Przepowiednia księżyca (44). Zaślubiny - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (44). Zaślubiny ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu. 
[Opis wydawnictwa] 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 44 

 

/Zaślubiny, Frid Ingulstad, 2011 rokISBN: 9788375587647 (całość cyklu), 9788375589399 - Axel Springer; 9788376021331 (całość cyklu), 9788376021119 - Bap-Press/ 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (5) 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (4) 
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2) 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 214

Rok wydania: 2011

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżycatom 44

Frid Ingulstad

Zaślubiny

Przekład

Ewa Partyga

Tytuł oryginału norweskiego:

Festemål

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2009 by N.W. DAMM & S0N A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2011 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS

All Rights Reserved

Wydawca:

Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.ringieraxelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-939-9

oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-111-9

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: CPI, Niemcy

Galeria postaci

Ingebjørg Olavsdatter

dziedziczka dworu w Dal w parafii Eidsvoll

Folke Bårdsson

szwedzki rycerz, mąż Ingebjørg

Alv

syn Ingebjørg i Turego

Elin, Bård, Munan

dzieci Ingebjørg i Folkego

Erling

pierworodny syn Ingebjørg

Heinrich von Fulda

prawny opiekun Erlinga

Gaute Bårdsson

przyrodni brat Folkego

Jorid

żona Gautego

Birger

syn Gautego i Jorid

Bergtor Måsson

były narzeczony Ingebjørg

Torolv

syn Bergtora

Simon Isleifsson

zarządca w Saemundgård

Ingerid

żona Simona

Helene

córka Simona i Ingerid

Olav

przybrany syn Simona i Ingerid

Åsa

zaufana służąca Ingebjørg, chrzestna Elin

Ellisiv

córeczka Åsy, nieślubne dziecko Turego

Bård Axelsson

ojciec Folkego

Pani Potentia

nowa matka przełożona w klasztorze Nonneseter

Siostra Bergljot

ukochana Erlinga

Ogmund Finnsson

nowy ochmistrz królewski

Rikissa Gerhardsdotter

szwedzka szlachcianka

Król Håkon VI Magnusson

władca Norwegii i Szwecji

Król Magnus

ojciec Håkona

Królowa Małgorzata

córka duńskiego króla Waldemara, od niedawna żona Håkona

Pan Christen

właściciel ziemski z Dalsland

Pani Judith

żona pana Christena

Panny Christina, Magdalena i Astrid

córki Christena i Judith

Ulv Loptsson

drużynnik ochmistrza, przyjaciel Alva

Katrin Kjetilsdatter

wdowa po rybaku Roaldzie, pochodzi z Tunsberg

Tora

córeczka Katrin

W poprzednim tomie...

Wiosną 1368 roku hanzeaci rozpoczynają wojnę z Danią i Norwegią. Alv dowiaduje się, że jego przyjaciel, Loptsson, widział jeńca na pokładzie hanzeatyckiej kogi zacumowanej w królewskim porcie w Oslo. Alv przekonany, że to Erling, wyrusza razem z Ulvem do miasta. Po drodze spotyka umierającą służącą Kirsten, która tuż przed śmiercią potwierdza, że Erling jest na statku. Gdy Alv dociera wreszcie na wybrzeże, koga jest już na środku fiordu. A Ulv na jej pokładzie.

Pobity Ulv trafia do kajuty, w której siedzi uwięziony Erling.

Więźniowie wspierają się wzajemnie. Dowiadują się, że mistrz Heinrich zamierza zabić Ingebjørg i jej synów, a także Erlinga, zmusiwszy go uprzednio do podpisania korzystnego dla mistrza testamentu.

Statek zarzuca kotwicę w pobliżu przybrzeżnej osady, którą niedawno splądrowali i spalili hanzeaci. Na pokładzie pojawiają się kolejni jeńcy. Erling zostaje przeniesiony na inny statek, który wraca do Oslo. Dzięki pomocy jednego z członków załogi Ulvowi udaje się zbiec. Nad Vegardsheiene zanosi się na straszną burzę, lecz zbiegli jeńcy znajdują schronienie pod ogromnym świerkiem.

Mistrz Heinrich wyrusza do Saemundgård, by zrealizować swoje niecne zamiary, tymczasem Erling w Oslo odzyskuje wolność. Udaje mu się jakoś dostać do Belgen. Nie zdradza Bergtorowi, kim naprawdę jest, ale uprzedza go o niebezpieczeństwie, które grozi Ingebjørg. Tymczasem do Saemundgård dociera wieść, że ktoś słyszał krzyki dochodzące ze statku zacumowanego w królewskim porcie. Folke przyjeżdża do Oslo, dowiaduje się, że statek należy do mistrza Heinricha i że jeniec zdołał uciec. Przekonany, że owym jeńcem był Erling, wraca do domu.

Tymczasem Alv uczestniczy w wyprawie do Vestladet, którą zorganizował ochmistrz, by bronić wybrzeża przed wrogiem.

Erling kieruje się do Saemundgård. Nagle słyszy tętent końskich kopyt i po chwili osaczają go ludzie mistrza Heinricha. Mistrz ściąga Erlinga z konia i unosi miecz. Erling zaciska powieki, sparaliżowany strachem i szepcze: „Mamo, wybacz mi...”

Rozdział 1

Dal, lato 1368

Nagle ciszę rozdarł niespodziewany dźwięk. W tej samej chwili Erling poczuł, że słabnie żelazny ucisk stopy mistrza Heinricha przygniatającej mu brzuch. Otworzył oczy i zobaczył, że mistrz z hukiem pada na ziemię, trafiony w pierś jakąś włócznią. Zakuci w zbroje jeźdźcy jęknęli jak na komendę, zeskoczyli z koni, pośpieszyli do swego pana i przyklękli przy nim.

Kiedy Erling, dygocąc ze strachu, próbował wstać, czyjeś silne ramiona wciągnęły go na koński grzbiet. Po chwili on i jego tajemniczy wybawca galopowali już w szaleńczym tempie przez las. Erling spodziewał się, że zaraz usłyszy za sobą okrzyki wściekłości, świst ciskanych włóczni i wypuszczanych strzał, ale otaczała ich cisza.

Szybko wydostali się z lasu. Ku jego zdziwieniu, jeździec skierował konia na ścieżkę biegnącą wzdłuż pola w kierunku zabudowań Saemundgård.

Erling nie rozumiał, co się właściwie stało. Ledwo zdążył zacisnąć powieki, oczekując najgorszego, a już sytuacja całkowicie się zmieniła.

Nie mógł jeszcze opanować drżenia, wciąż dzwonił zębami, ale powoli rozjaśniało mu się w głowie. Kto ugodził włócznią mistrza Heinricha? I jakim cudem włócznia przebiła kolczugę, którą tamten nosił zawsze pod kaftanem?

Dopiero pod samym szczytem wzgórza udało mu się wykrztusić:

– Przeżył?

– Nie wiem. – Mężczyzna miał obcy akcent, jakby pochodził z Rostocku. Czyżby był człowiekiem mistrza?

– Zwykle nosi kolczugę pod kaftanem.

Usłyszał lekkie westchnienie.

– A więc to dlatego.

– Ale włócznia wbiła się głęboko?

– Niestety, zbyt płytko. Szybko opadła.

– W takim razie żyje. Chyba że uderzył głową w kamień.

Mężczyzna nie odpowiedział.

Dotarli do ogrodzenia.

– Tutaj już nic panu nie grozi. Pomogę panu zsiąść, a potem zawoła pan rodziców.

– Proszę pójść ze mną. Tamci mogą pana ścigać.

Mężczyzna pokręcił głową. Pewnie się obawiał, że nie zostanie tu potraktowany przyjaźnie.

W tej samej chwili rozległy się głosy. Erling odwrócił głowę i zobaczył, że biegną ku nim: matka, Simon i rycerz Folke.

– Powiem im, że uratował mi pan życie.

Mężczyzna pomógł mu zsiąść z konia i podejść do ogrodzenia. Nogi odmówiły jednak Erlingowi posłuszeństwa. Obcy chyba to zauważył, bo wziął go na ręce i trzymał, czekając, aż Simon otworzy bramę.

– Erling! – Ingebjørg się rozpłakała. – Święta Maryjo, co ci się stało, mój chłopcze?

– Zawdzięczam życie temu człowiekowi.

W tej samej chwili ogarnęło go bardzo dziwne uczucie. Gwiazdy zawirowały mu wokół głowy, w oczach pociemniało i zapadł w ciemność.

Usłyszał jakieś głosy i zamrugał powiekami. Najpierw zobaczył pochodnię przy ścianie. Wyłoniła się z mgły, która wciąż go otaczała. Powiódł wzrokiem po izbie. Na ławach wokół stołu siedziało wielu ludzi, ale ich sylwetki były zamazane. W palenisku trzaskał ogień. Dokoła paliło się mnóstwo lampek tranowych i ogarków, a w drzwiach stanęła właśnie służąca z ogromnym dzbanem piwa w rękach.

Znów spojrzał w kierunku stołu. Postaci stały się wyraźniejsze. Zorientował się, że matka siedzi tyłem do niego, obok jakiegoś nieznajomego olbrzyma w kolczudze. Mężczyźni naprzeciwko niej to Folke i Simon, a kobieta, która stawia właśnie na stole tacę z podpłomykami i osełkę masła, to Ingerid.

Znów zamknął oczy, ogarnięty nagłym znużeniem. Zapadając w sen, pomyślał tylko, że żyje, że trafił do domu i jest bezpieczny.

Obudził go dotyk delikatnej dłoni, muskającej jego policzek.

– Mój synku. Jak strasznie musisz cierpieć.

„Mój synku”... Jak to dziwnie brzmi. Poznał głos matki. Nie ten, którym mówiła w gniewie, ale ten, który pamiętał z izby chorych w klasztorze, kiedy udawał, że nic do niego nie dociera, choć chłonął każde jej słowo. Mówiła wtedy równie łagodnie jak teraz, z miłością i czułością.

Zamrugał powiekami i zobaczył, że matka siedzi tuż przy nim. Uśmiechnęła się i pogłaskała go po głowie.

– Cieszę się, że tu jesteś. Rostoczanin opowiedział nam, co się stało.

Erling szeroko otworzył oczy.

– Uratował mi życie.

– Wiem. Tyle zdążyłeś powiedzieć, zanim straciłeś przytomność. Dostanie za to sowitą nagrodę.

Pokiwał głową.

Długo leżał w milczeniu, rozkoszując się ciepłem jej dłoni, którą wciąż trzymała na jego głowie.

– Dlaczego to zrobił? – zapytał w końcu.

– Zadaliśmy mu to samo pytanie. Powiedział, że nie mógłby patrzeć na twoją śmierć. A poza tym nienawidzi mistrza Heinricha.

– On także?

– Zdaje się, że wszyscy go nienawidzą, nawet jego najwierniejsi ludzie. Nikt nie próbował go ścigać, gdy z tobą uciekał, a mistrz Heinrich chyba nie zorientował się w sytuacji. Podobno miał zakrwawioną głowę.

– Nosi kolczugę pod kaftanem.

– Ale włócznia musiała go zranić, inaczej by nie upadł. Przynajmniej tak twierdzi ten człowiek.

– Chcieli cię zabić. Bårda i Munana też.

– O tym także nam powiedział. Podobno zamierzał jakoś wywieść w pole mistrza Heinricha i rozmawiał o tym z innymi.

– Ale nic z tego nie wyszło?

Pokręciła głową.

– Bali się. Nie byli pewni, czy mogą sobie nawzajem ufać. Mistrz Heinrich obiecał ich wynagrodzić, jeśli wezmą w tym udział, i groził poważnymi karami w razie odmowy.

– Mam nadzieję, że już nie żyje.

– Wszyscy mamy taką nadzieję.

Nieznajomy wstał od stołu i podszedł do nich.

– Lepiej się pan czuje?

Erling przytaknął.

– Dziękuję za uratowanie mi życia.

– Myślałem o tym od chwili, gdy zamknięto pana w klatce. Zresztą nie ja jeden. Kilku żeglarzy zamierzało wyprowadzić pana potajemnie na ląd tego wieczoru, kiedy mistrz Heinrich się upił. Ale sternik się zorientował i wszyscy zostali straceni.

– Ten, który pilnował jeńców pojmanych na wybrzeżu?

Rostoczanin skinął głową.

Erling spojrzał na matkę.

– Jest wśród nich Ulv. Ulv Loptsson, przyjaciel Alva. Przez wiele dni i nocy spaliśmy w jednej kajucie. Pogodziłem się już z tym, że nigdy nie odzyskam wolności. Ale on kazał mi chodzić po klatce i dodawał otuchy.

Simon, Ingerid i Folke podeszli, żeby posłuchać opowieści Erlinga.

– Ulv się obawiał, że on i inni więźniowie zostaną sprzedani w niewolę – dodał chłopak.

– W jaki sposób go pojmano? – spytał Folke.

– Obaj z Alvem biegli mi na pomoc. Alv został z tyłu, żeby podnieść służącą, która się przewróciła na jednej z uliczek. Poprosił, żeby Ulv pobiegł przodem, bo statek miał lada moment wypłynąć. Ale mistrz Heinrich zorientował się w sytuacji i uwięził Ulva. Ulv mówił, że to przez jego niezdarność, ale nie wiem dokładnie, jak do tego doszło.

Ingebjørg pokiwała głową.

– Alv bał się, że jego przyjaciel zginął. Dręczą go wyrzuty sumienia, że pozwolił, by Ulv Loptsson poszedł na statek sam. Mówi, że nigdy sobie tego nie daruje.

Folke zwrócił się do rostoczanina:

– Czy statek czeka w porcie na mistrza Heinricha? Tamten przytaknął zdecydowanie.

– Sternik nie odważyłby się wypłynąć bez niego. A jeśli chodzi o więźniów, to rzeczywiście zamierzają ich sprzedać.

Ingebjørg spojrzała na niego z przerażeniem.

– Nawet Ulva Loptssona? Chociaż należy do drużyny królewskiego ochmistrza?

– Dla mistrza Heinricha to bez znaczenia.

Drzwi się otworzyły i do izby wpadł jeden z parobków.

– Przyjechał wójt, panie Folke!

Folke uniósł brwi.

– Przestrzec mnie przed niebezpieczeństwem? Szkoda, że tak późno – dodał i wyszedł.

Ingebjørg spojrzała na Simona.

– Wójt powinien się dowiedzieć, że mistrz Heinrich jest ze swoimi ludźmi na skraju lasu.

Simon pokiwał głową.

– Zaraz się o tym dowie, choć wątpię, żeby ich jeszcze tam zastał. – I wyszedł za Folkem.

– Na pewno nie – stwierdził rostoczanin. – Bez względu na to, czy mistrz Heinrich przeżył, czy nie, zabrali go ze sobą.

– Dlaczego? – zdumiał się Erling. – Przecież go nienawidzą.

– Owszem, ale też boją się go i w pewien sposób szanują. Jest ich panem, służą mu od wielu lat, przysięgli mu wierność. Czuliby się jak zdrajcy, gdyby go opuścili.

Erling wpatrywał się w niego ze zdziwieniem.

– Pan też by się tak czuł?

Mężczyzna spojrzał na niego ciemnymi oczami i pokiwał głową.

Erling zamilkł, bo nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Usiadł na posłaniu.

– Gdzie Torolv, Olav i reszta?

Ingebjørg uśmiechnęła się lekko.

– Kazałam im czekać w starym domu, chociaż bardzo chcieli od razu cię zobaczyć.

Nieznajomy ruszył do drzwi.

– Pójdę już. Dziękuję pięknie za poczęstunek.

Ingebjørg obróciła się ku niemu.

– Nie chce pan nas chyba opuścić?

– Nie mogę zostać w gościnie u ludzi, których zamierzaliśmy zabić.

– To już nie ma znaczenia. Uratował pan przecież mojego syna.

Rostoczanin uśmiechnął się ze smutkiem.

– Mam nadzieję, że spotkamy się znowu, kiedy już zapanuje pokój. Jest pani wielkoduszną i szlachetną osobą, pani Ingebjørg. Nie każdy wybaczyłby komuś takiemu jak ja.

Erling odprowadził go wzrokiem.

– To dobry człowiek – stwierdził, kiedy tamten zniknął za drzwiami.

Matka przytaknęła.

– Wolałabym, żeby został u nas, póki nie minie niebezpieczeństwo. Mistrz Heinrich nie wybaczy mu tego, że cię uratował.

– Mistrz Heinrich nigdy nie wybacza.

Ingebjørg zadrżała.

– A ty towarzyszyłeś mu przez tyle lat. Cieszę się, że o tym nie wiedziałam.

– Chyba myślałaś, że ja też stałem się potworem. – Uśmiechnął się bezbronnie.

– To prawda, Erlingu, przyznaję. Kiedyś bałam się ciebie tak samo jak tych złoczyńców, ale wiem już, że się myliłam. Brałeś w tym wszystkim udział pod przymusem albo z powodu jakiejś pokusy. Mistrz Heinrich zasiał w tobie wiele zła, ale masz też w sobie bardzo dużo dobra. Dowiodłeś tego choćby przed chwilą, kiedy wyraziłeś wdzięczność swojemu wybawcy i zatroszczyłeś się o jego los.

Wzruszenie ścisnęło go za gardło, ale starał się nad nim zapanować. Nie powinien przecież płakać teraz, kiedy jest już bezpieczny.

– Zdaje się, że byłeś też dobry dla Ulva Loptssona – ciągnęła tymczasem matka. – Mówisz, że uratował ci życie, bo dodawał ci otuchy i zachęcał do chodzenia po klatce. Nie robiłby tego, gdyby ci nie był życzliwy.

Ingerid, która do tej pory milczała, teraz zapytała: – Czy to prawda, że trzymali cię w klatce dwa lata? Powoli skinął głową.

– Odszukali mnie, kiedy leżałem ranny w klasztorze. Zakradli się nocą w kapturach nasuniętych na twarze i powiedzieli, że przyszli mi na ratunek, bo przeorysza chce mnie zabić. A ja im uwierzyłem. Dopiero na pokładzie zorientowałem się, że to ludzie mistrza Heinricha i że on sam wciąż żyje. Szalał z wściekłości, gdy się dowiedział, że pod Gatą walczyłem po stronie króla. Miał mi też za złe, że pojechałem do Szwecji, zamiast towarzyszyć mu w wyprawie handlowej na Morze Bałtyckie. A także to, że zająłem się jego interesami w Oslo.

– Słyszeliśmy, że dobrze sobie radziłeś jako kupiec. Masz do tego smykałkę, Erlingu.

Uśmiechnął się ze smutkiem.

– Chętnie wyrzekłbym się tego wszystkiego, gdybym wiedział, do czego to doprowadzi. – Zajrzał matce w oczy. – Żałuję, że stąd uciekłem. Nic dziwnego, że obarczyłaś mnie winą za nieszczęście Bergljot. Przecież nic o mnie nie wiedziałaś. Gdybym ci o wszystkim szczerze opowiedział, na pewno byś mnie zrozumiała.

Zauważył łzy w jej oczach.

– Nie wiadomo, Erlingu. Żałuję swojego uporu. Ale nie uszło mi to płazem. Ostatnie lata były dla mnie bardzo trudne.

Skrzypnęły drzwi i po chwili pojawiły się w nich głowy Torolva, Olava, Elin i Helene.

– Możemy wejść? – zapytał niecierpliwie Torolv.

Matka z uśmiechem pokiwała głową.

– Wejdźcie. Tylko nie wszyscy naraz, bo Erling jest ranny. Bård i Munan mogą jeszcze chwilę poczekać.

Cała czwórka, wyraźnie onieśmielona, podeszła na palcach do łóżka.

– Bardzo cię boli? – zapytał Torolv.

– Nie bardziej niż wtedy w Oslo, kiedy szalał pożar.

– Chcieli cię zabić?

Erling przytaknął.

– Miałem szczęście. Jeden z nich wsadził mnie na konia i przywiózł tutaj.

– Dlaczego? Przecież to nasi wrogowie.

– Nie wszyscy.

Torolv nie krył zdumienia.

Olav podszedł trochę bliżej.

– Czy to prawda, że mistrz Heinrich jest gdzieś niedaleko?

– Był. Nie wiem, czy zginął, czy może tamci zabrali go ze sobą. Ale na pewno szybko stąd uciekli.

Helene spojrzała na matkę niepewnie.

– Mamo, czy oni mogą się tu wedrzeć i nas pojmać?

Ingerid pokręciła przecząco głową.

– Ich jest tylko garstka, a nas wielu.

– To dlaczego myśleli, że uda im się zabić panią Ingebjørg, Bårda i Munana? – dopytywał Torolv.

Ingerid się zmieszała.

– Nie wiem – odparła, patrząc bezradnie na Ingeborg.

Matka spojrzała na Torolva z powagą.

– Mistrz Heinrich nie jest zwyczajnym człowiekiem. Albo zaprzedał duszę diabłu, albo sam jest diabłem wcielonym.

Erlingowi ścierpła skóra. To samo mówił Ulv Loptsson. Erling zaczął się nad tym poważnie zastanawiać.

Usłyszeli czyjeś kroki na dworze i po chwili do izby weszli Folke i Simon.

– Wójt pojechał zebrać ludzi. Wielu naszych wyruszyło razem z nim. Przeczeszą cały las. Może ich znajdą.

Erling nic nie powiedział, ale pomyślał swoje. Mistrz Heinrich nigdy nie da się pojmać; jest na to zbyt sprytny, szybki i bitny.

Matka pomyślała chyba to samo, bo zwróciła się do Ingerid:

– Idź po Bårda i Munana. Wolę mieć ich przy sobie.

Helene rzuciła jej przestraszone spojrzenie.

– A mama mówiła, że nic nam nie grozi, bo nas jest wielu, a ich tylko garstka.

Odpowiedział jej Olav, zanim ktokolwiek z dorosłych zdążył się odezwać:

– Teraz, kiedy większość naszych ludzi wyruszyła z wójtem, sytuacja wygląda inaczej.

Kąciki ust Helene drgnęły niebezpiecznie, ale w tej samej chwili do izby wpadli Bård i Munan.

– Widzieliśmy ich! – zawołał Bård. – Widzieliśmy błyszczące miecze i słyszeliśmy jakieś krzyki.

Matka natychmiast go uciszyła.

– To na pewno nie byli oni. Ludzie mistrza Heinricha już dawno odjechali.

Erling zauważył, że rycerz Folke i Simon spojrzeli po sobie, obrócili się na pięcie i znikli bez słowa. Chyba potraktowali poważnie słowa Bårda.

Erling zaczął tracić ducha. Powinien był to przewidzieć. Nawet tutaj, w Saemundgärd, nie może czuć się bezpiecznie.

Rozdział 2

Ingebjørg otworzyła drzwi na oścież i wyjrzała na dwór. Zobaczyła, jak Folke i Simon wskakują na konie i odjeżdżają.

– Folke! Simon! – zawołała, ale jej nie usłyszeli. Albo nie chcieli usłyszeć.

Nie było wątpliwości, że ludzie mistrza Heinricha są niebezpieczni. Skoro jednak wójt, wszyscy jego pomocnicy i większość mężczyzn ze dworu ruszyła już w pogoń, Folke i Simon mogli zostać w domu. Ich obecność niczego nie zmieni. Niepotrzebnie się tylko narażają. Bo i cóż im przyjdzie z tego, że złapią mistrza Heinricha? Jest ranny, może nawet śmiertelnie, a sprawiedliwość i tak wymierzy mu wójt.

Podeszła do niej Ingerid.

– Pojechali?

Skinęła głową.

– To szaleństwo. Ale nie chcieli mnie słuchać. Jeśli ludzie mistrza Heinricha są gdzieś w pobliżu, przestraszą się na widok obławy i mogą uznać, że nie mają nic do stracenia. Świetnie posługują się bronią, zapewne lepiej niż ludzie nasi i wójta. A poza tym są bezlitośni i bezwzględni.

Ingerid się wystraszyła.

– Czy naprawdę trzeba było wysłać w pogoń aż tylu naszych?

Ingebjørg zamknęła drzwi na zasuwę.

– Ostaniemy w izbie, dopóki nie wrócą.

W izbie zapadła cisza, bo wszyscy słyszeli tę rozmowę.

Ingebjørg spostrzegła, że Erling przygląda się Bårdowi. Zauważył zapewne, że chłopiec jest ulepiony z innej gliny niż Alv; jest śmiały i nieustraszony, bardziej przypomina jego samego.

– Ile masz lat? – zapytał. – Dziesięć? – Chyba nie mógł oswoić się z myślą, że Bård jest także jego bratem.

Chłopiec z uśmiechem pokiwał głową.

Erling odwzajemnił uśmiech.

– Chciałbyś im towarzyszyć?

Bård przytaknął z zapałem.

– Mam własny miecz i łuk – powiedział z dumą.

Erling zagwizdał z podziwu.

– Własny miecz? W tym wieku?

– Święty Olaf miał dwanaście lat, gdy dowodził wyprawą.

Nagle jakieś dźwięki obudziły czujność Ingebjørg.

– Ciiicho! – przerwała im. – Ktoś tu jest.

Wszyscy wstrzymali oddech i nasłuchiwali. Ingerid załamała dłonie, Helene była przestraszona, ale Elin i pozostałe dzieci zachowały spokój. Ingebjørg dziwiła się ich beztrosce. Wiedzą przecież, że w pobliżu znajduje się ten diabeł wcielony, mistrz Heinrich, z ludźmi tego samego pokroju, z których większość na pewno jest do niego podobna.

Tłumaczyła dzieciom, że powinny mieć się na baczności, chociaż we dworze są dorośli, ale nie zrobiło to na nich większego wrażenia. Pewnie dlatego, że wiele już przeszły w swoim młodym życiu. W każdym razie Alv. A także Olav i Torolv.

Spojrzała na Erlinga. Nie mogła pogodzić się z myślą, że jej syn jest kaleką. Kiedy wniesiono go do izby, zdjęła mu drewniane stopy i gorzko płakała na widok kikutów. Potem jednak ostro przywołała się do porządku. Przecież nie wszyscy muszą być rycerzami, potrzebni są także kupcy i rzemieślnicy. Jak tylko przestanie ich prześladować mistrz Heinrich, pomyślą o przyszłości. Pomogą mu odnaleźć jego miejsce w życiu. Pomimo kalectwa.

Na dworze panowała teraz cisza, ale Ingebjørg nie miała wątpliwości, że naprawdę słyszała przed chwilą nawoływania, rżenie koni i szczęk broni. Nie na podwórzu, ale i niezbyt daleko. Strach ścisnął jej żołądek. Ilu mężczyzn zostało we dworze? Folke był tak przejęty myślą o pościgu za mistrzem Heinrichem, że nie pomyślał o bezpieczeństwie tych, którzy zostali w domu. A przecież ten człowiek chciał zabić ją, Bårda i Munana. I nawet jeśli sam nie był teraz w stanie tego zrobić, to na pewno wydał odpowiednie rozkazy swoim ludziom.

– Nic nie słyszę – szepnęła Elin.

– Ani ja – dodał Bård. Oboje byli ciekawi dalszego ciągu opowieści Erlinga o przygodach na statku mistrza Heinricha.

– To jeszcze nie znaczy, że nikogo tu nie ma – szepnął Erling.

Chłopak najwyraźniej odzyskiwał siły. Może wcale nie odniósł poważnych ran, może tylko sparaliżował go lęk przed bliską śmiercią. Ingebjørg nie miała odwagi odejść od drzwi; uznała, że musi stać przy nich na straży, choć tuż obok była Ingerid. Obie poczuwały się do odpowiedzialności za dzieci. Gdyby Folke uzmysłowił sobie, co im grozi, na pewno zostawiłby z nimi część swoich ludzi. Ale widać założył, że zbiry mistrza Heinricha nie odważą się podejść pod sam dom.

Gdzie jest teraz ten rostoczanin? Ingebjørg czuła, że można mu zaufać. W przeciwnym razie nie uratowałby Erlinga z narażeniem własnego życia. To, że przystał do mistrza Heinricha, nie oznacza jeszcze, że jest złym człowiekiem. Może zrobił to ze strachu, a może z lojalności. Mężczyźni są zobowiązani do walki u boku swego pana. Bez względu na to, czy jest on królem, możnowładcą, czy wodzem, wszyscy przysięgają mu posłuszeństwo i wierność.

Zdążyła polubić tego człowieka. W jego oczach było coś, co świadczyło o szlachetności.

Czy zdążył się oddalić przed przybyciem ludzi wójta? A może jednak dołączył do swoich i pomagał im walczyć z wójtem, Folkem i Simonem? Chociaż jakoś nie mogła w to uwierzyć po tym, co się niedawno tu wydarzyło.

Nagle rozległo się delikatnie pukanie do drzwi. Ingebjørg spojrzała w pełne lęku oczy Ingerid.

– Nie otwieraj – szepnęła służąca drżącym głosem.

Ingebjørg się zawahała. A jeśli to ktoś z domowników? Może Folke pomyślał o grożącym im niebezpieczeństwie i przysłał kogoś na pomoc?

Znowu rozległo się pukanie. Równie ostrożne.

Tym razem usłyszały je także dzieci.

– Mamo, nie otwieraj! – szepnął Munan, nie mniej przerażony niż Ingerid.

Ingebjørg starała się ich uspokoić.

– Może to wrócił ktoś z naszych, żeby nas chronić?

– Powiedziałby, kim jest – stwierdził Erling. Usiadł na łóżku, odrzucił derkę i zaczął przytwierdzać swoje drewniane stopy. Wszyscy wpatrywali się z przerażeniem w jego kikuty. Do tej pory widywali go zawsze w spodniach i butach.

Pukanie rozległo się po raz trzeci. Ingebjørg przyłożyła ucho do drzwi.

– Kto tam?

– To ja uratowałem Erlinga.

Mówił tak cicho, że z trudem rozróżniła słowa. A to mogło oznaczać, że albo próbuje ich zwieść, albo ludzie mistrza Heinricha są niedaleko.

Erling wstał z posłania i przywołał skinieniem Torolva.

– Wesprę się na tobie – powiedział zdecydowanym tonem, w naturalny sposób przejmując dowodzenie. Po twarzach pozostałych widać było, że chętnie mu się podporządkują.

Erling kuśtykał w stronę matki. Z pewnością każdy krok sprawiał mu ból, ale on nie należał do tych, którzy się łatwo poddają. Dziwne, że po dwóch latach spędzonych w klatce w ogóle był w stanie się poruszać.

– Kto to?

– To chyba człowiek, który cię uratował, ale mówi tak cicho, że trudno go zrozumieć.

Erling zerknął w górę, na otwór dymny.

– Ciemno się zrobiło.

Ingebjørg pokiwała głową.

– Może ktoś próbuje nas oszukać.

Erling podszedł do samych drzwi.

– Kto tam? – spytał niskim głosem. Obcy mógł go wziąć za dorosłego mężczyznę.

– To ja pana uratowałem.

– Gdzie pan siedział w czasie posiłku?

– Koło pańskiej matki, tyłem do pana.

Erling zdjął zasuwę i wpuścił mężczyznę.

Rostoczanin skinął głową.

– Dziękuję. – Obrzucił Erlinga bacznym spojrzeniem. – Chodzi pan – stwierdził zadowolony. Obrócił się do dzieci. – Nie bójcie się. Jestem cudzoziemcem, z Rostocku, ale stoję po waszej stronie.

Ingebjørg zauważyła, że z twarzy dzieci znikło napięcie, chociaż żadne nie odważyło się zbliżyć ani odezwać do nieoczekiwanego gościa.

– Co się tam dzieje? – spytała. – Wydawało mi się, że słyszę szczęk broni.

Nieznajomy ponuro pokiwał głową.

– Sądziłem, że już odjechali, ale okazało się, że wciąż są na skraju lasu.

– Mistrz Heinrich żyje? – zapytał Erling.

– Chyba tak. W przeciwnym razie już dawno by ich nie było.

– Nie chcą go opuścić, chociaż on nie jest w stanie dosiąść konia?

Rostoczanin przytaknął.

– Dlaczego pan wrócił?

Uśmiechnął się lekko. Ingebjørg nie bardzo wiedziała, co ten uśmiech oznacza. Czy zawstydził się, że szuka u nich schronienia, czy też przyszedł specjalnie, żeby ich bronić przed ludźmi mistrza Heinricha?

Erling zniecierpliwił się brakiem odpowiedzi.

– Dlaczego pan wrócił? – powtórzył.

– Nie wiedziałem, co mam zrobić.

Ingebjørg mu nie uwierzyła. To był wysoki i silny mężczyzna, śmiały i nieustraszony. Zapewne nie zaatakowałby ani swoich, ani Folkego czy Simona, mógł jednak sięgnąć po broń, żeby walczyć z ludźmi wójta. Ingebjørg była coraz bardziej przekonana, że wrócił tu, żeby im pomóc. I cieplej jej się zrobiło na sercu.

– Gdzie oni są? Jak daleko stąd? – dopytywał Erling.

– Zaraz za polem. Mniej więcej tam, skąd zobaczyliśmy pana rodzinę.

– Zorientowali się, że pan tu wrócił? – wtrąciła Ingebjørg.

– Zachowałem ostrożność i pojechałem okrężną drogą. Nie chciałem narażać was na niebezpieczeństwo.

– W to nie wątpię. Przecież uratował pan mojego syna.

Nagle mężczyzna zastygł w bezruchu, odwrócił się do drzwi i zaczął nasłuchiwać.

Nikt się nie odezwał.

Ingebjørg znów poczuła to nieprzyjemne kłucie w piersiach. Śmierć wielokrotnie zaglądała jej w oczy, ale dzieciom nigdy nie groziło tak wielkie niebezpieczeństwo. Temu diabłu nie wystarczy, że ją zabije; będzie czyhał na życie jej synów. Może przysłał tu swoich ludzi, żeby podłożyli ogień i spalili ich żywcem albo wykurzyli na zewnątrz?

Rostoczanin uśmiechnął się życzliwie. Pewnie dojrzał lęk w jej oczach.

– Chyba się przesłyszałem. Nikogo tu nie ma.

Przez chwilę jeszcze nasłuchiwał, po czym dodał:

– Nie jest ich znowu tak wielu. – Głos miał niski i przyjemny. – Prędzej czy później zrozumieją, że nie dadzą rady.

– Ale są dla nas niebezpieczni. O wiele bardziej niż wójt i jego ludzie dla nich – powiedziała półgłosem. – Mój mąż jest waleczny i świetnie włada bronią, lecz nie posunie się do żadnego podstępu. A im z pewnością nie brak sprytu i przebiegłości, skoro szkolił ich mistrz Heinrich.

Mężczyzna pokiwał głową.

– Za to pani mężowi nie brak mądrości. – Zerknął na Erlinga. – Jest wzorem dla pani syna.

Chłopak spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Skąd pan wie?

– Stałem pod kajutą, kiedy rozmawiał pan z tym młodym drużynnikiem.

– Z Ulvem Loptssonem? Słyszał pan nas? Ale chyba nie powiedział pan o tym mistrzowi Heinrichowi?

Rostoczanin pokręcił przecząco głową i odparł półgłosem:

– Ja miałbym mu o tym donieść? Przecież chciałem pana uwolnić.

– Dlaczego?

– Znałem pańskiego przybranego ojca, Sebastiana Bernwarda. On też był człowiekiem bezwzględnym, choć za młodu zachowywał się całkiem inaczej. Zupełnie się zmienił, kiedy czarna śmierć zabrała mu pierwszą żonę i maleńką córeczkę. Jakby chciał się za to zemścić na całym świecie.

Erling bardzo się zdziwił.

– Nie wiedziałem, że miał inną żonę i córkę.