja. Taka sama była jego żona. Uosabiała chaos, jaki panował pod koniec lat sześćdziesiątych. Czarna Denise. Pasowała tu jak kwiatek do kożucha.

August poczuł, jak przepala się w nim jakiś bezpiecznik.

Widział zdjęcia Denise podczas wizyty u Axela. Była czarnoskórą pięknością. Nietrudno mu było wyobrazić sobie, jak ciężkie musiała mieć życie w Hovenäset pod koniec lat sześćdziesiątych. Choć w tamtych czasach w całej Szwecji byłoby tak samo.

– Masz prawo być w szoku, ale to nie twój domek rybacki spłonął tej nocy – powiedział do Gunnara. – Więc jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia, lepiej siedź cicho.

Po tych słowach zapadła cisza, którą August zapamiętał na długo.

Wszyscy (oprócz strażaków) zamarli w bezruchu i patrzyli na to niespotykane zjawisko: oto ktoś miał odwagę przeciwstawić się niekoronowanemu władcy Hovenäset.

Gunnar gapił się na Augusta oniemiały, a wszystkim zdawało się, że trwa to całą wieczność. W końcu jednak powiedział:

– Masz jaja, Strindberg. Podoba mi się to.

A potem, jakby nigdy nic, odwrócił się do Oli.

– Jak się miewa Mary? – zapytał. – Domyślam się, że to z jej powodu jesteś w Hovenäset.

Kominiarz potwierdził skinieniem głowy.

– W porządku – odparł.

August przyglądał mu się kątem oka. Z Mary wcale nie było w porządku, dało się to wyczytać z jego twarzy.

Gunnar doszedł do tego samego wniosku, ale nie powstrzymał się od komentarza.

– Naprawdę? W takim razie po co fatygowałeś się tu w środku nocy?

Ola nie odpowiedział.

– Daleko masz do domu? – spytał go August, próbując zmienić temat.

– Nie, przecież mieszkam w Kungshamn. Dojeżdżam tu w kilka minut.

August przeniósł wzrok z powrotem na płomienie.

Minęły dopiero cztery tygodnie nowego roku, a życie już postanowiło wyciąć mu kolejny numer. Jakby w poprzednim roku wydarzyło się za mało. Miał nadzieję, że ten pożar nie jest zapowiedzią nowej serii nieprzyjemnych zdarzeń. Pragnął, by trwało to, co miłe i przyjemne.

Rozsądek podpowiadał mu, że to tylko mała drewniana budka, którą da się odbudować.

I że liczy się jedynie to, że nikomu nic się nie stało. Bo, jak okiem sięgnąć, wszyscy wokół byli cali i zdrowi. Mogłoby dojść do tragedii, gdyby pożar wybuchł latem. Wtedy sporo ludzi, młodych i starszych, przyjeżdżało do Hovenäset i nocowało w domkach na przystani.

– Jak nie urok, to sraczka – burknął Gunnar. – Można by uznać, że doświadczyliśmy już wystarczająco dużo krzywd, ale jak widać, zawsze może być gorzej. Tylko pomyśleć, że tragedia z Agnes Eriksson rozegrała się zaledwie kilka miesięcy temu. Już wtedy przyszło mi do głowy, że to za dużo jak na jedno miejsce.

August nie odpowiedział, lecz Gunnar nie zwrócił na to uwagi.

– Wiem, że uważasz Hovenäset za najpiękniejsze miejsce na ziemi – ciągnął – ale my tutaj zaznaliśmy rzeczy, które aż strach wspominać. Tamto zabójstwo i poćwiartowanie… nie wiadomo, czy policja złapała prawdziwego sprawcę. Po czymś takim nie sposób w pełni dojść do siebie. I nigdy się czegoś takiego nie zapomina.

August oddychał ciężko.

Jeśli życie w Hovenäset czegokolwiek go do tej pory nauczyło, to tego, by nigdy nie angażować się w dyskusje o zabójstwie Lydii Broman. Tutejsi mieszkańcy mieli zbyt osobisty stosunek do tej sprawy. Chociaż uważał, że Gunnar się myli. Wierzył, że policja schwytała sprawcę tej zbrodni.

Na miejsce dotarł jeszcze jeden samochód.

Migający niebieskimi światłami radiowóz zaparkował między wozami strażackimi. Wysiadło z niego dwóch umundurowanych funkcjonariuszy. Tak późne przybycie patrolu nikogo nie dziwiło. Fyrbodal, okręg policyjny obejmujący całą gminę Sotenäs, miał nocą do dyspozycji tylko cztery radiowozy. Teren był rozległy i słabo zaludniony, skrajnie odmienny od wielkomiejskiego zgiełku, który August znał ze Sztokholmu.

Gunnar ruszył do policjantów. August powoli podążył za nim.

Maria zadzwoniła chwilę temu i oznajmiła, że wraca do Hovenäset. Było to dla niego wielkie pocieszenie.

Gunnar mówił do mundurowych, energicznie gestykulując.

– Jak mogło do tego dojść? – rzucił. – Kto robi takie rzeczy?

August zamrugał kilka razy.

Do tej pory zakładał, że pożar był przypadkowy, lecz nagle zrozumiał, że Gunnar może mieć rację.

Ktoś mógł podłożyć ogień.

Pytanie Widego pobrzmiewało mu w głowie:

„Kto robi takie rzeczy?”.

Kiedy Hillevi podniosła głowę z jaśka, wydała jej się ona strasznie ciężka. Jej oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności.

Obudził ją jakiś dźwięk.

Skrzypnęły drzwi, ale później nie trzasnęły.

Łazienka, pomyślała. Sam, jej młodszy brat, nigdy jej nie zamykał. Niezależnie od tego, czy szedł zrobić siku, kupę, czy tylko umyć zęby. Zawsze zostawiał uchylone drzwi, nawet wtedy, kiedy Hillevi wchodziła do toalety razem z nim.

Usłyszała szum wody w kranie, a potem znów skrzypnęły zawiasy.

Tak, Sam z całą pewnością nie spał.

Usiadła na łóżku i przez chwilę nasłuchiwała. Znów zatrzeszczało, lecz tym razem było to coś innego. Taki dźwięk wydawała drewniana podłoga w korytarzu. Lśniące deski, pomalowane na kolor miodu, które zawsze, bez wyjątku, lekko skrzypiały, choćby stąpało się po nich na paluszkach.

Jak teraz Sam.

Miał dopiero pięć lat, ważył nie więcej niż dwadzieścia kilo i zawsze chodził na palcach.

Podłoga zdradzała jego obecność za każdym razem, nawet wtedy, gdy próbował niepostrzeżenie przemknąć korytarzem.

Hillevi podciągnęła kołdrę pod brodę.

Położyła się spać wcześniej niż zwykle, ponieważ bolała ją głowa. Na pewno przez miesiączkę.

– Od okresu nie boli głowa, kretynko! – orzekła jej najlepsza przyjaciółka Amanda.

– A właśnie, że boli – upierała się Hillevi. – Zawsze tak mam, kiedy się zbliża. – Wskazała palcem konkretne miejsce po lewej stronie czoła. – O, tutaj mnie kłuje.

Amanda się roześmiała i znów zwyzywała ją od kretynek.

Hillevi przełknęła ślinę.

Tęskniła za Amandą. Z kim miała teraz rozmawiać o bzdurach? Na przykład, że boli ją głowa, kiedy ma okres? W ogóle o tym, że zaczęła miesiączkować, powiedziała do tej pory tylko Amandzie. Nawet mama jeszcze o tym nie wiedziała. Hillevi ogarniała całe pranie w domu, a podpaski i tampony kupowała sobie sama. Wcześniej nie sądziła, że będzie musiała wydawać na takie rzeczy pieniądze zarobione na opiece nad dziećmi, ale tak jakoś wyszło.

Poczuła piekące łzy pod powiekami.

Tęskniła nie tylko za Amandą. Brakowało jej również dawnej szkoły. I dawnego pokoju. A właściwie wszystkiego, co zostawili w Göteborgu.

– Daj spokój – powiedziała mama, kiedy Hillevi wyznała jej, co czuje. – To tylko sto pięćdziesiąt kilometrów. Poza tym Kungshamn to dla nas idealne miejsce na nowy start. Potrzebujemy go, więc nie utrudniaj nam tego.

Jakby to Hillevi zawsze wszystko utrudniała.

Jakby to ona paliła za sobą wszystkie mosty i kazała całej rodzinie przenosić się z miejsca na miejsce.

Jakby to ona potrzebowała miejsca na nowy start.

Co za brednie.

Bolała ją ta przeprowadzka. I to bardzo.

– Przyjadę cię odwiedzić! – obiecała Amanda. – Serio, mogę przyjeżdżać na każdy weekend! Albo ty możesz przyjeżdżać do mnie.

Mieszkali w Kungshamn od trzech miesięcy. Amanda nie przyjechała jeszcze ani razu. A Hillevi wybrała się do Göteborga tylko raz, w czasie przerwy świątecznej.

– Jak masz sobie znaleźć przyjaciół tutaj, na miejscu, jeśli będziesz co chwila jeździła do miasta? – powtarzała mama.

Jakby Hillevi chciała tu kogoś poznać. Albo jakby to było wykonalne. Bo prędzej by się pochlastała, niż zaprosiła kogoś do ich mieszkania. Wyglądało tak, jakby wprowadzili się wczoraj. Hillevi rozpakowała rzeczy swoje i Sama, ale w pozostałych pomieszczeniach panował chaos. Wszędzie stały pudła, a na ścianach nie zawisł jeszcze ani jeden obrazek. Ola odwiedził ich kilka razy i proponował pomoc, ale nie skończyło się to niczym dobrym. Mama się wściekła i oznajmiła mu, że sama się wszystkim zajmie, kiedy w końcu będzie jej dane trochę odpocząć.

Z zamyślenia wyrwało ją ciche pukanie do drzwi.

Zaraz po tym ktoś nacisnął klamkę.

W uchylonych drzwiach pojawiła się głowa Sama. Za nim był gęsty mrok. Nie włączył lampy w przedpokoju, choć robił tak każdej nocy po tym, jak się obudził.

Każdej nocy, pomyślała Hillevi. Budzi się co noc.

– Hej, co tam? – spytała szeptem.

Spojrzał na nią wielkimi ciemnymi oczami. Miał na sobie piżamkę w samochody. Góra była już trochę ubrudzona. Nie dało się ukryć, że chłopiec lubi kakao na śniadanie.

Trzeba zrobić pranie, stwierdziła w myślach.

Wkrótce skończą im się czyste ubrania.

Sam wślizgnął się do pokoju tak płynnie, jakby był cieczą. Zamknął za sobą drzwi.

Hillevi uniosła skraj kołdry. Wiedziała, dlaczego braciszek nie chciał być sam w swoim pokoju. Był ciasny jak więzienna cela, w dodatku pozbawiony okna.

– Wskakuj! – rzuciła.

Przemknął po podłodze zwinnie jak wiewiórka, wciąż na paluszkach, po czym dał susa do łóżka.

Złożył na jej ramieniu ciepłą, ciężką główkę. Wydawał się rozpalony. Odkaszlnął sucho, nie zasłaniając buzi.

Ale coś jeszcze się nie zgadzało. Sam był wyjątkowo milczący.

Hillevi się zaniepokoiła.

– Przyśnił ci się jakiś koszmar? – zapytała.

Chłopiec nie odpowiedział. Ponownie zakaszlał.

– Przyniosę ci wody – powiedziała, wstając z łóżka. – Zaraz wracam.

Odprowadził ją nieszczęśliwym wzrokiem. Hillevi poszła do kuchni i otworzyła szafkę nad blatem. Stały w niej trzy szklanki i dwa kubki z rozbitymi uchami. Zmywarka była zepsuta, a mama nie cierpiała myć naczyń.

– Nie robię tego i już – oznajmiła komuś, nie dalej jak kilka dni temu, zostawiając naczynia w zlewie.

Hillevi unikała patrzenia na piętrzące się na blacie brudne kubki i talerze. Z każdym dniem śmierdziały coraz gorzej.

Ohyda.

Nalała pół szklanki wody i wróciła do pokoju. Po drodze zauważyła, że drzwi do sypialni mamy są otwarte. Dziwne, zawsze je zamykała. Nie znosiła spać przy otwartych drzwiach. Podłoga zaskrzypiała, kiedy Hillevi nagle odbiła w bok i weszła do mamy.

Stanęła w progu.

Łóżko było puste.

Upiła łyk wody. Nie przypominała sobie, by mama mówiła, że wybiera się do jakiejś koleżanki. Uprzedziła, że późnym wieczorem pojedzie na zakupy, ale zawsze po wizycie w supermarkecie wracała do domu z jedzeniem.

Oby tylko się nie upiła i nie przyprowadziła jakiegoś gościa. W takich sytuacjach robiło się strasznie niezręcznie. Hillevi tego nie cierpiała.

Wróciła do Sama i weszła do łóżka.

– Wiesz, gdzie jest mama? – zapytała.

Nie odpowiedział. Wypił wodę, którą mu podała.

Potem znów się położył i wtulił buzię w jej klatkę piersiową.

Objęła go i pogładziła po włosach. Miał burzę gęstych loków.

– Jesteś najlepszym braciszkiem na świecie – szepnęła mu do ucha.

Zamarła, wciągnąwszy w nozdrza zapach jego włosów.

Śmierdziały dymem.

Jakby stał przy ogniu.

Jeszcze raz obwąchała mu czuprynę.

Dlaczego Sam pachniał ogniskiem?

Hovenäset, 2 kwietnia 1968

Najdroższa Denise,

minęły już dwa miesiące, odkąd zostawiłem Cię w Chicago i od tamtego czasu nieustannie za Tobą tęsknię. Dziękuję za płyty, które mi przysłałaś! Przesłuchałem je już co najmniej ze sto razy. Kiedy słyszę głos Arethy Franklin, mam wrażenie, że jestem bliżej Ciebie.

Jak się miewasz? Zmartwiłem się tym, co napisałaś w ostatnim liście o swojej mamie. Mam nadzieję, że już wyzdrowiała!

Tylko pomyśl, że wkrótce się zobaczymy. Że do mnie przyjedziesz! Sporządziłem już długą listę miejsc, które chcę Ci pokazać. Hovenäset to magiczne miejsce. Jest tu przepięknie! Wierzę, że pokochasz je tak samo jak ja.

I że spodoba Ci się nasz dom!

Owszem, piszę nasz, nie mój, bo mam wielką nadzieję, że zgodzisz się tutaj zostać i za mnie wyjść. Wówczas wszystko, co moje, stanie się również Twoje. Przede wszystkim chcę się z Tobą podzielić domem – tym, który odziedziczyłem po babci.

Wiem, że boisz się opuścić Chicago. Doskonale Cię rozumiem. Masz tam rodzinę i przyjaciół, tam czujesz się bezpieczna. A tutaj, jak na razie, masz tylko mnie.

Ale jestem pewien, że prędko znajdziesz nowych znajomych. I nową rodzinę. Pamiętasz? Rozmawialiśmy o co najmniej czwórce dzieci, ha ha! Podbijam do pięciu! Albo sześciu! Będziemy mieli ich tyle, ile zapragniesz – bylebyś tylko przyjechała.

Na tym muszę kończyć. Czeka na mnie praca.

Jesteś najlepszym, co mnie spotkało w życiu, najpiękniejszą kobietą, jaką znam. Nie wyobrażam sobie przyszłości bez Ciebie u boku. I jestem przekonany, że łatwiej będzie nam się żyło razem tutaj, w Szwecji, niż w Stanach. Owszem, znajdą się tu ludzie pełni uprzedzeń, którzy nie będą potrafili trzymać gęby na kłódkę, ale obronię Cię przed każdym z nich. Musisz uwierzyć, że jest tu więcej takich jak ja.

Nie mogę się doczekać naszego spotkania i kiedy wszystko Ci tutaj pokażę! Przyjedź pod koniec czerwca, wtedy Szwecja jest najpiękniejsza, a noce najjaśniejsze!

Tęsknię i kocham!

Twój Axel