Przystań skuta mrozem - Marta Gidyńska,Barbara Granops ,Marta Choińska-Młynarczyk,Paula Rumanowska,Marta Kogut,Marta Ołpińska,Justyna Sosnowska - ebook
NOWOŚĆ

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Zima potrafi być piękna, groźna, tajemnicza, ale przede wszystkim pełna magii. W siedmiu opowiadaniach autorek Przystani z Książką znajdziecie zarówno postapokaliptyczne wizje, jak i świąteczne klimaty, a każde z nich odsłania inne oblicze zimy.

Co przyniesie pierwszy dzień zimy pełen siostrzanych emocji? Jakie sekrety kryje lodowa wyspa, która stała się kolebką nowego kultu? Kto odważy się stawić czoła śnieżnym potworom i przerwać cykl? W jakie tarapaty wpadnie pracoholik w noc przełomu mileniów? Co zobaczy nierzetelny narrator w świętach przyszłości? Dokąd zaprowadzi wyprawa przez krainę wiecznych mrozów? I co wyniknie z tajnej narady świątecznych legend w jednej warszawskiej galerii?

Odpowiedzi czekają na kartach antologii "Przystań skuta mrozem". Daj się porwać zimie, bo nawet pod najgrubszą warstwą lodu może tlić się magia.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 222

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marta Kogut

Pierwszy Dzień Zimy

Gasnąca twarz siostry powracała za każdym razem, gdy Yesabelle zamykała oczy. We wspomnieniu ciemne żyłki malujące się pod cienką niczym pergamin skórą nadawały Derinie upiornego wyglądu. Jakby była martwa za życia. Yes nie rozumiała, jak osoba pełna energii mogła tak szybko stać się niezdolna do żadnego ruchu.

Yesabelle westchnęła i usiadła na łóżku. Przesunęła dłońmi po zaspanej twarzy i ziewnęła. Minęło już południe, ale i tak była wykończona i najchętniej nie wychodziłaby z łóżka. Nie umiała się przedrzeć przez ciężką mgłę, która spowijała umysł po źle przespanej nocy. Derina nawiedzała ją w snach – tak było i tym razem. Siostra próbowała coś powiedzieć, ale gdy otwierała usta, nie wypływał z nich żaden dźwięk.

Zmęczona dziewczyna powoli wstała i spojrzała na ubrania leżące na pufie przy toaletce. Nie miała siły ich zakładać. Normalnie matka nie pozwoliłaby jej wyjść z pokoju w koszuli nocnej, ale odkąd straciła najstarszą córkę, ledwie zauważała obecność pozostałych domowników.

Yes zamknęła oczy, przypominając sobie ten straszny dzień, w którym siostrę przywieziono powozem z herbem króla na drzwiach. Ledwie ją wtedy poznała – choroba tak szybko postępowała, że zabierała ze sobą cały jej blask. Zwykle platynowe, lśniące włosy stały się suche i łamliwe, a oczy straciły zwyczajną wesołość.

W tamtym czasie ich posiadłość wypełnili najróżniejsi lekarze, uzdrowiciele, zielarze i samozwańczy szamani, ale nikt nie potrafił pomóc. Gdy tylko mogła, Yesabelle wślizgiwała się do pokoju starszej siostry, żeby chociaż przez chwilę potrzymać ją za coraz zimniejszą dłoń.

A teraz… teraz było po wszystkim. Derina odeszła. Po jej śmierci lustra nakryto czarnymi aksamitami, aby esencja zmarłej nie zaplątała się w we własnym odbiciu i aby mogła przejść za zasłonę świata. Chociaż od pogrzebu minęło kilka miesięcy, nikt się nie zatroszczył, by pozbierać wszystkie materiały.

Całun w pokoju Yesabelle okrywał zwierciadło tylko do połowy. Spojrzała na nie. Z odbicia wyzierała blada twarz, otoczona ciemnymi, splątanymi włosami opadającymi na ramiona, zupełnie innymi niż te u jej matki i sióstr.

Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. Drgnęła i poszła otworzyć. Doskonale wiedziała, kogo tam zastanie. Nie myliła się, przed nią stała Maria – jej młodsza, dziewięcioletnia siostra. Jasne włosy miała nieuczesane i również była w koszuli nocnej, boso.

– Dzisiaj Pierwszy Dzień Zimy i pomyślałam… – Maria wlepiła w Yes wielkie oczy. – Chciałam pójść do mamy, ale trochę się boję – szepnęła i rozejrzała się na boki.

Yesabelle westchnęła.

– A tata? – zapytała, chociaż doskonale znała odpowiedź.

Młodsza siostra pokręciła głową, na co starszą zakłuło w piersi. Nie tylko matka mocno przeżyła śmierć Deriny. Ojciec również zmienił się po jej odejściu i nie dogadywała się z nim już tak dobrze, jak dawniej. Pamiętała, jak ojciec jeszcze przed odejściem najstarszej córki ściskał ją za ramię, kiedy pokazywał jej nowe beczki w chłodnej piwniczce winnicy. Czasami pozwalał wybić jej wybić rozgrzanym stemplem szczep wina na wiekach. Zamknęła oczy i na krótką chwilę znowu trzymała go w dłoni, a do jej nozdrzy docierał zapach rozgrzanego metalu i palonego drewna. Odkąd straciła siostrę nie przekroczyła granicy winnicy. Nie chciała jednak teraz tego rozważać, tylko skupiła się na Marii.

– No dobra, jadłaś śniadanie? – zapytała, na co dziewięciolatka pokręciła głową. – To zjemy i zajmiemy się przystrajaniem salonu, co ty na to?

Dziewczynka się rozpogodziła i ochoczo pokiwała głową. Yes odetchnęła z ulgą.

***

Pierwszy Dzień Zimy zawsze hucznie obchodzono w rodzinie Yes. Nie była pewna, skąd wywodził się zwyczaj świętowania, ale każdego roku zasiadali do wspólnej kolacji, a później razem spędzali wieczór na snuciu opowieści. W blasku świec ustawionych na meblach łagodny głos jej matki płynął niczym okręt na spokojnym morzu, niosąc ze sobą najbardziej niestworzone historie. Yesabelle uważnie wsłuchiwała się w każde jej słowo i wyobrażała sobie, że bierze udział w opisywanych przygodach. Derina często łapała ją wtedy za dłoń, a ich palce splatały się razem, jakby były jednością.

Rodzice zawsze dbali o przyozdobienie całej posiadłości na tę wyjątkową noc. Yesabelle uwielbiała przygotowania i czas spędzany z siostrami, zanim Derina została dwórką królowej i wyjechała do stolicy.

Myśląc o tym, Yes zacisnęła palce na materiale koszuli nocnej. Dlaczego rodzice pozwolili jej siostrze na wyjazd? Nie ufali mieszkańcom pałacu, a mimo to puścili ją wprost do paszczy lwa.

To tam zachorowała, a później… już nie dało się jej pomóc.

Yes potrząsnęła głową, aby uciec wspomnieniom. Uśmiechnęła się do Marii, która próbowała rozplątać kolorowe wstążki. Kucnęła przy niej i wyciągnęła drugi zwitek różowo-niebieskich tasiemek. Przesunęła po nich palcem. Były gładkie, choć przy krawędziach zebrał się kurz – przeleżały cały rok na poddaszu, na którym jeszcze poprzedniego lata Yesabelle spędzała wiele godzin dziennie.

Odetchnęła głęboko i postarała się przybrać radosną minę. Miała nadzieję, że przynajmniej nie wygląda na potwornie smutną. Zamierzała sprawić, żeby ten Pierwszy Dzień Zimy był wyjątkowy dla Marii.

Siedziały razem na puszystym dywanie w salonie. Ciężkie zasłony odgradzały je od światła, więc w całym pokoju porozstawiały zapalone lampy naftowe, które zalewały wnętrze ciepłą poświatą. Po śmierci Deriny matka chciała pogrążyć posiadłość w ciemności, odzwierciedlającej żałobę i poczucie straty. Na początku Yes wspinała się na stołki i odciągała kotary, aby wpuścić trochę dziennego blasku, ale kobieta szybko je zaciągała, gdy tylko zobaczyła prześwity z dworu. Yes w końcu przestała próbować. Teraz nie była nawet pewna, czy pada śnieg, jak co roku o tej porze. Tkwiły z Marią odcięte od świata, jakby i ich życie się skończyło razem z ostatnim oddechem starszej siostry.

W kominku trzaskał ogień, dodając pokojowi tak bardzo potrzebnej przytulności, a pod przeciwną ścianą na komodzie leżały ozdobne kosztowności przekazywane z pokolenia na pokolenie. Pod zasłoniętym oknem stał okrągły stół z krzesłami, przy którym kiedyś jedli wspólne posiłki. Teraz mebel pokrywała warstwa kurzu.

Krzesło najbliżej okna, na którym zawsze siedziała Derina, stało samotnie, jakby wciąż czekało na jej powrót. Yes wpatrywała się w nie z rosnącą gulą w gardle. Przy każdym wspólnym posiłku były blisko siebie: po porannym spacerze po plaży, gdy ich stopy wciąż oblepiał gładki piach, po naukach z guwernantką albo po dniu spędzonym osobno.

Uciekła od wspomnień, od których robiło jej się ciemno przed oczami. Na chwilę je zamknęła i odetchnęła głęboko.

Derina odeszła, ale Maria była obok – jeszcze zbyt młoda, żeby zająć się sama sobą. Skoro Yes nie udało się ochronić starszej siostry, musiała upewnić się, że młodszej nie spotka żadna krzywda.

Zmierzwiła jej jasne włosy, na co Maria zaśmiała się radosnym, dziecięcym śmiechem. Szybko zamilkła, tak jakby uświadomiła sobie, co właśnie się stało. Od kilku miesięcy w ich domu panowała ogłuszająca cisza. Obawiała się wydać jakikolwiek głośniejszy dźwięk, aby nie zburzyć przygnębiającej atmosfery.

Yes przełknęła ślinę, a coś zacisnęło się na jej sercu. Śmianie się w tym domu już zawsze będzie czymś niewłaściwym.

Jej dłonie zadrżały, gdy wysypała resztę wstążek na podłogę. Jeszcze rok temu o tej porze cała posiadłość była wystrojona od góry do dołu, a w powietrzu unosił się zapach korzennych przypraw i maślanych ciasteczek.

Nie powinna do tego bezustannie wracać. Wiedziała, że nie przyniesie jej to niczego dobrego, a jedynie tęsknotę za minionym. Podobnie jak Maria potrzebowała świątecznego dnia, żeby poczuć, że wciąż żyją i nie utonęły w bezkresnej pustce pochłaniającej dom.

– Musimy je wszystkie rozplątać, a wtedy zrobimy piękne kokardy. – Starała się brzmieć radośnie, ale coś ściskało jej gardło na samą myśl, że już nigdy nic nie będzie takie jak wtedy.

– Potrzebujecie czegoś, moje drogie?

W progu pokoju pojawiła się gosposia. Posłała dziewczętom wymuszony uśmiech. Opatulała się grubym płaszczem, a na głowie miała filcowy kapelusz.

– Wasza matka kazała mi już iść do domu. – Wokół jej oczu pojawiły się zmarszczki. – Poradzicie sobie same?

Yes zerwała się na równe nogi i podbiegła do niej.

– Nie możesz zostać z nami na wieczór?

Mogła zająć się przystrojeniem pokoju, ale jak miała jedynie z Marią przygotować kolację? Nie wiedziała nawet, jak prawidłowo podpalić ogień w wielkiej żeliwnej kuchni. A najgorsze wydawało się jej, że bez kobiety zostaną zupełnie same.

– Przykro mi. – Twarz gosposi złagodniała. – Ale zostawiłam wam kilka przekąsek w kuchni. Poradzicie sobie?

Yes pokiwała głową, nawet jeśli miała ochotę prosić ją, żeby została.

– Zobaczymy się rano. – Gosposia musnęła jej policzek opuszkami, pomachała do Marii i wyszła.

– W takim razie musimy wszystko szykować same, ale damy radę, prawda? – rzuciła Yesabelle i wróciła do siostry. Starała się wyglądać na pewną siebie.

Zaczęła rozplątywać wstążki z nową pasją, jakby od tego zależało ich życie. Później znajdą pozostałe stroiki: kolorowe świece, dzwoneczki i haftowane płatki śniegów. Kilka z nich niedługo przed śmiercią zrobiła Derina i jeszcze nigdy nie były nigdzie zawieszone.

– A jeśli mama będzie zła?

W oczach Marii pojawiły się łzy. Yes odgarnęła jasne włosy z twarzy dziewczynki.

– Dlaczego by miała? Na pewno się ucieszy, gdy wszystko będzie wyglądało jak dawniej – zapewniła, chociaż domyślała się, że kobieta nie będzie miała okazji tego zobaczyć. Musiałaby wyjść z sypialni, a to ostatnio było dla niej zbyt trudne.

Dziewczynki zawiązały kokardki ze wstążek i rozpakowały resztę stroików. Yesabelle zawiesiła ozdoby na wszystkich wyższych miejscach w salonie: na gałkach górnych szafek i przy karniszach ciężkich zasłon.

Ustawiły świeczki na stole i komodach, a płatki powiesiły nad kominkiem, w którym ogień już zaczął dogasać. Nadchodził wieczór, który kiedyś spędzali w rodzinnym gronie, jednak dzisiaj ojciec nawet nie wrócił do domu. W końcu obie skuliły się na kanapie, gdzie jadły przyniesione z kuchni tartaletki i cicho rozmawiały.

– Co wy robicie?

Matka stanęła w progu i spiorunowała je wzrokiem. Nie krzyczała, mówiła cichym i opanowanym głosem. Następnie rozejrzała się po pokoju, aż ostatecznie jej oczy spoczęły na rozwieszonych płatkach śniegu.

Yes ścisnęło w żołądku. Wolałaby, żeby Donna okazała jakiekolwiek emocje, nawet złość lub histerię. Na widok pustki malującej się w oczach rodzicielki dziewczyna dostawała gęsiej skórki.

– Próbowałyśmy przygotować wszystko na obchody Pierwszego Dnia Zimy – odpowiedziała Yesabelle i spojrzała na matkę wyzywająco. Wstała z kanapy i podeszła do niej z myślą, że skoro kobieta nie zamierzała im pomóc, mogłaby przynajmniej nie przeszkadzać.

– Sądziłyśmy, że może spędzisz z nami trochę czasu, gdy wszystko będzie tak jak dawniej. – Głos Marii drżał, a w jej oczach rozbłysły łzy. – Mogłybyśmy zrobić kakao i…

– Deriny już nie ma, nic nie będzie jak dawniej.

Matka szybkim krokiem podeszła do kominka i chwyciła haftowane płatki. Zacisnęła palce, jakby trzymała coś więcej niż tylko ozdoby. Jednym ruchem zerwała je z haczyków i cisnęła na ziemię. Wyszła z pokoju z głośnym tupaniem. Maria chciała pobiec za nią, jednak Yes ją przytrzymała.

– Ale my jesteśmy – wyszeptała. Zerknęła na siostrę. – Nie przejmuj się nią… Spędzimy ten wieczór razem. – Poprowadziła ją z powrotem na kanapę i rozejrzała się po pokoju. Zagryzła usta, zastanawiając się, czym mogłaby zająć myśli siostry. – Pamiętasz, jak zawsze prosiłaś, żebym ci pokazała, jak należy wróżyć?

Maria pokiwała głową, ale zrobiła to jakby od niechcenia. Chwyciła jedną z poduch z frędzlami i zaczęła je skubać palcami, tak jak często robiła to Derina. Yesabelle przełknęła ślinę i uciekła spojrzeniem.

– Poczekaj tu, przyniosę karty – oznajmiła zduszonym głosem.

Boso wbiegła na piętro, ale zamiast skierować się do swojego pokoju, skręciła w drugi korytarz. Zastanawiała się przy tym, czy Maria, gdy dorośnie, będzie wyglądać tak jak Derina. Obie wdały się w matkę, więc było to prawdopodobne. Czy wtedy, patrząc na młodszą siostrę, już zawsze będzie myśleć także o starszej?

Zanim się zorientowała, zatrzymała się przed drzwiami sypialni matki. Jej serce zabiło mocniej, gdy wpatrzyła się w ciemny mahoń. Najpierw uniosła dłoń, żeby zapukać, ale po chwili ją opuściła, a coś ścisnęło ją w gardle. Jakiś głos krzyczał w jej głowie, żeby tam nie wchodziła, ale jednocześnie pojawiło się w niej nieznośne pragnienie, by znaleźć się w ramionach matki. Chciała, żeby ta mocno ją objęła, pogładziła po włosach ciepłymi dłońmi i zapewniła, że wszystko się ułoży. Że znowu staną się rodziną, a ona nie musi być dłużej silna.

Położyła dłoń na zimnym drewnie, zagryzła usta i w końcu pchnęła drzwi. Otworzyły się z cichym szmerem. Weszła do środka.

W pokoju panował straszny zaduch, jakby od wielu dni nikt nie otwierał tu okien; zasłony szczelnie zasunięto. Jedynym źródłem światła była lampa naftowa na stoliku nocnym. W jej blasku wirowały drobinki kurzu, tworząc w powietrzu drgającą konstelację.

Donna siedziała na łóżku, a wokół niej piętrzyły się wyrwane z książek strony. Leżało ich tak dużo, że nie można było nawet zobaczyć koloru pościeli pod nimi. Oczy kobiety nerwowo biegały od jednej kartki do drugiej, ale poza tym się nie poruszała. W żaden sposób nie zareagowała na wtargnięcie Yesabelle, jakby wolała udawać, że córka do niej nie przyszła.

Dziewczyna nerwowo przełknęła ślinę.

– Mamo? – wychrypiała przez ściśnięte gardło.

Weszła głębiej do pokoju i dopiero wtedy zobaczyła dziwne symbole wymalowane czarnym atramentem na podłodze. Cofnęła się, ramiona się jej spięły, a po karku przeszły ciarki.

– Mamo!

Yesabelle zacisnęła pięści i wbiła spojrzenie w kobietę, która drgnęła, ale nie podniosła głowy.

– Znalazłam sposób – wymamrotała ledwo zrozumiale.

– Sposób na co? – zapytała powoli Yes i przestąpiła z nogi na nogę.

Atmosfera w pokoju była tak ciężka, że dziewczyna miała ochotę uciec, trzasnąć drzwiami i wmówić sobie, że nigdy tutaj nie zajrzała.

Powinna wyjść, wziąć talię kart ze swojej sypialni i wrócić do Marii. Może nadal mogły udawać, że w ich domu nie stało się nic złego i cała posiadłość nie pogrążyła się w żałobie.

– Gdy tylko Derina wróci, wszystko będzie jak dawniej. – Głos matki przebił się przez myśli Yesabelle. Kobieta spojrzała na córkę rozbieganym wzrokiem. Uniosła kilka kartek do góry, jakby w nich były ukryte wszystkie odpowiedzi.

– Derina nie żyje. – Yes wzięła głęboki oddech i ze słowami więznącymi w gardle zrobiła krok w stronę łóżka. – Mamo, ona zachorowała, pamiętasz?

Donna potrząsnęła głową i Yesabelle pomyślała, że oszalała.

– Ona nie żyje! – wrzasnęła Yes. – Derina nie żyje, ale Maria i ja tak! Dlaczego… dlaczego… – urwała, gdy w oczach matki znowu pojawiła się pustka.

– Naprawię to wszystko.

Kobieta zerwała się z łóżka, a kartki rozsypały się wokół. Szarpnęła za uchwyt szafki i zaczęła z niej wyrzucać drobiazgi. Chwyciła jakąś szkatułę i z hukiem odłożyła ją na stolik. Nagły dźwięk sprawił, że Yesabelle podskoczyła.

– Mamo…

Kobieta nie słuchała. Jej oczy dziko błyszczały, gdy zaczęła wyrzucać przedmioty – niektóre ciskała na ziemię, inne wybierała i kładła na brzeg łóżka.

Dziewczyna potrząsnęła głową i wycofała się z sypialni. Serce jej waliło i łapała szybkie, nierówne oddechy. Przez chwilę stała na pustym korytarzu, aż nie usłyszała cichych kroków na schodach. Zobaczyła blond włosy Marii. Dziewczynka niepewnie wyjrzała na piętro.

– Belle, długo cię nie było…

– Zaraz przyjdę, wróć do salonu – rozkazała Yes, a jej głos zabrzmiał surowiej, niż zamierzała. Powinna zapewnić, że wszystko jest w porządku, choć tak nie było.

Dziewczynka się zawahała, ale po kilku sekundach skinęła i z opuszczoną głową ruszyła na dół.

Yesabelle nie chciała ranić siostry, ale po rozmowie z matką wciąż drżały jej ręce i nogi. Wbiła paznokcie we wnętrza dłoni, a ból zaczął wyciągać ją z otępienia. Sztywnym krokiem ruszyła do swojego pokoju, starając się wyrzucić słowa matki z głowy. Te nieznośnie wwiercały się w jej myśli. Naprawię to wszystko.

Z głośnym trzaskiem otworzyła drzwi do pokoju, jakby to one były winne nieszczęściom. Chwyciła aksamitny woreczek, w którym trzymała talię kart – dostała je na dziesiąte urodziny, a każda była małym dziełem sztuki. Jeszcze niedawno wróżyła z nich niemal codziennie, teraz leżały porzucone na półce regału.

Ich ciężar był znajomy i kojący. Odetchnęła głęboko i zakołysała się na piętach. Nie używała kart od śmierci siostry, ale może właśnie dzisiaj był odpowiedni moment, aby do nich wrócić? Przed wyjazdem Deriny z Wodoburz wróżyła jej z rozkładu trzech kart, a jedną z nich była Śmierć. Opacznie zrozumiała ją jako nadchodzącą zmianę i do dziś wyrzucała sobie, że gdyby prawidłowo odczytała zwiastun, mogłaby ocalić siostrę.

Pokręciła głową i powoli wypuściła powietrze z ust. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że je wstrzymuje. Przed oczami mignęła jej smutna twarz Marii – nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała ją naprawdę szczęśliwą.

Gdy Yes weszła do salonu, siostra siedziała skulona przy kominku. Belle szybko znalazła się przy niej i mocno ją objęła.

– Tęsknię za nią – wymamrotała Maria, a jej słowa stłumiło ubranie Yes. – Ale także… to wszystko przez nią – zauważyła. – Gdyby nie wyjechała, nie zostawiła nas…

Yes westchnęła i pogładziła dziewczynkę po plecach.

– Wiem – zgodziła się. – To nic złego, wiem, że ją kochałaś. Wszyscy kochaliśmy.

Ale z jej śmiercią także straciłyśmy swoich rodziców i dzieciństwo, pomyślała. Mocniej przytuliła siostrę i obiecała sobie, że zrobi wszystko, żeby ją chronić. Teraz to ona była najstarsza i za nią odpowiadała.

– Widziałam, że w kuchni czeka na nas więcej ciastek – zmieniła temat. – Może weźmiemy do nich mleko i pójdziemy na dach, aby patrzeć na gwiazdy?

– Nie zmarzniemy?

Maria odsunęła się od Yes. Miała zaczerwienione oczy i pociągnęła nosem. Yes wstała i złapała ją za rękę.

– Ciepło się ubierzemy. A stamtąd pięknie widać morze – przypomniała i pociągnęła dziewięciolatkę za sobą do kuchni.

Wyciągnęła ulubione kubki Marii i postawiła je na blacie z cichym stuknięciem. Złapała butelkę świeżego mleka, a w tym momencie coś huknęło w salonie. Podskoczyła, omal nie upuszczając naczynia, a serce niemal podeszło jej do gardła.

Maria krzyknęła i chwyciła Yes za łokieć. Jej drobne palce wbiły się boleśnie w skórę starszej siostry, ale Yesabelle jej nie skarciła. Odstawiła mleko i objęła ją ciasno ramieniem. Z salonu dobiegały przekleństwa matki i dźwięk tłuczonego szkła.

Mocno ścisnęła rękę siostry i pognała z nią do holu. Kątem oka zobaczyła matkę biegającą po salonie. Donna złapała wazon i cisnęła go na ziemię. Yesmyr podskoczyła ze strachu na brzęk roztrzaskującej się ceramiki i pociągnęła Marię na wyższe piętro.

Dziewczynki z trudem łapały oddechy ze strachu. Z dołu dochodziły do nich wrzaski, przekleństwa i dźwięk kolejnych rozbijanych naczyń. Słysząc każdy z tych odgłosów, Yesabelle mocniej zaciskała palce na coraz bardziej drżącej dłoni siostry. Zaprowadziła ją do jej pokoju i kazała się położyć. Sama z duszą na ramieniu ruszyła w stronę hałasów, bojąc się tego, co może zobaczyć.

Dłonie ślizgały jej się od potu na balustradzie, a nogi drżały, gdy coraz bardziej zbliżała się do źródła dźwięków. Nie była pewna, czy zdoła zejść na dół i sprawdzić, o co chodzi, czy ucieknie na górę i skuli się z Marią pod puchową kołdrą.

Yes zatrzymała się z nogą uniesioną w górze, zanim ta dosięgła parteru. Supeł zawiązał się w jej brzuchu i z trudem łapała krótkie oddechy ściśniętą w przerażeniu piersią. Chciała uciec, ale musiała być silna dla Marii. Zacisnęła zęby, błagając w myślach ojca, by w końcu wrócił do domu i wszystkim się zajął. Od śmierci Deriny ciągle znikał, bo jego ból był silniejszy niż miłość do nich. Jednak w domu nie było nikogo więcej, kto mógłby sprawdzić, co dokładnie dzieje się w salonie. Z urywanym westchnieniem postawiła stopę na podłodzę i ruszyła w stronę pokoju.

– Mamo, co robisz? – Yesabelle stanęła w progu salonu, ale nie weszła do środka.

Donna podeszła i mocno złapała córkę za dłoń. Yes dostrzegła srebrzyste odłamki strzaskanego lustra pokrywające dywan, na którym jeszcze niedawno siedziała z Marią. Wyglądały niemal jak rozbite kawałki lodu na brzegu morza.

Ozdoby, które zawieszała z siostrą przez większość popołudnia, leżały zniszczone obok. Przełknęła ślinę, widząc porozrzucane wokół strzępy wstążek, nad którymi spędziły tyle czasu.

– Powinnyście już spać. – Głos kobiety zabrzmiał szorstko. Pociągnęła córkę za sobą i nie zwolniła, nawet gdy ta zaczęła potykać się na schodach. Zaprowadziła ją na górę do jej pokoju. – Zajmij się Marią.

Yesabelle spojrzała na matkę spode łba i wyrwała obolałą dłoń. Wysunęła brodę do przodu i skrzyżowała ręce na piersi. Tyle miesięcy czekała, żeby jej matka się obudziła i w końcu dostrzegła, że one również cierpią, ale to było na nic. Za bardzo pochłonął ją własny żal, żeby mogła zobaczyć ból innych osób. Nawet własnych dzieci.

Yes także chciała, żeby Derina była z nimi. Każdego wieczoru przed zaśnięciem myślała o siostrze, przeklinała ją za to, że umarła i zostawiła je same w tym mauzoleum. Podtrzymywała wściekłość, bo wtedy mniej tęskniła.

– Maria cię potrzebuje. – Posłała matce spojrzenie pełne niekrytej pogardy i zatrzasnęła jej drzwi przed nosem. Oparła się o nie plecami i osunęła po nich na podłogę. Objęła kolana ramionami i przycisnęła do nich drżący podbródek.

Ona też jej potrzebowała, ale nie chciała tego przyznać nawet przed sobą. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Była zbyt zmęczona, by dłużej je powstrzymywać. Pozwoliła im płynąć strumieniami, tak jakby wraz z nimi miał minąć cały żal.

Usłyszała kroki na korytarzu i zrozumiała, że dopiero teraz jej matka wróciła do salonu. Pozbierała się z ziemi i weszła na łóżko, by ukryć się pod kołdrą.

***

Yes obudziła się w środku nocy. Powoli usiadła na łóżku i zmarszczyła nos, gdy poczuła woń, której nie potrafiła zidentyfikować. W pokoju było niemal całkowicie ciemno, więc dopiero po chwili zauważyła, że obok niej leży Maria. Opuściła nogi na chłodną podłogę, tak zimną w porównania do jej rozgrzanego ciała, że aż zadrżała. Czyżby znowu śniły jej się koszmary? Nic nie pamiętała, ale ostatnio niewiele nocy przesypiała spokojnie.

Sięgnęła po szklankę i zamarła z naczyniem przy ustach, bo udało jej się w końcu rozpoznać słaby zapach – tak pachniał rozgrzany wosk. Zmarszczyła brwi. Przez ciszę spowijającą ich posiadłość przedzierał się cichy śpiew matki.

Powoli odstawiła szklankę na szafkę i upewniła się, że Maria wciąż śpi. Dopiero wtedy boso ruszyła w stronę drzwi. Stawiała stopy uważnie, ponieważ nie chciała zbudzić siostry.

Czy ojciec wrócił na noc do domu, czy znowu zostawił nas same, co ostatnio zdarza się coraz częściej?, przemknęło jej przez myśl.

Wyszła na korytarz i zacisnęła pięści. To ich wina, że Derina nie żyje. Gdyby tylko zabronili jej wyjazdu do stolicy i służenia królowej, wszyscy spędzaliby dzisiejszą noc razem.

Gdy znalazła się na dole, zauważyła ciepłe światło sączące się z pokoju. Przełknęła ślinę i ruszyła w tę stronę jak zahipnotyzowana. Dotarła do połowy korytarza, gdzie posadzka stała się cieplejsza.

Drzwi do pokoju były otwarte, a Donna klęczała na jego środku. Dywan i zniszczone ozdoby, które pokrywały podłogę jeszcze kilka godzin wcześniej, zniknęły. Zastąpiły je dziwne znaki namalowane atramentem i czymś, co wyglądało jak krew. Przypominały Yes te widziane wcześniej w sypialni matki.

Wokół stały świece, a z ich knotów buchały wysokie płomienie. Yes cofnęła się i wpadła na komodę w przedpokoju, a ramki z rodzinnymi fotografiami poleciały na ziemię i rozbiły się z głośnym trzaskiem.

Matka śpiewała dalej płaczliwym głosem frazy, które dla Yes były niezrozumiałe.

Nagle wszystko umilkło, kobieta pochyliła się do przodu. Dziewczyna nerwowo zacisnęła dłonie na komodzie. Słyszała swój urywany oddech.

– Oddajcie mi moją córkę! – wrzasnęła kobieta. Płomienie świec buchnęły tak jasno, że ich jęzory polizały sufit. Nagle ogień zaczął piąć się po zasłonach.

– Mamo? – Yes ruszyła w jej stronę, ale kobietę otoczył krąg z płomieni. – Mamo!

W pomieszczeniu zrobiło się przerażająco gorąco, a płomienie pochłaniały ściany i meble niczym morze pożerające plaże podczas przypływu. Dym wypełnił cały salon i zaczął wypełzać na korytarz.

Maria została sama na górze! To otrzeźwiło Yesabelle. Zaczęła przeskakiwać po dwa schodki na raz, by jak najszybciej wrócić na piętro. Zignorowała potknięcia. Wywróciła się przed swoją sypialnią.

– Mario!

Kolano pulsowało przeszywającym bólem, ale ledwie to zarejestrowała. Wpadła do pokoju i podbiegła do ledwie co wybudzonej siostry.

– Szybko, musimy uciekać!

Pomogła jej wyplątać się z pościeli i szarpnęła do wyjścia. Nie miała czasu na delikatność.

– Co się dzieje? – zapytała Maria płaczliwym głosem. Jej palce zaciskały się na talii kart tarota.

Yes nie zwalniała i nie zamierzała się zastanawiać, kiedy siostra je wzięła. Wypadły na korytarz, obie boso. Zakaszlały, gdy uderzył w nie ciężki dym. Z każdym metrem stawał się cięższy. Oczy je szczypały, płuca paliły, gdy nabierały kolejne oddechy. Przylgnęły do siebie. Gdy dotarły do balustrady i schodów, zobaczyły błyski płomieni z dołu.

Zrobiło się potwornie gorąco i pot zaczął spływać Yes po całym ciele. Maria zanosiła się coraz mocniejszym kaszlem. Starsza z dziewczyn zacisnęła zęby; jedną ręką wciąż tuliła siostrę, drugą mocno chwyciła się balustrady. Gwałtownie cofnęła dłoń, gdy gorąc uderzył w jej skórę. Odetchnęła, co skończyło się gwałtownym napadem kaszlu, od którego kolejne łzy pociekły jej po twarzy. Zagryzła wargę tak mocno, aż na języku poczuła krew. Chwyciła balustradę jeszcze raz, mimo że ta paliła jej dłoń. Gdy zejdziemy na sam dół, od wyjścia z posiadłości będzie nas dzielić zaledwie kilka kroków, dam radę wytrzymać trochę bólu, pomyślała.

Schodziły stopień po palącym stopniu. Musiało się im udać.

Yesabelle nic już nie widziała i miała wrażenie, że od gorąca łzy momentalnie wysychają na jej twarzy. Nie miała czasu rozpaczać za matką ani za płonącym domem. Przede wszystkim nie mogła pozwolić, by coś stało się Marii. Czuła jej wątłe ciało przy swoim i tylko to pozwalało jej przedzierać się dalej.

Były już na dole, gdy pozwoliła sobie na szybkie spojrzenie w stronę salonu. Nic nie widziała, ale przypuszczała, że ich matka już dawno nie żyje. Pewnie płomienie pochłonęły ją, gdy były jeszcze w sypialni. Przełknęła gorzkie łzy.

Teraz liczyła się tylko Maria. Nie pozwoli, żeby ona również…

Nagle drzwi wyjściowe stanęły otworem, ogień wewnątrz domu buchnął nowymi płomieniami, a z sufitu oderwała się belka i spadła prosto na nie. Yesabelle w ostatniej chwili osłoniła siostrę swoim ciałem.

***

Najpierw otaczały ją gęsta, niezmącona ciemność i cisza. Miała wrażenie, że dryfuje w pustce: bez zmartwień, bólu i trosk. Ale ból w końcu wyłonił się z mroku i przeszył całe ciało dziewczyny.

Obudziła się nagle, całkowicie zdrętwiała. Było jej jednocześnie za gorąco i za zimno, a plecy i dłoń paliły ją ogniem. Ktoś ułożył ją na brzuchu.

Próbowała coś powiedzieć, ale z jej ust wypłynął jedynie niezrozumiały bełkot. Powieki były za ciężkie, żeby je otworzyć. Nie była pewna, gdzie jest ani co się dzieje, a swąd spalenizny był tak silny, że się skrzywiła.

Zewsząd dobiegały niezrozumiałe pokrzykiwania wielu osób. Z trudem zmusiła się, żeby w końcu otworzyć oczy. Leżała na welurowej ławeczce w powozie, a ktoś nakrył ją szorstkim wełnianym kocem. Głowa zapulsowała i zaszumiało jej w uszach, gdy próbowała się podnieść. Z jej piersi wydobył się długi jęk.

– Belle!

W jej ramiona rzuciła się Maria. Yesabelle jęknęła, gdy dłonie dziewczynki dotknęły oparzeń na plecach. Pociemniało jej przed oczami i na chwilę zabrakło tchu w piersi.

– Co się stało? – wydyszała.

Zamiast jej odpowiedzieć, Maria zaniosła się głośnym szlochem.

Nagle drzwi powozu się otworzyły i stanął w nich ojciec. Na twarzy i ubraniu miał ślady sadzy, a na materiale osiadł mu świeży śnieg. Zawiało i kilka płatków wleciało do środka, przeciskając się obok mężczyzny. Zawirowały i opadły na podłogę, by szybko się roztopić.

Płatki zniknęły, pomyślała. Tak jakby nigdy ich nie było. Jak Derina.

– Obudziłaś się – westchnął z ulgą.

– Co się stało? – powtórzyła i odsunęła od siebie płaczącą siostrę.

– Był pożar.

Wszystkie wspomnienia uderzyły w nią na raz. Skuliła się na ławce i przycisnęła dłonie do piersi. Płonący krąg świec, znikająca w nim matka. Korytarze wypełnione ciężkim dymem, jej próba ucieczki z Marią…

Ktoś musiał wyciągnąć je z pożeranej przez ogień posiadłości. Tylko jakim cudem przeżyły?

– Gdzie… gdzie ty byłeś? – Spojrzała na niego, ale on uciekł wzrokiem. Nie było go. Zostawił je same.

– Belle, musiałem wyjść, nie mogłem… – Urwał, jakby zrozumiał co zamierzał powiedzieć. Wciąż patrzył w ziemię.

Yes potrząsnęła głową. Głupie łzy cisnęły jej się do oczu, a w gardle pojawiła się ogromna gula. Z trudem przełknęła ślinę.

– Zostawiłeś nas – wycedziła przez zęby.

Wciąż była nastolatką, to nie na jej barkach powinno spoczywać bezpieczeństwo siostry – ale spoczywało. Matka w rozpaczy i żałobie doprowadziła do pożaru; nie przejmowała się, że oprócz niej w domu przebywają dwie młodsze córki – liczyła się tylko Derina.

Yes poczuła krew w ustach i zrozumiała, że zagryzła policzek tak mocno, aż przebiła zębami jego wnętrze. Rdzawy smak sprowadził ją na ziemię.

– Wasza matka… ona… – Ojciec urwał, jakby słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. – Nie żyje. Zabiorę was stąd. – Niepewnie wszedł do powozu, ale Yes obróciła się do niego tyłem. Mocno objęła się ramionami. Miała rację, ich matka naprawdę zginęła. Przełknęła łzy i wypuściła powietrze z płuc.

Ojciec powinien przy nich być. Powinien powstrzymać Donnę, gdy ta chciała odzyskać córkę tak bardzo, że naraziła życie dwóch pozostałych. Powinien strzec jej i Marii.