Przypływ 4 - Aleksander Janowski - ebook

Przypływ 4 ebook

Aleksander Janowski

0,0

Opis

Przypływ to polskojęzyczny magazyn literacko-publicystyczny. Znakomita poezja i proza dostarczająca potężnej fali wzruszeń i refleksji.  Artystyczny Gulfstream na Florydzie!

TONA DOBREGO CZYTANIA:

 

• zjawiskowa poezja Janusza
• hitlerowska dywersja w dolnośląskiej kopalni
• natchnione wiersze Kazimierza
• rewelacyjna eskapada żeglarska dwóch sowieckich emigrantów
• niecodzienne opowiadania Grzegorza
• poruszające ostatnie słowo mordercy
• balsamiczne opowiadania Anny
• niezmiernie zajmujące lisowskie bajdy
• chichotliwe limeryki niezawodnej Renezji
• aromatyczna chińska herbata w japońskiej kamionce
• polska oda do radości – Anatola


W numerze: Janusz Kukliński, Aleksander Janowski, Jan Cichocki, Marta Kisielewicz, Kazimierz Kochański, Władimir Kunin, Anatolij Krym, Grzegorz Pełczyński, Anna Kłosowska, Renezja, Anatol Diaczyński.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 312

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Aleksander Janowski

 

 

„Przypływ” Magazyn literacki
Nr 004/2021

Wersja demonstracyjna

 

Wydawnictwo Psychoskok Konin 2021

„Przypływ” Magazyn literacki

Copyright © by Aleksander Janowski, 2021

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o., 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji

nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana

w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaguje Zespół w składzie: Andrzej Kowalski, Bożena Malinowska, Stefania Przemyska

Redaktor naczelny: Adam Borkowski

Starsza redaktor prowadząca: Renata Grześkowiak

Korekta: Andrzej Bartniak, Bogusław Jusiak

Projekt okładki: Magda Wiklińska

Skład: „Dobry Duszek”

Wydawca: Aleksander Janowski

Skład epub i mobi: Adam Brychcy

ISBN: 978-83-8119-758-8, ISSN: 2719-3969

Siedziba redakcji: 717 Emerald Way West, Deerfield Beach, Floryda, 33442, USA

Kontakt redakcyjny: [email protected]

Zamieszczone materiały wyrażają jedynie poglądy autorów i nie zawsze odzwierciedlają stanowisko Redakcji.

Zachęcamy Państwa do nadsyłania swoich tekstów do publikacji.

przypływ unosi wszystkie łodzie

Janusz Kukliński

Janusz Kukliński urodził się 10 stycznia 1945 roku jako syn oficera Armii Krajowej i profesora Politechniki Warszawskiej Edwarda Kuklińskiego oraz pochodzącej z rodziny ziemiańskiej Adeli z Piątkowskich. Ukończył XIV Liceum Ogólnokształcące w Warszawie. Uczęszczał na zajęcia teatralne i marzył o aktorstwie, ale pod wpływem rodziny zdecydował się studiować handel zagraniczny w Szkole Głównej Planowania i Statystyki. Po trzech latach porzucił studia handlowe i rozpoczął naukę na wydziale germanistyki Uniwersytetu Warszawskiego.

Po ukończeniu studiów podjął pracę w warszawskiej redakcji telewizji NRD. Po czterech latach przeniósł sie do Lublina, gdzie przez kilkanaście lat prowadził odziedziczone po stryju gospodarstwo ogrodnicze.

W roku 1970 poznał Edwarda Stachurę, z którym połączyła go serdeczna przyjaźń trwająca aż do samobójczej śmierci poety. Od tego momentu zaczął zbierać pamiątki, artykuły oraz prace poświęcone Stachurze oraz coraz częściej udzielać się w wydarzeniach kulturalnych związanych z poezją śpiewaną.

Z czasem jego utwory przybrały formę „Dokumentacji życia i twórczości Edwarda Stachury”, a rodzinne gospodarstwo Kuklińskich stało się przystanią na drodze nie tylko sympatyków poezji Stachury, ale też wielu poetów i artystów, by zamienić się w Poetycki Zakład Ogrodniczy – PZO. Każdy mógł tu przyjechać i spędzić czas na czytaniu poezji, śpiewaniu i długich nocnych rozmowach. Poetycki Zakład Ogrodniczy w okresie świetności – w połowie lat 80. – zrzeszał kilkaset osób z całej Polski, które spotykały się nie tylko w gospodarstwie na lubelskim Sławinku, ale również podczas licznych wydarzeń kulturalnych w całym kraju.

Po zamknięciu gospodarstwa w roku 1993 Janusz Kukliński zajął się życiem rodzinnym, tłumaczeniami z języka niemieckiego oraz pisaniem tekstów literackich i wierszy. Pisał również artykuły na tematy religijne i pracował społecznie jako koordynator programów kulturalnych w Domu Pomocy Społecznej im. Matki Teresy.

Mimo że urodził się, wychował i spędził pierwsze 30 lat życia w Warszawie, Lublin stał się miejscem, gdzie pracował, tworzył i pomagał potrzebującym. Był bibliofilem, erudytą, absolutnym znawcą twórczości Edwarda Stachury, niezrównanym poetą, znakomitym tłumaczem, językowym purystą i urodzonym gawędziarzem. Bawił się słowami, tworzył niepowtarzalne neologizmy, odkrywając pierwotny sens słów.

Zmarł na skutek choroby nowotworowej 12 listopada 2018 roku. Na płycie nagrobnej wyryto inskrypcję ze zwrotką z jednego z jego wierszy:

Strzeż mnie, Panie, jak źrenicy,bądź moją powieką.Zanim znów stanę się niczym,nim nade mną wieko.Bądź mi jak Samarytanin:poranienia opatrz.I zaprowadź do krainy,gdzie nie stąpa stopa.

Wiersze to zaledwie gra słów i jeśli ta gra się powiedzie,słowa stają się balsamem leczącym duszę.

Anatolij Krym, Ukraińska kabała, przekład Jan Cichocki

Rozmowa z samym sobą

– Co robisz?

– Wierzę w Boga.

– Jak to robisz?

– Jak to?

– Skąd wiesz, że wie o tobie?

– Wie przecież o każdym.

– A skąd wiesz, że cię słyszy?

– Bo mi to obiecał.

– Nic a nic nie rozumiem.

– Bo to niepojęte.

– Co robisz oprócz tego?

– Rano ścielę łóżka, wychodzę z psem na spacer, obieram kartofle, smaruję kromkę smalcem, dosypuję węgla.

I słucham, jak przemijam. Czasem piszę słowa. Oprócz tego się modlę: za i o.

I milczę.

Stara bieda

Maćkowi M.

U nas, Stary, wciąż wszystkojak na starym zdjęciu.Anioł u abażuruprecz nad stołem wisi.Bóg ten sam pod powałą.Nawet kurz nietknięty,żebyś, kiedy się zjawisz,obco się nie poczuł.Pudełka po herbaciewciąż udają pełność.Pustka w sercu i w głowieza kurtynką żartu.Nieład się dla pozorumieni rozgardiaszem.Tylko ja coraz młodszy,prawie zdziecinniały,zastrachany tak bardzo,że wróble chichocą.Ci dokoła wciąż drepcą,mamrocą bez składu,a pajączek na śliniewprawia ich w zmieszanie.Co przedbrzask chwalę Boga,że dał nam się spotkaći żegnać się nie każeaż do samej śmierci.

Oktawa kwietniowa

Kartkę za kartką mnę i wrzucam w ogień.Mamrocą słowa dawno już zużyte.Co myśl, to kłamstwo,byle prawdę obejść,która nikogoi tak nie obchodzi.Szatan mi szeptempodpowiadał słowa,abym je wbijałz tępym okrucieństwem.Ukrzyżowałemsyna człowieczego,nim Syn Człowieczywino w krew przemienił.Trwam porażonywłasnym przerażeniemi chociaż martwycały obolały.

Wiersz na życzenia

Życzę Ci – wzruszony Świętem –najwspanialszych darów z nieba.A do tego – według marzeń –co na ziemi nam potrzeba.Zdrowia, by służyło wiernie,szczęścia, by go nie zabrakło,i prawdziwie złotych groszyoraz… tutaj ucho nakłoń!I miłości od najmilszych,i przyjaźni o psich oczach.I uśmiechu radosnego,by bezradnych zauroczał.Dni świetlistych i promiennych.Gwiezdnych, lecz przespanych nocy.I ramienia troskliwego,co opieką Cię otoczy.I opłatka choć okruszekby nas bielą światła splatał,kiedy śniegu na lekarstwonawet nie ma. Środek lata.Ty mi także – jeśli zechcesz –możesz wzajem czegoś życzyć:bym w zjawiskach nie objawówszukał, lecz istotnych przyczyn.Trzeba by, przed kropką, pointęlub konkluzję wypowiedzieć.Otóż bliźni to jest obcy,co się bliskim staje w biedzie.

A my

A może byśmy tak, Jedyna, wpadli na dzień do Tomaszowa,może tam jeszcze zmierzchem złotym ta sama cisza trwa wrześniowa

Julian Tuwim

A my nie mamy dokąd jechać, żeby odnaleźć czas, co minąłwszystko zgubiło się w uśmiechach, którymi chcemy miłość spinaćJuż nie pomogą martwe słowa, które codziennie wymieniamydawno skończyła się rozmowa i pustka rośnie między namiPodajmy jeszcze sobie ręce ostatni raz na pożegnanie nie mówmy sobie już nic więcej, niech cisza po nas pozostanie.

Gorczyca oziminna

Na polu samotnościrośnie tylko goryczwykrakuję więc sobieprzyszłość coraz kruczą

Kroczę nie zawsze prostocel się gdzieś zapodział a idąc zakolami w siebie się zakułam

Życie zestepiowałobarwy zmatowiałynawet ranna gorzałkagrzeje coraz gorzej

Wieczorem do kurhanu na sen bezbożenny nocne rozmowy z bogiemwśród bezbrzeżnych bagien

Wyraz zmalał do dźwiękuosoba do ciała i trwają zrozpaczonegrążąc się w rozpaczy

Nie martw się, Przyjacielu,przyjadę do ciebie na słynną słowną powódźmą bezwiedną spowiedź.

Mniemanie

Mam mniej niż nie mam.Nawet mniej niż mniemam.A bogacz jestem:Boga mami mnie mam.

Cichociemny odchodzi w noc

Cichociemni odchodzą pokurczeni w embrion; jak lampka bezoliwna gasną w mroku nocy.„Odejdziesz, jak przyszedłeś. Z łona prosto w łono”.Knebel sam sobie wbijam w posiniałe usta.Synaczek śpi rozrzutnie na posłaniu obok.Zdrowy sen jak szyderstwo z torturnego bezsnu.Olbrzym nocy uklęknął tuż ponad słonecznym.Kostny mostek się kruszy na kłujące szczerby.Myślałem: Śmierć nadchodzi od stóp i od dłoni,lecz oto tężec nozdrzy zaprzecza mniemaniu.Nie znam się na różańcach misternie klepanych.Mój był zdyszanie krótki: „Panie, pozwól jeszcze”.A ON rękę położył, zakrył bezwstyd nagi,co się pod kocem kulił, tuląc do psiej sierści.Sen jak czułość matczyna znieczulił konanie.

Kiedy się przeocknąłem, wzrok wymacał w mrokuzawodem przygniecione Charonowe plecy.Styks odpłynął bez plusku, a z okna nad głowąwsączał się wątły strumyk nadziejnego świtu.

Na dziś i wszystkie jutra

Słońca ci życzę od zarania niech dzień rozjaśnia do wieczora,nie myśl, że „biżuteria tania”, to psalm serdeczny, świecki chorał

Czas, sama wiesz, jak błyskawica więc nie uciekaj i nie poluj, pomyśl, że świat to piaskownicapoczuj się dzieckiem jak w przedszkoluWieczorem, kiedy spać się kładniesz i ciemna cisza ponad krajem nie myśl, co będzie, bo nie zgadniesz a jutro znowu wcześnie wstaniesz

Dobranoc. Uśnij i śnij baśnie I żeby trwały, kiedy wstanieszPrzynajmniej, kiedy drzwi zatrzaśniesznim się codzienny zacznie taniec

Anny

Anna była. Przydrożna.Przed sieniami rozsiadłaStarym sporty w trójpalceBaby w lawach rozparła –zgrzebne kariatydy.Pod drzewem zięciu leży,wzrokiem chmury maca.

Anna była.Na kolkach rozwiesiła sierpieńa sierpy pokrzywioneDziewczyny posplatałypoplątane kosy.W studni się przeglądająna wieczorne raje.Od łubinu – Bizancjum.Czernice wystraszone kryją się po lasach.Nogi dobrze niosą.Już Anna w hołodachDziadek skrzypi na wozie,pokazuje batem:będzie coś jedenaścieZnaczy się do Klejnik.

Anna chmurnieć zaczyna.Oj, Bieda! Oj, bieda!

Hajnówka, 8 sierpnia 1972 rokuWarszawa, 7 marca 1973 roku

Po burzy

Cichy dziś jestem jak dom po pogrzebie,jak step po burzy, jak poległy w boju.Przez głowę z rzadkatylko lekkie drżeniejak grzbiet kucyka,gdy nań giez usiądzie.Pod blachą szepty.Lecz szelestne ledwie,rajtaria rysią, mgła nad wrzos

Powidok ranny

Mirabelki pachną upojnie, brzozy zielenią zdobią błękit.Gołębie grochu chcą i cukru, jak się oswoją dziobią z ręki.Siedzę pod lampą, gość fotela,przeważnie czytam, czasem piszę.Dziwię się, jak z przyjaciół wieluwiększość się wycofała w ciszę.Nawiedzam szlaki wspomnień bladych,kapliczki, w których bliscy święci.Upływam szybciej niż czas wokół,zanikam z wolna w niepamięci.

Modlitwa z przerwą na sen

teraz ju wieczornym. wśród szarówki grudniowej, chociaż nie po grudzie.Do Ciebie idę, Panie,bardzo zalękniony,bo grzeszny jestem wielce,a marzę o cudzie. 

Będę się modlił kornie i natrętnie razem, żebyś chorych uzdrowiłi krzywdy naprawił.Żeby łaskę poczuli,jak rękę na głowiedobrodzieje, złodzieje,prawi i nieprawi.Szopka taka uboga –ot, deszczułek parę.Niby skrzynka na owoc,ale jeszcze pusta.I czekanie tu mieszkai tęsknota za Tym,którego nie wysłowiążadne ludzkie usta.

Pan przychodzi cichutko na nieludzką ziemię.Niemowlę, a już Mocarz, co od grzechów zbawia.Anielskie chóry ćwiczą glorie nad chmurami,by Go, kiedy nadejdzie, wielbić i wysławiać.

Sławinek, 21/22 grudnia 2006 roku

Logorea

Fragmenty poematu

Przełamało się lato.I umarł Poeta.Zlecą się teraz sępypełne uwielbienia,żeby sobie wyszarpaćchoć listek na czoło.A Poeta choć martwydalej mówi w ciszy.Wyraźnie i dobitnie:wymownym milczeniem.Pająk idzie po ziemi; nie wie, że donikąd.Słońce wstało dziś bledszepo bezsennej nocy.Drży we mnie wciąż rezonansczuwania przy zmarłych.Wstaję, nie wiem, na jawieczy po tamtej stronie.Trzeba się teraz uczyć żyć bez drogowskazu.Iść prosto ku celowischodząc na manowce.Nie trzeba czytać wierszyżeby czas oszukać.

Trzeba szukać słów własnychw sobie i w kosmosie.Ale jeszcze nie dzisiaj,bo zamilkł ze zgrozy.Panie w kołysce dłoniukołysz świętegoi daj mu swoją miłość,jak dawałeś słowa.Epilog burzy wszystkoi nic się nie zmienia.Wiem, że potrafiszdostrzec z wysokości,że brak jednej mróweczkiw którymś z mrowisk świata.

Otwórz

Tobie Zrobię szopkę z szorstkich dłoni,żebyś mogła się w niej schronić,miała gdzie łzygorzkie ronić.Z kolan zrobięci kolebkę,z ramion skrzydłana lot niebny.Z oczu lampkiw mgle potrzebne.Podarujęze słów bukiet,będę sercemw serce stukał.Otwórz, otwórz,skało krucha.

Płacz

Pani Marcie Małekza pół roku raju

Płakałem dziś przed świtem,ale nie z rozpaczy.Od nagłego wzruszenia:Czysto. Bez goryczy.Łzy były jak łzy. Słone.Lecz bruzd nie żłobiły.Płakałem z najwdzięczności.Dla Boga i Pani.Za opiekę, za pomoc,miłość uśmiechniętą.Spontaniczną jak oddech.Niczym nie spętaną.

Zastole, Wniebowstąp

Powitanka

Kasieńko, ksieńko mała,gwiazdeczko, ciepła deczko,budzisz się zanim jeszczeobłoki na oścież.Kasieńko, wnuczko moja,znaczku Pana, Boga i drugiej Twej patronki,babci Zbawiciela.Witam Cię kwilko, pliszko,ptaszku o świtaniu.Mamine mleczko, gdybyś,obok na posłaniu

Tren bardzo osobisty

Jest wieczór w środku stycznia,anonsują mrozy, śnieg prószy delikatny niby puch anielski.Pod blachą jasny płomieńszepcze coś żarliwie.Tłumaczę za uczonymBoga, świat i ludzi.Nagle syn z Internetuniesie wieść nekrolog,że Ksiądz Twardowski zagasł,by płonąć inaczej.Niech wieczny odpoczynekPan mu sprawić raczy.Bo trudził się niezmiernie,słów paciorki nizał.Umierał już od dawna,bo od dnia narodzin,lecz mu to było mało.Człowiek-nikt tak mawiał.Gazeta „Metro” pędzitunelami ulici żałobę roznosiczarnym tłustym drukiem.Zapiszą księdza skrzętnie,wepną w segregator.I tylko Jezusowizakrwawiła blizna.

Urok

Mądry Bóg zawsze radził,by się nie oglądać.A ja, wczoraj trzy razy,z przedniego siedzenia.Za karę – lub w nagrodę –wieczór i noc całą,i ranek pochmurzonyco i raz twarz twoja.Wyraziście i blisko,że aż dreszcz po ciele.Usta zdobią Ci bruzdywyorane troską.W uśmiechu zawstydzenielecz i obietnica,że jeśli Cię poproszę,to pogłaszczesz nawet.Na psa urok rzuciłaś:teraz we mnie skowyti spragnienie języka,by Ci stopy lizać.I szczenięce skamlaniezachwyconych oczu,byś poranienia we mniechciała pozabliźniać.Wybacz ten nagły wylew!Myśli pokneblujelecz wargi dalej będąmodlić Twoje imię.

Ty, który stwarzasz słowa

Bóg mówi do nas różnie,kształtem, barwą, dźwiękiem,szaleństwem bzu na wiosnę,zniczem chryzantemy.Lodami w chrupkich waflachi śniegowym płatkiem,gdy siądzie na policzkujak zimowa ważka.Czasami zaś zaśpiewa:to pustynnym piaskiem,to piskiem polnej myszy,bywa zięby świstem.Uczy nas też milczenia,co jest echem ciszy.Kamień tu pierwszym mistrzem,albo ryba w toni.Zachwyca nas kontrastemtym na grzbiecie zebry,łowicką krajką tęczylub polarną zorzą.Zechciał Pan byśmy samioswajali słowa.Poeta z bożą krówkąbył potrzebny w niebie.

Ale wtedy tęskniłem kobietę i syna pod jej powierzchnią – chłopczyka do mnie podobnego

Edward Stachura

Już Ci synku do życiabardzo niedaleko.Już się w piersiach twej matkiburzy białe mleko.Na twój krzyk narodzeniagotowa już cisza.Pierwszy sen niemowlęcynad łóżeczkiem przysiadł.Już węgielki twych oczuwśród nocy się żarzą.Już cię matki marzenieobdarzyło twarzą.Już się matki i mojeniecierpliwe ręcewyciągają,syneczku,na twoje przyjęcie.

Koniec wersji demonstracyjnej

 

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok