Serce pełne mocy - Luca Mazzucchelli - ebook

Serce pełne mocy ebook

Luca Mazzucchelli

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Odważ się usłyszeć swoje serce... i zacznij naprawdę żyć!

Czy masz czasem wrażenie, że w Twoim życiu brakuje czegoś ważnego?

Czujesz, że gdzieś po drodze zgubiłeś siebie – swoje potrzeby i marzenia?

A czy tak naprawdę żyjesz w zgodzie ze sobą?

Nasze emocje, nawet te trudne, nie są przeszkodą, lecz drogowskazem. To właśnie one pomagają nam lepiej rozumieć siebie, swoje granice i pragnienia. Dzięki praktycznym wskazówkom, inspirującym historiom i konkretnym narzędziom zawartym w książce, nauczysz się, jak wykorzystać emocje do budowania życia, które naprawdę odzwierciedla to, kim jesteś i co jest dla Ciebie ważne.

Zacznij żyć pełnią życia - odważnie i prawdziwie.

W zgodzie ze swoim sercem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 229

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dedykacja

Tobie i decy­zji,

którą podej­miesz na końcu tej książki

Wprowadzenie

Wpro­wa­dze­nie

To książka nie­ty­powa – przy­znaję to nawet ja, jej autor. Uwa­żam ją za swego rodzaju „odwró­coną tera­pię”: po latach słu­cha­nia histo­rii pacjen­tów z per­spek­tywy psy­cho­loga tym razem to ja dzielę się swoją histo­rią. Opo­wia­dam o moim życiu, wąt­pli­wo­ściach, lękach i błę­dach, ale także o suk­ce­sach, które udało mi się osią­gnąć, oraz o dro­dze, którą musia­łem do nich poko­nać. W trak­cie mojej kariery psy­cho­te­ra­peu­tycz­nej zauwa­ży­łem, że histo­rie ludzi, któ­rzy przy­cho­dzili do mnie po pomoc, dawały mi cenny wgląd w moje wła­sne życie – poma­gały mi lepiej je rozu­mieć, dostrze­gać popeł­niane błędy i okre­ślać, nad czym powi­nie­nem pra­co­wać, aby się roz­wi­jać. Pozwa­lały mi rów­nież się­gać w głąb sie­bie. Z cza­sem zauwa­ży­łem coś jesz­cze – gdy to ja się otwie­ra­łem, na przy­kład pod­czas publicz­nych wystą­pień, w któ­rych odpo­wia­da­łem na pyta­nia doty­czące mojego życia, słu­cha­cze doświad­czali podob­nych pro­ce­sów prze­miany. Mówili mi, że moje histo­rie pomo­gły im dojść do nowych odkryć na swój temat. Wła­śnie wtedy zda­łem sobie sprawę, że tak jak moi pacjenci inspi­ro­wali mnie do głę­bo­kich prze­my­śleń i zmian, tak dzie­le­nie się wła­snym doświad­cze­niem może poru­szyć coś waż­nego w innych ludziach. I to jest główny powód, dla któ­rego napi­sa­łem tę książkę.

Podzie­li­łem swoje życie na cztery główne obszary, które odpo­wia­dają moim dotych­cza­so­wym doświad­cze­niom zawo­do­wym. Pierw­szy to szkoła życia, czyli lata zaraz po stu­diach, kiedy sta­wia­łem pierw­sze kroki w zawo­dzie. Drugi to dzia­łal­ność popu­la­ry­za­tor­ska, którą roz­po­czą­łem, two­rząc filmy na YouTu­bie. Trzeci obszar obej­muje moją prak­tykę psy­cho­lo­giczną i psy­cho­te­ra­peu­tyczną, a czwarty – moją obecną dzia­łal­ność jako przed­się­biorcy. Droga, którą prze­sze­dłem, nie była pro­sta, ale dzięki niej zdo­by­łem cenne lek­cje życiowe. Dla każ­dego głów­nego obszaru wyróż­ni­łem cztery takie wska­zówki – razem szes­na­ście. Nie twier­dzę, że są one uni­wer­salne i odpo­wied­nie dla każ­dego, ale mam nadzieję, że staną się inspi­ra­cją dla tych, któ­rzy – tak jak ja – szu­kają swo­jej wła­snej ścieżki do suk­cesu.

W tym momen­cie konieczne jest pewne dopre­cy­zo­wa­nie. Kiedy mówi się o „suk­ce­sie”, więk­szo­ści ludzi od razu przy­cho­dzi na myśl wizja wiel­kich osią­gnięć, trium­fów zawo­do­wych, bogac­twa, luk­susu i sławy. Oczy­wi­ście, to może być część z jego aspek­tów, ale nie są one ani jedyne, ani naj­waż­niej­sze. Moim zda­niem praw­dziwy suk­ces polega na tym, by spra­wić, że coś, co dotąd ist­niało tylko w naszych myślach, stało się rze­czy­wi­sto­ścią1. Jak więc spra­wić, by pra­gnie­nia się urze­czy­wist­niły? Gdy­bym miał przed­sta­wić ten pro­ces w for­mie rysunku, powie­dział­bym, że u mnie zawsze wyglą­dało to mniej wię­cej tak:

Pierw­szy etap (1) to począ­tek drogi. Sta­wiam sobie ambitne cele do osią­gnię­cia. Może się zda­rzyć (i w rze­czy­wi­sto­ści czę­sto się zda­rza), że pró­bu­jąc je zre­ali­zo­wać, popeł­niam błędy i pono­szę porażkę (2). Uwa­żam jed­nak, że to naj­cen­niej­sza część całego pro­cesu, mimo że strach przed popeł­nie­niem błędu czę­sto skła­nia nas do poru­sza­nia się jedy­nie po pew­nym, bez­piecz­nym grun­cie, bez ryzyka. Nie­stety jed­no­cze­śnie ska­zu­jemy się w ten spo­sób na podą­ża­nie utar­tymi ścież­kami i na powie­la­nie wyni­ków, które osią­gnęli już inni. Pro­blem w tym, że porażka wywo­łuje w nas trudne emo­cje – lęk przed oceną, poczu­cie nie­ade­kwat­no­ści, bez­rad­ność czy poczu­cie nie­kom­pe­ten­cji. Wła­śnie dla­tego robimy wszystko, by jej uni­kać. A jed­nak klucz do suk­cesu tkwi wła­śnie w tym, jak zde­cy­du­jemy się podejść do błędu.

Oczy­wi­ście samo popeł­nia­nie błę­dów nie wystar­czy. Trzeba się nad nimi zasta­no­wić i wydo­być z nich lek­cję. Powi­nie­neś poczuć się jak Indiana Jones, który prze­dziera się przez bagna trud­nych emo­cji, by odna­leźć ukryty klej­not – skarb, który pomoże ci dokoń­czyć twoją podróż.

„Eks­pert to osoba, która popeł­niła wszyst­kie moż­liwe błędy.”

Ray Dalio, jeden z czo­ło­wych przed­się­bior­ców na świe­cie, twier­dzi: „Jestem prze­ko­nany, że sekret suk­cesu tkwi w umie­jęt­no­ści wyzna­cza­nia sobie wiel­kich celów i pono­sze­nia pora­żek we wła­ściwy spo­sób. Kiedy mówię «pono­sić porażki we wła­ściwy spo­sób», mam na myśli: potra­fić sta­wiać czoła bole­snym nie­po­wo­dze­niom, które niosą ze sobą cenne lek­cje”2. Podobną myśl pod­kre­śla legenda koszy­kówki Michael Jor­dan w tych inspi­ru­ją­cych sło­wach: „W mojej karie­rze spu­dło­wa­łem ponad 9000 rzu­tów. Prze­gra­łem pra­wie 300 meczów. 26 razy moi kole­dzy z dru­żyny powie­rzyli mi decy­du­jący rzut – i go nie tra­fi­łem. W życiu ponio­słem wiele pora­żek. I wła­śnie dla­tego na końcu wszystko wygra­łem”.

Popeł­nia­nie błę­dów nie jest przy­pad­kową prze­szkodą na dro­dze ani czymś, czego należy uni­kać – prze­ciw­nie, są one cen­nymi sprzy­mie­rzeń­cami w pro­ce­sie nauki, który pro­wa­dzi nas do osią­gnię­cia zamie­rzo­nych rezul­ta­tów. Jeśli chcesz nauczyć się jeź­dzić na nar­tach, naj­pierw musisz nauczyć się upa­dać i wsta­wać. Jeśli uczysz się języka obcego i ktoś poprawi twój błąd, praw­do­po­dob­nie zapa­mię­tasz to na całe życie. Jeśli popa­rzysz się, chwy­ta­jąc kubek wyjęty z mikro­fa­lówki, następ­nym razem zało­żysz ręka­wicę kuchenną. Nie­któ­rych rze­czy można nauczyć się w teo­rii, ale inne wyma­gają prak­tyki i doświad­cze­nia, które czę­sto wiąże się z popeł­nia­niem błę­dów. To prawda, że porażki bywają bole­sne, ale trzeba je zaak­cep­to­wać, zro­zu­mieć i wsłu­chać się w nie, ponie­waż skry­wają w sobie klu­czową wie­dzę, która pozwala nam piąć się w górę.

„Nie popeł­niaj błędu nie­po­peł­nia­nia błę­dów.”

Żeby było jasne, ja także nie zawsze potra­fię zasto­so­wać się do tego, co wła­śnie powie­dzia­łem. Cza­sami porażka bywa tak dotkliwa, że wolę zmie­nić kie­ru­nek, zamiast upar­cie podą­żać tą samą ścieżką. Innym razem, gdy zdaję sobie sprawę, że moje wysiłki i tak byłyby daremne, posta­na­wiam poświę­cić się cze­muś innemu3. Mogę jed­nak potwier­dzić, że zawsze, gdy potra­fię zro­zu­mieć i zaak­cep­to­wać swoje błędy, udaje mi się wspiąć o kilka stopni wyżej na to, co nazy­wam „koły­ską nauki” (3). Jest to miej­sce, z któ­rego mogę mody­fi­ko­wać swoje zacho­wa­nie (4) i ponow­nie pró­bo­wać ruszyć w górę. W ten spo­sób bar­dzo czę­sto udaje mi się osią­gnąć cele jesz­cze ambit­niej­sze niż te, które począt­kowo sobie wyzna­czy­łem (5).

W naszym wyobra­że­niu, czę­sto pod­sy­ca­nym przez moty­wa­cyjne cytaty w mediach spo­łecz­no­ścio­wych, droga do suk­cesu wie­dzie pod górę – wspi­namy się na szczyt, aż w końcu go osią­gamy. I choć ta wizja jest trafna, uwa­żam, że nie jest jedyną moż­liwą. Suk­ces można osią­gnąć na dwa spo­soby: jeden rze­czy­wi­ście pro­wa­dzi w górę, na szczyt, a drugi w dół, w głąb ziemi. To dwa zupeł­nie różne szlaki, które pozwa­lają nam roz­wi­jać odmienne umie­jęt­no­ści i spra­wiają, że nasze osią­gnię­cia stają się trwałe. Droga w górę to afir­ma­cja sie­bie, dąże­nie do widocz­nych suk­ce­sów. Droga w dół to intro­spek­cja, pozna­wa­nie wła­snego wnę­trza. Osią­gnię­cie suk­cesu nie polega jedy­nie na osią­gnię­ciu celu, ale przede wszyst­kim na dotar­ciu do głębi wła­snej duszy. Droga w głąb jest zde­cy­do­wa­nie mniej spek­ta­ku­larna niż ta pro­wa­dząca na szczyt i jed­no­cze­śnie wymaga odwagi, bo pełno w niej błota, kamieni, insek­tów i innych nie­przy­jem­no­ści. Jed­nak to wła­śnie tam można odna­leźć praw­dziwe klej­noty – skarby, które spra­wiają, że sta­jemy się spo­koj­niejsi, szczę­śliwsi i bar­dziej świa­domi sie­bie. W kolej­nych roz­dzia­łach podzielę się z tobą moimi szes­na­stoma klej­no­tami – szes­na­stoma zasa­dami, które odkry­łem dzięki błę­dom, zmu­sza­ją­cym mnie do zej­ścia w głąb sie­bie. To tam mia­łem oka­zję lepiej się poznać, zmie­nić i nauczyć się, jak być bar­dziej współ­czu­ją­cym, mniej zorien­to­wa­nym na rywa­li­za­cję, hoj­nie dają­cym, a nie tylko przyj­mu­ją­cym, bar­dziej kocha­ją­cym niż zazdro­snym.

To oczy­wi­ste, że wspi­na­nie się na szczyt i scho­dze­nie w głąb wyma­gają zupeł­nie innych kom­pe­ten­cji. Scho­dze­nie ozna­cza pokorę, hoj­ność i chęć bycia uży­tecz­nym dla innych, a wspi­na­nie się wymaga kon­cen­tra­cji na wła­snych potrze­bach, wiary w sie­bie i deter­mi­na­cji w dąże­niu do celu.

Dobrą wia­do­mo­ścią jest to, że umie­jęt­no­ści te nie są sprzeczne, lecz się dopeł­niają. W związku z tym droga może pozo­stać har­mo­nijna w obu kie­run­kach: na każde trzy kroki, które posta­wisz w głąb, zauwa­żysz, że zro­bi­łeś je też w górę, tak jak drzewo potrafi się­gać ku niebu, w miarę jak jego korze­nie zagłę­biają się w zie­mię.

„Aby być w górze, musisz pozo­stać w głębi.”

Temat suk­cesu jest nie­roz­łącz­nie zwią­zany z tema­tem zmiany. Suk­ces to nie zdo­by­cie cze­goś, ale sta­nie się kimś: bycie, a nie posia­da­nie. „Jeśli chcesz wię­cej, bądź kimś wię­cej” – to motto, które znaj­dziesz czę­sto w tej książce. Wie­rzę w nie tak mocno, że umie­ści­łem je na bran­so­let­kach, które ja i człon­ko­wie mojego zespołu nosimy każ­dego dnia.

Teraz spró­bujmy zgłę­bić zna­cze­nie tego poję­cia, roz­kła­da­jąc je na nastę­pu­jące etapy: wyniki, zacho­wa­nia, idee i war­to­ści.

Wyniki

Wyniki to cele, które chcemy osią­gnąć. Mogą doty­czyć nas samych, na przy­kład schud­nię­cia, rzu­ce­nia pale­nia, naucze­nia się obcego języka, poprawy umie­jęt­no­ści w jakiejś dzie­dzi­nie. Mogą też jed­nak doty­czyć innych ludzi, czyli tego, co chcie­li­by­śmy, aby zro­bili, przy­kładowo, żeby sekre­tarka przy­cho­dziła do biura na czas lub żeby nasze dziecko nauczyło się robić zada­nia domowe samo­dziel­nie.

Nie­któ­rzy, chcący wpro­wa­dzić zmiany, nie­stety zatrzy­mują się na tym eta­pie: kon­cen­trują się tylko na wyni­kach, które chcie­liby osią­gnąć, nie prze­cho­dząc do kolej­nych pozio­mów pro­cesu. Trudno jest jed­nak wywo­łać praw­dziwą trans­for­ma­cję, jeśli pozo­staje się tylko na powierzchni.

Zachowania

Zacho­wa­nia to dzia­ła­nia, które należy pod­jąć, aby osią­gnąć okre­ślone wyniki. Jeśli celem jest utrata wagi, mogę na przy­kład zacząć sto­so­wać dietę, jeść zdrowo, upra­wiać sport; jeśli chcę mówić po angiel­sku, muszę zacząć się uczyć, sta­rać się oglą­dać filmy i seriale w ory­gi­nale, zna­leźć nauczy­ciela, dla któ­rego język angiel­ski jest języ­kiem ojczy­stym i z któ­rym będę mógł w tym języku roz­ma­wiać, i tak dalej.

To jest próg, na któ­rym zatrzy­muje się więk­szość ludzi szu­ka­ją­cych zmiany: usta­liw­szy cel, sta­rają się zmie­nić swoje zacho­wa­nie lub pro­szą o to drugą osobę.

„Ustaw budzik pół godziny wcze­śniej, żebyś jutro była punk­tu­alna” – suge­ruje pra­co­dawca swo­jej sekre­tarce; „Zrób zada­nia domowe, bo to ważne, żebyś się uczył” – naka­zuje rodzic dziecku; „Poroz­ma­wiaj z tym nowym klien­tem, spró­bujmy sprze­dać mu nasze usługi” – mówi przed­się­biorca do swo­jego han­dlowca. Czy to źle? Nie, to zro­zu­miałe i czę­sto także konieczne, szcze­gól­nie w sytu­acjach nagłych. Jeśli znajdę maga­zyn w total­nym cha­osie, sen­sowne będzie pój­ście do pra­cow­nika i popro­sze­nie o upo­rząd­ko­wa­nie go, to jed­nak nie tylko bar­dzo ogra­ni­czone podej­ście do zmiany, ale także wyczer­pu­jące: naj­praw­do­po­dob­niej, gdy tylko rodzic prze­sta­nie naci­skać na dziecko, porzuci ono swoje zada­nia na rzecz gry na Play­Sta­tion; sekre­tarka znowu zacznie się spóź­niać; maga­zyn znów popad­nie w chaos; han­dlo­wiec zacznie grać w sudoku, zamiast kon­tak­to­wać się z klien­tami, i tak dalej.

Jeśli naprawdę chcemy osią­gnąć zna­czącą i dłu­go­ter­mi­nową zmianę, musimy zejść na głęb­szy poziom i dzia­łać na ide­ach.

Idee

U pod­staw zacho­wań leżą idee. Jeśli sekre­tarka każ­dego ranka usta­wia budzik o pół godziny póź­niej, niż powinna, prze­ko­nana, że i tak uda jej się dotrzeć do biura na czas (by potem przyjść z tra­dy­cyj­nym pół­go­dzin­nym opóź­nie­niem), będzie trzeba zadzia­łać na pod­stawę jej prze­ko­na­nia, aby roz­wią­zać pro­blem. Jeśli syn przyj­mie zało­że­nie, że nauka to narzę­dzie wol­no­ści i bogac­twa, rodzice będą mogli prze­stać krzy­czeć, by zmu­sić go do sie­dze­nia przy biurku. Jeśli han­dlo­wiec uważa, że dany pro­dukt zmieni życie ludzi i że klient po jego zaku­pie będzie mu wdzięczny, to nie będzie trzeba zmu­szać go do sprze­daży danego pro­duktu, bo będzie robił to z przy­jem­no­ścią.

Pro­blem polega na tym, jak zmie­nić idee, zarówno nasze, jak i cudze. Nie­licz­nym udaje się to osią­gnąć poprzez dia­log. Inni osią­gają dobre wyniki, będąc „par­kin­giem dla cudzych prze­my­śleń i emo­cji”, czyli słu­cha­jąc innych i wypo­wia­da­jąc się dopiero po wzię­ciu pod uwagę sta­no­wi­ska roz­mówcy.

Nie­któ­rzy zmie­niają swoje poglądy po prze­czy­ta­niu książki lub obej­rze­niu wideo na YouTu­bie, inni robią to, gdy życie sta­wia przed nimi nie­pod­wa­żalne fakty. Być może jed­nak jed­nym z naj­bar­dziej nie­do­ce­nia­nych, ale także naj­bar­dziej sku­tecz­nych spo­so­bów zmiany poglą­dów jest dzia­ła­nie na pozio­mie war­to­ści, czyli kolej­nego szcze­bla naszej dra­biny.

Wartości

Zstę­pu­jąc jesz­cze głę­biej, odkry­wamy, że nasze idee wyni­kają z naszych war­to­ści. Jeśli zdro­wie nie jest dla mnie war­to­ścią, trudno mi będzie prze­strze­gać zdro­wej i zrów­no­wa­żo­nej diety; jeśli sekre­tarka nie wyznaje war­to­ści sza­cunku, będzie na­dal uwa­żać, że jej opóź­nie­nia są w grun­cie rze­czy cał­ko­wi­cie akcep­to­walne.

Kwe­stia war­to­ści jest dość skom­pli­ko­wana. Nie wszyst­kie nasze war­to­ści zależą bez­po­śred­nio od nas, naszej woli czy wraż­li­wo­ści. Ist­nieje wpływ spo­łe­czeń­stwa i epoki histo­rycz­nej, w któ­rej żyjemy (gdy­bym uro­dził się w Rwan­dzie zamiast w Medio­la­nie i prze­żył ludo­bój­stwo w 1994 roku, czy miał­bym te same war­to­ści, które mam dzi­siaj?); kon­tekst rodzinny; wpływ rela­cji (przy­ja­ciele, kole­dzy, spo­łe­czeń­stwo i tak dalej) lub także wpływ ksią­żek, pro­gra­mów tele­wi­zyj­nych i tym podob­nych.

Zacho­wu­jąc tę struk­turę, w któ­rej wszyst­kie ele­menty są ści­śle powią­zane (nie tylko war­to­ści wpły­wają na idee, zacho­wa­nia i wyniki, ale także działa to na odwrót), uwa­żam, że zmiana może prze­bie­gać dwu­to­rowo: z jed­nej strony poprzez nawyki, z dru­giej poprzez emo­cje.

Nawyki są głów­nym tema­tem mojej pierw­szej książki, Zasada 1%4, w któ­rej wyja­śniam, jak spra­wić, aby okre­ślone zacho­wa­nia stały się auto­ma­tyczne, a tym samym trwałe w cza­sie, co pozwoli nam osią­gnąć pożą­dane rezul­taty. Uwa­żam, że nawyki są potęż­nymi sojusz­ni­kami w każ­dym pro­ce­sie zmiany.

„Nie możesz wybrać swo­jej przy­szło­ści, ale możesz zde­cy­do­wać o nawy­kach, które ją stwo­rzą.”

Jeśli moim celem jest na przy­kład schud­nię­cie poprzez aktyw­ność fizyczną, aby osią­gnąć ten rezul­tat, nie wystar­czy, że będę ćwi­czyć od czasu do czasu. Muszę robić to regu­lar­nie, kilka razy w tygo­dniu. Umie­jęt­ność budo­wa­nia nowego nawyku – w tym przy­padku tre­ningu – i włą­cze­nia go do codzien­nego życia będzie więc jed­nym z klu­czo­wych ele­men­tów zmiany i reali­za­cji moich zamie­rzeń.

Emo­cje nato­miast sta­no­wią motyw prze­wodni książki, którą masz w tej chwili w rękach. Zde­cy­do­wa­łem się zaty­tu­ło­wać ją Serce pełne mocy, aby pod­kre­ślić cen­tralną rolę emo­cji w naszym życiu. Jest to jesz­cze bar­dziej aktu­alne w dzi­siej­szym świe­cie (i ich rola zwięk­szy się w przy­szło­ści), gdzie – jak zoba­czymy – to nie tyle kom­pe­ten­cje fizyczne czy umy­słowe robią róż­nicę, ile kom­pe­ten­cje emo­cjo­nalne. Emo­cje są iskrą, która pobu­dza nas do dzia­ła­nia i podej­mo­wa­nia decy­zji – zarówno małych, jak i wiel­kich – które osta­tecz­nie kształ­tują nas i nasze życie. Są sygna­łami, nada­wa­nymi, aby mówić nam o nas samych, naszych potrze­bach i celach, ale także cen­nymi narzę­dziami, które warto poznać i wyko­rzy­sty­wać, by wpro­wa­dzać pozy­tywne zmiany – zarówno w codzien­no­ści, jak i w dłuż­szej per­spek­ty­wie. Dla­tego tak ważne jest, aby nauczyć się je odczu­wać, rozu­mieć, doce­niać i nad nimi pano­wać.

Wra­ca­jąc do wcze­śniej­szego podziału, możemy powie­dzieć, że Serce pełne mocy, kon­cen­tru­jąc się na emo­cjach, doty­czy głów­nie poziomu war­to­ści i idei. Szes­na­ście lek­cji, które przed­sta­wię w tej książce, obraca się wokół prze­ło­mo­wych kon­cep­cji, które pro­mują więk­sze przy­wódz­two, zaufa­nie, szczę­ście i suk­ces. Ponadto te nauki są ści­śle powią­zane ze świa­tem war­to­ści, które sta­no­wią potężne czyn­niki moty­wu­jące sto­jące za tymi zmia­nami. Zasada 1% rów­nież kła­dzie nacisk na pewne przy­datne i trans­for­mu­jące idee, ale sku­pia się bar­dziej na pozio­mie zacho­wań, w for­mie nawy­ków.

Krótko mówiąc: emo­cje kształ­tują nasze war­to­ści i idee, popy­cha­jąc nas do podej­mo­wa­nia decy­zji, zapa­la­jąc lont. Jed­nym z moich odczuć było: „W życiu spra­wia mi radość poma­ga­nie ludziom w popra­wie ich samo­po­czu­cia poprzez mój kanał na YouTu­bie”. Aby to zro­zu­mieć, musia­łem spoj­rzeć w głąb sie­bie, połą­czyć się ze swo­imi emo­cjami, lepiej nimi zarzą­dzać, otwie­ra­jąc się rów­nież na emo­cje, które mogą być trudne i przy­tła­cza­jące. Aby osią­gnąć ten cel w spo­sób rze­czy­wi­sty, kolej­nym kro­kiem było wdro­że­nie w życie pew­nych powta­rzal­nych zacho­wań (czyli zbu­do­wa­nie nawy­ków), które pozwo­liły mi przy­kła­dowo codzien­nie two­rzyć i udo­stęp­niać war­to­ściowe i dar­mowe filmy na moim kanale. Bez rów­no­cze­snej pracy nad emo­cjami oraz zacho­wa­niami nie osią­gnął­bym tego rezul­tatu.

Pod­su­mo­wu­jąc, pro­ces zmiany prze­biega na dwóch rów­no­le­głych torach: emo­cji i nawy­ków. Decy­zję o zmia­nie podej­mu­jemy pod wpły­wem emo­cji (Serce pełne mocy), a następ­nie urze­czy­wist­niamy ją dzięki nawy­kom (Zasada 1%).

Moja histo­ria zaczyna się w kolej­nym roz­dziale – w dniu ukoń­cze­nia stu­diów. Jed­nak tak naprawdę jest też coś, co wyda­rzyło się wcze­śniej. Muszę przy­znać, że moja droga edu­ka­cyjna była dość wybo­ista, pełna trud­no­ści. Sta­ra­łem się, uczy­łem, odra­bia­łem sumien­nie zada­nia domowe, ale nie osią­ga­łem dobrych wyni­ków. Tak naprawdę szło mi raczej kiep­sko i każ­dego roku moi rodzice byli wzy­wani przez nauczy­cieli, któ­rzy ostrze­gali: „No i znowu to samo, co zamie­rzamy z nim zro­bić?”. Nie zno­si­łem tej sytu­acji, było mi bar­dzo źle. Dziś, patrząc na to wszystko z dystansu, widzę jed­nak pewne szczę­ście. Skoro byłem słaby w nauce, nie mogłem poma­gać innym w odra­bia­niu zadań i nie mogłem uży­wać tego „narzę­dzia” do zdo­by­wa­nia przy­ja­ciół. Musia­łem więc roz­wi­jać inne umie­jęt­no­ści, by zdo­by­wać zna­jo­mo­ści (i by inni podzie­lili się ze mną swo­imi notat­kami). Musia­łem być zabawny, miły, anga­żu­jący. Tro­chę, aby zwró­cić na sie­bie uwagę, a tro­chę dla­tego, że muzyka zawsze była moją wielką pasją, zaczą­łem grać na gita­rze i śpie­wać w zespole5.

Póź­niej była jesz­cze piłka nożna. Mię­dzy jede­na­stym a trzy­na­stym rokiem życia gra­łem jako bram­karz w dru­ży­nie, która prze­gry­wała spek­ta­ku­lar­nie każdy mecz, tra­cąc śred­nio sie­dem goli na spo­tka­nie i zdo­by­wa­jąc mniej niż dzie­sięć bra­mek w całym sezo­nie. Ze względu na moją pozy­cję reflek­tory były oczy­wi­ście zawsze skie­ro­wane na mnie, cho­ciażby dla­tego, że więk­szość meczu toczyła się w moim polu kar­nym. Na doda­tek naszą dru­żynę spon­so­ro­wała firma pogrze­bowa, a na naszych tor­bach i koszul­kach dum­nie wid­niał napis „S.O.F.A.M. – Società Ono­ranze Fune­bri Archi­tet­tura Monu­menti”6. Nie­trudno się domy­ślić, jakie docinki i żarty spa­dały na nas każ­dej nie­dzieli ze strony rywali i kibi­ców.

Tak naprawdę nie byłem złym bram­ka­rzem – mia­łem talent, bo mimo wszystko uda­wało mi się obro­nić ogromną więk­szość strza­łów prze­ciw­ni­ków przez całe dzie­więć­dzie­siąt minut. Na każde sie­dem goli, które wpusz­cza­łem, przy­pa­dało osiem­dzie­siąt, które udało mi się obro­nić. Tre­ner, kole­dzy z dru­żyny, a nawet mój ojciec, który nie opu­ścił żad­nego meczu, powta­rzali mi w kółko: „Dziś znowu byłeś naj­lep­szy na boisku”. Ale ja byłem tak przy­bity tym, że nie udało mi się obro­nić wszyst­kiego, że czę­sto po naj­bar­dziej dra­ma­tycz­nych meczach wybu­cha­łem pła­czem na środku boiska. Nie mówiąc już o tym, że cią­głe porażki psuły ogólną atmos­ferę w dru­ży­nie – w szatni pano­wał kli­mat pełen smutku i napię­cia.

Mimo cier­pie­nia, które przy­no­siło mi człon­ko­stwo, odsze­dłem z zespołu dopiero wtedy, gdy klub został roz­wią­zany. Piłka nożna nie nauczyła mnie war­to­ści pracy zespo­ło­wej, sza­cunku dla prze­ciw­ni­ków ani tego, że trzeba się poświę­cać, aby osią­gnąć dobre wyniki – jak to się dzieje w przy­padku wielu innych osób. Nauczyła mnie prze­gry­wać. I to wła­śnie wtedy – teraz to rozu­miem – nauczy­łem się także wygry­wać.

Wzmoc­ni­łem w sobie pokorę i zdol­ność do życia ze swo­imi (i cudzymi) ogra­ni­cze­niami; doświad­czy­łem na wła­snej skó­rze, jak ważne jest, by nie ucie­kać przed trud­no­ściami i potra­fić funk­cjo­no­wać z dala od suk­cesu. Zro­zu­mia­łem, jaką war­tość mają osią­gnię­cia i uzna­nie, ale jed­no­cze­śnie że nie należy ich ści­gać za wszelką cenę. Osta­tecz­nie zdo­by­łem narzę­dzia, które pozwo­liły mi w przy­szło­ści kon­tro­lo­wać i zarzą­dzać ambi­cjami mojego ego.

W mię­dzy­cza­sie, pomię­dzy kiep­skimi oce­nami i kolej­nymi prze­gra­nymi meczami, ćwi­czy­łem swój przy­szły zmysł przed­się­bior­czo­ści. W wieku dzie­więt­na­stu lat, u zara­nia ery inter­netu we Wło­szech, stwo­rzy­łem stronę Accor­die­spar­titi.com. Oprócz akor­dów i nut do naj­pięk­niej­szych i naj­po­pu­lar­niej­szych pio­se­nek umiesz­cza­łem tam także dzwonki na tele­fony komór­kowe do pobra­nia – oczy­wi­ście za opłatą. Strona dzia­łała świet­nie: zara­bia­łem na niej jakieś pięć­set tysięcy lirów mie­sięcz­nie7, co w tam­tych cza­sach było ogromną sumą! Nie­stety mój suk­ces nie trwał długo. Po dwóch mie­sią­cach zaczęły przy­cho­dzić pierw­sze listy od praw­ni­ków. Repre­zen­tanci prawni zespo­łów takich jak R.E.M., U2, Laura Pau­sini i wielu innych ostrze­gali mnie, że jeśli nie zamknę strony, będę musiał zapła­cić gigan­tyczne kary, znacz­nie prze­kra­cza­jące moje moż­li­wo­ści finan­sowe8. Prze­ży­łem to jak tra­ge­dię, nie­mal jak żałobę. Dziś ta histo­ria mnie roz­śmie­sza i jed­no­cze­śnie napeł­nia entu­zja­zmem – widzę w niej mło­dego, przed­się­bior­czego chło­paka, który miał ochotę dzia­łać, eks­pe­ry­men­to­wać, budo­wać i dążyć do cze­goś nowego, nawet jeśli nie do końca wie­dział, co to ma być.

„To, że zabłą­dzisz, może dopro­wa­dzić cię do odkry­cia nowych ście­żek.”

Ni­gdy nie byłem kimś, kto miał jasne wyobra­że­nie o sobie i swo­jej przy­szło­ści. Zna­łem swoje pasje, ale mia­łem tysiąc róż­nych zain­te­re­so­wań i trudno było mi sku­pić się na jed­nej dzie­dzi­nie. Byłem (i na­dal jestem) tym, kogo Emi­lie Wap­nick nazywa „mul­ti­po­ten­cja­li­stą” – osobą pełną pasji i zain­te­re­so­wań, która nie czuje się kom­for­towo, wybie­ra­jąc jedną ścieżkę kariery i zamy­ka­jąc się w sztyw­nych ramach kon­kret­nego zawodu. Ni­gdy nie mia­łem jed­nej, jedy­nej „misji” – mia­łem ich wiele. Zawsze uwiel­bia­łem pozna­wać różne dzie­dziny, zdo­by­wać umie­jęt­no­ści w zupeł­nie odmien­nych obsza­rach, eks­pe­ry­men­to­wać i roz­wi­jać kom­pe­ten­cje, które uczy­ni­łyby mnie wszech­stron­nym, a jed­no­cze­śnie – na swój spo­sób – wyjąt­ko­wym.

Zawsze chcia­łem podej­mo­wać się nowych wyzwań i cią­gle zmie­nia­łem swoją drogę, nawet jeśli ozna­czało to podej­mo­wa­nie trud­nych decy­zji i wybie­ra­nie wyma­ga­ją­cych ście­żek. I wciąż, co sie­dem–osiem lat, odczu­wam potrzebę zmiany: zosta­wiam za sobą to, co osią­gną­łem, trzy­mam się tego, kim się sta­łem, i rzu­cam się w nową przy­godę.

Na początku wybra­łem medy­cynę, ale szybko ją porzu­ci­łem i prze­nio­słem się na psy­cho­lo­gię. Chcia­łem być psy­cho­lo­giem kli­nicz­nym, ale potem zain­te­re­so­wa­łem się mar­ke­tin­giem i komu­ni­ka­cją. Zaczą­łem jako popu­la­ry­za­tor wie­dzy, a dziś jestem przed­się­biorcą. Cytu­jąc ponow­nie Wap­nick, powie­dział­bym, że ścieżką, która pro­wa­dziła moją karierę, było „zin­te­gro­wane podej­ście” – wybra­łem zawód, który pozwala mi łączyć różne spe­cja­li­za­cje i obszary wie­dzy jed­no­cze­śnie.

Efek­tem tego całego cha­osu są cztery „życia”, które chciał­bym z tobą podzie­lić. Oczy­wi­ście nie są to zupeł­nie odrębne obszary – wręcz prze­ciw­nie, prze­ni­kają się i wza­jem­nie na sie­bie oddzia­łują. Dzielę je jedy­nie dla przej­rzy­sto­ści, pod­kre­śla­jąc w każ­dej z nich zarówno trud­no­ści, które napo­tka­łem, jak i naj­waż­niej­sze lek­cje, które pozwo­liły mi iść naprzód, roz­wi­jać się i – po raz kolejny – zmie­niać.

Pierwsze życie. Szkoła życia

Pierw­sze życie

Szkoła życia

1. Początek

1

Począ­tek

Jest takie zdję­cie, na które zawsze patrzę z ogrom­nym sen­ty­men­tem. Przed­sta­wia mnie w ele­ganc­kiej mary­narce i kra­wa­cie, oto­czo­nego przez przy­ja­ciół, któ­rzy mnie obej­mują i świę­tują razem ze mną. Dosko­nale pamię­tam moment, w któ­rym zostało zro­bione: 14 lipca 2004 roku, dla wszyst­kich innych to rocz­nica zdo­by­cia Basty­lii, dla mnie – zdo­by­cia tego słyn­nego kawałka papieru, czyli dyplomu ukoń­cze­nia stu­diów. Co naj­bar­dziej mnie dzi­siaj ude­rza, to mój uśmiech – błogi, bez­tro­ski uśmiech czło­wieka, który nie ma jesz­cze poję­cia o życiu. Opu­ści­łem uczel­nię z naj­wyż­szymi oce­nami, gotowy, by rzu­cić się na rynek pracy, nie­świa­dom jed­nak, że jedy­nym „ryn­kiem”, jaki na mnie czeka, jest rynek bez­ro­bot­nych. Mimo to byłem pełen ener­gii i moty­wa­cji. Roz­glą­da­łem się dookoła i myśla­łem: „No to na co cze­kamy? Jestem tutaj! Gdzie są pacjenci, któ­rym mogę pomóc? Gdzie są firmy, któ­rym mogę dora­dzać?”. W moim nasta­wie­niu było może odro­binę aro­gan­cji, wyni­ka­ją­cej z nie­cier­pli­wego pra­gnie­nia, by zacząć robić coś kon­kret­nego. W końcu, choć byłem bar­dzo młody, mia­łem już na kon­cie pozew od praw­ni­ków zespołu R.E.M. – wyda­wało mi się, że moje „cur­ri­cu­lum vivendi” (prze­bieg życia) jest cał­kiem impo­nu­jące! Ale nikt mnie nie zauwa­żał.

Spo­śród wielu rze­czy, któ­rych wtedy nie rozu­mia­łem, dwie były klu­czowe: zarobki psy­cho­loga oraz próg wej­ścia do tego zawodu. Jeśli cho­dzi o zarobki, w hol­ly­wo­odz­kich fil­mach psy­cho­te­ra­peuci to zazwy­czaj znani i sza­no­wani spe­cja­li­ści, orga­ni­zu­jący przy­ję­cia na swo­ich luk­su­so­wych jach­tach, z jacuzzi i szam­pa­nem…

Nie pod­ją­łem się tego zawodu z myślą o bogac­twie, ale (wzmoc­niony fil­mo­wym obra­zem) wie­rzy­łem, że będę zara­biać dosć, by żyć god­nie i bez pro­blemu utrzy­mać rodzinę. Rze­czy­wi­stość wygląda jed­nak nieco ina­czej. Sta­ty­styki ENPAP (Naro­do­wego Fun­du­szu Ubez­pie­czeń i Pomocy dla Psy­cho­lo­gów) poka­zują, że średni roczny dochód netto psy­cho­loga poni­żej czter­dzie­stego roku życia wynosi około dzie­się­ciu tysięcy euro9. Wiem, teraz pew­nie myślisz, że docho­dzi jesz­cze praca na czarno, ale według naj­now­szych badań doty­czą­cych uni­ka­nia podat­ków w tej branży szara strefa to około 30%. Jeśli więc dodasz to do ofi­cjal­nych zarob­ków i weź­miesz pod uwagę, że do czter­dziestki doro­bi­łem się żony, trójki dzieci i kre­dytu hipo­tecz­nego, jasne jest, że z takimi kwo­tami nie zaszedł­bym zbyt daleko.

Druga rzecz, któ­rej nie rozu­mia­łem – a o któ­rej prze­ko­na­łem się na wła­snej skó­rze – jest może jesz­cze gor­sza: to wysoki próg wej­ścia do zawodu psy­cho­loga. Poten­cjal­nemu pacjen­towi nie jest trudno zna­leźć psy­cho­loga, ale odwrot­nie – już tak. Pomyśl, ile znasz osób, które twoim zda­niem powinny udać się do psy­cho­loga. Pew­nie sporo, prawda? A teraz zasta­nów się, ile z nich rze­czy­wi­ście korzy­sta z tera­pii. Druga liczba jest na pewno znacz­nie mniej­sza. Skąd ten roz­dź­więk? Z powodu prze­ko­nań i ste­reo­ty­pów, które wciąż krążą wokół psy­cho­lo­gii. Ludzie uwa­żają, że tera­pia jest droga i trwa zbyt długo, że nie ma sensu, bo real­nych pro­ble­mów nie da się roz­wią­zać samą roz­mową. Inni myślą, że wystar­czy poga­dać z przy­ja­cie­lem i od razu poczują się lepiej. Psy­cho­log wciąż koja­rzy się wielu oso­bom jako „spe­cja­li­sta dla waria­tów”, co – choć błędne – przy­naj­mniej ozna­cza, że ktoś z pro­ble­mami psy­chicz­nymi jest spo­łecz­nie zauwa­żony. Gorzej jed­nak, że w zbio­ro­wej wyobraźni psy­cho­log to przede wszyst­kim „spe­cja­li­sta dla sła­bych”, a nikt nie chce być postrze­gany jako słaby.

Ja oczy­wi­ście myślę dokład­nie na odwrót: psy­cho­log to spe­cja­li­sta dla sil­nych, czyli dla tych, któ­rzy mają odwagę i wolę, by zadbać o sie­bie, o swój umysł i emo­cje. Trzeba wyka­zać się wielką deter­mi­na­cją, by uznać wła­sne ogra­ni­cze­nia i wycią­gnąć rękę po pomoc albo zaka­sać rękawy i pra­co­wać nad sobą.

Naj­wy­raź­niej jed­nak moje zda­nie nie było powszech­nie podzie­lane, bo po ukoń­cze­niu stu­diów nie mogłem zna­leźć pracy. Muszę przy­znać, że czu­łem się wtedy przy­tło­czony, jakby bra­ko­wało dla mnie miej­sca nie tylko w życiu zawo­do­wym, ale i w mojej wła­snej prze­strzeni men­tal­nej. W mię­dzy­cza­sie kon­ty­nu­owa­łem spe­cja­li­za­cje, staże i liczne kursy – wszystko to było nie­zwy­kle war­to­ściowe dla mojego roz­woju, ale znacz­nie mniej pomocne w zna­le­zie­niu pracy.

Wysy­ła­łem dzie­siątki, setki CV wszę­dzie, gdzie tylko się dało, ale nikt nie odpo­wia­dał – poza orga­ni­za­cjami non-pro­fit poszu­ku­ją­cymi wycho­waw­ców. To praca, któ­rej i tak bym się pod­jął z przy­jem­no­ścią, bo mogła nauczyć mnie wielu rze­czy, nie do niej się przy­go­to­wy­wa­łem i nie tym chcia­łem się zaj­mo­wać na dłuż­szą metę. W wol­nych chwi­lach malo­wa­łem ściany w domach zna­jo­mych albo pra­co­wa­łem jako bar­man na kon­cer­tach Vasco Ros­siego. Ow­szem, to były szla­chetne i ważne zaję­cia, ale nie czu­łem się w nich speł­niony. Aż w końcu, po pię­ciu latach nauki i cięż­kiej pracy, wyda­rzyło się coś nie­zwy­kłego. Otrzy­ma­łem tele­fon od przed­sta­wi­ciela jed­nej z wielu insty­tu­cji, do któ­rych wysy­ła­łem swoje zgło­sze­nia.

– Ależ piękne CV, panie magi­strze Maz­zuc­chelli! – usły­sza­łem w gło­sie tyle entu­zja­zmu, że od razu nabra­łem nadziei. – To dokład­nie taki pro­fil, jakiego szu­ka­li­śmy. Czy byłby pan zain­te­re­so­wany ofertą pracy?

Nie wie­rzy­łem wła­snym uszom. Byłem w siód­mym nie­bie, ale jed­no­cze­śnie zanie­po­ko­jony i nieco scep­tyczny.

– Czy to praca w cha­rak­te­rze wycho­wawcy? – zapy­ta­łem.

– Nie, psy­cho­loga.

– To wspa­niale!

– Tak, ale muszę pana uprze­dzić, że to bar­dzo inno­wa­cyjna praca – dodał roz­mówca.

– Ide­al­nie, jestem inno­wa­to­rem! – Byłem tak pod­eks­cy­to­wany, że w tam­tym momen­cie zgo­dził­bym się na wszystko.

– To także praca pio­nier­ska, można by rzec.

– Ależ ja jestem pio­nie­rem! To coś dla mnie! Kiedy zaczy­namy?

Osta­tecz­nie doszli­śmy do poro­zu­mie­nia i umó­wi­li­śmy się na spo­tka­nie w naj­bliż­szy ponie­dzia­łek bez­po­śred­nio w moim nowym miej­scu pracy. Mia­łem mieć umowę na część etatu, za bar­dzo skąpe wyna­gro­dze­nie, kiedy teraz o tym myślę, ale w tam­tych cza­sach wyda­wało mi się to naprawdę wyjąt­kową oka­zją. Sta­wi­łem się na spo­tka­nie ele­gancki, w wypra­so­wa­nych spodniach, koszuli i mary­narce – ubrany wręcz nie­na­gan­nie. Znaj­do­wa­li­śmy się na pół­noc­nych przed­mie­ściach Medio­lanu. Weszli­śmy przez główne wej­ście do budynku, rozej­rza­łem się dookoła i pomy­śla­łem: „Gdzie oni mnie przy­pro­wa­dzili? Na wysy­pi­sko śmieci?!”.

Może to zabrzmieć prze­sad­nie, ale naprawdę odnio­słem takie wra­że­nie. Zna­la­złem się w zupeł­nie innym świe­cie, w sur­re­ali­stycz­nym oto­cze­niu: pośrodku beto­no­wego placu oto­czo­nego czte­rema blo­kami, z któ­rych każdy miał około dwu­dzie­stu pię­ter. Wokół mnie pię­trzyły się wraki sku­te­rów, spa­lone samo­chody, śmieci. Po podwórku bie­gały dzieci, krzy­cząc, inne patrzyły na mnie z mie­szanką cie­ka­wo­ści, podej­rze­nia i wyzwa­nia. Z okien spo­glą­dały kobiety, bacz­nie obser­wu­jąc wszystko, co działo się w pobliżu. „Czy to nie tak, że tro­chę prze­sa­dzi­li­śmy z opo­wie­ścią o pracy pio­nier­skiej?”, pomy­śla­łem w duchu.

Potem, stop­niowo, zaczą­łem rozu­mieć. Miej­sce, w któ­rym się znaj­do­wa­łem, miało i ma bar­dzo spe­cy­ficzną histo­rię – to naj­nie­bez­piecz­niej­sze osie­dle w Medio­la­nie, czę­sto opi­sy­wane w popu­lar­nych kra­jo­wych dzien­ni­kach z powodu wyso­kiej prze­stęp­czo­ści. Bloki z wido­kiem na podwó­rze, nale­żące do Aler (publicz­nej insty­tu­cji zaj­mu­ją­cej się miesz­ka­niami komu­nal­nymi i ich przy­dzie­la­niem oso­bom o niskich docho­dach), były po czę­ści zamiesz­kane przez zwy­kłych ludzi, pro­wa­dzą­cych cał­kiem nor­malne życie. Wiele miesz­kań było jed­nak nie­le­gal­nie zaję­tych – w poło­wie przez Romów pocho­dze­nia chor­wac­kiego, a w dru­giej poło­wie przez Kala­bryj­czy­ków zwią­za­nych z 'ndran­ghetą10. Mówiąc w kate­go­riach eko­no­micz­nych, można uznać, że te dwie grupy stwo­rzyły solidne part­ner­stwo, nie tylko w inte­re­sach: wspól­nie zakła­dały rodziny i miały dzieci, któ­rymi, jak się potem oka­zało, mia­łem zaj­mo­wać się ja. Ojco­wie tych dzie­cia­ków w więk­szo­ści prze­by­wali w wię­zie­niach. Struk­tura spo­łeczna, w któ­rej żyli ci ludzie, była czymś w rodzaju matriar­chatu: kobiety zarzą­dzały inte­re­sami swo­ich mężów, peł­niły funk­cję straż­ni­czek na dachach budyn­ków, ostrze­ga­jąc sąsia­dów o nad­cho­dzą­cej poli­cji, a aby odstra­szyć funk­cjo­na­riu­szy, rzu­cały z okien dwu­dzie­stego pię­tra butelki pełne wody, jakby to były bomby. Kie­dyś jedna spa­dła zale­d­wie kilka cen­ty­me­trów ode mnie. Gdy­bym nie zdą­żył się odsu­nąć, praw­do­po­dob­nie nie pisał­bym teraz tego tek­stu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. „Suk­ces nie zależy od tego, ile zara­biasz, ale od tego, jak wielką róż­nicę potra­fisz zro­bić w życiu innych”, mówi Michelle Obama. W pełni się z tym zga­dzam – suk­ces nie ozna­cza boga­ce­nia się i bra­nia, lecz dawa­nie i wywie­ra­nie pozy­tyw­nego wpływu na życie innych. To temat, do któ­rego będziemy wra­cać wie­lo­krot­nie w tej książce. [wróć]

2. Książka Raya Dalio, z któ­rej pocho­dzi ten cytat, Zasady (wydana w Pol­sce w 2019 nakła­dem wydaw­nic­twa Agora), to według mnie jedna z naj­waż­niej­szych lek­tur, nie tylko dla przed­się­bior­ców, ale dla każ­dego, kto chce pod­jąć wyzwa­nie i dążyć do reali­za­cji swo­ich celów. [wróć]

3. Seth Godin w swo­jej książce Dołek, czyli kiedy brnąć, a kiedy rezy­gno­wać (One­press, War­szawa 2008) ana­li­zuje prze­szkody, które wszy­scy napo­ty­kamy zarówno w życiu zawo­do­wym, jak i oso­bi­stym, i dzieli je na dwie główne kate­go­rie: fosy i ślepe uliczki. Fosa to długi i wyma­ga­jący pro­ces, który jest konieczny, aby przejść z poziomu nowi­cju­sza do poziomu mistrza w danej dzie­dzi­nie. Jak mówi autor, to wła­śnie tu tkwi sekret suk­cesu. Ślepa uliczka to sytu­acja, w któ­rej pra­cu­jemy, pra­cu­jemy i pra­cu­jemy – ale nic się nie zmie­nia. Nie ma ani zna­czą­cych postę­pów, ani wyraź­nych pogor­szeń. Po pro­stu dzia­łamy bez efektu. Według Godina wielu ludzi ni­gdy nie osiąga suk­cesu, ponie­waż nie potrafi odróż­nić fosy od śle­pej uliczki. W efek­cie rezy­gnują w momen­cie, w któ­rym powinni dalej wytrwale pra­co­wać, a upar­cie trwają tam, gdzie ich wysiłki nie mają sensu. [wróć]

4. L. Maz­zuc­chelli, Zasada 1%, Bel­lona, War­szawa 2025. [wróć]

5. Nazy­wa­li­śmy się „Vuoto a ren­dere” (Zwrotna Pustka). Był to czas, gdy mło­dzi ludzie zrzu­cali kamie­nie z wia­duk­tów, a gazety pisały, że to wina pustki, którą nosili w sobie. Nasza nazwa była więc nieco pro­wo­ka­cyjna i oskar­ży­ciel­ska – jak­by­śmy chcieli powie­dzieć: „To wy stwo­rzy­li­ście tę pustkę, oddaj­cie nam to, co kie­dyś ją wypeł­niało”. „Zabierz­cie naszą zwrotną pustkę”, tak można by to ująć. [wróć]

6. S.O.F.A.M. – Towa­rzy­stwo Usług Pogrze­bo­wych, Archi­tek­tura Pomni­ków (przy­pis tłu­maczki). [wróć]

7. Około 1 tysiąca zło­tych (przy­pis tłu­maczki). [wróć]

8. Mały żal pozo­stał, mimo upływu lat: sam, bez więk­szych zaso­bów, stwo­rzy­łem coś, co dzia­łało i przy­no­siło dochody. Może, zamiast wal­czyć ze mną, praw­nicy tych arty­stów mogli dostrzec mój poten­cjał i zapro­sić mnie do więk­szego pro­jektu. [wróć]

9. Dane na temat zarob­ków (wło­skich) psy­cho­lo­gów są aktu­ali­zo­wane co roku i dostępne na stro­niewww.enpap.it. [wróć]

10. ‘Ndran­gheta – wło­ska orga­ni­za­cja prze­stęp­cza wywo­dząca się z Kala­brii (przy­pis tłu­maczki). [wróć]