60,00 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 426
Rok wydania: 2025
Marka wydawnicza Bo.wiem
Seria zŻurawiem
Projekt okładki
Klara Szymczyk
Tytuł oryginału: Rosarium
© Charlotte Weitze
First published by Gutkind Forlag A/S, København, 2021
Published in agreement with Oslo Literary Agency and Book/lab Literary Agency
Copyright © for the Polish translation by Agata Lubowicka, 2025
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2025
Wydanie I, Kraków 2025
All rights reserved
Tłumaczenie książki dofinansowane przez Danish Arts Foundation
Niniejsza książka stanowi utwór chroniony na podstawie ustawy oprawie autorskim iprawach pokrewnych. Prawami do tego utworu dysponuje Wydawca– Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bez zgody Wydawcy niedopuszczalne jest kopiowanie, rozpowszechnianie lub inne korzystanie zniniejszej książki wcałości lub zjej fragmentów zwyjątkiem dozwolonego użytku osobistego lub publicznego.
ISBN 978-83-233-5547-2 (druk)
ISBN 978-83-233-7709-2 (mobi, epub)
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków tel. 12 663 23 80 Dystrybucja: tel. 12 631 01 97 tel. kom. 506 006 674, e-mail: [email protected] Konto: PEKAO SA, nr 80 1240 4722 1111 0000 4856 3325 www.bowiem.wuj.pl
BRAT I SIOSTRA 7
J. 105
PANGEA 219
Mama i tata pochylili się nad nami. Oczy brata były przepastnie księżycowoblade. W nocy skotłowaliśmy kołdrę w rzeczny wir. Miękka skóra brata była pode mną, przylegała do mojej skóry, i byliśmy niczym jakaś podwodna istota o czterech ramionach i czterech nogach.
Rodzice mieli na sobie ciepłe okrycia, zdarli z nas senną wodę. Mama wyciągnęła mnie z łóżka, tata zajął się bratem. Pomagali nam się ubrać: guziki spodni zapinało się szybko, sukienka została przewiązana paskiem. Zimowe palto, czapka, szalik i rękawice. Kozaki na nogi.
Ktoś zawołał po rosyjsku, głośno, i załomotał do drzwi sąsiadów.
Rodzice zaciągnęli nas do okna, tego wychodzącego na warzywnik i puszczę. Tata poodmykał haczyki i rozwarł to okno pchnięciem.
Puściłyśmy się z mamą biegiem za tatą i bratem, którzy popędzili pierwsi ku leśnej czeluści. Kiedy rozdeptywałyśmy ogołocony warzywnik, ujrzałam naszych wychudzonych sąsiadów zamarłych w bezruchu przed swoimi domami. Mężczyzn z dłońmi uniesionymi nad głowami i wzrokiem skierowanym w lufy karabinów żołnierzy. Kobiety leżące na ziemi z rozłożonymi nogami.
Jeden z żołnierzy był naszym sąsiadem z naprzeciwka, ten, który został najęty przez króla i znał las jak własną kieszeń. Wiedział, gdzie jest zwierzyna, i wymierzał kary kłusownikom. Nigdy wcześniej nie widziałam go w rosyjskim mundurze. Jego niebieskie oczy patrzyły prosto na mnie, gdy strzelił w naszą stronę i przy moim ramieniu świsnęła kula.
Mama przycisnęła mi dłoń do oczu i wszystko było czerwone, kiedy biegłyśmy dalej. Palce mamy czuć było oparami znad kotła z zupą zostawionego na piecu. Słyszałam wycie sąsiadki, wyzwiska rzucane przez jednego z żołnierzy, aż rozległy się uderzenia metalu o ciało i kości. Dłoń mamy przywarła jeszcze mocniej do mojej twarzy, moje nogi nieprzerwanie biegły przez ściernisko. Byłam niczym kura bez głowy.
– Szybciej! – krzyknął brat rozdygotanym głosem.
Tata syknął:
– Cicho!
Pod stopami szeleściły liście, trzaskały gałązki. Ostatni strzał. Wysoko lecąca kula zaświstała między konarami i została zatrzymana przez masyw pnia gdzieś w głębi lasu. Dłoń mamy przeskoczyła na moje włosy, przesunęła się w dół na usta i znowu w górę ku włosom. Na koniec zniknęła, a ja ujrzałam zieleń otaczającą nas niczym płonące światło. Najwyżej były sklepienia koron, pośrodku korowate siwe pnie, a na samym dole poduszki mchu. Puszcza zamknęła się wokół nas, ale myśmy się nie zatrzymywali. Tata z bratem nadal biegli na przedzie. Na polanach ich karki i dłonie jaśniały różowo niczym kwiaty kwitnących wiśni. W cieniu drzew znów stawały się szarozielone, pokolorowane blaskiem listowia.
Schylałyśmy się z mamą pod nisko zawieszonymi gałęziami. Ale jej głowa zalała się długimi pasmami czerwieni. Starałam się biec przed nią, żeby mieć pewność, że się nie zgubię. Mama kuśtykała, jakby miała drewnianą nogę.
Jesienna ciemność nieba i ciemność poszycia napierały na nich z obu stron. Tata musiał wcześniej przygotować tę ucieczkę, bo pod koniec dnia zatrzymał się pod skupiskiem świerków, których spódnice dotykały ziemi. Rodzina, ciężko dysząc, osunęła się na gładkie brązowe igliwie. Wszyscy czworo ułożyli się na jednym pledzie i nakryli drugim, próbowali wzajemnie się ogrzać, zamknęli oczy. W prawej dłoni, jedynej kończynie sterczącej z tego rodzinnego kokonu, tata trzymał pistolet. Broń lśniła pod drzewami w słabym blasku księżyca, siostra przycisnęła się jeszcze mocniej do mamy, od której biła silna woń żelaza. Chciała wsunąć dłoń w jej dłoń, ale palce były zaciśnięte. Spróbowała więc przytknąć do nich nos. Może nadal pachniały zupą? Jednak mama tylko odsunęła ręce, zsiniałe od zima.
Siostra marzła. Dopiero teraz poczuła, że została draśnięta. Na jednym ramieniu wisiało grono zakrzepłej krwi i tkwiło szczypiąco na swoim miejscu, kiedy spróbowała je oderwać. Przycisnęła policzek do rany, oddechy rodziny się uspokoiły. Spali, podczas gdy ona się obwąchiwała. Rana, otwarte ciało, była niczym zupa pozostawiona na piecu: mocna, słodka i aromatyczna. Dzięki niej siostra czuła dziwną sytość.
W pierwszych dniach tata bał się rozpalać ognisko, chociaż miał ostrzałkę i żeliwny kociołek, które musiał tutaj ukryć jeszcze przed ucieczką. Ognisko było znakiem życia. To, co mogło uczynić ich kryjówkę domem, mogło również ją zdradzić.
Sowy pohukiwały, gdzieś parsknęła sarna, zaszczekał lis. Z każdej strony majaczyły cienie leśnej zwierzyny. Rodzina znała te wszystkie dźwięki i ruchy, mama i tata także dorastali obok puszczy otaczającej ich wieś. Ich przodkowie mieszkali wręcz w samym lesie i żywili się tym, co zdołali zebrać czy upolować. Teraz jednak między nimi a puszczą nie było już ściany domu z drewnianych bali. Duchy przodków, które żyły na wiejskim cmentarzysku, też nie mogły ich chronić.
Mama i tata trzęśli się przy najcichszym dźwięku. Drgania lęku były przekazywane bratu i siostrze, którzy nadstawiali uszu i zaczęli sypiać w krótkich cyklach, niczym młode zwierzęta nauczone tego od narodzin.
Żaden drapieżnik nie zbliżał się do ich pledów, nawet wtedy, gdy na chwilę zapadali w sen i smakowite kończyny na zmianę sterczały z kokonu.
Czemu wilki zostawiały ich w spokoju? Czyżby oczy ludzkiej rodziny były tak mocno zamknięte, że żadne zwierzę nie zdołało ich dojrzeć? Czy też od uciekinierów biła tak niemiła woń strachu, że żaden wilk nie miał chęci nawet na kęs? Czy łkanie matki przerażało nie tylko siostrę? A może zwierzęta potrafią być łaskawsze od ludzi?
W mgławej ciemności mijało ich kilka saren. Trzaski spod kopyt, szare parostki, powiew wydychanego powietrza. Tata mógłby łatwo ustrzelić jedną z nich. Brat wyturlał się spod pledu i chwycił za kopyto. Ale zwierzę kopnęło go w czoło i musiał puścić, gdy przestraszone stadko rzuciło się do ucieczki.
Nazajutrz brat był zagniewany. Potrzebowali przecież jedzenia, ale tata powiedział coś, o czym brat już wiedział: zwierzyna nie należy do nich. I gdyby przyłapano ich na strzelaniu, byliby już nie tylko zwykłymi uciekinierami przebywającymi w puszczy, do której nie mieli prawa wstępu, ale też kłusownikami. A kara za kłusownictwo była gorsza niż śmierć z głodu. Pistoletu taty z jedną kulą mogli użyć tylko w ostateczności. Odbijający się echem huk wystrzału zdradziłby, że ktoś kryje się w lesie. Sidła również zwróciłyby uwagę.
Musiały im wystarczyć proce lub własne dłonie. Ich używanie było mniej ryzykowne, choć tak samo zakazane. Nie powinni ruszać zwierzyny płowej, dzików, wilków, łosi, rysi ani niedźwiedzi. Były to trofea władcy.
– Jak można mówić, że posiada się drzewa? – sarkał brat. – Jak można mówić, że posiada się zwierzęta?
Tydzień po ucieczce, pierwszego ranka z białym piśnięciem mrozu, tata odważył się nazbierać hub, patyków i gałęzi. Rozpalił ognisko i przyniósł wodę z pobliskiego źródła. Kilka dni później siostrze pozwolono pójść tam razem z nim. Po kolejnych paru dniach wolno jej było samej chodzić do źródła. Mogła się teraz opłukać i zerwać z ramienia strup zakrzepłej krwi.
Czy sąsiad z naprzeciwka, ten myśliwy na usługach króla, a teraz zapewne cara, strzelał do nich, bo siostra go rozpoznała? Czy może celowo pozwolił im uciec? Dlatego, że chciał ocalić mamę?
Z ramienia sączyła się strużka krwi, która spływała po piersi i znikała w ciemności ubrania. Siostra znowu przemyła ranę i ją osuszyła, przykładając suchy mech. Zaczęła ssać skórę w tym miejscu, poczuła smak mięsa i przełknęła ślinę.
Listowie wkrótce pożółkło i zbrązowiało. Mama wciąż powłóczyła nogą i miała czerwień na sukience. Przestała się myć i materiał zesztywniał. Kiedy chodziła, chwytała się drzew, żeby nie upaść. Jej policzki były blade, mówiła szeptem i piła wodę, jakby chciała opróżnić całe źródło.
Tata i brat kłócili się ze sobą. Czasem brat gdzieś przepadał i wracał dopiero po zmroku. Zjawiał się nagle – niespokojna postać w żółtym świetle ogniska.
– To zabronione – powtarzał tata.
Redaktorka inicjująca
Barbara Cichy
Redaktorka prowadząca
Agnieszka Stęplewska
Adiustacja językowo-stylistyczna
Weronika Widzińska
Korekta
Alicja Dziura
Skład i łamanie
Hanna Wiechecka
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków tel. 12 663 23 80
57_24_Rosarium_epub
Cover
