Róża z piór - Katarzyna Targosz - ebook + książka

Róża z piór ebook

Katarzyna Targosz

4,3

Opis

Tylko prawdziwe życie mogłoby wymyślić bardziej niesamowitą historię miłości!

Klaudia każdego dnia w swojej pracy przekłada tysiące zdjęć, jednak do tej pory żadne nie wzbudziło jej zainteresowania… Dopiero ta jedna, pozornie zupełnie zwyczajna odbitka budzi ją z życiowego letargu i każe zostawić za sobą wszystko to, co wydawało jej się słuszne i prawdziwe. Szalona podróż w poszukiwaniu nadmorskiego krajobrazu uwiecznionego na pewnej fotografii pozwala jej nie tylko odnaleźć tajemnicze miejsce, lecz także poznać wyjątkowych ludzi i przekonać się, czym może być prawdziwa miłość. 

Czy jej przygoda życia zakończy się życiowym happy endem?

Katarzyna Targosz jak zwykle zapewnia czytelnikom moc wrażeń i emocji, które nie pozwalają oderwać się od lektury. W porywającą historię o poszukiwaniu szczęścia wplata opowieść o ludzkich tęsknotach, zranieniach i nadziejach. W tle tej wzruszającej i pełnej humoru opowieści wybrzmiewa przepiękna szanta, w której pojawia się zagadkowa Róża z piór. Warto odkryć jej niezwykłą tajemnicę i wraz z bohaterami przekonać się o prawdziwości słów, że Bóg jest wielki, a ludzie są szaleni.

Róża z piór to powieść, w której pojawiają się liczne zwroty akcji. Gdy czytelnikowi wydawać się będzie, że wszystko się już ułożyło, że sztormy ustały, a bohaterowie spokojnie zmierzają do ukochanej przystani, Katarzyna Targosz znowu każe postaciom mierzyć się z kolejnymi wyzwaniami. W końcu życie to nie flauta, dobrze, gdy coś się w nim dzieje. 

Magdalena Galiczek-Krempa, granice.pl

Katarzyna Targosz - autorka popularnych powieści oraz bajek dla dzieci, w tym wydanych przez Wydawnictwo eSPe Szlaku KingiPowierzchniBlizn życia i serii książeczek o Aniołku Gabrysiu. Prowadzi bloga „Matka na Szczycie”. Mieszka w Bukowinie Tatrzańskiej.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 405

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (4 oceny)
2
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Z dedykacją dla wszystkich moich czytelników, a zwłaszcza tych, którzy są ze mną od samego początku i za każdym razem dzielą się ze mną wrażeniami po przeczytaniu mojej kolejnej powieści, sprawiając mi tym wielką radość i pokazując mi, że warto robić to, co robię.

I ze specjalną dedykacją dla Waldka, bo szanty zawsze kojarzą mi się z Tobą. Chyba tylko nasza szalona ekipa mogła je śpiewać do nocy, siedząc na tarasie z widokiem na Tatry.Niezapomniany czas!

Bóg jest wielki, piwo jest dobre, a ludzie są szaleni.

People are crazy,

Część pierwsza

*

Maszyny nieustannie szumiały, buczały i wydawały różnorakie elektroniczne piski, ale ludzie pracujący w ich otoczeniu dawno przestali zauważać te hałasy. Stanowiły one znajome tło dźwiękowe towarzyszące wykonywaniu codziennych zadań. Ponieważ zadania te nie były zbyt skomplikowane, znajdowali także czas na spokojne picie kawy, prywatne telefony czy firmowe pogaduszki.

Tylko jedna z pracownic wydawała się tego dnia wyjątkowo pochłonięta swymi obowiązkami, co było dziwne nie tylko dlatego, że obowiązki nikogo tu specjalnie nie pochłaniały. Akurat ona zazwyczaj najmniej się do nich przykładała.

Każdy miał tutaj określone miejsce. Jedni obsługiwali maszyny, drudzy siedzieli przed komputerami, kolejni zajmowali się pakowaniem, a jeszcze następni wysyłką zamówień. Proste zajęcia przebiegały zazwyczaj sprawnie i… nudno. Zapewne nikt nie tkwił w tym miejscu z pasji do drukowania zdjęć, opakowywania ich w koperty oznaczone logo jednej z wiodących firm w branży, adresowania przesyłek i wysyłania ich klientom. Niektórzy zatrudnili się tu, bo praca była łatwa, niemęcząca i stabilna, a to było wszystko, czego chcieli. Pozostali pojawili się z braku poważniejszych opcji lub traktowali to jako przystanek w drodze do czegoś lepszego. Jak Klaudia.

Nie planowała tego przystanku. Pojazd zwany życiem miał ją od razu zawieźć w jakieś spektakularne miejsce, ale na trasie okazało się, że owym pojazdem nie jest ferrari, a drodze daleko do szerokiej autostrady.

Kiedyś odrzuciła wszystko, co przygotowali dla niej rodzice, i na fali buntu oraz pragnienia walki o coś więcej wyjechała do wielkiego miasta, by tam szukać szczęścia. Szczęścia nie było za pierwszym rogiem. Za drugim także nie. Podobnie rzecz się miała i z kolejnymi. I choć ponownie zdecydowała się na studia, tym razem na odpowiednio modnie wydumanym kierunku, i choć starała się obracać w nowoczesnym towarzystwie, i choć robiła wszystko, by pogrzebać swoje małomiasteczkowe i tradycyjne wychowanie, wciąż nic się nie układało ani nic się nie zmieniało.

Do tego momentu. Chociaż to było wręcz żałosne, że dostrzegła swój ratunek w takiej błahostce, wiedziała, że nie może tego zignorować. To było jak odległy zew, jak wołanie z innego świata, jak powiew zmiany. Bo coś było w tym świetle…

Tego dnia, jak niemal każdego innego, idiotyczna melodyjka budzika wyrwała ją ze snu. I jak każdego innego dnia natychmiast powitały ją dwie myśli. Pierwsza – dlaczego do tej pory nie ustawiła innego dźwięku, skoro ten tak ją irytował? I druga – że nie znosi swojego życia. Przebudzenie powodowało żal, bo wyrywało ją ze snów, które były barwniejsze od rzeczywistości. Nie pamiętała ich treści, ale pozostawał jej ich smak – smak spełnienia, wolności, sensu. W snach czuła… No właśnie – coś czuła, podczas gdy jej codzienność pozbawiona była głębszych emocji.

Omiotła wzrokiem szare ściany pokoju, w którym panował równie szary półmrok. Wielokrotnie próbowała nadać temu wnętrzu bardziej przytulny charakter – zawiesiła plakaty i obrazki, ustawiła lampę stojącą na ażurowej nodze z metalowych prętów, położyła dywanik w geometryczne wzory, dołożyła kilka ozdobnych drobiazgów na półki oraz doniczkę ze sztuczną monsterą. A jednak przestrzeń nadal wydawała jej się ponura i obca. Być może było tak dlatego, że sama nie wiedziała, co lubi i jaki ma styl. Odrzuciła wszystko, w czym się wychowała, a później, zamiast lepiej poznać własne upodobania, wybierała to, co było na topie… i co można było dostać w tanich sieciówkach.

A może chodziło po prostu o to, że była nieszczęśliwa i nawet najpiękniejsze wnętrze nie mogłoby jej zachwycić?

Ktoś zapukał do drzwi i zanim zdążyła odpowiedzieć, w uchylonej szparze pojawiła się fioletowa głowa Barbi.

– Śpisz?

– Nie – mruknęła Klaudia, z niechęcią podnosząc się z łóżka.

– To dobrze, bo Izi zaraz wychodzi i chce z tobą wcześniej coś ustalić. Chyba w sprawie tych ulotek.

– Przecież mówiłam, że będę mogła dopiero w weekend – jęknęła Klaudia, wsuwając na stopy wielkie futrzane kapcie. – Jak kierowniczki nie będzie.

– Sama jej to powiedz. Wiesz, że jak Izi się na coś nakręci, to nie ma zmiłuj – oznajmiła fioletowowłosa współlokatorka i zniknęła.

Klaudia westchnęła ciężko. Nie bardzo podobała jej się sprawa z ulotkami, chociaż przy Izi – oryginalnie: Izabeli – wyraziła już swój wielki entuzjazm. Bo to było modne i nowoczesne, więc trzeba było to popierać. Ale w głębi serca nie była tego taka pewna. Zresztą, nie bardzo podobała się jej sama Izi, choć nie przyznawała się do tego nawet przed sobą, bo Izi to przecież kobieta modna, nowoczesna i tak dalej… Wypadało ją lubić. Jednak tak naprawdę spośród trójki swoich współlokatorów szczerą więź Klaudia nawiązała jedynie z Barbi, która ze swoimi krótko ostrzyżonymi, fioletowymi włosami w niczym nie przypominała blond lalki, której imię sobie przybrała, i była kimś znacznie głębszym, niż chciała to pokazać.

Kiedy Klaudia wynurzyła się ze swojej sypialni, zastała Izi czekającą w przedpokoju. Towarzyszył jej Pablo – oryginalnie: Paweł – ostatni z czwórki współlokatorów wspólnie wynajmujących mieszkanie w dzielnicy niegdyś ponurej i zapomnianej, a obecnie będącej na topie ze względu na falę zachwytu klimatami loftowymi i industrialnymi. I choć stare, zaniedbane, poprzemysłowe budynki i ceglane kamienice z zewnątrz nadal straszyły swym wyglądem, pełne były stylowo urządzonych mieszkań, a lokalni pijaczkowie i rozmaici „dzicy lokatorzy” sąsiadowali tu z młodymi menadżerami czy artystami różnorakiej maści.

Izi i Pablo pracowali w międzynarodowej korporacji, choć Klaudia nigdy do końca nie zrozumiała, czym się tam zajmują. Określenia takie jak „brand sourcing” czy nawet bardziej swojsko brzmiące „audyty dostawców” niewiele jej mówiły, choć oczywiście nigdy się do tego nie przyznała.

Nie była również pewna, co naprawdę łączy tę dwójkę. Raz wydawało się jej, że są oni parą, to znowu odnosiła wrażenie, że Pablo w ogóle nie gustuje w kobietach, a staroświeckie – jak to widziała – wychowanie nie pozwalało jej zapytać ich o to wprost.

Często przeszkadzały jej wpojone w domu normy i zwyczaje, i choć próbowała się z nich wyzwolić, jakaś ich część nadal głęboko w niej tkwiła. Z tego powodu wielokrotnie czuła się niezręcznie w sytuacjach, które dla jej żyjących w zgodzie z duchem czasu znajomych były całkowicie naturalne.

– Kloud – zawołała teraz Izi, upierająca się, by używać tej dziwacznej, francuskobrzmiącej wersji imienia Klaudii. – Powiedz mi, czy mogę na ciebie liczyć? I na kiedy będziemy mieć ulotki?

– Marsz już coraz bliżej – dodał Pablo dla przypomnienia.

Klaudia doskonale pamiętała o marszu. I nawet się na niego chwilami cieszyła. Wreszcie coś będzie się działo, wreszcie poczuje się częścią jakiejś większej grupy, będzie nowoczesna i wyzwolona…

Jednak z ulotkami sprawa była już bardziej złożona. Nie chciała oszukiwać pracodawcy, a właśnie to musiała zrobić, żeby wydrukować je w firmie, w której pracowała. Izi jednak przekonywała ją, że cel uświęca środki, a ich organizacja, choć prężnie działająca, nie miała jeszcze odpowiedniego zaplecza finansowego na wszystkie przeprowadzane projekty, dlatego potrzebna była pomoc Klaudii.

Gdyby jej rodzice wiedzieli o tym, że Klaudia pomaga w takiej organizacji, byliby zdruzgotani. Ta myśl budziła w dziewczynie jednocześnie poczucie winy i satysfakcję.

– Mówiłam: w weekend – wymruczała Klaudia, marząc w tamtej chwili tylko o kubku gorącej kawy.

– Ale nie później! – zaznaczyła Izi, spoglądając na nią wymownie zza kwadratowych, masywnych oprawek swych okularów.

– Dzień pantery – rzuciła ze śmiechem Barbi, po tym, jak wychodząc z łazienki, natknęła się na stojącą w przedpokoju trójkę.

– Panterka jest seksi – odparł zadowolony Pablo gładząc swoją koszulę w ten zwierzęcy wzór. Podobny wzór zdobił oprawki okularów stojącej obok Izi. Chłopak gustował w ekstrawaganckich ubraniach, natomiast jego towarzyszka miała pokaźną kolekcję okularów w najróżniejszych oprawkach. Nie miała wady wzroku, ale nosiła je, uznając, że dodają jej powagi i stanowczości. Podobnie jak koczek z cienkich blond włosów związany na czubku głowy.

– Okej, pogadamy jeszcze wieczorem. – Izi zerknęła na zegarek. – Może wpadnie kilka osób, omówimy plany.

– Albo się schlejemy – wtrącił Pablo ze śmiechem.

– Tak, tak też może być – zgodziła się Izi, po czym oboje wyszli z mieszkania.

– Słuchaj, mała… – Barbi zatrzymała idącą do kuchni Klaudię. Była od niej z dziesięć centymetrów wyższa, więc zwrot był całkiem uzasadniony. Była jednak o połowę szczuplejsza i wcale nie znaczyło to, że Klaudia miała nadwagę. Po prostu Barbi była szalenie chuda, wręcz koścista, co jednak nie przeszkadzało jej w noszeniu krótkich, obcisłych koszulek odsłaniających zapadnięty brzuch i wystające żebra. – Jak ci to nie leży, to po prostu im powiedz.

– Dlaczego miałoby mi to nie leżeć?! – Klaudia natychmiast się nastroszyła, widząc zagrożenie dla swojego wizerunku nowoczesnej i wyzwolonej kobiety, za jaką chciała uchodzić.

Barbi oparła się o futrynę drzwi, co sprawiło, że jej kość biodrowa widocznie sterczała nawet przez grube flanelowe spodnie piżamy.

– Nie wiem – odparła, uważnie przyglądając się koleżance. – Tak tylko mówię… Nie musisz być taka, jak inni oczekują. Nie musisz niczego udawać.

– Powiedziała dziewczyna z fioletowymi włosami i kolczykami w co drugiej części ciała!

Barbi podniosła dłoń na znak, że rozmowa skończona, i odeszła do swojego pokoju, a Klaudii natychmiast zrobiło się głupio. Nie sądziła, że może urazić Barbi, ale chyba właśnie tak się stało. Do tej pory wydawało się jej, że koleżanki nic nie rusza. Zazwyczaj miała ogromny dystans do siebie i otaczającego ją świata, choć jej sytuacja nie była różowa. Pracowała dorywczo przy projektach reklamowych, na czym całkiem nieźle zarabiała, ale marzyła o tym, żeby być artystką. Tworzyła plakaty i komiksy, których nikt nie doceniał i z którymi nie mogła się przebić. Jej życie prywatne również nie układało się najlepiej: coś było nie tak w jej rodzinie. Klaudia nie wiedziała co, bo Barbi tylko raz napomknęła na ten temat i nigdy więcej go nie kontynuowała.

Później, jadąc tramwajem przez szare ulice, Klaudia przestała myśleć o koleżance, skupiając się na własnej niewesołej sytuacji. Beznamiętnie obserwowała migające za szybą widoki i myślała, że nie cierpi tego tłocznego, hałaśliwego, dusznego miasta, w którym wciąż przelewały się anonimowe tłumy ludzi o zmęczonych twarzach. Ale była w pułapce. Nie miała dokąd wracać i nie miała dokąd wyjechać. Kiedyś właśnie tutaj postanowiła poszukać swojego szczęścia, a teraz pozostawało jej liczyć na to, że jej plany w końcu się spełnią, kiedy tylko skończy dodatkowe studia.

Gdy tu przyjeżdżała, myślała, że znajdzie ciekawą pracę w międzynarodowej firmie, i jeśli da z siebie wszystko, będzie się piąć po szczeblach kariery, a w rezultacie jeździć na zagraniczne szkolenia i uczestniczyć w wystawnych bankietach. Zobaczy świat, przeżyje wiele wrażeń i pozna fascynujących ludzi. A szczególnie fascynujących mężczyzn, z których jeden okaże się jej księciem z bajki.

Tak, dziecinne marzenia, ale pamiętała o cytacie z Pisma Świętego, które babcia często czytała jej w dzieciństwie: „Jeśli nie będziecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”. Albo jakoś tak… Klaudia nie wiedziała, jak brzmiał dokładnie, liczył się sam sens, z którego wynikało dla niej, że dziecinne nadzieje nie są niczym złym.

Ale co z tego wszystkiego wyszło? Miała dwadzieścia siedem lat, a wciąż czuła się kontrolowanym przez rodziców dzieckiem, choć od dwóch lat nie mieszkała w rodzinnym domu. Miała nudną i banalną pracę, wynajęty pokój oraz bardzo nieudany związek za sobą. Właściwie organizacja, do której wciągnęli ją Izi i Pablo, była jedynym barwniejszym punktem na mapie jej szarego życia. Czuła, że to coś ważnego, coś, co ma znaczenie. Czuła, że jest tam częścią jakiejś większej całości i że do czegoś przynależy. Sama nie wiedziała, co sądzi o ideach przyświecających działaniu organizacji, ale niewiele się nad tym zastanawiała. Młodzi, wielkomiejscy ludzie właśnie takie poglądy wyznawali, a nie popierali ich jedynie zaściankowi „płaskoziemcy”. To jej wystarczało.

*

Maszyny szumiały tak samo jak każdego dnia. Pracownicy prowadzili ze sobą pogawędki jak każdego dnia. A jednak ten dzień okazał się dla Klaudii inny od wszystkich. I to za sprawą czego? Takiej błahostki!

Od dłuższego czasu siedziała wpatrzona w to zdjęcie. Nic innego nie istniało. Nie słyszała rozlegających się dookoła odgłosów. Tylko ona i widok, który miała przed oczami. Wydrukowany na błyszczącym papierze fotograficznym w formacie A4.

Zaczęło się tak jak codziennie. Zasiadła przy swoim stanowisku pracy uzbrojona w koperty w najróżniejszych rozmiarach. Jej zadanie było proste – otrzymywała wywołane pakiety zdjęć wraz z dołączonymi do nich kodami, które miała powkładać w odpowiednie koperty firmowe, ponownie oznaczając je właściwymi numerami. Tak przygotowane produkty trafiały do następnego pracownika, odpowiedzialnego za pakowanie przesyłek.

Być może w mniejszym zakładzie wszystko to robiła jedna osoba, jednak firma, w której pracowała Klaudia, drukowała niezliczoną liczbę zdjęć każdego dnia, a ponadto – dzieląc pracę na poszczególne etapy i przypisując do nich konkretne osoby – dbano o prywatność klientów. Oglądający zdjęcia – czy to te sprawdzające jakość odbitek, czy to te mimowolnie zerkające na nie podczas pakowania – nie znały tożsamości zamawiających, natomiast pracownik adresujący przesyłki nie miał pojęcia, jakie zdjęcia się w nich znajdują.

Klaudia zazwyczaj nie zwracała uwagi na to, co przedstawiały wkładane przez nią do kopert fotografie. Inni pracownicy czasami, wbrew etyce zawodowej, pokazywali sobie co ciekawsze fotki. Dotyczyło to głównie Marcina i Darka, którzy obsługiwali maszynę drukującą zdjęcia, i zdarzało się to zazwyczaj wtedy, kiedy fotografia przedstawiała piękną, nieraz roznegliżowaną kobietę.

Tym razem było inaczej – to właśnie Klaudia zwróciła uwagę na zdjęcie, przede wszystkim dlatego, że było tylko jedno w banderoli oznaczonej konkretnym kodem, nie dało się więc nie spostrzec, co przedstawia. Popatrzyła na nie i zamarła.

Nie było żadnego powodu do takiej reakcji. Nie widniało na nim nic makabrycznego ani nic szczególnie porywającego. Zdjęcie nie sprawiało wrażenia spektakularnego ani dziwnego.

A jednak było wyjątkowe, choć Klaudia nie miała pojęcia dlaczego.

Był to zwyczajny pejzaż, jakich wiele. Bardzo przyjemny i ładnie uchwycony, ale to nie czyniło go niczym niespotykanym, takich fotek były tysiące. Nie znajdował się też na nim jakiś wstrząsający ukryty szczegół. Po prostu krajobraz.

Fotografia wyglądała, jakby była zrobiona z łódki, jednak po chwili Klaudia zrozumiała, że autor mógł również znajdować się na jakimś wysuniętym na wodę pomoście.

Na pierwszym planie widniały spienione morskie fale w nasyconym kolorze określanym właśnie jako morski. Za nimi, na piaszczystym brzegu stało pięć kutrów rybackich w różnych wesołych barwach. Z lewej strony, za porośniętą trawą skarpą rozciągał się sosnowy zagajnik, z prawej widać było część jakichś zabudowań i sprzętów, wyglądało to na zaplecze przystani rybackiej. Ponad wszystkim górowało idealnie błękitne niebo, po którym szybowała samotna mewa. Tym, co najbardziej przyciągało wzrok widza, był sporych rozmiarów budynek stojący tuż na skraju plaży, ponad kutrami. Wydawał się nieco posępny i tajemniczy. Zupełnie nie wpisywał się w klimat nadmorskiej architektury i sprawiał wrażenie, jakby został tam skądś magicznie przeniesiony. Na pierwszy rzut oka kłócił się z sielskością krajobrazu, jednak przy dłuższym przyglądaniu się pejzażowi – a Klaudia przyglądała się naprawdę długo – dochodziło się do wniosku, że gdyby go tam nie było, widok straciłby wiele ze swojego unikalnego uroku.

Klaudia nie mogła wyjść z wrażenia, jakie zrobiła na niej ta zwyczajna przecież fotografia. Wydawało się jej, jakby znalazła się pod wpływem jakiegoś zaklęcia. Wpatrywała się w nadmorski zakątek jak urzeczona i gorąco, z emocjami, jakich siły nawet nie znała, zapragnęła znaleźć się w tym miejscu, nie mając jednocześnie pojęcia, co właściwie tak na nią podziałało.

Nie była to rajska karaibska plaża, na którą z pewnością chciałoby się przenieść wielu przepracowanych ludzi. Nie było to rozmigotane neonami Las Vegas, które kusiłoby tych znudzonych swym nijakim życiem. Zwyczajne chłodne morze – co można było wnioskować po widniejącej w tle roślinności, na pewno nie tropiki.

A jednak… Było coś w tej harmonii błękitów i zieleni. Coś w radosnych kolorach rybackich kutrów. Coś w wolności samotnie szybującej mewy. I najważniejsze – było coś w tym świetle!

Klaudia podejrzewała, że fotografia została wykonana po południu, bo widniejące na niej cienie były już dosyć długie, a ciepła barwa światła bliższa była drugiej części dnia. I właśnie to ciepło, złoty odcień zalewający pejzaż, jakaś miękkość i wręcz przyjazność tego światła – o ile oczywiście światło mogło być przyjazne – najbardziej ją urzekły. Zwyczajne i niezwyczajne. Bez spektakularnych efektów, bez fajerwerków, a jednak poruszające mocniej niż najbardziej okazały pokaz rozbłysków i wszelakich świetlnych zjawisk.

Im dłużej Klaudia wpatrywała się w zdjęcie, tym mocniej czuła, że musi pojechać w to miejsce. Po prostu musi! Niezależnie od tego, jak bardzo dziwaczne i dziecinne mogłoby się to wydawać.

Ale nie miała nawet pojęcia, gdzie może się znajdować uchwycona w kadrze przystań. Bardzo prawdopodobne, że było to gdzieś na polskim wybrzeżu, ale przecież autor fotki równie dobrze mógł zapuścić się dalej. Może była to Szwecja, Litwa lub inny z nadbałtyckich krajów, a może to nie było nawet nad Bałtykiem…

Musiała się dowiedzieć, co to za miejsce, ale na zdjęciu nie widziała żadnej wskazówki powalającej ustalić jego lokalizację. Plaża była prawie pusta, znajdowały się na niej tylko dwie widoczne z oddali osoby. Po zielonych krzewach widocznych przy znajdujących się z boku zabudowaniach można było wnosić, że fotografia została wykonana wiosną lub latem. A prawie pusta plaża w tak piękny dzień kazała sądzić, że miejsce nie jest jednym z popularnych kurortów.

Klaudia dostała wypieków i nieco się nawet spociła, więc przelotnie pogratulowała sobie włożenia tego dnia czarnej koszulki, na której nie będzie widać ewentualnych plam. Niesamowicie podekscytowana nadal analizowała zdjęcie, czując się niemal jak detektyw odkrywający najważniejszą w swym życiu zagadkę.

Niestety po chwili to wrażenie minęło, gdyż nie znalazła żadnych kolejnych punktów zaczepienia. Już niemal zalała ją fala rozczarowania, kiedy wpadła na nowy pomysł. Rzadko się zdarzało, aby ktoś zamawiał tylko jedną odbitkę. Było to zwyczajnie nieopłacalne dla klientów, bo koszt wysyłki w takim przypadku był znacznie wyższy niż cena samego zdjęcia. Ludzie zazwyczaj zbierali sobie większą liczbę fotografii lub składali zamówienie po jakimś szczególnym wydarzeniu, które wymagało uwiecznienia – chrzcie dziecka, ślubie, rodzinnych wakacjach, wyjątkowym wyjeździe…

Tak, to musiała być fotka z czyjegoś urlopu! Przecież nie tak dawno był długi majowy weekend! Może to zdjęcie szczególnie spodobało się jego autorowi, więc zamówił je w większym formacie, a reszta odbitek znajduje się w innym pakiecie przeznaczonym dla zdjęć o mniejszym wymiarze, nadal jednak oznaczonym tym samym kodem. Wiele, wiele zdjęć, na których będzie widać nazwę miejscowości lub chociaż jakiś jej charakterystyczny szczegół!

Klaudii trzęsły się ręce, kiedy przeglądała znajdujące się na jej stole pakiety fotografii. Nie pamiętała, kiedy – i czy w ogóle kiedykolwiek – odczuwała podobnie gwałtowne emocje. Jakąś częścią umysłu zdawała sobie sprawę, że to, co robi i czuje, jest zupełnie irracjonalne, wręcz wariackie, ale nie chciała słuchać tych myśli. Wreszcie coś wyrwało ją z szarości, wreszcie coś miało kolory i wreszcie coś ją porywało, a ona bardzo chciała dać się temu porwać.

W końcu odnalazła pakiet z tym samym kodem. I doznała bolesnego rozczarowania. Zawierał tylko kilka fotografii. Choć przejrzała wszystkie paczuszki po dwa razy, wyglądało na to, że więcej zdjęć nie było. Z niemal drżącym sercem zabrała się więc do obejrzenia tych kilku zdjęć, które udało jej się odszukać.

Słońce chowające się w morskich falach. Chłopiec z psem na tle zórz zachodu. Chłopiec z psem na tle piasku. Uśmiechnięta dziewczyna, której twarz w połowie przesłaniały targane wiatrem blond włosy. Dwaj starsi panowie i sporo młodsza od nich kobieta siedzący w ogrodzie. I ostatnie – najdziwniejsze, bo sprawiające wrażenie zrobionego jakby przypadkiem, gdyż było lekko nieostre i kadr był przekrzywiony – wierzchołki sosen oświetlone czerwonymi promieniami zachodzącego słońca.

Żadne z tych zdjęć niczego nie wnosiło. Na żadnym nie widniały szczegóły pomagające w identyfikacji miejsc, w jakich zostały zrobione. I w ogóle nie wyglądały na klasyczne fotki z urlopu, na których ludzie pozują zazwyczaj w najbardziej znanych punktach kurortów i przy szczególnie ciekawych atrakcjach turystycznych.

Klaudia zabębniła palcami o blat stołu, rzucając spojrzeniem to na zdjęcie, które stało się przyczyną jej stanu, to na pozostałe fotki. Była jednocześnie podekscytowana i sfrustrowana. Czuła, że zaraz eksploduje. Musiała się dowiedzieć, co to za miejsce!

*

Współpracownicy Klaudii zastanawiali się, co dzieje się z nią tego dnia. Wyglądała na bardzo przejętą pracą, a jednocześnie niezwykle roztargnioną. Ciągle coś myliła, ciągle się o coś pytała, choć zazwyczaj niewiele się odzywała.

Najpierw pobiegła do Eweliny, zajmującej się adresowaniem przesyłek. Bardzo zdenerwowana próbowała od niej uzyskać adres, na jaki miała być wysłana jedna z paczek. Takich rzeczy nie wolno było robić – Klaudia nigdy nie powinna o to pytać, a Ewelina nie powinna udzielać takich informacji. Jednak większość pracowników firmy nie trzymała się sztywno obowiązujących zasad, więc Klaudii udało się uzyskać adres, co – jak się wydawało – tylko jeszcze bardziej ją zdenerwowało.

Potem pobiegła do Darka, mówiąc, że podczas pakowania uszkodziła jedno ze zdjęć i trzeba będzie wydrukować je po raz drugi. Jeszcze później dopytywała, czy na pewno nie ma więcej pakietów oznaczonych konkretnym kodem, bo wydaje się jej, że coś pomyliła. Do końca dnia była jakaś nieswoja i rozdygotana, a kiedy w końcu mogła opuścić stanowisko, wręcz wybiegła z firmy, jakby się paliło.

Tym razem, jadąc tramwajem, Klaudia nie obserwowała miejskich krajobrazów za szybą. Wzrok miała utkwiony w telefonie. Już wcześniej próbowała znaleźć w nim interesujące ją informacje, ale w pracy nie potrafiła się na tym skupić.

To, czego dowiedziała się od Eweliny, w niczym jej nie pomogło. Przesyłka miała być dostarczona do paczkomatu gdzieś w Małopolsce. Choć to było mało prawdopodobne, że autor – lub autorka – zdjęcia mieszka w miejscowości, w której zostało ono zrobione, Klaudia przez chwilę żywiła taką nadzieję. To by od razu rozwiązało zagadkę.

Adres pod Krakowem był podwójnie rozczarowujący. Po pierwsze, nie mówił niczego o lokalizacji nadmorskiej miejscowości, a po drugie… No, cóż, Klaudii ciężko było się do tego przyznać przed samą sobą, ale gdzieś w głębi serca zdążyła już nabrać przekonania, że jej reakcja na zdjęcie była wywołana przez objawiające się przeznaczenie. Nieśmiało podejrzewała, że autorem zdjęcia jest mieszkający nad morzem mężczyzna, który jest jej pisany.

To oczywiście było tak głupie, że wyśmiałby ją każdy, komu by o tym powiedziała. Sama miała ochotę siebie wyśmiać, a jednak w duszy pozostawała bardzo dziecinna i wciąż miała dziecinne oczekiwania wobec życia.

Niestety, wszystko, co widziała, przeczyło tym oczekiwaniom. Chłopiec i wesoła blondynka prawdopodobnie byli rodziną fotografującego ich mężczyzny. A może w ogóle nie było żadnego faceta? Zdjęcia chłopca mogła robić kobieta, a później on mógł fotografować ją.

Klaudia zdążyła już przeanalizować każdą z fotek dziesiątki razy. Nie mogła zabrać wszystkich odbitek, to by było zbyt podejrzane. Wywalczyła sobie tylko to jedno kluczowe zdjęcie, które tak ją porwało.

Ale wszystkie fotografie nadal miała przed oczami. Chłopiec nie był jeszcze nastolatkiem, ale nie był też już małym dzieckiem, mógł mieć około dziesięciu lat. Blondynka wyglądała na zbyt młodą, by być jego matką, ale nie dało się tego z całą pewnością stwierdzić, gdyż ledwo było widać jej twarz zza rozwianych włosów. Starsi panowie byli do siebie podobni, możliwe, że łączyło ich pokrewieństwo. Pies wydawał się rasowy.

Klaudia wróciła do przeszukiwania internetu. Najpierw wpisała w wyszukiwarkę hasło: „kurorty nad Bałtykiem”, choć już wcześniej stwierdziła, że sfotografowane miejsce nie jest raczej jednym z nich. Obrazy, które ukazały się na wyświetlaczu, pokazywały takie miejsca jak Sopot, Hel czy Międzyzdroje. Klaudia była nad morzem tylko kilka razy w życiu, ale od razu była w stanie stwierdzić, że szukana przez nią przystań rybacka nie znajduje się w żadnej z tych miejscowości. Widniejący na fotografii dziwny budynek był bardzo charakterystyczny i z pewnością musiał być często fotografowany, a jednak po wpisaniu hasła „miejscowości nad Bałtykiem” również nie pojawił się na żadnym z wyświetlonych obrazów.

Klaudia, odkrywszy swój błąd, pacnęła się w czoło, nie zwracając uwagi na to, że sprowokowała tym zdziwione spojrzenia kilku pasażerów znajdujących się najbliżej niej. Nie zwracała też uwagi na spływające po plecach strużki potu, spowodowane zarówno targającymi nią emocjami, jak i panującym w tramwaju gorącem. Drżąc lekko z podekscytowania, wpisała w wyszukiwarkę: „przystanie rybackie nad Bałtykiem”.

– I znowu nic! – powiedziała sama do siebie ze złością, kiedy oglądane obrazy ponownie nie przyniosły spodziewanego rezultatu.

– Źle to pani robi – odezwał się siedzący obok chłopak.

Klaudia podniosła głowę, zdziwiona. Poszukiwania tak ją pochłonęły, że niemal zapomniała o otaczającym ją świecie.

– Słucham? – spytała, przyglądając się rozczochranemu nastolatkowi.

– Domyślam się, że szuka pani jakiejś konkretnej miejscówki – powiedział on, wcale nie okazując skrępowania tym, że podglądał jej działania.

– No i? – Klaudia również się tym nie przejmowała. Była tak zdeterminowana, by odnaleźć interesujące ją miejsce, że nic innego się dla niej nie liczyło.

– No i lepiej szukać listy.

– Jakiej znowu listy?

– Miejscowości. Teraz wyświetlają się pani same reklamy i artykuły sponsorowane.

– Czyli co mam wpisać? – spytała z desperacją.

– Mogę? – Wskazał na jej telefon.

W innej sytuacji Klaudia za żadne skarby nie oddałaby swojego smartfonu jakiemuś nastolatkowi w tramwaju, ale teraz nie przejmowała się tym, co dyktował zdrowy rozsądek. Miała wrażenie, że od momentu, w którym zobaczyła to jedno zdjęcie, w jej życiu zaczęły działać jakieś wielkie, nieznane siły. Nie była zbyt religijna, nie interesowała się też metafizyką. Czasy mody na New Age już przeminęły. Obecnie na topie było po prostu cieszenie się życiem i traktowanie go tak, jakby to człowiek był największą siłą we wszechświecie. Klaudia zaś bardzo chciała być na topie. Jednak to, co działo się z nią od kilku godzin, wymykało się ludzkiemu rozumieniu… I dlatego po krótkiej chwili wahania wręczyła nastolatkowi swój telefon. Ten wystukał w nim kilka słów i zaraz oddał go właścicielce, a ona zamarła.

– Dziękuję – wyszeptała tylko, choć miała ochotę rzucić mu się na szyję.

– Pomogłem?

– Tak… Bardzo!

– To się cieszę. A teraz spadam, bo to mój przystanek. Powodzenia.

I już go nie było, ale Klaudia ledwo to zarejestrowała. Wciąż wpatrywała się w wyświetlacz telefonu, na którym jedno z pierwszych prezentowanych zdjęć przedstawiało widziane z boku kolorowe kutry rybackie i górujący nad nimi dziwny, posępny budynek. Podpis głosił: „Przystań rybacka w Chłopach”.

*

Nie była w stanie dłużej wysiedzieć w dusznym tramwaju. Choć od domu dzieliło ją jeszcze kilka przystanków, wysiadła z pojazdu przy najbliższej okazji. Czuła się… Sama nie wiedziała, jak się czuje. Była jednocześnie podekscytowana, zachwycona, przestraszona i skołowana. A nad tymi wszystkimi uczuciami dominował ogromny przymus pojechania do Chłopów. Natychmiast!

Miała wrażenie, że niczym Alicja wpadła nagle w jakąś króliczą norę, gdzie wszystko wymyka się znajomym prawom i zdrowemu rozsądkowi. Zachowała go jednak jeszcze na tyle, że nie pędziła od razu na dworzec kolejowy, by wskoczyć w pierwszy pociąg jadący na Wybrzeże. Choć właśnie taką miała ochotę.

Szła powoli ulicą, mimo że chciała biec. Nie miała pojęcia, czym była ta siła, która nią tak niespodziewanie zawładnęła. Zastanawiała się, czy może nagle straciła rozum, i próbowała sobie przypomnieć, czy w jej rodzinie były jakieś przypadki chorób psychicznych. Może odziedziczyła jakieś uszkodzone geny i schorzenie ujawniło się właśnie dziś…

O żadnych zaburzeniach umysłowych wśród krewnych sobie nie przypomniała, jednak to jeszcze nie gwarantowało, że z nią wszystko jest okej.

Szła tak zatopiona w swych rozmyślaniach, że ledwo dostrzegała otoczenie. Nagle jednak, bez wyraźnej przyczyny, jej wzrok padł na witrynę mijanego sklepu. Klaudia zatrzymała się gwałtownie.

Stała przed jakąś galerią sztuki, a może raczej punktem sprzedającym antyki. Na wystawie ustawione były różnorakie bibeloty, wyglądające na drogie i stylowe, jednak dalekie od tego, co spodobałoby się znajomym Klaudii. Rzeczy te nie pasowały ani do modnych przestrzeni z betonu i stali, ani do równie popularnego skandynawskiego minimalizmu. A nie pasowały głównie dlatego, że każdy z tych przedmiotów miał w sobie tyle charakteru, że przyćmiłby wszystkie nijakie, sztampowe wnętrza.

Klaudia jeszcze dziś rano uznałaby te ozdoby za staromodne, wręcz „babcine”, czyli niepasujące do jej niedawno obranego nowoczesnego stylu, ale teraz przyglądała się im z ciekawością. Jej szczególną uwagę przykuł wyeksponowany na środku wystawy wazon wysadzany bursztynami. Nigdy nie interesowały jej te kamienie zwane „złotem Bałtyku”, uważała je za dobre dla starszych pań noszących nudne garsonki, teraz jednak wydały jej się niezwykle piękne. Tak piękne, że zapragnęła mieć ten wazon, zdawała sobie jednak sprawę, że z pewnością jej nie stać na tak kosztowny przedmiot. Przez chwilę wahała się, czy wejść do środka sklepu i chociaż spytać o cenę wazonu, jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Niezależnie od tego, czy kosztował kilka tysięcy, czy „zaledwie” kilka stówek, nie mogła pozwolić sobie na żadne finansowe szaleństwa. Pensji starczało jej tylko na codzienne potrzeby i od czasu do czasu odłożenie czegoś na „czarną godzinę”.

Zasmucona, ruszyła w dalszą drogę. Najpierw zdjęcie, teraz te bursztyny… Jedno i drugie związane z morzem. I choć, jak sama przed chwilą słusznie stwierdziła, nie stać jej było na żadne niespodziewane wydatki, wiedziała, że musi jakoś wygospodarować gotówkę na wyjazd. Choćby na jeden dzień, choćby miała spać w jakiejś norze…

Musi zobaczyć na własne oczy miejsce z fotografii! Nie miała pojęcia dlaczego, ale całą sobą czuła, że po prostu musi!

*

Nie wiedziała, jak powiedzieć to Izi. Jeszcze tego dnia rano tak bardzo nie chciała źle wypaść w oczach swych znajomych, że była gotowa oszukiwać i kraść – bo przecież potajemne wydrukowanie ulotek na firmowym sprzęcie i papierze było niczym innym jak kradzieżą. A jednak nagły przymus natychmiastowego znalezienia się w miejscu ze zdjęcia był silniejszy od wszystkiego. Już nie obchodziło jej to, co pomyślą Izi, Pablo i inne osoby ze stowarzyszenia. No, może nie tyle „nie obchodziło”, ile było mniej istotne niż realizacja irracjonalnego wewnętrznego nakazu. A musiała nadszarpnąć swe relacje towarzyskie, aby go wypełnić.

W weekendy jeździła na zajęcia na uczelni, dlatego tak ustawiała sobie grafik, by w pracy mieć wtedy wolne. Tym razem już wcześniej zaplanowała opuszczenie wykładów i pod byle jakim pretekstem zamianę z koleżanką z firmy tak, aby sobotę – dzień z mniejszą liczbą pracowników i przede wszystkim dzień wolny kierowniczki – spędzić w pracy i wykorzystać ją na potajemne wydrukowanie ulotek. Ale teraz wszystko się zmieniło – przecież tylko weekend mogła poświęcić na nadmorski wyjazd. Jednorazowe niepojawienie się na  uczelni nie pociągnęłoby za sobą żadnych większych konsekwencji, ale nie mogła ot tak sobie nie pojawić się w pracy.

I wszystko niemal idealnie by się składało, gdyby nie te cholerne ulotki!

„Trudno”, – pomyślała, znów wpatrując się w zdjęcie nadmorskiego pejzażu. Izi i Pablo będą musieli sobie jakoś inaczej poradzić. Zresztą od samego początku nie podobał jej się ten pomysł i dziwaczny przymus wyjazdu był w pewnym sensie od niego wybawieniem.

Klaudia uśmiechnęła się sama do siebie na tę myśl. Przez małą chwilkę, naprawdę bardzo malutką, poczuła się dobrze, co jej się raczej nie zdarzało. Czuła podekscytowanie i coś… Coś jak czekający na nią garnek złota na końcu tęczy.

Zaraz jednak pomyślała, że tęcza zawsze znika, zanim odnajdzie się jej koniec i połyskujący tam skarb. Kolejny raz przestraszyła się całkiem serio, że jej zachowanie może być objawem ogarniającego ją szaleństwa. Pocieszała się, że osoby obłąkane zazwyczaj nie zdają sobie sprawy ze swego obłąkania i wydaje się im, że ich myśli i czyny są całkiem sensowne. Ona tymczasem miała świadomość bezsensowności swego planu, a jednak mimo to pragnęła go zrealizować.

I znów przypomniała sobie cytat o byciu jak dzieci. I to, jak babcia tłumaczyła jej, że dziecięca wiara, czysta i gorąca, nieograniczona żadnymi prawami i przekonaniami dorosłych, jest najmilsza Panu Bogu. Dzieci nie mają najmniejszego problemu z wiarą w cuda i fantastyczne – z punktu widzenia dorosłych – zdarzenia. A potem, w miarę dorastania, wszystko nagle się zmienia. Naturalna kolej rzeczy? A może nie? Może świat bardzo chce pozbawić ludzi wiary w cuda i wspaniałości? A może to wina dorosłych, który nie tłumaczą dzieciom różnicy między Jezusem a Mikołajem w czerwonym ubranku, przychodzącym przez komin? Małe serduszka wierzą i w Ojca, który jest w niebie, i we wróżkę zębuszkę, która zostawia pieniążki pod poduszką, choć nie widzą żadnej z tych postaci. Kiedy okazuje się, że wróżka i Mikołaj w latających saniach nie istnieją, jak mają zrozumieć, że z Bogiem sprawa wygląda inaczej?

Czy z Klaudią tak właśnie było? Sama nie wiedziała. Jej babcia była bardzo religijna, ale rodzice już niespecjalnie. Owszem, w ważne święta chodzili do kościoła w swych najlepszych ubraniach, jednak na co dzień wiara nie odgrywała w domu większej roli i babcine nauki szybko poszły w zapomnienie.

A jednak dziś Klaudia po raz kolejny przywoływała w pamięci ten szczególny cytat. A potem napomniała się, że Pisma Świętego nie można interpretować tak dosłownie. Pełne jest przecież różnych metafor i ukrytych znaczeń, i w tym przypadku mogło wcale nie chodzić o to, by z dziecinnym zapałem wierzyć w niestworzone historie…

Jeszcze później przypomniała samej sobie, że przez wiele lat Biblia nie odgrywała w jej życiu większej roli, więc nie powinna teraz nagle podpierać jej słowami swych szalonych teorii.

Z dalszych rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. I jak zwykle Barbi wetknęła do środka swą fioletową głowę, nie czekając na odpowiedź.

– Co robisz? – spytała. – Wołają cię do kuchni. Co tam masz? – dodała po chwili, gdy Klaudia wciąż bez słowa wpatrywała się w zdjęcie, siedząc na łóżku z podkulonymi nogami.

– A nic… – mruknęła w końcu.

– Słuchaj… – Barbi podeszła bliżej i usiadła obok, na co Klaudia zareagowała natychmiastowym odłożeniem fotografii. Zadrukowaną stroną do dołu.

– Nie zrobię im tych ulotek – oznajmiła nagle zdecydowanym tonem.

– I dobrze – pochwaliła Barbi niespodziewanie.

– Dobrze?

– Nie chciałam się mieszać… Ale to było jasne, że oni chcą cię po prostu wykorzystać. Przecież wydruk ulotek nie kosztuje majątku, ale po co mieliby cokolwiek na to wydawać, skoro wymyślili sobie, że zrobisz to za darmo…

– To miał być mój wkład w organizację marszu, ale… – Klaudia gwałtownie potrząsnęła głową. – Nie zrobię tego, bo nie mogę.

– Nie musisz się tłumaczyć. Ale poinformuj ich o swojej decyzji. Ukrywanie się w pokoju nic ci nie da.

– Nie ukrywam się.

– Nie?

– Nie.

– Miałaś już dawno do nich pójść.

– Do nich? – zdziwiła się Klaudia. – Nie siedzisz z nimi?

– Przecież wiesz, że nie dałam się w to wciągnąć. To nie dla mnie. I szczerze mówiąc to coraz mniej mi się to podoba.

– Co?

– To, że choćby przez samo mieszkanie pod tym samym dachem w jakiś sposób w tym uczestniczę.

– A te twoje wszystkie „łamania stereotypów” i tak dalej?

– To co innego. Może kiedyś o tym pogadamy i wyjaśnię ci różnicę.

– Zawsze możemy o tym pogadać. W każdej chwili – rzuciła Klaudia raźno, bo nagle przypomniała sobie, że ma być przecież równą i nowoczesną kumpelką, a nie małomiasteczkowym dziwadłem.

– Tak jak teraz? – Barbi uniosła lekko swe cienkie brwi.

– A co jest teraz nie tak?

– Może to? – Wskazała odwróconą fotografię. – I twoje mruczenie pod nosem. Słuchaj, mała, widzę, że coś się dzieje. Możesz na mnie liczyć. Ale jak nie chcesz, to nie mów…

Klaudia spojrzała w niesamowite oczy przyjaciółki, które miały niemal tę samą fioletową barwę co jej włosy. Wzięła głęboki oddech jak przed skokiem do wody i wypaliła:

– Muszę tam pojechać!

– Dokąd?

Na to pytanie Klaudia podniosła zdjęcie i niemal uroczystym ruchem wręczyła je Barbi.

– Tam? – spytała ta z jakimś powątpiewaniem w głosie.

– Tak!

– No… Okej. To chyba wykonalne, więc w czym problem? Ach! – dodała zaraz. – Pewnie nie masz kasy na wyjazd, tak? Ale Chłopy to nie jest taka droga miejscowość jak te bardziej znane kurorty… O co chodzi? – spytała na koniec, widząc, że Klaudia gwałtownie mruga oczami.

– Ty znasz to miejsce?!

– Taa… Byłam tam kiedyś na wakacjach. W jakichś nędznych przyczepach campingowych… Jeszcze jak byłam w podstawówce… – Przez chwilę jej wzrok stał się nieobecny, ale zaraz potrząsnęła głową i dodała: – Ten budynek jest bardzo charakterystyczny. Od razu się go skojarzy, jeśli się już go wcześniej widziało.

– Robi wrażenie, prawda?

– Czy ja wiem? – Barbi zabawnie zmarszczyła nos. – Ale o co w tym wszystkim chodzi, mała? Bo chyba raczej nie o to, że nagle tak przemożnie zapragnęłaś urlopu?

– Przemożnie? Co to za słowo?

– Chyba całkiem normalne. Tak się mówi.

– Brzmi jakoś archaicznie.

– Jakby się uprzeć, to samo „archaicznie” też brzmi archaicznie.

Obie się roześmiały. Klaudia tylko przy Barbi czasami przestawała się pilnować w swoim udawaniu kogoś, kim nie była, choć uważała, że powinna być. Tylko przy Barbi zdarzało jej się zdejmować maskę i opuszczać gardę. Kiedy zdawała sobie z tego sprawę, natychmiast na powrót przybierała swą starannie ćwiczoną pozę. Tym razem jednak postanowiła całkowicie się odsłonić i w nagłym porywie szczerości opowiedziała przyjaciółce całą tę dziwaczną historię, która wydarzyła się tego dnia.

*

– Ci zaściankowi płaskoziemcy tym razem nam nie przeszkodzą! – grzmiała w kuchni Florens, jedna z założycielek stowarzyszenia. Jej prawdziwego imienia Klaudia nigdy nie poznała. – Będą z nami jeszcze inne ekipy, rozniesiemy tych foliarzy!

– Możemy liczyć na wielką siłę, bo będą już wakacje – zauważyła kolejna z działaczek. – Jak gówniary nie będą mieć szkoły, to się zjadą.

– O, jest księżniczka! – zakrzyknął Pablo, widząc Klaudię wchodzącą wraz z Izi do kuchni.

– Musiałam ją wytargać z tej jej nory – zauważyła ta ostatnia.

– Tu masz projekt ulotek – oznajmiła Florens, wyciągając w kierunku Klaudii pendrive w kształcie szminki. – Cieszę się, że to zrobisz, mała.

Wielu za przykładem Barbi zwracało się do niej tym mianem, bo Klaudia faktycznie nie była duża. Miała sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, co w połączeniu z jej drobną buzią, dużymi orzechowymi oczami i ciemnobrązowymi włosami związanymi przeważnie w kucyk sprawiało, że często nie traktowano jej poważnie. Myślała nawet kiedyś nad jakąś zmianą wizerunku, ale Izi – ta sama, która nosiła okulary zerówki, by dodać sobie powagi – przekonała ją, że dbałość kobiet o wizerunek to „pozostałości opresyjnego patriarchalnego systemu wartości”. Klaudia nie bardzo zrozumiała znaczenie tego stwierdzenia – o ile miało ono w ogóle jakieś sensowne znaczenie – ale więcej o modyfikacjach swego wyglądu już nie myślała.

Teraz odruchowo wzięła od Florens nośnik danych, zaraz jednak uświadomiła sobie, co robi, i zastygła ze sztywno wyciągniętą dłonią.

– Oj, to nasze jagniątko! – powiedziała ze śmiechem Izi na ten widok. – Taka zawsze nieogarnięta.

– Ale to dobrze – podchwyciła osoba, której płci Klaudia nie była pewna. – Może się nam przydać taka słodka dziewczynka. Szczególnie gdy gadają, że my to tylko bluzgi i agresja…

– My?!!! – ryknęła Florens, przerywając tę wypowiedź. – Niech się patrzą na siebie, średniowieczne mohery… – Po czym nastąpiła cała seria agresywnych bluzgów, które nawet w istocie nieokreślonej płci wzbudziły chyba pewien niesmak.

– Wiecie, że tak nic nie ustalimy? – włączył się Pablo. – A muszę dać znać Jo, bo nie wie, jakie hasło ostatecznie wybieramy na główny transparent.

– Co za Jo? – spytała czujnie Florens.

– Przecież ci o niej mówiliśmy – tym razem odezwała się Izi. – Jo Lewis.

– Angielka?

– Nie. Naprawdę nazywa się Joasia Lewik, ale na Instagramie działa pod takim pseudo.

– Super. Przyda nam się jakieś niepolskie nazwisko.

– Dokładnie – włączyła się działaczka, której imienia Klaudia nie pamiętała. – Polacy to się kojarzą jedynie z cebulactwem, zaściankiem i zadupiem.

– Jak się nazywasz?

To pytanie sprawiło, że wszyscy gwałtownie podnieśli głowy, bo nikt do tej pory nie zwracał uwagi na stojącą wciąż w progu Barbi, która opierała swe chude ciało o futrynę.

– Co? – zdziwiła się autorka wypowiedzi o zadupiu.

– Jak się nazywasz?

– Grochowska, a co?

– A nic. Tak chciałam wiedzieć. Spoko nazwisko, brzmi tak… polsko. – Po czym odwróciła się i poszła do siebie, zostawiając całe towarzystwo w milczeniu, które nie trwało jednak długo.

Być może grupa nie zrozumiała przytyku, a być może szkoda im było czasu na głębszą analizę tego, co zaszło, ponieważ zajmujące ich sprawy były przecież najważniejszymi z ważnych i najwłaściwszymi z właściwych. Zaraz powrócono do narzekań na – delikatnie mówiąc – zaściankowość ojczyzny i do wychwalania europejskich trendów i rozwiązań.

Przez cały ten czas Klaudia stała jak wryta, niezdolna oznajmić zebranym swej decyzji. Dopiero gdy Pablo wstał, by wyjąć z lodówki butelki wina, i przez chwilę rozmowa straciła nerwowe tony, bo zeszła na temat wyboru między alkoholem słodkim a półsłodkim, wreszcie się odezwała:

– Wytrawne.

Wszyscy ponownie podnieśli głowy ze zdziwieniem, nawet większym, niż to było w przypadku niedawnej wypowiedzi Barbi.

– Że co? – wykrztusił Pablo. – Nawet nie mamy takiego obrzydlistwa.

– Obrzydlistwo to te wasze słodkie sikacze – odparła Klaudia niczym naburmuszone dziecko, bo właśnie tak się w tamtej chwili poczuła. Niezdolność do zabrania głosu w kluczowej sprawie rekompensowała dziecinnym wybuchem złości.

– Kloud, ugryzło cię co? – zdziwiła się Izi.

– Wasze jagniątko chyba zaczęło gwiazdorzyć! – Florens się zaśmiała. – A może to baranek i właśnie pokazuje rogi?

– Nie jestem waszą maskotką ani żadnym Kloudem! I nie zrobię wam żadnych ulotek! – wykrzyczała Klaudia i z płaczem uciekła do swego pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz.

Wbrew jej obawom nikt nie próbował za nią iść. Pewnie mieli ją teraz za jeszcze większą zdziwaczałą idiotkę niż wcześniej i po prostu postawili na niej krzyżyk. Zachowała się wyjątkowo infantylnie i głupio, ale nie miała już sił się tym przejmować. Coś w niej pękło, udawanie stało się zbyt trudne, a jest rzeczą całkiem naturalną, że długo tłumione emocje wybuchają nagle w całkiem nieoczekiwany i często zupełnie irracjonalny sposób.

Czyżby przyczyną tej nagłej reakcji była ta cała historia ze zdjęciem? Klaudia, jeszcze nieco pociągając nosem, zapaliła nocną lampkę i sięgnęła po fotografię. Widok, który znała już na pamięć w każdym szczególe, natychmiast ją uspokoił. Wróciła myślami do wcześniejszej rozmowy z Barbi.

Jak można było się spodziewać, koleżanka nie wpadła w euforię po wysłuchaniu historii Klaudii. Nie wykrzykiwała niczego w stylu: „Toż to zew przeznaczenia!” ani nie pochwalała entuzjastycznie zamiaru dziwnej wyprawy. Ale nie wyśmiała też całego pomysłu i zamiast postukać się palcem w czoło, rzuciła:

– Jedź, skoro tak bardzo tego pragniesz. To nie drugi koniec świata. Za wiele nie stracisz, jeśli się okaże, że nic z tego nie wynikło. A przynajmniej oderwiesz się na chwilę od tego całego syfu tutaj.

– Syfu?

– Jesteś tu szczęśliwa?

– No… – Klaudia poczuła, że mimowolnie pokrywa się rumieńcem, choć nie było powodu do takiej reakcji. Przecież przyznanie się do tego, że wiedzie się życie dalekie od oczekiwań, nie było niczym wstydliwym. – No, różnie bywa… – wydukała w końcu.

– Ani ty nie jesteś, ani ja – odpowiedziała za nią Barbi. – Ani Izi, ani Pablo, choć oni nie zdają sobie z tego sprawy. Dla nich to stacja końcowa. Tak chcą żyć, w wiecznym kłamstwie i lukrowanej obrzydliwości. Ale dla mnie i dla ciebie to tylko jakiś zasrany przystanek. Czekamy na odpowiedni autobus, który nas z niego zabierze. A że nie zadowala nas pierwszy lepszy pekaes, to wciąż tu tkwimy.

Klaudia patrzyła na koleżankę szeroko otwartymi oczami. Nigdy wcześniej nie słyszała od niej przemowy w takim stylu. Nie wiedziała, co ma myśleć, jak zresztą bardzo często jej się to zdarzało. Niegdyś rodzice dokładnie uczyli ją tego, co powinna sądzić na różne tematy i jakich dokonywać wyborów, oraz tłumili w niej każdy przejaw samowoli w myśleniu i działaniu. Później wpadła w swoje „nowoczesne” towarzystwo, które szybko przejęło kontrolę nad jej poglądami. Za to Barbi zawsze wydawała się od wszystkiego zdystansowana, zawsze jakby obok. Izi, Pablo oraz reszta towarzystwa ją lubili, choć nie angażowała się w ich „sprawę”, ale była wystarczająco dziwna, by przypaść im do gustu.

Klaudia w tamtym momencie nagle była gotowa, by wyznać koleżance praktycznie wszystko. To, jak chce się jej płakać każdego poranka zaraz po tym, jak otworzy oczy. To, jak nie znosi swojej codzienności, tego miasta, a nawet samej siebie. To, że życie jest jak czarna dziura bez dna, w którą można spadać wciąż głębiej i głębiej, bez nadziei na ratunek. To, że wciąż czasami bardzo tęskni za babcią, choć ta zmarła, gdy Klaudia była jeszcze dzieckiem. To, że boi się kolejnych rozczarowań i nie wie, skąd brać siły, by sobie z nimi radzić. I najnowszą bolączkę – że historia ze zdjęciem może być właśnie kolejnym rozczarowaniem, tak wielkim, że już nie da rady się po nim podnieść.

Ale właśnie wtedy do pokoju wpadła Izi. A potem sprawy przybrały jeszcze dziwniejszy obrót. Cały ten dzień był totalnie pokręcony, a Klaudia nie poznawała w nim samej siebie.

– Najlepiej będzie, jak pomyślę o tym jutro – powiedziała sama do siebie niczym bohaterka Przeminęło z wiatrem i w ubraniu ułożyła się do snu.

*

Przebudzenie było jeszcze bardziej nieprzyjemne niż zazwyczaj. Tym razem do wszystkich ponurych przemyśleń dołączył ogromny wstyd. Klaudia doskonale zdawała sobie sprawę, że jej zachowanie poprzedniego wieczora było na poziomie zrozpaczonej pięciolatki. Nie miała pojęcia, dlaczego tak postąpiła, a teraz było już za późno, by zastanawiać się nad przyczynami. Stało się, co się stało. Jednakże, jako że wciąż bliżej jej było do zrozpaczonej pięciolatki niż do silnej, dorosłej kobiety, bardzo bała się stawić czoła konsekwencjom własnego wybuchu. Zawsze unikała konfrontacji, nie walczyła o swoje racje, bo rodzice nauczyli ją, że ma się ze wszystkim zgadzać. Nie wiedziała, jak ma odeprzeć ewentualny atak współlokatorów, a była raczej przekonana, że po jej wczorajszych słowach na pewno dziś zarzucą ją pretensjami.

Siedziała w pokoju, ryzykując spóźnienie do pracy, byle tylko przeczekać, aż Izi i Pablo wyjdą z mieszkania. Wciąż jednak słyszała ich głosy.

W końcu do wszystkich nieprzyjemnych wrażeń dołączył coraz bardziej naglący przymus skorzystania z toalety. Kiedy nie pomagało już nawet przebieranie nogami, z drżącym sercem podniosła się i wyszła do przedpokoju.

I oczywiście wpadła wprost na Izi.

– Cześć… Ja… – wybąkała i zamilkła, nie wiedząc, co właściwie powinna powiedzieć.

– Spoko, Kloud. – Izi się uśmiechnęła.

– Spoko?

– Barbi już nam wszystko wytłumaczyła – brzmiała kolejna niespodziewana wypowiedź.

Klaudia w osłupieniu wpatrywała się we współlokatorkę, która z życzliwością spoglądała na nią zza okularów, tym razem w oprawkach w kolorze fuksji. Poprawiła je, przyciskając palcem wskazującym do nosa, po czym oznajmiła:

– Jeśli masz szansę na wyjazd, na którym ci tak zależy, to przecież powinnaś była nam od razu powiedzieć.

– Tak? – zdołała wykrztusić Klaudia.

– No raczej! Skąd mogliśmy wiedzieć? Każdy potrzebuje czasem oddechu, a kobiety powinny przede wszystkim realizować siebie!

– Realizować siebie?

– No raczej! – powtórzyła Izi, przeciągając słowa. – „Sprawa” jest najważniejsza. Ty to wiesz, ja to wiem, ale mamy też swoje życia. Korzystanie z nich, jak nam się podoba, to w końcu też realizacja naszej sprawy, co nie? – Szturchnęła Klaudię w ramię.

– No… Tak…

– Właśnie! Pamiętaj o tym, Kloud! – Chwyciła leżącą na szafce torebkę. – No, muszę już lecieć. A ulotkami się nie martw. W końcu nie ty jedna jesteś na świecie, już kombinujemy kogoś innego. Ciao!

Klaudia jeszcze przez chwilę stała zupełnie zbaraniała, aż w końcu potrzeba skorzystania z toalety ruszyła ją z miejsca.

Kiedy nieco później robiła sobie kanapkę, w kuchni pojawiła się Barbi ubrana w piżamę w szkocką kratę. Czerwień materiału wyraźnie gryzła się z fioletem włosów dziewczyny.

– Coś ty nagadała Izi? – spytała Klaudia na widok koleżanki.

– Prawdę.

– Prawdę?! – przeraziła się Klaudia. Czyżby Barbi opowiedziała całą zwariowaną historię o irracjonalnym nakazie płynącym ze zdjęcia? Na pewno nie! Wtedy Izi nie spoglądałaby z taką życzliwością!

– Podaną w odpowiedniej formie – uściśliła Barbi. – Coś o tym, że trafiła ci się niesamowita szansa na wyjazd, na którym bardzo ci zależy. Prawda czy nie?

– Niby tak.

– Widzisz.

– Dzięki.

– Za co? – zdziwiła się Barbi.

Klaudia wzięła z blatu talerzyk z kanapką i usiadła z nim przy stole, przy którym zdążyła się już usadowić jej koleżanka.

– Tak wczoraj wybuchłam… – przyznała się. – Myślałam, że Izi i Pablo będą dziś na mnie wściekli…

– Za bardzo się przejmujesz. – Barbi lekceważąco machnęła ręką. – Powiedz lepiej, co z tym twoim nadmorskim wypadem. Zaplanowałaś już coś?

– Tak. Jadę na weekend.

– Ale czym? Jak? Zarezerwowałaś już jakiś nocleg?

Klaudia zapatrzyła się w nietkniętą kanapkę, znów zawstydzona. Mistyczne aspekty całego przedsięwzięcia tak pochłonęły jej myśli, że zapomniała o tych przyziemnych. W głowie wciąż rozważała, dlaczego miejsce ze zdjęcia tak ją pociąga i co może w nim na nią czekać, a nie wzięła pod uwagę tego, że najpierw trzeba się tam jakoś dostać. I za coś…

– Chyba pociągiem – powiedziała w końcu. – Na pewno jakieś jeżdżą w tamte okolice.

– Na pewno – potwierdziła Barbi, niby zajęta obracaniem leżącej na stole łyżeczki. – To blisko Kołobrzegu, a do Kołobrzegu jest sporo połączeń. Potem autobus albo prywatna linia busa. Tak dojedziesz do samych Chłopów. Można też pociągiem do Koszalina i potem tak samo busem. Na jedno wychodzi, ale do Kołobrzegu masz pociąg o bardziej dogodnej godzinie.

Zadziwiona Klaudia przeniosła wzrok z kanapki na koleżankę, a tymczasem Barbi mówiła dalej:

– Pozostaje jeszcze kwestia noclegu. Tu trochę gorzej. Jest poza sezonem, więc wiele obiektów jest jeszcze zamkniętych. Mówiłam ci, że to mała miejscowość, nie żaden wielki kurort. Poza tym rzadko w takich miejscach wynajmują pokój tylko na jedną noc, to się im nie opłaca. Ale coś udało się znaleźć… – Barbi sięgnęła do kieszeni swojej czerwonej piżamy i wyjęła jakąś złożoną na czworo kartkę. Podała ją Klaudii.

– Czekaj, czekaj! – krzyknęła, gdy rozłożyła świstek i zobaczyła, jaką treść przedstawia. – Ja… – Chciała powiedzieć wiele rzeczy naraz, aż w końcu zdecydowała się na najistotniejszą: – To drogo…

– Z sensownych miejscówek tylko ten apartament był dostępny na najbliższy weekend.

– Barbi… Nie stać mnie na niego…

– Już zapłacone.

– Co?! – Klaudii zrobiło się gorąco i pokryła się rumieńcem. Po raz nie wiadomo już który nie wiedziała, co ma myśleć i co ma powiedzieć. – Posłuchaj… Teraz chyba nie dam rady ci tego oddać…

– A kto mówi, że masz mi to zaraz oddawać? – Barbi nadal bawiła się łyżeczką. – Oddasz, jak będziesz miała, nie śpieszy się.

– Ale to dużo… Głupio mi…

– Przestań! – Koleżanka wreszcie wypuściła z dłoni łyżeczkę i spojrzała bezpośrednio na Klaudię. – Nie jest to łóżko w schronisku młodzieżowym, ale nie przesadzajmy, nie zarezerwowałam ci też pokoju w Hiltonie. I mogę spokojnie poczekać na zwrot tej kasy. Przecież właśnie dlatego ci pożyczam, żebyś nie musiała się teraz martwić pieniędzmi.

– Ale dlaczego?

– Dlaczego? A nie słyszałaś o tym, że jak bardzo czegoś pragniesz, to cały wszechświat współpracuje, by ci to dać? Nie wiem, czy to prawda czy nie, ale powiedzmy, że ja jestem tym wszechświatem! – Uśmiechnęła się szelmowsko.

Klaudia wyciągnęła rękę i chwyciła kościstą dłoń koleżanki.

– Dziękuję – powiedziała. – Choć nadal mi głupio…

Później rzuciła ponownie okiem na wydrukowaną przez Barbi rezerwację.

– A może… Może pojechałabyś ze mną? – zaproponowała nagle, sama siebie zaskakując. Nie była nigdy zbyt towarzyską osobą. Nie umiała utrzymywać znajomości i przyjaźni. Przy ludziach czuła się zazwyczaj jakoś niezręcznie. Ale teraz niespodziewanie pomyślała, że miło byłoby mieć na tym wyjeździe towarzystwo koleżanki, szczególnie że zarezerwowany przez Barbi apartament dysponował dwoma oddzielnymi sypialniami.

– Ja? Nad morze? – Barbi gwałtownie spojrzała gdzieś w bok, a po jej twarzy przebiegł jakiś cień. Albo tylko tak się wydawało. – Nie, dzięki, to nie dla mnie.

– Nie lubisz morza? Mówiłaś, że byłaś tam na wakacjach…

– Wiesz… – Na twarz Barbi powrócił jej codzienny wyraz obojętności. – Tradycje rodzinnych wyjazdów to nie jest coś, co pragnę kultywować.

Mimo powagi, jaka wybrzmiewała w tej wypowiedzi, Klaudia mimowolnie zatrzymała się nad ostatnim usłyszanym słowem. Barbi często zaskakiwała ją, używając wyrazów, które rzadko się słyszało w potocznej mowie młodych ludzi.

Przy innej okazji pewnie rzuciłaby jakąś żartobliwą uwagę na ten temat, jednak teraz wydawało się, że moment nie jest odpowiedni. Był to drugi raz, gdy Barbi napomykała coś o swej sytuacji rodzinnej, i Klaudia podejrzewała, że kryje się za tym jakaś niewesoła tajemnica, ale uważała za niestosowne, by zapytać o to wprost. Może zresztą tym razem by to zrobiła, ośmielona dobrocią koleżanki, kiedy Barbi rzuciła nagle:

– A ty przypadkiem nie jesteś już spóźniona do pracy?

Była!

*

Powietrze miało inny zapach. Świeży. Słony. Zapach, który o czymś opowiadał, coś obiecywał… Te wrażenia były zapewne po prostu projekcją oczekiwań Klaudii, jakie wiązała z Wybrzeżem, a jednak stała zachwycona, wciągając mocno w płuca przesycone jodem oddechy.

Dworzec kolejowy znajdował się praktycznie tuż przy morzu. Wystarczyło przejść kilka ulic, żeby poczuć piasek pod stopami i zobaczyć rozbijające się o brzeg fale.

Klaudia tkwiła pod pięknym budynkiem stacji, rozdarta pomiędzy chęcią ujrzenia morza, które miała prawie na wyciągnięcie ręki, a wewnętrznym przymusem jak najszybszego dotarcia do miejsca ze zdjęcia.

Pogoda dopisała. Choć było dość chłodno i wietrznie, to jednak słońce świeciło raźno na błękitnym niebie i Klaudia w końcu stwierdziła, że krótki spacer dobrze jej zrobi. Był ranek, ale ona czuła się senna, bo niewiele udało się jej przespać tej nocy. Przezornie zajęła miejsce w przedziale ze starszym małżeństwem podróżującym z parą dorastających wnuków, zakładając, że takie towarzystwo zagwarantuje jej bezpieczeństwo i uchroni od ewentualnych zaczepek. I faktycznie, podróż przebiegła bez zakłóceń, ale emocje Klaudii nie pozwoliły jej na spokojny sen.

Nie miała z sobą ciężkiego bagażu – w końcu przyjechała tylko na jedną noc. Podstawowe przybory kosmetyczne i bielizna na zmianę zmieściły się w zwykłym plecaku. A do odjazdu autobusu i tak pozostało jeszcze trochę czasu, więc warto było go wykorzystać na przechadzkę.

Skoro już podjęła decyzję, raźno ruszyła przed siebie, trzymając w dłoni telefon z wyświetloną trasą do przebycia. Przeszła estakadą ponad torami, a potem ulicą Norwida, gdzie po jednej stronie mijała różne obiekty hotelowe, a po drugiej przyjemną wiosenną zieleń jakiegoś parku.

Szybko okazało się, że to, co wydawało się „wyciągnięciem ręki” na mapie, wcale nie było takim malutkim kawałeczkiem, jak sądziła. Przez chwilę zastanawiała się, czy jednak nie zawrócić, ale wtedy właśnie ulica gwałtownie się skończyła, a budynki zastąpiła już tylko zieleń nadbrzeżnego lasku.

Klaudia weszła ścieżką w gęstwinę i trochę się przestraszyła. O tej godzinie nie było tu ludzi, a drzewa szumiały potężnie w silnym wietrze, co robiło dość złowrogie wrażenie. Jednak słońce przeświecało złociście przez soczyście zielone liście, a krzewy pokrywało białe kwiecie, co tworzyło z kolei radosny klimat. Do tego wydało się jej, że oprócz szumu drzew słyszy także szum morza, więc tylko poprawiła plecak na ramieniu i szybkim krokiem poszła dalej.

Pierwszym, co zobaczyła, wychodząc z zarośli, było oczywiście ono – morze. Takie ogromne, takie piękne, intensywnie niebieskie pod intensywnie niebieskim niebem. Wzburzone, falujące gniewnie, ale nadal pełne harmonii i czaru. Klaudia aż się zachłysnęła z wrażenia. Było to o tyle dziwne, że nigdy wcześniej nie była jakąś zagorzałą miłośniczką wielkiej wody. Owszem, kiedyś lubiła wakacje nad morzem, jak lubią je chyba wszystkie dzieci, które miały okazję je przeżyć, ale nic poza tym. Teraz jednak widok wydawał jej się piękny i poruszający do głębi. Miała ochotę zdjąć buty, by poczuć na stopach dotyk piasku, a potem iść tą plażą gdzieś przed siebie, by wiatr targał jej ubraniem i powiewał związanymi w kucyk włosami.

Zamiast tego ruszyła w kierunku brzegu, bo z miejsca, w którym stała, nie mogła objąć wzrokiem pełnego widoku – to, co rozciągało się po lewej stronie, zasłaniał jej jakiś barak wcięty dość daleko w plażę. Kiedy go minęła, jej oczom ukazało się w oddali słynne kołobrzeskie molo, a sam barak okazał się jakimiś dziwnymi kabinami, a może domkami, nieco zasypanymi piaskiem. Klaudia zrobiła zdjęcie zaskakującej konstrukcji trzymanym wciąż w dłoni telefonem, przy okazji spostrzegając wyświetlającą się na nim godzinę. Jeśli chciała zdążyć na najbliższy autobus, to musiała jak najszybciej pędzić z powrotem.

Na przystanek dotarła zgrzana i zziajana, a jednak czuła się całkiem inaczej niż w tych wypadkach, gdy pędziła tak, by zdążyć na tramwaj mający ją zawieźć do pracy. Tutaj wszystko wydawało się inne i miała wrażenie, jakby wreszcie, po długim czasie, mogła tak naprawdę zaczerpnąć powietrza.

Ale może nie było co doszukiwać się w tym jakichś głębszych znaczeń? Oderwanie od pracy, trosk codziennego dnia, zmiana otoczenia – to zawsze po prostu poprawia humor. Klaudia była jednak tych głębszych znaczeń bardzo stęskniona. Pragnęła doświadczyć wręcz cudu, dowodu na to, że życie nie jest tylko szare i usłane problemami, że jest coś więcej, coś wspaniałego, coś… Coś jak przyjazne złote światło ze zdjęcia!

*

To było dziwne. Zakładała, że w miarę zbliżania się do celu podróży będzie czuć coraz większą ekscytację, tymczasem było wręcz odwrotnie. Spodziewała się także, że skoro już sam Kołobrzeg ją zachwycił, to dalej będzie tylko lepiej, a w tym względzie również rzeczywistość rozbiegła się z jej oczekiwaniami.

Okolica oglądana zza szyb autobusu przedstawiała się całkiem zwyczajnie – najpierw las, potem płaskie łąki, gdzieniegdzie jakieś zabudowania. Owszem, były to pejzaże całkiem przyjemne dla oka, na pewno milsze niż betonowe bloki i zakorkowane ulice, ale nic ponad to. Rozczarowanie, które ją coraz bardziej ogarniało, było jednak czymś więcej niż tylko zawodem spowodowanym brakiem spektakularnych plenerów. Zaczynała czuć się po prostu głupio, jakby budziła się z pełnego wspaniałych obrazów snu i uświadamiała sobie, że były to tylko przywidzenia.

Nagle cała ta wyprawa wydała jej się zupełnie idiotyczna, a „nakaz ze zdjęcia” jakimś omamem, zaburzeniem psychicznym, którego doznała. Pewnie zamiast wydawać pieniądze na tę eskapadę lepiej było sobie wykupić wizytę u psychoterapeuty…

Poczuła się największą nieudacznicą, jaka kiedykolwiek chodziła po świecie. A Barbi? Co z niej za koleżanka? Zamiast wybić jej z głowy debilne pomysły i sprowadzić ją na ziemię, jeszcze pomogła jej w ich realizacji!

Klaudii strasznie zachciało się płakać i nie rozpłakała się tylko dlatego, że powstrzymał ją wstyd przed współpasażerami.

Rozgoryczona, prawie przegapiła właściwy przystanek. Wysiadła z autobusu i całkiem zbita z tropu rozejrzała się dookoła.

Wszystko wydawało się jakieś zapyziałe. Wiedziała, że nie ma co oczekiwać rewelacji. Jeszcze w domu oglądała w internecie zdjęcia z Chłopów i miała dzięki nim jako takie pojęcie o tym, dokąd się wybiera, a Barbi mówiła jej, że to niewielka miejscowość, żaden kurort. Ale mimo wszystko Klaudia spodziewała się czegoś lepszego niż to, co zastała.

Zwykłe domy, jakieś zabite na głucho budy czy stragany, pusta ulica… Myślała, że kiedy wreszcie tu się znajdzie, będzie szaleć z radości, a miejsce powita ją atmosferą cudowności. Tymczasem była całkiem skołowana, a pierwsze wrażenie z pobytu w Chłopach było przygnębiające.

Tuż obok przystanku, na środku drogi znajdował się niewielki wyżwirowany placyk, a na nim stała kolorowa łódź. Klaudia podeszła do tego miejsca w poszukiwaniu jakichś żywszych akcentów otoczenia. Na łodzi, na której wypisana była nazwa miejscowości, siedział drewniany rybak. Rybak trzymał drewnianą rybę. Na drewnianej rybie ponownie była wypisana nazwa miejscowości.

Klaudii znowu zebrało się na płacz, choć nie miała pojęcia, dlaczego drewniana łódź z drewnianym rybakiem z drewnianą rybą tak ją zasmuciła. Przez chwilę kontemplowała niezbyt porywającą instalację, aż nagle dotarło do niej, że cały czas towarzyszy jej szum fal, na który wcześniej nie zwróciła uwagi. Wyjęła z kieszeni telefon i włączyła mapę. Okazało się, że plaża jest tuż obok, zaraz za domami po jej prawej stronie. To ją niespodziewanie pokrzepiło. Bo przecież właśnie dla plaży, a ściślej dla tego konkretnego, znajdującego się na niej miejsca, tu przyjechała.

A jednak bała się tam iść. Właśnie przed chwilą pokonała ogromną falę rozczarowania i nie wiedziała, jak zdoła podnieść się po następnej. Postanowiła, że musi podejść do sprawy inaczej – będzie, bez względu na okoliczności, po prostu cieszyć się pobytem tutaj. Skoro wszystko miało okazać się tylko mrzonką, to mogła przynajmniej miło spędzić czas nad morzem, posiedzieć na plaży, pospacerować, wypocząć.

Uznała, że najpierw przejdzie się po miejscowości, która była na tyle niewielka, że w kilkanaście – a szybkim krokiem i w kilka – minut można było przejść z jednego jej końca na drugi. Akurat przy jednym z tych końców się znajdowała, co wywnioskowała bardziej z wyświetlonej w telefonie mapy niż z otoczenia.

Rozejrzała się dookoła i jej wzrok padł na stojący przy skrzyżowaniu słup z tabliczkami, na których widniały nazwy ulic, więc podeszła tam, by się dowiedzieć, że zeszła z ulicy Morskiej, a stanęła na Kapitańskiej. Spodobały jej się te nazwy, tak jednoznacznie mówiące, w jakiej części kraju się znajduje.

Kiedy spojrzała w lewo, spostrzegła, iż faktycznie miejscowość tam się kończy – stały tam raptem dwa domy, za którymi wylewała się już bujna zieleń drzew porastających nadbrzeżną wydmę. Trzeba było zatem kierować się w przeciwną stronę. Nim jednak ruszyła, obrzuciła jeszcze raz spojrzeniem okolicę i jej uwagę przykuł budynek znajdujący się na rogu po przeciwnej stronie drogi. Zauważyła go już wcześniej, oglądając łódkę z rybakiem. Wtedy przelotnie jej uwagę przykuł stojący pod nim od strony ulicy Morskiej wysoki drewniany krzyż. Jednak teraz przyjrzała się budynkowi uważniej, bo widziany z miejsca, w którym obecnie stała – na wprost jego frontowej ściany, prezentował się ciekawiej.

Nie był żadnym architektonicznym cudem. Całkiem spory biały dom z piętrem i poddaszem o mansardowych oknach, do tego z kilkoma przybudówkami. Uroku dodawały mu jednak duża przeszklona weranda od strony ulicy Kapitańskiej i znajdujący się na dachu tej werandy taras. Stały na nim stoliki i krzesła, a bok werandy zdobiły szyldy z wypisanym menu, co jednoznacznie wskazywało, iż w budynku musiała znajdować się restauracja. Teraz jednak wszystko było zamknięte na głucho. Klaudia zdała sobie sprawę, że nadal daleko jeszcze do południa, więc pewnie wczesna pora była powodem zamknięcia tego obiektu. Pomyślała, że wróci tu później, bo wypisane na tablicach nazwy potraw brzmiały kusząco. I choć podane obok ceny robiły całkiem odmienne wrażenie, to uznała, że skoro ma cieszyć się pobytem tutaj i korzystać z jego uroków, to może zaszaleć i nadszarpnąć swój budżet na pyszny posiłek w restauracji.

Ostatni raz obrzuciła spojrzeniem budynek i zatrzymała wzrok na wypisanej dużymi czerwonymi literami nazwie widniejącej na frontowej ścianie ponad tarasem – RÓŻA Z PIÓR.

Pomyślała, że to nietypowa, choć całkiem ładna nazwa, i odwróciwszy się, ruszyła przed siebie.

*

Niemal wszystko było zamknięte. Klaudia oglądała wcześniej Chłopy na mapach Google i nawet wirtualnie przeszła się ulicami miejscowości w trybie street view, ale zdjęcia do tych map musiały być robione w wakacje, gdyż widniało na nich sporo kolorowych straganów, lodziarni, najróżniejszych stoisk oraz wielu spacerowiczów. Teraz stragany były pozabijane deskami, stoiska zniknęły, lodziarnie ziały pustką zza brudnych szyb, a mijane osoby Klaudia mogła zliczyć na palcach u rąk.

Przemierzała ulicę Kapitańską prowadzącą wzdłuż linii brzegu przez całą miejscowość. Morza jeszcze nie zobaczyła, gdyż dzieliły ją od niego wąska linia zabudowań i wysoka wydma, natomiast cały czas słyszała jego głośny szum. Wiatr wśród budynków nie był zbyt silny, ale Klaudia podejrzewała, że na plaży musi potężnie dmuchać.

Minęła jedyny jak do tej pory otwarty sklep, kolejne domy, a potem spostrzegła odbiegającą w lewo dróżkę wspinającą się na wydmę, która, jak się wydawało, rozciągała się wałem wzdłuż całej miejscowości. Klaudia, choć doskonale świadoma, że ta ścieżka prowadzi nad brzeg Bałtyku, a więc i do celu jej wyprawy, minęła skręt i poszła dalej główną ulicą.

Po jakimś czasie natrafiła na kolejną odnogę w kierunku plaży. Znajdująca się tam tabliczka głosiła, że uliczka nazywa się Portowa. Klaudia zerknęła przelotnie w jej głąb i natychmiast gwałtownie się zatrzymała. Po chwili poszła dalej w pierwotnie obranym kierunku.

Podejrzewała, że właśnie przed chwilą zobaczyła od tyłu budynek ze zdjęcia. Wprawdzie był przesłonięty innym domem, ale tej wystającej wieżyczki nie dało się nie rozpoznać. A to oznaczało, że tuż za nim znajdowało się miejsce z fotografii. Klaudię dzieliło od niego może kilkadziesiąt kroków. A jednak szła dalej ulicą Kapitańską, zostawiając sobie tamto miejsce na deser. A może raczej traktując je jak gorzką pigułkę, którą łyka się dopiero po obiedzie, aby – zażyta wcześniej – nie zepsuła smaku posiłku…

Po niewielkim odcinku ulica zakręcała, jeszcze bardziej przybliżając się do morza. Okolica stała się przyjemniejsza – więcej tu było zieleni, a domy nie stały tak ciasno obok siebie. Klaudię to cieszyło, bo właśnie w tej części miejscowości znajdował się obiekt, w którym Barbi wynajęła jej nocleg. Na razie jednak nie miało to większego znaczenia. Doba hotelowa jeszcze się nie zaczęła, więc nie było sensu tam zaglądać. Klaudia miała wprawdzie świadomość, że niedługo będzie musiała wstąpić do toalety, ale zakładała, że znajdzie ją przy głównym zejściu na plażę – tym, które jakiś czas temu minęła. Ostatecznie mogła przecież skorzystać nawet z osłony krzaczków, których pojawiało się dookoła coraz więcej, za to ludzi wciąż prawie nie było widać.

Dotarła w końcu do miejsca, w którym znajdowała się już tylko leśna ścieżka rowerowa, a główna ulica odbijała w rozciągające się po prawej stronie łąki i przechodziła w drogę żwirową.

Jednym z ostatnich domów, jakie Klaudia minęła, był pensjonat Róża Wiatrów. Zwróciła uwagę na te wyrazy, ponieważ kojarzyły się z poprzednio widzianą nazwą restauracji, a może nawet całego budynku z drugiej strony miejscowości. Pomyślała sobie, że mieszkańcy Chłopów muszą bardzo lubić różnorakie róże.

Po lewej stronie miała kuszącą dróżkę wspinającą się wśród sosen na wydmę, prowadzącą najpewniej na plażę, jednak z niej nie skorzystała. Pora wrócić do miejsca, w którym stał ten charakterystyczny budynek, i znaleźć molo – bo dzięki internetowym poszukiwaniom wiedziała już, że jest tam molo – z którego zostało wykonane zdjęcie.

Ale łatwiej pomyśleć, niż zrobić. Oczywiście samo obrócenie się i ruszenie w przeciwnym kierunku nie było niczym skomplikowanym, a jednak Klaudii zaczęły nagle ciążyć nogi. A może zresztą nie nogi, lecz serce…

Tak jak wcześniej czuła, że musi na własne oczy zobaczyć miejsce ze zdjęcia, tak samo obecnie była niemal pewna, że niczego tam nie znajdzie. Owszem, może ładny widok, ale przecież nie dla widoku tu przybyła, a tego czegoś… nienazwanego, nieuchwytnego, ale na tyle silnego, że było zdolne wyrwać ją z marazmu jej nudnego i szarego życia. Tego czegoś, co cichej, oszczędnej, zahukanej i zagubionej kobiecie kazało przebyć nagle szmat drogi i z niczym innym się nie liczyć.

„No cóż – pomyślała – będzie, co ma być”. I wreszcie ruszyła do celu swej podróży.

*

Mężczyzna miał opaloną twarz, proste włosy barwy miodu sięgające mu do ramion oraz szeroki uśmiech, który Klaudii wydał się nieco cwaniacki. Choć dzień był raczej chłodny, ubrany był w koszulkę, która podkreślała jego bardzo dobrze zbudowaną sylwetkę człowieka niestroniącego od ćwiczeń i fizycznej pracy. I taką właśnie wykonywał, pakując wraz z innymi pracownikami skrzynie pełne ryb na pakę dostawczego auta.

– Gdybym miał różę z piór, tobym miał i szczęście! A gdybym miał zwykłą różę, tobym ci ją wręczył, piękna pani – oznajmił z wesołością, wymachując przy tym ręką, jakby faktycznie ofiarowywał Klaudii kwiatek.

– No właśnie… Ta róża z piór… Co to takiego? – spytała, zastanawiając się jednocześnie, co w ogóle wyprawia. Nieśmiałość zazwyczaj nie pozwalała jej na swobodne albo w ogóle jakiekolwiek rozmowy z nieznajomymi. Do tego pracujący w przystani mężczyźni to mogło nie być najlepsze towarzystwo… Teraz zaśmiali się, słysząc jej pytanie, ale jej rozmówca ją zaskoczył, bo wydawało się, że potraktował je całkiem serio.

– Szlag! Trzeba mieć dużo fantazji, żeby to wiedzieć! – odparł dość poważnym tonem. – Ciężko sobie wyobrazić takie dziwo, co?

– Jak jest za mało piwa, to ciężko! – krzyknął któryś z pozostałych.

– I racja! – zgodził się ten pierwszy, znów szeroko się uśmiechając. Zresztą uśmiechał się praktycznie cały czas, prezentując zęby wyglądające jak z reklamy pasty i kontrastujące swą bielą z jego mocno opaloną skórą. – O róży z piór najlepiej gadać przy piwie. Dasz się zaprosić, ślicznotko?

Izi, gdyby to do niej tak się zwrócono, natychmiast wydrapałaby facetowi oczy. Ale Klaudii było obojętne, jak zwraca się do niej jakiś obcy mężczyzna. Zresztą w ogóle wszystko było jej już obojętne…

Nigdy wcześniej nie zgodziłaby się pójść gdzieś z nieznajomym, do tego spotkanym na tyłach jakichś baraków i wyglądającym na prostaka o niewybrednym poczuciu humoru. A poza tym, pomijając już to, że pora była wczesna, ona praktycznie nie sięgała po piwo. W jej domu rodzinnym pijało się wino lub słodkie nalewki, uważając piwo i wódkę za plebejskie trunki, i to mocno zakorzenione przyzwyczajenie nadal w niej tkwiło. Izi i Pablo w zasadzie uważali podobnie, chyba że w grę wchodziło piwo bezalkoholowe. Pablo mawiał, że jest w nim coś wyuzdanego i przez to jest warte uwagi.

Ale teraz Klaudia czuła narastający w sobie bunt i miała ochotę łamać wszelkie przyzwyczajenia i polecenia innych, które przecież donikąd jej nie zaprowadziły.

Kiedy ten bunt pojawił się w niej pierwszy raz, opuściła rodzinny dom i małą miejscowość zamieniła na wielkie miasto. Nie wyszło jej to na dobre. Wyrwała się wtedy spod kontroli rodziców, by szybko pozwolić się kontrolować Izi, Pablowi i reszcie tego towarzystwa. Znów ktoś mówił jej, co ma myśleć i jak się zachowywać. Nagle miała tego serdecznie dość, ale jednocześnie była zbyt niepewna siebie, aby wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje, czyny i pragnienia.

Wszystkie te myśli przeleciały jej w głowie lotem błyskawicy, w czasie, w którym nieznajomy czekał na jej odpowiedź. Obojętnie jak bardzo chciała się zbuntować, uważała za nierozsądne udanie się w jakieś nieznane miejsce z obcym facetem, więc najpierw spytała:

– Gdzie?

– Co: gdzie?

– Gdzie chcesz pić to piwo?

– W przystani oczywiście. Z drugiej strony budynku. Lira da nam dobre piwko.

– Rybackie! – zaznaczył jego kolega.

– Kruca, syćko tutok rybackie! – włączył się kolejny.

– Bo ty byś góralskiego chciał! – odparli ze śmiechem towarzysze.

– A fcioł byk! Choć kapeńkę, kruca!

– Nie zwracaj uwagi – odezwał się nieznajomy do oszołomionej Klaudii. – To góral z Zakopanego, co mu się zachciało ryby łowić.

– Nie z Zakoponego, ba z Zymbu! – sprostował tamten.

– Góry to góry i wiem o nich tylko to, że są za daleko od morza – oznajmił mężczyzna ze śmiechem i ponownie zwrócił się do Klaudii: – Nikt z nas nie wie, co go tu przywiało, ale to swój chłop. Chodźmy, piękna damo.

Po paru krokach Klaudia znalazła się w miejscu, z którego przed chwilą wróciła. I tak jak przed chwilą, zaraz po przekroczeniu wydmy, wiatr uderzył w nią, szarpiąc połami lekkiej kurtki i wyrywając kosmyki włosów z luźno związanego kucyka.

Przez chwilę wzrok miała nieobecny. Wróciła myślą do momentu, w którym pierwszy raz stanęła na molo – podekscytowana i przestraszona. Choć, kiedy szła jeszcze ulicą Kapitańską, miała wrażenie, że wszystkie jej nadzieje okazały się złudne, to kiedy ujrzała morze, przystań, kutry i posępny budynek, poczuła, że jest dokładnie tu, gdzie miała się znaleźć.

Niemal uroczyście wkroczyła na deski molo i przeszła mniej więcej jego połowę, po czym się odwróciła. Z wrażenia zabrakło jej tchu.

Drżącymi rękoma wyciągnęła z plecaka teczkę ze zdjęciem, bo oczywiście zabrała ze sobą w podróż tę wyjątkową fotografię. Porównała… I nic się nie zgadzało!