Rodzina Monet. Królewna 2 (t.2) - Weronika Marczak - ebook + audiobook
BESTSELLER

Rodzina Monet. Królewna 2 (t.2) ebook i audiobook

Marczak Weronika

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

198 osób interesuje się tą książką

Opis

– Zawsze chciałam być jak księżniczka… – powiedziałam monotonnym głosem.

– Jesteś księżniczką – odparł z uśmiechem i błyskiem w pięknych, błękitnych oczach.

– I jesteś dla nas zbyt ważna, by ryzykować twoje życie.

Choć ma kilkanaście lat i nie grzeszy pewnością siebie, owinęła sobie Willa, Vincenta, Dylana, Shane’a i Tony’ego wokół palca. Starsi bracia Hailie pójdą za siostrą w ogień i zrobią dla niej wszystko. A ponieważ nie ma silniejszego człowieka od tego, za którym stoi rodzina, najmłodsza z Monetów czuje się coraz swobodniej. Szybko jednak odkrywa, że wielka fortuna idzie w parze ze śmiertelnym niebezpieczeństwem i trudnymi do zaakceptowania wyrzeczeniami.

Dalsze losy rodziny, której historię śledzą czytelniczki i czytelnicy na całym świecie.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 405

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 26 min

Lektor: Weronika Anna Marczak

Oceny
4,5 (4020 ocen)
2762
764
339
115
40
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
emiwitek8

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka! Bardzo wciągająca. Nie umiem doczekać się trzeciego tomu❤
111
julka3100

Nie oderwiesz się od lektury

kocham!
70
H4RI8O
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

,,Rodzina Monet. Królewna. Tom II. Część II.” to kontynuacja pierwszego tomu Królewny Weroniki Anny Marczak. W tej części po raz kolejny przenosimy się w pełen tajemnic i niebezpieczeństw świat Monetów. Rozwija się relacja nastoletniej Hailie z ojcem. Ponadto dziewczyna owija sobie braci wokół palca. Chłopcy są w stanie zrobić dla niej wszystko. Bohaterka czuje się coraz swobodniej, ale jej życiu cały czas zagraża coś złego. Okazuje się, że wielka fortuna idzie w parze ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Trzecia część podobała mi się najbardziej ze wszystkich. Jest w niej bardzo dużo śmiesznych momentów, które mogę czytać bez końca. Książka trzyma w napięciu i naprawdę ciężko się od niej oderwać. Osobiście bardzo polecam. Zapraszam na mojego bloga na którym można przeczytać więcej recenzji na temat książek dla młodzieży: https://pococzytamy.blogspot.com/2023/02/monet.html?m=1
61
Oliwiapolis18

Z braku laku…

No cóż… W tym tomie dotarłam do punktu, w którym toksyczność i hipokryzja braci to dla mnie za dużo. Jak w poprzednich zwalał to an opiekuńczość i bardziej to ja przypomniało tak tutaj już było za dużo. Hailie zachowuj się jak normalna nastolatka? NIEDOPUSZCZALNE!! Bracia niewiele starsi łamią prawo i zachowują sie jak dzieci? ZDARZA SIĘ… Nienawidzę hipokryzji, a ta książka jest nimi przesiąknięta. I chociaż bracia stanowią najciekawsza cześć tej książki, bo dostarczania całej rozrywki tak tutaj miałam ochotę ich ☠️ Ja wiem, ze ona jest młoda i chcą ja chronić,bo to ich mała siostrzyczka ale tutaj granica opiekuńczości została dawno zatrata i teraz po prostu ją kontrolują i nie pozwalają na nic. Naruszają jej granice i czasami zanim poczekać aż poprosi ich o pomoc oni jej po prostu uprzykrzają życie. A mnie boli brak jej reakcji na to. W sensie coś tam pomarudzi ale potem dochodzi do wniosku ze to jej bracia i znowu ich wychwala pod niebiosa. Końcówka może wskazywać na to, że nap...

Popularność




Ilustracja i projekt okładki: Dixie Leota

Redakcja: Marta Stochmiałek

Redaktor prowadzący: Anna Wyżykowska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Korekta: Karolina Mrozek, Kornelia Dąbrowska

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku,

ponieważ niektóre motywy i zachowania opisane w książce mogą urazić uczucia odbiorców, zalecamy ostrożność podczas czytania. Wszystkie wydarzenia i postacie przedstawione w powieści są fikcyjne.

Życzymy dobrej lektury,

Autorka i Wydawnictwo

© for the text by Weronika Anna Marczak

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2023

ISBN 978-83-287-1941-5

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2023

–fragment–

32 SMOKI ZIEJĄCE OGNIEM

Woda.

To tylko woda.

Była na tyle ciepła, że na szklanych ścianach kabiny prawie od razu osadziła się para.

Wiedziałam, że to niemożliwe, by z deszczownicy trysnął kwas, a mimo to potrzebowałam kilku dobrych minut, żeby zebrać odwagę i wziąć prysznic.

Oddychałam głęboko, gdy zmywałam z siebie traumy wczorajszego wieczora, choć nawet świeża i pachnąca odczuwałam dziwne otępienie. Kojący prysznic nie rozluźnił moich spiętych mięśni ani nie pomógł na doskwierające uczucie niepokoju.

Sonny czaił się za mną bliżej niż kiedykolwiek, gdy schodziłam na dół, ale nie przeszkadzała mi jego obecność. Po raz pierwszy chyba byłam mu wdzięczna.

Najwyraźniej bezpiecznie nie mogłam się czuć nawet we własnym domu.

– Hailie, dzień dobry – przywitał mnie w kuchni Vincent, odstawiając kubek z kawą i unosząc wzrok znad laptopa.

Odburknęłam mu odpowiedź i nalałam sobie wody do szklanki, którą wypiłam na raz. Dopiero teraz poczułam, jak odwodniona jestem przez ten wczorajszy płacz. Usiadłam przy stole, naprzeciwko brata i westchnęłam, rozkładając się na blacie.

– Powinnaś zjeść śniadanie – oznajmił, ciągle na mnie patrząc.

Pokiwałam głową, przymykając powieki.

– Mhm – mruknęłam i ziewnęłam. – Zaraz sobie zrobię. Tosty francuskie czy coś.

Szkoda, że Eugenie nie pracowała w niedziele.

Rozległy się szurnięcie krzesłem i ciche kroki. Myślałam, że Vince ot tak sobie poszedł i trochę zaczynało mi się robić przykro, że nawet się nie zainteresował, czy wszystko u mnie w porządku po tym, jak ktoś próbował zabić mnie perfumami z kwasem, ale potem usłyszałam brzdęk naczyń i podniosłam szybko głowę, marszcząc brwi.

Vince w białej koszuli i ciemnych spodniach wyciągnął patelnię i sięgał po jajka z lodówki.

Gapiłam się oniemiała, dopiero po chwili rozumiejąc, co się dzieje.

– Ja mogę sama, nie musisz… – zaczęłam, dziwnie się czując, że osoba taka jak on robi mi śniadanie.

– Wiem, że możesz sama – odparł tylko, zerkając na mnie przelotnie.

Obserwowałam go przez chwilę, przygryzając wargę. Gdy wrzucił tosty na patelnię, zaczęły głośno syczeć.

– Pomóc ci?

– Siedź.

Zgarbiłam się i powoli moja głowa znowu ułożyła się na blacie. Ciągle jednak wodziłam spojrzeniem za Vincentem. Robił mi śniadanie. Po raz pierwszy widziałam go przy tak przyziemnym zadaniu.

Niedługo potem stanął przede mną talerz z dwoma tostami francuskimi, pokrojonym w plasterki bananem, a obok garnuszek z syropem klonowym i herbata. Podziękowałam i ostrożnie uniosłam kubek. Musiałam najpierw przekonać podświadomość, że to tylko gorący napój, a nie żaden kwas, bo przecież zaserwował mi to Vincent. Dopiero wtedy ostrożnie upiłam łyk, parząc sobie język. W tym czasie Vince usiadł z powrotem na wcześniej zajmowanym miejscu, zamknął laptopa, odchrząknął i znowu wbił spojrzenie we mnie.

– Jak się czujesz? – zapytał i był dla mnie uprzejmy, ale w jego jasnych oczach czaiła się ta sama złość co wczoraj.

– Nie tak źle. Boli mnie głowa – odparłam, przeżuwając pierwszy kęs tosta.

– Jeśli nie przejdzie ci po jedzeniu, to weź tabletkę.

Pokiwałam głową.

Chwila ciszy.

– Wiesz już, od kogo była ta paczka? – zapytałam.

– Jeszcze nie.

Znowu pokiwałam głową, przyjmując tę odpowiedź do wiadomości, a potem przyszła mi na myśl jeszcze jedna kwestia, którą chciałam poruszyć.

– Skąd wiedziałeś, że coś będzie z tymi perfumami nie tak?

Vince westchnął i potarł sobie oczy. Gdy znowu spojrzał na mnie, zgodziłam się nawiązać z nim ten kontakt wzrokowy.

– Znałem zawartość paczek. Wiedziałem, że dostaniesz kolczyki, pióro, pudełko robionych na zamówienie pralin i coś od Ruby, notes czy może kalendarz. Żadne perfumy.

Nie miałam siły się złościć, że Vince kontrolował nawet moje prezenty. Gdzieżbym zresztą śmiała. Gdyby było inaczej, byłabym martwa.

Widziałam, że chce mi powiedzieć coś jeszcze, i z jakiegoś powodu czułam, że mi się to nie spodoba. Na szczęście nie zwlekał długo.

– W najbliższych… tygodniach chciałbym, żebyś ograniczyła swoje wyjścia z domu – poinformował mnie. Swoim uważnym spojrzeniem wyraźnie dawał mi do zrozumienia powagę sytuacji, choć gdzieś tam w czeluściach jego mroźnych tęczówek kryła się łagodność.

– Ale Vince… – Zawahałam się, nerwowo bawiąc się plasterkiem banana na talerzu. – Tutaj nie ma czego ograniczać. Przecież poza szkołą praktycznie nigdzie wychodzę.

– Wiem o wszystkich twoich wyjściach, Hailie. I mówię, że muszą one zostać ograniczone – powtórzył spokojnie.

Jedzenie w moich ustach straciło smak i przełknęłam je szybko, zwalczając odruch wyplucia go na talerz. Ślad zdegustowania pozostał jednak na mojej twarzy, gdy wpatrywałam się w brata. Myślałam, że po prostu źle go zrozumiałam.

– Chcesz mi dać szlaban?

– To nie szlaban. I nie kara.

– Brzmi jak szlaban i kara – mruknęłam ze zmęczeniem, bo z jednej strony chciałam się buntować, ale z drugiej ktoś właśnie próbował mnie zabić.

– Mówiąc o ograniczeniu – rzekł – chodziło mi głównie o twoje regularne wyjścia.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc.

– Chciałbym, żebyś przez kilka następnych tygodni skorzystała z przywileju nauczania domowego.

– Słucham?

– Załatwię ci prywatnych nauczycieli. Będziesz na bieżąco z całym materiałem.

– Ale ja… Mam sprawdziany i projekty, ja… Nie mogę tak nagle przestać pojawiać się w szkole…

– Hailie, wiem, że to dla ciebie trudne. Wiem, że lubisz chodzić do szkoły. Nie chcę robić ci na złość. Wczorajsza sytuacja jednak zmusza mnie do zachowania niecodziennych środków ostrożności.

– Po co niby Sonny wszędzie za mną chodzi? Co on, jest do ozdoby?

– Hailie, wtargnięcie na teren waszej szkoły to żadna filo­zofia. Shane i Tony nie zawsze są przy tobie. A Sonny musiałby siedzieć z tobą w klasie i na każdej przerwie, żeby jego ochrona w szkole miała sens. Nie chcę jednak, żeby się aż tak ostentacyjnie pokazywał w twojej obecności, zresztą ty sama też tego nie chcesz, uwierz mi.

No jasne, że nie chciałam. Chyba zapadłabym się pod ziemię, gdybym musiała znosić tak oczywistą obecność swojego ochroniarza w klasie.

– To jakiś koszmar – westchnęłam i schowałam twarz w dłoniach.

– Nie będzie tak źle – pocieszył mnie sztywno Vince.

Oderwałam ręce i uniosłam głowę.

– Będzie tragicznie. Jak długo to potrwa? Aż nie znajdziecie osoby za to odpowiedzialnej? – pytałam. – A co, jeśli nie znajdziecie jej nigdy? Czy już na zawsze będę zamknięta w domu?

– Hailie, nie nakręcaj się i nie dramatyzuj, jesteśmy…

Zmrużyłam oczy i weszłam mu w słowo, dobrze pamiętając, że tego nie lubi:

– Dramatyzowałam wczoraj! Zaraz po tym, jak ktoś chciał mnie zabić! Dzisiaj myślę trzeźwo i…

– Hailie, jest to decyzja, której podjęcie należy do mnie, nie do ciebie.

Nastała cisza. Patrzyłam teraz gdzieś w bok. Byłam z siebie dumna, że nie płakałam, choć byłam naprawdę bliska rozpaczy. Po prostu wszystkie łzy wylałam wczoraj.

– Duszno mi – wymamrotałam, a mój brat przechylił głowę. Popatrzyłam na niego. – Nie mogę złapać oddechu. Czuję się jak w klatce. Wszędzie podąża za mną ochroniarz. Mój telefon to jedno wielkie urządzenie szpiegowskie. Nie mogę prowadzić samochodu, nie mogę pójść na imprezę, nie mogę iść na głupią randkę. Odkąd tu zamieszkałam, chyba nigdy nie byłam kompletnie sama w domu. W szkole na każdym kroku wpadam na bliźniaków. Już tak nie mogę…

– Mówiłem ci. Twoje nazwisko niesie ze sobą zarówno mnóstwo korzyści, jak i wyrzeczeń – przypomniał mi Vincent.

– Wydaje mi się, że jednak niesie ze sobą zdecydowanie więcej wyrzeczeń – stwierdziłam ponuro.

– To dlatego, że przyzwyczaiłaś się do niektórych korzyści. Innych jeszcze nie zdążyłaś poznać.

Prychnęłam cichutko, chcąc pokazać swoje niezadowolenie, ale tak, żeby nie przegiąć.

– Co, jeśli będę nieszczęśliwa?

Vincent nie był na mnie zły. Możliwe, że choć jest to niepotwierdzone, nawet mi trochę współczuł. Skanował mnie swoimi zimnymi tęczówkami, po czym podniósł się i złapał w jedną dłoń swojego laptopa. Drugą dłonią natomiast pogłaskał mnie po głowie, gdy przed wyjściem z kuchni zbliżył się do mnie.

– Postaramy się temu zaradzić – szepnął, po czym postukał w krawędź talerza z moim śniadaniem. – Dokończ to, proszę.

Popatrzyłam tępo na nadgryzionego, złocistego tosta i topniejącego w syropie klonowym banana.

– Vince? – zawołałam nagle, szybko się obracając. Nie zdążył jeszcze opuścić pomieszczenia, więc zatrzymał się i odwzajemnił moje spojrzenie. Oblizałam nieświadomie wargi, zanim odważyłam się zadać pytanie. – A co z moją pracą dla fundacji? Co z balem, który miałyśmy z Ruby organizować? I przyjęciem świątecznym dla dzieci?

Nic nie powiedział, ale pokręcił lekko głową, zachowując pełną powagę. To wystarczyło. Moje serce zadrżało nieprzyjemnie. Nie akceptowałam takiej odpowiedzi.

– Nie. Nie zabieraj mi tego, proszę!

Przecież dopiero co chwaliłam się wszystkim, jak bardzo cieszą mnie nadchodzące projekty.

– Przekażę Ruby, żeby wydzieliła dla ciebie zadania, którymi możesz zająć się zdalnie.

– I zdalnie dołączę do balu? Ale frajda! – prychnęłam i nawet nie dałam mu szansy, żeby odpowiedział. Po prostu wstałam i ignorując resztki śniadania, wybiegłam z kuchni, lekko go przy tym szturchając.

Najpierw chciałam zabarykadować się w swojej sypialni i tam pogrążać w rozpaczy i złości, ale i od niej potrzebowałam odetchnąć. Dlatego pognałam w głąb korytarza. Już się tam wcześniej zapuszczałam. Znajdowały się tam pokoje gościnne. W jednym z nich zamieszkała Maya z wujkiem Montym, gdy zatrzymywali się pod naszym dachem. Dziś weszłam do losowej sypialni i mimo poruszenia, jakie czułam w sercu, uśmiechnęłam się lekko na sam powiew świeżości, jaki we mnie uderzył. Nad tymi pokojami czuwała Eugenie i zawsze porządnie je wietrzyła. Zostawiła rozszczelnione okna i wczorajsza rześkość jeszcze stąd nie uleciała.

Sypialnia była biała, z drobnymi, zielonymi akcentami, które bardzo cieszyły moje oko. Na przykład łoże zaścielone kapą w kolorze soczystej trawy wręcz przyciągało. Opadłam na nie z westchnieniem.

Pokój mnie uspokajał nie tylko relaksującymi barwami, lecz także niezagraconą przestrzenią. Poza nielicznymi meblami znajdowały się tu świeczka zapachowa, urocza nocna lampka i kaktus, o którego również dbała gosposia. Dzięki temu, że pokój nie był zamieszkany przez żadnego stałego lokatora, nie panował tutaj bałagan w postaci porozrzucanych książek, długopisów, notatek czy laptopów. Żadna torba nie leżała w kącie, żadna kurtka nie była przewieszona przez oparcie fotela i żadna szklanka wody nie zalegała na stoliku nocnym. Taki minimalizm kojąco wpływał na mój zmęczony umysł.

Przymknęłam na chwilę powieki i znalazłam się w idealnej pozycji do dołowania samej siebie. Rozpaczałam po cichu nad kierunkiem, jaki obiera moje życie. Będę zamknięta tu jak w więzieniu. A przecież nie jestem, kurczę, świnką morską, którą można wsadzić do klatki i której potrzeby sprowadzają się do świeżego sianka i miodowej kolby.

W rzeczywistości nie złościłam się na Vincenta. Może trochę, bo sposób, w jaki przekazywał mi informacje o wprowadzeniu ograniczeń do mojego życia, pozostawiał wiele do życzenia, ale rozumiałam, dlaczego to robił. Sytuacja była poważna. Ktoś dokonał zamachu na moje życie. Ja sama do końca nie wiedziałam, jak mam po tym wszystkim teraz normalnie funkcjonować.

Po prostu zrobiło mi się przykro, że w związku z tym zostają mi odebrane nieliczne przyjemności. Nie potrafiłam poradzić sobie z tą niesprawiedliwością.

W pewnym momencie zza przymrużonych powiek dostrzegłam wyjście na balkon i wyobraziłam sobie, jak wspaniale będzie poczuć powiew wiatru na twarzy, więc zwlokłam się z łoża i ruszyłam w tamtą stronę. Balkon był betonowy z elegancką barierką składającą się z małych kolumn. Podobny miałam w pokoju, ale nieco większy. Ten jednak wychodził na inną stronę i podobał mi się ten nowy widok, choć na dobrą sprawę także składał się głównie z gęstych rzędów drzew.

Usiadłam na ziemi i oparłam plecy o ścianę, gapiąc się na zieleń iglaków pomieszaną brązem nagich koron drzew pozbawionych już o tej porze roku liści. Nie wiało, więc nic nie smagało mnie po twarzy, tak jak to sobie wyobrażałam, ale panował chłód, więc od razu zrobiło mi się zimno. W pewnym momencie przeniosłam spojrzenie z ponurych drzew na wierzch mojej nagiej ręki i zmrużyłam oczy, obserwując z największą uwagą stojące na baczność włoski.

Mogę się przeziębić, skoro i tak będę siedzieć teraz w domu.

Wokół Rezydencji Monetów panowała cisza, jak zawsze, dlatego też gdy rozległo się cichutkie stuknięcie w sypialni, moje uszy od razu je wychwyciły i obróciłam podejrzliwie głowę.

Przewróciłam oczami i zacisnęłam jednocześnie szczękę na widok Sonny’ego.

– Przyszłam tu, bo chcę być sama – oznajmiłam nieco niegrzecznie. Obecność ochroniarza często wzbudzała moją agresję i nie byłam z tego dumna, ale w tamtym momencie o tym nie myślałam.

– Przepraszam. Tylko sprawdzam… – odpowiedział mi Sonny, jak zwykle uprzejmie.

Pewnie myślał, że jestem rozpieszczona i zepsuta. Trudno.

– Czy co? Czy nie uciekłam? Niby jak? – prychnęłam ironicznie. Siedziałam na balkonie, na piętrze i o ile nie dorwałabym nigdzie latającej miotły, naprawdę nie miałam jak się stąd wydostać. Nie wspominając o samym wyjściu poza granice posesji, co bez wiedzy moich braci było zwyczajnie niemożliwe.

– Czy nic głupiego nie przyszło ci do głowy.

Uniosłam brwi.

– Niby co? Jestem zamknięta w tym domu, więc jakoś nie mam dużo pola do popisu, wiesz?

Sonny nie odpowiedział, tylko skinął głową. Cierpliwie znosił moje humory, przez co – znając życie – będę miała później wyrzuty sumienia.

Głupie to wszystko, chyba się zabiję.

Och. Otworzyłam szerzej oczy, gdy dotarło do mnie, co Sonny miał na myśli. Natychmiast na niego spojrzałam, na chwilę zapominając o złości.

– Sprawdzasz, czy nie robię sobie krzywdy? – zapytałam, drżąc na samą myśl.

– Mam pilnować twojego bezpieczeństwa. Nawet jeśli mam cię chronić przed samą sobą – przytaknął sztywno Sonny.

Zamilkłam na chwilę, z lekkim dreszczykiem wyobrażając sobie, co mogłabym zrobić. Mogłabym się pociąć, skoczyć z tego balkonu albo nawet się zastrzelić. W końcu większego problemu ze znalezieniem broni w tym domu mieć nie powinnam.

– Nie zabiję się – powiedziałam bezbarwnie.

– Miło mi to słyszeć, panno Monet.

Już wychodził, by dać mi tę wymarzoną chwilę samotności, ale go zatrzymałam.

– Sonny? – zapytałam i od razu dziwnie się poczułam, zwracając się do niego po imieniu.

– Tak, panno Monet?

– Możesz mówić do mnie Hailie – zasugerowałam.

– Nie sądzę, panno Monet.

– Nie będzie mi to przeszkadzało, naprawdę.

– Rozumiem, ale dostałem od pana Moneta odpowiednie instrukcje i powinienem ich przestrzegać.

Przekrzywiłam głowę, jakbym nadal nie miała kontaktu z rzeczywistością, ale się nie kłóciłam.

– A ile ty tak w ogóle masz lat?

Uśmiechnął się. Bawiłam go.

– Dwadzieścia.

Objęłam się ramionami, bo robiło mi się coraz zimniej, ale jednocześnie dobrze siedziało mi się na dworze.

– Jesteś bardzo młody jak na zaufanego ochroniarza – oceniłam.

Sonny parsknął cichutko.

– Bardzo młoda to jesteś ty, panno Monet.

Zamyśliłam się, gapiąc się na mężczyznę z nieskrywanym zainteresowaniem. Ostatnio był ciągle obecny w moim życiu, a ja tak mało o nim wiedziałam.

– Dlaczego tak właściwie jesteś ochroniarzem? Myślałeś o tym, żeby zmienić pracę? Iść może na studia czy coś? – ciągnęłam.

Sonny wzruszył obojętnie ramionami.

– To świetnie płatna fucha i jestem w niej dobry – odpowiedział, a ja pokiwałam tylko głową i choć miałam jeszcze kilka pytań, to nie zadałam ich, bo nie chciałam wyjść na wścibską. Gdy wyczuł, że to koniec naszej pogawędki, zebrał się do wyjścia i tylko obrócił się ostatni raz w moją stronę, żeby zwrócić mi uwagę. – To nie moja sprawa, panno Monet, ale przeziębisz się na tym balkonie.

Wyszedł, a ja zerknęłam na ręce, które zaczynały mi się trząść. Przesiedziałam na dworze jeszcze kilka minut, ale potem potrzeba komfortu wygrała i uniosłam zesztywniałe ciało, by wrócić do pokoju. Zatrzasnęłam drzwi balkonowe i zatrzęsłam się. Brr. Sekundę później dałam się skusić wielkiemu łożu. Zakopałam się pod wszystkimi narzutami i kołdrami, którymi było zaścielone, i wreszcie się rozgrzałam. Zamknęłam powieki, rozkoszując się tym przyjemnym uczuciem. Obudziło mnie szturchanie w ramię.

– Will! – westchnęłam, gdy obudziłam się na tyle, by rozpoznać ulubionego brata.

– Hej, malutka, co tutaj robisz? – zapytał mnie, uśmiechając się lekko, choć jego oczy były wyraźnie zmartwione.

Przewróciłam się z boku na plecy i ziewnęłam cicho, przykrywając usta. Wtuliłam się w kołdrę jeszcze bardziej i dopiero po chwili zauważyłam, że leżałam w poprzek łóżka. Nie pamiętam tylko, czy tak zasnęłam, czy po prostu przemieściłam się w trakcie snu.

– Śpię – odparłam niewinnie, odgarniając włosy z oczu.

Will uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Czas na obiad. Już późno.

– Przecież chwilę temu zjadłam śniadanie. – Zmarszczyłam brwi, a wtedy Will machnął mi przed oczami swoim zegarkiem, którego wskazówki wyraźnie pokazywały godzinę osiemnastą.

– Z tego, co mi wiadomo, to za wiele go nie zjadłaś.

To mi przypomniało poranną rozmowę z najstarszym bratem.

– Will, Vince chce zmusić mnie do domowego nauczania i zakazuje mi jeździć do fundacji… – poskarżyłam się z przygnębieniem.

Will otworzył usta i zaraz je zamknął, a następnie usiadł na brzegu łóżka i spojrzał na mnie.

– Wiem, że ci przykro – westchnął. – Ale nie masz pojęcia, jak się wszyscy wystraszyliśmy. Jak Vince się wystraszył. Te perfumy… Hailie… I to w naszym domu, tuż pod naszym nosem. Vince teraz najchętniej zamknąłby cię w zamku, a na straży postawił z osiem smoków. Takich ziejących ogniem.

Chyba raczej pięć – pomyślałam.

Gapiłam się w sufit. W głowie kotłowało mi się tyle myśli, że zatęskniłam za tą pustką, która w niej gościła na czas snu.

– Zawsze chciałam być jak księżniczka… – powiedziałam monotonnym głosem.

– Jesteś księżniczką – odparł z uśmiechem i błyskiem w pięknych, błękitnych oczach. – I jesteś dla nas zbyt ważna, by ryzykować twoje życie.

Przymknęłam oczy i teraz to ja westchnęłam.

– Will, zanudzę się.

Mój brat zaśmiał się serdecznie i podniósł się, wyciągając do mnie rękę.

– Staniemy na głowie, żeby do tego nie doszło – obiecał, a ja wtedy otworzyłam oczy i wciąż nieprzekonana, zaczęłam wygrzebywać się z kołdry i uścisnęłam rękę Willa. Pozwoliłam mu się przytulić, ale nagle poczułam przeszywające mnie zimno.

– Mogę twój sweter? – zapytałam bezwstydnie, wiedząc, że Will mi nie odmówi.

Miałam rację. Uśmiechnął się czule i zdjął sprawnym ruchem swój bordowy sweter. Założył mi go przez głowę. Z zadowoleniem wsunęłam ręce w rękawy. Od razu zrobiło mi się lepiej i cieplej. A ubranie cudownie pachniało Willem.

Skierowaliśmy się razem do kuchni, gdzie przy stole spotkaliśmy Shane’a. Gapił się w telefon i zajadał lody prosto z pudełka. Na mój widok odłożył łyżkę, a także odsunął i poklepał krzesło obok siebie, które chciał, żebym zajęła. Zapytał też, czy dobrze się czuję, a ja uśmiechnęłam się do niego trochę smutno, na co on położył dłoń z boku mojej głowy i przyciągnął ją do swojej piersi, sprawiając, że znalaz­łam się w bardzo niewygodnej pozycji. Stęknęłam, ale nie próbowałam się nawet wyrwać, tylko doceniłam jego próbę okazania mi czułości.

Potem zajęłam się jedzeniem zupy dyniowej, aż nagle przerwałam, gdy do kuchni wszedł Dylan. Ubrany był w czarną, obcisłą bluzkę z jakimś małym, białym znaczkiem na lewej piersi i w również czarne spodnie. Ależ on był wielki. Machnął akurat głową, żeby pozbyć się włosów wpadających mu do oczu, gdy zatrzymały się one na mnie i jego twarz stężała. Bardzo trudno było mi uwierzyć, że wczorajszego wieczora to właśnie jego ramiona oplatały mnie tak opiekuńczo.

Dylan usiadł naprzeciwko mnie i Shane’a. W momencie, gdy czujność bliźniaka na chwilę się uśpiła, on sięgnął przez stół i porwał jego pudło lodów.

– Spadówa! – huknął Shane i nachylił się, by odzyskać swój deser, ale był poza jego zasięgiem. Dylan, liżąc bezwstydnie łyżkę, doprowadził do tego, że Shane musiał wstać, by okrążyć stół i wyrwać mu swoją własność. Nie obeszło się bez szarpaniny i normalnie pewnie już dawno chichotałabym wniebogłosy, ale nie dzisiaj.

– Weźcie się ogarnijcie – mruknął Tony. Właśnie dołączył do nas w kuchni i wyjął sobie puszkę coli z lodówki. On również rzucił mi dłuższe spojrzenie, którego zręcznie uniknęłam.

Will wkrótce wyszedł, prosząc mnie na odchodne, bym zjadła wszystko, a ja wiedziałam, że te trzy dobermany, które zostały ze mną, na pewno będą pilnowały, by tak się stało, więc skupiłam się na byciu grzeczną młodszą siostrą i wyczyściłam talerz. Poza tym naprawdę byłam głodna. Jadłam po cichu w towarzystwie chłopaków, którzy gawędzili. Kiedy odkładałam talerz do zmywarki, Tony głośno beknął, a Dylan po raz pierwszy dzisiaj odezwał się bezpośrednio do mnie.

– E, dokąd idziesz, mała dziewczynko?

Odwróciłam się z westchnięciem.

– A dokąd ja mogę iść? – zapytałam zrezygnowana. – Do sypialni czy do salonu? Hm, trudna decyzja, naprawdę. W sypialni mogę leżeć na łóżku, ale w salonie jest telewizor. Muszę to przemyśleć.

Nie zamierzałam tak ironicznie odpowiadać, ale byłam rozdrażniona i znużona, więc nad tym nie panowałam.

Shane zachichotał, Dylan uniósł brew, a Tony znowu beknął.

Odwróciłam się z powrotem do wyjścia, ale i tym razem Dylan mnie zatrzymał.

– Ruszcie dupy – rzucił do pozostałych braci. – Pomożemy naszej małej Hailie się wyżyć.

I poszliśmy na strzelnicę.

33 KWIATY I CZEKOLADKI

Moi bracia może nie są idealni, ale musiałam im przyznać, że potrafią bezbłędnie poprawić mi humor.

Strzelaliśmy wszyscy. Gdy miałam lekcje z Tonym, to zwykle tylko nade mną sterczał i korygował błędy. Dzisiaj urządzaliśmy sobie razem minizawody, które – nic nowego – przegrywałam. Moi bracia byli dla mnie nad wyraz mili, ale nie na tyle, by dać mi wygrać, co nawet mi nie przeszkadzało. Zwłaszcza że byłam na końcu nie dlatego, że fatalnie strzelałam, tylko dlatego, że po prostu oni strzelali o wiele lepiej i czekało mnie jeszcze sporo ciężkiej pracy, bym mogła im dorównać.

Kilka razy mnie pochwalili, więc tyle mi wystarczyło.

Narobiliśmy sporo huku, a chłopcy co chwilę zmieniali pistolety. Dali mi nawet raz użyć strzelby, wcześniej strasząc mnie, że jestem na nią za drobna i odrzut urwie mi rękę. Dochodzące – mimo słuchawek – do moich uszu wystrzały były jak najpiękniejsza muzyka, bo działały na mnie kojąco. Rzeczywiście się wyżywałam. I naprawdę przynosiło mi to ulgę.

– A ten? – zapytałam, zaglądając ukradkiem do wielkiego sejfu pełnego broni, od którego Tony za każdym razem kazał trzymać mi się z daleka. Wskazywałam na karabin maszynowy, który imponował swoją wielkością, masywnością i byłam bardzo ciekawa, czy robi tyle zamieszania, jak pokazują to w filmach.

– Ten nie jest dla małych dziewczynek – odpowiedział mi Tony.

– Żadna broń nie jest dla małych dziewczynek.

– Ale tej nie utrzymasz, choćbyś się miała posikać w majtki – powiedział do mnie Dylan i poczochrał mi włosy na głowie.

Mlasnęłam z irytacją, ale zaraz szybko zrobiłam słodką minę.

– To pokaż mi chociaż, jak strzela. Proszę.

Dylana nie trzeba było długo namawiać. Wymienił znaczące spojrzenia z bliźniakami, po czym sięgnął po karabin maszynowy.

– Vince się przywali – ostrzegł Tony, ale niespecjalnie go zatrzymywał.

– Do czego? – zapytałam, przyglądając się, jak Dylan ostrożnie wyjmuje broń. Nikt mi nie odpowiedział. Zamiast tego Dylan podał mi ją ostrożnie, żebym mogła zobaczyć, ile waży. – Ciężka.

– Bo masz słabego bicka – zaśmiał się Shane, szczypiąc mnie w przedramię, tak że pisnęłam i gdyby Dylan nie asekurował trzymanej przeze mnie broni, to upuściłabym ją sobie na stopy.

Tony parsknął i wywrócił oczami, a Dylan tymczasem ustawił sobie broń w odpowiedniej pozycji, pogłaskał ją i naładował, po czym zmrużył oczy i wpatrzył się w wiszące daleko przed nim tarcze.

– Say hello to my little friend – zawołał zachrypniętym głosem bandziora.

Cofnęliśmy się z chłopakami jeszcze bardziej, gdy Dylan zaczął swój show. Wszyscy mieli już teraz założone słuchawki na uszy oraz gogle ochronne, ale mimo to huk, jaki towarzyszył agresywnej serii wystrzałów, wżerał się w uszy i tarabanił w mózgu. Czułam się, jakbym wkroczyła w wirtualny świat jednej ze strzelanek braci. Oprócz tego z lufy aż się błyskało i przez to broń wyglądała trochę, jakby miotała ogniem. Gapiłam się na to z otwartą buzią. To lepsze niż fajerwerki!

W końcu Dylan zakończył pokaz. Powoli opuścił pistolet, z którego aż się lekko dymiło, i jedną ręką zdjął słuchawki, a na twarzy malował mu się wielki banan. Znowu czule poklepał uchwyt i chyba dobrze się bawił. Tarczy, do których celował, nie podziurawił tak po prostu. Sprawił, że przestały istnieć.

– Nieźle – gwizdnął Shane, któremu aż świeciły się oczy.

– Co jest z wami? – warknął głos zza naszych pleców.

Nie potrzeba było jasnowidza, by wiedzieć, że ten ostry, lodowaty ton należał do naszego najstarszego brata, który lubił pojawiać się w różnych miejscach jak duch.

Zerknęłam na niego, sprawdzając, czy swoje wyrzuty kieruje i do mnie, ale oberwałam tylko przelotnym surowym spojrzeniem i raczej można było z ulgą stwierdzić, że dzisiaj dostanie się komu innemu.

– To tylko pokazówa dla Hailie. Sam mówiłeś, żeby dostarczyć jej trochę radochy. – Dylan wzruszył ramionami.

– Ale nie karabinem maszynowym, schowaj to natychmiast – syknął Vincent, kręcąc z dezaprobatą głową. – Mówiłem, żeby nie wyciągać przy niej takiej broni, czy nie?

– No dobra, już, chciała zobaczyć, to jej pokazałem. Straszne rzeczy.

Tony zaśmiał się i Vince trzepnął go wierzchem dłoni w ramię. Tak bardzo przypomniał mi w tym momencie ojca, że prawie rozdziawiłam usta.

– Dlaczego niby nie można przy mnie wyciągać takich broni? – zapytałam z lekkim oburzeniem, ośmielona arogancją Dylana.

Vince przeniósł na mnie spojrzenie.

– Bo tak mówię.

Miałam ochotę przewrócić oczami i nawet go przedrzeźnić, ale jego wyzywający wzrok przywołał mnie do porządku. To by było głupie, niepotrzebne i skutkowałoby pewnie banem na lekcje strzelania z Tonym.

Wieczór w stylu braci Monet dobiegł więc końca. Kiedy moja mama jeszcze żyła i chciała mi poprawić humor, zwykle robiła nam herbatę smakową, otwierała ciastka i układałyśmy razem puzzle, grałyśmy w scrabble albo kalambury.

Moi bracia natomiast zabrali mnie na strzelnicę.

Najlepsze jest to, że ich terapia faktycznie podziałała i mimo iż wciąż byłam załamana nowym rygorem, to wróciłam do sypialni zadowolona i uśmiechnięta. Dopiero gdy położyłam się na łóżku i połączyłam się z Moną na wideo, by wyjaśnić jej, dlaczego nie zobaczy mnie przez najbliższe tygodnie w szkole, znowu odrobinę posmutniałam.

Ona siedziała na swoim różowym dywanie, opierała się o łóżko i wcinała krążki cebulowe. Gdy opowiedziałam jej, co mnie spotkało, aż opadła jej szczęka. Vince zabronił mi rozpowiadać o sprawie z kwasem, więc musiałam trochę lawirować pomiędzy prawdą a kłamstwem i zrobić z niego przewrażliwionego rodzica.

Mona lamentowała, że nie będziemy się widziały tak długo, a ja obiecałam wyprosić dla nas spotkanie. Czułam, że mogło ono nie nastąpić zbyt prędko, ale chciałam dać jej nadzieję. A gdy się pożegnałyśmy i obiecałyśmy sobie, że wykombinujemy coś, żeby zobaczyć się jak najszybciej, podjęłam kolejną decyzję.

Napisałam do Leo. Nie odzywałam się do niego od wczoraj i wysłałam mu teraz po prostu krótką wiadomość, oznajmiającą, że nie będę chodzić na razie do szkoły. Przez większość czasu pielęgnowaliśmy naszą przyjacielską relację, spędzając razem wybrane przerwy. Mało pisaliśmy, nigdy do siebie nie dzwoniliśmy, dlatego zdziwiłam się, gdy mój telefon zaczął wibrować.

Dźwięk jego głosu w słuchawce był dla mnie czymś nowym. Serce zabiło mi jakoś mocniej i usiadłam na łóżku po turecku, z wyprostowanymi plecami. Ściskałam telefon obiema rękami przy lewym uchu, wielkimi oczami wpatrując się w podłogę.

– Cześć – przywitał się prosto, a ja poczułam ciarki na plecach.

– Cześć, Leo – szepnęłam, przełykając ślinę. Oderwałam jedną rękę od słuchawki i przejechałam nią po kołdrze, prostując jej fałdki.

– Stało się coś, Hailie? Dlaczego nie będziesz chodziła do szkoły? – zapytał cicho.

Westchnęłam.

– Nie wiem. Nic, o czym mi wiadomo. Vince powiedział mi dziś rano, że przez kilka tygodni będę miała domowe nauczanie. To wszystko.

Na chwilę zapadła cisza.

– Mam nadzieję, że on wie, co dla ciebie dobre – powiedział w końcu Leo.

Ja też.

– Szkoda tylko, że nie będziemy się widywać – ciągnął.

Uśmiechnęłam się do siebie.

– Wiem, ale i tak za wiele się nie spotykamy, nie?

– Ale czuję się raźniej, jak wiem, że jesteś gdzieś w pobliżu.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

– Mam nadzieję, że to naprawdę będzie tylko kilka tygodni.

– Jak będziesz bardzo samotna, to daj znać. Może uda mi się zakraść pod twój balkon. Jeśli w ogóle masz balkon. Pewnie masz. Mógłbym wziąć róże i czekoladki.

Choć nie mogłam tego zobaczyć, to byłam prawie pewna, że puścił mi oczko, i zachichotałam.

– Proszę nie, moi bracia cię rozszarpią.

– Chyba że mnie nie nakryją.

– Nie ma szans, by ktokolwiek przedarł się pod dom bez wiedzy Vincenta – przypomniałam mu. – Serio, Leo, nawet nie próbuj. Czasami na noc spuszczane są psy. Nie chciałabym, żeby cię zagryzły.

– Cholera. Że też akurat musiała mi się spodobać dziewczyna, która ma pięciu starszych, krwiożerczych braci.

– Hej, tylko czterej z nich są krwiożerczy – powiedziałam nienaturalnie szybko, by ukryć, jakie wrażenie zrobiły na mnie jego słowa.

Podobałam się mu i przyznał to wprost. Aż mi się zrobiło gorąco i opadłam lekko na plecy, rozplątując nogi.

– Tylko czterej? A, to nie ma sprawy.

Zaśmiałam się, tak samo jak on. Czułam ciepło w sercu na długo po tym, jak się wreszcie rozłączyliśmy. Leżałam z telefonem w ręce i gapiłam się w sufit.

Chłopak, którego uważałam za atrakcyjnego zarówno fizycz­nie, jak i intelektualnie, przyznał, że mu się podobam. Brnął nawet w naszą relację mimo tych wszystkich trudności i komplikacji, jakie się z nią wiązały. Nie miałam szansy na normalny związek jak dziewczyny w moim wieku, bo większość ewentualnych kandydatów wiedziała, że wystarczy się do mnie odezwać, by znaleźć się na czarnej liście braci Monet, a nikt raczej nie szukał takich kłopotów. A tu nagle pojawił się Leo, który – mimo iż miał już do czynienia z moją rodziną, i to w dość nieprzyjemnych okolicznościach – był na tyle wytrwały i odważny, by ją testować. Może naprawdę mnie lubi?

Przykro mi było, gdy wydał mnie przed Vincentem, ale zrobił to dla mamy, co go w moich oczach usprawiedliwiało. Poza tym moja relacja z najstarszym bratem tylko zyskała na sile po tym wydarzeniu. Z czasem już nawet zapomniałam o całej sprawie…

Poniedziałek, tak jak się spodziewałam, był nudny. Snułam się po opustoszałym domu. Ze wszystkich moich braci obecny w nim był tylko Will, który pracował i którego przez większość dnia nie widziałam. Próbowałam się uczyć, ale mój umysł się buntował. Cały czas wisiała nade mną świadomość, że nie wracam na razie do szkoły, co znowu mnie dołowało.

Wieczorem, gdy poprosiłam Vincenta o weekendowe wyjście z Moną, by uczcić moje urodziny, zmienił temat.

We wtorek poznałam dwóch nowych nauczycieli, którzy przyjechali do rezydencji, żeby osobiście ustalić ze mną plan nauki, choć większość lekcji mieliśmy odbywać zdalnie. Nie uśmiechało mi się ślęczenie nad komputerem i psucie sobie wzroku, mimo iż dostałam wielki ekran, klawiaturę i stojak na laptopa, żeby podczas zajęć siedzieć w odpowiedniej pozycji. Nowy komputerowy zestaw wyglądał bardzo elegancko i profesjonalnie na moim biurku. Sugerował, że mógł należeć do dorosłej kobiety, która zajmowała się architekturą, programowaniem lub grafiką, a nie do nastolatki, której głównym zadaniem było wkucie tekstu z podręczników na pamięć.

Tamtego dnia akurat zakopywałam się w książkach, tak jak lubiłam, robiąc sobie kolorowe notatki i zaznaczając pewne fragmenty tasiemkami. Włączyłam jakąś muzykę klasyczną, podobną do tej, którą czasami grywał Vincent. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam sobie, że może nauczanie domowe nie będzie aż tak złe, jak mi się wcześniej wydawało.

Na dworze było zimno, więc miło siedziało się w domu. Wiał chyba jakiś straszliwy wiatr, bo uderzał w szyby moich okien i robił tym trochę hałasu. Gdy wyjątkowo dziwny dźwięk powtarzał się zbyt długo, zmarszczyłam brwi z irytacji.

A potem coś walnęło o szybę tak, że aż podskoczyłam. Wstałam powoli, nieźle wystraszona. W końcu kilka dni temu ktoś próbował zabić mnie kwasem zawartym w perfumach. Odsunęłam firanę, ale żeby porządnie się rozejrzeć, musiałam wyjść na balkon. Opatuliłam się szczelniej swetrem Willa, którego po tylu dniach wciąż mu nie oddałam, i otworzyłam drzwi. Najpierw ostrożnie wyjrzałam, ale balkon świecił pustkami, a po stronie, na którą wychodził, widoczne były po prostu drzewa i kawałek naszej działki. Dziś to wszystko skąpała szarość, tak jak to bywa pod sam koniec listopada.

To tylko wiatr, nic się nie dzieje.

– Hailie!

Może jednak to nie wiatr.

Już miałam wracać do pokoju, gdy dźwięk mojego imienia zatrzymał mnie i zmroził krew w żyłach. Powoli zbliżyłam się do barierki, przekonując w duchu samą siebie, że to pewnie któryś z moich głupich braci robi sobie ze mnie żarty.

W dole, tuż pod moim balkonem, zobaczyłam ogromny bukiet czerwonych róż, a po chwili blond czuprynę Leo.

Natychmiast kurczowo złapałam się eleganckiej balustrady, bo inaczej bym upadła. Oczy prawie wyszły mi z orbit i przez chwilę myślałam, że śnię. Wiatr targał mi włosy i musiałam pomóc sobie jedną ręką, by założyć je za uszy, jednocześnie panicznie rozglądając się wkoło. We własnej wyobraźni widziałam Dylana, który biegnie na Leo, a w rękach trzyma karabin maszynowy, który pokazał mi na strzelnicy.

– Leo, co ty tutaj robisz? Jak tu wszedłeś? – zawołałam do niego gorączkowym szeptem i obróciłam się za siebie, by sprawdzić, czy nikt z jakiegoś powodu znienacka nie wszedł do mojej sypialni.

– Wszystkiego najlepszego! – odpowiedział, szczerząc się do mnie i unosząc jeszcze wyżej bukiet oraz jakieś pudełko.

Zapewne czekoladki.

Na chwilę skupiłam się na nim i przekrzywiłam ze wzruszenia głowę, ale zaraz potem dotarło do mnie, że on stoi sobie pod moim balkonem tak po prostu, bezbronny i wystawiony na pożarcie.

– Leo, poważnie, jak udało ci się tutaj wejść? – zapytałam, zagryzając z nerwów wargę. Znowu musiałam ujarzmić włosy, bo wiatr nie dawał mi spokoju.

– Spokojnie, Hailie. Mówiłaś, że nie da się tutaj wejść bez wiedzy Vincenta, więc po prostu wszedłem za jego wiedzą – odparł Leo i opuścił nieco bukiet kwiatów, uśmiechając się do mnie zadziornie. – To jak, zejdziesz tu do mnie?

Od razu przestałam się rozglądać i zapatrzyłam się teraz prosto na niego.

– V–Vince wie? – upewniłam się.

Leo pokiwał głową.

Zalało mnie poczucie ulgi. Odetchnęłam i wciąż nie rozumiałam, co się dzieje, ale wszystko wskazywało na to, że powinno obejść się bez rękoczynów. Po raz kolejny odgarnęłam splątane już włosy. Cóż, żadna ze mnie książkowa Julia ani tym bardziej bajkowa Roszpunka, dlatego postanowiłam jak najszybciej opuścić balkon.

– Czekaj! – rzuciłam do Leo i wbiegłam do sypialni, niedokładnie zamykając za sobą drzwi, a następnie wystrzeliłam po schodach w dół, mijając w korytarzu zaskoczonego Sonny’ego. Z walącym sercem zatrzymałam się dopiero przed drzwiami wejściowymi, nagle się zawahawszy, gdy usłyszałam głos za plecami.

– Załóż kurtkę – powiedział mój najstarszy brat.

Błyskawicznie się odwróciłam. Stał obok schodów, znów pojawił się znikąd. Albo to ja byłam mało spostrzegawcza.

Trzymał rękę w kieszeni swoich eleganckich, ciemnych spodni, a drugą położył na poręczy, jakby zamierzał iść na górę i tylko przystanął na moment.

Posłusznie zdjęłam z wieszaka nowy jesienno-zimowy płaszczyk. Był bardzo dziewczęcy i uroczy, w kolorze jasnego brązu i zapinany na piękne, wielkie, białe guziki. Z kaptura wystawał biały plusz i cieszyłam się, że miałam pod ręką ładną kurtkę, w której mogłam przywitać Leo.

– Masz piętnaście minut – poinformował mnie Vincent, po czym faktycznie zaczął się wspinać po schodach, a ja wtedy ukradkiem zerknęłam jeszcze w lustro i poprawiłam włosy, nie mogąc wyjść z podziwu, że Vince naprawdę pozwolił Leo wkroczyć na teren naszego domu. To jakiś cud.

Nacisnęłam na klamkę i wyszłam przez główne drzwi na zewnątrz. Leo też już się przemieścił.

– Hej – powtórzył, gdy prawie na niego wpadłam. Na szczęście otworzył dla mnie ramiona, więc musiał nie mieć nic przeciwko. Przez podarunki, które trzymał, trudno mu było mnie objąć. Gdy się od niego odsunęłam, przekazał mi piękny bukiet pachnących róż, których czerwień była najbardziej intensywną barwą w zasięgu wzroku, i owinięte wstążką czekoladki. – Wiem, że urodziny masz dopiero jutro, ale z twoimi braćmi niełatwo się negocjuje.

Zamknęłam oczy i zatopiłam twarz w płatkach kwiatów, wdychając ich świeży zapach. Po raz pierwszy dostałam bukiet od chłopaka. Cieszyłam się, że jestem wreszcie tą dziewczyną, która dostaje róże.

– Z wielką przyjemnością mogę zacząć świętować je już dzisiaj, naprawdę – oznajmiłam mu, przytulając do siebie kwiaty i pudełko czekoladek, a potem spojrzałam mu w oczy.

Mimochodem zerknęłam też na jego usta. Nie byłam na tyle głupia, by całować się z nim w swoim ogródku, ale mój szurnięty mózg musiał, po prostu musiał to zasugerować. Wtedy zobaczyłam, że ma lekko rozciętą wargę, i zmarszczyłam brwi.

– Co ci się stało? – zapytałam, podbródkiem wskazując na jego ranę. Doskonale wiedział, o czym mówię. Podniósł dłoń i musnął palcami swoje usta, jakby sprawdzając, czy rozcięcie wciąż tam jest.

– Nic takiego – uciął. – Nie wiedziałem, jakie czekoladki lubisz, więc kupiłem mieszane…

– Co ci się stało w wargę? – ponowiłam pytanie, wiedziona bezbłędną intuicją.

Leo westchnął i uśmiechnął się do mnie słodko.

– Tony najpierw reaguje, a potem słucha.

– Tony cię uderzył! – zawołałam z niedowierzaniem.

– Uderzył to za dużo powiedziane. – Leo machnął ręką. – To nieważne, Hailie.

– Ważne. Chcę wiedzieć, co zaszło między tobą i moimi braćmi. Jak w ogóle udało ci się przekonać Vince’a?

– Zagadałem wczoraj na przerwie do bliźniaków. Uznałem, że warto spróbować, zwłaszcza że przecież chodziło o to, żeby zrobić coś miłego dla ciebie, no a z tym nie powinni mieć problemu. Tony po prostu zdążył się wkurzyć, zanim jeszcze otworzyłem usta, ale Shane go pohamował i w końcu mnie wysłuchali. Przekazali moją prośbę Vincentowi, a on się zgodził.

– Wow – mruknęłam pod nosem. Popatrzyłam na kwiaty, na pudełko czekoladek i na końcu na Leo. – To niesamowite. I odważne. Dziękuję.

– To mała rzecz. Zasługujesz na wiele, wiele więcej.

– To bardzo dużo – zaprotestowałam, po czym się skrzywiłam, bo porządny powiew wiatru wcisnął mi włosy do oczu i uniosłam dłoń, w której trzymałam czekoladki, by je z nich wyciągnąć, ale Leo szybko zareagował i delikatnym ruchem mi pomógł. Aż zadrżałam, gdy jego palce dotknęły przy okazji moich zziębniętych już policzków. – Dzięki. Chcesz wejść do środka?

– Eee… Może kiedy indziej. Umowa była taka, że mogę spotkać się z tobą pod domem na jakieś piętnaście minut i mam się zmywać – wytłumaczył mi Leo, odrobinę rozbawiony wytycznymi, jakie dostał od braci Monet.

Przewróciłam oczami.

– No tak. W każdym razie dziękuję. Naprawdę poprawiłeś mi tym humor – wyznałam i po raz setny wsadziłam nos w róże.

– Fajnie, że wszystko się udało – podsumował Leo z zadowoleniem, zerkając w górę, na mój balkon.

– Wyszło idealnie.

Piętnaście minut minęło stanowczo zbyt szybko i szkoda było mi rozstawać się z Leo, ale musiałam cieszyć się tym, co mam. Na odchodne pocałował mnie w policzek i zamarłam, przerażona, że któryś z braci wyskoczy z krzaków. Na szczęście tak się nie stało, a jego mały, niewinny całus wywołał ogromny uśmiech na mojej twarzy. Przytulałam bukiet do siebie, gdy patrzyłam, jak Leo odchodzi, i doceniałam, że mam chociaż kwiaty, które będą mi przypominały o tej niesamowitej niespodziance.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz