Przepowiednia księżyca (26). Pielgrzymka - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (26). Pielgrzymka ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

 

 

Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu. 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 26 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej 
Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 223

Rok wydania: 2011

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżycatom 26

Frid Ingulstad

Pielgrzymka

Przekład

Ewa Partyga

Tytuł oryginału norweskiego:

Pilegrimsferden

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2006 by N.W. DAMM & SON A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2011 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS

All Rights Reserved

Wydawca:

Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.ringieraxelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-863-7

oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-138-6

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: Unia Europejska

Galeria postaci

Ingebjørg Olavsdatter

dziedziczka dworu w Eidsvoll

Bergtor Mässon

były narzeczony Ingebjørg

Gisela Sverresdatter

nieżyjąca żona Bergtora

Tyra Oddsdatter

narzeczona Bergtora

Orm Øysteinsson

starosta Tunsberg

Pani Bothild

żona starosty Tunsberg

Folke Bårdsson

dawny strażnik, obecnie ukochany Ingebjørg

Bengt Algotsson

szwedzki książę, ulubieniec króla Magnusa

Młody król Häkon

król Norwegii, który właśnie osiągnął pełnoletność

Greta Isacsdotter

żona Folkego Bårdssona

Pani Margareta

teściowa Ingebjørg

Panna Anna

szwagierka Ingebjørg, starsza z sióstr Turego

Gudrid Guttormsdatter

przybrana matka małego Eirika

W poprzednim tomie...

Folke został ciężko ranny w starciu miedzy ludźmi króla a wrogą armią. Ingebjørg pielęgnuje rannych w izbie chorych. Okazuje się, że na zamku jest dwóch zdrajców. Jeden z nich to Hans Hummel, który trafia na szubienicę. Pod tym nazwiskiem kryje się Sigtrygg Magnusson, brak Eirika! Wiele wskazuje na to, że drugim zdrajcą jest przyjaciel Folkego, Henning Brodersen. Folke jednak nie może w to uwierzyć.

Ingebjørg krzyżuje plany tajemniczego osobnika, który w izbie chorych próbuje pozbawić Folkego życia. Tymczasem na zamku zjawia się pan Bard; chce zabrać syna, ponieważ Greta jest poważnie chora. Ingebjørg i Folke, przepełnieni bólem, na razie muszą się rozstać. Ona wsiada na pokład królewskiego statku, płynącego do Tunsberg i po niespokojnej podróży przybywa do tamtejszej twierdzy. Pani Bothild i królowa Blanka witają ją bardzo serdecznie. Do twierdzy przybywa też syn Bothild, Øystein, z żoną, Svetlaną. Ingebjørg zauważa, że syn pani Bothild pozostaje w kontakcie z wrogami króla.

Pewnej nocy Ingebjørg budzi się dwukrotnie, dręczona koszmarem: na szybie widzi zarys straszliwej twarzy, która bardzo przypomina oblicze Sigtrygga w chwili, w której zawisł na szubienicy. To może oznaczać, że jego duch szuka zemsty.

W twierdzy zjawia się Bergtor. Gisela nie żyje, a on znalazł sobie inną kobietę i pragnie ją poślubić. Tej samej nocy Ingebjørg ma widzenie. Widzi wyraźnie synka, małego Eirika. Żywego. Jej zdaniem oznacza to, że dziecko wcale nie utonęło. Bergtor wyjeżdża. Ingebjørg dostaje list od Folkego. Greta jest tak ciężko chora, że Folke przyjedzie dopiero na wiosnę. Ingebjørg wyrusza więc do Oslo, by odwiedzić Gudrid, dowiaduje się jednak, że kobieta nie żyje.

Rozdział 1

Ingebjørg spojrzała na Bergtora z niedowierzaniem.

– Gudrid nie żyje? Więc... Więc nie będę mogła... To znaczy...

Måsson pokręcił głową, spoglądając na nią ze współczuciem.

– Nie, niczego się już od niej nie dowiesz. Może tak właśnie będzie najlepiej, Ingebjørg.

Kiedy znaczenie tych słów wreszcie do niej dotarło, ziemia zakołysała się pod jej nogami. Musiała się oprzeć o stół, żeby nie upaść.

– Jak to się...? Tak nagle?

– Długo chorowała, jej śmierć nie była żadną niespodzianką.

– Rozmawiałeś z nią? Przekazała ci jakąś wiadomość dla mnie?

Bergtor ponownie pokręcił głową, a jego oczy wypełniło współczucie.

– Dowiedziałem się o tym od jednego z jej sąsiadów. Mówił, że ostatnimi czasy kiepsko wyglądała i że zachowywała się podobno jak pomylona. To się zdarza, choć przecież nie była jeszcze bardzo stara. Ale może dotknęła ją jakaś zaraza. To by wyjaśniało jej dziwne zachowanie w Hallandii.

Ingebjørg nic na to nie odpowiedziała. Uznała, że nie warto się spierać, Bergtor i tak jej nie uwierzy.

– A jak to przyjął Torstein Svarte?

– Podobno spokojnie. Nikt nie był zaskoczony. W takich sytuacjach lepiej, żeby chory za długo nie cierpiał. – Bergtor podszedł i pogłaskał ją po policzku. – Domyślam się, że to dla ciebie wielki cios. Pewnie właśnie ze względu na nią przyjechałaś tu z Tunsberg?

Ingebjørg przytaknęła, wcale na niego nie patrząc. Miała ochotę położyć się na ławie i rozpłakać. Jak teraz dowie się prawdy, skoro nie może już porozmawiać z Gudrid? Według niej Gudrid wcale nie była chora na umyśle. Zdarzyło się po prostu coś, co ją utwierdziło w przekonaniu, że mały Eirik żyje. I to skłoniło ją do wyprawy do Hallandii, by spotkać się z Ingebjørg. Gudrid powiedziała wtedy Folkemu, że potrzebuje pomocy. Jakiej pomocy?

– Siadaj, proszę, Ingebjørg. Przyjechałaś z daleka, widzę, że jesteś zmęczona. Zaraz poproszę, żeby służba przyniosła nam coś do jedzenia. Na pewno jesteś głodna.

Ingebjørg opadła bezsilnie na ławę pod ścianą. Dwie służące zaprowadziły Ingerid i Alva do izby kobiecej, gdzie mieli spać. Skoro chłopiec miał przy sobie Ingerid, nie potrzebował matki.

– Przykro mi, że przyjechałaś z tak daleka nadaremnie – ciągnął Bergtor, idąc do drzwi, by wezwać służbę. – Dowiedziałem się o wszystkim dopiero wczoraj wieczorem, nie mogłem dać ci znać przed twoim wyjazdem z Tunsberg. – Stanąwszy na progu, zawołał służbę, po czym wrócił do Ingebjørg.

– Gdzie Torolv?

– Już śpi. Zobaczysz go jutro rano.

– Jak minął pogrzeb Giseli? Miał się chyba odbyć zaraz po twoim powrocie z Tunsberg?

– Jeśli pytasz, jak ja to przeżyłem, to wiesz przecież, że nie potrafię udawać żalu, którego nie odczuwam. Ale mimo wszystko pusto się tu bez niej zrobiło. Gisela miała w sobie tyle życia, że trudno było jej nie zauważać. Czasem się złościła, czasem wdzięczyła. Zwłaszcza do mnie. Kiedy jej na czymś zależało, zachowywała się jak zakochana dziewczyna albo przymilny kociak, ale kiedy coś szło nie po jej myśli, lepiej było trzymać się od niej jak najdalej. Czasem wydaje mi się, że znowu ją słyszę, to wręcz przerażające. Słyszę, jak śmieje się do parobków na podwórzu albo jak krzyczy na służące. – Måsson uśmiechnął się trochę krzywo. – Zdaje się, że nie powinienem mówić, że ktoś się zachowuje, jakby był pomylony, bo sam nie jestem wiele lepszy.

– Nic w tym dziwnego. Byliście małżeństwem przez kilka lat, a jak sam powiadasz, Gisela należała do osób, które pozostawiają po sobie trwały ślad.

Bergtor skinął głową i także usiadł na ławie.

– Została pochowana w kościele Świętego Klemensa. Ludzi było pełno, choć szczerze mówiąc, kościół nie jest zbyt obszerny. Nie szczędziłem grosza na nabożeństwa za jej duszę, ale dręczą mnie wyrzuty sumienia, że umarła w samotności. Nie otrzymała także ostatniego namaszczenia i nikt nie trzymał jej świecy. Wiesz przecież, że kiedy śmierć przychodzi znienacka, dusza nie ma czasu, by się do niej przygotować. Pociesza mnie jednak myśl, że Gisela kiedyś zmartwychwstanie, zdrowa na ciele i duszy, w tym samym kościele, w którym została pochowana.

Ingebjørg pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Na pewno czuwałeś przy jej zwłokach.

– Czuwałem sam, póki ciało nie ostygło na tyle, by można je było ułożyć na marach. Potem zjawili się krewni i przyjaciele, wszyscy się modlili, śpiewali psalmy. Sąsiedzi też przyszli się pożegnać, każdy zapalił świecę. Urządziliśmy wielką stypę w tej samej izbie, w której leżało ciało, żeby w ten sposób ochronić zmarłą przed ukrytymi wrogami.

Ingebjørg spojrzała na Bergtora z ukosa.

– Myślisz, że miała wielu wrogów?

– Znałaś ją przecież. Niejednej kobiecie uwiodła męża. Wszyscy wracali od niej uśmiechnięci i zadowoleni. Gisela była nienasycona. Nawet pani Bothild należała do tych zdradzanych żon, choć nigdy tego po sobie nie pokazała.

– Owszem, mnie o tym wspominała. Wiele wycierpiała z powodu Giseli. – Ingebjørg urwała. – Nie należy mówić źle o zmarłych, więc nie powiem już ani słowa.

– Pewnie się dziwisz, że pojechałem do Tunsberg przed jej pogrzebem.

– Już wyjaśniałeś, dlaczego. Uznałeś, że powinnam dowiedzieć się jak najszybciej o jej śmierci. Może przyjechałeś z nadzieją, że zabierzesz mnie na pogrzeb, ale mnie ogromnie zależało na spotkaniu z Folkem. Wybacz mi, Bergtorze. Dopiero po twoim wyjeździe zrozumiałam, jaka byłam samolubna. Zachowywałam się tak, jakby śmierć Giseli nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, opowiadałam tylko o tej strasznej twarzy, którą widziałam na szybie.

– Nie oczekiwałem, że będziesz po niej płakać. Nie miałaś najmniejszego powodu, Gisela przecież wyrządziła ci niejedną krzywdę.

– Była o mnie zazdrosna i może nie należy się temu dziwić. – Ingebjørg uśmiechnęła się nieco prowokacyjnie.

Bergtor odwzajemnił uśmiech.

– Nie, nie należy się temu dziwić. Było jej to na rękę, bo przecież wcale się mną nie przejmowała.

Zapadła cisza.

Ingebjørg znów ogarnęła rozpacz. Z wielkim trudem ją ukryła, kiedy zadawała kolejne pytanie.

– Wiesz może, czy pogrzeb Gudrid Guttormsdatter już się odbył?

– Ma się odbyć za trzy dni.

– Chcę tam być – oznajmiła stanowczo, żeby Bergtor nie próbował się sprzeciwić. Zamierzała zresztą wybrać się na ten pogrzeb bez względu na to, co on powie. Chciała się dowiedzieć, czy Gudrid zostawiła jej jakąś wiadomość.

– Tak przypuszczałem. Pójdę z tobą.

– A ja się bałam twojego sprzeciwu.

– Nie odzyskasz spokoju, jeśli tam nie pójdziesz. Ta kobieta była ci bliska. Miałyście wiele wspólnego, związała was żałoba i wspólna tajemnica. Przyznaję, że trudno mi było to zrozumieć, ale ty jesteś kobietą, a ja mężczyzną. Jedyne, co mogę zrobić, to ci towarzyszyć. Obiecałem ci już w twierdzy Tunsberg, że zrobię wszystko, byś znalazła pocieszenie.

Przypomniała sobie, co pomyślała, kiedy to powiedział – że nie potrzebuje mężczyzny, na którego ramieniu mogłaby się wypłakać, ale mężczyzny energicznego, rzutkiego i zdecydowanego, który ją wesprze w poszukiwaniach.

Nie pozostał jej jednak żaden ślad, żaden trop, za którym mogłaby podążyć. I była całkiem sama. Gudrid zabrała swoją tajemnicę do grobu. Jeśli nie zwierzyła się własnemu mężowi i przyjechała aż do Hallandii, żeby porozmawiać z Ingebjørg, to zapewne nie powiedziała o tym nikomu innemu.

– Nie uwierzyłeś mi. – Usłyszała żal we własnym głosie.

– Nie, Ingebjørg, nie uwierzyłem – spokojnie przyznał Måsson. – Dlatego, że to zupełnie nieprawdopodobne.

– Z opowieści Gudrid wynikało coś zupełnie innego. Takie małe dziecko nie mogłoby samo wpaść do rzeki. Równie dobrze ktoś mógł je porwać.

Bergtor spojrzał na Ingebjørg ze zdziwieniem.

– Tylko po co? Większość ludzi ma kłopoty z wykarmieniem własnych dzieci.

– Nie wszyscy. Są tacy, którzy chcą mieć dzieci i nie mogą. Możni panowie, którzy z jakiegoś powodu stracili własne potomstwo, chętnie biorą cudze na wychowanie. Wiesz o tym dobrze.

– Jeśli rzeczywiście chcą wziąć jakieś dziecko na wychowanie, to mogą je znaleźć bez trudu.

Nie odpowiedziała od razu.

– A jeśli ktoś się dowiedział, kim naprawdę jest mały Olav?

– Że to twój syn? I co z tego? Dlaczego komuś miałoby zależeć właśnie na nim?

– Zaręczyłam się wówczas z Turem, dziedzicem, potomkiem jednego z najbogatszych szwedzkich rodów.

– Zaczyna cię ponosić wyobraźnia. – Måsson uśmiechnął się żartobliwie. – Jak zwykle zresztą.

Ingebjørg nie odwzajemniła uśmiechu.

– Ten ktoś mógł też się dowiedzieć czegoś innego. Że moja matka pochodzi z rodu Folkungów.

Bergtor spoważniał.

– Słuchaj, Ingebjørg. To jakieś szaleństwo. Gdyby ktoś porwał chłopca, żeby czegoś zażądać, już dawno by to uczynił. Dzieciak zniknął przeszło dwa lata temu, a przecież nikt się w tej sprawie nie odezwał ani do Gudrid Guttormsdatter, ani do ciebie. Myślę, że nikt go nie porwał, ani dla pieniędzy, ani dlatego, że chciał mieć dziecko. Rzeka jest rwąca, a chłopiec był za mały, żeby wołać o pomoc albo chwycić się czegoś, gdyby nagle zaczął się zsuwać do wody. Zresztą i tak by nie pisnął, bo nie rozumiałby, co się dzieje. I nie ma się co dziwić, że go nie odnaleziono. Na rzece aż do samego fiordu jest mnóstwo wodospadów i zakoli.

Ingebjørg milczała. Słowa Bergtora brzmiały całkiem rozsądnie i wiarygodnie. Gdyby Gudrid nie zjawiła się w Hallandii i nie opowiedziała o swoich obawach, Ingebjørg niczego by nie podejrzewała. Zresztą wtedy sama uznała, że Gudrid fantazjuje.

Dopiero sen, który ją nawiedził, odebrał jej spokój. Sen, który nie był snem, tylko objawieniem. Pozostał w jej pamięci tak realny, jakby tego wszystkiego naprawdę doświadczyła. Wcale jej się nie śniło, że znalazła małego Eirika nad brzegiem rzeki. Naprawdę tam była i widziała go na własne oczy!

– Teraz to ty mi nie wierzysz! – rzekł Måsson lekko urażony.

– Pamiętasz ten sen, który ci opowiadałam? Gdyby tobie objawiło się coś podobnego, też nie zaznałbyś spokoju.

Nie odpowiedział. Wiedziała, że nie będzie się z nią kłócił o tajemnice związane ze sprawami ducha. Zdawał sobie przecież sprawę z tego, że Duch Boży unosi się nad nimi i że jedynym celem życia tu, na ziemi, jest zbawienie. W tej sytuacji należy z powagą traktować każdy nadprzyrodzony znak. Wbiła wzrok w twarz Bergtora.

– Czy ty przestałbyś się przejmować, gdyby Pan dał ci taki znak?

Pokręcił głową przecząco, choć z pewnym ociąganiem.

– Prawdopodobnie nie. Sądziłem jednak, że To był zwyczajny sen. Że przyśniło ci się to, o czym marzysz. Jeśli jednak wciąż wydaje ci się równie realny, mógł być czymś innym.

Ingebjørg uśmiechnęła się nieznacznie, kiedy usłyszała, „mógł być”, a nie „był”. Ucieszyła ją zmiana w jego podejściu.

– W takim razie rozumiesz chyba, że muszę to wszystko wyjaśnić. Jeśli Gudrid zabrała swoją tajemnicę do grobu, nigdy nie uda mi się rozwikłać tej zagadki. Ale chyba nigdy nie uwierzę, że mały Eirik utonął w rzece tamtej jesieni przed dwu laty. Gdzieś, może tu, może gdzie indziej, mieszka samotny, nieszczęśliwy chłopczyk o czarnych włosach i ciemnobrązowych oczach. Brat Alva.

Wyraz twarzy Bergtora zdradzał, że nie spodobały mu się jej słowa, postanowiła jednak się tym nie przejmować. Jego niechęć miała wiele różnych przyczyn.

Służba wniosła potrawy i piwo, przez chwilę siedzieli więc i jedli w milczeniu. Ingebjørg nie miała jednak wątpliwości, o czym Bergtor rozmyśla. Żeby zająć jego uwagę czymś innym, zapytała:

– Gryzie cię to, że nie wiesz, na co właściwie zmarła Gisela?

Przytaknął.

– Owszem. Nie przypuszczam, by odebrała sobie życie, ale jej nagła śmierć wydaje mi się bardzo dziwna. Sporo myślałem o tym, co mówiłaś o niej i sirze Joarze. Pamiętam oczywiście, że ci nie wierzyłem. Uważałem, że nie była wystarczająco zdolna ani bystra, żeby się włączyć w walkę o władzę. Ale może się myliłem.

Ingebjørg poczuła narastający niepokój. Jeśli Gisela została zamordowana, bo wspierała przeciwników króla, to znaczy, że król Magnus rozpoczął czystki. W takich sytuacjach dopiero na końcu giną ci, którzy są najważniejsi. Najpierw zginął sira Joar, potem Sigtrygg Magnusson, następnie Henning Brodersen i ojciec Giseli, a teraz Gisela. Dwie spośród tych osób były wymienione w nieszczęsnym liście, który znalazła przy ojcu. Kto będzie następny?

– Może to moja wina – wykrztusiła z bólem.

Måsson spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Twoja wina?

– Pan Brandsson, ojciec Giseli, był wymieniony w liście mojego ojca.

– Ale nie Gisela. Nie powinnaś się obwiniać, Ingebjørg. Twój ojciec był człowiekiem szlachetnym i wiernym królowi. Zrobił to, co uważał za słuszne. Myślę, że nie czułabyś się dobrze, gdyby król Magnus został zdetronizowany, choć mogłaś temu zapobiec, przekazując mu list. W czasie zamachu i zamieszek mogłoby zginąć wielu ludzi bardziej wartościowych niż sira Joar i Sigtrygg Magnusson.

Domyśliła się, że Bergtor specjalnie wymienił te dwa nazwiska, żeby ją przekonać, iż podjęła właściwą decyzję. Pokiwała głową.

– Tak właśnie myślałam, od kiedy ten list trafił w moje ręce. Wciąż jednak dręczą mnie wyrzuty sumienia, przede wszystkim ze względu na panią Bothild. Wiesz przecież, że była dla mnie jak matka. Myśl o tym, że coś mogłoby się stać jej jedynemu synowi, doprowadza mnie do rozpaczy.

– Rozumiem cię, ale tak to już jest, kiedy ktoś chce się wspiąć na sam szczyt. Musi wtedy opowiedzieć się po którejś stronie. Kiedy walczą ze sobą silni, walka jest wyrównana, ale i tak wygrać ją może tylko jedna strona. Oboje jesteśmy przekonani, że tylko król Magnus potrafi zadbać o interesy zwyczajnych ludzi. Książę Eryk dba tylko o własne korzyści i zrobi wszystko, żeby zadowolić możnowładców.

Ingebjørg ciężko westchnęła.

– Wolę o tym nawet nie myśleć. List trafił we właściwe ręce i nic więcej zrobić nie mogę.

Bergtor uśmiechnął się do niej.

– Zgadza się, Ingebjørg. Właśnie tak powinnaś na to spojrzeć. A teraz pomyśl raczej o tym, że znów jesteś w Oslo, że będziesz mogła odwiedzić panią Sigrid w Nonneseter. Może wybierzesz się też do Akersborg, żeby zobaczyć starych znajomych.

– I do klasztoru na Hovedøen – dodała. – Wprawdzie nie ma tam już brata Eilifa, ale może inni zakonnicy coś o nim wiedzą. Często o nim myślę, wspominam, jak miło było siedzieć razem w izbie i malować. Był człowiekiem wykształconym i mądrym, wiele się od niego nauczyłam. Nie tylko na temat malowania miniatur.

Nagle przypomniała sobie o nowej przyjaciółce Bergtora.

– Kiedy poznam tę pannę?

Mężczyzna zmieszał się trochę, ale zaraz się rozpogodził.

– Jutro.

– Cieszę się bardzo – rzekła z uśmiechem.

– Nie jestem jednak pewien, czy ona też się cieszy, że cię pozna – zażartował.

– Tyle złych rzeczy jej o mnie naopowiadałeś?

– Wręcz przeciwnie.

– Wzbudziłeś w niej zazdrość?

– Trudno było tego uniknąć. Jesteś tak ważną częścią mojego życia, że nie mógłbym opowiedzieć o sobie, nie zdradzając, jak wiele dla mnie znaczysz. Musiałem jej opowiedzieć o tym, jak uciekłem z Saemundgård. Tylko tak mogłem wyjaśnić, dlaczego prowadzę takie, a nie inne życie, i dlaczego ożeniłem się z Giselą.

– W takim razie opowiedziałeś jej także, że cię zdradziłam i miałam dziecko z innym mężczyzną. Sama już nie wiem, czy mam ochotę ją poznać.

Måsson pogłaskał ją po ramieniu.

– Ingebjørg, nie musisz się tego wstydzić. Ona wie, że zawarłem z twoją matką umowę małżeńską bez twojej zgody i że kochałaś innego, kiedy mnie poznałaś. Rozumie cię lepiej niż przypuszczasz, bo sama doświadczyła czegoś podobnego. Ona także kochała kogoś, kogo nie wolno jej było poślubić, i została zmuszona do małżeństwa z innym.

Serce Ingebjørg ścisnął żal, gdy spojrzała na Bergtora.

– Chcesz powiedzieć, że czeka cię to samo? Małżeństwo z kobietą, która kocha innego?

Z uśmiechem pokręcił głową.

– Na szczęście ta historia należy już do przeszłości. I to ona chce wyjść za mnie. To jej bardziej na tym zależy. Przed śmiercią Giseli Tyra przypuszczała, że przyjdzie jej zadowolić się rolą mojej nałożnicy, i już się z tym pogodziła. Nie da się ukryć, że śmierć Giseli była dla niej ulgą.

– Rozumiem. Bo chyba niełatwy byłby los twojej nałożnicy za życia Giseli. – Ingebjørg uśmiechnęła się zaczepnie. – Sam mówiłeś przed chwilą, że zachowywała się czasem jak zakochana dziewczyna albo kotka. Ja nazwałabym to lubieżnością.

Spostrzegła rumieniec wypływający na twarz Bergtora.

– Tak, nawet na mnie miała czasem ochotę, choć może brzmi to dziwnie. Zresztą może to nie jest właściwe określenie. Gisela potrafiła wzbudzić w sobie namiętność, kiedy wiedziała, że w ten sposób może coś osiągnąć. Wtedy nie istniały dla niej żadne granice.

Ingebjørg przypomniała sobie ten dzień, w którym zobaczyła Giselę z Ormem Øysteinssonem w komnacie w Akersborg. Gorąco jej się zrobiło na samą myśl o tym. Nie przypuszczała nawet, że kobieta może w taki sposób objawiać pożądanie; że może siedzieć okrakiem na mężczyźnie niczym zwierzę. I jakoś nie podobała jej się myśl, że Gisela robiła to samo ze swym mężem.

Bergtor zerwał się z ławy, jakby jego także wzburzyły te wspomnienia.

– Późno już, a ty masz za sobą długą podróż. Czeka na ciebie łóżko na tym samym poddaszu, na którym spałaś, kiedy tu mieszkałaś.

– Przepraszam cię, Bergotrze. Nie powinnam była tego mówić, teraz jest ci smutno.

Pokręcił głową.

– Mylisz się. Wcale mi jej nie brak. Myślałem o czymś zupełnie innym.

Ingebjørg poczuła, że pieką ją policzki, i też szybko wstała.

– Jestem zmęczona, chyba masz rację, że powinnam się czym prędzej położyć. Jutro porozmawiamy o pogrzebie Gudrid.

Rozdział 2

Nazajutrz obudziło ją porykiwanie krów. Leżała przez chwilę spokojnie, wsłuchując się w drogie sercu odgłosy, szczęśliwa, że znów tu wróciła. Czuła się prawie jak w domu. Wprawdzie Belgen znajdowało się w mieście, ale nie różniło się tak bardzo od wiejskich posiadłości. Była tu obora, stajnia, kurnik i szopa dla kóz, a budynki mieszkalne wyglądały podobnie jak w Dal. Nawet poddasze przypominało to, na którym latem zawsze sypiała razem z matką. Wkrótce zrobi się tu zimno i będzie musiała przenieść się do budynku z paleniskiem, w którym spała cała reszta domowników, ale na razie mogła się cieszyć samotnością.

Tej nocy śniła jej się Gudrid. Ale nie doznała objawienia, to nie był proroczy sen. W gruncie rzeczy był on bardzo męczący i chaotyczny. Śniło jej się, że stoi razem z Gudrid przed straganem i wśród rozmaitych kuszących towarów szuka jakiegoś świecidełka, które mogłaby podarować pani Bothild. Wtedy Gudrid powiedziała: „Nie warto szukać najpiękniejszego, lepiej wziąć pierwsze, które wpadnie w oko”. Po chwili obie znalazły się w miejscu do złudzenia przypominającym Gildeskalsgården, w którym pierwszy raz spotkała Gudrid podczas przyjęcia z okazji dnia świętej Łucji. Na poddaszu było pełno kobiet, słychać było szmer rozmów. Nagle usłyszała krzyk: „Tam jest! Łapcie ją!”. Kiedy obróciła głowę, ku swemu przerażeniu odkryła, że głos należy do panny Anny. I właśnie w tym momencie się obudziła. Nie dowiedziawszy się, jak ten sen się kończy.

Wstała i owinęła się narzutą, po czym podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. Na zewnątrz świeciło już blade jesienne słońce. Niebo było jasne, pogoda bezwietrzna. Nabrała w płuca powietrza. Nie wyczuła żadnego smrodu, który zazwyczaj docierał tu z miejskich zaułków.

W domu Bergtora czuła się dobrze i bezpiecznie. Uśmiechnęła się lekko pod nosem. To samo pomyślała, kiedy przyjechała do twierdzy Tunsberg, szybko się jednak przekonała, jak złudne jest poczucie bezpieczeństwa. W towarzystwie żądnego zemsty ducha, czającego się w mrokach nocy, i zazdrosnej pani Benedykty nie było tam wcale bezpieczniej niż w Hornborg. Może tu, w Belgen też nie jest bezpieczna. Wkrótce się o tym przekona.

Taki już jednak jej los i trzeba się z tym pogodzić. Zmarli mogą się zemścić na każdym. Im więcej ludzi trafi przez nią na szubienicę, tym trudniejsze stanie się jej życie. Powinna myśleć tak jak Bergtor: wszyscy wysoko urodzeni mężczyźni są postawieni wobec konieczności wyboru i choć narażają się na niebezpieczeństwo, muszą coś zdecydować. Ona, chociaż jest tylko kobietą, znalazła się w takiej samej sytuacji. Jeśli nie chce, by pokonał ją lęk i poczucie winy, powinna zacząć myśleć o czymś innym. Na przykład o pannie Tyrze, młodej kobiecie, która sprawiła, że serce Bergtora zaczęło bić żywiej.

Czy jednak mogła być tego pewna? Dlaczego Bergtor wczoraj tak nagle wstał od stołu? Miała nadzieję, że posiedzą do późna i porozmawiają o wszystkim, co jej leży na sercu, ale kiedy zaczęli mówić o miłości, Bergtor postanowił zakończyć rozmowę. Czyżby w dalszym ciągu budziła w nim namiętność?

Dlaczego właściwie zadaje sobie te głupie pytania? Przecież dobrze wie, że Bergtor czuje do niej coś więcej, niż powinien. Właśnie dlatego przyjechał do Tunsberg przed zaręczynami z panną Tyrą. Chciał się upewnić, że nigdy nie dostanie Ingebjørg, że nigdy nie będą parą.

Któraś ze służących musiała przynieść ciepłą wodę, kiedy Ingebjørg jeszcze spała, bo woda była wciąż letnia. Ingebjørg umyła się szybko, a potem włożyła piękną aksamitną suknię, którą dostała przed wyjazdem. Wstrząśnięta odkryciem, jak mizerna była jej garderoba, pani Bothild ofiarowała jej jedną ze swoich sukien. Wprawdzie była ona zbyt obszerna, lecz wystarczyło zebrać ją trochę w talii, by dobrze leżała.

Kiedy Ingebjørg szczotkowała długie włosy, przeglądając się w błyszczącej miedzianej tacy, próbowała sobie wyobrazić, jak wygląda panna Tyra. Bergtor twierdził, że jest podobna do niej. To ciekawe. Ingebjørg miała nadzieję, że się polubią, to by im bardzo ułatwiło życie. Jeśli ma zostać w Oslo przez pewien czas, zamieszka przecież tutaj, w Belgen. Gdyby więc nie przypadły sobie do gustu z panną Tyrą, wszyscy znaleźliby się w kłopocie. Zwłaszcza Bergtor.

Może pani Sigrid pozwoli jej zostać rezydentką w Nonneseter. Wprawdzie w tej chwili nie miałaby czym zapłacić, ale przecież wciąż jest właścicielką Saemundgård. Teraz, kiedy Folkemu udało się jakimś cudem wyczarować ręce do pracy, dwór zacznie chyba przynosić dochody.

Serce zabiło jej mocniej, kiedy o tym pomyślała. Gdyby nie poszukiwania małego Eirika, od razu pojechałaby do Dal. Wypełniła ją wielka radość. Gdyby tak mogła zajechać na dziedziniec, zobaczyć dym unoszący się nad domem, usłyszeć porykiwania krów, uderzenia młota w kuźni, zobaczyć ślady stóp na ziemi!

Niedługo jej marzenie się ziści. Marzenie, które nosiła w sobie przez cztery lata, powoli tracąc nadzieję na jego spełnienie. Dzięki Folkemu nie straciła rodzinnego dworu. Czy podziękowała mu za to wystarczająco?

Kiedy się tam wreszcie znajdzie, od razu wybierze się do Sigurdsgård. Może starzy stryjowie jeszcze żyją? Od dawna nie miała żadnych wieści od Torgeira Sigurdssona. Bergtor też nic nie wiedział. Trzymał się z dala od swoich braci, Hallsteina i Kolbeina, od kiedy ten pierwszy ujawnił swoje prawdziwe oblicze. Nie było zresztą wcale pewne, czy bracia Måssonowie wiedzą, co się dzieje w Sigurdsgård, choć ich dwór stał całkiem niedaleko. Torgeir Sigurdsson nigdy za nimi nie przepadał.

Założyła na głowę kornet, zasznurowała trzewiki z cielęcej skórki i ruszyła do drzwi.

Bergtor wychodził właśnie z głównego budynku i spojrzał w stronę poddasza. Na jej widok uśmiechnął się i pomachał ręką. Ingebjørg postawiła stopę na schodku.

– Uważaj, jest ślisko! – zawołał. – W nocy był przymrozek.

Uniosła spódnicę i zaczęła schodzić ostrożniej. Bergtor miał rację. Schody były oblodzone.

Podszedł do niej, gdy tylko znalazła się na dole.

– Dobrze spałaś?

– Jak kamień. Tak się ucieszyłam, kiedy obudziły mnie porykiwania krów. Poczułam się jak w Saemundgård.

– W chacie pod Kungsbacka nie było całkiem tak samo? – spytał z uśmiechem.

Zaśmiała się.

– Nie, tam nie było krów, ani kóz, czy kur, a nawet koni. Nie miałyśmy poddasza do spania. I nie podobało mi się to, że Åsa i ja mieszkamy tam całkiem same.

– Wiesz może, co się z nią dzieje?

Ingebjørg pokręciła przecząco głową.

– Nie, ale Folke na pewno zajrzy do Bjalbo w drodze na północ. Obiecaliśmy Åsie, że ją odwiedzimy. Mam nadzieję, że sąsiedzi traktują ją z większym szacunkiem, od kiedy wiedzą, kim jestem i że Åsa służyła w twierdzy Tunsberg, a także w majątku pana Gustava.

– Jestem tego pewien. Służba już przygotowała śniadanie. Pójdziemy do stołu?

– Muszę najpierw zajrzeć do izby kobiecej, do Alva. Torolv też tam śpi?

Måsson pokiwał głową.

– Chłopcy już się spotkali. Byłem tam przed chwilą. Torolv wydawał się trochę zawstydzony, ale Alv był zachwycony, że będzie miał się z kim bawić. Widać, że jest przyzwyczajony do towarzystwa innych dzieci.

– Tak, w Hornborg wiele służących miało dzieci.

Poszli razem do izby kobiecej.

Dzieci siedziały na podłodze, całkiem już pochłonięte zabawą. Ingerid sprzątała izbę, wszystko wskazywało na to, że szybko się przyzwyczaiła do nowego trybu życia.

Ingebjørg przykucnęła.

– Witaj, Torolvie.

Torolv uniósł twarzyczkę i spojrzał na nią. Ingebjørg musiała aż zacisnąć wargi, bo podobieństwo chłopca do Turego sprawiło jej ból. Mały miał identyczne oczy, szczególnego, niebieskiego koloru, ciemnobrązowe, kędzierzawe włosy i ten sam, szlachetny owal twarzy. Był pięknym dzieckiem, ale jaki miał charakter? Czy odziedziczył po ojcu także zatwardziałe serce? Alv z pewnością nie wdał się w Turego. Dziecko o tak łagodnym i ciepłym spojrzeniu nie mogło go w czymkolwiek przypominać. Ingebjørg miała nadzieję, że Torolv też nie odziedziczył po ojcu trudnego charakteru. Chociaż pamiętała i o tym, że jego matką była Gisela...

Chłopiec patrzył na nią w milczeniu. Nagle chwycił Alva za ramię i uderzył go z całej siły, aż tamten się rozpłakał. Bergtor podbiegł do syna i wymierzył mu policzek. Ingebjørg spodziewała się, że teraz Torolv zacznie płakać, ale on nie wydał z siebie nawet jednego dźwięku. Popatrzył tylko buńczucznie najpierw na ojca, a potem na nią.

Bergtor chciał uderzyć syna jeszcze raz, ale Ingebjørg powstrzymała go.

– Nie bij!

Spojrzał na nią ze zdumieniem, ale opuścił dłoń.

Kiedy już wyszli z izby kobiecej, zapytał:

– Dlaczego nie chciałaś, żebym ukarał Torolva za to, że uderzył Alva bez powodu?

Ingebjørg pokręciła głową, trochę zakłopotana. Sama nie wiedziała, dlaczego go powstrzymała. Przecież nieposłuszne albo złe dziecko należy ukarać.

– Nie wiem. Nie obraź się, ale nagle zobaczyłam w jego oczach coś znajomego. I to mnie przeraziło.

– Coś, co przypomniało ci o Turem?

Nie odpowiedziała.

– Tym bardziej powinienem go ukarać.