Rodzicielski maraton. Od narodzin dziecka aż do opuszczenia przez nie gniazda - Michael Schulte-Markwort - ebook + audiobook

Rodzicielski maraton. Od narodzin dziecka aż do opuszczenia przez nie gniazda ebook i audiobook

Schulte-Markwort Michael

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Rodzina jest wyzwaniem. Życie rodzinne obrosło w mnóstwo mitów, które wpędzają rodziców w niepewność w równym stopniu co burzliwe dyskusje wokół tematu wychowywania dzieci.

Po 30 latach pracy psychiatra dzieci i młodzieży profesor Michael Schulte-Markwort obiera inny kurs i radzi: tym, co się liczy, jest odwaga uświadomienia sobie własnej postawy. Wtedy możliwe stają się nawiązanie relacji rodzic–dziecko oraz komunikacja z dzieckiem uwzględniająca jego potrzeby i zdolności. Nie bez znaczenia jest także kwestia samodzielności rodziców, którzy nie powinni się tak przejmować tym, co mówią inni. Każda rodzina może osiągnąć szczęście po swojemu.

Doświadczony ekspert w obrazowy sposób i na wielu przykładach wyjaśnia, jak z odwagą oraz zaufaniem podejmować własne decyzje.

Profesor Michael Schulte-Markwort – dyrektor medyczny Kliniki Psychiatrii Dzieci i Młodzieży, Psychoterapii i Psychosomatyki w Uniwersyteckim Centrum Medycznym Hamburg-Eppendorf (UKE). Nadzoruje poradnię Paidion. Jest autorem licznych publikacji, a spod jego pióra wyszły książki popularne również w Polsce: „Wypalone dzieci” oraz „Zaburzenia u dzieci i młodzieży”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 30 min

Lektor: Michael Schulte-Markwort

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginalny:Familienjahre
Copyright © 2019 by Droemer Verlag. An imprint of Verlagsgruppe Droemer Knaur GmbH & Co. KG, Munich Copyright © 2021 for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Literatura Inspiruje Sp. z o.o. Copyright © for the Polish translation by Małgorzata Guzowska
Wszelkie prawa zastrzeżoneAll rights reserved Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
Redakcja: Justyna Jakubczyk
Korekta: Agnieszka Brach
Projekt okładki i stron tytułowych: Marta Grabowska
DTP: Justyna Jakubczyk
Zdjęcie na okładce: Copyright © Deagreez (iStock)
Zdjęcie autora: Copyright © by Nina Grützmacher
ISBN 978-83-67173-20-9
Słupsk/Warszawa 2021
Wydawnictwo Dobra Literaturazamowienia@literaturainspiruje.plwww.dobraliteratura.plwww.literaturainspiruje.pl
Konwersja:eLitera s.c.

Najpewniejszą postacią miłościjest miłość do dzieci.Dla tej miłości.

Wprowadzenie

Dlaczego ta książka nie jest poradnikiem „Jak wychować dzieci”

Dzielić życie z dziećmi to pomnożyć własne

W tej książce opisuję lata spędzane z dziećmi, czas intensywnego życia, rozwoju, radości, odpowiedzialności – lata, które od wieków stanowią trzon wszelkich społeczeństw. Moim celem jest towarzyszyć czytelnikowi w tym zasadniczym okresie życia dzieci i ich rodziców.

Zdecydowaliście się na założenie rodziny i na najpiękniejszy wyraz przywiązania dwojga ludzi – dziecko. Rzecz jasna konsekwencje takiej decyzji nie były wam obce. Po pierwsze sami byliście kiedyś dziećmi i przynajmniej mgliście przypominacie sobie, jak wyglądała rodzinna codzienność. Po drugie zapewne w waszym otoczeniu jest wiele rodzin z dziećmi. Czujecie się więc nieźle przygotowani i przede wszystkim z radością czekacie na nadchodzący czas. Na ten cud, przemianę pary ludzi w rodziców z jednym dzieckiem lub większą liczbą pociech – na powstanie rodziny. Nie ma większego szczęścia. Teoretycznie. W praktyce oczywiście też, tyle że nie przez cały czas. Rzeczywiste życie rodzinne funduje kilka niezaplanowanych wyzwań. Człowiek bezdzietny nie zdaje sobie sprawy z poziomu zmęczenia towarzyszącego rodzicielstwu. Ani z tego, jak okropnie wątpliwe mogą być niektóre teorie na temat rodzicielstwa i wychowywania dzieci oraz jak bardzo ta sfera obrosła w krzykliwe mity. Jest ich coraz więcej i można odnieść wrażenie, jakoby dzieci przychodziły na świat wyposażone w guziki i dźwigienki, które wystarczy znaleźć i uruchamiać zgodnie z wymyślnym planem, tak aby niejako automatycznie wyrosły na „udanych” i wiecznie zadowolonych ludzi.

Dlatego zaraz na początku przekazuję złą wiadomość, która – moim zdaniem – jest tak naprawdę dobra: w tej książce nie znajdziesz żadnego guzika, ta publikacja jest całkowicie „bezguzikowa”. Dlaczego? To proste: dzieci też są bezguzikowe i nie da się niczego nacisnąć, żeby było dobrze. Nie ma też guzików odpowiedzialnych za dobre relacje między dziećmi a rodzicami. Można jednak – i właśnie to robię w tej książce – nakreślić drogowskazy, ustawić znaki i zapalić światła nawigacyjne dla poszczególnych faz życia rodzinnego. Każda rodzina potrzebuje bowiem innej, nowej orientacji.

Każdy drogowskaz w tej książce odpowiada jednemu krokowi. Tylko jednemu? Tak, ponieważ na szczęście rozwój dziecka nie przebiega ciągiem – takie tempo byłoby zdecydowanie zbyt szybkie dla nas, powolnych rodziców! – ale w przyjemnych etapach.

Wielu rodziców uważa jednak, że musi być jasnowidzami. Często zadają sobie pytanie, co wyrośnie z ich pociech, jakby nie ufali, że istnieje rozwój, na który można się zdać. Proszę porzucić pragnienie wykształcenia zdolności jasnowidzenia i zaufać sobie i swoim dzieciom. To oczywiście nie znaczy, że nie można być jasnowidzem. Im dokładniej się patrzy, tym więcej widać. Co za banalne zdanie! Ale prawdziwe. A w odniesieniu do dzieci oznacza również to, że trzeba wiedzieć, kiedy czegoś wiedzieć nie trzeba, kiedy czegoś wiedzieć nie należy i kiedy po prostu w cenie jest ufność, że rozwój przebiega prawidłowo.

W tej książce chcę dodać odwagi wszystkim rodzicom: zaufajcie sobie i swojemu dziecku. Równocześnie chcę pomóc w porzuceniu rzekomych pewników i przede wszystkim w pozbyciu się tej niewyobrażalnej presji, by wszystko robić optymalnie i w tym celu ze wszystkich sprzecznych instrukcji wyciągnąć to, co właściwe. Wychowanie i wypaczenie dzieli bardzo cienka linia, po której przyszło dziś rodzicom balansować. Będę wam towarzyszył podczas kilku kroków. Moim celem jest jednak coś innego. Chcę pokazać mapę, na której widać całą panoramę rodzinnych lat, od powstania dziecka aż do opuszczenia przez nie gniazda. Przez ten krajobraz nie prowadzi jedna właściwa droga, ponieważ różnią się zarówno wszystkie dzieci, jak i wszystkie rodziny.

Chcę przy tym zabrać rodzicom – jakże często nadmierny – strach przed rozpieszczeniem. Decydującą rolę, jak zawsze, odgrywa tu postawa. Dlatego ta książka nie jest poradnikiem wychowywania dzieci, ale książką poświęconą właściwej postawie rodzicielskiej. Relacja zamiast wychowywania. Chcę przez to powiedzieć, że rodzice mogą i powinni odważyć się być z dziećmi i zaufać tak im, jak i sobie. Warto mieć odwagę, by czasem dopasować własne normy do dziecka, a nie tylko zawsze postępować odwrotnie. Gdy rodzice postawią na relację z dzieckiem i po prostu będą mu pokazywać, jak wygląda życie, może się okazać, że wcale nie trzeba go jakoś szczególnie wychowywać. Sankcje okazują się zbędne. Nie ma krzyków ani walki o władzę (którą i tak przegracie).

Dzieci nie potrzebują surowości, kar – pedagogiki. Potrzebują nas w roli przewodników po świecie. Po prostu – nas. To trudne i łatwe zarazem.

Poza tym obowiązuje zasada, że dzieci nie należy oszczędzać! Chronić – tak. Kochać – tak. Dbać o  nie – tak. Ale nie ich oszczędzać, ponieważ oszczędzanie zawiera umniejszanie i brak wiary w możliwości. I właśnie tym zajmiemy się w rozdziałach tej publikacji.

Chcę pokazać rodzicom możliwość znajdowania własnych ścieżek, czasem oddalonych od masowo uczęszczanych głównych pedagogicznych szlaków. Chcę też zachęcić do działania w zgodzie z własnym tempem. I do zrozumienia, że niekiedy drogowskazy pojawiają się rzadko, ponieważ dzieci mocno się od siebie różnią. Dlatego obowiązuje bardzo ważna zasada: nie da się ustawić drogowskazów dla wszystkich. Oczywiście istnieją ogólne reguły i powtarzalne struktury psychiczne, niemniej każde dziecko jest wyjątkowe. Tak samo zresztą jak rodzice i rodzina, która powstaje z chwilą przyjścia dziecka na świat – i w której to chwili czas zaczyna się liczyć od nowa! Chcę ci towarzyszyć w tym cudownym, ekscytującym, uszczęśliwiającym, ale też chwilami denerwującym i bardzo intensywnym okresie, dzieląc się doświadczeniami zdobytymi jako psychiatra dziecięcy i ojciec.

Rozdziały tej książki podążają za rozwojem dziecka i są ułożone od okresu, w którym się ono pojawia, aż do czasu, kiedy rozpoczyna życie na własny rachunek. Są napisane tak, by możliwe było czytanie każdego z nich z osobna albo w takiej kolejności, jaka najbardziej ci pasuje. Jeżeli niektóre z rozdziałów dosłownie udało ci się już z sukcesem zamknąć, możesz je oczywiście pominąć – albo doczytać, jak kształtuje się rysowana przeze mnie panorama. Niech zawsze towarzyszy ci myśl, że nigdy nie jest za późno na zmianę. Jeśli istnieją ludzie wyrozumiali, którzy wybaczają w mgnieniu oka, to są to właśnie dzieci. (To tak na wszelki wypadek, gdybyś podczas lektury doszła/doszedł jednak do wniosku, że to czy owo z dzisiejszej perspektywy i dzięki inspiracji tą lekturą należało zrobić inaczej). Po niektórych rozdziałach pojawiają się listy do dzieci na danym etapie rozwoju. Listy odnoszą się do typowych przykładów, dlatego mogą mieć niewiele wspólnego z twoim dzieckiem. Odzwierciedlają moje doświadczenia i podejście.

Tymi listami chcę cię zainspirować do spisania własnych przemyśleń, może nawet w formie opisanej powyżej. To dobry sposób, by spokojnie skupić się na wewnętrznym dialogu ze swoim dzieckiem, a także ciekawa możliwość uchwycenia tego, co jest w danym momencie ważne – inaczej bowiem nie można wykluczyć, że pójdzie w zapomnienie. W tym czasie dzieje się tak wiele cudownych, zadziwiających i wyjątkowych rzeczy, że naprawdę opłaca się je zachować. Mam nadzieję, że ta książka przyczyni się do tego, że i twoje życie będzie przeważnie szczęśliwe, radosne i spełnione (w niczyim życiu taki stan nie trwa wiecznie). Zapraszam w podróż po krainie, która zawsze wydaje nam się taka znajoma, a jednak kryje w sobie wiele niespodzianek. Po krainie, w której jest wiele do odkrycia, mnóstwo powodów do śmiechu, wiele przeszkód do pokonania, w której powaga nie musi być przeciwnikiem radości. Książka Rodzicielski maraton jest skierowana do odważnych rodziców, których na szczęście nie brakuje. Dziękuję, że jesteś. Dziękuję za czytanie i słuchanie.

Zapraszam.

Rozdział 1. Powstaje dziecko

Gratulacje! Właśnie założyliście rodzinę. Chociaż wasze dziecko jeszcze się nie urodziło, od tej chwili nie jesteście już tylko we dwoje. Pozytywny wynik testu ciążowego wszystko zmienia: związek, wspólne zapatrywania na przyszłość, a także na dietę oraz podejście do krawędzi, kantów, schodów i gniazdek elektrycznych w mieszkaniu. Z pewnością już od jakiegoś czasu macie cykora, czy i jak poradzicie sobie z tym nowym życiowym etapem. Ale odczuwacie też radość. W końcu dziecko jest ukoronowaniem miłości, co brzmi o wiele romantyczniej niż to, co biolodzy ewolucyjni uznają za przyczynę rosnącego brzucha: biologiczny instynkt do rozmnażania się i zachowania gatunku, który dzielimy z żyrafami i kawiami. Psychiatra dziecięcy postrzega pragnienie posiadania dziecka nieco inaczej, a mianowicie jako wyraz potrzeby wiecznego kontynuowania relacji i w dosłownym tego słowa znaczeniu – wiecznego życia. Tak, zalatuje trochę urojeniami wielkościowymi, egomanią i narcyzmem. I takie jest. W dobrym, naturalnym sensie. Ostatecznie w pragnieniu posiadania dziecka kryje się też gotowość oddania się innej istocie, towarzyszenia jej przez całe swoje życie, troszczenia się o nią i niepokojenia oraz bezwarunkowego jej kochania. To z całą pewnością największy, najambitniejszy, najcudowniejszy, najbardziej spełniający i wykańczający projekt, jaki można sobie wyobrazić. Mieszanka ultratriatlonu, ekspedycji na Marsa i uczucia niewymownego szczęścia – męczące, pełne przygód, oszałamiające. Emocjonalna jazda kolejką górską. I wcale nie mam na myśli czasem zadziwiających zachcianek na chipsy i czekoladę czy awokado z masłem orzechowym – jednocześnie. Albo wyzwań stawianych przed przyszłym tatą, krążącym o drugiej w nocy po mieście w poszukiwaniu lodów o smaku ogórka. Chodzi mi o wszystkie obawy, które pojawiają się mimo zdobyczy współczesnej medycyny: czy dziecko urodzi się zdrowe, czy właściwie się odżywiam, czy trzeba się będzie całkiem pożegnać z dawnym życiem, a może jednak uda się czasem wyrwać do teatru lub na coroczną wycieczkę z przyjaciółką. Jednocześnie jest mnóstwo rzeczy, z których można się cieszyć, na przykład z cudownej pewności, że stworzyło się związek, i z tego porywającego wyobrażenia rodzinnej idylli. Już to widzimy – tata, mama, dziecko – śmieją się razem przy wielkim stole albo wygłupiają w ogrodzie, albo te błyszczące dziecięce oczy przy choince i uczucie wzruszenia u siebie i dziadków. Na myśl przychodzi cała ta miłość i wszystko, co zazwyczaj towarzyszy tak silnym i pięknym uczuciom: że w nowo utworzonej rodzinie wszystko samo dobrze się ułoży. Istnieją jednak dobre powody, by świadomie zająć się właśnie tym, co jest uznawane za samograj – zbudowaniem rodzinnych więzi. I to jeszcze w okresie ciąży.

Jeżeli od tej fazy budowania rodziny minęło w twoim przypadku już trochę czasu, to wciąż i po czasie kilka ważnych przemyśleń o fundamentach twojej relacji i rodziny oraz o „ogólnych warunkach umowy” może okazać się pomocne.

Od związku miłosnego do rodzicielstwa

Wiesz jeszcze, co w pierwszej godzinie waszego związku tak cię pociągało u partnera czy partnerki? Czym są najważniejsze filary waszej relacji? Co sprawia, że powstało Wy? Co was wzajemnie w sobie uszczęśliwia? Z jakich elementów waszego związku czerpiesz siłę? Co o was mówią inni? W jakich sytuacjach czujesz się wyjątkowo bezpiecznie? Jakie były wasze najpiękniejsze wspólne chwile? Jak oceniasz waszą zdolność radzenia sobie z kryzysami? Czy teraz w ogóle tęsknisz za jakimś elementem waszego bycia we dwoje?

Daj sobie czas na te i podobne pytania, które mogą pomóc przygotować się na przyjście dziecka. Sens tego utwierdzenia się jako pary jest taki, że dziecko reaguje bezpośrednio na relację łączącą rodziców. Jeśli teraz się przestraszysz i dojdziesz do wniosku, że parę spraw należy wyeliminować szybko jeszcze przed narodzinami – na przykład luźne podejście do terminów – to odwołuję alarm: wcale nie chodzi o to, żeby się zmieniać i stawać idealnymi ludźmi. Takie doświadczenie z samym sobą pozwala zrozumieć, na jakie podłoże trafi emocjonalny zaczyn dziecięcej psychiki. Chodzi też o to, by wspólnie stworzyć wyobrażenie siebie jako pary, rodziców i tym samym rodziny. A przynajmniej wykonać wstępny szkic wyobrażenia o wspólnej przyszłości.

Usiądźcie wygodnie na kanapie i wspólnie zastanówcie się nad następującymi zagadnieniami: czego życzycie sobie od drugiej strony w związku z założeniem rodziny? Jaką mamę, jakiego tatę macie przed oczami? Jaką historię o życiu i sobie już teraz moglibyście opowiedzieć dziecku? Warto uświadomić sobie własną biografię, ponieważ historie życia znajdują w dzieciach wyjątkową postać kontynuacji. Brzmi jak abstrakcja? Oto kilka doświadczeń z mojej praktyki, ukazujących, jak przeszłość nieustannie oddziałuje na teraźniejszość i przyszłość bycia rodzicem.

Pewien ojciec podczas rozmów z rodziną wielokrotnie zwraca na siebie uwagę surowością, z jaką podchodzi do dziewięcioletniego syna. I to mimo wiedzy nabytej podczas terapii, że niesforne i impulsywne zachowanie dziecka jest chorobą, więc chłopiec nie robi tego specjalnie. Zapytany o to w rozmowie indywidualnej, przyznaje, że sam dorastał z bardzo surowym i przede wszystkim nieustannie go deprecjonującym i agresywnym ojcem.

„Zawsze sobie obiecywałem, że nigdy nie będę taki jak mój ojciec!” – mówi bezradny. „Ale nie jestem w stanie znieść, kiedy Leon zachowuje się tak niegrzecznie. To jest dla mnie jak lustro – straszne!”

Inny przykład. Pani A. zwraca na siebie uwagę tym, że nie chce widzieć postępów w terapii swojego syna, chociaż nieprzerwanie słyszy z zewnątrz uwagi, jak wspaniale Anton się rozwija. Szybko jest bliska łez i jej rozpacz, zrozumiała na początku terapii, teraz wydaje się przesadna i niewdzięczna (oczywiście terapeuci nie oczekują wdzięczności... są jednak też ludźmi, którzy – jeśli takie uczucia się u nich pojawią – powinni je zauważyć i przeanalizować). Zapytana o historię swojej rodziny, opowiada o młodszym bracie. Z długo niezdiagnozowanym ADHD był w rodzinie czarną owcą, na którą wszyscy w rodzinie, w tym pani A., ciągle musieli mieć wzgląd. Dla pani A. szczególnie trudne było odczucie, że nie są normalną rodziną i często się za brata wstydziła – to uczucie teraz pojawia się wobec jej własnego dziecka. Kobieta ma wrażenie, że jej historia się powtarza i los znowu ją karze. Z powodu takiej biografii nie jest w stanie dostrzec pozytywnych zmian u synka. Emocjonalne koleiny, w których tkwi niczym w pułapce, są zbyt potężne – to przekonanie, że ktoś zawsze udaremnia jej możliwość bycia zadowoloną. Najpierw brat, a teraz, co jest tragiczne, jej własne dziecko.

Każdy z nas podlega wpływom własnej historii. Nawet jeśli chodzi tylko o konkretne wyobrażenie bycia matką lub ojcem. Tata dorastający w rodzinie, w której matka była gospodynią domową i sama realizowała większość obowiązków związanych z wychowywaniem dzieci, może nie zakładać, że i jemu czasem przyjdzie wstać w nocy, by uspokoić synka lub córeczkę, zagrzać butelkę albo w trakcie kolacji z przyjaciółmi odejść od stołu i przewinąć dziecko. Przyszła mama może milcząco zakładać, że bycie rodzicami jest grą zespołową, ponieważ tak właśnie sprawy się miały w jej domu rodzinnym. Gdy dziecko już przyjdzie na świat, omawianie takich oczekiwań, niejako na polu bitewnym, bywa trudne. Wtedy problemy już się materializują i mogą mieć niezłą siłę rażenia.

Tak, można się przygotować. Mimo to rodzicielstwo należy do tych życiowych doświadczeń, które trzeba samemu zdobyć, ponieważ nie da się ich przewidzieć. Jakże często słyszę rozpaczliwe „tego nikt mi wcześniej nie powiedział...”. I niezależnie od liczby przeczytanych książek na temat ciąży – a może właśnie wtedy, kiedy się w nie wnikliwie wczytamy – zaczyna nam świtać, że między teorią a praktyką istnieje pokaźna luka. Z jednej strony nowe życie z dzieckiem ma być cudowne i niebiańskie. Z drugiej widzimy, że świeżo upieczeni rodzice niekoniecznie nieprzerwanie wywijają fikołki z radości. Choćby dlatego, że są na to zbyt wyczerpani i zestresowani. W praktyce raczej nie sprawdza się także pomysł, że dziecko jeszcze mocniej cementuje parę, a miłość dwojga ludzi wznosi na niewyobrażalne poziomy. Nierzadko młodzi rodzice sprawiają wrażenie, jakby brali udział w jakimś perfidnym szkoleniu survivalowym w stylu Igrzysk Śmierci, które można wprawdzie przeżyć wyłącznie jako drużyna, ale nie oznacza to, że jej członkowie muszą się lubić. Doprawdy to wrażenie wcale nie jest mylne. Rzeczywiście – zapewne to przeczuwasz – rodzicielstwo jest i jednym, i drugim: czymś cudownie pięknym i piekielnie męczącym. Czasami równocześnie, czasami naprzemiennie. Także dlatego warto zawczasu przygotować sobie coś w rodzaju emocjonalnego prowiantu.

Ale powróćmy do tworzenia fundamentów rodziny – aktu poczęcia. To cud, który na szczęście wciąż jest nam dany przeżywać. Z intensywnego cielesnego aktu miłosnego dwojga ludzi powstaje dziecko! Ten intymny moment jest porównywalny z narodzinami. Mimo że się go nie czuje (może parze wcale nie o to chodzi), przez poczęcie dziecka trzon związku zostaje zdefiniowany w nowy i wyjątkowy sposób i staje się obecny. Dlatego jeśli tylko jest to możliwe, zanurz się w tym cudzie. Można to zrobić po fakcie: jakie są twoje wspomnienia z tym związane? Którą noc waszego związku chcesz uznać za moment poczęcia dziecka? To są pytania dotyczące sedna waszej rodziny, jej istoty.

Na spokojnie weź kartkę papieru i zapisz swoje myśli i uczucia. Taka refleksja jest ważna, ponieważ dzięki niej jeszcze przed narodzinami przygotowujesz się na tę jakże nową relację, budując dla niej solidny fundament. Taki, który będzie później amortyzował konflikty i pomagał dojść z nimi do ładu. Taka refleksja nad istotą twojej rodziny jest niczym emocjonalny uchwyt, którego możesz się później złapać i który wspólnie tworzycie. Tu liczy się jedno: postawa. Chodzi o wewnętrzne przekonania, założenia, wartości, które wszystkie oddziałują na rodzinę. A ponieważ tak wiele spraw pozostaje nieświadomych, warto poświęcić trochę czasu na ich zgłębienie. Dlatego teraz zajmiemy się twoją postawą.

Wykształcenie postawy

To ważny moment w mojej codziennej pracy – chwila, w której wspólnie z rodzicami analizujemy ich postawę i nad nią pracujemy. Dlaczego? Ponieważ postawa nierzadko działa silniej niż wypowiadane słowa. Jakże często rodzice mówią mi, że pewnych rzeczy „oczywiście nie powiedzieliby” swojemu dziecku. Albo dziwią się, że niektóre słowa do dzieci po prostu nie przemawiają. Po dokładniejszym przyjrzeniu się sprawie wychodzi na jaw, że postawy kryjące się za tymi słowami po prostu się nie zgadzają, rodzice jedno mówią, a co innego pokazują. Na przykład gdy oczekujesz od swojego dziecka konsekwencji – przy odrabianiu lekcji czy sprzątaniu – której tobie brakuje. Lub żądasz prawdomówności, a chwilę później dziecko słyszy, jak przez telefon wymyślasz wymówkę, żeby opuścić herbatkę z okazji osiemdziesiątych urodzin cioci Jadzi. Zakazujesz dziecku podnoszenia głosu, sama/sam jednak podczas awantur się wydzierasz. To trochę jak rzucenie komuś koła ratunkowego, które jest natychmiast znowu zabierane. Uważam, że lista wyposażenia pokoju dziecinnego jest przynajmniej tak samo ważna jak lista postaw. Chociaż nie, lista postaw jest o wiele ważniejsza.

Jakie wartości są dla ciebie ważne? Jaki ma być twój związek? Co jest dla ciebie w partnerze krytyczne lub trudne? Dobrze ci ze sobą? A może uważasz, że dla dziecka powinnaś/powinieneś się zmienić? Czy odnosisz do siebie wszystkie wartości i normy, które głosisz? Dajesz przykład? Czy jesteś dostępna/dostępny, czy dziecko może cię skrytykować? Czy potrafisz przeprosić swoje dziecko?

Czuj się wezwana/wezwany do dodania do tej listy swoich pytań. Nie obawiaj się, że zabiją czar rodzicielstwa czy magię miłości do dziecka. Chociaż w mojej medycznej specjalizacji rozmowa jest kluczowa, wcale nie uważam, że należy rozmawiać o wszystkim. Niemniej o wielu sprawach warto, takich jak myśli, upewnianie się i – koniecznie – własna postawa. Dostarcza ona bowiem ważnego układu współrzędnych, kompasu dla rodzicielstwa i tym samym czegoś w rodzaju światła nawigacyjnego dla dziecka, które niedługo będziesz tulić w ramionach. I bądź szczera/szczery. Jak już wspomniałem, nie musisz w żadnym razie być ideałem, który wszystko robi dobrze albo to udaje. Wręcz przeciwnie, ponieważ to by oznaczało bowiem, że grasz, a powinnaś/powinieneś być autentyczna/autentyczny. I w miarę możliwości zdawać sobie sprawę ze swoich braków i sprzeczności. Musisz założyć, że dzieci podchwycą właśnie nieświadomy przekaz płynący od rodziców do nich i odwrotnie.

Dlatego nie udawaj i nie graj przed dzieckiem kogoś, kim nie jesteś. Ono i tak wyczuje brak zgodności między tym, co mówisz, a tym, co naprawdę czujesz i/lub myślisz. Jeśli w jakiejś sferze czujesz niepewność czy ambiwalencję, przekażesz te odczucia dziecku. Wbrew twierdzeniom wielu rodziców dzieci wcale nie mają problemu z tym, kiedy dorośli czasem nie wiedzą wszystkiego albo wręcz całkowicie nie wiedzą, co robić. Warto co jakiś czas dać sobie chwilę, by w rodzinie przeanalizować swoją postawę. Dzieci będą ci za to wdzięczne.

Kiedy dziecko (początkowo) się nie pojawia

To było tak usilne i zrozumiałe życzenie, a jednak dziecko się nie pojawiło. Bezdzietność bywa ciężka do zniesienia. Wizyta w klinice leczenia niepłodności jest równie zrozumiała co starania o adopcję i nie są to reakcje ani nadmierne, ani niezdrowe. Pragnienie dziecka jest ze wszech miar na miejscu. I wspaniale, jeżeli udaje się je zrealizować. Czasami dopiero po wielu próbach, rozpaczy i rozczarowaniach, inwestycjach emocjonalnych i tych finansowych. Zrozumiałe, że ciąży towarzyszą potem silne obawy, czasami nawet panika, że coś, co z takim trudem osiągnięto, zostanie utracone. Dlatego istnieje ryzyko, że rodzice po leczeniu niepłodności i osiągniętej dzięki niemu ciąży lub po adopcji postawią dziecko na piedestale. Dziecko, którego pojawienie się było okupione tak wielkim wysiłkiem, po prostu nie może być rozczarowaniem i jest bacznie obserwowane – z oczekiwaniami i troską.

Może się to oczywiście wydarzyć również przy „naturalnych” ciążach i wtedy również nie jest dla dziecka dobre. Dlatego należy od samego początku i wspólnie wyostrzyć świadomość postawy wobec dziecka. Dla mnie jest ważne, żeby rodzice, którzy przebyli dłuższą i bardziej wyboistą drogę do własnego dziecka, sami nie traktowali się jak rodzice „nienaturalni”. Jako rodzice drugiego sortu, tym samym będący pod wyjątkową presją bycia rodzicami idealnymi. Rodzice to rodzice. Nie ma powodu do zakładania, że takie rodziny będą napotykały na więcej trudności. To samo dotyczy rodziców adopcyjnych. Wcale nie mają oni mniej empatii dla swoich dzieci czy mniejszych umiejętności wychowawczych. Tę plotkę można sprowadzić ad absurdum, wskazując, że wszyscy wychowawcy i nauczyciele – także psychiatrzy dziecięcy – z natury do niczego się nie nadają.

Empatia jest w dużej mierze wrodzona, ale można się jej również nauczyć. Chirurdzy uczą się zakładać szwy, a lekarki i lekarze mojej specjalizacji ćwiczą się w empatii i rozumieniu. Rzecz jasna pojawiają się osoby z wrodzonym talentem, ale rzadko kiedy u kogoś nie ma nic do poprawy. Jeśli jesteście rodzicami adopcyjnymi, nie pozwólcie odebrać sobie pewności. Bycie rodzicem adopcyjnym nie jest wadą, wręcz przeciwnie. Adopcja to nie tylko zaspokojenie własnego pragnienia, by koniecznie zostać rodzicami, lecz również zapewnienie dobrego domu dziecku, które go nie ma. Porzuć więc natychmiast to bardzo wątpliwe założenie, że niektórzy rodzice są gorsi, ponieważ ich pragnienie potomstwa zostało zrealizowane dzięki adopcji lub zapłodnieniu in vitro. Zrób to dla dobra twojego dziecka.

Niechciana ciąża

Na początku tego rozdziału nakreśliłem idealną sytuację planowanej i oczekiwanej ciąży, mając pełną świadomość, że mimo edukacji seksualnej i dostępnej antykoncepcji wciąż dochodzi do niechcianych ciąż. Z całą pewnością należy różnicować ciążę niechcianą od nieplanowanej. Dziecko nieplanowane może być lub stać się dzieckiem bardzo chcianym. Dzieckiem, które po prostu miało własny pomysł na znaczenie pojęcia „w odpowiednim czasie” i które pojawia się we właściwym momencie właśnie dlatego, że ten idealny moment po prostu nie istnieje. Początku życia nie da się tak naprawdę zaplanować. W każdym razie nie w tym okresie, który biologia wyznaczyła człowiekowi na rozmnażanie.

Dziecko niechciane, które mimo wszystko zamierza przyjść na świat, jest nie lada wyzwaniem. Warto skorzystać z profesjonalnej pomocy, żeby poradzić sobie z takim rodzicielstwem. Zwłaszcza wtedy, kiedy związek nie rokuje na wspólne przestawienie się i nastawienie na dziecko albo podejmie wspólną decyzję przeciwko kontynuowaniu ciąży. Presja, pod jaką znajduje się kobieta, która dowiaduje się o ciąży, a termin dozwolonego jej przerwania się zbliża, i w ogóle ciężar, który spada na kobietę, która musi sama podjąć decyzję o aborcji, są ogromne i należy do takich decyzji podchodzić z największym szacunkiem. Tak samo jak do decyzji o urodzeniu dziecka, mimo – być może – obciążających okoliczności.

Odmienny stan

Choćby nie wiem jak bardzo ojciec się angażował – to i tak dziecko rozwija się w kobiecie i to po niej dość szybko widoczny staje się „odmienny stan”. I ma to konsekwencje. Wszyscy znamy niezawodny domowy sposób na katar i – podobnie – praktycznie każdy ma doskonałą radę dla ciężarnej. Najlepiej taką, o którą nikt nie prosi. Zupełnie obcy ludzie łapią matkę za brzuch i koniecznie chcą wiedzieć, co „to” będzie, by natychmiast na wdechu przejść do komentowania płci dziecka: „To oczywiste, że chłopiec! To widać po kształcie brzucha!!!”. Przysiadasz się w stołówce do współpracowników z talerzem pełnym sałatki? Od razu usłyszysz komentarze: „No tak, nie ma kiszonych ogórków” albo „Jesteś pewna, że to nie jest mozzarella z mleka bawołu?”.

Ciąża staje się najwyrazistszą cechą, którą tłumaczy się wszystkie zachowania i każdy jest przekonany o swoim prawie, by się wtrącać. Tak jak w przypadku ciąży znanych kobiet – cały świat zdaje się patrzeć wyłącznie na ich brzuchy. Nic nie będzie niezauważone, nic nie pozostanie bez komentarza. Każdy apetyt na wyjątkową potrawę wyzwala werdykt: w ciąży. Każdy epizod złego humoru: w ciąży. Każda zakupowa eskapada: w ciąży. Najlepiej puszczać wszystko mimo uszu i traktować tak, jak na to zasługuje – jako mieszankę pozostałości szamanizmu i zazdrości.

Wciąż zadziwia, jak intensywnie na przykładzie tego cudu ludzkiej natury uwidaczniają się stare nieracjonalne wyobrażenia. Najlepiej będzie, jeśli nie dasz się zirytować i będziesz korzystać z beztroski, którą i tak ci się w tym stanie przypisuje. Ciesz się tą wspaniałą możliwością położenia się na kanapie albo pochłonięcia całego talerza spaghetti bez zamartwiania się kaloriami. Albo niepohamowanego płaczu podczas oglądania komedii romantycznej. I miejmy nadzieję, że przeciwstawisz się pragnieniu, by za wszelką cenę nie sprawiać wrażenia osoby ciężarnej. Nie pozbawiaj się wszystkich tych cudnych okazji do wsłuchania się we własne potrzeby – także te rozwijającego się dziecka – i nie wyrywaj swojemu mężczyźnie ciężkiej torby z rąk, bo przecież „jesteś tylko w ciąży, a nie upośledzona”. Naprawdę jesteś w bardzo wyjątkowym stanie, który należy adekwatnie docenić. W twoim ciele rozwija się dziecko, które nosisz, odżywiasz i któremu stwarzasz warunki do prawidłowego rozwoju. Czyż to nie cud? Jak wiele sfer naszego życia zostało usztucznionych i stechnicyzowanych – a jednak ciąża przebiega właściwie tylko wtedy, kiedy pozwolimy działać naturalnym procesom. Ciąża jest niczym ostatni bastion broniący się przeciwko wszelkiej cyfryzacji. Przeciwieństwo robotyki – na szczęście.

Przeważnie przy haśle „naturalny” zawsze dodaję, że w odniesieniu do naszego człowieczego życia już od dawna nie wiem, co ono oznacza. W przypadku ciąży to wiem i nie mam wątpliwości. Ciąża nie jest chorobą, chociaż towarzyszą jej lekarze, a dziecko rodzi się w szpitalu. Wsłuchaj się w siebie i daj swojej ciąży należną jej psychiczną i emocjonalną przestrzeń. Ciało i emocje rzadko są ze sobą tak nierozerwalnie splecione jak podczas ciąży.

Rodzeństwo – trochę mitów

Od lat liczba urodzeń w Niemczech znowu rośnie i młodzi rodzice nierzadko mają trójkę albo i więcej dzieci. Wspaniała wiadomość. W żadnym razie nie powinna jednak sprawić, by rodzice „tylko” jednego dziecka czuli się gorsi. Oczywiście znane są mi obawy, że jedynakom brakuje partnera do zabawy, że muszą rezygnować z ważnych ludzi ze zbliżonej grupy wiekowej, spędzają za dużo czasu z dorosłymi i być może są zbyt rozpieszczeni, ale i zbyt mocno kontrolowani. Cała uwaga jest skupiona wyłącznie na nich. I przez to stają się niezdolnymi do współpracy samotnymi wojownikami. Nieprawda. Rzeczywiście przy drugim dziecku rodzice są nieco bardziej wyluzowani. Ale to wcale nie musi znaczyć, że jedynacy wyrastają na rozpieszczonych egoistów. Wręcz przeciwnie: całe ich życie składa się z premier, bo nikt przed nimi nie szedł do szkoły ani nie doznał miłosnego zawodu, ani nie musiał walczyć o możliwość dłuższego pozostawania poza domem. Mogą to być ważne elementy budowania większej pewności siebie. Jedynacy – ze względu na brak rodzeństwa – są nawet bardziej kontaktowi i dbają o przyjaźnie z wyjątkowym zaangażowaniem, ponieważ nie dostają w domu z automatu kumpla do zabawy. I odwrotnie, ta tak chętnie opiewana idylla dorastania z rodzeństwem przy bliższym spojrzeniu wcale nie jest taką oczywistością, za jaką tak chętnie się ją podaje. Może być tylko życzeniem nas, rodziców. Wielu rodziców z entuzjazmem podkreśla, jak bardzo rodzeństwo się kocha. Ze strachu, że może być inaczej, zaprzecza się uczuciom, które mogą mieć dzieci, gdy nagle pojawia się jeszcze ktoś, kto jest dla rodziców ważny.

Oczywiście może być tak, że rodzeństwo jest sobie oddane i od samego początku idzie przez życie, trzymając się za ręce, niczym Jaś i Małgosia pokonuje wiedźmę. Między rodzeństwem istnieje też bardzo silna rywalizacja – zwłaszcza gdy dzieci są tej samej płci i przy małej różnicy wieku. Czasem dochodzi do gwałtownych awantur, bo jedno ciągle bez pytania włazi do pokoju drugiego, drugie bierze rzeczy, które do niego nie należą albo „głupio się gapi” – klasyka. Często mam na terapii rodzeństwa, z którymi prowadzę rozmowy pokojowe i które zachęcam do przemyślenia, co można pokochać w bracie lub siostrze. Czym można się dzielić. Wtedy – chociaż na chwilę – sprawy przyjmują korzystniejszy bieg. Często jednak zaczynam od omówienia „czerwonej płachty”, którą trzeba pomachać temu drugiemu przed nosem, żeby eksplodował. Rodzeństwo doskonale to wie i jeszcze chętniej o tym mówi. Wtedy możemy się wspólnie śmiać z tych wszystkich czerwonych płacht. Kiedy już wiemy, co doprowadza nas do wściekłości, możemy porozmawiać o rozejmie. Dzieci to wtedy rozumieją. Chodzi mi o to, że rodzice powinni wreszcie przestać idealizować relacje między rodzeństwem.

Często jestem pytany, czy istnieje idealna różnica wieku między rodzeństwem. Badania dość rzetelnie pokazują, że różnica powinna wynosić przynajmniej 18 miesięcy. Przede wszystkim dlatego, że mniejsza różnica jest zbyt dużym wyzwaniem emocjonalnym dla pierwszego dziecka. Dodatkowo w tym czasie więź tego pierwszego z matką jest jeszcze bardzo silna i musi ona sobie poradzić z wytworzeniem drugiej, równie intensywnej.

Drugi mit wokół tematu rodzeństwa brzmi, że kolejność urodzenia skutkuje określonymi rzekomo typowymi cechami. I tak dzieci najstarsze będą zawsze tymi odpowiedzialnymi, ambitnymi i odnoszącymi sukcesy – te młodsze mają zaś być wolnymi duchami, kreatywnymi, korzystającymi z większej przestrzeni do rozwoju, ponieważ przy nich rodzice byli już nieco zmęczeni wychowywaniem dzieci i działająca na nie presja oczekiwań była słabsza. Nie istnieją jednak żadne dowody, że tak właśnie jest. Kolejny przykład z bogatego zbioru mitów.

Pewne wnioski można formułować wyłącznie w odniesieniu do dzieci „środkowych”: im jest trudniej niż rodzeństwu „skrajnemu”. Statystycznie dostają mniej uwagi niż te najstarsze i te najmłodsze. Nawet jeśli rodzice bardzo starają się równo traktować wszystkie pociechy, to z samych rachunków wynika, że te środkowe dostają wszystkiego trochę mniej. Profesor Ralph Hertwig z Max-Planck-Institut für Bildungsforschung wykazał to na przykładzie rodzicielskich „zasobów”, czyli czasu i uwagi. Dzieci urodzone jako pierwsze dostają w początkowym okresie życia 100%. Dziecko drugie już tylko 50%. Przy trzecim dziecku każde może cieszyć się jedną trzecią rodzicielskiej uwagi. Ale dziecko urodzone jako ostatnie dostaje znowu 100% uwagi, kiedy starsze rodzeństwo opuszcza dom. Z tego wynika, że zwłaszcza rodzice starający się traktować wszystkie dzieci „równo” pośrednio przyczyniają się do kontynuacji nierówności, gdyż dla zachowania równości właśnie dzieci środkowe powinny dostawać więcej uwagi niż te najstarsze i najmłodsze – co sprawdza się wyłącznie w teorii.

Rodzice często podkreślają, że kochają wszystkie swoje pociechy tak samo. Oczywiste jest jednak, że relacje są różne, ponieważ dziecięce osobowości nie są identyczne. Czasami czujemy się wyjątkowo związani z dzieckiem, gdyż jest do nas najbardziej podobne, a czasami podziwiamy je za to, że jest całkowicie inne. A niekiedy chodzi o mieszankę jednego i drugiego. Odmienne uczucia nie są zbrodnią. Jeżeli sprawy rzeczywiście nie idą w dobrą stronę – pamiętaj, że każde dziecko można pokochać. Po 30 latach pracy jako psychiatra dziecięcy jest to jedno z moich najbardziej fundamentalnych odkryć.

Nie dręcz się niemożliwym do spełnienia wymaganiem równego traktowania. To, że czujesz większą bliskość z jednym dzieckiem, nie mówi absolutnie nic o jakości czy sile twojej miłości, ale pokazuje jedynie większe oddanie jednemu z nich. Takie jest życie, również życie rodzinne, i to jest w porządku.

Braciszek i siostrzyczka – jak mam to powiedzieć mojemu dziecku?!

Często spotykam rodziców, którzy obawiają się otwarcie porozmawiać ze swoim dzieckiem o ciąży. Przez niepewność. Wszyscy dzisiaj wiedzą, jak znacząca i powszechna jest rywalizacja między rodzeństwem. Dopiero co relacja z pierwszym dzieckiem była tak bliska i wyłączna. Czy on lub ona poradzą sobie z tym, że nagle nie będą już sami w centrum zainteresowania? Że będą musieli dzielić się uwagą? Mimo wszystko nie obawiaj się rozmawiać o dziecku, które ma się pojawić, gdy tylko ciąża będzie ustabilizowana. Dzieci i tak czują, że coś się święci i najwyraźniej zbliża się jakaś duża zmiana. Zachowania pokazujące dziecku, że jego zmysły je zawodzą, wywołają u niego irytację. Pierwszą sprawą, jaką powinniście sami sobie wyjaśnić, jest to, że w waszej ocenie dziecko jest w stanie sobie z tą wiadomością poradzić. Jeżeli ono poczuje, że sami wątpicie albo się boicie przecenienia jego możliwości, może sobie pomyśleć, że nowy przybysz jest czymś groźnym i złym. A jeśli z radością i spokojem opowiecie o tym, co ma niebawem nastąpić, nic złego nie może się wydarzyć. Oczywiście przy założeniu, że nie skupiasz się wyłącznie na ciąży, podsycając w ten sposób dziecięce obawy, że w kwestiach czasu i miłości mogą pojawić się niedobory, bo już teraz spora część zasobów ładowana jest w coraz grubszy brzuch. Włącz dziecko w tę radość oczekiwania, weź je ze sobą w podróż do nowej rodzinnej konstelacji. Opowiadaj mu o czasie, kiedy to ono było w twoim brzuchu, jak wielka była radość, gdy wreszcie przyszło na świat. Kiedy pierwsze dziecko zrozumie, że samo tak wcześnie było w centrum uwagi, łatwiej mu przyjdzie akceptacja pojawiającego się rodzeństwa. I nie obiecuj za dużo – w zrozumiałym pragnieniu, by w oczach pierwszego dziecka to drugie wyglądało jak najlepiej. Nie mów więc: będziesz wreszcie miał kogoś do grania w piłkę. To może skutkować ogromnym rozczarowaniem. W końcu nowy dzieciak może zostać baletnicą.

Twój scenariusz udanego uświadomienia może wyglądać na przykład tak: „W brzuchu mamy rośnie nowe dziecko. Twój braciszek albo siostrzyczka. Na razie jest baaardzo maleńkie. Po maminym brzuchu będziesz widzieć, że potrzebuje coraz więcej miejsca i że brzuch będzie coraz większy. Połóż rączkę na brzuszku, może poczujesz, jak się rusza”. Być może twoje pierwsze dziecko będzie chciało wiedzieć, jak ten nowy ma zamiar się stamtąd wydostać, czy w brzuchu rzeczywiście jest dość miejsca, skąd będzie wiadomo, że ten nowy jest już wystarczająco duży, żeby się urodzić. Spokojnie odpowiadaj na wszystkie pytania. Unikaj jednak opowiadania o bólu przy porodzie. Wtedy bowiem przekaz zabrzmi: nowe dziecko sprawia mamie ból. Jest też możliwe, że pierwsze dziecko wcale nie będzie aż tak zainteresowane tym wszystkim, co się tu dzieje. Nie czuj urazy. Każdy ma swój sposób radzenia sobie z rywalizacją i zazdrością.

Po wsze czasy

Rośnie w tobie nowe życie i jest oczywiste, że zadajesz sobie pytania: jakie będzie to dziecko? Jakiego dziecka sobie życzę? Do kogo będzie podobne? Jakie będzie miało cechy? I zapewne na końcu zawsze pojawia się myśl: najważniejsze, żeby było zdrowe! A co, jeśli nie? Mnóstwo pytań, do których warto dodać własne. Od teraz bowiem – i jeśli chcesz, możesz założyć, że po wsze czasy – już nigdy nie będziesz sama/sam. Jest w tym coś pięknego, ale i zatrważającego. Wspaniałe jest to, że bez anonsów towarzyskich i Tindera dostajesz najbliższą i z pewnością najbardziej uszczęśliwiającą relację za darmo, z bezpośrednią dostawą do domu. Będziesz kochana/kochany. W każdym przypadku. Bez zastrzeżeń.

To może napawać lękiem. Tam, gdzie jest tyle miłości, pojawia się też strach przed jej utratą. Przed popełnieniem błędu. I do tego wyobrażenie, że już nigdy nie będzie się samemu – ale już zawsze będzie się odpowiedzialnym za to stworzenie, które właśnie rozwija się w matczynym łonie. Za jego powstanie, jego życie, szczęście, utrzymanie, wikt i opierunek i za to, że przez trzynaście lat szkolnego obowiązku będzie się tam pojawiało punktualnie, a potem nie trafi do więzienia. Ogromna odpowiedzialność i potężne ograniczenie wolności.

I tak oto dochodzimy do bardzo ważnego rodzicielskiego obowiązku: do rezygnacji. Już teraz rezygnujesz (miejmy nadzieję!) z alkoholu i nikotyny. A niebawem zrezygnujesz z wielu innych rzeczy – spokojnego snu, wieczornego zamawiania pizzy lub wypadu do restauracji, jeśli nie będzie ci się chciało zrobić zakupów. Z życia w odjazdowym designerskim wnętrzu, w którym wszystkim odwiedzającym chciałoby się rozdawać nie tylko filcowe kapcie, lecz także rękawiczki, żeby niczego nie zniszczyli i nie pobrudzili. I z tego, by przynajmniej przez godzinę leżeć w wannie, nie słysząc płaczu niemowlęcia czy krzyku ojca, gdzie jest pozytywka, dzięki której dotąd tak ładnie udawało się uśpić malucha. Albo że nie ma smoczka, który znowu jest w tej właśnie chwili tyleż nie do odnalezienia, co absolutnie nieodzowny. Lista spraw, z których się rezygnuje, pęcznieje: żadnego teatru, spontanicznych wypadów do kina i rzecz jasna pożegnanie wyobrażenia, że nadchodząca doba da się jakoś zaplanować. O wszystkim można zapomnieć. Przynajmniej na pewien czas.

Dlaczego, jeszcze zanim dziecko pojawi się na świecie, psuję ci humor? To proste – w celu osłabienia szoku, jaki może wywołać rzeczywistość, i umożliwienia ci w miarę miękkiego lądowania w codzienności rodzica. Jasne, że są rodzice, którzy natychmiast po narodzinach malucha wyruszają z nim w dwuletnią podróż dookoła świata. Rowerami. I zdarza się, jak można się czasem dowiedzieć z książek czy dokumentów, że do tego wszystkiego JESZCZE coś tworzą. Ale to nie powinien być twój punkt odniesienia. Zapewne rano w łazience też nie stawiasz przed sobą celu zostania drugą Katharine Hepburn, podobnie jak planując swoją ścieżkę kariery, nie zakładasz, że będziesz drugim Stephenem Hawkingiem. Dlatego przygotuj się na to, że dziecko wywróci cały twój świat do góry nogami i nie będzie po prostu „ot tak ci towarzyszyć” jak wyjątkowo bezobsługowe zwierzątko domowe, dla którego nie musisz w zasadzie zmieniać nic poza dodaniem cyklicznego zakupu karmy w Amazonie.

Być rodzicem znaczy rezygnować. Opłaca się wykorzystać ten czas na jak najszybsze zmierzenie się z tym aspektem najbliższej i tej nieco odleglejszej przyszłości. W tym kontekście oznacza to, by rezygnacji ani nie upiększać („Prawdziwa lwica zawsze daje swoim dzieciom z siebie wszystko”), ani jej nie zaprzeczać („Dzieci jeszcze nigdy przed niczym mnie nie powstrzymały”). Zdrowy środek oznacza: tak, czasem jest ciężko i tęsknię za dawną wolnością, ale też dostaję mnóstwo w zamian!

A miłość?

Wraz z rozwojem ciąży pojawia się pytanie: do którego miesiąca można uprawiać seks? Czy trzeba zważać na dziecko w macicy? A jeśli tak, to jak? Tu nie ma biologiczno-medycznych reguł. Należy się kierować wyłącznie własnymi doznaniami i chęciami. Doświadczenie podpowiada, że na początku ciąży kobiety zmagają się ze zmęczeniem i mdłościami, a także z obawami, czy ten jakże często tak upragniony stan się utrzyma. Wszystkie te czynniki mogą ograniczać częstość seksu. Z drugiej strony dla par, które chcąc doprowadzić do ciąży, kochały się ściśle według przebiegu kobiecego cyklu – czyli w narzuconych terminach – możliwość uprawiania seksu ot tak, bez presji, może być bardzo podniecająca. Po pierwszym trymestrze nadchodzi odprężenie. Przyszłe mamy przyzwyczaiły się do swojego stanu i cieszą się nim tak jak towarzyszącymi kobiecymi krągłościami, które i dla przyszłych tatów są ze wszech miar erotycznym dodatkiem. Natomiast od chwili, w której dziecko po raz pierwszy daje o sobie znać, uprawiane seksu opisywane jest jako „dziwne”. Chodzi o przeszkadzanie lokatorowi w maminym brzuchu akurat w taki sposób. I chociaż anatomicznie nie jest możliwe, by męski członek znalazł się choćby w polu widzenia płodu, rodzice mają obawy, że uprawiając seks, mogliby jakoś zaszkodzić. Tak samo jak solidnym orgazmem. Z medycznego punktu widzenia nie ma mowy, by przez orgazm dziecko chciało w pośpiechu opuszczać macicę, jak niektórzy sugerują. Tak naprawdę tylko przy skłonności do przedwczesnych skurczów i przedwczesnego rozwierania się szyjki macicy rzeczywiście trzeba zrezygnować z seksu. A zatem dozwolone jest wszystko, co sprawia przyjemność. Tyle teoria. W praktyce przyszłe mamy są czasami tak bardzo zajęte tym, co dzieje się w ich ciele, że na liście priorytetów seks ląduje gdzieś na końcu. Zdarza się więc, że w stanie odmiennym przyszły ojciec doświadcza pierwszej rezygnacji. Czy przychodzi mu to łatwo? Jak bardzo solidaryzuje się ze stanem kobiety? Jak dalece gotów jest ograniczyć własne potrzeby?

Wykorzystajcie ciążę, by wspólnie dobrze przejść przez pierwszą próbę waszego związku. Uda się to tym lepiej, im bardziej przyszły tata będzie włączany w ciążę. Pozwól, by i on mógł rozpocząć dialog z waszym dzieckiem. Płody nierzadko odpowiadają przez powłoki brzucha. Pozwól, by wybrał ścieżkę dźwiękową dla ciąży – by dziecko jak najwcześniej mogło poznawać jego świetny gust muzyczny. Niech zajmie się wyposażeniem dziecięcego pokoju – z uwzględnieniem najnowszych wyników testów organizacji konsumenckich badających produkty dla dzieci. Oczywiście tata powinien towarzyszyć mamie w szkole rodzenia, a ponieważ zazwyczaj nie wykazuje niepohamowanego zainteresowania wszystkimi tymi poradnikami ciążowymi, które leżą teraz na maminej szafce nocnej, niech zainstaluje odpowiednią aplikację, która będzie go tydzień po tygodniu informowała o każdym kolejnym kroku rozwojowym dziecka i pokaże mu dziejący się właśnie cud, wykorzystując do tego wszelkie środki ery cyfryzacji – czyli po męsku. A gdy mama zauważy, że jej duży kowboj czuje się zagubiony, powinna wziąć go za rękę i pewnie przeprowadzić przez nieznane mu tereny. W świecie ciąży to matka jest przewodniczką.

Może się okazać, że ta sytuacja odwrócenia ról, w której możliwości działania mężczyzn są wyraźnie ograniczone – i tak jest dobrze, to jest właśnie ten moment, by się wykazać tą umiejętnością powstrzymania od działania – będzie korzystna dla związku. Czasami bowiem mężczyznom się wydaje, że tak naprawdę zostają ojcami dopiero wtedy, gdy dziecko przyjdzie na świat, a czasem gdy nauczy się mówić albo ma zdawać maturę. Ten mit wynika zasadniczo z potrzeby chronienia siebie i próby ucieczki.

Nadal bowiem stereotyp związany z płcią jest aż nazbyt widoczny: mężczyźni boją się uczuć. A gdzie jest więcej uczuć niż podczas ciąży i narodzin? Do tego dochodzi jeszcze to, że mężczyzna może tylko stać z boku, „tylko” pomagać i asystować. Ciężka próba. Ale hej, faceci, na prawdziwe wyzwania dzisiaj już nie napotykacie na rozległych preriach! Wyzwania są tam, gdzie ciężarne brzuchy potrzebują posmarowania oliwką, kiedy w szkole rodzenia są wolne miejsca albo gdy trzeba się udać na porodówkę. Prawdziwi faceci włączają wtedy swoje matczyne Ja – i nie, nie stoją obok lekarza, tłumacząc mu, jak powinien pracować albo jak działa trójwymiarowe USG. Stoją obok swojej kobiety, z czułością, siłą, chroniąc ją i się o nią troszcząc.

Ostatnia prosta

I w końcu kiedyś tam po dziewięciu długich – albo krótkich – miesiącach nadchodzi ta chwila. Zatrzymaj się jeszcze na moment i przypomnij: jaki to był czas? Co ten okres wniesie do dalszego życia? Spokojnie zapisz te myśli i odczucia – później poczujesz radość, zestawiając swoje fantazje, życzenia i nadzieje z prawdziwym dzieckiem. Napisz list do swojego nienarodzonego dziecka, tak jak ja robię to w następnym rozdziale. To wspaniały prezent powitalny, z którego dziecko będzie się później cieszyć. Może zostać odczytany na ślubie swojej pociechy. A gdy pojawi się strach – cóż, jest nieodzownym elementem tego wszystkiego. Nie chcę go ani umniejszać, ani wyolbrzymiać. Strach przed nieznanym jest czymś całkowicie normalnym; jest normalny też w sytuacji, którą już znamy – kiedy czekasz na drugie dziecko. Drodzy rodzice, dzielcie się ze sobą swoim strachem, wtedy zostanie go tylko połowa.

DO PRZEMYŚLENIA

• Daj sobie czas na przemyślenie podstaw twojej rodziny.

• Wyostrz świadomość wspólnej postawy.

• Ciesz się cudem powstania dziecka!

• Uświadom sobie twoje fantazje na temat powstającego dziecka.