Opowieści niezwykłe - Aleksander Janowski - ebook

Opowieści niezwykłe ebook

Aleksander Janowski

0,0

Opis

W kolejnej już powieści Aleksandra Janowskiego sensacja goni sensację… z zawrotną szybkością! Hiszpania, Kanada, Polska, Rosja, Szwajcaria, Stany Zjednoczone, przestrzeń kosmiczna… Porwania, okupy, przestępstwa międzynarodowe, oszustwa, przekupstwa, wymuszenia i rozboje, przemyt i przemoc w aferze szpiegowskiej z wysokim brunetem i seksownymi blondynami w przeźroczystym negliżu… w tle. O tej książce dyskutuje się od Lizbony do Władywostoku… i dalej. Autor, jak na niego przystało, Opowieści niezwykłe stworzył wyrazistym, bezkompromisowym i interesującym stylem: „Czytałem sobie, jak zawsze, ulubioną gadzinówkę przy porannej kawie i grzankach z dżemem, przyglądając się przy okazji zdjęciom rozebranych w różnym stopniu gwiazd, gwiazdek i podgwiazdek. Nie powiem, stanowiły jakieś urozmaicenie do tytułów w rodzaju ”Niemowlę o dwóch głowach zastrzeliło swoją opiekunkę, nielegalną imigrantkę z Haiti”. Obok zamieszczono wywiad z matką tego utalentowanego dziecka, pobierającą długoletni zasiłek dla bezrobotnych, jej obecnym przyjacielem, nielegalnym imigrantem z Meksyku, oraz babcią w dalekim Santo Domingo -„takie słodkie maleństwo... Nigdy nie płakała, jak ją przewieszałam przez plecy w chuście podczas zbioru truskawek na plantacjach”. Ojciec pociechy - nieznany, to znaczy matka nie potrafiła go wskazać. Nuda”.

Przy lekturze „Opowieści niezwykłych” nuda nam nie grozi!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 245

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Aleksander Janowski "Opowieści niezwykłe"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2014 Copyright © by Aleksander Janowski, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok Projekt okładki: Wojciech Ławski

ISBN: 978-83-7900-158-3

Wydawnictwo Psychoskok ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242

Aleksander Janowski
Opowieści niezwykłe
Wydawnictwo

MIKRO

W wysokiej sali o ścianach z białego marmuru barokowy zegar na kominku dyskretnie wydzwonił godzinę dziewiątą. W otwartych drzwiach ukazał się średniego wzrostu tęgawy brunet o oliwkowej cerze, posiwiałej czuprynie i zmęczonym spojrzeniu. Ciemny garnitur, kontrastujący z białą koszulą, wyglądał tak jakby jego właściciel spędził noc na służbowej kanapce w gabinecie.

Siedzący przy długim, dębowym stole mężczyźni w granatowych mundurach policyjnych wstali, pochylając z szacunkiem głowy. Prefekt spojrzał przelotnie na usłużnie podsuniętą mu przez sekretarza teczkę z papierami, odsunął ją na bok niecierpliwym gestem. Rozpoczął dobrze postawionym głosem nawykłym do wydawania poleceń:

- Dziękuję panom za stawienie się na moje wezwanie. Ubolewam, że stało się to w trybie tak nagłym. Za chwilę panowie zrozumieją powody tej decyzji.

Serdecznie witam zebranych w imieniu Pana Premiera oraz Ministra Administracji Wewnętrznej, którzy zechcieli przysłać na nasze spotkanie swoich przedstawicieli – kontynuował.

Nadzwyczajne okoliczności, proszę panów, wymagają nadzwyczajnych środków. Nie muszę was przekonywać o roli turystyki w naszym pięknym kraju. Mimo potężnego przemysłu ciężkiego i prężnego rolnictwa, wpływy z turystyki zagranicznej pozostają największym źródłem dochodów w budżecie państwa. Niemała jest w tym nasza zasługa, jako że potrafiliśmy zapewnić naszym drogim gościom sprzyjające i bezpieczne warunki do wydawania pieniędzy. „Zadowolony turysta wielokrotny – oto jest nasz cel” - cytuję słowa pana Premiera, które mają stanowić dla nas wskazówkę do działania.

Pan Minister, z kolei, był uprzejmy dobitnie zwrócić moją uwagę na zatrważający fakt, że wpływy z turystyki za ostatni kwartał ubiegłego roku spadły aż o całe trzy procent. Jest to dzwon alarmowy. Nie może stać się dzwonem pogrzebowym. Nie wolno nam w żaden sposób dopuścić do utrwalenia się tej deprymującej tendencji.

Po godnym pożałowania zaginięciu małej Brytyjki Madelaine, co stwierdzam z należytym smutkiem, tysiące rezerwacji w hotelach i motelach nadmorskich zostało skasowanych w ostatniej chwili. Prasa nie szczędzi nam niezasłużonej krytyki, niepotrzebnie podsycając panikarskie nastroje wśród turystów. Restauratorzy i hotelarze codziennie ponoszą niepowetowane straty, moi panowie. Budżety miast się kurczą. Przypomnę, że w dużej części jesteście opłacani z tych właśnie pieniędzy. Oczywiście, wykryjemy sprawców i przywrócimy tak potrzebny spokój. Pan Premier w to nie wątpi. Nie możemy zawieść jego zaufania.

Mamy informacje ze sprawdzonych źródeł, że Brytyjczycy – najliczniejsza grupa naszych gości - masowo przerzucają się na nowe kraje Unii Europejskiej. Chorwacja, Czechy, a ostatnio nawet Polska z tym ich pięknym miastem... Jak mu tam?.. Krakowem – usłużnie podpowiedział asystent – reklamuje się jako gościnne i w pełni bezpieczne państwo turystyki rodzinnej. Bezpieczeństwo – oto jest hasło dnia dzisiejszego. Bezpieczeństwo naszych drogich gości musi być zapewnione.

Wypił łyk kawy z porcelanowej filiżanki z herbem miasta.

- Ratunek leży w waszym ręku, panowie. To wy musicie przywrócić utracone przejściowo zaufanie do naszego przemysłu turystycznego, naszych pięknych plaż, hoteli, moteli i pensjonatów, ich znakomitej, fachowej i przyjaznej obsługi. Dzieci obcokrajowców nie mogą znikać bez śladu. W tym sensie, że nie mogą w ogóle znikać. Taka jest wola Pana Premiera i polecenie służbowe Pana Ministra.

Zgodnie z ich sugestią, powołuję niniejszym Radę Nadzwyczajną do Spraw Turystyki. Jesteście panowie jej członkami. Na czele tego organu postawiono znanego wam wszystkim komisarza Daniela Alejandro. Oczekuje się, że przedstawi jutro rano stosowne wnioski i propozycje działania. Czy są pytania? Nie widzę. Dziękuję panom za uwagę. Oddaję głos panu komisarzowi. Wprowadzi was w niezbędne szczegóły. Dziękuje za uwagę.

Wstał i miarowym krokiem zawodowego żołnierza opuścił pomieszczenie, w towarzystwie asystenta.

***

Komisarz Alejandro musiał być uprzedzony o tej zaszczytnej decyzji, gdyż ani jednym gestem czy mrugnięciem powiek nie zdradził swego zaskoczenia. Podobnie – czterej pozostali. Byli przecież tymi, kogo się przywołuje w chwili nagłej potrzeby. „Strażakami”, w ich własnym żargonie. Przyzwyczaili się do tego swoistego zaszczytu w ciągu długich lat służby. Na swój sposób, byli z tego wątpliwego wyróżnienia nawet dumni. No cóż, najlepiej - w końcu - znają sytuację na powierzonym im terenie. Najwidoczniej władze w stolicy nie radzą sobie z powstałą sytuacją, skoro zwracają się o pomoc.

Zwierzchnicy policji z Costa del Parasol, Vista Mar, Concha Vieja i Monte del Oro. To do ich małych kurortów ciągnęły przed wszystkim rzesze bladolicych i bladoudych Angielek z takim iż mężami i pociechami. Panie spędzały zazwyczaj czas przy basenie, czytając, popijając kawę lub rozmawiając, powierzając dzieci fachowej opiece guwernantek lub niań. Ich małżonkowie zwykle siedzieli przy brydżu lub przyklejali się do ekranów telewizyjnych w czasie, kiedy słynny Real czy Barcelona dawały brutalną lekcję futbolu tym zadufanym w sobie Wyspiarzom. Statystyki wykazywały niezwykły wzrost konsumpcji piwa w takim okresie, co też było dobre dla lokalnego biznesu. A teraz krzywa stromo spada, jak mawia jeden z podwładnych, w cywilu były księgowy.

Nie, większych kłopotów z Brytyjczykami nie było. Skądże znowu. To znaczy, nie wychodziły poza zwykłe ramy drobnych wykroczeń w stanie wskazującym na przegraną potyczkę z cierpkimi miejscowymi winami. Opatrzność, czuwająca widocznie dotychczas nad komisarzami, kierowała poważne sprawy typu morderstwa, wymuszanie, fałszerstwa czy znaczne partie narkotyków do większych skupisk ludzkich, gdzie policja jest lepiej wyposażona do walki z tymi plagami.

Po porwaniu jednak małej Brytyjki Madelaine z moteliku w sennej nadmorskiej wioseczce, co roztrąbiła naraz cała prasa światowa, sytuacja zmieniła się krańcowo. Wszechwidzące oczy samego Pana Premiera i Pana Ministra jak potężne reflektory zwróciły się w kierunku lokalnej służby mundurowej. Już lepiej było by, gdyby naraz niebiosa się rozstąpiły i wielki palec pogroził im stamtąd oskarżycielsko. Skutki byłyby łagodniejsze, zapewne. Gniew Boży przemija przecież. I jest sprawiedliwy.

Z tymi przybyszami zawsze jest kłopot. Nie pilnują swego potomstwa, a potem zwalają winę na biedny – dosłownie – lokalny posterunek w składzie jeden komisarz, jego zastępca i dwóch policjantów. Jeden, dwa, trzy. I wszystko. Koniec. Na końcu tego szeregu już nikt nie stoi.

Prawdę mówiąc, nie było dotychczas potrzeby w liczniejszej obsadzie policyjnej. Zaginiony w tłumie malec odnajdywał sie śpiący pogodnie za piaskownicą ze swoim psem, zagubiony portfel leżał nietknięty przy stoliku pod kontuarem, miejscowa piękność zwracała nadmiar gotówki wyciągniętej z kieszeni jakiegoś podpitego Johna Browna i wszystko wracało do sennej normy. Dało się żyć.

I naraz – tuzin piorunów z jasnego nieba. Natychmiast. Niezwłocznie. Już. Postawić wszystkich na  nogi. Przetrząsnąć. Przeszukać. Przeczesać. Zmobilizować wszystkie zasoby. Jakie, pytam? Wykryć. Nie dyskutować, wykonać. Zapobiec. Zameldować. Biegiem.

- Mamy, proszę panów, do naszej dyspozycji wszystkie niezbędne środki. To znaczy, mamy obiecane. Mamy mieć. Wszystko, co będziemy uważali za niezbędne. Zdaniem Pana prefekta, mogą to być helikoptery, czołgi, grupa antyterrorystyczna, komandosi, łodzie pościgowe, specjalne środki łączności. A propos, łącznikiem między nami a Centralą będzie kapitan Torrero - skinął głową w stronę szczupłego, krótko ostrzyżonego, opalonego młodego człowieka w dżinsach i koszulce trykotowej z napisem LOVE siedzącego skromnie w tylnym rzędzie pod olejnym portretem króla w złoconych ramach. Młodzieniec uśmiechnął się przyjaźnie. Szczery uśmiech wilka - odnotowali dla siebie.

W drodze ze stolicy mieliśmy z kapitanem okazję przedyskutować kilka spraw praktycznych, mających bezpośredni związek z powierzonym nam zadaniem. Sądzę, że wszyscy się zgodzimy ze stwierdzeniem, iż niezależnie od przyczyn samego zjawiska porywania nieletnich, co do których opinie się różnią – obszary poszukiwań należy sprowadzić do kręgów związanych z pornografią dziecięcą i pedofilią z jednej strony... -zawiesił głos, popił wody ze szklaneczki... - a czymś znacznie poważniejszym, naszym zdaniem... Wszystkie oczy nagle utkwiły w jego twarzy: „mianowicie... handlem narządami dziecięcymi..”.

Powszechne zdumienie graniczące z niedowierzaniem, prawie fizycznie odczuwalne, odmalowało się na wszystkich twarzach.

 - Niestety, – kontynuował komisarz Alejandro – my, zawodowcy mamy do czynienia wyłącznie z mroczną stroną natury ludzkiej. Zaczyna mi się czasami wydawać, iż nie ma ona żadnych ograniczeń w tym względzie. Ale to jest tylko dygresja.

Otrzymałem również zalecenie, by nie zaprzątać sobie głowy działaniami na dużą skalę. Od tego jest stolica. Władze stołeczne i wielkie ośrodki municypalne mają swoje znaczne możliwości, zarówno ludzkie, jaki i finansowe. Oni tam mają obecnie niezbitą pewność, że przestępcy – poza nielicznymi wyjątkami, naturalnie – będą się koncentrować na przypadkach łatwiejszych, na mniejszych ośrodkach, mających otwarty charakter, takich rodzinnych pensjonacikach o rustykalnej atmosferze. Czyli, na naszym terenie.

Proszę, więc panów o przemyślenie sytuacji i przedstawienie mi indywidualnych wniosków na piśmie, dziś jeszcze, powiedzmy, o dziesiątej wieczorem. Jutro rano mam zameldować się u Pana Prefekta z konkretnym planem działania. Nie zatrzymuję panów dłużej.”

***

Siedzieli na tarasie niewielkiego hoteliku przy nabrzeżu, ukryci w głębokim cieniu płóciennej markizy. Jeden z nich, zwrócony tyłem do ulicy, nalał do kieliszka ciemne Chilean Reserve 2008 i pytająco spojrzał na swego kompana. Tamten, w białej koszuli, o śniadej cerze, cienkim wąsiku i kruczych włosach upiętych z tyłu w warkoczyk toreadora, uniósł szkło i powąchał aromatyczny płyn. Posmakował odrobinę. Aprobująco skinął głową.

- Nigdy bym nie sądził, że oni tam potrafią wyprodukować coś tak doskonałego. Gdzie żeś to znalazł?

- Uśmiejesz się, jak ci powiem. Kupiłem okazyjnie na wyprzedaży. Dwie skrzynki. Jedną dla ciebie.

- Dziękuję. Doceniam. Wracając do twojego pytania... W dużych miastach, w każdym hotelu co najmniej jedna trzecia personelu jest na usługach policji. Poczynając od chłopca windowego, poprzez barmanów, kelnerów i na pokojowych kończąc. Do tego dochodzą te wszystkie ich ukryte kamery, prywatni detektywi i inne śmiecie... Zamiar nie jest niewykonalny, ale ryzyko będzie niewspółmiernie wyższe. Po co się niepotrzebnie narażać? Czy nie lepiej zorganizować coś na zapadłej prowincji, gdzie na plaży baraszkują setki tych rozwrzeszczanych bachorów, a ich mamusie gapią się zauroczone w modne żurnale? Dzieciakami opiekują się – teoretycznie tylko - jakieś wynajęte za grosze nieprzytomne studentki. Tam jest łatwiej. O wiele. Przecież jest obojętne, czy taki maluch pochodzi z metropolii czy jakiejś zapadłej wiochy? Chodzi o skutki, prawda?

- Jeszcze trochę? Naprawdę świetne wino. Chyba promocyjna cena... Jak wiesz z praktyki, w tłumie łatwiej się ukryć. W małym miasteczku, natomiast, tkwisz na widoku jak szubienica na rynku.

Partner poruszył się niespokojnie na krześle.

- Oryginalne porównanie, przyznam. Niepozbawione racji... Chyba, że... jesteś tam znany, w sensie pozytywnym... od dawna zakorzeniony... pochodzisz stamtąd... nikt się nie dziwi, że cię widzi... albo...

- Albo co, na przykład?

- Jesteś gościem takiego moteliku... będąc wtedy poza wszelkim podejrzeniem. A najlepiej jeszcze wejść w porozumienie z kimś z personelu.

- Ludzie się zawsze w końcu wygadują. Po co niepotrzebnie się narażać?

- Żywi – owszem, mogą się wygadać... Spod wody nikt jeszcze gęby nie otworzył...

- Rozumiem. Twoje zdrowie - tęgawy mężczyzna, o przerzedzonych, tłustych włosach, z cienkim wąsikiem i niezdrowej bladej cerze uniósł kieliszek. Południowe słońce prawie sięgało zenitu. Chyba czas na sjestę.

***

Przejrzałem notatki panów komisarzy. Z zadowoleniem stwierdzam wysoki poziom profesjonalizmu i kompetencji, jaki panowie wykazali po raz kolejny. Zapewne nie ostatni. Dochodzą panowie do podobnych konkluzji i w związku z tym – do zbieżnych wniosków i propozycji – komisarz Alejandro podniósł do oczu zadrukowana kartkę papieru.

Zgadzam się, że nie możemy polegać wyłącznie na rzeszach płatnych informatorów, jak te wielkie sieci hotelowe z nieograniczonym budżetem. Musimy wobec tego postawić na sprawdzone, staromodne metody, czyli żmudną obserwację, analizę i dedukcję. Można, oczywiście w sposób spektakularny porozstawiać agentów na każdym rogu, ale czy to pomoże na dłuższą metę? Nie, oczywiście. Odstraszy przestępców chwilowo, nic poza tym. Uderzą potem w innym miejscu i czasie. Nie zapobiegniemy ich przyszłym czynom.

Zebrani nie odezwali się nieproszeni. Wiedzieli, ze na dyskusje przyjdzie czas.

- Proszę, więc do jutra wieczór przedłożyć informację, – kto ze znanych nam przestępców z Kartoteki Narodowej, znany z rozbojów, fałszerstw, napadów i rabunków, zamierza zaszczycić nas swoją niepożądaną obecnością lub już pasożytuje na naszym terenie. Lub kontaktuje się z miejscowymi opryszkami – zadecydował prowadzący naradę.

Pan, komisarzu Torres, zechce uruchomić swych agentów w środowisku pedofilskim i rozpowszechnić pogłoski, że pewien podstarzały Brytyjczyk – oni mają pewne predylekcje, prawda? – pilnie zapłaci określoną, dość znaczną sumę za nieletniego chłopczyka. Dziewczynkę też – interesuje się nią pewien niemiecki przemysłowiec, powiedzmy. Zobaczymy, w którym miejscu zadrga nasza pajęczyna.

Kapitan w milczeniu skłonił strzyżona głowę.

- Proszę też posadzić do roboty stażystów ze szkoły policyjnej, by przesiali tysiące pensjonatów, motelików i innych zajazdów na całym wybrzeżu. Mają ustalić, kto z właścicieli ma krewnych – kryminalistów bądź utrzymuje z nimi bliskie kontakty. Oraz jeszcze jedno – mają przejrzeć wszystkie rezerwacje i ustalić, czy do znanych ośrodków rodzinnych wybiera się osoba samotna. Albo bezdzietne pary. Niech ustalą tożsamość, naturalnie. Czego szukamy? Pojedyńczych osób lub całej sieci. Jak ich uchwycimy? Nie wiem jeszcze. Spotykamy się rano, na śniadaniu. Dobranoc. I jeszcze coś. Wyselekcjonujcie mi parę ośrodków z regularnie przyjeżdżającymi Brytyjczykami. Dziękuje panom. Jesteście wolni.

Komisarz wstał dając znak, ze nikogo dłużej nie zatrzymuje

***

- A dokąd najczęściej jeżdżą?  - dopytywał się brunet o rzadkich włosach, odsuwając się głębiej w cień.

- Costa del Parasol jest najbardziej oblegane. Rodzinna atmosfera, czysta i ciepła zatoczka, piaszczysta plaża, absolutny spokój. Do najbliższego miasteczka ponad siedem kilometrów. Idylla. W innych miejscowościach albo daleko do cywilizacji albo nie przyjmują dzieci do lat dziesięciu. A tu biorą nawet trzylatków. Po to zatrudniają panienki do opieki. Niby pielęgniarki czy inne wychowawczynie. Idealnie – informował „toreador”.

- Pielęgniarki, powiadasz? A czy któraś z twoich dziewczyn nie jest pielęgniarką?

- Była. Helena. Blondynka z nogami pod szyję. Zerwałem z nią. Chciała koniecznie wyjść za mąż – rozmówca pokręcił głową z rozbawieniem.

- Robiła wrażenie bardzo oddanej – zauważył starszy.

- Tak, to Poleczka. Klasa. Przyjechała tu, bo się obraziła na swój rząd. I walczy o przetrwanie.

- Możesz się z nią jeszcze skontaktować?

- Nic łatwiejszego. Tylko, w jakim celu? – młodszy znieruchomiał na ławce, w cieniu okazałej akacji, z widokiem na malowniczą zatoczkę.

- Dowiesz się. A gdzie ta twoja kuzynka ma ten pensjonat? Jak się nazywa?

- Tuż za miasteczkiem. Tam ziemia była wtedy tańsza, to kupiła. Wzięła kredyt w Banku Rolnym i wybudowała tam pensjonacik. Nazwała go Bristol, by Angole się swojsko czuli. Ona ma już ustaloną klientelę i swoją renomę. Ogłasza się w londyńskiej prasie. Regularnie. Rezerwacje ma na cały rok naprzód. Przyjmuje tylko rodziny lub matki z dziećmi. Ale już ma skompletowany personel i nie potrzebuje nikogo więcej – szczupły wyciągnął z kieszeni białej koszuli paczkę Marlboro. Zaproponował swojemu rozmówcy. Tamten odmówił przeczącym ruchem głowy.

- Jedna z tych opiekunek dziecięcych nieszczęśliwie zwichnie nogę, rozumiesz? Albo pechowo zderzy się z rowerzystą...Zwolnienie lekarskie na tydzień, nie więcej. Czy nie mógłbyś odwiedzić swojej kuzyneczki i sprawdzić listę gości? Niby szukasz swoich znajomych, co mieli przyjechać? A we właściwym czasie polecisz jej tę Polkę...- zakomunikował tęgi bezapelacyjnym tonem.

I tak tam bywam co roku, bo sama mieścina jest przyjemna i kuchnia wspaniała. Ich zupa gaspacho i paelia a la rustica są znane w okolicy. Pływanie jest też dobre. A ryby biorą na goły haczyk, - mówię ci. Musisz kiedyś pojechać – po raz pierwszy w całej rozmowie na pociągłej twarzy „toreadora” zagościł przelotny uśmiech.

***

- Kto rozpocznie, panowie? Komisarz Martinez, proszę – komisarz skinął przyzwalająco ręką, w której ściskał tandetny służbowy długopis.

- Wygląda na to, że otwieranie hoteli w renomowanych kurortach poprzez podstawionych członków rodziny jest ulubionym zajęciem gangsterów i innych naszych klientów...panie komisarzu – rozpoczął siedzący po prawej stronie mężczyzna, wyraźnie zakłopotany.

- Cóż na to poradzimy... żyjemy w kraju demokratycznym i wolnorynkowym, cokolwiek to obecnie znaczy... Ile takich hoteli naliczyłeś? - zachęcił prowadzący.

- Grubo ponad setkę. Potrzebujemy kilka dni, by się temu przyjrzeć.

- Ściągnij do tego emerytowanych policjantów, niech sobie dorobią. Stolica zapłaci za nadgodziny. Wyniki mają być jutro... wieczór. Czy jeszcze coś?

Podwładny spuścił głowę.

- W ramach cichego nadzoru nad zwalnianymi z więzień kryminalistami ustaliliśmy, że niejaki Franco Carreros... ten od porwań... wyszedł przed miesiącem... Dostał w miarę łagodny wyrok, bo się tłumaczył, że nic nie wiedział o dziecku na tylnym siedzeniu, tylko kradł samochód... Mercedesa

- I litościwe panie na ławie przysięgłych wzruszone jego anielskim wyglądem i zabójczym wąsikiem domagały się niewielkiego wyroku... - łagodnie przerwał przewodniczący.

- Ten sam. Mieszka, oczywiście, u siostry, pracy się nie ima. To, co zarobił w miejscu odosobnienia, wyplatając koszyki, wystarczy na papierosy i piwo jeszcze na dwa tygodnie. Pytanie, co dalej? – postawił pytanie retoryczne referujący.

- Dobra robota. Z kim się kontaktuje? – nie tracił wątku komisarz.

- I to jest ciekawe. Z Antonio Montero. Miejscowy. Włamywacz hotelowy. Zwolniony kilka miesięcy temu za dobre sprawowanie. Przy pieniądzach. Funduje tamtemu cygara i wino. Jeździ mercedesem 550. Widocznie, gdzieś ukrył łupy, do których nie dotarliśmy – przyznał  policjant.

- Może mu się forsa już kończy i potrzebuje nowej? I co ten Antonio? - równy głosem spytał pan Alejandro.

- Otóż, jego kuzynka jest właścicielką pensjonatu rodzinnego na wybrzeżu.

- Ha! Coś za dużo tych przypadków, jak mawiał pewien ginekolog w dziewięć miesięcy po zabawie w wiejskiej remizie strażackiej? Kto to jest, ta kuzyneczka? – spojrzał na rozbawionych podwładnych.

- Wzorowa obywatelka! Żadnych fałszywych zeznań podatkowych, machlojek czy nawet skarg od klientów. Taka bardziej anioł... – zgodnie przytakiwały łysawe i łyse głowy przy stole.

- Głupia czy... – zastanawiał się na głos zwierzchnik.

- Też początkowo nie wierzyłem, ale nic na nią nie mamy… - ośmielił się wpaść mu w słowo policjant po prawej ręce.

- Jaką ma klientelę? – przejął inicjatywę komisarz.

- Głównie Brytyjczycy, ostatnio Niemcy i Polacy. Rodziny z dziećmi. Dlatego zatrudnia dwie opiekunki do dzieci na stałe, a w szczycie sezonu jeszcze jedną dodatkowo – referujący spojrzał na papierek – ściągawkę.

Prowadzący naradę zatrzymał na moment wzrok na dalekim horyzoncie, rozświetlonym ostrym przedpołudniowym słońcem. Ani jednej chmurki na wysokim błękicie. Kolejny, tak zwany „wczasowy” dzień na morskim wybrzeżu. Istny raj dla wypoczywających.

- Obstawcie ten trop. Wyślijcie do niej niby inspekcję sanitarną, niech przetrząsną wszystkie kąty. Rozejrzyjcie się też po okolicy. Zastanówcie się, gdzie można ulokować stały punkt obserwacyjny - polecił.

***

- I jak kuzyneczka? – starszy z dwóch mężczyzn przejął inicjatywę.

- Ucieszyła się na mój widok. Są takie święte idiotki, wyobraź sobie. Wydaje się jej, że się poprawię i wejdę na drogę cnoty. Modli się o to – parsknął śmiechem młodszy. Kiwnął do kelnera w czarnych spodniach, białej koszuli i wyszywanej srebrem kamizelce, unosząc nad stołem dwa palce.

- Co uzyskałeś?

- Trzyma taki pokoik na poddaszu, niby podręczny magazynek. Na moje potrzeby wystarczy i tam się na parę tygodni zatrzymam. Rozmawiałem też o pielęgniarce, – że niby to moja była dziewczyna, bez pracy, uczciwa i pracowita. Kuzynka weźmie ją na okres próbny, bo się zaczyna szczyt sezonu i potrzebuje dodatkowych rąk do pracy.

- Widziałeś listę rezerwacyjną?

Kelner usłużnie stawiał na kamiennym stoliku dwie kawy i oszronioną butelkę Pellegrino. Rozlał wodę mineralną do szklaneczek i oddalił się z ukłonem. Młodszy sięgnął łyżeczką do cukierniczki, wsypał cukier do filiżanki, zamieszał.

- Nie było potrzeby. Kuzyneczka wszystko wypalała. Dumna jest ze swojego biznesu. Przylatują same dzieciate rodziny lub matki z dziećmi. Decyzję podejmę na miejscu.

- Ma stały personel? – dopytywał się tęgi.

- Dwie kucharki, dwie pokojowe, tyleż opiekunek, jeden cudzoziemski robotnik do wszystkiego – wygląda na Portugalczyka czy Rumuna. Od frontu mają swoją prywatną plażyczkę, dzieciaki zazwyczaj pluskają się przy brzegu. Z tyłu mały, płytki basenik, taka betonowa sadzawka – szczuplejszy z mężczyzn popił kawy. Odstawił filiżankę.

- Sugerujesz akcję od strony morza?

Zapytany coś przemyśliwał. Wykonał nieokreślony gest – jakby chciał wziąć do ręki szklaneczkę z wodą mineralną, lecz zmienił zamiar.

- Raczej nie. Bez sprzętu płetwonurkowego nie da rady, a z tym trzeba się umieć obchodzić. Czasu brak… Skąd można bezpiecznie temu pensjonatowi się przyjrzeć? – spytał.

- Nad miasteczkiem od północy nawisa skalista skarpa...przez lornetkę czy nawet dobry aparat fotograficzny z obiektywem idealnie wszystko widać... W razie czego się wytłumaczy, że panienki podglądam...- młodszy dopił kawę jednym haustem.

- Przygotuj się, przejedziemy się tam po obiedzie – zadecydował tęgi brunet, kładąc dwa banknoty na stoliku. Obciążył je pustą butelką po wodzie mineralnej, by nie porwał wzmagający się wiatr od zatoki.

***

Wynajęliśmy, szefie, wakującą willę z dobrym widokiem na obiekt... o rzut kamieniem. Wsadziliśmy tam parę naszych emerytów. Ucieszyli się z możliwości płatnych wakacji nad morzem – meldował wyprężony w postawie zasadniczej policjant z dwoma gwiazdkami na naramiennikach.

- Tylko niech tam nie śpią – uważał za potrzebne przypomnieć komisarz.

Porucznik pozwolił sobie na zdawkowy uśmiech.

- Skądże, oboje cierpią na bezsenność. Specjalnie takich dobrałem. Konsultowałem się z lekarzem. Będą spacerować brzegiem do upadłego i plotkować z kobietami na plaży – zapewnił rozmówca.

- A w samym obiekcie?

- Sześć osób stałego personelu plus dwie na przychodne. Interes prowadzony jest raczej oszczędnościowo.

- Dostęp?

- Od strony plaży, od frontu, jak również od tyłu, przez metalowe ogrodzenie.

- Rutyna? – rzucił przełożony.

- O szóstej rano kucharki jadą na targ po świeże warzywa i owoce. Zaraz potem mleczarz, piekarz i rzeźnik dostarczają wyroby. Śniadanie serwuje się o ósmej. Pokojowe zjawiają się godzinę później. Goście wyjeżdżający opuszczają pensjonat przed południem. Wczasowicze w ciągu dnia albo zostają na tarasie w cieniu, albo biorą dzieci na teren zabaw przy baseniku lub na plażę. Nieliczni wyjeżdżają do miasteczka. I tak do obiadu. Potem – podobnie. To samo na kolacji. Spać chodzą wcześnie. Raczej jest sennie i spokojnie. I chyba o to im chodzi, by było w miarę nudnie – wyrecytował zapytany.

- Oprócz piekarza i rzeźnika, kto jeszcze z zewnątrz?

- Mikrobusik z pralni przyjeżdża po obiedzie. Mają tam ponad trzydzieści pomieszczeń, jedno - dwu i – trzyosobowych. Przywozi świeżą pościel i zabiera używaną. Dziewczyny wystawiają wielkie kosze na podwórko i kierowca załadowuje. Raz w tygodniu dostarczane są napoje chłodzące do maszyny w holu – widać, że porucznik przygotował sił do rozmowy bardzo starannie.

- Ilu gości ma swoje wozy?

- Prawie nikt. Para Niemców wypożyczyła seata i kręci się po okolicy z córeczką. Reszta zamawia transport z lotniska wprost na miejsce. Godzina jazdy za 50 dolarów. Polacy jeżdżą na wycieczki zbiorowe po okolicy, bo tak jest taniej. Wynajmują mikrobusy z miasteczka – podwładny pozwolił sobie na chwilą odprężenia. Jak na razie, meldunek układa się pomyślnie.

- Gdybyście mieli coś stamtąd niepostrzeżenie wynieść, jak byście to zrobili? – zadał niespodziewane pytanie komisarz.

Podwładnemu nerwowo zadrgała powieka.

- To nie jest takie proste. Tam stale ktoś się kręci... Turyści albo personel...W nocy główną bramę zamykają... Czy ja wiem? Może najlepiej… bezczelnie w biały dzień… pod pozorem codziennej rutyny – na przykład, w koszu piekarniczym... czy pralniczym... tak, w stertach brudnej bielizny najłatwiej... – szybko nabierał pewności siebie młodszy rangą.

- Szefie, przepraszam, wiadomość od Gonzalesów... tych emerytów... zrobili zdjęcia teleobiektywem z cmentarza przy kościółku na skarpie... Franco spędził blisko godzinę na rozmowie z właścicielką pensjonatu – wbiegł do pokoju umyślny.

- Zarządzam całodobową obserwację. Ma być pilnowany na okrągło. Telefon na podsłuch. Pozwolenie? To moja głowa. Będzie w ciągu godziny. Czy macie listę rezerwacji gości? – komisarz był w swoim żywiole. Nareszcie prawdziwa akcja, a nie przecieranie kolejnych służbowych spodni przy biurku.

- Ha – ha, przepraszam, szefie...mój sierżant Jose... zaprzyjaźnił się z tamtejszą pokojową... możemy mieć, kiedy zechce... – oznajmił ze zdrowym, męskim śmiechem zadowolony z siebie porucznik.

***

- Czy pamiętasz, dlaczego wpadłem ostatnim razem? - Antonio spojrzał poważnie na swego rozmówcę.

- Chłopaki opowiadali, że twój były wspólnik poleciał z donosem do glin jeszcze przed robotą... Liczył, że dobije z porucznikiem targu. Podobno wyłowili go potem z morza, mimo, że siedziałeś? – odezwał się Franco.

- Wiesz, ile dostaniemy, jak wpadniemy teraz? – starszy z mężczyzn patrzył na partnera nie mrugając.

- I dlatego idę z tobą. Bo wiem, że do łapsów nie pobiegniesz. Wracając do naszych spraw… Ile facet gotów jest zapłacić? – Franco poczuł się nieswojo pod ciężkim, badawczym spojrzeniem swojego partnera.

- Ćwierć melona… amerykańskich... jeśli uwiniemy się w ciągu tygodnia. Towar jest bardzo pilnie potrzebny – poinformował tamten.

- Sprowadzam się do kuzynki jutro, zabieram ze sobą dla kamuflażu dziecko siostry. Od dawna im obiecałem wakacje nad morzem. Tam jest rodzinnie, więc nie będę wystawał z tłumu – oznajmił młodszy z mężczyzn.

- Potrzebny ci ten balast?

- To ułatwienie, nie żaden kłopot. Inaczej zwrócę na siebie uwagę. Mam prośbę – zrób mi zdjęcia tych wozów dostawczych – piekarza, rzeźnika i pralniczego – „toreador” wykazał się inicjatywą.

***

- Szefie, Franco się sprowadził do pensjonatu z małym dzieckiem.

- Dziwne, z drewnem do lasu...

- Szefie, nie do lasu, do pensjonatu...

- Nigdy nie był przecież żonaty. A z tą pulchną blondyną obecnie dzieci nie mają. Sprawdźcie mi, czyj to maluch. Pilnie. Ulokujcie tam jakąś naszą parę z potomstwem.

- Tam nie ma miejsca, szefie. Wszystko zajęte. Sezon. Szczyt.

- To niech się tam tylko stołują. Wasza w tym głowa, nie moja. Mają tam tkwić. Wykonać, co mówię. Już.

Komisarz poprosił o pilne połączenie ze stolicą. Zwięźle przedstawił prośbę o przydzielenie od najbliższego piątku do niedzieli włącznie, policyjnego helikoptera z załogą, szybkiej łodzi patrolowej oraz plutonu słuchaczy pobliskiej szkoły policyjnej, z bronią krótką do jego wyłącznej dyspozycji. Pisemną prośbę wyśle rano pocztą rutynową.

***

Z nowej partii wczasowiczów, dostarczonych taksówkami bezpośrednio z lotniska, wszystkie cztery rodziny przywiozły dzieci, w różnym wieku i różnych stadiach rozkapryszenia. Maluchy jednak na widok lazurowego morza, szeleszczących palm i żółtego piasku otworzyły w zdumieniu oczyny pozwalając rodzicom na chwilę oddechu i pobranie kluczy od pokoi. Po chwili wesołego rozgardiaszu wszystko się jakoś się rozwiązało, przy pomocy uprzejmej recepcjonistki i samej właścicielki. Odpowiednie pociechy trafiły do odpowiednich pomieszczeń. Pozostawione w recepcji misie i lalki zostały złożone na stoliku – do odbioru.

Po kwadransie wrzeszcząca, piszcząca i pokrzykująca ogłuszająco dziatwa potupotała nad zatoczkę pod opieką jednego z rodziców lub dziewczyny hotelowej. Kilka par małżeńskich z mniejszymi dziećmi usadowiło się przy wykafelkowanym na niebiesko brodziku, z wesołymi delfinkami na dnie. Po chwili dzieciaki już się wesoło pluskały i puszczały po wodzie żółte kaczuszki.

W drzwiach narożnego pokoju na drugim piętrze ukazał się Franco, prowadząc za rączkę czarnowłosą dziewczynkę w wieku około czterech lat, ubraną w czerwony stroik kąpielowy w truskaweczki i takiegoż koloru czapeczkę od słońca. Trzymała w drugiej rączce wiaderko. Mężczyzna ściskał w opalonej dłoni żółtą plastikową łopatkę, z tolerancyjną miną ojca, ulegającego kaprysowi ukochanego dziecka.

„Schodzi z małą na plażę” - zameldował do mikrofonu w rękawie emerytowany sierżant, przytulając czule swoją siwiutką towarzyszkę życia.

***

Franco puścił rączkę dziewczynki, która od razu pobiegła do piaskownicy, do swoich rówieśniczek. Po chwili szczebiotały już coś wesoło, rozumiejąc się doskonale, mimo, że każda mówiła w innym języku. Franco w szortach i śnieżnobiałej koszuli trykotowej z napisem L, amour – spytawszy najpierw o pozwolenie - spoczął na nagrzanej, kamiennej ławce obok cherlawej Brytyjki. Ta, pociągając piwo z puszki, leniwie odkopywała bladą nogą piłkę do kilkuletniego bobasa w granatowych spodenkach, od stóp do głowy wymazanego kremem przeciwsłonecznym. Reszta dzieci z rodzicami usadowiła się na plażyczce. Dziewczynki, po wyjściu z piaskownicy, pod czujnym okiem pielęgniarki wskoczyły z piskiem do ciepłej wody, obryzgując siedzące na niebiesko - żółtych ręcznikach mamusie. Wesoły zgiełk i zamieszanie. Chichoty i okrzyki.

Franco wstał i ujmując dziewczynkę za rączkę, poprowadził ją w kierunku niewielkiej przystani.

- Idzie z dzieckiem do motorówki, odcumowuje, uruchamia silnik... odpływa... powtarzam odpływa...

- „Nie interweniować, to jego siostrzenica... obserwować...

Po pół godzinie błękitna motorówka wraca z uszczęśliwioną dziewczynką i roześmianym Franco. Chudawa Angielka pyta, czy nie zabrałby na przejażdżkę jej z synkiem. Z przyjemnością – odpowiedział gentleman i pomógł damie i maluchowi zająć miejsca na ławeczce. Motorówka odbiła od brzegu i wkrótce wróciła. Zachwycona wycieczką Angielka zaprosiła swego „gondoliera” na piwo. Zaproszenie zostało przyjęte z nieukrywanym zadowoleniem.

Po kolacji wychowawczynie - opiekunki bawiły się z dziećmi w salonie. Mała Clara zupełnie się oswoiła z nowym otoczeniem, szczególnie z dwiema małymi Brytyjkami, których mama łaskawym okiem spoglądała na Franco, demonstrującego jak toreador unika rogów byka. Małe zanosiły się ze śmiechu i zręcznie unikały nóżek odwróconego taborecika, imitującego ostre rogi zwierzęcia. Gdyby jednej z małych turystek nieco skrócić włoski i ubrać w sukieneczkę w truskawki z czapeczką, nikt by małe od siebie nie odróżnił przy pobieżnym spojrzeniu.

Na drugi dzień po śniadaniu Franco uczył dziewczynki pływania w spokojnej wodzie przy brzegu. Potem zaprosiła je, wraz z obojgiem rodziców, na przejażdżkę motorówką. Białe jachty, małe żaglówki i kajaki kołysały się na łagodnej fali. Mewy przeraźliwie krzyczały, pikując jak małe samolociki wprost na głowy wczasowiczów. Ciepła bryza dmuchała od morza. Słońce świeciło. Wycieczka okazała się nadzwyczaj udana.

Po kilku dniach dobrego Wujka Franco stale otaczał wianuszek dzieciaków. Przejażdżki motorówką weszły do stałego programu rozrywki w pensjonacie. Właścicielka przemyśliwała, czy nie porozumieć się z okoliczną farmą i nie wprowadzić jazdy na kucykach dla maluchów. A kiedy Franco na plaży ufundował wszystkim, łącznie z mamusiami, lody czekoladowe, zachwytom nie było końca. Sztuczką ze znikającą monetą zawojował wszystkich zupełnie. Jest krewnym właścicielki? Jak to miło. W takim razie trzy brytyjskie pary już rezerwują tu miejsce na następny rok.

***

- Czy coś zauważyłeś?

- Ta para staruchów, co się uwija wkoło. Nie mają dzieci. Nie powinni tu mieć żadnego interesu.

- Nie przywidziało ci się? Może mają wnuki?

- Nie mają. Widziałeś, jak chodzi?

- Jak starzec. Z laską. Normalnie.

- Otóż nie. Kiedy spaceruje po okolicy, stąpa powoli, ostrożnie, ciężko dyszy i opiera się o ten swój kij.

- Może ma astmę.

- Poszedłem za nimi wczoraj. Dwie uliczki stąd wyprostował się, chwycił swoją starą pod rękę i krokiem marszowym ruszył do zaparkowanego samochodu. Laską wywijał jak piórkiem – brunet się zamyślił.

- Były wojskowy? Jeśli i nawet, to większej szkody nie wyrządzi. Szpiclujący stary kapeć. Dorabia do emerytury. Widać, zaginięcie tej małej Madelaine napędziło tu wszystkim strachu. To trochę komplikuje nam robotę. Trochę. Musimy na niego uważać, nic więcej.

- Ponad wszelką wątpliwość. I jeszcze coś. Byłem na winie z kelnereczką – studentka, dorabia sobie – mówi, że dziewczynka z młodą parą ubraną z miejska, nie mówi do mężczyzna „tata” tylko „Juan.” Zarejestrowani są, jako państwo Gonzalez. Ktoś odwołał przyjazd w ostatniej chwili i przyjęto ich.

- Ta słodka idiotka, właścicielka nie jest aż tak głupia...Wynajęła do pensjonatu prywatnych ochroniarzy? To dodatkowe utrudnienie. Dajemy sobie spokój? Taka forsa koło nosa... szkoda... szkoda...

- Może zwyczajnie zapolować gdzieś w parku, czy wesołym miasteczku?

- Ślepy traf działa w obie strony. Można jeszcze łatwiej wpaść. Tłumaczyłem ci przecież. A jak dzieciak okaże się chory? Towar ma być pierwsza klasa... Tu trzeba inaczej... Ci ochroniarze w hoteliku nie wiedzą, że my wiemy. W tym jest nasza przewaga. Posłuchaj mnie uważnie...

***

W jadalni podawano właśnie kompot brzoskwiniowy z apfelstrudlem, kiedy na ulicy pod oknami rozległ się wrzask: „Dziecko, gdzie dziecko?” „Porwali”. Gdzie jest moje dziecko?”. „Policjaaaa....”

Wszyscy w pomieszczeniu zdrętwieli, nerwowo spoglądając na swoje pociechy pozostające przy nich, w różnym stopniu umazania ciastem. Franco pogłaskał Clarę po główce: „Mamusia niedługo przyjedzie”. Młoda para od stolika obok, zostawiając dziecko samo, chwyciła z krzeseł jakieś torby i pędem wyskoczyła na ulicę. Franco przyłożył do ucha telefon satelitarny: „I co?”

- Pędzą, głupki, jak oszalali, w moim kierunku.. – brzmiała odpowiedź. Miałeś rację. To gliny. Uważaj na nich.

***

- Szefie, o czym to oni ględzą? Szef posłucha....

- Przenikliwe łkanie skrzypiec... Powtarzam... Przenikliwe łkanie skrzypiec... Akcja „czysta bielizna”.... Powtarzam „czysta bielizna...”

- Niech to diabli... „Przenikliwe łkanie skrzypiec”... to sygnał na D-day... inwazja aliantów w Normandii w czerwcu 1944 roku... was jeszcze nie było na świecie... To ich sygnał na rozpoczęcie akcji. Niech startuje helikopter. Obstawić szosę wylotową. Zatrzymać mikrobus pralniczy. Inne też. Aresztować wszystkich – komisarz wykonał zdecydowany gest.

***

Mikrobusik z napisem „Pralnia organiczna Paolini” powolutku wyłaniał się z ostrego zakrętu. Umundurowany policjant na poboczu władczo uniósł rękę w skórzanej rękawiczce.

- Stać, kontrola drogowa. Co pan tam ma?

- Brudne obrusy i fartuchy z restauracji przy szosie. Codziennie odbieram i rano odwożę. A o co chodzi?

- Proszę otworzyć tył. Kursanci, wyciągnąć kosze.

Dwaj słuchacze szkoły policyjnej żwawo podbiegli do tylu wozu i raptownie rozchylili tylne drzwi.

- Ależ, panowie, co wyście... Nie rozrzucajcie. Kto będzie zbierał? – żalił się kierowca.

- A to, co? Czyje to dziecko? Jest pan aresztowany.

- Moje, panowie, to mój synek. Zawsze tam drzemie, bo nie mogę przecież wozić malucha na przednim siedzeniu. Zabronione. Zona pracuje na drugą zmianę, to ja muszę go mieć przy sobie, zanim kobieta nie wróci. Do popołudnia.

- Jest pan aresztowany pod zarzutem porwania nieletniego. Jedzie pan z nami. Nie dyskutować.

Zadowolony z siebie starszy grupy policyjnej wcisnął przycisk radiotelefonu.

- Szefie, zatrzymaliśmy podejrzanego z dzieckiem, ukrytym w brudnej bieliźnie. Tak, w furgonetce pralniczej. Szef miał rację. Wieziemy na komendę. Czy ruchomy posterunek zwinąć? Tak jest. Dziękuję.

***

- Antonio? Co widzisz?

- Jak w kinie. Helikopter w powietrzu. Zapory na drogach. Zatrzymali kierowcę wozu pralniczego. Muszą być zadowoleni. Pajace. Miałeś rację.

Wieczorem przy kolacji w pensjonacie rozmawiano wyłącznie o brawurowej akcji dzielnych policjantów. Jak w kinie, mówię pani. Helikopter w powietrzu. Zapory na drogach. To wspaniale, że mamy tak wyszkolonych i oddanych stróżów prawa. Dzięki nim możemy wszyscy spać spokojnie, prawda, panie Franco? Zapytany uprzejmie się zgodził. Prawda. Turyści to nasz skarb. A skarbu należy pilnować. Zawsze. Bardzo.

***

- I co państwo zamierzają robić w tak piękny, słoneczny poranek? – zagadnął Franco młodą parę przy stoliku obok, gdzie chłopczyk usiłował nakarmić resztkami ciasta tłustego trzmiela, który właśnie wylądował na żółtym obrusie w duże czerwone kwiaty. Cały taras z jasnobrązowych terakotowych płytek przypiekały już poranne promienie słoneczne. Lekki wiatr od morza ucichł. Cykady na okolicznych krzakach trzeszczały ogłuszająco. Pojedyńcza chmurka tkwiła nieruchomo na horyzoncie. Co za pogoda. Raj po prostu.

- Idziemy popływać, ale nie od razu. A pan? – uprzejmie spytała młoda Angielka. Zarumieniona od słońca.

- My z Clarą popłyniemy do miasteczka. Chcemy jej kupić ogromną lalkę, prawda, kochanie?

- Mówiącą i płaczącą – dodała z powagą maluszka, ubrana w niebieską sukieneczkę w żółte kaczuszki.

„Dziecko” – doleciał nagle przeraźliwy krzyk z góry. „Gdzie jest moje dziecko?”

Nagły zamęt i przerażenie na twarzach, wszyscy chwytają za ręce swoje pociechy.

Naraz dolatuje wrzask: