Wypalone dzieci.  O presji osiągnięć i pogoni za sukcesem - Michael Schulte-Markwort - ebook + audiobook

Wypalone dzieci. O presji osiągnięć i pogoni za sukcesem ebook

Schulte-Markwort Michael

4,1

Opis

Dzieci również mogą się wypalić.

Presja, której podlegają, jest nie do wytrzymania. Muszą mieć perfekcyjną stylizację na występ w klasie, idealne oceny, a po zakończeniu lekcji i dodatkowej godzinie języka obcego już czekają na nie trener i nauczycielka gry na pianinie. Dzieci niemal całkowicie poddają się dyktatowi społeczeństwa, w którym liczy się tylko sukces – i ponoszą tego bolesne konsekwencje.

Doświadczony psychiatra, profesor Michael Schulte-Markwort, codziennie diagnozuje u dzieci i młodzieży wypalenie. Swoją książką chciałby nami wstrząsnąć i wywołać dyskusję na temat stresu, który towarzyszy najmłodszym. Nauka i chodzenie do szkoły powinny być dla nich przyjemnością. Tymczasem żyją w świecie, który gna je bez tchu od jednej przeszkody do następnej i zmusza do walki o wątpliwe wartości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 301

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (14 ocen)
7
3
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miejscowi

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ważna książka
00

Popularność




Tytuł oryginalny: Burnout-Kids by Michael Schulte-Markwort

Copyright © 2015 Pattloch Verlag. An imprint of Verlagsgruppe Droemer Knaur GmbH & Co. KG, München

Copyright © 2017 for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Literatura Inspiruje Sp. z o.o.

Copyright © for the Polish translation by Malgorzata Guzowska

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Redakcja:Justyna Jakubczyk

Korekta:Agnieszka Brach, Jolanta Chrostowska-Sufa

Projekt okładki i stron tytułowych: Ilona Gostyńska‑Rymkiewicz

Zdjęcie na okładce: Copyright © by 52Hertz (pixabay.com)

Zdjęcie autora:Copyright © by Nina Grützmacher

ISBN: 978-83-65897-16-9

Wydawnictwo Dobra Literatura

[email protected]

www.dobraliteratura.pl

www.literaturainspiruje.pl

Skład wersji elektronicznej: Aleksandra Baszun

konwersja.virtualo.pl

Dla Anny, Feliksa, Charlotte,Denise, Emilii i całej reszty

Przedmowa

„Już nie daję rady!” – mówi Bea (14 lat). Przyszła do mojego gabinetu z rodzicami i w zadziwiająco trzeźwych słowach opisuje, że od roku jest coraz bardziej zmęczona. Przy najmniejszym drobiazgu czuje się wyczerpana, później jest przygnębiona i często smutna bez wyraźnego powodu. Od miesięcy nie ma apetytu, a o przespaniu nocy może tylko pomarzyć. W szkole nie potrafi się skupić, odcięła się od koleżanek. Rodzice są w najwyższym stopniu zaniepokojeni i bezradni. Kiedy wypytuję dziewczynkę dokładniej o jej stan psychiczny, szybko zaczyna płakać. Zawsze była dobrą uczennicą, a teraz już tylko się dręczy i nie wie, jak ma wszystkiemu sprostać.

Bea jest wyrośniętą dziewczynką z długimi ciemnymi włosami, w nienachalnie modnych ciuchach. Jej rodzice bardzo się o nią troszczą, ale także dwójka młodszego rodzeństwa martwi się o siostrę. Rodzinny wywiad lekarski nie sugeruje niczego szczególnego, diagnostyka nie daje żadnych wskazówek ani co do konkretnej postaci depresji, ani schorzenia somatycznego.

Moja diagnoza: Bea cierpi na depresję z wyczerpania. Zalicza się do grupy wypalonych dzieci.

Wypalenie (burnout) dosięgło najmłodszych. Wyczerpane oraz depresyjne dzieci i młodzież ostatnimi laty wyzwoliły u mnie refleksję. Wypalone dzieci domagają się naszej uwagi – i właśnie dlatego powstała ta książka.

Wypalenie u dzieci? Czy to znowu nie jest jedna z tych efekciarskich prób wmówienia nam, że nasze dzieci chorują? Czy lekarze muszą nas nieustannie niepokoić? Czy wszystko to nie jest tylko przesadą, mającą na celu zwiększenie liczby pacjentów?

Osobiście nie lubię przesady. Zwłaszcza jeśli chodzi o opisy naszych dzieci i przypisywanie im różnych cech. Moim zadaniem, jako lekarza od 27 lat zajmującego się psychiatrią dzieci i młodzieży oraz psychoterapią, jest rozumienie dzieci, a nie wmawianie im chorób. I zupełnie pomijam fakt, że nie poszukuję pacjentów, a psychiatrzy dziecięcy ledwie radzą sobie z ogromem tych, którzy sami się do nich zgłaszają. Zrozumienie dzieci oznacza dla mnie, by nie „winterpretowywać” w nie niczego, czego w nich nie ma. Muszę starannie rozróżniać dzieci i moje założenia na ich temat. To nie zawsze jest łatwe, ponieważ wiele naszych działań z konieczności ukierunkowanych jest teorią. A także dlatego, że dzieciństwo się zmienia.

Oto przykład: długo psychologia rozwojowa przyjmowała, że okres dojrzewania – jako czas rozwoju autonomii i kształtowania tożsamości – może zakończyć się sukcesem jedynie wtedy, kiedy nastolatki w ramach okresu burzy i naporu mocno i gwałtownie odetną się od świata rodziców. Dziś bezradni rodzice często pytają mnie, co zrobili nie tak, bo żadnych turbulencji nie było, a ich nastolatki dorastały pokojowo i przyjaźnie. Jestem przekonany, że ma to związek z faktem, iż rodzice są dziś bardziej wyrozumiali i od początku lepiej reagują na potrzeby swoich dzieci, oraz z tym, że autonomia przestała być tematem pojawiającym się ni z gruszki, ni z pietruszki dopiero w okresie dojrzewania. Dzieci słusznie czują się dziś bardziej rozumiane. Wzruszają mnie nie tylko te, które do mnie przychodzą, lecz także ich rodzice, którzy z całą powagą starają się rozumieć i wspierać swoje pociechy. Dlatego zacząłem kierować dokumentację medyczną do dzieci i dawać ją do wiadomości rodziców. Sądzę, że jest to dobry przykład jakości relacji między nami a dziećmi. Wychowywać oznacza dawać przykład, patrzeć na świat z wysokości dziecka, wspierać, chronić, zachęcać, kochać. I wielu rodziców robi to doskonale, co widać w rozwoju ich dzieci. To jedna – jasna – strona.

Druga strona jest jednak taka, że to pełne zrozumienia towarzyszenie ze strony rodziców i środowiska nie jest dziś w stanie uchronić naszych dzieci przed wypaleniem. Muszę to podkreślić, niezależnie od ryzyka, że zostanę zaszufladkowany jako orędownik pewnego zjawiska dzisiejszych czasów – nieufnej i pesymistycznej przesady, ciągłych zarzutów wobec naszych dzieci – zarzutów, w które coraz więcej osób wierzy i które coraz trudniej znoszę!

Jakże często jestem w moim zawodowym życiu pytany przez dziennikarzy, dlaczego nasze dzieci są coraz agresywniejsze, bardziej chore, dlaczego ogólnie są w coraz gorszej kondycji. Nieustannie widzę książki, w których przedstawiane są one jako tyrani albo istoty ogłupiałe i „zdemenciałe”. Lista zarzutów jest długa. I jak często myślałem już nad tym, żeby pisać książki pokazujące obraz dokładnie odwrotny, ponieważ według mnie są to czyste insynuacje! Nasze dzieci są kochane, przyjazne, uspołecznione, myślące, zorientowane na sukces… Mógłbym tę listę ciągnąć jeszcze długo.

Możesz zapytać: jak się ma takie romantyczno-idealistyczne spojrzenie na dzieci do książki o wypaleniu? Czy nie wpadłem w pułapkę i nie wciskam ich do tej samej szuflady, w której wylądowały jako „tyrani” czy ofiary „cyfrowej demencji”?

Długie lata się zastanawiałem, czy zabrać publicznie głos, a decyzja nie była łatwa. Ostatecznie – jak zawsze – przekonały mnie dzieci. W moich staraniach, by być jak najbliżej, być uważnym i sumiennym wobec dzieci i wszystkiego, co się z nimi dzieje, od pięciu lat dostrzegam nowe zjawisko.

Przychodziły do mnie nastolatki, głównie dziewczynki, z pełnym obrazem depresji, który jednak po uważniejszym spojrzeniu i dokładniejszej diagnostyce nie pasował do przyjętych kryteriów. Początkowo wewnętrznie broniłem się przeciwko temu, co się usilnie nasuwało, ponieważ z założenia podchodziłem sceptycznie do rozpoznania wypalenia. Wszystko, co było mi na ten temat wiadome z psychiatrii osób dorosłych, prowadziło mnie w odniesieniu do niektórych dorosłych z wypaleniem do jednej konkluzji, mianowicie, że chcieli oni po prostu odpocząć. Mówiąc krótko, byłem sceptyczny. Ale ponieważ w tym czasie tak naprawdę nie miałem fachowej wiedzy o wypaleniu, zacząłem się nim interesować. Wyruszyłem na prawdziwą ekspedycję, chcąc poznać zjawisko, które poprzez moich pacjentów otwierało przede mną okno na ogólnospołeczne zależności.

Sam fakt nie dawał się już jednak ignorować: w poradni spotykałem nastolatki z zespołem wypalenia. I szybko zrozumiałem, że automatyczne przypisywanie winy za ten stan rodzicom albo szkołom nie wystarcza.

Przez jakiś czas myślałem, że mam do czynienia z wyjątkowo wrażliwymi i przeciążonymi dziećmi. Ale wraz z rosnącą ich liczbą stawało się dla mnie jasne, że obraz choroby przesuwa się ze świata dorosłych do świata dzieci. Mój niepokój narastał.

Początkowo także moi koledzy po fachu byli sceptyczni. Jeżeli jako psychiatrzy zajmujący się dziećmi i młodzieżą chcemy pomagać najlepiej, jak umiemy, musimy reagować na zmiany. Nie tylko na nowe warunki dorastania, lecz także na zmienione zaburzenia, objawy, reakcje psychiczne. Miałem wrażenie, że nagle nie muszę wcale uspokajać dziennikarzy i zarzucać im, że z podejrzliwością patrzą na nasze dzieci, ale że rzeczywiście muszę zwrócić ich uwagę na nowe zaburzenie.

Znalezienie równowagi między fachową medyczną wskazówką a populistyczną przesadą nie zawsze jest takie proste. Krótki artykuł w prasie lub wywiad mogą inspirować do rozmyślań. Chcąc jednak stworzyć adekwatną przestrzeń dla moich obserwacji i hipotez, mogłem dokonać tylko jednego wyboru: napisać książkę. Chciałem zrobić coś, aby nasze dzieci były nadal – i coraz bardziej – rozumiane przez nas, dorosłych, byśmy mogli im pomagać. Jak mam jednak uniknąć ustawienia mnie w jednym szeregu z populistycznymi pesymistami kreślącymi dla naszych dzieci najczarniejsze scenariusze?

Na początku moje starania na rzecz dzieci wydawały mi się ważniejsze. Jeśli chciałem coś dla nich zrobić, musiałem upublicznić moje obawy. Jestem bowiem przekonany, że my wszyscy – zarówno rodzice, jak i lekarze, nauczyciele oraz politycy – musimy przyjąć do wiadomości, że istnieją wypalone dzieci i że musimy zacząć myśleć o tym, skąd się bierze to zaburzenie w tej grupie wiekowej. Potrzebna jest nam debata na temat tego, jaki świat pokazujemy naszym dzieciom i jaki świat chcemy dla nich kształtować. Jakie chcemy im przekazywać wartości, jak kształtować edukację, czego powinny się uczyć – jakich dzieci sobie życzymy. Książka ta ma dać impuls do rozważań. Nasze dzieci zasługują na to, żebyśmy się intensywnie zajęli nimi, ich stanem psychicznym i ich przyszłością.

W tej książce chcę zabrać ciebie, miła czytelniczko (zakładam, że matki, babcie, ciotki i nauczycielki są bardziej zainteresowane tematyką niż ich męskie odpowiedniki; wybaczcie, czytający ojcowie!), w podróż, na którą mnie zaprosili moi pacjenci. Zacznę od zupełnie zwykłego dnia w mojej poradni w klinice w Hamburgu. Wybór opisanych przypadków odpowiada – w nieco skondensowany sposób – mojej poradnianej codzienności, w której dwa przedpołudnia tygodniowo przyjmuję nowych pacjentów. To miejsce dużo dla mnie znaczy, ponieważ sprowadza mnie na ziemię – obok działań klinicznych i naukowych oraz zajęć ze studentami wciąż na nowo przypomina o tym, co w naszej pracy najważniejsze: bezpośredni kontakt z „dziećmi” w wieku od 4 do 24 lat. Ta grupa pacjentów, którą sam leczę ambulatoryjnie – a liczy ona średnio 25 osób – uczy mnie ponadto rozumienia procesów zachodzących w psychice. W terapiach długoterminowych, trwających do ośmiu lat, mogę im towarzyszyć w przejściu w dorosłość. Zaufanie dzieci i wgląd, jaki dają mi rodziny, są do głębi poruszające i pozwalają na budowanie bezcennych relacji.

Dzieci i ich rodzice pozwolili mi na przedstawienie ich historii. Imiona zostały przeze mnie oczywiście zmienione, podobnie jak wszelkie osobiste informacje, wszystko po to, by chronić prywatność moich bohaterów. Sedno każdego opisu zaburzenia i rodziny jest autentyczne.

Przypadki omówione szczegółowo na początku książki są istotą naszej wyprawy, ponieważ to właśnie od nich wszystko się zaczęło, kiedy kilka lat temu nagle ogarnęła mnie wątpliwość, jak mam wpisać objawy siedzących przede mną dzieci i nastolatków w istniejące charakterystyki zaburzeń. To, co opowiadają mi te dzieci, jest odzwierciedleniem naszej codzienności, i z całą pewnością odkryjesz zarówno różnice, jak i podobieństwa do swojej sytuacji. Wyniki badania są jednoznaczne: objawy nie pozwalają na żadne inne rozpoznanie niż wypalenie i depresja z wyczerpania. Jeśli lekarz zbierze wyniki, przekłada się to na diagnozę – a moja nie dopuszcza innego wniosku: wypalenie u dzieci się nasila.

W kroku drugim jeszcze raz, bardziej szczegółowo, zajmuję się objawami, ponieważ ważne jest, żebyś zrozumiała, jak dochodzę do konkluzji, czyli do mojej diagnozy. Jakie inne zaburzenia wchodzą w grę? Przeprowadzam rozpoznanie różnicowe, żeby dla wszystkich było jasne, jak pewny jestem moich wniosków. I oczywiście rodzice i otoczenie muszą mieć możliwość przemyślenia tematu w odniesieniu do własnego dziecka i zastanowienia się, na ile diagnoza wypalenia jest prawdopodobna również u niego.

Potem w mojej głowie zagościło pytanie, dlaczego u naszych dzieci pojawia się wypalenie? Odpowiedź nie jest prosta, ale chcę cię poprowadzić drogą, którą sam przebyłem, by zrozumieć, co się właściwie dzieje. Patrzę w przeszłość i staram się na jej podstawie opisać aktualny rozwój wypadków. Dlatego nie mogę zamykać oczu na to, że przenikająca wszystko, nastawiona na wydajność ekonomizacja naszego społeczeństwa prowadzi do powstawania struktur, wartości i procesów, które – jeśli będą postępować – odstawią znaczący odsetek dzieci i nastolatków na bocznicę. Dzieci, które nie nadążą. Mimo posiadanego potencjału intelektualnego. I emocjonalnego. Tym, czego im brakuje, jest mechanizm ochronny, który zadziała w obliczu zbyt wysokich wewnętrznych i zewnętrznych wymagań. Przyczyny są złożone, ale możemy i musimy sprawić, by wypalenie przestało atakować. I musimy zadbać o to, by ci, których już dopadło, zostali szybko i skutecznie zdiagnozowani i poddani terapii.

Obarczanie odpowiedzialnością „społeczeństwa” jest dalece niezadowalające, dlatego w ostatniej części zajmuję się konkretną „terapią”. Nie chcę bowiem wcale przeklinać czy wręcz dążyć do zlikwidowania panującej w społeczeństwie presji osiągnięć i sukcesu. Niemniej potrzebujemy reorientacji. Bliską mi próbą rozwiązania problemu jest to, by najpierw zakwestionować wartości, które przekazujemy. Jako społeczeństwo musimy inaczej rozłożyć akcenty, by zahamować choroby z wyczerpania, których przykładem jest wypalenie. Musimy też odpowiedzieć na pytanie, jak każdy z nas może zapobiec faktycznemu lub grożącemu wypaleniu u siebie i u własnych dzieci. W pierwszej kolejności nie chodzi mi o profesjonalną pomoc lekarską, ale staram się opisać, co każdy z nas, każda rodzina może zrobić, by uchronić przed depresją z wyczerpania własne dzieci – i rodziców.

Podczas pisania tej książki często musiałem bić się w piersi. Coś, czego wypowiedzenie czasami tak łatwo mi przychodzi – chętnie w krótkich wywiadach – chciałem opracować tu dogłębnie. A jednak muszę przyznać, że pokazuję jedynie zarys i nie jestem w stanie wyczerpująco omówić wszystkiego, co wpływa na dziecięcą psychikę. Niektóre zagadnienia pozostają nietknięte i muszą zostać przez czytelników uzupełnione – w wewnętrznym dialogu, ale przede wszystkim w ogólnospołecznej dyskusji, którą powinniśmy pilnie zainicjować. Pytania, które pragnę zadać, brzmią: Jakie dzieci chcemy mieć? Jakie wartości chcemy im przekazać? Jakiej edukacji oczekujemy i w jakich ludzi ma ona zamienić nasze dzieci? Jak wyglądają szkoły, z których nasze dzieci wyjdą zadowolone i mądre, by iść dalej w świat?

Proces pisania mnie nie uspokoił. I tak bardzo, jak czuję się zadowolony i szczęśliwy, patrząc na większość dzieci, tak bardzo niepokoją mnie te, które wykluczamy. Jakie wartości im przekazujemy? Czy są to te właściwe? Czy pożądane przez nas wartości są pustymi hasłami – a w rzeczywistości dajemy dzieciom na drogę zupełnie inny przekaz?

Jestem ciekaw dyskusji, którą wywoła ta książka. W napięciu czekam na konstruktywną dysputę dla dobra naszych dzieci – walkę o ich lepszy, zdrowszy rozwój – bez wypalenia.

Dzisiejsze dzieci są wspaniałe: otwarte, gotowe do poświęceń, kompetentne społecznie, refleksyjne – mógłbym tę listę ciągnąć jeszcze długo. Przez całą moją dotychczasową karierę to dzieci prowadziły mnie za rękę – po tym, jak zrozumiałem, że powinienem za nimi podążać. To zaproszenie do ich życia zamieniło się dla mnie w wyprawę, w której nieustannie, każdego dnia pojawiają się nowe odkrycia, nowe zrozumienie i zaskakujące dzieci. Gdy taka pozytywna ciekawość i zachwyt spotkają się z szacunkiem, wyłania się wspólna droga pełna zadowolenia i perspektyw, mimo że rezultat czasami musi pozostać skromny.

Skoro dzieci są takie kompetentne, skąd bierze się ta niemilknąca krytyka? Nasze społeczeństwo z każdym powtórzeniem opinii na temat zaburzonych dzieci coraz bardziej się utwierdza, że jest ona zasadna. I choć wszyscy zgodnie tę opinię potwierdzają – media, współpracownicy, nauczyciele i zaprzyjaźnieni rodzice – to jeszcze wcale nie znaczy, że mają rację. Nagle całe pokolenie zostaje postawione pod pręgierzem. Świadomie nie chcę tego zrobić w tej książce. Wręcz przeciwnie – mnie napędza troska o to, dlaczego na tym coraz wspanialszym świecie coraz więcej dzieci załamuje się pod presją, którą same na siebie wywierają, żeby sprostać wypowiedzianym lub niewyartykułowanym wymaganiom otoczenia.

Moje codzienne intensywne i poruszające spotkania z dziećmi uczą wdzięczności i pokory. Wdzięczności za otwartość i zaufanie, z jakimi dzieci się do nas zwracają. Pokory, ponieważ uzmysławiają nam, kim z odrobiną cierpliwości i uważności możemy je uczynić. Pokora pojawia się także czasami w kontekście dostrzeżenia granic. W przypadku dzieci dorastających w niezmienialnych warunkach. Zmiany nie zachodzą w ciągu jednej nocy, ale czasami wystarczy pierwszy impuls… I jak bardzo muszę żyć z nieszczęściem, które przeżywają i znoszą „moje dzieci”, tak bardzo czuję się upoważniony do tego, by je chronić i przywrócić życiu. Zadbać o godne warunki. To długa droga. Musimy jeszcze wiele zrobić. Dla naszych dzieci. Dla naszej wspólnej przyszłości.

Wyniki badań

Burnout – wypalenie – kojarzy się z ludźmi w drugiej połowie zawodowego życia, którzy szukają pomocy, wyczerpani i depresyjni. Jest jedną z najbardziej gorących diagnoz naszych czasów. Może dotyczyć każdego, nierzadko słyszymy o tym zaburzeniu u kogoś sławnego. U gwiazd. Może równie dobrze dotknąć kolegę z pracy, który nagle potrzebuje przerwy. Żeby się wypalić, trzeba być dorosłym, przepracować kilka lat i się przemęczyć. Tak do tej pory wszyscy myśleliśmy i trwaliśmy w przekonaniu, że dzieci i młodzieży to nie dotyczy, ponieważ dzieciństwo jako takie chroni przed wypaleniem. Dzieci mają przecież zapas sił. Przywołujemy wspomnienie w naszym odczuciu niekończących się wakacji. Baraszkowanie. Wolność. Dzieciństwo, które jest okresem szczęśliwym. Nasze dzieci z całą pewnością mają mnóstwo siły i troski ich nie dotyczą.

O tym, że dzieci – około 20% ogółu – cierpią na zaburzenia psychiczne, wiem jako psychiatra zajmujący się dziećmi i młodzieżą od 27 lat. Ale i ja jeszcze kilka lat temu uważałem, że wypalenie w tym okresie nie występuje. Wtedy ani w poradni, ani w klinice po prostu nie spotykałem takich pacjentów. Diagnoza „wypalenie” nie zaprzątała moich myśli, ponieważ wychodziłem z założenia, że chodzi o chorobę, która nie dotyka dzieci, podobnie jak otępienie starcze.

Do czasu. Jakieś pięć lat temu same dzieci i ich objawy pokazały mi, że się mylę. Najpierw sądziłem, że to niemożliwe. Tak jak wcześniej większość objawów diagnozowałem jako przejawy depresji – dzisiaj wiem, że moje diagnozy były częściowo błędne.

Martwi mnie to. Najpierw chciałem te myśli od siebie odsunąć, dostrzegałem pojedyncze przypadki, których nie łączyłem. Ale jeżeli pracuje się z dziećmi w sposób odpowiedzialny i pełen szacunku, to jest się również zobowiązanym do dostrzegania zmian i odpowiedniego kategoryzowania obserwowanych przemian. Dlatego jako odpowiedzialni dorośli musimy zająć się objawami pokazywanymi nam przez nasze dzieci. Musimy stawić czoła zjawisku wypalenia wśród dzieci i młodzieży. Musimy uświadamiać i zadbać o szybką, skuteczną terapię. I musimy się pilnie zastanowić, co możemy zrobić, żeby zmniejszyć wyczerpanie naszych dzieci i w ten sposób doprowadzić do stanu, w którym diagnoza wypalenia nie będzie już potrzebna.

Wybiegam za daleko. Najpierw pojawił się ten moment, w którym dzieci same – poprzez swoje skargi i objawy – pokazały mi, że zaszła ważna zmiana. To staje się jasne już po jednym dniu w mojej poradni. Przychodzi do mnie pięcioro dzieci i nastolatków w różnym wieku. I może trzeba je wszystkie poznać, jedno po drugim, by zrozumieć skalę zjawiska, z którym mamy do czynienia jako psychiatrzy dziecięcy.

Anna (16 lat)

Anna wita się ze mną w tym samym czasie co jej mama. Jest ładną wysoką dziewczyną z długimi blond włosami, ubraną ze smakiem, bez modowej przesady, trochę za mocno umalowaną i z jednej strony adekwatnie ciekawą, z drugiej nieśmiałą i zachowującą się z rezerwą. Na pytania, co ją do mnie sprowadza i czy uważa, że wybór psychiatry od dzieci i młodzieży jest trafny, dziewczyna się waha i patrzy zmieszana na matkę. Ona też tak dokładnie nie wie – odpowiada. I naprawdę sama sobie zadaje pytanie, po co właściwie jest ta wizyta w moim gabinecie. Zgodziła się, gdy matka ją umawiała, ale teraz, kiedy tu przede mną siedzi, wydaje się jej to przesadą.

Przesadą? Co jest przesadą? Pytam raz jeszcze, innymi słowami: co było inaczej kilka tygodni temu, kiedy wizyta była umawiana?

Na pierwszy rzut oka nic w Annie nie wzbudza podejrzeń. Gdyby ktoś spotkał ją na ulicy albo w szkole, nie wpadłby na to, że potężne problemy mogą doprowadzić tę dziewczynę do gabinetu psychiatry. I chociaż doskonale wiem, że po większości dzieci i młodzieży zupełnie nie widać, czy borykają się z kłopotami i problemami psychicznymi albo wręcz z jakimi, to jednak Anna i sprawiane przez nią wrażenie całkowitego braku jakichkolwiek odstępstw od normy wysuwające się na plan pierwszy nieco odstają od tego znanego mi obrazu. Wydaje się, że absolutnie nic z tego, co ją do mnie sprowadza, nie może ujrzeć światła dziennego. Trochę tak, jakby brak jakichkolwiek odstępstw od normy, całkowita normalność były dla niej czymś w rodzaju przykazania. Jej makijaż jest jak maska i nasila moje pierwsze wrażenie, któremu w dziwny sposób towarzyszyło odczucie wysiłku. Wysiłek ten nie wiązał się jednak z moim kontaktem, moją pracą z Anną, ale dość szybko nabrałem pewności, że chodzi o przeciwprzeniesienie – Anna wyzwala we mnie jej własne uczucia. To ma dla mnie wartość diagnostyczną: doznaję takich samych przeżyć jak dziewczynka, która stara się o normalność i już podczas pierwszego kontaktu przekazuje mi uczucie wysiłku.

W oczach Anny stanęły łzy. Najwyraźniej jest tak zrozpaczona, że przygnębienie i poczucie braku wyjścia z sytuacji już po krótkim wstępie z mojej strony wypływają na powierzchnię. Robi się niepewna i patrzy na matkę, jakby chciała ją do czegoś zachęcić. Tłumaczę, że nie chodzi tutaj o zawstydzenie jej. Dla mnie jest niezwykle ważne, żeby od samej Anny, jej słowami, usłyszeć, co ją do mnie sprowadza. Nie musi się spieszyć i oczywiście ma prawo sama zdecydować, jak szczegółowo chce odpowiadać na moje pytania. Dalej tłumaczę, że później przeprowadzę wywiad z jej mamą, w jej obecności, i wskazuję, że jeżeli chce coś omówić bez udziału matki, wystarczy, że mi o tym powie.

Taki wstęp jest dla mnie ważny, ponieważ jak wszystkie inne dzieci i młodzież, tak i Anna nie powinna w żadnym wypadku odnieść wrażenia, że wmówiłem jej jakiś problem. Oznaczałoby to bowiem, że coś poszło nie tak. Chcę mieć pewność, że dzieci nie czują się w cokolwiek wmanipulowane. Chodzi o coś zgoła odmiennego – dzieci mają się czuć u mnie tak autentycznie, jak tylko się da. W najlepszym wypadku mają mieć poczucie, że dołączam do nich tam, gdzie znajdują się obecnie. Ważne są tylko one, a nie to, żeby przed kimkolwiek cokolwiek udawać.

Po moich słowach Anna trochę się rozluźnia i opowiada. Jest w pierwszym półroczu jedenastej klasy1. Przez całą swoją szkolną karierę martwi się o osiągnięcia, chociaż właściwie nie ma ku temu powodu. Była i nadal jest dobrą uczennicą. W podstawówce wiązało się to jeszcze z radością i lubieniem szkoły, ale zaczęło się to zmieniać pod koniec gimnazjum i przede wszystkim w liceum, chociaż jej stopnie się nie pogorszyły – wręcz przeciwnie. Od ponad roku Anna nie tylko bardziej martwi się swoimi ocenami i wynikami, ale jeszcze podniosła sobie poprzeczkę. Tak to opisuje: musi się bardzo starać, ponieważ matura ze średnią poniżej 1,52 jest już „nic niewarta” i nie ma się wtedy bogatego wyboru kierunków studiów. Dziewczyna uświadamia mi, że jest bardzo pracowita i działa z rozmysłem. Zaznaczyła sobie klasówki w kalendarzu i zaczyna się uczyć z właściwym wyprzedzeniem. Rodzice wspierają ją w wysiłkach, ale ostatnio i oni mówią jej, że nie powinna uczyć się aż tak intensywnie. To nic jednak nie daje, bo – jak mówi Anna – to nie oni muszą iść na studia. Ona nie uważa, że przesadza. Niestety nie jest na tyle mądra, żeby wszystko jej przychodziło ot tak. Ona musi zapracować na swój sukces.

Od kilku miesięcy cierpi na poważne kłopoty z zasypianiem, ma problemy z koncentracją uwagi, które wszystko pogarszają, i czasami dręczą ją prawdziwe ataki płaczu i „spazmy”. Jest wtedy zrozpaczona, jednocześnie smutna i wściekła. Co wieczór leży w łóżku i właściwie czuje się wystarczająco zmęczona, żeby zasnąć, ale gdy tylko się położy, myśli zaczynają krążyć. Rozmyśla nad tym, czy uczyła się wystarczająco dużo, i opanowuje ją lęk, że to za mało. Wyobraża sobie czarne scenariusze własnej przyszłości. Potem przewraca się z boku na bok i o wpół do drugiej w nocy wciąż gapi się na zegar. Budzi się zdecydowanie przed sygnałem budzika, o wpół do siódmej, wykończona, i wstaje właściwie tak samo wyczerpana jak przed zaśnięciem. Rano ma okropny humor, jest ponura i nie można się do niej odezwać. Długo stoi przed lustrem, żeby wykonać staranny makijaż. Dzięki niemu jakoś się trzyma.

Podejmowane przez rodziców próby uspokojenia jej złoszczą ją i sprawiają, że dziewczyna czuje się całkowicie niezrozumiana. Anna jest z siebie niezadowolona i nie może się pozbyć myśli, że musi wszystko osiągnąć sama. W ciągu ostatnich tygodni całkowicie wycofała się z kontaktów z przyjaciółkami. One już nawet nie próbują jej pocieszać i zabierać na wspólne wyjścia czy imprezy. Życie towarzyskie Anny poszło w odstawkę. „Nie ma czasu” także dla chłopców. Wszelkie próby zbliżenia się do niej odrzuca z przestrachem, tłumacząc, że wtedy będzie miała jeszcze mniej czasu na naukę. I gdzieś głęboko w środku Anna w siebie wątpi, uważa, że jest zbyt głupia i leniwa. Tylko czasami, niczym błyskawica, pojawia się myśl i przez krótką chwilę dziewczyna rzeczywiście dostrzega, że wpadła w błędne koło pracy i niczym chomik w kołowrotku próbuje nadążyć. Ale im więcej się stara, tym jest gorzej.

Do wszystkiego doszły jeszcze kłopoty z apetytem, co prowadzi do dalszych spięć dziewczyny z mamą. Pani A. boi się, że Anna może zachorować na anoreksję, tak wiele słyszy o tej chorobie, która jest postrachem każdej matki. Dlatego pani A. często nie wierzy, kiedy Anna mówi, że nie jest głodna. Żądania matki, żeby więcej jadła, są kolejną kłodą rzucaną dziewczynie pod nogi w tym życiu naznaczonym wysiłkiem i wyczerpaniem.

Warunki życiowe Anny

Często proszę dzieci i młodzież o bardzo dokładny opis tego, jak żyją. Dlatego czasami można odnieść wrażenie, że byłem u nich w domu. Oto co Anna mi opowiedziała: mieszka z rodziną w czteropokojowym mieszkaniu w dzielnicy niedaleko centrum. Urządziła swój pokój nieco dziewczęco, w kolorach różu, z różową narzutą na łóżku, obrazkami zwierząt na ścianach, małym fotelem z różową narzutą i małym biurkiem. Zawsze panuje tam porządek – o to u Anny nie trzeba się martwić. Na łóżku leżą pluszaki, które codziennie układa od nowa. Gdy Anna nie siedzi przy biurku, najchętniej leży na łóżku i słucha muzyki albo zajmuje się swoim telefonem.

Anna nie lubi pokazywać się nieumalowana. Ma wrażenie, że musi jakąś część siebie ukryć, poza tym bez makijażu czuje się brzydka i nie do pokazywania. Nie ma w niej nic, z czego Anna byłaby naprawdę zadowolona. Co rusz wpada w spiralę samoobwiniania się i smutku, dużo płacze i próbuje sobie to wytłumaczyć, zrzucając w duchu winę na rodziców, co natychmiast prowadzi do kolejnych wyrzutów sumienia. Życie Anny toczy się wokół szkoły. Po powrocie do domu dziewczyna pospiesznie coś przełyka, żeby zaraz znaleźć się przy biurku. Krótkie przerwy na balet czy lekcje gry na pianinie odbiera jako zakłócenie i spieszy się, żeby jak najszybciej znowu usiąść przy biurku. Wieczorami regularnie narasta w niej uczucie, że nie zrobiła wystarczająco dużo, wtedy też często wdaje się w „histeryczną” awanturę z matką, co potrafi przyznać, kiedy jest spokojna.

Anna jest w okresie dojrzewania, ale jej objawy wykraczają daleko poza normalne wahania nastrojów, typowe dla tej fazy rozwoju. Poza tym dziewczyna nie poddaje się i bardzo stara walczyć z ogarniającym ją przygnębieniem. To jednak jeszcze napędza błędne koło.

Rodzina Anny

Matka Anny jest prawniczką, podobnie jak ojciec, i od kiedy dzieci poszły do gimnazjum, pracuje na pół etatu w niewielkiej kancelarii. Z radością i powagą odeszła z pracy, kiedy Anna przyszła na świat, ponieważ zawsze chciała mieć rodzinę. Lubiła swoją pracę i było oczywiste, że kiedy tylko dzieci będą wystarczająco duże, wróci do zawodu. Chociaż pierwsze lata z dwójką dzieci spędzone w domu były bardzo męczące, pani A. nigdy by z tego doświadczenia nie zrezygnowała. Pani A. prezentuje się jako osoba głęboko zadowolona i szczęśliwa, że ma zdrowe dzieci, dobrze się rozwijające i niesprawiające kłopotów. Również dwa lata młodszy od Anny brat dobrze sobie radzi. Jest bardzo wysportowanym przeciętnym uczniem gimnazjum, jego szkolne osiągnięcia są trochę poniżej dokonań siostry, na poziomie dobrym. Anna relacje między rodzeństwem opisuje jako serdeczne, z normalnymi konfliktami. Tylko ostatnio brat trochę się irytuje, że Anna „ma focha”. Pani A. opisuje swoje małżeństwo jako szczęśliwe. Rodzice Anny poznali się podczas studiów. Mąż był i wciąż jest tym wymarzonym mężczyzną. Temat podziału obowiązków wieczorami i w dni wolne jest między małżonkami drażliwy, i to coraz bardziej. Według pani A. to nie jest dobra sytuacja, że w poradni jest „znowu” sama. Mąż nie ma wprawdzie nic przeciwko, ale nie do końca rozumie powagę problemów swojej córki. Pani A. robi sobie wyrzuty, że nie dostrzegła objawów Anny na czas. Poza tym zadaje sobie pytanie, na ile ona sama mogła się przyczynić do tego, że Anna czuje się tak źle.

Diagnoza

Anna ujawnia wszelkie oznaki depresji z wyczerpania. Od tak dawna tak bardzo się stara, że utrwaliły się już u niej zaburzenia snu i łaknienia, zwątpienie w siebie, wyczerpanie oraz silne wahania nastroju. Z punktu widzenia diagnozy ważne jest, że nie ma wskazówek przemawiających za depresją pierwotną albo za tym, że nastrój dziewczynki jest wynikiem czynników zewnętrznych. Duża potrzeba osiągnięć – która sama w sobie nie jest ani zła, ani patologiczna – sprawiła, że Anna w obliczu rzeczywistej presji sukcesów wpadła w stan trwałego wyczerpania, co ostatecznie doprowadziło do rozwoju pełnego obrazu depresji, w tym przypadku depresji z wyczerpania. Depresja z wyczerpania to właściwy termin na określenie popularnego zjawiska wypalenia.

Ważne jest, żeby Annie i jej rodzinie dokładnie wytłumaczyć, co oznacza zespół wypalenia: Anna sama nie da rady pozbyć się objawów, nie pomoże jej w tym również rodzina. Wskazywanie, że powinna robić mniej, nic nie da, tak samo jak rada, że i słabsza matura wystarczy, żeby zrobić coś ze swoim życiem.

I tak oto mam pierwszy przypadek wypalenia tego dnia. Teraz muszę się zastanowić, jak chcę podejść do terapii – terapii zaburzenia, które oficjalnie jeszcze nie zostało opisane diagnostycznie. Wkraczam na nieznany teren. Pierwsze kroki nacechowane były niepewnością – ale od tamtej pory pomagałem już tak wielu dzieciom i nastolatkom z wypaleniem, że wiem, jak można to zrobić szybko i skutecznie.

Terapia

W tej sytuacji jest ważne, żeby tak dobrze i szybko, jak to tylko możliwe, złagodzić objawy depresji, ponieważ depresje mają tę nieprzyjemną właściwość, że same się wzmacniają (objawy depresji wzmagają objawy depresji) i szybko przechodzą w stan przewlekły. Poza tym Anna, ze względu na stopień nasilenia depresji, raczej nie nadaje się na psychoterapię. Dlatego najpierw postępuję tak jak w depresji o umiarkowanym natężeniu i przepisuję lek o działaniu nasennym i przeciwdepresyjnym, a więc stabilizujący nastrój. W ten sposób najpierw zadbam o wyregulowanie snu dziewczyny, aby przynajmniej mogła zaczynać dzień wypoczęta. To ważne, by nie wpadała coraz głębiej w depresję z wyczerpania. Tego nie da się z równą skutecznością osiągnąć żadną inną metodą. Dbam, by przepisywać leki, które nie uzależniają, żebyśmy w dalszym przebiegu terapii mogli myśleć o przejściu na „normalne” antydepresanty.

Dlaczego od razu leki? Nie da się inaczej?

Pytania