Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Odważ się usłyszeć swoje serce... i zacznij naprawdę żyć!
Czy masz czasem wrażenie, że w Twoim życiu brakuje czegoś ważnego?
Czujesz, że gdzieś po drodze zgubiłeś siebie – swoje potrzeby i marzenia?
A czy tak naprawdę żyjesz w zgodzie ze sobą?
Nasze emocje, nawet te trudne, nie są przeszkodą, lecz drogowskazem. To właśnie one pomagają nam lepiej rozumieć siebie, swoje granice i pragnienia. Dzięki praktycznym wskazówkom, inspirującym historiom i konkretnym narzędziom zawartym w książce, nauczysz się, jak wykorzystać emocje do budowania życia, które naprawdę odzwierciedla to, kim jesteś i co jest dla Ciebie ważne.
Zacznij żyć pełnią życia - odważnie i prawdziwie.
W zgodzie ze swoim sercem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 229
Tobie i decyzji,
którą podejmiesz na końcu tej książki
Wprowadzenie
To książka nietypowa – przyznaję to nawet ja, jej autor. Uważam ją za swego rodzaju „odwróconą terapię”: po latach słuchania historii pacjentów z perspektywy psychologa tym razem to ja dzielę się swoją historią. Opowiadam o moim życiu, wątpliwościach, lękach i błędach, ale także o sukcesach, które udało mi się osiągnąć, oraz o drodze, którą musiałem do nich pokonać. W trakcie mojej kariery psychoterapeutycznej zauważyłem, że historie ludzi, którzy przychodzili do mnie po pomoc, dawały mi cenny wgląd w moje własne życie – pomagały mi lepiej je rozumieć, dostrzegać popełniane błędy i określać, nad czym powinienem pracować, aby się rozwijać. Pozwalały mi również sięgać w głąb siebie. Z czasem zauważyłem coś jeszcze – gdy to ja się otwierałem, na przykład podczas publicznych wystąpień, w których odpowiadałem na pytania dotyczące mojego życia, słuchacze doświadczali podobnych procesów przemiany. Mówili mi, że moje historie pomogły im dojść do nowych odkryć na swój temat. Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że tak jak moi pacjenci inspirowali mnie do głębokich przemyśleń i zmian, tak dzielenie się własnym doświadczeniem może poruszyć coś ważnego w innych ludziach. I to jest główny powód, dla którego napisałem tę książkę.
Podzieliłem swoje życie na cztery główne obszary, które odpowiadają moim dotychczasowym doświadczeniom zawodowym. Pierwszy to szkoła życia, czyli lata zaraz po studiach, kiedy stawiałem pierwsze kroki w zawodzie. Drugi to działalność popularyzatorska, którą rozpocząłem, tworząc filmy na YouTubie. Trzeci obszar obejmuje moją praktykę psychologiczną i psychoterapeutyczną, a czwarty – moją obecną działalność jako przedsiębiorcy. Droga, którą przeszedłem, nie była prosta, ale dzięki niej zdobyłem cenne lekcje życiowe. Dla każdego głównego obszaru wyróżniłem cztery takie wskazówki – razem szesnaście. Nie twierdzę, że są one uniwersalne i odpowiednie dla każdego, ale mam nadzieję, że staną się inspiracją dla tych, którzy – tak jak ja – szukają swojej własnej ścieżki do sukcesu.
W tym momencie konieczne jest pewne doprecyzowanie. Kiedy mówi się o „sukcesie”, większości ludzi od razu przychodzi na myśl wizja wielkich osiągnięć, triumfów zawodowych, bogactwa, luksusu i sławy. Oczywiście, to może być część z jego aspektów, ale nie są one ani jedyne, ani najważniejsze. Moim zdaniem prawdziwy sukces polega na tym, by sprawić, że coś, co dotąd istniało tylko w naszych myślach, stało się rzeczywistością1. Jak więc sprawić, by pragnienia się urzeczywistniły? Gdybym miał przedstawić ten proces w formie rysunku, powiedziałbym, że u mnie zawsze wyglądało to mniej więcej tak:
Pierwszy etap (1) to początek drogi. Stawiam sobie ambitne cele do osiągnięcia. Może się zdarzyć (i w rzeczywistości często się zdarza), że próbując je zrealizować, popełniam błędy i ponoszę porażkę (2). Uważam jednak, że to najcenniejsza część całego procesu, mimo że strach przed popełnieniem błędu często skłania nas do poruszania się jedynie po pewnym, bezpiecznym gruncie, bez ryzyka. Niestety jednocześnie skazujemy się w ten sposób na podążanie utartymi ścieżkami i na powielanie wyników, które osiągnęli już inni. Problem w tym, że porażka wywołuje w nas trudne emocje – lęk przed oceną, poczucie nieadekwatności, bezradność czy poczucie niekompetencji. Właśnie dlatego robimy wszystko, by jej unikać. A jednak klucz do sukcesu tkwi właśnie w tym, jak zdecydujemy się podejść do błędu.
Oczywiście samo popełnianie błędów nie wystarczy. Trzeba się nad nimi zastanowić i wydobyć z nich lekcję. Powinieneś poczuć się jak Indiana Jones, który przedziera się przez bagna trudnych emocji, by odnaleźć ukryty klejnot – skarb, który pomoże ci dokończyć twoją podróż.
„Ekspert to osoba, która popełniła wszystkie możliwe błędy.”
Ray Dalio, jeden z czołowych przedsiębiorców na świecie, twierdzi: „Jestem przekonany, że sekret sukcesu tkwi w umiejętności wyznaczania sobie wielkich celów i ponoszenia porażek we właściwy sposób. Kiedy mówię «ponosić porażki we właściwy sposób», mam na myśli: potrafić stawiać czoła bolesnym niepowodzeniom, które niosą ze sobą cenne lekcje”2. Podobną myśl podkreśla legenda koszykówki Michael Jordan w tych inspirujących słowach: „W mojej karierze spudłowałem ponad 9000 rzutów. Przegrałem prawie 300 meczów. 26 razy moi koledzy z drużyny powierzyli mi decydujący rzut – i go nie trafiłem. W życiu poniosłem wiele porażek. I właśnie dlatego na końcu wszystko wygrałem”.
Popełnianie błędów nie jest przypadkową przeszkodą na drodze ani czymś, czego należy unikać – przeciwnie, są one cennymi sprzymierzeńcami w procesie nauki, który prowadzi nas do osiągnięcia zamierzonych rezultatów. Jeśli chcesz nauczyć się jeździć na nartach, najpierw musisz nauczyć się upadać i wstawać. Jeśli uczysz się języka obcego i ktoś poprawi twój błąd, prawdopodobnie zapamiętasz to na całe życie. Jeśli poparzysz się, chwytając kubek wyjęty z mikrofalówki, następnym razem założysz rękawicę kuchenną. Niektórych rzeczy można nauczyć się w teorii, ale inne wymagają praktyki i doświadczenia, które często wiąże się z popełnianiem błędów. To prawda, że porażki bywają bolesne, ale trzeba je zaakceptować, zrozumieć i wsłuchać się w nie, ponieważ skrywają w sobie kluczową wiedzę, która pozwala nam piąć się w górę.
„Nie popełniaj błędu niepopełniania błędów.”
Żeby było jasne, ja także nie zawsze potrafię zastosować się do tego, co właśnie powiedziałem. Czasami porażka bywa tak dotkliwa, że wolę zmienić kierunek, zamiast uparcie podążać tą samą ścieżką. Innym razem, gdy zdaję sobie sprawę, że moje wysiłki i tak byłyby daremne, postanawiam poświęcić się czemuś innemu3. Mogę jednak potwierdzić, że zawsze, gdy potrafię zrozumieć i zaakceptować swoje błędy, udaje mi się wspiąć o kilka stopni wyżej na to, co nazywam „kołyską nauki” (3). Jest to miejsce, z którego mogę modyfikować swoje zachowanie (4) i ponownie próbować ruszyć w górę. W ten sposób bardzo często udaje mi się osiągnąć cele jeszcze ambitniejsze niż te, które początkowo sobie wyznaczyłem (5).
W naszym wyobrażeniu, często podsycanym przez motywacyjne cytaty w mediach społecznościowych, droga do sukcesu wiedzie pod górę – wspinamy się na szczyt, aż w końcu go osiągamy. I choć ta wizja jest trafna, uważam, że nie jest jedyną możliwą. Sukces można osiągnąć na dwa sposoby: jeden rzeczywiście prowadzi w górę, na szczyt, a drugi w dół, w głąb ziemi. To dwa zupełnie różne szlaki, które pozwalają nam rozwijać odmienne umiejętności i sprawiają, że nasze osiągnięcia stają się trwałe. Droga w górę to afirmacja siebie, dążenie do widocznych sukcesów. Droga w dół to introspekcja, poznawanie własnego wnętrza. Osiągnięcie sukcesu nie polega jedynie na osiągnięciu celu, ale przede wszystkim na dotarciu do głębi własnej duszy. Droga w głąb jest zdecydowanie mniej spektakularna niż ta prowadząca na szczyt i jednocześnie wymaga odwagi, bo pełno w niej błota, kamieni, insektów i innych nieprzyjemności. Jednak to właśnie tam można odnaleźć prawdziwe klejnoty – skarby, które sprawiają, że stajemy się spokojniejsi, szczęśliwsi i bardziej świadomi siebie. W kolejnych rozdziałach podzielę się z tobą moimi szesnastoma klejnotami – szesnastoma zasadami, które odkryłem dzięki błędom, zmuszającym mnie do zejścia w głąb siebie. To tam miałem okazję lepiej się poznać, zmienić i nauczyć się, jak być bardziej współczującym, mniej zorientowanym na rywalizację, hojnie dającym, a nie tylko przyjmującym, bardziej kochającym niż zazdrosnym.
To oczywiste, że wspinanie się na szczyt i schodzenie w głąb wymagają zupełnie innych kompetencji. Schodzenie oznacza pokorę, hojność i chęć bycia użytecznym dla innych, a wspinanie się wymaga koncentracji na własnych potrzebach, wiary w siebie i determinacji w dążeniu do celu.
Dobrą wiadomością jest to, że umiejętności te nie są sprzeczne, lecz się dopełniają. W związku z tym droga może pozostać harmonijna w obu kierunkach: na każde trzy kroki, które postawisz w głąb, zauważysz, że zrobiłeś je też w górę, tak jak drzewo potrafi sięgać ku niebu, w miarę jak jego korzenie zagłębiają się w ziemię.
„Aby być w górze, musisz pozostać w głębi.”
Temat sukcesu jest nierozłącznie związany z tematem zmiany. Sukces to nie zdobycie czegoś, ale stanie się kimś: bycie, a nie posiadanie. „Jeśli chcesz więcej, bądź kimś więcej” – to motto, które znajdziesz często w tej książce. Wierzę w nie tak mocno, że umieściłem je na bransoletkach, które ja i członkowie mojego zespołu nosimy każdego dnia.
Teraz spróbujmy zgłębić znaczenie tego pojęcia, rozkładając je na następujące etapy: wyniki, zachowania, idee i wartości.
Wyniki to cele, które chcemy osiągnąć. Mogą dotyczyć nas samych, na przykład schudnięcia, rzucenia palenia, nauczenia się obcego języka, poprawy umiejętności w jakiejś dziedzinie. Mogą też jednak dotyczyć innych ludzi, czyli tego, co chcielibyśmy, aby zrobili, przykładowo, żeby sekretarka przychodziła do biura na czas lub żeby nasze dziecko nauczyło się robić zadania domowe samodzielnie.
Niektórzy, chcący wprowadzić zmiany, niestety zatrzymują się na tym etapie: koncentrują się tylko na wynikach, które chcieliby osiągnąć, nie przechodząc do kolejnych poziomów procesu. Trudno jest jednak wywołać prawdziwą transformację, jeśli pozostaje się tylko na powierzchni.
Zachowania to działania, które należy podjąć, aby osiągnąć określone wyniki. Jeśli celem jest utrata wagi, mogę na przykład zacząć stosować dietę, jeść zdrowo, uprawiać sport; jeśli chcę mówić po angielsku, muszę zacząć się uczyć, starać się oglądać filmy i seriale w oryginale, znaleźć nauczyciela, dla którego język angielski jest językiem ojczystym i z którym będę mógł w tym języku rozmawiać, i tak dalej.
To jest próg, na którym zatrzymuje się większość ludzi szukających zmiany: ustaliwszy cel, starają się zmienić swoje zachowanie lub proszą o to drugą osobę.
„Ustaw budzik pół godziny wcześniej, żebyś jutro była punktualna” – sugeruje pracodawca swojej sekretarce; „Zrób zadania domowe, bo to ważne, żebyś się uczył” – nakazuje rodzic dziecku; „Porozmawiaj z tym nowym klientem, spróbujmy sprzedać mu nasze usługi” – mówi przedsiębiorca do swojego handlowca. Czy to źle? Nie, to zrozumiałe i często także konieczne, szczególnie w sytuacjach nagłych. Jeśli znajdę magazyn w totalnym chaosie, sensowne będzie pójście do pracownika i poproszenie o uporządkowanie go, to jednak nie tylko bardzo ograniczone podejście do zmiany, ale także wyczerpujące: najprawdopodobniej, gdy tylko rodzic przestanie naciskać na dziecko, porzuci ono swoje zadania na rzecz gry na PlayStation; sekretarka znowu zacznie się spóźniać; magazyn znów popadnie w chaos; handlowiec zacznie grać w sudoku, zamiast kontaktować się z klientami, i tak dalej.
Jeśli naprawdę chcemy osiągnąć znaczącą i długoterminową zmianę, musimy zejść na głębszy poziom i działać na ideach.
U podstaw zachowań leżą idee. Jeśli sekretarka każdego ranka ustawia budzik o pół godziny później, niż powinna, przekonana, że i tak uda jej się dotrzeć do biura na czas (by potem przyjść z tradycyjnym półgodzinnym opóźnieniem), będzie trzeba zadziałać na podstawę jej przekonania, aby rozwiązać problem. Jeśli syn przyjmie założenie, że nauka to narzędzie wolności i bogactwa, rodzice będą mogli przestać krzyczeć, by zmusić go do siedzenia przy biurku. Jeśli handlowiec uważa, że dany produkt zmieni życie ludzi i że klient po jego zakupie będzie mu wdzięczny, to nie będzie trzeba zmuszać go do sprzedaży danego produktu, bo będzie robił to z przyjemnością.
Problem polega na tym, jak zmienić idee, zarówno nasze, jak i cudze. Nielicznym udaje się to osiągnąć poprzez dialog. Inni osiągają dobre wyniki, będąc „parkingiem dla cudzych przemyśleń i emocji”, czyli słuchając innych i wypowiadając się dopiero po wzięciu pod uwagę stanowiska rozmówcy.
Niektórzy zmieniają swoje poglądy po przeczytaniu książki lub obejrzeniu wideo na YouTubie, inni robią to, gdy życie stawia przed nimi niepodważalne fakty. Być może jednak jednym z najbardziej niedocenianych, ale także najbardziej skutecznych sposobów zmiany poglądów jest działanie na poziomie wartości, czyli kolejnego szczebla naszej drabiny.
Zstępując jeszcze głębiej, odkrywamy, że nasze idee wynikają z naszych wartości. Jeśli zdrowie nie jest dla mnie wartością, trudno mi będzie przestrzegać zdrowej i zrównoważonej diety; jeśli sekretarka nie wyznaje wartości szacunku, będzie nadal uważać, że jej opóźnienia są w gruncie rzeczy całkowicie akceptowalne.
Kwestia wartości jest dość skomplikowana. Nie wszystkie nasze wartości zależą bezpośrednio od nas, naszej woli czy wrażliwości. Istnieje wpływ społeczeństwa i epoki historycznej, w której żyjemy (gdybym urodził się w Rwandzie zamiast w Mediolanie i przeżył ludobójstwo w 1994 roku, czy miałbym te same wartości, które mam dzisiaj?); kontekst rodzinny; wpływ relacji (przyjaciele, koledzy, społeczeństwo i tak dalej) lub także wpływ książek, programów telewizyjnych i tym podobnych.
Zachowując tę strukturę, w której wszystkie elementy są ściśle powiązane (nie tylko wartości wpływają na idee, zachowania i wyniki, ale także działa to na odwrót), uważam, że zmiana może przebiegać dwutorowo: z jednej strony poprzez nawyki, z drugiej poprzez emocje.
Nawyki są głównym tematem mojej pierwszej książki, Zasada 1%4, w której wyjaśniam, jak sprawić, aby określone zachowania stały się automatyczne, a tym samym trwałe w czasie, co pozwoli nam osiągnąć pożądane rezultaty. Uważam, że nawyki są potężnymi sojusznikami w każdym procesie zmiany.
„Nie możesz wybrać swojej przyszłości, ale możesz zdecydować o nawykach, które ją stworzą.”
Jeśli moim celem jest na przykład schudnięcie poprzez aktywność fizyczną, aby osiągnąć ten rezultat, nie wystarczy, że będę ćwiczyć od czasu do czasu. Muszę robić to regularnie, kilka razy w tygodniu. Umiejętność budowania nowego nawyku – w tym przypadku treningu – i włączenia go do codziennego życia będzie więc jednym z kluczowych elementów zmiany i realizacji moich zamierzeń.
Emocje natomiast stanowią motyw przewodni książki, którą masz w tej chwili w rękach. Zdecydowałem się zatytułować ją Serce pełne mocy, aby podkreślić centralną rolę emocji w naszym życiu. Jest to jeszcze bardziej aktualne w dzisiejszym świecie (i ich rola zwiększy się w przyszłości), gdzie – jak zobaczymy – to nie tyle kompetencje fizyczne czy umysłowe robią różnicę, ile kompetencje emocjonalne. Emocje są iskrą, która pobudza nas do działania i podejmowania decyzji – zarówno małych, jak i wielkich – które ostatecznie kształtują nas i nasze życie. Są sygnałami, nadawanymi, aby mówić nam o nas samych, naszych potrzebach i celach, ale także cennymi narzędziami, które warto poznać i wykorzystywać, by wprowadzać pozytywne zmiany – zarówno w codzienności, jak i w dłuższej perspektywie. Dlatego tak ważne jest, aby nauczyć się je odczuwać, rozumieć, doceniać i nad nimi panować.
Wracając do wcześniejszego podziału, możemy powiedzieć, że Serce pełne mocy, koncentrując się na emocjach, dotyczy głównie poziomu wartości i idei. Szesnaście lekcji, które przedstawię w tej książce, obraca się wokół przełomowych koncepcji, które promują większe przywództwo, zaufanie, szczęście i sukces. Ponadto te nauki są ściśle powiązane ze światem wartości, które stanowią potężne czynniki motywujące stojące za tymi zmianami. Zasada 1% również kładzie nacisk na pewne przydatne i transformujące idee, ale skupia się bardziej na poziomie zachowań, w formie nawyków.
Krótko mówiąc: emocje kształtują nasze wartości i idee, popychając nas do podejmowania decyzji, zapalając lont. Jednym z moich odczuć było: „W życiu sprawia mi radość pomaganie ludziom w poprawie ich samopoczucia poprzez mój kanał na YouTubie”. Aby to zrozumieć, musiałem spojrzeć w głąb siebie, połączyć się ze swoimi emocjami, lepiej nimi zarządzać, otwierając się również na emocje, które mogą być trudne i przytłaczające. Aby osiągnąć ten cel w sposób rzeczywisty, kolejnym krokiem było wdrożenie w życie pewnych powtarzalnych zachowań (czyli zbudowanie nawyków), które pozwoliły mi przykładowo codziennie tworzyć i udostępniać wartościowe i darmowe filmy na moim kanale. Bez równoczesnej pracy nad emocjami oraz zachowaniami nie osiągnąłbym tego rezultatu.
Podsumowując, proces zmiany przebiega na dwóch równoległych torach: emocji i nawyków. Decyzję o zmianie podejmujemy pod wpływem emocji (Serce pełne mocy), a następnie urzeczywistniamy ją dzięki nawykom (Zasada 1%).
Moja historia zaczyna się w kolejnym rozdziale – w dniu ukończenia studiów. Jednak tak naprawdę jest też coś, co wydarzyło się wcześniej. Muszę przyznać, że moja droga edukacyjna była dość wyboista, pełna trudności. Starałem się, uczyłem, odrabiałem sumiennie zadania domowe, ale nie osiągałem dobrych wyników. Tak naprawdę szło mi raczej kiepsko i każdego roku moi rodzice byli wzywani przez nauczycieli, którzy ostrzegali: „No i znowu to samo, co zamierzamy z nim zrobić?”. Nie znosiłem tej sytuacji, było mi bardzo źle. Dziś, patrząc na to wszystko z dystansu, widzę jednak pewne szczęście. Skoro byłem słaby w nauce, nie mogłem pomagać innym w odrabianiu zadań i nie mogłem używać tego „narzędzia” do zdobywania przyjaciół. Musiałem więc rozwijać inne umiejętności, by zdobywać znajomości (i by inni podzielili się ze mną swoimi notatkami). Musiałem być zabawny, miły, angażujący. Trochę, aby zwrócić na siebie uwagę, a trochę dlatego, że muzyka zawsze była moją wielką pasją, zacząłem grać na gitarze i śpiewać w zespole5.
Później była jeszcze piłka nożna. Między jedenastym a trzynastym rokiem życia grałem jako bramkarz w drużynie, która przegrywała spektakularnie każdy mecz, tracąc średnio siedem goli na spotkanie i zdobywając mniej niż dziesięć bramek w całym sezonie. Ze względu na moją pozycję reflektory były oczywiście zawsze skierowane na mnie, chociażby dlatego, że większość meczu toczyła się w moim polu karnym. Na dodatek naszą drużynę sponsorowała firma pogrzebowa, a na naszych torbach i koszulkach dumnie widniał napis „S.O.F.A.M. – Società Onoranze Funebri Architettura Monumenti”6. Nietrudno się domyślić, jakie docinki i żarty spadały na nas każdej niedzieli ze strony rywali i kibiców.
Tak naprawdę nie byłem złym bramkarzem – miałem talent, bo mimo wszystko udawało mi się obronić ogromną większość strzałów przeciwników przez całe dziewięćdziesiąt minut. Na każde siedem goli, które wpuszczałem, przypadało osiemdziesiąt, które udało mi się obronić. Trener, koledzy z drużyny, a nawet mój ojciec, który nie opuścił żadnego meczu, powtarzali mi w kółko: „Dziś znowu byłeś najlepszy na boisku”. Ale ja byłem tak przybity tym, że nie udało mi się obronić wszystkiego, że często po najbardziej dramatycznych meczach wybuchałem płaczem na środku boiska. Nie mówiąc już o tym, że ciągłe porażki psuły ogólną atmosferę w drużynie – w szatni panował klimat pełen smutku i napięcia.
Mimo cierpienia, które przynosiło mi członkostwo, odszedłem z zespołu dopiero wtedy, gdy klub został rozwiązany. Piłka nożna nie nauczyła mnie wartości pracy zespołowej, szacunku dla przeciwników ani tego, że trzeba się poświęcać, aby osiągnąć dobre wyniki – jak to się dzieje w przypadku wielu innych osób. Nauczyła mnie przegrywać. I to właśnie wtedy – teraz to rozumiem – nauczyłem się także wygrywać.
Wzmocniłem w sobie pokorę i zdolność do życia ze swoimi (i cudzymi) ograniczeniami; doświadczyłem na własnej skórze, jak ważne jest, by nie uciekać przed trudnościami i potrafić funkcjonować z dala od sukcesu. Zrozumiałem, jaką wartość mają osiągnięcia i uznanie, ale jednocześnie że nie należy ich ścigać za wszelką cenę. Ostatecznie zdobyłem narzędzia, które pozwoliły mi w przyszłości kontrolować i zarządzać ambicjami mojego ego.
W międzyczasie, pomiędzy kiepskimi ocenami i kolejnymi przegranymi meczami, ćwiczyłem swój przyszły zmysł przedsiębiorczości. W wieku dziewiętnastu lat, u zarania ery internetu we Włoszech, stworzyłem stronę Accordiespartiti.com. Oprócz akordów i nut do najpiękniejszych i najpopularniejszych piosenek umieszczałem tam także dzwonki na telefony komórkowe do pobrania – oczywiście za opłatą. Strona działała świetnie: zarabiałem na niej jakieś pięćset tysięcy lirów miesięcznie7, co w tamtych czasach było ogromną sumą! Niestety mój sukces nie trwał długo. Po dwóch miesiącach zaczęły przychodzić pierwsze listy od prawników. Reprezentanci prawni zespołów takich jak R.E.M., U2, Laura Pausini i wielu innych ostrzegali mnie, że jeśli nie zamknę strony, będę musiał zapłacić gigantyczne kary, znacznie przekraczające moje możliwości finansowe8. Przeżyłem to jak tragedię, niemal jak żałobę. Dziś ta historia mnie rozśmiesza i jednocześnie napełnia entuzjazmem – widzę w niej młodego, przedsiębiorczego chłopaka, który miał ochotę działać, eksperymentować, budować i dążyć do czegoś nowego, nawet jeśli nie do końca wiedział, co to ma być.
„To, że zabłądzisz, może doprowadzić cię do odkrycia nowych ścieżek.”
Nigdy nie byłem kimś, kto miał jasne wyobrażenie o sobie i swojej przyszłości. Znałem swoje pasje, ale miałem tysiąc różnych zainteresowań i trudno było mi skupić się na jednej dziedzinie. Byłem (i nadal jestem) tym, kogo Emilie Wapnick nazywa „multipotencjalistą” – osobą pełną pasji i zainteresowań, która nie czuje się komfortowo, wybierając jedną ścieżkę kariery i zamykając się w sztywnych ramach konkretnego zawodu. Nigdy nie miałem jednej, jedynej „misji” – miałem ich wiele. Zawsze uwielbiałem poznawać różne dziedziny, zdobywać umiejętności w zupełnie odmiennych obszarach, eksperymentować i rozwijać kompetencje, które uczyniłyby mnie wszechstronnym, a jednocześnie – na swój sposób – wyjątkowym.
Zawsze chciałem podejmować się nowych wyzwań i ciągle zmieniałem swoją drogę, nawet jeśli oznaczało to podejmowanie trudnych decyzji i wybieranie wymagających ścieżek. I wciąż, co siedem–osiem lat, odczuwam potrzebę zmiany: zostawiam za sobą to, co osiągnąłem, trzymam się tego, kim się stałem, i rzucam się w nową przygodę.
Na początku wybrałem medycynę, ale szybko ją porzuciłem i przeniosłem się na psychologię. Chciałem być psychologiem klinicznym, ale potem zainteresowałem się marketingiem i komunikacją. Zacząłem jako popularyzator wiedzy, a dziś jestem przedsiębiorcą. Cytując ponownie Wapnick, powiedziałbym, że ścieżką, która prowadziła moją karierę, było „zintegrowane podejście” – wybrałem zawód, który pozwala mi łączyć różne specjalizacje i obszary wiedzy jednocześnie.
Efektem tego całego chaosu są cztery „życia”, które chciałbym z tobą podzielić. Oczywiście nie są to zupełnie odrębne obszary – wręcz przeciwnie, przenikają się i wzajemnie na siebie oddziałują. Dzielę je jedynie dla przejrzystości, podkreślając w każdej z nich zarówno trudności, które napotkałem, jak i najważniejsze lekcje, które pozwoliły mi iść naprzód, rozwijać się i – po raz kolejny – zmieniać.
Pierwsze życie
Szkoła życia
1
Początek
Jest takie zdjęcie, na które zawsze patrzę z ogromnym sentymentem. Przedstawia mnie w eleganckiej marynarce i krawacie, otoczonego przez przyjaciół, którzy mnie obejmują i świętują razem ze mną. Doskonale pamiętam moment, w którym zostało zrobione: 14 lipca 2004 roku, dla wszystkich innych to rocznica zdobycia Bastylii, dla mnie – zdobycia tego słynnego kawałka papieru, czyli dyplomu ukończenia studiów. Co najbardziej mnie dzisiaj uderza, to mój uśmiech – błogi, beztroski uśmiech człowieka, który nie ma jeszcze pojęcia o życiu. Opuściłem uczelnię z najwyższymi ocenami, gotowy, by rzucić się na rynek pracy, nieświadom jednak, że jedynym „rynkiem”, jaki na mnie czeka, jest rynek bezrobotnych. Mimo to byłem pełen energii i motywacji. Rozglądałem się dookoła i myślałem: „No to na co czekamy? Jestem tutaj! Gdzie są pacjenci, którym mogę pomóc? Gdzie są firmy, którym mogę doradzać?”. W moim nastawieniu było może odrobinę arogancji, wynikającej z niecierpliwego pragnienia, by zacząć robić coś konkretnego. W końcu, choć byłem bardzo młody, miałem już na koncie pozew od prawników zespołu R.E.M. – wydawało mi się, że moje „curriculum vivendi” (przebieg życia) jest całkiem imponujące! Ale nikt mnie nie zauważał.
Spośród wielu rzeczy, których wtedy nie rozumiałem, dwie były kluczowe: zarobki psychologa oraz próg wejścia do tego zawodu. Jeśli chodzi o zarobki, w hollywoodzkich filmach psychoterapeuci to zazwyczaj znani i szanowani specjaliści, organizujący przyjęcia na swoich luksusowych jachtach, z jacuzzi i szampanem…
Nie podjąłem się tego zawodu z myślą o bogactwie, ale (wzmocniony filmowym obrazem) wierzyłem, że będę zarabiać dosć, by żyć godnie i bez problemu utrzymać rodzinę. Rzeczywistość wygląda jednak nieco inaczej. Statystyki ENPAP (Narodowego Funduszu Ubezpieczeń i Pomocy dla Psychologów) pokazują, że średni roczny dochód netto psychologa poniżej czterdziestego roku życia wynosi około dziesięciu tysięcy euro9. Wiem, teraz pewnie myślisz, że dochodzi jeszcze praca na czarno, ale według najnowszych badań dotyczących unikania podatków w tej branży szara strefa to około 30%. Jeśli więc dodasz to do oficjalnych zarobków i weźmiesz pod uwagę, że do czterdziestki dorobiłem się żony, trójki dzieci i kredytu hipotecznego, jasne jest, że z takimi kwotami nie zaszedłbym zbyt daleko.
Druga rzecz, której nie rozumiałem – a o której przekonałem się na własnej skórze – jest może jeszcze gorsza: to wysoki próg wejścia do zawodu psychologa. Potencjalnemu pacjentowi nie jest trudno znaleźć psychologa, ale odwrotnie – już tak. Pomyśl, ile znasz osób, które twoim zdaniem powinny udać się do psychologa. Pewnie sporo, prawda? A teraz zastanów się, ile z nich rzeczywiście korzysta z terapii. Druga liczba jest na pewno znacznie mniejsza. Skąd ten rozdźwięk? Z powodu przekonań i stereotypów, które wciąż krążą wokół psychologii. Ludzie uważają, że terapia jest droga i trwa zbyt długo, że nie ma sensu, bo realnych problemów nie da się rozwiązać samą rozmową. Inni myślą, że wystarczy pogadać z przyjacielem i od razu poczują się lepiej. Psycholog wciąż kojarzy się wielu osobom jako „specjalista dla wariatów”, co – choć błędne – przynajmniej oznacza, że ktoś z problemami psychicznymi jest społecznie zauważony. Gorzej jednak, że w zbiorowej wyobraźni psycholog to przede wszystkim „specjalista dla słabych”, a nikt nie chce być postrzegany jako słaby.
Ja oczywiście myślę dokładnie na odwrót: psycholog to specjalista dla silnych, czyli dla tych, którzy mają odwagę i wolę, by zadbać o siebie, o swój umysł i emocje. Trzeba wykazać się wielką determinacją, by uznać własne ograniczenia i wyciągnąć rękę po pomoc albo zakasać rękawy i pracować nad sobą.
Najwyraźniej jednak moje zdanie nie było powszechnie podzielane, bo po ukończeniu studiów nie mogłem znaleźć pracy. Muszę przyznać, że czułem się wtedy przytłoczony, jakby brakowało dla mnie miejsca nie tylko w życiu zawodowym, ale i w mojej własnej przestrzeni mentalnej. W międzyczasie kontynuowałem specjalizacje, staże i liczne kursy – wszystko to było niezwykle wartościowe dla mojego rozwoju, ale znacznie mniej pomocne w znalezieniu pracy.
Wysyłałem dziesiątki, setki CV wszędzie, gdzie tylko się dało, ale nikt nie odpowiadał – poza organizacjami non-profit poszukującymi wychowawców. To praca, której i tak bym się podjął z przyjemnością, bo mogła nauczyć mnie wielu rzeczy, nie do niej się przygotowywałem i nie tym chciałem się zajmować na dłuższą metę. W wolnych chwilach malowałem ściany w domach znajomych albo pracowałem jako barman na koncertach Vasco Rossiego. Owszem, to były szlachetne i ważne zajęcia, ale nie czułem się w nich spełniony. Aż w końcu, po pięciu latach nauki i ciężkiej pracy, wydarzyło się coś niezwykłego. Otrzymałem telefon od przedstawiciela jednej z wielu instytucji, do których wysyłałem swoje zgłoszenia.
– Ależ piękne CV, panie magistrze Mazzucchelli! – usłyszałem w głosie tyle entuzjazmu, że od razu nabrałem nadziei. – To dokładnie taki profil, jakiego szukaliśmy. Czy byłby pan zainteresowany ofertą pracy?
Nie wierzyłem własnym uszom. Byłem w siódmym niebie, ale jednocześnie zaniepokojony i nieco sceptyczny.
– Czy to praca w charakterze wychowawcy? – zapytałem.
– Nie, psychologa.
– To wspaniale!
– Tak, ale muszę pana uprzedzić, że to bardzo innowacyjna praca – dodał rozmówca.
– Idealnie, jestem innowatorem! – Byłem tak podekscytowany, że w tamtym momencie zgodziłbym się na wszystko.
– To także praca pionierska, można by rzec.
– Ależ ja jestem pionierem! To coś dla mnie! Kiedy zaczynamy?
Ostatecznie doszliśmy do porozumienia i umówiliśmy się na spotkanie w najbliższy poniedziałek bezpośrednio w moim nowym miejscu pracy. Miałem mieć umowę na część etatu, za bardzo skąpe wynagrodzenie, kiedy teraz o tym myślę, ale w tamtych czasach wydawało mi się to naprawdę wyjątkową okazją. Stawiłem się na spotkanie elegancki, w wyprasowanych spodniach, koszuli i marynarce – ubrany wręcz nienagannie. Znajdowaliśmy się na północnych przedmieściach Mediolanu. Weszliśmy przez główne wejście do budynku, rozejrzałem się dookoła i pomyślałem: „Gdzie oni mnie przyprowadzili? Na wysypisko śmieci?!”.
Może to zabrzmieć przesadnie, ale naprawdę odniosłem takie wrażenie. Znalazłem się w zupełnie innym świecie, w surrealistycznym otoczeniu: pośrodku betonowego placu otoczonego czterema blokami, z których każdy miał około dwudziestu pięter. Wokół mnie piętrzyły się wraki skuterów, spalone samochody, śmieci. Po podwórku biegały dzieci, krzycząc, inne patrzyły na mnie z mieszanką ciekawości, podejrzenia i wyzwania. Z okien spoglądały kobiety, bacznie obserwując wszystko, co działo się w pobliżu. „Czy to nie tak, że trochę przesadziliśmy z opowieścią o pracy pionierskiej?”, pomyślałem w duchu.
Potem, stopniowo, zacząłem rozumieć. Miejsce, w którym się znajdowałem, miało i ma bardzo specyficzną historię – to najniebezpieczniejsze osiedle w Mediolanie, często opisywane w popularnych krajowych dziennikach z powodu wysokiej przestępczości. Bloki z widokiem na podwórze, należące do Aler (publicznej instytucji zajmującej się mieszkaniami komunalnymi i ich przydzielaniem osobom o niskich dochodach), były po części zamieszkane przez zwykłych ludzi, prowadzących całkiem normalne życie. Wiele mieszkań było jednak nielegalnie zajętych – w połowie przez Romów pochodzenia chorwackiego, a w drugiej połowie przez Kalabryjczyków związanych z 'ndranghetą10. Mówiąc w kategoriach ekonomicznych, można uznać, że te dwie grupy stworzyły solidne partnerstwo, nie tylko w interesach: wspólnie zakładały rodziny i miały dzieci, którymi, jak się potem okazało, miałem zajmować się ja. Ojcowie tych dzieciaków w większości przebywali w więzieniach. Struktura społeczna, w której żyli ci ludzie, była czymś w rodzaju matriarchatu: kobiety zarządzały interesami swoich mężów, pełniły funkcję strażniczek na dachach budynków, ostrzegając sąsiadów o nadchodzącej policji, a aby odstraszyć funkcjonariuszy, rzucały z okien dwudziestego piętra butelki pełne wody, jakby to były bomby. Kiedyś jedna spadła zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Gdybym nie zdążył się odsunąć, prawdopodobnie nie pisałbym teraz tego tekstu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. „Sukces nie zależy od tego, ile zarabiasz, ale od tego, jak wielką różnicę potrafisz zrobić w życiu innych”, mówi Michelle Obama. W pełni się z tym zgadzam – sukces nie oznacza bogacenia się i brania, lecz dawanie i wywieranie pozytywnego wpływu na życie innych. To temat, do którego będziemy wracać wielokrotnie w tej książce. [wróć]
2. Książka Raya Dalio, z której pochodzi ten cytat, Zasady (wydana w Polsce w 2019 nakładem wydawnictwa Agora), to według mnie jedna z najważniejszych lektur, nie tylko dla przedsiębiorców, ale dla każdego, kto chce podjąć wyzwanie i dążyć do realizacji swoich celów. [wróć]
3. Seth Godin w swojej książce Dołek, czyli kiedy brnąć, a kiedy rezygnować (Onepress, Warszawa 2008) analizuje przeszkody, które wszyscy napotykamy zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym, i dzieli je na dwie główne kategorie: fosy i ślepe uliczki. Fosa to długi i wymagający proces, który jest konieczny, aby przejść z poziomu nowicjusza do poziomu mistrza w danej dziedzinie. Jak mówi autor, to właśnie tu tkwi sekret sukcesu. Ślepa uliczka to sytuacja, w której pracujemy, pracujemy i pracujemy – ale nic się nie zmienia. Nie ma ani znaczących postępów, ani wyraźnych pogorszeń. Po prostu działamy bez efektu. Według Godina wielu ludzi nigdy nie osiąga sukcesu, ponieważ nie potrafi odróżnić fosy od ślepej uliczki. W efekcie rezygnują w momencie, w którym powinni dalej wytrwale pracować, a uparcie trwają tam, gdzie ich wysiłki nie mają sensu. [wróć]
4. L. Mazzucchelli, Zasada 1%, Bellona, Warszawa 2025. [wróć]
5. Nazywaliśmy się „Vuoto a rendere” (Zwrotna Pustka). Był to czas, gdy młodzi ludzie zrzucali kamienie z wiaduktów, a gazety pisały, że to wina pustki, którą nosili w sobie. Nasza nazwa była więc nieco prowokacyjna i oskarżycielska – jakbyśmy chcieli powiedzieć: „To wy stworzyliście tę pustkę, oddajcie nam to, co kiedyś ją wypełniało”. „Zabierzcie naszą zwrotną pustkę”, tak można by to ująć. [wróć]
6. S.O.F.A.M. – Towarzystwo Usług Pogrzebowych, Architektura Pomników (przypis tłumaczki). [wróć]
7. Około 1 tysiąca złotych (przypis tłumaczki). [wróć]
8. Mały żal pozostał, mimo upływu lat: sam, bez większych zasobów, stworzyłem coś, co działało i przynosiło dochody. Może, zamiast walczyć ze mną, prawnicy tych artystów mogli dostrzec mój potencjał i zaprosić mnie do większego projektu. [wróć]
9. Dane na temat zarobków (włoskich) psychologów są aktualizowane co roku i dostępne na stroniewww.enpap.it. [wróć]
10. ‘Ndrangheta – włoska organizacja przestępcza wywodząca się z Kalabrii (przypis tłumaczki). [wróć]
