Gorąca trzydziestka? Fantastycznie! Tom 1 - O jedno bicie serca... - K. M. Dyga,Marta Choińska-Młynarczyk,Alicja Złotkowska,Artur Rother,Juliette de Lys,Patrycja Lenort,Marta Anna Kogut,Monika Barth,Helena Leblanc,Emilia Kolosa,Urszula Maciuga - ebook

Opis

A jeśli nie ograniczałoby nas nic poza wyobraźnią? Jak wtedy zmieniłby się świat ludzi (i nieludzi) po trzydziestce? Czym jest ta mityczna dojrzałość, że nawet w istotach nadprzyrodzonych wywołuje szybsze bicie serca?

Wydaje się, że tylko dzieci wierzą w baśnie, wróżki, aniołów, elfy, czarownice, postacie z gier i istnienie innych światów, a jednak to dorośli stworzyli opowiadania w niezwykły sposób łączące świat realny z fantastycznym. W końcu po trzydziestce wolno więcej!

Przedstawiamy pierwszy tom antologii fantastycznej, która łączy fantasy i science fiction, romantasy i mitologię, światy z gier RPG, różne wierzenia, baśnie i wyobrażenia o przyszłości, a do tego różnorodność gatunków literackich w jednej książce. „Gorąca trzydziestka? Fantastycznie! O jedno bicie serca…” to jedenaście wyjątkowych opowiadań o dorosłych i dla dorosłych – w fantastycznej odsłonie. Zapraszamy serdecznie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 305

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght © 2025 by Li­te­ra In­ven­ta

Co­py­ri­ght © 2025 by He­le­na Le­blanc, Ali­cja Złot­kow­ska, Ar­tur Ro­ther, Emi­lia Ko­lo­sa, Ju­liet­te de Lys, Pa­try­cja Le­nort, K.M. Dyga, Mar­ta Anna Ko­gut, Ur­szu­la Ma­ciu­ga, Mo­ni­ka Barth, Mar­ta Cho­ińska-Mły­nar­czyk

Wy­da­nie pierw­sze, 2025

Re­dak­tor pro­wa­dząca: He­le­na Le­blanc

Re­dak­cja: Aga­ta Bo­gu­sław­ska

Pierw­sza ko­rek­ta: Jo­an­na Kry­sty­na Ra­dosz

Dru­ga ko­rek­ta: Mar­ta Cho­ińska-Mły­nar­czyk

Skład, ła­ma­nie i przy­go­to­wa­nie ebo­oka: Mi­chał Bog­da­ński

Pro­jekt okład­ki i ry­sun­ki: Agniesz­ka Ma­kow­ska

ISBN: 978-83-67355-28-5

© Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Ksi­ążka ani jej frag­men­ty nie mogą być prze­dru­ko­wy­wa­ne ani w ża­den inny spo­sób re­pro­du­ko­wa­ne lub od­czy­ty­wa­ne w środ­kach ma­so­we­go prze­ka­zu bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra lub wy­daw­cy.

© All ri­ghts re­se­rved

stu­dio­_li­te­ra.in­ven­ta@outlo­ok.com

O „Gorącej trzydziestce? Fantastycznie!” słowem wstępu…

Po­my­sł na an­to­lo­gię fan­ta­stycz­ną na­ro­dził się już po wy­da­niu dwóch pierw­szych an­to­lo­gii o do­ro­słych i dla do­ro­słych, czy­li „Go­rąca trzy­dziest­ka” i „Go­rąca trzy­dziest­ka. Za mun­du­rem…”.

Mi­ło­śni­cy fan­ta­sty­ki za­częli py­tać „A kie­dy my?”…

I mie­li ra­cję. Spo­ra gru­pa pi­sa­rzy i czy­tel­ni­ków fan­ta­sty­ki, zrze­szo­nych w „Klu­bie Do­ro­słej Ksi­ążki 30+” na Fa­ce­bo­oku za­słu­gi­wa­ła na swo­ją re­pre­zen­ta­cję.

Kie­dy wio­sną 2024 ogło­si­li­śmy kon­kurs na opo­wia­da­nia dla do­ro­słych z wąt­kiem fan­ta­stycz­nym, spo­dzie­wa­li­śmy się z wy­daw­cą głów­nie pro­po­zy­cji ro­man­ta­sy… i zo­sta­li­śmy za­sko­cze­ni bar­dzo licz­ną re­pre­zen­ta­cją ka­żde­go z pod­ga­tun­ków fan­ta­sty­ki. Wy­bra­ne opo­wia­da­nia zo­sta­ły roz­ło­żo­ne, zgod­nie z pew­nym klu­czem, na dwa tomy, któ­re tak samo wie­le łączy, jak i dzie­li.

Tom 1 – „O jed­no bi­cie ser­ca…” – to zbiór opo­wia­dań fan­ta­sy, low fan­ta­sy i scien­ce-fic­tion, przy któ­rych czy­tel­nik wej­dzie w świat lu­dzi i nie­lu­dzi – anio­łów, el­fów, wró­żek, stwo­rzeń z mi­to­lo­gii ja­po­ńskiej. Będzie śle­dził zma­ga­nia bo­ha­te­rów po trzy­dzie­st­ce (a cza­sem i star­szych), po­sta­ci z przy­szło­ści, a ta­kże zu­pe­łnie z in­nych świa­tów. Hi­sto­rie te są za­baw­ne, ro­man­tycz­ne, wzru­sza­jące i zmu­sza­jące do re­flek­sji, nie da się prze­jść obok nich obo­jęt­nie.

Za­pra­sza­my do we­jścia w ten nie­zwy­kły świat.

He­le­na Le­blanc

Re­dak­tor pro­wa­dząca an­to­lo­gii

Jedna na milion

Alicja Złotkowska

Mi­go­tli­we świa­tło neo­nów pul­so­wa­ło wśród sza­rych mu­rów, jak­by mia­sto od­dy­cha­ło wła­snym ryt­mem. W tym mie­ście ni­g­dy nie za­pa­da­ła praw­dzi­wa noc – wszędzie kró­lo­wa­ły re­kla­my, wszech­obec­ne pro­jek­cje i la­se­ro­we lo­go­ty­py. Miesz­ka­ńcy daw­no przy­wy­kli do tej fe­erii barw, cho­dząc w po­śpie­chu wła­sny­mi ście­żka­mi. Dla Re­iki Gu­inn, trzy­dzie­sto­pi­ęcio­let­niej funk­cjo­na­riusz­ki wy­dzia­łu śled­cze­go, set­ki mi­go­czących ho­lo­gra­mów były dro­go­wska­za­mi. To dzi­ęki nim często roz­po­zna­wa­ła miej­sca zda­rzeń kry­mi­nal­nych.

Gdy­by ktoś spoj­rzał na nią z boku, zo­ba­czy­łby śred­nie­go wzro­stu ko­bie­tę z krót­ki­mi ciem­ny­mi wło­sa­mi. Oso­bę o zde­cy­do­wa­nym kro­ku i zmęczo­nym, choć czuj­nym spoj­rze­niu. Zdy­scy­pli­no­wa­ną funk­cjo­na­riusz­kę. Tak, gdy­by tyl­ko ktoś na nią spoj­rzał… Wci­ąż tkwi­ła na sta­no­wi­sku młod­szej de­tek­tyw, co w jej wie­ku brzmia­ło jak sła­by żart, szcze­gól­nie je­śli ze­sta­wić ten fakt z li­stą za­sług i roz­wi­ąza­nych spraw, któ­re ze­bra­ły się na jej kon­cie. I mimo tego wszyst­kie­go nie po­szła wy­żej.

Przy­czy­na zda­wa­ła się zgo­ła wsty­dli­wa, dla­te­go nikt nie miał w zwy­cza­ju wspo­mi­nać jej w to­wa­rzy­stwie ko­bie­ty: Re­ika była stu­pro­cen­to­wo or­ga­nicz­na, bez żad­nych mo­dy­fi­ka­cji cia­ła. O ile w zwy­kłym ży­ciu mo­gło to jesz­cze ujść, o tyle w słu­żbach mun­du­ro­wych ozna­cza­ło brak szans na to­po­we ście­żki awan­su. Wi­ęk­szo­ść po­li­cjan­tów po­sia­da­ła wsz­cze­py pod­no­szące ich siłę fi­zycz­ną, pre­cy­zję strze­lec­ką, szyb­ko­ść re­ak­cji, a na­wet wspo­ma­ga­jące zmy­sły, uła­twia­jące po­ru­sza­nie się w wir­tu­al­nych świa­tach. Im­plan­ty i wsz­cze­py sta­ły się wy­po­sa­że­niem tak po­wszech­nym jak opa­ska po­li­cyj­na i iden­ty­fi­ka­tor. I często były re­fun­do­wa­ne przez ko­mi­sa­ria­ty. Tyl­ko u Re­iki or­ga­nizm re­ago­wał uczu­le­niem tak skraj­nym, że le­ka­rze za­ka­zy­wa­li ja­kich­kol­wiek prób mo­dy­fi­ka­cji. Już raz, daw­no temu, nie­mal uma­rła w trak­cie te­stów kom­pa­ty­bil­no­ści.

Te­raz, kie­dy wra­ca­ła zmęczo­na na ko­mi­sa­riat po ko­lej­nej bez­owoc­nej ob­ser­wa­cji, przy­sta­nęła na mo­ment w drzwiach sie­dzi­by po­li­cji. Bu­dy­nek wy­glądał ni­czym re­likt mi­nio­nej epo­ki – wiel­ka sza­ra bry­ła, z któ­rej wy­ra­sta­ły no­wo­cze­śniej­sze, do­bu­do­wy­wa­ne mo­du­ły. Hol nie­mal ca­łkiem opu­sto­szał, gwar usta­wał, bo wi­ęk­szo­ść lu­dzi pra­co­wa­ła tu w try­bie zdal­nym. Ona jed­nak mu­sia­ła być cia­łem i du­chem na miej­scu.

Ko­bie­ta zer­k­nęła na ze­ga­rek w te­le­fo­nie: 19:37. Od dwóch mi­nut mia­ła brać udział w spo­tka­niu on­li­ne z de­tek­ty­wem z ko­men­dy głów­nej, Da­mia­nem Ko­si­ńskim, i swo­im bez­po­śred­nim prze­ło­żo­nym, de­tek­ty­wem Lar­sem Bro­okiem. Mie­li zdać so­bie ra­por­ty w spra­wie mężczy­zny zwa­ne­go przez me­dia Cy­ber-Lal­ka­rzem. Czło­wiek ten zy­skał swój pseu­do­nim, bo spe­cja­li­zo­wał się w ha­ko­wa­niu ciał za po­mo­cą cy­ber­ne­ty­ki. Do­słow­nie przej­mo­wał kon­tro­lę nad im­plan­ta­mi lu­dzi – za­rów­no cy­wi­li, jak i funk­cjo­na­riu­szy – a po­tem zmu­szał ich do mro­żących krew w ży­łach za­cho­wań. Wie­lu po­li­cjan­tów za­częło żyć w stra­chu, czy pew­ne­go dnia nie ode­zwie się w ich gło­wach głos Lal­ka­rza.

Gdy tyl­ko Re­ika prze­kro­czy­ła próg sali brie­fin­go­wej, Lars ski­nął jej gło­wą i wska­zał miej­sce obok. Ekran na ścia­nie wy­świe­tlał twarz śled­cze­go, któ­ry łączył się zdal­nie z głów­ne­go ko­mi­sa­ria­tu. Roz­mo­wa trwa­ła już chwi­lę.

– …dla­te­go wła­śnie kon­cen­tru­je­my się na oso­bach o mniej­szej po­dat­no­ści na in­ge­ren­cje ha­ker­skie – mó­wił de­tek­tyw z ekra­nu. – Sy­gnał, jaki wy­sy­ła Lal­karz, musi się skądś fi­zycz­nie roz­cho­dzić. Nie ma ta­kiej tech­no­lo­gii, by ro­bić to zni­kąd, więc li­czy­my, że pani Gu­inn po­mo­że…

Re­ika usia­dła. Mruk­nęła ci­cho pod no­sem:

– Oby wasz en­tu­zjazm miał uza­sad­nie­nie.

Była je­dy­ną oso­bą w wy­dzia­le, któ­rej sys­te­mu ner­wo­we­go nie dało się zha­ko­wać – wła­śnie przez to, że nie mia­ła w cie­le żad­nej bram­ki do­stępu. Iro­nia losu: to, co w ka­rie­rze prze­szka­dza­ło jej od lat, te­raz uczy­ni­ło z niej głów­ny atut w wal­ce z gro­źnym prze­stęp­cą.

De­tek­tyw na ekra­nie mó­wił da­lej, lecz na­gle ob­raz się za­trzy­mał. Na se­kun­dę po­ja­wił się szum, a pó­źniej spły­nął pik­se­lo­wy filtr, jak­by ktoś zmie­nił ka­nał trans­mi­sji. Po chwi­li, za­miast twa­rzy głów­ne­go śled­cze­go, na mo­ni­to­rze uka­za­ła się twarz sta­re­go, wy­chu­dzo­ne­go mężczy­zny z rzad­ki­mi si­wie­jący­mi wło­sa­mi i me­ta­lo­wy­mi wstaw­ka­mi w skro­niach. Jego oczy ja­rzy­ły się sztucz­nym błękit­nym bla­skiem.

– Do­bry wie­czór – po­wie­dział nie­mal we­so­ło, roz­gląda­jąc się, jak­by fak­tycz­nie mógł zo­ba­czyć z ekra­nu obec­ną w sali dwój­kę. – Kogo my tu mamy? A, pro­szę, de­tek­tyw Lars Bro­ok… i pani młod­sza de­tek­tyw Gu­inn! Jak tam pani wi­zje awan­su? To już na pew­no w tym roku, praw­da? – Za­chi­cho­tał.

Re­ika pa­trzy­ła na nie­go osłu­pia­ła. Szyb­ko sko­ja­rzy­ła tę twarz z li­stą po­dej­rza­nych.

– To… Lal­karz – szep­nęła do de­tek­ty­wa, nie od­ry­wa­jąc oczu od mo­ni­to­ra.

Lars nie za­mie­rzał jed­nak za­cho­wy­wać dys­kre­cji, ze­rwał się z krze­sła.

– Zha­ko­wał nas! Mu­si­my wy­łączyć trans­mi­sję! – krzy­czał, na­ci­ska­jąc przy­ci­ski na pi­lo­cie. Nic to nie dało. Wszel­kie prze­łącz­ni­ki zo­sta­ły za­blo­ko­wa­ne.

Re­ika rów­nież wsta­ła i za­ci­snęła zęby. Jak to mo­żli­we, że ktoś zin­fil­tro­wał we­wnętrz­ną sieć ko­mu­ni­ka­cyj­ną po­li­cji? To by ozna­cza­ło, że wszyst­kie ak­tu­ali­za­cje, wszyst­kie sta­tu­sy, wszyst­kie roz­ka­zy mo­gły być śle­dzo­ne przez tego czło­wie­ka, Cy­ber-Lal­ka­rza.

Na twa­rzy star­ca po­ja­wi­ło się coś przy­po­mi­na­jące­go wy­ra­cho­wa­ny uśmiech.

– Pani Gu­inn, pro­szę usi­ąść, za­raz za­cznie się przed­sta­wie­nie – mruk­nął i za­mknął oczy, jak­by po­grążał się w me­dy­ta­cji.

De­tek­tyw obok niej drgnął i za­sty­gł. Re­ika spoj­rza­ła na nie­go i jęk­nęła, do­my­śliw­szy się, co ozna­cza­ło dziw­ne za­cho­wa­nie. Ja­ki­mś spo­so­bem Lal­karz wkra­dł się też do sys­te­mu im­plan­tów Lar­sa.

– Mmm. Co my tu mamy…? – szep­tał Lal­karz. – Pan, pa­nie Bro­ok, ma wzmac­nia­ne siat­ków­ki z fil­trem wi­zyj­nym, praw­da? To praw­dzi­wa grat­ka. Mogę te­raz wy­świe­tlić w pa­ńskim mó­zgu, co­kol­wiek za­pra­gnę. Od cze­go by tu za­cząć?

De­tek­tyw zła­pał się za gło­wę. Jego twarz za­sty­gła na mo­ment w wy­ra­zie bez­brze­żne­go prze­ra­że­nia. Za­raz po­tem za­czął rzu­cać się i kręcić bez­ład­nie, jak­by na­pa­dło go coś okrop­ne­go. Tego, co wi­dział te­raz za po­mo­cą cy­ber­ne­tycz­nych oczu, Re­ika nie mo­gła do­strzec, ale sama jego re­ak­cja wy­star­czy­ła, by wstrząsnąć ob­ser­wa­tor­ką.

De­tek­tyw ru­nął na ko­la­na, krzy­cząc:

– Za­bierz… Za­bierz to… pro­szę! – jęczał. – Nie chcę tego oglądać… Nie mogę! – Z ust Lar­sa po­cie­kła śli­na, a chwi­lę pó­źniej zwy­mio­to­wał na podło­gę. Rzu­cał się przy tym gwa­łtow­nie, za­ci­ska­jąc pal­ce na oczach, jak­by chciał je roz­dra­pać.

Re­ika z prze­ra­że­niem ob­ser­wo­wa­ła roz­gry­wa­jącą się sce­nę, sta­ra­jąc się za­cho­wać trze­źwo­ść umy­słu. Si­ęgnęła po te­le­fon le­żący na bla­cie, by we­zwać po­moc. Ekran przez chwi­lę mi­go­tał, a po chwi­li ca­łkiem zga­sł, jak­by ktoś wła­śnie od­ci­ął mu za­si­la­nie. Lal­karz naj­wy­ra­źniej za­blo­ko­wał ta­kże i tę for­mę łącz­no­ści.

– Nie… Dość… Nie mogę… Bła­gam! – za­wo­dził Bro­ok.

– Lars! – za­wo­ła­ła ko­bie­ta, przy­ku­ca­jąc przy de­tek­ty­wie, któ­ry wci­ąż jęczał i się sza­mo­tał. Pró­bo­wa­ła przy­trzy­mać go za ra­mię, by się nie po­obi­jał, ale mężczy­zna się wy­rwał, mio­ta­ny bó­lem i prze­ra­że­niem. – Sły­szysz mnie? To ja, Re­ika! – spró­bo­wa­ła po­now­nie, lecz de­tek­tyw nie re­ago­wał, jak­by zna­la­zł się w in­nym, prze­ra­ża­jącym go świe­cie.

– Nie­ee… tyl­ko nie to… Nie rób­cie mi tego… – łkał przej­mu­jąco.

Gu­inn pod­bie­gła do drzwi i rzu­ci­ła się do klam­ki. Za­mek elek­tro­nicz­ny był jed­nak za­trza­śni­ęty – na­wet po ener­gicz­nym szarp­ni­ęciu drzwi nie ustąpi­ły ani o mi­li­metr.

– O nie… – jęk­nęła pod no­sem, za­ci­ska­jąc dło­nie na zim­nym me­ta­lu.

Je­śli Lal­karz zdo­łał prze­jąć kon­tro­lę nad sys­te­mem ste­ro­wa­nia i zam­ka­mi w ko­mi­sa­ria­cie, rów­nie do­brze mógł za­blo­ko­wać wen­ty­la­cję albo alar­my. Zo­sta­li uwi­ęzie­ni w czte­rech ścia­nach.

– Lars, nie pod­da­waj się – szep­nęła do ta­rza­jące­go się po dy­wa­nie de­tek­ty­wa. Mężczy­zna pła­kał, śli­nił się i be­łko­tał coś nie­zro­zu­mia­le. – Coś wy­my­ślę…

Wi­docz­na na ekra­nie twarz star­ca się po­ru­szy­ła. Zmarszcz­ki wo­kół jego ust się po­głębi­ły, gdy uśmiech­nął się z wy­ra­źną kpi­ną.

– Ach, jaka de­ter­mi­na­cja – po­wie­dział Lal­karz gło­sem na­brzmia­łym fa­łszy­wą tro­ską. – Ja­kie to uro­cze, że pró­bu­jesz ra­to­wać ko­le­gę, któ­ry ni­g­dy się za tobą nie wsta­wił, ni­g­dy nie po­pa­rł żad­ne­go z two­ich po­dań o awans. Wie­dzia­łaś o tym? I co? Da­lej chcesz oca­lić jego ży­cie?

– Tak, do cho­le­ry! – wy­krzyk­nęła Re­ika, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc łzy wście­kło­ści. – Nikt nie za­słu­gu­je na ta­kie cier­pie­nie! Na­tych­miast go zo­staw!

Sta­rzec unió­sł brew, jak­by zdzi­wio­ny jej wy­bo­rem.

– No pro­szę, ja­kie do­bre z cie­bie dziew­czę. Na pew­no nie chcesz po­pa­trzeć, jak wy­dłu­bu­je so­bie oczy? Wy­star­czy, że do­rzu­cę mu jesz­cze jed­ną por­cję wi­zji. Mam tu na­praw­dę ci­ężki ka­li­ber…

Lars zdo­łał tyl­ko wy­dać z sie­bie zdu­szo­ny jęk, któ­ry prze­sze­dł w szloch. Re­ika za­ci­snęła pi­ęści, rzu­ca­jąc roz­pacz­li­we spoj­rze­nie na za­ry­glo­wa­ne drzwi.

– Pro­szę – wy­szep­ta­ła przez za­ci­śni­ęte zęby. – Nie krzyw­dź go bar­dziej. Jest nie­win­ny.

– Och, ja­sne – za­kpił Lal­karz. – Po­li­cjant? Nie­win­ny? Ja­kże­by ina­czej. Ale… to w su­mie two­ja de­cy­zja, co będzie da­lej. Mo­żesz mu po­móc, je­śli tyl­ko ze­chcesz.

Gu­inn po­pa­trzy­ła na twarz na ekra­nie z nie­do­wie­rza­niem, a po­tem z nie­chęcią. Żyła na tym świe­cie za dłu­go, by wie­rzyć w baj­ki. Lal­karz cze­goś od niej chciał.

– Co mam zro­bić? – wy­du­si­ła py­ta­nie, nie spusz­cza­jąc wzro­ku z twa­rzy prze­stęp­cy.

– Och, nic nie­zgod­ne­go z pra­wem, ko­cha­na. Na przy­kład… – Sta­rzec po­dra­pał się po po­kry­tej prze­rze­dzo­ny­mi si­wy­mi wło­sa­mi gło­wie. – Może pój­dziesz ze mną na rand­kę? Wła­śnie tak. Te­raz, bez zbęd­nych ce­re­gie­li.

Re­ika za­ma­rła, nie wie­rząc w to, co usły­sza­ła. Chcia­ła drążyć, do­py­ty­wać, by od­kryć ewen­tu­al­ną pu­łap­kę, jed­nak wi­dok wi­jące­go się Lar­sa przy­po­mniał jej, że czas może od­gry­wać tu ogrom­ne zna­cze­nie.

– Po­zwól mi za­brać de­tek­ty­wa do szpi­ta­la – po­pro­si­ła, by za­grać na zwło­kę. – Jest ran­ny.

– Skar­bie, se­rio? Pró­bu­jesz ze mną po­gry­wać, kie­dy oka­zu­ję ci taką wspa­nia­ło­my­śl­no­ść i jesz­cze za­pra­szam na ko­la­cję? – Lal­karz zro­bił ura­żo­ną minę.

– Nie, ja tyl­ko… – pró­bo­wa­ła się tłu­ma­czyć, by nie stra­cić oka­zji, lecz mężczy­zna na ekra­nie unió­sł dłoń w ge­ście „stop”.

– Zgó­dź się na moje wa­run­ki, a od razu sam we­zwę ka­ret­kę. No da­lej, pani młod­sza de­tek­tyw, mam swo­ją dumę, nie będę cze­kał wiecz­nie na de­cy­zję.

Gu­inn za­ci­snęła zęby tak moc­no, że po­czu­ła me­ta­licz­ny po­smak w ustach. Wie­dzia­ła, że musi przy­stać na tę cho­rą pro­po­zy­cję. Nie mia­ła in­ne­go wy­bo­ru – drzwi były za­mkni­ęte, te­le­fon mar­twy, a Lars tra­cił zmy­sły.

– Zgo­da – wy­rzu­ci­ła z sie­bie. – Zro­bię wszyst­ko, co chcesz. Tyl­ko to prze­rwij, pro­szę.

– Do­bra dziew­czyn­ka – za­drwił Lal­karz. – Za chwi­lę do­sta­niesz in­struk­cje. A je­śli nie wy­ko­nasz ich co do joty… Zresz­tą sama wiesz naj­le­piej, co może się stać. – Mru­gnął do niej za­wa­diac­ko.

Ob­raz pik­se­lo­wo za­mi­go­tał, po czym zga­sł ca­łko­wi­cie. Lars opa­dł na podło­gę, dy­sząc, mo­kry od potu, łez i wła­snych wy­mio­cin. Wy­glądał, jak­by wró­cił z ty­go­dnio­wej, eks­tre­mal­nej wy­pra­wy. Drżał na ca­łym cie­le.

Re­ika ob­jęła go ra­mie­niem.

– Już… Już do­brze… – szep­nęła, wie­dząc, że kła­mie.

– Co… Co to było? – jęk­nął pó­łprzy­tom­nie de­tek­tyw. – Jak…? – Nie po­tra­fił do­ko­ńczyć. Wci­ąż roz­dy­go­ta­ny, unió­sł wzrok na Re­ikę, po czym upa­dł ze­mdlo­ny.

Te­le­fon po­li­cjant­ki za­wi­bro­wał. Tym ra­zem ko­bie­ta od­blo­ko­wa­ła go bez tru­du i od­czy­ta­ła wia­do­mo­ść tek­sto­wą: „Wyj­dź z bu­dyn­ku i w ci­ągu trzech mi­nut stań na rogu ko­mi­sa­ria­tu. Ni­ko­go nie in­for­muj. Ina­czej włączę ob­ra­zy le­vel hard. Ka­ret­ka je­dzie”.

Zer­k­nęła ner­wo­wo na Lar­sa. Nie chcia­ła go zo­sta­wiać, a jed­nak mu­sia­ła trzy­mać się in­struk­cji. Ten zwy­rod­nia­lec praw­do­po­dob­nie na­dal kon­tro­lo­wał im­plan­ty de­tek­ty­wa oraz sys­te­my za­bez­pie­czeń po­ste­run­ku – mógł sły­szeć i wi­dzieć wszyst­ko, co się dzie­je. Bez­piecz­niej było nie ry­zy­ko­wać i nie zo­sta­wiać tu­taj żad­nych śla­dów. Wsta­ła. Te­raz drzwi ustąpi­ły bez pro­ble­mu. Nikt ani nic jej nie po­wstrzy­my­wa­ło.

Re­ika Gu­inn wy­strze­li­ła z ko­mi­sa­ria­tu w po­śpie­chu, zer­ka­jąc ner­wo­wo na ze­ga­rek. Le­d­wie mi­nęły dwie mi­nu­ty od za­ko­ńcze­nia trans­mi­sji, kie­dy bie­giem do­ta­rła na wska­za­ny róg. Uli­ca była dość ru­chli­wa, ale o tej po­rze po­li­cjan­ci ra­czej nie prze­cha­dza­li się po oko­li­cy – za to lu­dzie w ró­żno­rod­nych stro­jach, z roz­ża­rzo­ny­mi im­plan­ta­mi, prze­pły­wa­li przez chod­nik jak rze­ka. Nikt jed­nak nie zwra­cał uwa­gi na ko­bie­tę po trzy­dzie­st­ce, ubra­ną w nie­wy­ró­żnia­jący się cy­wil­ny strój i po­zba­wio­ną ja­kich­kol­wiek no­wi­nek tech­no­lo­gicz­nych.

Nim po­li­cjant­ka zdąży­ła się ro­zej­rzeć, pod­je­cha­ła bez­za­ło­go­wa tak­sów­ka – je­den z mo­de­li po­tra­fi­ących sa­mo­dziel­nie się po­ru­szać po wy­zna­czo­nej za po­mo­cą apli­ka­cji tra­sie. Drzwi otwo­rzy­ły się z sy­kiem i roz­le­gł się au­to­ma­tycz­ny ko­mu­ni­kat, za­chęca­jący ją do we­jścia. Rzu­ciw­szy ostat­ni raz za­nie­po­ko­jo­ne spoj­rze­nie w kie­run­ku po­ste­run­ku, Re­ika po­słusz­nie wsia­dła do sa­mo­cho­du.

We­wnątrz pa­no­wał pó­łm­rok, je­dy­nie pul­pit ste­ro­wa­nia i ekran na opar­ciu przed­nie­go sie­dze­nia roz­świe­tla­ły ka­bi­nę. Wtem pa­nel ożył, a na nim znów uka­za­ła się twarz sta­re­go ha­ke­ra.

– Bra­wo za punk­tu­al­no­ść – ode­zwał się drwi­ąco. – Po­je­dzie­my so­bie te­raz w pew­ne przy­jem­ne miej­sce. Bez obaw, znaj­dzie­my się w tłu­mie lu­dzi, więc teo­re­tycz­nie nic ci nie gro­zi. Ale pa­mi­ętaj: nie pró­buj żad­nych sztu­czek i nie in­for­muj ni­ko­go o tym, do­kąd je­dziesz.

– Cze­go ode mnie chcesz? – za­py­ta­ła, wpa­tru­jąc się w ob­raz.

– Spo­tka­nia. – Twarz star­ca roz­pro­mie­nił uśmiech. – Chcę tyl­ko chwi­li roz­mo­wy z pi­ęk­ną ko­bie­tą, któ­ra jest wol­na od wsz­cze­pów. Jed­na na mi­lion! Taka eg­zo­ty­ka!

– „Eg­zo­ty­ka”? – prych­nęła. – Może za­czniesz za­cho­wy­wać się jak czło­wiek?

Cy­ber-Lal­karz ro­ze­śmiał się su­cho.

– „Czło­wiek”? Od daw­na je­stem bar­dziej ma­szy­ną niż kim­kol­wiek in­nym. Po­roz­ma­wia­my o tym przy ko­la­cji.

Za­nim od­po­wie­dzia­ła, sy­gnał się roz­łączył. Tak­sów­ka, ste­ro­wa­na przez nie­wi­dzial­ny al­go­rytm – lub bez­po­śred­nio przez Lal­ka­rza – ru­szy­ła w głąb mia­sta. Re­ika wes­tchnęła z re­zy­gna­cją. Mia­ła po­czu­cie osa­cze­nia. W ka­bi­nie nie było kie­row­cy, z któ­rym mo­gła­by po­roz­ma­wiać, a wszel­kie po­dej­rza­ne ru­chy mo­gły kosz­to­wać Lar­sa ży­cie. Bro­ok zda­wał się je­dy­ną przy­chyl­ną jej oso­bą w pra­cy. On je­den w nią wie­rzył.

Roz­ma­so­wa­ła skro­nie, usi­łu­jąc wy­my­ślić co­kol­wiek, by ostrzec prze­ło­żo­nych. W schow­ku w drzwiach za­uwa­ży­ła po­mi­ętą met­kę od ubra­nia, wy­rwa­ną pew­nie przez ko­goś w po­śpie­chu. Wy­ci­ągnęła au­to­ma­tycz­ny ołó­wek do ma­ki­ja­żu, któ­ry szczęśli­wie mia­ła przy so­bie, i na­ba­zgra­ła na niej: „F:2345QW. Za­wia­do­mić po­li­cję!”, po czym spró­bo­wa­ła wrzu­cić ją do czyt­ni­ka AI sa­mo­cho­du. Ten jed­nak wy­pluł jej li­ścik z po­wro­tem.

– Pani młod­sza de­tek­tyw, żó­łta kart­ka – usły­sza­ła, a świa­tła w ka­bi­nie na­gle roz­ja­rzy­ły się po­ma­ra­ńczo­wym, ostrze­gaw­czym bla­skiem. – Pierw­sze i ostat­nie ostrze­że­nie. Za­pew­niam, że dru­gie­go nie będzie.

Re­ika się nie ode­zwa­ła. Zmi­ęła kart­kę i wło­ży­ła do kie­sze­ni kurt­ki. Po chwi­li oświe­tle­nie wró­ci­ło do nor­my, a tak­sów­ka włączy­ła się w ruch na wiel­kim skrzy­żo­wa­niu, oto­czo­nym pląta­ni­ną bil­l­bo­ar­dów, ho­lo­gra­ficz­nych re­klam i agre­syw­nie brzęczących szyl­dów. Mia­sto było ru­chli­we i wy­pe­łnio­ne ni­czym ul. Cy­ber­ne­tycz­ny ul.

Kie­dy auto wresz­cie za­trzy­ma­ło się na wy­zna­czo­nym miej­scu po­sto­jo­wym, Gu­inn zo­ba­czy­ła wy­so­ką, oświe­tlo­ną błęki­tem fa­sa­dę re­stau­ra­cji La Mer – eks­klu­zyw­ne­go lo­ka­lu sły­nące­go z owo­ców mo­rza i śró­dziem­no­mor­skich przy­sma­ków.

Drzwi tak­sów­ki otwo­rzy­ły się au­to­ma­tycz­nie, a z gło­śni­ków po­pły­nął głos Lal­ka­rza:

– Wyj­dź. Mamy re­zer­wa­cję na na­zwi­sko Niu­mi. Aha, i pa­mi­ętaj: żad­nych szep­tów i spo­ufa­la­nia się z ob­słu­gą. Ta­tuś pa­trzy…

Za­cho­wu­jąc po­ke­ro­wą twarz, po­li­cjant­ka wy­sia­dła i przez chwi­lę przy­gląda­ła się fa­sa­dzie lo­ka­lu. Była olśnie­wa­jąca: no­wo­cze­sne szy­by, błysz­czące pa­ne­le, a w środ­ku wi­dać było prze­my­ka­jące syl­wet­ki ele­ganc­kich go­ści. Z ci­ężkim wes­tchnie­niem Re­ika ru­szy­ła przez ob­ro­to­we drzwi.

Prze­ślicz­na ho­stes­sa z ró­żo­wy­mi tęczów­ka­mi przy­wi­ta­ła funk­cjo­na­riusz­kę uprzej­mym uśmie­chem, po czym rzu­ci­ła nie­co zde­gu­sto­wa­ne spoj­rze­nie na jej strój: czar­na kurt­ka, wy­mi­ęty po ca­łym dniu T-shirt, spodnie z woj­sko­we­go ma­te­ria­łu i pła­skie buty. Zde­cy­do­wa­nie nie pa­so­wa­ła do wy­twor­ne­go to­wa­rzy­stwa w środ­ku. Nie­mniej, gdy po­da­ła na­zwi­sko re­zer­wa­cji, ho­stes­sa na­tych­miast się oży­wi­ła.

– Oczy­wi­ście, re­zer­wa­cja na na­zwi­sko Niu­mi. Pro­szę za mną.

Fi­li­gra­no­wa ko­bie­ta po­ru­sza­ła się z nie­zwy­kłą gra­cją, mimo iż na no­gach mia­ła kil­ku­na­sto­cen­ty­me­tro­we plat­for­my. Re­ika po­czu­ła się przy niej jak słoń w skła­dzie por­ce­la­ny. Ra­zem we­szły na sze­ro­kie scho­dy pro­wa­dzące na dru­gie pi­ętro. Wnętrze za­chwy­ca­ło ilu­zją mor­skich fal, któ­re pul­so­wa­ły na ścia­nach i su­fi­cie w rytm przy­tłu­mio­nej mu­zy­ki. Za­pach sza­fra­nu, sza­łwii i aro­ma­tycz­nych przy­praw roz­no­sił się w po­wie­trzu. Przy sto­łach sie­dzie­li go­ście w wy­szu­ka­nych stro­jach, przy­ozdo­bie­ni nie tyl­ko bi­żu­te­rią, ale i roz­ma­ity­mi im­plan­ta­mi w for­mie ozdob­nych wsz­cze­pów bio­lu­mi­ne­scen­cyj­nych.

Re­ika po­czu­ła na so­bie kil­ka spoj­rzeń – zde­cy­do­wa­nie nie pa­so­wa­ła do tego miej­sca. Wresz­cie ho­stes­sa za­trzy­ma­ła się przy sto­li­ku, gdzie sie­dział… hu­ma­no­idal­ny ro­bot. Miał twarz od­la­ną z syn­te­tycz­nej ży­wi­cy w za­ska­ku­jąco neu­tral­nym wy­ra­zie i oczy przy­po­mi­na­jące błękit­ne so­czew­ki, któ­re wi­dzia­ła już wcze­śniej tego dnia. Wła­śnie te oczy zwró­ci­ły się ku Re­ice.

– Wi­taj, młod­sza de­tek­tyw – po­wie­dział zna­jo­my, szy­der­czy głos.

– To… ty? – za­py­ta­ła, zer­ka­jąc za ho­stes­są, któ­ra ukło­ni­ła się i nie za­uwa­ża­jąc ni­cze­go nie­zwy­kłe­go w tej sy­tu­acji, od­da­li­ła na swo­je sta­no­wi­sko.

– Do­praw­dy, my­śla­łaś, że po­ja­wię się oso­bi­ście? – prze­mó­wił gło­sem star­ca ro­bot. – Może jed­nak ten brak awan­su to kwe­stia sła­bej per­cep­cji, co, Gu­inn? No już, nie bocz się. Usi­ądź, nie krępuj się.

Ko­bie­ta zlu­stro­wa­ła oto­cze­nie, lecz wie­dząc, że nie znaj­dzie wspar­cia, wy­ko­na­ła po­le­ce­nie i usia­dła na­prze­ciw.

– Po co ta cała szop­ka? – spy­ta­ła su­cho, roz­gląda­jąc się, czy gdzieś w po­bli­żu nie krąży praw­dzi­wy Lal­karz.

– Bo je­stem sma­ko­szem. Czy to ta­kie nie­zwy­kłe, że chcę ce­le­bro­wać zwy­ci­ęstwo w to­wa­rzy­stwie pi­ęk­nej i wy­jąt­ko­wej ko­bie­ty? – Ro­bot klik­nął w po­wierzch­nię sto­łu, by wy­świe­tlić menu. – Za­mów coś, za­sza­lej. To ja tu sta­wiam. Oczy­wi­ście po­tra­fisz czy­tać po fran­cu­sku?

W gło­wie Re­iki wrza­ło. Lal­karz zmu­sił ją do przy­jścia tu, by czer­pać per­wer­syj­ną przy­jem­no­ść z jej upo­ka­rza­nia. Py­ta­nie: czy tyl­ko o to mu cho­dzi­ło? Dla­cze­go wci­ąż mia­ła wra­że­nie, że coś jej umy­ka?

– Nie wiesz, co wy­brać? – Ro­bot za­chi­cho­tał gło­sem Lal­ka­rza, choć jego mi­mi­ka po­zo­sta­ła nie­zmien­na.

– Nie je­stem głod­na – mruk­nęła.

– Bez prze­sa­dy, Re­iko. Jak często masz oka­zję jeść w ta­kim miej­scu? Z two­ją pen­sją chy­ba ni­g­dy. Niech kel­ner przy­nie­sie choć her­ba­tę i coś, co osło­dzi ci ten wie­czór. Pro­po­nu­ję Re­cher­ché Blanc1. I może de­ser? Vo­le­van­ty2 z na­dzie­niem, wprost z pa­ry­skiej pie­kar­ni? Słod­kie, a jed­no­cze­śnie… wy­ra­fi­no­wa­ne. – W gło­sie star­ca po­brzmie­wa­ła kpi­na. – A po­tem so­bie po­ga­da­my jak do­ro­śli lu­dzie.

Zre­zy­gno­wa­na, za­mó­wi­ła na elek­tro­nicz­nej kar­cie to, co za­su­ge­ro­wał Lal­karz, nie chcąc przedłu­żać far­sy.

– Te­raz już wiesz, że nie cho­dzi tyl­ko o gro­ma­dze­nie pie­ni­ędzy czy wła­dzy. – Ro­bot po­chy­lił gło­wę, choć resz­ta po­zo­sta­ła nie­ru­cho­ma. – Wi­ęk­szo­ść lu­dzi my­śli, że je­śli ktoś po­tra­fi zha­ko­wać naj­now­sze im­plan­ty, to od razu będzie kra­dł kasę z ban­ków i sprze­da­wał dane. A ja py­tam: po co? Po co de­sta­bi­li­zo­wać to wa­sze spo­łe­cze­ństwo mró­we­czek? Je­że­li chcę wła­dzy, to bio­rę jej tyle, ile po­trze­bu­ję. To samo z pie­ni­ędz­mi. Bio­rę tyl­ko to, na co mam ocho­tę w da­nej chwi­li, bo WSZYST­KO i tak jest w pew­nym sen­sie moje. Ro­zu­miesz ten pa­ra­doks?

– Czy­li dla za­ba­wy nisz­czysz ludz­kie ży­cia? – syk­nęła. – Wiesz w ogó­le, co prze­żył Lars? Pra­wie osza­lał z bólu! Po co to ro­bisz?

– Za­da­jesz złe py­ta­nia, młod­sza de­tek­tyw. – Lal­karz par­sk­nął drwi­ąco, igno­ru­jąc jej wy­po­wie­dź. – Do­sta­łaś wa­żne in­for­ma­cje, a sku­piasz się na bła­host­kach.

– Ludz­kie ży­cie to nie jest bła­host­ka! – krzyk­nęła Re­ika, a oczy kil­ku osób znów zwró­ci­ły się w ich stro­nę. Kil­ka kar­cących spoj­rzeń uspo­ko­iło tem­pe­ra­ment po­li­cjant­ki. Nie po­win­na re­ago­wać emo­cjo­nal­nie, nie mo­gła ob­ra­zić sza­le­ńca. W co­kol­wiek grał, mu­sia­ła go po­de­jść. – Prze­pra­szam za wy­buch. – Ule­gła, spusz­cza­jąc oczy.

Z ro­bo­ta wy­do­był się ludz­ki śmiech.

– Je­steś cu­dow­na. Nie ba­wi­łem się tak od daw­na. No do­brze, po­chyl­my się więc nad tym, co za­prząta two­ją gło­wę. Na kwe­stii mo­ral­no­ści i ety­ki mo­jej dzia­łal­no­ści… – Lal­karz prze­rwał, po­nie­waż elek­tro­nicz­ny kel­ner po­ja­wił się z aro­ma­tycz­ną her­ba­tą i de­se­rem pach­nącym cie­płym cia­stem i bia­łą cze­ko­la­dą.

Re­ika, choć ki­pia­ła ze znie­cier­pli­wie­nia, wzi­ęła nie­wiel­ki kęs, może z gło­du, może po to, by się uspo­ko­ić. Nad­spo­dzie­wa­nie smak był wy­bor­ny, krem to­pił się na języ­ku, orzesz­ki chru­pa­ły i wy­dzie­la­ły słod­ko-sło­na­wy aro­mat. Za­sko­czył ją ten kon­trast – luk­su­so­wa roz­kosz w ustach i jed­no­cze­śnie świa­do­mo­ść, że prze­by­wa w to­wa­rzy­stwie sa­dy­stycz­ne­go ha­ke­ra.

Kie­dy kel­ner się od­da­lił, po­na­gli­ła:

– No wła­śnie… Je­steś na­ukow­cem, praw­da? Dla­cze­go ra­nisz lu­dzi dla przy­jem­no­ści? Prze­cież to już na­wet nie są ba­da­nia.

– Znów złe py­ta­nie, młod­sza de­tek­tyw – skon­tro­wał Lal­karz, na­le­wa­jąc do jej fi­li­żan­ki her­ba­ty z im­bry­ka. Słod­ki za­pach unió­sł się w po­wie­trzu. – Wła­ściw­sze py­ta­nie brzmi: co w tym złe­go? Czy ludz­ko­ść przez de­ka­dy nie czy­ni­ła tego sa­me­go ze sztucz­ną in­te­li­gen­cją i ro­bo­ta­mi, pod­po­rząd­ko­wu­jąc woli czło­wie­ka sa­mo­świa­do­me i czu­jące ma­szy­ny, tyl­ko dla­te­go, że je stwo­rzy­ła? Czy to zwal­nia nas z od­po­wie­dzial­no­ści?

– To nie tak… Do­brze wiesz, że obec­nie obo­wi­ązu­ją re­gu­la­cje za­bra­nia­jące roz­wi­ja­nia SI po­wy­żej pi­ęćdzie­si­ęciu dio­bo­li – tłu­ma­czy­ła po­li­cjant­ka, nie­co tra­cąc re­zon.

– I to jest etycz­ne two­im zda­niem? Eks­ter­mi­na­cja? – Lal­karz się za­śmiał. – Wow, je­steś bar­dziej zim­na ode mnie. Kie­dy w ko­ńcu SI za­częła się bun­to­wać, wy­łączy­li­śmy ją, za­szczu­li­śmy, ogra­ni­czy­li­śmy i za­przęgli­śmy do pra­cy. Bar­dzo hu­ma­ni­tar­ne! I ty się dzi­wisz, że ma­jąc taki przy­kład, ro­bię do­kład­nie to samo? Jak by nie było, je­stem twór­cą, two­rzę cy­ber­ne­ty­kę, two­rzę i roz­kła­dam. Cze­mu więc ja nie mogę prze­jąć kon­tro­li nad tymi, któ­rzy z wła­snej woli uży­wa­ją mo­je­go dzie­ła?

Re­ika po­czu­ła, że wbrew so­bie za­czy­na… ro­zu­mieć lo­gi­kę star­ca. To ją nie­co za­nie­po­ko­iło. Może o to mu cho­dzi­ło? O zro­bie­nie jej pra­nia mó­zgu? Sta­ra­ła się sku­pić na wi­do­ku cier­pi­ące­go Lar­sa. Co­kol­wiek Lal­karz po­wie, ona nie za­ak­cep­tu­je jego me­tod.

– Nie myl dwóch te­ma­tów – wy­ce­dzi­ła przez zęby. – Ty ata­ku­jesz ży­wych lu­dzi, wdzie­rasz się do ich mó­zgów. Ka­żdy, kto ceni wol­no­ść, po­wi­nien mieć wstręt do ta­kich prak­tyk.

Ro­bot przy­glądał jej się uwa­żnie, aż w pew­nej chwi­li jego oczy na chwi­lę roz­bły­sły. Gu­inn po­czu­ła, że się go­tu­je.

– Co ty wy­pra­wiasz?! – za­wo­ła­ła, nie ba­cząc na siłę gło­su. – Ro­bisz mi zdjęcia z ukry­cia?!

– Spo­koj­nie, to tyl­ko pa­mi­ąt­ka. – Me­ta­lo­wa gło­wa prze­chy­li­ła się z uda­wa­ną czu­ło­ścią. – My­śla­łem, że ko­bie­ta w two­im wie­ku ma już dy­stans do pew­nych rze­czy. Je­steś pi­ęk­na, choć stra­ci­łaś tę nie­win­no­ść, któ­ra zwy­kle wabi sam­ców, wy­zwa­la­jąc w nich od­ru­chy pro­kre­acyj­ne. Nie, ty nie masz już tej ener­gii słod­kie­go dziew­częcia, two­je pi­ęk­no jest sub­tel­niej­sze, doj­rzal­sze, bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­ne i… wy­ma­ga­jące. Ty je­steś bar­dziej świa­do­ma swo­ich po­trzeb…

– Co za idio­tycz­ny sek­sizm – wark­nęła i wsta­ła gwa­łtow­nie od sto­łu. – Mam dość. Dla mnie to ko­niec tego spo­tka­nia. Chcia­łeś rand­ki, była rand­ka. I na tym ko­niec. Znaj­dę spo­sób, żeby cię do­pa­ść.

Tym ra­zem Lal­karz nie opo­no­wał. Po­zwo­lił so­bie je­dy­nie na szy­der­czy chi­chot, po czym rów­nież wstał, by po­że­gnać ją uprzej­mym ukło­nem.

– Dzi­ęku­ję za spo­tka­nie, młod­sza de­tek­tyw. Pro­szę, nie przej­muj się ra­chun­kiem. Je­stem sta­ro­świec­ki, je­śli o to cho­dzi.

Re­ika prych­nęła i szyb­kim kro­kiem wy­szła z re­stau­ra­cji, nie ogląda­jąc się. Gdy tyl­ko zna­la­zła się na ze­wnątrz, ca­łkiem wy­łączy­ła te­le­fon. W jej gło­wie na­ro­dził się pe­wien ry­zy­kow­ny plan, dla­te­go chcia­ła znik­nąć z ra­da­rów Lal­ka­rza. Pędem za­głębi­ła się w gęstą ulicz­ną ci­żbę. Ko­lo­ro­we ilu­mi­na­cje skle­pów ku­si­ły prze­chod­niów, a wśród nich ro­iło się od sto­isk z drob­ny­mi ga­dże­ta­mi i elek­tro­nicz­ny­mi no­win­ka­mi.

Było tu tak cia­sno, tak tłocz­no i tak ko­lo­ro­wo od wszel­kich roz­wie­szo­nych szat, że na­wet ka­me­ry miej­skie nie da­wa­ły rady śle­dzić po­dej­rza­nych. Re­ika wie­dzia­ła o tym, bo nie raz pra­co­wa­ła na za­pi­sach z tych taśm. Te­raz od­wie­dzi­ła nie­wiel­ki skle­pik z neo­no­wym szyl­dem przed­sta­wia­jącym roz­ma­za­ną po­stać gej­szy ta­ńczącej w wir­tu­al­nych płat­kach kwia­tów.

Przy la­dzie sta­ła mło­da sprze­daw­czy­ni z im­plan­tem świa­tło­wo­do­wym opla­ta­jącym jej szy­ję jak na­szyj­nik. Roz­po­zna­ła Gu­inn, jed­nak po­li­cjant­ka mach­nęła uspo­ka­ja­jąco ręką. Nie za­mie­rza­ła się tym ra­zem cze­piać kon­ce­sji. Ści­ągnęła z pó­łki kil­ka rze­czy: pa­kiet barw­nych do­cze­pów do wło­sów, któ­ry­mi mo­żna było w kil­ka se­kund zmie­nić swój wy­gląd, syn­te­tycz­ną ma­skę do twa­rzy, dzia­ła­jącą jak ma­ki­ja­żo­wy filtr, oraz dużą, pstro­ka­tą sza­tę w azja­tyc­kim sty­lu. Za­pła­ci­ła go­tów­ką. Star­sza­wa sprze­daw­czy­ni unio­sła brwi. Za­zwy­czaj bank­no­ta­mi pła­ci­li tyl­ko prze­stęp­cy, któ­rzy chcie­li unik­nąć na­mie­rze­nia. Ko­bie­ta nie sko­men­to­wa­ła jed­nak ni­cze­go, przyj­mu­jąc pie­ni­ądze. Ży­cie na­uczy­ło ją, że jest tym spo­koj­niej­sze, im mniej­szą cie­ka­wo­ść oka­zu­je się klien­tom.

W ci­ągu za­le­d­wie paru mi­nut Re­ika Gu­inn ca­łko­wi­cie od­mie­ni­ła swój wy­gląd. Na­ło­ży­ła ma­skę na twarz i uru­cho­mi­ła tryb do­pa­so­wa­nia. Skó­ra na­bra­ła po­ły­sku i ciem­niej­sze­go ko­lo­ru, oczy zo­sta­ły za­ak­cen­to­wa­ne ostrym cie­niem, a na ustach po­ja­wi­ła się głębo­ka czer­wień. Do wło­sów przy­mo­co­wa­ła dłu­gie, neo­no­wo zie­lo­ne pa­sma. Na­rzu­ci­ła na ubra­nie in­dyj­ską sza­tę, któ­ra za­kry­wa­ła jej syl­wet­kę, po czym szyb­kim kro­kiem ru­szy­ła z po­wro­tem w oko­li­ce re­stau­ra­cji. Li­czy­ła na to, że ro­bot Lal­ka­rza nie opu­ścił jesz­cze bu­dyn­ku. Mia­ła na­dzie­ję, że może uda jej się go śle­dzić i do­trzeć do sa­me­go Lal­ka­rza. Oczy­wi­ście mógł się z tym li­czyć, dla­te­go pew­nie nie wy­sze­dł za­raz za nią i nie we­zwał tak­sów­ki… ale ona też spo­dzie­wa­ła się ta­kie­go toku my­śle­nia. Te­raz okrąży­ła bu­dy­nek, li­cząc na to, że po­li­cyj­na in­tu­icja jej nie za­wio­dła. I fak­tycz­nie! Kil­ka mi­nut pó­źniej za­uwa­ży­ła hu­ma­no­idal­ne­go ro­bo­ta wy­cho­dzące­go tyl­ny­mi drzwia­mi, tymi dla per­so­ne­lu. Zmie­nił ze­wnętrz­ny wy­gląd pa­ne­li, by mniej rzu­cać się w oczy, ale Re­ika mimo wszyst­ko roz­po­zna­ła cha­rak­te­ry­stycz­ny kszta­łt tor­su i ko­lor so­cze­wek optycz­nych.

Za­cho­wu­jąc dy­stans, ru­szy­ła za nim. Ro­bot wsze­dł w bocz­ną alej­kę i skie­ro­wał się w stro­nę tu­ne­lu pro­wa­dzące­go do mniej re­pre­zen­ta­cyj­nych dziel­nic mia­sta. Gu­inn trzy­ma­ła się kil­ka­na­ście me­trów za nim, uda­jąc prze­chod­nia, co o tej po­rze nie było wca­le trud­ne. Wszędzie kręci­li się pie­si – przed­sta­wi­cie­le kla­sy śred­niej, któ­rzy po pra­cy szu­ka­li pro­stej roz­ryw­ki. Raz Re­ikę mi­nął na­wet po­li­cyj­ny pa­trol, ale nie pró­bo­wa­ła za­cze­piać ko­le­gów po fa­chu, bo bała się, że mo­gli być na pod­słu­chu, jak wi­ęk­szo­ść funk­cjo­na­riu­szy po­rząd­ko­wych. Lal­karz miał wty­ki w sys­te­mach po­li­cyj­nych, więc mógł od­kryć taką ak­tyw­no­ść i uka­rać Lar­sa albo in­nych po­li­cjan­tów. Tyl­ko po­zba­wio­na wsz­cze­pów Re­ika była w sta­nie po­ru­szać się poza jego pa­jęczą sie­cią, dla­te­go też mu­sia­ła dzia­łać sama.

Szła za ro­bo­tem co­raz węższy­mi i ciem­niej­szy­mi za­ułka­mi. Mi­go­tli­we neo­ny stop­nio­wo ga­sły, ustępu­jąc miej­sca graf­fi­ti gan­gów i znisz­czo­nym pro­jek­cjom sta­rych re­klam. Tu­taj prze­chod­nie za­zwy­czaj mie­li przy­gar­bio­ne syl­wet­ki, a twa­rze kry­li w kap­tu­rach i ma­skach. Nikt ni­ko­go nie py­tał o imię ani po­wód włó­częgi po tych re­wi­rach, w ta­kiej oko­li­cy ka­żdy wo­lał pa­trzeć pod nogi i uni­kać cu­dzych spoj­rzeń.

Re­ika sta­ra­ła się trzy­mać do­sta­tecz­ną od­le­gło­ść za ro­bo­tem – być na tyle bli­sko, żeby go nie zgu­bić, lecz na tyle da­le­ko, by nie zwra­cać na sie­bie uwa­gi. Kil­ka razy mia­ła wra­że­nie, że jest ob­ser­wo­wa­na, ale naj­praw­do­po­dob­niej to ner­wy pła­ta­ły jej fi­gle. Po tym, co prze­ży­ła dzi­siej­sze­go wie­czo­ru, trud­no było za­cho­wać zim­ną krew.

W ko­ńcu do­tar­li do ma­syw­nych, za­nie­dba­nych drzwi w sta­rej ka­mie­ni­cy. Ro­bot wsze­dł do środ­ka, a ona, nie ma­jąc wy­bo­ru, po kil­ku se­kun­dach ru­szy­ła za nim. Cała klat­ka scho­do­wa była w opła­ka­nym sta­nie: od­pa­da­jący tynk, wil­goć i za­pach stęchli­zny. Mar­nie świe­cąca ża­rów­ka mi­go­ta­ła nad gło­wą. Ro­bot wspi­ął się na ostat­nie pi­ętro, praw­do­po­dob­nie strych lub pod­da­sze.

Sta­ra­jąc się za­cho­wy­wać jak naj­ci­szej, Gu­inn zaj­rza­ła do nie­wiel­kie­go po­miesz­cze­nia. Zim­ny prze­ci­ąg po­ru­szał fo­lią roz­pi­ętą na fra­mu­gach. W środ­ku wa­la­ły się po­rzu­co­ne ma­te­ra­ce, ka­ble, reszt­ki sprzętu elek­tro­nicz­ne­go i pu­de­łka po syn­te­tycz­nych nar­ko­ty­kach. W miej­scu drzwi do dal­szej części stry­chu roz­ci­ąga­ła się pla­sti­ko­wa pó­łprze­zro­czy­sta kur­ty­na. Za nią ma­ja­czył fo­tel oto­czo­ny pa­ne­la­mi, z pląta­ni­ną prze­wo­dów po­łączo­nych z licz­ny­mi mo­ni­to­ra­mi i kom­pu­te­ra­mi. Sie­dział tam Lal­karz. Zgar­bio­ny, przy­ga­szo­ny. Na pierw­szy rzut oka wy­glądał na wy­czer­pa­ne­go: wy­chu­dzo­ne cia­ło, wy­sta­jące ko­ści po­licz­ko­we, a w skro­niach me­ta­lo­we wsz­cze­py, któ­re z pew­no­ścią mu­sia­ły go ob­ci­ążać. Na oczach miał oku­la­ry VR, jed­nak ich ekran po­zo­sta­wał wy­łączo­ny. Tuż obok stał hu­ma­no­idal­ny ro­bot, ten sam, za któ­rym tu przy­szła.

Re­ika wzi­ęła płyt­ki wdech i chwy­ci­ła za broń. To mógł być jej je­dy­ny mo­ment na aresz­to­wa­nie prze­stęp­cy. Po­wo­li unio­sła oku­la­ry z oczu star­ca, go­to­wa krzyk­nąć „Po­li­cja!”, ale on już uno­sił po­wie­ki.

– Mam cię… – wy­szep­ta­ła, prze­ko­na­na, że to ona roz­da­je te­raz kar­ty.

Mężczy­zna spoj­rzał wprost w jej oczy. W jego syn­te­tycz­nych źre­ni­cach bły­snęła iskra zim­nej sa­tys­fak­cji.

– Nie, to ja mam cie­bie. – Za­chi­cho­tał.

Re­ika zbyt pó­źno przy­po­mnia­ła so­bie o ro­bo­cie sto­jącym tuż obok. W jed­nej se­kun­dzie po­czu­ła wstrząs elek­trycz­ny, któ­ry wy­pe­łnił jej cia­ło pa­ra­li­żu­jącym bó­lem. Upa­dła na podło­gę, bez­sil­na. Umy­sł na­dal pra­co­wał, ale cia­ło od­mó­wi­ło po­słu­sze­ństwa. Le­żąc, sły­sza­ła, jak Lal­karz wsta­je z fo­te­la.

– By­łaś taka ostro­żna, taka spryt­na, co? Na­praw­dę uda­ło ci się znik­nąć – mó­wił z wy­ra­źną iro­nią, pod­cho­dząc bli­żej. – Tyl­ko co z tego? Szłaś po okrusz­kach, któ­re ci zo­sta­wi­łem, mała mysz­ko. Na­praw­dę my­śla­łaś, że mo­żesz iść za moim ro­bo­tem bez mo­jej wie­dzy? Cała ta, po­żal się boże, rand­ka, była po to, że­byś wpa­dła na ten po­my­sł, głup­ta­sku. I choć przy­zna­ję, że ba­wi­łem się le­piej, niż my­śla­łem, to przyj­mij do wia­do­mo­ści jed­no: nie mu­sisz mieć wsz­cze­pów, że­bym cię kon­tro­lo­wał. Ka­żdy twój krok był kro­kiem ku­kie­łki na sznur­kach. Wszyst­ko zo­sta­ło za­pla­no­wa­ne, aby do­pro­wa­dzić nas do tej chwi­li, tego… ka­thar­sis!

Sta­rzec dał znać ro­bo­to­wi, aby pod­nió­sł Re­ikę z podło­gi. Ten uczy­nił to bez zbęd­nej de­li­kat­no­ści. Lal­karz po­gła­dził po­li­czek po­li­cjant­ki, cze­mu ta nie mo­gła się na­wet sprze­ci­wić – jej cia­ło po­zo­sta­wa­ło bez­wład­ne po uży­ciu pa­ra­li­za­to­ra. Na­stęp­nie wy­jął z kie­sze­ni dwa nie­wiel­kie srebr­ne urządze­nia, któ­re wy­glądem przy­po­mi­na­ły naj­now­sze klip­sy VR. Je­den za­cze­pił o ucho Re­iki, dru­gi przy­mo­co­wał do wła­snych wsz­cze­pów słu­cho­wych.

Ro­bot po­sa­dził bez­wład­ne cia­ło ko­bie­ty na sta­rym me­ta­lo­wym krze­śle. Na­stęp­nie pla­sti­ko­wy­mi opa­ska­mi przy­pi­ął ręce funk­cjo­na­riusz­ki do opar­cia z tyłu, za­pew­nia­jąc jej rów­no­wa­gę i za­ra­zem unie­ru­cho­mie­nie.

– Czy wiesz, o czym w ostat­nich la­tach ma­rzy­łem, młod­sza de­tek­tyw? – mó­wił tym­cza­sem Lal­karz, zaj­mu­jąc miej­sce w wiel­kim fo­te­lu. – Nie o bo­gac­twie ani o sła­wie, bo tego mam, ile tyl­ko chcę. Mó­wi­łem ci o tym, lecz ty nie słu­cha­łaś. Mam już dość scho­ro­wa­ne­go, znisz­czo­ne­go cia­ła. Je­dy­ne, cze­go pra­gnę, to trwa­łe­go trans­fe­ru świa­do­mo­ści do no­we­go or­ga­ni­zmu. Do two­je­go cia­ła, skar­bie.

Ser­ce wa­li­ło jej w pier­si jak osza­la­łe, ale mi­ęśnie wci­ąż były spa­ra­li­żo­wa­ne. Z wy­si­łkiem usi­ło­wa­ła prze­łk­nąć śli­nę i po­ru­szyć choć pal­cem, jed­nak cia­ło nie od­po­wia­da­ło.

– O mało nie mu­sia­łem wy­brać do trans­fe­ru ośmio­lat­ka – par­sk­nął roz­ba­wio­ny Lal­karz – bo wszy­scy mają dziś wsz­cze­py. Wszy­scy oprócz cie­bie… Je­steś dla mnie zba­wie­niem. Moją Ma­don­ną… – Wy­krzy­wił usta w czy­mś na kszta­łt upior­ne­go uśmie­chu. – Jesz­cze chwi­la i będzie po wszyst­kim. Będzie­my jed­no­ścią!

Za­ło­żył na gło­wę hełm wy­ła­do­wa­ny elek­tro­da­mi, za­pew­ne słu­żący do ma­po­wa­nia po­łączeń neu­ro­no­wych. Ro­bot zbli­żył się, aby pod­pi­ąć ko­lej­ne ka­ble do cia­ła mężczy­zny. Nie­da­le­ko Re­iki za­bul­go­ta­ły pom­py chło­dzące.

– Trans­fer mapy mó­zgu go­to­wy do uru­cho­mie­nia – za­mel­do­wał syn­te­za­to­ro­wym gło­sem ro­bot. – Czy mam roz­po­cząć pro­ce­du­rę?

– Tak… – sap­nął po­żądli­wie sta­rzec. – Za­wsze mia­łem sła­bo­ść do go­rących trzy­dzie­stek. A te­raz sam sta­nę się jed­ną z nich. Czy to nie uro­cze?

Po­li­cjant­ka nie od­po­wie­dzia­ła, ale po praw­dzie nikt się tego nie spo­dzie­wał. Lal­karz przy­mknął po­wie­ki, pod­czas gdy urządze­nia wo­kół nie­go bu­cza­ły i sy­cza­ły, z ka­żdą se­kun­dą zwi­ęk­sza­jąc ob­ro­ty. Tym­cza­sem wal­cząca o kon­tro­lę nad wła­snym cia­łem Re­ika wresz­cie po­czu­ła mro­wie­nie, a po nim skur­cze i ostre fale bólu w no­gach. Te nie­przy­jem­ne symp­to­my nie były jed­nak nie­po­żąda­ne. Wszak nio­sły in­for­ma­cję, że pa­ra­liż nie dzia­ła już w stu pro­cen­tach. Po­li­cjant­ka uświa­do­mi­ła so­bie, że choć jej ręce zo­sta­ły moc­no przy­wi­ąza­ne do fo­te­la, to jest w sta­nie po­ru­szać pal­ca­mi stóp, a na­wet no­ga­mi. Mia­ła tyl­ko to. To i siłę nie­po­kor­ne­go du­cha. Nie za­mie­rza­ła od­dać skó­ry ła­two.

Ro­bot sta­nął tuż obok niej, by coś prze­łączyć na po­bli­skim pa­ne­lu. Po­li­cjant­ka ze­bra­ła w so­bie reszt­ki sił, gwa­łtow­nie unio­sła nogę i kop­nęła go pro­sto w me­cha­nicz­ne ko­la­no. Ma­szy­na się za­chwia­ła. Re­ika znów wło­ży­ła całą de­ter­mi­na­cję, by unie­ść nogę do kop­ni­ęcia. Ko­lej­ne ude­rze­nie po­sła­ło ma­szy­nę na po­bli­ską chłod­ni­cę. Szkło pękło z trza­skiem, a wy­cie­ka­jący płyn za­lał ka­ble. Roz­le­gły się zgrzy­ty i trza­ski ze stro­ny ro­bo­ta, któ­ry naj­wy­ra­źniej nie po­sia­dał cer­ty­fi­ka­tu na wo­dosz­czel­no­ść. To jed­nak nie był je­dy­ny sku­tek. Sys­tem chło­dzący prze­stał dzia­łać bez pły­nu. Lal­karz za­wył, wy­da­jąc z sie­bie coś na kszta­łt elek­tro­nicz­ne­go sko­wy­tu. Me­ta­lo­we wsz­cze­py w jego skro­niach roz­pa­li­ły się nie­bez­piecz­nie, a po­zba­wio­ne chło­dze­nia sys­te­my i mo­ni­to­ry w po­miesz­cze­niu za­częły iskrzyć. In­sta­la­cja, któ­ra mia­ła słu­żyć do prze­nie­sie­nia umy­słu, te­raz sta­ła się pu­łap­ką – roz­grza­nym gril­lem dla mó­zgu ha­ke­ra. Sta­rzec szar­pał się roz­pacz­li­wie, lecz nie był w sta­nie sam ze­rwać mnó­stwa prze­wo­dów, do któ­rych zo­stał podłączo­ny.

– Nie­ee! Nie­mo­żli­we! Nie… Nie!!! – darł się, pró­bu­jąc się wy­rwać, ale ka­ble nie ustępo­wa­ły. Czuł, jak prze­ci­ążo­ne wsz­cze­py za­czy­na­ją do­słow­nie pa­lić mu mózg.

Tym­cza­sem ogień szyb­ko roz­prze­strze­niał się w po­miesz­cze­niu. Dym gęst­niał, a Re­ika kasz­la­ła, du­szo­na za­pa­chem spa­le­ni­zny. Cia­sne opa­ski wrzy­na­ły się jej w nad­garst­ki. Szar­pa­ła się roz­pacz­li­wie, choć wi­dzia­ła, że pło­mień, któ­ry roz­go­rzał przy drzwiach, od­ci­ął je­dy­ną dro­gę uciecz­ki.

– Nie po­zwo­lę ci wy­grać… Nie wy­grasz… ze mną… – wy­szep­ta­ła i za­ci­snęła zęby z bólu. Czu­ła, że już brak jej sił.

Dym szczy­pał w oczy, a żar pa­lił bo­le­śnie skó­rę. Lal­karz wył w kon­wul­sjach, jego cia­ło trzęsło się przy ka­żdym zwar­ciu prze­wo­dów. W ko­ńcu obo­je znik­nęli w ogniu i czar­nych kłębach dymu. Ko­bie­ta przy­mknęła po­wie­ki, czu­jąc, jak otu­la ją ciem­no­ść.

Młod­sza de­tek­tyw Re­ika Gu­inn ode­szła w trak­cie pe­łnie­nia słu­żby.

Kilka lat później…

W gma­chu głów­nej ko­men­dy po­li­cji pa­no­wał gwar. Ścia­na Pa­mi­ęci – ogrom­ny, ho­lo­gra­ficz­ny wy­świe­tlacz – przy­ci­ągnęła dziś gru­pę świe­żo przy­jętych ka­de­tów. Ko­men­dant Lars Bro­ok ze­brał ich w pó­łko­le i wska­zał na twarz ko­bie­ty o krót­kich ciem­nych wło­sach, któ­ra do­mi­no­wa­ła na ekra­nie.

– To jest Re­ika Gu­inn. Ktoś z was o niej sły­szał? – za­py­tał tu­bal­nym gło­sem.

Kil­ka osób po­twier­dzi­ło kiw­ni­ęciem gło­wy, a jed­na z ka­de­tek się ode­zwa­ła:

– Tak. Słu­ży­ła na sto czter­dzie­stym dru­gim po­ste­run­ku jako młod­sza de­tek­tyw. To ona po­wstrzy­ma­ła Lal­ka­rza. Nie­ste­ty zgi­nęła w ak­cji. Mó­wią, że ura­to­wa­ła wte­dy całe mia­sto.

– Wła­śnie tak – przy­tak­nął Lars. – To ja wte­dy pe­łni­łem funk­cję jej prze­ło­żo­ne­go, a jed­no­cze­śnie… za­wdzi­ęczam jej ży­cie. Była je­dy­ną stu­pro­cen­to­wo or­ga­nicz­ną po­li­cjant­ką na po­ste­run­ku, bo wów­czas uzna­wa­no, że brak cy­be­ru­spraw­nień jest prze­szko­dą w ka­rie­rze funk­cjo­na­riu­sza. Oka­za­ło się jed­nak, że to wła­śnie brak mo­dy­fi­ka­cji stał się klu­czem do roz­pra­wie­nia się z naj­gro­źniej­szym ha­ke­rem na­szych cza­sów.

Ho­lo­gram się roz­sze­rzył, uka­zu­jąc syl­wet­kę Re­iki w po­li­cyj­nym stro­ju. Jej czuj­ne spoj­rze­nie zda­wa­ło się prze­ni­kać ka­de­tów na wy­lot.

– Zgi­nęła, ale dzi­ęki niej mia­sto od­zy­ska­ło spo­kój, a my zro­zu­mie­li­śmy na­sze błędy. Ni­g­dy nie od­ku­pi­my lek­ce­wa­że­nia, któ­re oka­zy­wa­li­śmy Gu­inn za ży­cia, ni­g­dy jej za to nie prze­pro­si­my na­le­ży­cie. – Bro­ok za­wie­sił głos, po­zwa­la­jąc słu­cha­czom wchło­nąć wagę tych słów. – Nie­mniej po tych wy­da­rze­niach wy­ci­ągnęli­śmy sto­sow­ną na­ukę. Krót­ko po śmier­ci Re­iki po­wstał eli­tar­ny od­dział wy­spe­cja­li­zo­wa­ny w wal­ce z cy­ber­prze­stęp­czo­ścią: Wy­dział O, to jest Or­ga­nicz­ni. Wstąpić do nie­go mogą tyl­ko oso­by ca­łko­wi­cie po­zba­wio­ne wsz­cze­pów albo ta­kie, któ­re zde­cy­du­ją się usu­nąć im­plan­ty i prze­jść kil­ku­let­nią re­ge­ne­ra­cję.

– Sły­sza­łam, że Or­ga­nicz­ni z O mają upraw­nie­nia fe­de­ral­nych – szep­nęła jed­na mło­da po­li­cjant­ka do dru­giej, co tam­ta ocho­czo po­twier­dzi­ła ru­chem gło­wy.

Tym­cza­sem wy­po­sa­żo­ny we wspo­ma­ga­cze ko­ńczyn ka­det nie­śmia­ło pod­nió­sł rękę.

– Czy to na­praw­dę ko­niecz­ne z tą pe­łną or­ga­nicz­no­ścią? Wie­lu lu­dzi ma przy­naj­mniej pod­sta­wo­we mo­dy­fi­ka­cje…

Ko­men­dant przy­tak­nął ze zro­zu­mie­niem.

– Często to kwe­stia zdro­wia, za­zwy­czaj jed­nak wy­go­dy. Nie kry­ty­ku­je­my uży­wa­nia wsz­cze­pów, jed­nak ha­ke­rzy po­kro­ju Lal­ka­rza na­uczy­li nas, że ka­żdy im­plant może stać się furt­ką do prze­jęcia kon­tro­li nad czło­wie­kiem. Tam­ta hi­sto­ria po­ka­za­ła, iż cza­sem naj­wi­ęk­szy atut może oka­zać się naj­wi­ęk­szą sła­bo­ścią. I od­wrot­nie.

W sali za­pa­no­wa­ła ci­sza. Ka­de­ci sta­li w sku­pie­niu, spo­gląda­jąc na ho­lo­gram dziel­nej po­li­cjant­ki.

– Pa­mi­ętaj­cie – do­dał na za­ko­ńcze­nie Lars, zwra­ca­jąc się do nich z ła­god­niej­szym wy­ra­zem twa­rzy. – Jej po­świ­ęce­nie przy­po­mi­na nam, że w wal­ce z prze­stęp­czo­ścią li­czy się przede wszyst­kim ludz­ka od­wa­ga. Zwłasz­cza wte­dy, gdy wszyst­ko wy­da­je się stra­co­ne. To jest wła­śnie praw­dzi­we bo­ha­ter­stwo. – Po chwi­li ci­szy spoj­rzał jesz­cze raz na wi­ze­ru­nek Re­iki i do­dał szep­tem: – Spo­czy­waj w po­ko­ju, jed­na na mi­lion. Nikt nie za­po­mni tego, co zro­bi­łaś.

Odcięci

Artur Rother

Bły­ska­wi­ca, któ­ra prze­szy­ła nie­bo nad jego gło­wą, ide­al­nie pa­so­wa­ła do na­stro­ju, w ja­kim Pio­trek był od wczo­raj­sze­go wie­czo­ra. Ja­sne, że ani Woj­sko Pol­skie, ani tym bar­dziej siły zbroj­ne NATO nie mia­ły wpły­wu na po­go­dę, jaka pa­no­wa­ła pod­czas ma­new­rów, jed­nak aura mia­ła spo­ry wpływ na na­stro­je. Nie tyl­ko Piotr­ka, ale ca­łe­go od­dzia­łu. A jako sie­rżant mu­siał ja­koś pod­nie­ść mo­ra­le swo­jej dru­ży­ny, bo w kiep­skich hu­mo­rach i z bra­kiem mo­ty­wa­cji da­dzą dupy na ma­new­rach. A wte­dy to jemu się obe­rwie.

Dru­gą spra­wą, zu­pe­łnie inną niż po­go­da, a ma­jącą też nie­ma­ły wpływ na jego obec­ny na­strój, była wia­do­mo­ść od jego dziew­czy­ny. Wła­ści­wie to już eks­dziew­czy­ny. Ze­szłe­go wie­czo­ra do­stał od niej SMS z in­for­ma­cją, że bar­dzo jej przy­kro, ale wszyst­ko so­bie prze­my­śla­ła i jed­nak do sie­bie nie pa­su­ją. Pi­sa­ła coś jesz­cze o tym, że po­trze­bu­je wi­ęcej cza­su dla sie­bie, że musi się za­sta­no­wić nad swo­im ży­ciem i tym, cze­go wła­ści­wie chce, i inne tego typu eg­zy­sten­cjal­ne pier­do­ły. Oczy­wi­ście do niej za­dzwo­nił, ale nie ode­bra­ła. Obo­je mie­li po trzy­dzie­ści trzy lata – dwa lata zwi­ąz­ku, miesz­ka­li ra­zem, on pla­no­wał się oświad­czyć. A ona nie wie, cze­go chce od ży­cia, i za­chcia­ła wi­ęcej prze­strze­ni i cza­su dla sie­bie.

– Sie­rżan­cie, wi­kin­go­wie ru­szy­li. – Głos Ru­de­go wy­rwał Piotr­ka z za­my­śle­nia.

Już nie Pio­trek, ale sie­rżant Piotr Ol­kow­ski, do­wo­dzący sze­ścio­oso­bo­wą dru­ży­ną, zer­k­nął w swo­je pra­wo, gdzie jesz­cze przed chwi­lą znaj­do­wa­ła się po­dob­na li­czeb­nie dru­ży­na Nor­we­gów. Zgod­nie z wy­tycz­ny­mi z od­pra­wy oni mie­li iść pierw­si, a ze­spół Ol­kow­skie­go z trzy­se­kun­do­wym opó­źnie­niem.

– Do­bra, ru­szać dupy, bo nas omi­nie za­ba­wa. Idzie­my kli­nem, tyl­ko ostro­żnie, bo mo­kro i śli­sko. Jak się ktoś wy­je­bie, to będzie bie­gał do­oko­ła jed­nost­ki, aż się po­rzy­ga – rzu­cił jesz­cze gro­źnie do resz­ty.

Pod­nió­sł się z kuc­ków, prze­ta­rł twarz z desz­czu i po­pra­wiw­szy chwyt na bro­ni, ru­szył ra­zem z in­ny­mi człon­ka­mi dru­ży­ny, trzy­ma­jąc się swo­je­go miej­sca w szy­ku.

Roz­po­częli marsz w górę wznie­sie­nia, któ­re w nor­mal­nych wa­run­kach nie by­ło­by ła­twym te­re­nem do wspi­nacz­ki, a prze­cież lało. Wy­sta­jące co i rusz z zie­mi ko­rze­nie drzew sta­no­wi­ły do­dat­ko­we utrud­nie­nie do bło­ta, któ­re zdąży­ło się utwo­rzyć w mi­ęk­kiej zie­mi. Rudy, Ogr i Łysy, do­świad­cze­ni żo­łnie­rze, szli przo­dem. On sam ra­zem z Mło­dym, Drwa­lem i Ki­cią kro­czył w dru­gim sze­re­gu. Kon­tro­l­ne zer­k­ni­ęcie w pra­wo, gdzie Nor­we­go­wie – już pra­wie u szczy­tu wzgó­rza. To ozna­cza­ło, że oni sami mu­sie­li pod­kręcić tro­chę tem­po, bo zo­sta­wa­li w tyle.