Przepowiednia księżyca (30). Okrutna misja - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (30). Okrutna misja ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

 

 

Ludzie panny Anny z wojownikiem Mikaelem na czele od dawna poszukują Alva, spadkobiercy majątku po Turem. Wkrótce Ingebjorg dowiaduje się że, sama Anna wzieła sprawy w swoje ręce. Żąda zemsty kobieta osobiście wyrusza na północ w poszukiwaniu chłopca. Pewnego dznia zjawia się w Belgen i perfidnie kłamiąc, usiłuje nakłonić Tyrę, by ta sprzeniewierzyła się Bertorowi i zdrzdziła miejsce pobytu Ingebjorg... 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 30 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 247

Rok wydania: 2011

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżycatom 30

Frid Ingulstad

Okrutna misja

Przekład

Magdalena Stankiewicz

Tytuł oryginału norweskiego:

Iskaldt oppdrag

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2007 by N.W. DAMM & S0N A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2011 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS

All Rights Reserved

Wydawca:

Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.ringieraxelsprihger.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-867-5

oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-154-6

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: CPI, Niemcy

Galeria postaci

Ingebjørg Olavsdatter

dziedziczka dworu w Eidsvoll

Folke Bårdsson

mąż Ingebjørg

Alv

syn Ingebjørg i Turego

Elin

córka Ingebjørg i Folkego

Bergtor Måsson

były narzeczony Ingebjørg

Tyra Oddsdatter

żona Bergtora

Hallstein Måsson

brat Bergtora

Torolv

syn nieżyjącej żony Bergtora, Giseli

Panna Anna

szwagierka Ingebjørg, starsza z sióstr Turego

Bengt Algotsson

szwedzki książę, ulubieniec króla Magnusa

Młody król Håkon

nowo koronowany król Norwegii

Junkier Eryk

książę, starszy syn króla Magnusa

Król Magnus

król Szwecji

Królowa Blanka

królowa Szwecji, zarządza dystryktem Tunsberg

Simon Isleifsson

przywódca pielgrzymów

Ingerid

służąca Ingebjørg, żona Simona

Pani Sigrid

matka przełożona klasztoru Nonneseter

W poprzednim tomie...

Saemundgård, jesień 1356 roku. Junkier Eryk opanował Skanię i twierdzę Varberg i obwołał się królem Szwecji. Trwa wojna. Folke zostaje zwerbowany. W Saemundgård odwiedza Ingebjørg jeden z braci Eirika i oznajmia jej, że Hallstein wie coś na temat syna, którego straciła. Ingebjørg domyśla się, że bracia Magnussonowie obwiniają ją o to, że doniosła na Sigtrygga, który następnie został stracony. Bergtor, przebywający u niej w gościnie, uważa, że Hallstein kłamie na temat małego Eirika.

Folke składa krótką wizytę swoim rodzicom. Jest tam również Anna, która niedawno poślubiła wójta, pana Borganäs, jednak wyraźnie daje do zrozumienia, że mimo zamążpójścia wcale nie zaprzestała poszukiwań Ingebjørg i Alva. Zdradza również, jakoby słyszała plotki, że w Kungsbacka mieszka córka Turego i jego nałożnicy.

Ingebjørg, Simon i Ingerid przybywają na wesele Bergtora i Tyry. Spotykają panią Bothild, która wybiera się do Sarpsborg, by ubłagać króla Håkona o darowanie życia jej synowi, Øysteinowi. Złe samopoczucie nic pozwala pani Bothild odbyć tej podróży i Ingebjørg wraz z Bergtorem jadą do Sarpsborg zamiast niej. Ingebjørg wykłada sprawę królowi Håkonowi. W gospodzie dostrzegają doradcę księcia Bengta Algotssona, rudowłosego wojownika Mikaela. Czy to przypadek?

Ingebjørg wraca do Oslo, a następnie do Saemundgård. Zabiera ze sobą Torolva, ponieważ widzi, że chłopiec jest źle traktowany przez nianię i Tyrę. Oboje docierają do Dal, gdy nagle słyszą odgłos końskich kopyt i dostrzegają między drzewami jeźdźców. Ingebjørg domyśla się, że nie są to zwykli zbójcy, lecz ludzie, którzy przybyli tu w określonym celu...

Rozdział 1

Nagle otoczyli ich obcy. Chwyciły ją silne ramiona; słyszała konie, które parskały i biły kopytami, mężczyzn, sapiących i oddychających szybko i z wysiłkiem, czuła zapach potu i odór piwa. Wyrwali z jej rąk Torolva, usłyszała krzyk chłopca, a on przecież prawie nigdy nawet nie mówił. W następnym momencie rozległy się gorączkowe nawoływania i rżenie koni, potem jeźdźcy zawrócili i pogalopowali z powrotem między drzewa, a ludzie z jej eskorty puścili się za nimi w pogoń.

Ingebjørg była jak skamieniała. Oprawcy musieli uznać, że Torolv to Alv. Zrobiło jej się zimno ze strachu. Jezu Chryste, zabiją to biedactwo!

Zacisnęła dłonie na sakiewce z relikwiami świętego Olafa i błagała tego świętego króla, by uratował chłopca od śmierci. Z głębi lasu docierały nawoływania, krzyki i głuche dudnienie końskich kopyt. Nawet jeśli udało się zatrzymać jednego lub dwóch napastników, to jednak ten, który porwał Torolva, jechał pewnie na samym przedzie i wątpliwe, by zdołali go dogonić, pomyślała zrezygnowana. Zaczęła dygotać na całym ciele, aż szczękała zębami. Wciąż miała przed oczami przerażoną twarz Torolva, a w uszach brzmiał jej krzyk dziecka. Biedny mały tyle się już nacierpiał, a teraz spotyka go coś tak potwornego. I to z jej winy. To ona nalegała, by zabrać Torolva do Saemundgård, gdzie chciała mu dać lepsze życie, chociaż wiedziała, że podróż nie będzie bezpieczna.

Zdawało się, że czekanie na powrót ludzi z eskorty trwa całą wieczność. Pewnie mężczyźni wrócą przybici i w poczuciu wstydu, że musieli przerwać pościg. Liczyła się z tym, że taka pogoń w ciemnym lesie za szybkimi jak błyskawica jeźdźcami, którzy zostali wybrani do tego zadania i specjalnie się do niego przygotowywali, skończy się niepowodzeniem.

Jak powie Bergtorowi o tym, co się stało? Choć często czuł się bezsilny wobec tego trudnego dziecka, próbował go jednak wychowywać jak własnego syna.

Co się teraz dzieje z Torolvem? – zastanawiała się przerażona. Ze strachu nie mogła niemal oddychać. Co oni z nim zrobili? Czy zabili go od razu? Czy to Anna przysłała ich z poleceniem zamordowania Alva? Czy może książę? Dlaczego nie krzyknęłam, że to nie moje dziecko siedzi na końskim grzbiecie, że to nie Alv? – wyrzucała sobie. Dlaczego nie zareagowałam dość szybko?

Ale czy by mi uwierzyli? Wątpliwe. Musieli widzieć, jak wyjeżdżam z małym chłopcem, i nawet nie przyszłoby im do głowy, że zabieram cudzego syna. I choćbym nie wiem jak głośno zaprzeczała, nie uwierzyliby.

Nagle w głębi lasu zrobiło się dziwnie cicho. Dlaczego jej ludzie nie wracają? Czy nadal wierzyli, że mimo wszystko uda się tamtych złapać?

Musieli przecież wiedzieć, że nie mają szans z dobrze wyćwiczonymi oprawcami. Chyba nie zdawali sobie sprawy, z jakim przeciwnikiem mają do czynienia. Ani jej ludzie, ani Bergtora nie rozumieli jej obaw, pewnie sądzili, że zostali napadnięci przez zwykłych rozbójników.

Czyżby z głębi lasu dobiegły ją jakieś głosy? Ingebjørg wstrzymała oddech i nasłuchiwała. Tak, teraz słyszała wyraźnie: ostrą wymianę słów, krzyki i rżenie koni. Co tam, u licha, się działo? Powoli ruszyła w tamtą stronę.

Teraz jeszcze wyraźniej rozróżniała dochodzące dźwięki. Kilku mężczyzn rozmawiało ze sobą, lecz w ich głosach nie było strachu. Rozpoznała, że to jej ludzie i pomyślała, że widocznie zaprzestali pościgu. Ale dlaczego nie wrócili od razu? Otworzyła usta, żeby zawołać, lecz rozmyśliła się. Nie wiadomo, czy wojownik Mikael i jego druhowie nie znajdowali się w pobliżu.

Ingebjørg nie miała wątpliwości, że to był on. Jak mogła być tak naiwna, by uwierzyć, że tylko przez przypadek znalazł się i w Sarpsborg, i w Akersborg? Jak, do licha, udało się tej szwedzkiej pani nakłonić doradcę księcia, żeby jej towarzyszył? Albo chciał się znaleźć w pobliżu swego pana, albo pragnął wziąć udział w jego wyprawie. To pewnie Anna przekonała księcia. Szwagierka nie musiała nawet zbytnio się starać, bo książę bez wątpienia pałał żądzą zemsty za to, że Ingebjørg przekazała królowi Magnusowi list i zasugerowała, że pierwsze litery nazwiska jednego ze spiskowców wskazywały na niego – Bengta Algotssona. Z przyjemnością by jej dopiekł, a wiedział, że porwanie Alva to najdotkliwsza krzywda, jaką mógł jej wyrządzić.

Nagle dosłyszała dźwięk, który zagłuszył wszystkie inne: przeraźliwy płacz dziecka. Zatrzymała się i nasłuchiwała, czując, jak po plecach przebiega jej zimny dreszcz. Czy to się stało właśnie teraz? Czy zabili Torolva?

Tkwiła w miejscu jak sparaliżowana, nie była w stanie jechać dalej. Zrobiło jej się niedobrze. Święta Mario, ratuj jego duszę! Ponownie zacisnęła rękę na sakiewce, zrozpaczona, że relikwia nie pomogła.

Wówczas głosy rozległy się znowu, tym razem bliżej. Odniosła wrażenie, że ktoś wymienił jej imię. Znów wstrzymała oddech i wytężyła słuch. Wtedy wyraźnie usłyszała:

– Pani Ingebjørg? Jest pani tu?

Rozpoznała głos jednego ze swych ludzi.

– Jestem tutaj! – wykrztusiła.

Wtedy ponownie usłyszała płacz dziecka. Tym razem brzmiał inaczej, nie tak rozdzierająco, lecz raczej żałośnie.

– Mamy go, pani Ingebjørg!

Chyba źle zrozumiała.

– Co powiedziałeś? – spytała nieswoim głosem, który tu, w ciemności, pośród drzew, wydawał się dziwnie matowy i obcy.

– Mamy chłopca. Uderzył się przy upadku, ale niegroźnie – rozległo się tak blisko, że musieli znajdować się tuż obok. – Pewnie wił się jak wąż, kopał, drapał i gryzł, aż bandyta go puścił i chłopak spadł z konia. Tamci widocznie bali się zawrócić, gdy zobaczyli, że pędzimy tuż za nimi.

Ingebjørg zakręciło się w głowie. Pan jej wysłuchał, relikwie świętego króla jednak pomogły.

Zsunęła się z końskiego grzbietu i zataczając się, podeszła do swoich ludzi. Chwilę potem wzięła Torolva w ramiona i mocno przytuliła, a po policzkach pociekły jej łzy.

– Biedactwo, strasznie musiałeś się bać.

Gładziła go po włosach, całowała i tuliła do piersi. Wątłym, chudym ciałem chłopca wstrząsał dreszcz, ale malec już nie płakał i znów był milczący jak zwykle.

Jeden z mężczyzn pomógł obojgu wsiąść na konia i wkrótce potem pędzili pod górę w stronę Saemundgård. Ingebjørg nie rozglądała się, nie zwracała uwagi, czy drzwi chat, które mijali, są otwarte, pragnęła tylko jak najszybciej dotrzeć do dworu. Mocno trzymała Torolva, zdecydowana walczyć na śmierć i życie, gdyby ktoś znowu próbował go jej odebrać.

Wreszcie dotarli na miejsce. Silne ramiona pomogły jej zejść z końskiego grzbietu. Potem wzięła Torolva na ręce i zaniosła do starej izby. Chłopiec nadal trzymał się jej kurczowo, niczym tonący. Simon poderwał się z ławy.

– Ingebjørg? Nareszcie jesteś! Już zaczynałem się martwić.

Nie traciła czasu na odpowiedź.

– Gdzie są dzieci?

– Śpią w nowej izbie. Z Ingerid i mamką.

– Napadli nas bandyci. Porwali Torolva i odjechali z nim. Jednak udało mu się wyrwać i spadł z konia, jak dowiedziałam się od moich ludzi.

Simon wpatrywał się w nią okrągłymi oczami.

– Bandyci? Widziałaś ich?

Zrozumiała, co miał na myśli, i pokręciła głową.

– Było ciemno, tylko słyszeliśmy, jak nadjechali.

Jeden z parobków włączył się do rozmowy.

– Jakieś bandy rabusiów pojawiły się w okolicy Eidsvoll. Obrabowały kilku kupców ze wszystkiego, co mieli.

Ingebjørg skinęła głową.

– Musimy powiedzieć Ingerid, żeby zaryglowała drzwi od środka. Być może będziemy musieli postawić straże również na zewnątrz.

Simon nie odrywał od niej wzroku. Pewnie jako jedyny zdawał sobie sprawę z powagi zagrożenia.

– Poproszę Ingerid, żeby tego dopilnowała.

– Dlaczego twoja żona już się położyła? Chyba nie czuje się źle?

Przez twarz Simona przebiegł cień smutku.

– Krwawi. Boję się, że coś jest nie tak i posłałem po akuszerkę. Myślałem, że to ona, kiedy usłyszałem wasze kroki za drzwiami.

Ingebjørg westchnęła ciężko. Zmartwieniom nie było końca. Kiedy wreszcie będzie można spokojnie żyć?

Podeszła jedna ze służących, żeby wziąć od niej Torolva.

– Czy nie powinnam położyć chłopca do łóżka?

Ingebjørg pokręciła głową.

– Wydaje mi się, że i tak nie zaśnie. Jest przerażony. Potrzymam go na rękach, dopóki się nie uspokoi. – Rozejrzała się wokół i starała się uśmiechnąć do służby. – Dobrze was znowu zobaczyć. Czy we dworze wszystko w porządku?

Skinęli głowami, ale po ich twarzach poznała, że się boją. Postanowiła im wyjaśnić, co się stało; chciała, by zrozumieli, dlaczego ze zdwojoną uwagą muszą pilnować Alva.

– Bandytom nie chodziło o dorosłych. Musieli widzieć, że zabrałam w drogę chłopca, i pewnie pomyśleli, że to Alv. Niczego nie ukradli i nie próbowali nas atakować. Zależało im tylko na moim synu.

Służący spojrzeli na nią, nie pojmując.

Wciągnęła głęboko powietrze, podeszła do ławy pod ścianą i usiadła z Torolvem na kolanach. Chłopiec nadal nie miał odwagi rozejrzeć się wokół i siedział z buzią wtuloną w jej piersi, drżąc na całym ciele.

– Alv jest spadkobiercą majątku w Hallandii – wyjaśniła. – Siostra jego ojca przejęła rodzinne dobra po śmierci mego teścia, każąc wszystkim wierzyć, że Alv nie żyje. Prawdopodobnie wysłała swoich ludzi, żeby odnaleźli chłopca, a kiedy mnie zauważyli, ruszyli za nami.

Służący wpatrywali się w Ingebjørg przerażeni. Jeden z parobków odważył się w końcu odezwać.

– Czy ona zamierza go zabić?

– Obawiam się, że tak. – Popatrzyła poważnie na każdego z osobna. – Myślę, że rozumiecie, dlaczego musimy teraz szczególnie dobrze strzec Alva. Sami nie macie się czego obawiać, tym zbirom nie chodzi o was.

– Zetnę łeb każdemu, kto tylko spróbuje go skrzywdzić! – zagroził buńczucznie jeden z młodszych parobków. Był niskiego wzrostu, chudy i wątły, i nie skończył jeszcze czternastu lat.

Ingebjørg uśmiechnęła się z rozczuleniem.

– Nie sądzę, byś musiał, Axelu. Nie odważą się zaatakować tu we dworze, gdy zobaczą, ilu nas jest – uspokoiła go, po czym znów spoważniała. – Musicie mieć oczy otwarte i za każdym razem, gdy zauważycie coś podejrzanego, zgłoście to Simonowi albo mnie. Meldujcie nam o każdym obcym jeźdźcu i nigdy nie zabierajcie Alva poza ogrodzenie. Odtąd będziecie go pilnowali parami, a ci, którzy będą mieli służbę, nie mogą od niego odejść, dopóki nie znajdą zastępcy. Sądzę, że podobnie surowe zasady musimy stosować wobec Torolva, tego oto malca, ponieważ obaj chłopcy są mniej więcej w tym samym wieku, więc oprawcy mogą się jeszcze raz pomylić. To syn mojego przybranego ojca, Bergtora Måssona, i zostanie tu przez jakiś czas. No, i jest jeszcze Olav. Jego też nie spuszczajcie z oczu.

Wyglądało na to, że wreszcie zrozumieli w czym rzecz. Ich twarze wygładziły się, barki rozluźniły; oklapli na ławach, zmęczeni po ciężkiej pracy.

Simon wyszedł, żeby pomóc Ingerid zapędzić bydło do obory. Teraz wrócił z ponurą miną.

– Mam nadzieję, że akuszerka niedługo się pojawi, boję się o Ingerid.

Ingebjørg spojrzała nań, przykro było patrzeć na jego rozpacz.

– Może powinnaś do niej pójść? – spytał.

– Jest u niej mamka, nie została sama z dziećmi.

W pokoju zapadła cisza. Służący siedzieli przygnębieni. Od czasu gdy siedem lat temu czarna śmierć nawiedziła kraj, ludzi spotykały same nieszczęścia i zmartwienia, a ostatnio jesienią zaraza kokluszu. Nie pomagało, że pilnie chodzili do kościoła na nabożeństwa, odmawiali modlitwy, których nauczyli się od pastora i ofiarowali kościołowi część swego niewielkiego dobytku. Bóg i tak ich karał. Ile właściwie od nich żądał? Czy nie robili co mogli, by żyć zgodnie z Jego przykazaniami? Święcili dni święte i powstrzymywali się od uciech w większość wyznaczonych dni, zgodnie z księgą pokutną. Ten i ów być może okazał się słaby raz albo dwa, gdy nocą dotknął nagiego ciała żony. Ale Bóg chyba nie był aż tak surowy?

Rozumiała ich. Sama sądziła, że już odkupiła swą winę, ale przecież miała większe i poważniejsze grzechy na sumieniu. Ci zmęczeni ludzie pracy o umięśnionych ramionach, pęcherzach na dłoniach i skórze wysuszonej jak przejrzałe jabłko ledwie znajdowali czas i siły, by tyle nagrzeszyć. Ich przewinienia polegały na opuszczeniu mszy albo dwóch, pracy w święto lub oddawaniu się marzeniom o zabronionym szczęściu, gdy nie mogli w nocy zasnąć. To tylko drobiazgi w porównaniu z całym złem, którego ona się dopuściła.

Simon usiadł obok; szybko i ostrożnie przesunął dłonią po główce Torolva. Wzruszył ją ten gest. Nigdy nie przestała się dziwić, gdy widziała tego potężnego mężczyznę okazującego troskę i czułość wobec dzieci. Jeżeli Ingerid poroni, to – miała nadzieję – wkrótce znów będzie brzemienna i następnym razem wszystko się uda.

Uśmiechnęła się do Simona.

– Nic dziwnego, że tak się przeraził. Sama dostałam mdłości ze strachu, a przez chwilę nie mogłam nawet oddychać.

Skinął głową i uśmiechnął się blado na znak, że ją rozumie.

– Teraz już nie musisz się bać. Nikt nie odważy się wtargnąć do dworu, zwłaszcza tak dużego jak Saemundgård.

Zawahała się, a kiedy spostrzegła, że służące znów zaczęły rozmawiać półgłosem i nie słuchają jej, spytała ostrożnie:

– Nawet tacy źli ludzie jak ci, którzy napadli nas w lesie?

Pokręcił głową.

– Nie zaatakują wieczorem, kiedy wszyscy są w domu. Może być gorzej, gdy parobcy wyjdą do pracy w polu, a w domu zostaną tylko kobiety i dzieci. Widziałaś, ilu ich było?

– Było zbyt ciemno. Zresztą zjawili się tak szybko. Nie sądzę, by mogło ich być więcej niż ośmiu, dziesięciu.

Simon rozejrzał się, po czym rzekł cicho:

– Jeżeli jest tak, jak oboje sądzimy, to na pewno Alva ścigają wynajęci ludzie. Wątpię, by ten, komu służą, wypuścił z domu na długo taką grupę zbrojnych, on ma dla nich inną robotę.

Ingebjørg odgadła, że Simon mówi o księciu Algotssonie. Książę uciekał przed ludźmi junkra Eryka; jego zamek został zajęty, a on sam robił co mógł, by pozostać w ukryciu. Nie miał ludzi do wynajęcia, sam ich potrzebował. Jeżeli pani Anna przekonała go, by wysłał rudego Mikaela i kilku innych, to na pewno zgodził się, ale pod warunkiem, że na krótko.

– Też tak uważam. Jednak jeśli posunęła się aż tak daleko, to z pewnością nie poprzestanie na tej jednej próbie. Z powodu Alva może stracić dwór, a ta posiadłość znaczy dla niej wszystko. Więcej niż wzgląd na matkę, więcej niż opinia i sława, więcej niż związek z mężczyzną, którego pożąda.

Simon skinął głową. Jak zwykle sprawiał wrażenie, że wie więcej, niż mówi. Musiał wykonać kawał solidnej roboty, gdy otrzymał od ludzi króla polecenie zdobycia o Annie jak najwięcej informacji. Być może dowiedział się nawet, kto jest jej adoratorem.

Ingebjørg westchnęła głęboko.

– Zadaję sobie pytanie, czy kiedykolwiek zaznam spokoju.

Uśmiechnął się smutno.

– Wątpię. Dopóki masz syna, który dziedziczy jeden z największych dworów w Hallandii, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie czyhał na jego bogactwo.

– Chciałabym móc zrzec się jego prawa do spadku i zostawić mu tylko Saemundgård.

– To ci się nigdy nie uda. Prędzej czy później Alv dowie się, co doń powinno należeć. Pochodzi ze znamienitego rodu rycerskiego, więc przejęcie majątku i dalsze zarządzanie nim na pewno stanie się jego najważniejszym celem i pragnieniem.

W tej samej chwili Ingebjørg wytężyła słuch. Czyżby usłyszała kroki na dworze?

Zerknęła na Simona i zauważyła, że on także nasłuchuje. W następnym momencie poderwał się i pośpieszył do drzwi.

Rozdział 2

Pani Margareta nerwowo wykręcała palce i z niechęcią przyglądała się córce.

– Mówiłam ci już, Anno, że się mylisz. Ingebjørg nie jest taka, jak myślisz. Nie zależy jej na majątku, kocha posiadłość swego ojca i nie pragnie zamieszkać tu w Hallandii. Jeśli żyje, to na pewno nie osiedliła się tu w pobliżu. Uważam, że masz rację, twierdząc, iż Folke Bårdsson pomógł jej uciec, i bardzo prawdopodobne, że to ona pomagała rannym w bitwie pod Hornborg, jednak nie sądzę, by zamieszkała tu, na zachodnim wybrzeżu. Nie ma zamiaru odebrać ci tego dworu, należy do ludzi, którzy zadowalają się tym, co mają, i nie dążą do zdobycia czegoś więcej.

Na ustach Anny igrał ironiczny uśmieszek.

– Jak można być tak naiwnym? A jak myślisz, dlaczego Ingebjørg tak szybko przyjechała, gdy ojciec po nią posłał? Skoro kocha gospodarstwo swego ojca, jak twierdzisz, to dlaczego tam nie została? Naturalnie zależy jej na tym majątku. Jej syn jest spadkobiercą, chociaż nie wiemy, czy to dziecko Turego. Coś jest nie tak z prawem w tym kraju. Dzieci kochanków nie powinny zachowywać prawa dziedziczenia.

Pani Margareta nie kryła oburzenia.

– Dobrze wiesz, że Alv jest synem Turego. Wystarczy jedno spojrzenie na chłopca, by dostrzec podobieństwo. To był dla mnie cios, gdy dowiedziałam się, że on i jego matka zginęli. To jakby stracić Turego po raz drugi. Ale według tego, co mówi Folke Bårdsson, wiele wskazuje na to, że oboje żyją, a teraz ty dajesz mi właśnie do zrozumienia, że ponoć wiesz, gdzie przebywają. Jednak wystarczy mi świadomość, że żyją i mają się dobrze. Mogę żyć z tęsknotą za wnukiem, dopóki mam pewność, że nic’ mu nie grozi. Jest coś w twojej naturze, czego się obawiałam od czasów, gdy jeszcze byłaś dzieckiem. W Turem dostrzegłam coś podobnego. Nie chciałam uwierzyć, że mógł mieć coś wspólnego z zamordowaniem swej pierwszej narzeczonej. Jednak później dostałam dowód. Zapłacił wysoką karę i to mi wystarczyło. Odkąd Ingebjørg zniknęła, żyję w ciągłym strachu, że możesz się dopuścić równie potwornej zbrodni. Poznałam po twoich oczach, że byłabyś do tego zdolna. Na samą myśl o tym paraliżuje mnie strach. Teraz proszę cię tak gorąco, jak to możliwe: zostaw Ingebjørg i chłopca w spokoju! Dam ci wszystko, co wniosłam w posagu, kiedy wychodziłam za mąż, mogę tym dowolnie rozporządzać. Spróbuję nawet dowiedzieć się od sędziów, których znam, czy to możliwe, by przypadła ci większa część spadku po ojcu. Kiedy Alv dorośnie i dowie się, dlaczego to uczyniłam, na pewno zrozumie. Jeżeli będzie podobny do Ingebjørg, być może nawet nie będzie mu zależało na tym majątku, lecz wybierze gospodarstwo matki. Najważniejsze dla mnie jest to, byśmy żyli w zgodzie i żebym nie musiała się bać, że popełnisz jakiś straszny grzech.

– Wiesz, że nigdy nie zrobiłabym chłopcu nic złego, mamo. Chociaż nie wierzę, że jest synem Turego, to jednak jest małym, niewinnym dzieckiem. I nie mam takiego usposobienia jak Turę. Przyznaję, że nie lubiłam Ingebjørg i cieszyłam się, gdy zniknęła, ale to nie to samo, co pragnąć jej śmierci. Jeżeli się postarasz, bym otrzymała w spadku twój posag i większą część po ojcu, niż mi się według prawa należy, będę zadowolona. Uważam, że to dobrze, że kobiety uzyskały prawo dziedziczenia, ale nie zgadzam się, by dostawały tylko połowę tego, co ich bracia.

Pani Margareta westchnęła z ulgą.

– Dziękuję, Anno, teraz jestem dużo spokojniejsza. Tak bardzo się bałam. – Uśmiechnęła się do córki przepraszająco. – Nie zawsze cię rozumiałam, jesteśmy do siebie takie niepodobne. Być może po prostu nie umiałyśmy rozmawiać o tym, co nas dręczy. Jestem pewna, że Ingebjørg przebywa w Saemundgård i że Folke Bårdsson ją poślubi. Im nie zależy na naszym majątku.

– Powiedziałaś w Saemundgård? Czy tak nazywa się gospodarstwo jej ojca?

– Tak, nie wiedziałaś? Myślałam, że ci mówiłam. Leży niedaleko pewnego miasta handlowego, które zwie się Eidsvoll.

– Dlaczego uważasz, że Folke Bårdsson ją poślubi? On chyba nie może opuścić posiadłości swego ojca?

Panią Margaretę nagle ogarnął strach. Nie powinna była wspominać Annie o Saemundgård. Ani o Folkem Bårdssonie. Złapała się za głowę. Co się z nią dzieje? Przecież już dawno postanowiła, by jak najmniej mówić Annie o Ingebjørg. Zdarzyło się jej to już wiele razy wcześniej, lecz ciągle nie potrafiła być powściągliwa, gdy córka zaczynała przemawiać aksamitnym głosem.

Anna roześmiała się.

– Nie musisz sobie niczego wyrzucać, mamo. Już wcześniej dowiedziałam się, gdzie mniej więcej leży gospodarstwo Ingebjørg. Jeden z doradców księcia Algotssona mówił, że wie, gdzie to jest, a teraz ty tylko potwierdziłaś, że niedaleko Eidsvoll.

Pani Margarecie zrobiło się słabo.

– Mam nadzieję, że nie ten rudy Mikael?

Anna przybrała niewinną minę.

– Dlaczego pytasz? Znasz go?

Pani Margareta poczuła wzbierającą złość i rozpacz z powodu własnej naiwności. Anna znów ją przechytrzyła. Z trudem łapała oddech, głos jej drżał.

– To diabeł wcielony! Jeżeli nakłoniłaś księcia, by posłał za Ingebjørg Mikaela, to musisz zdawać sobie sprawę, czym to się może skończyć i że ty też będziesz ponosić za to winę.

– Kochana mamo. Jedyne, czego pragnę, to dowiedzieć się, jak im się żyje. Twierdzisz, że Alv jest moim bratankiem, więc chyba mam prawo wiedzieć, gdzie on teraz jest?

Pani Margareta niemal rwała sobie włosy z głowy.

– Precz! Jesteś przebiegła jak wąż i zła jak sam szatan. Nie dostaniesz nic a nic z mojego posagu, i nie kiwnę palcem, byś odziedziczyła większą część spadku po ojcu, niż ci się należy.

Anna uśmiechnęła się drwiąco.

– Tym gorzej dla ciebie. W takim razie ja nie poproszę Mikaela, by się delikatnie obszedł z uciekinierami.

Mówiąc to, wyszła z pokoju z uniesioną brodą i ledwie dostrzegalnym złośliwym uśmiechem na ustach.

Na schodach natknęła się na męża. Spojrzał na nią wyczekująco.

– I jak poszło?

Anna uśmiechnęła się z dumą.

– Dobrze. Jest tak, jak myślałam, gospodarstwo leży niedaleko miasta handlowego Eidsvoll. Nazywa się Saemundgård. Matka zdradziła mi również, że Folke Bårdsson będzie się starał o rękę Ingebjørg, gdy skończą się walki pomiędzy junkrem Erykiem i królem Magnusem. O ile przeżyje... – dodała i znów się uśmiechnęła.

– Co masz przeciwko Folkemu Bårdssonowi?

– Nie rozumiesz? Ponosi winę za to, że mój brat został śmiertelnie ranny, odebrał mu żonę, a teraz w dodatku planuje przejąć nasz dwór! Kiedy poślubi Ingebjørg i zostanie przybranym ojcem jej syna, będzie mógł zamieszkać w mojej posiadłości, zachowywać się tak, jak gdyby był tutaj panem i zbierać całą daninę od chłopów i czynszowników.

Jej mąż, pan Borganäs, stał w milczeniu i ją obserwował.

– Czy przypadkiem nie chodzi ci o coś innego, Anno? Przecież wcale nie przejmowałaś się losem swego brata i chyba nie myślisz poważnie, że Folke Bårdsson zamierza się tu przeprowadzić? Ma własny majątek. Twoja nienawiść musi mieć inną przyczynę. Czy ty nie marzysz skrycie o poślubieniu Folkego?

– Ja miałabym poślubić Folkego Bårdssona? – Anna roześmiała się sztucznie. – To najbardziej niedorzeczne, co kiedykolwiek słyszałam. – Objęła męża za szyję i czule się do niego przytuliła. – Jak możesz mówić coś takiego? Jestem taka szczęśliwa, że mam ciebie. Trudno mi nawet sobie wyobrazić, że mogłoby mnie coś łączyć z Folkem Bårdssonem. Wprost przeciwnie – nie lubię go.

Podała mu wargi i zamknęła oczy. Dobrze, że on nie podejrzewa, jakie mam plany, a Folkemu należy się tylko szubienica, pomyślała.

Rozdział 3

Ingebjørg niespokojnie odprowadzała Simona wzrokiem, lękając się, co go czeka na dworze. Patrzyła, jak otwiera drzwi i znika. Wstrzymała oddech. Jeżeli napastnicy kryli się w pobliżu, Simonowi groziło niebezpieczeństwo. Twierdził co prawda, że prześladowcy nie odważą się wedrzeć do dworu, zwłaszcza tak dużego jak Saemundgård, ale nigdy nic nie wiadomo. Mogli się mylić oboje. Może książę Algotsson nadal żywi do niej urazę, może nawet skłonny był wysłać całą drużynę swoich ludzi w nadziei, że znajdą jej kryjówkę.

Rozejrzała się dokoła, zatrzymała wzrok na każdym z parobków po kolei.

– Chyba nie pozwolicie iść Simonowi w pojedynkę, gdy w pobliżu czyhają bandyci?

Kilku podniosło się, lecz niechętnie. Chwycili broń, znalezioną w pośpiechu: włócznię i topór, które wisiały na ścianie, łuk i strzały, miecz. Ostatni musiał zadowolić się młotem, stojącym w kącie. Widziała, że nie mają ochoty na walkę, że są zmęczeni. Poza tym to nie dworu, samych siebie ani swych rodzin mieli bronić, lecz małego chłopca, spadkobiercy wielkiego majątku położonego gdzieś daleko.

Powiodła wzrokiem po służących i zauważyła, że dziewczęta zareagowały inaczej. Odprowadzały wprawdzie mężczyzn z troską na twarzach, lecz jednocześnie popędzały ich, żeby już wyszli. Były zauroczone Alvern, naprawdę nie chciały, żeby ktoś mu zrobił krzywdę.

– Nie pozwólcie, by mu się coś stało! – rozpłakała się jedna z najmłodszych dziewcząt. – Na Najświętszą Panienkę, nie dopuśćcie, żeby go dostali!

W izbie zrobiło się cicho, gdy mężczyźni wyszli. Został tylko stary włóczęga, który znalazł schronienie we dworze, kiedy Ingebjørg wyjechała do Oslo.

Służące znów ogarnął strach. Ingebjørg próbowała je uspokoić, przekonując, że oprawców nie jest zbyt wielu, ale te słowa jakby do nich nie dotarły. Wpatrywały się w drzwi, nasłuchiwały podobnie jak ona: tupotu nóg, krzyków, hałasu. Lecz nic się nie zdarzyło.

Gdzie oni się podziali? Dlaczego jest tak cicho? Jeśli nikogo obcego w pobliżu nie było, Simon z parobkami już by wrócili.

Czas jakby stanął w miejscu. Wszyscy milczeli, ledwie mieli odwagę oddychać. Od czasu do czasu wymieniali przerażone spojrzenia, ale przeważnie siedzieli nieruchomo, wpatrując się w drzwi.

Torolv wtulił twarz w ramię Ingebjørg i chyba nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Po jakimś czasie mały zaczął jej ciążyć na ręku. Zasnął. Podróż i strach całkiem go wyczerpały.

Gdy przez dłuższą chwilę panowała cisza, a napięcie rosło, Ingebjørg ostrożnie wstała i ze śpiącym dzieckiem w ramionach powoli podeszła do drzwi, lekko je uchyliła i wyjrzała na zewnątrz.

Na dworze było zupełnie cicho. Rozgwieżdżone niebo wisiało nisko nad domami, księżyc wyłonił się właśnie zza kalenicy.

Ingebjørg bezgłośnie przymknęła drzwi i odwróciła się. Podeszła do ławy i delikatnie położyła na niej chłopca, a następnie przykryła go swoim płaszczem i poprosiła służące półgłosem, by przypilnowały malca.

– Chyba nie zamierza pani wyjść, pani Ingebjørg? – spytała jedna z dziewcząt przerażona.

Ingebjørg skinęła głową.

– Na dziedzińcu jest spokojnie. Pewnie odjechali.

– Jednak Simon kazał nam tu zostać.

– Tak, wy zostańcie, ale ja muszę zajrzeć do mojego syna. To jego chcieli porwać.

– Nie tylko o niego im chodzi, o panią także.

Ingebjørg wiedziała, że służąca ma rację, lecz mimo to pokręciła głową.

– Przede wszystkim zależy im na Alvie. To on jest dziedzicem majątku.

Dziewczyna otworzyła usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale widocznie zrozumiała, że dalsze protesty na nic się nie zdadzą.

Ingebjørg uśmiechnęła się do niej uspokajająco i wyszła.

Dlaczego Simon nie poprzestał na przegonieniu intruzów? Ściganie ich mijało się z celem, było ich zbyt wielu, mieli zbyt szybkie konie i byli zbyt zwinni. Ruszając za nimi w pogoń, zostawił dwór bez ochrony i nikt nie pilnował kobiet i dzieci.

Przypomniała sobie, co opowiadał jej ojciec o napadach na dwory w dawniejszych czasach, gdy bandyci otaczali domy, zamykali mieszkańców w środku i podkładali ogień. Przebiegł ją dreszcz.

Rozejrzała się wokół; miała nadzieję, że w świetle księżyca zauważy sylwetkę napastnika, zanim ten zdąży cokolwiek zrobić. Jednak nie dostrzegła nikogo; żadnych cieni skradających się wzdłuż ścian z grubych bali albo pojawiających się nagle między narożnikami domów.

Czy ta cisza nie jest podejrzana? Ingebjørg wsłuchiwała się w ciemność. Chyba zwykle we dworze nigdy nie bywało tak cicho? Nawet nocą przecież krowy, konie, owce i świnie wydawały jakieś odgłosy.

A może po prostu przywykła do hałasu panującego w Oslo i inaczej teraz odbierała ciszę.

Nagle podskoczyła przestraszona i nastawiła uszu. Wyraźnie usłyszała zbliżający się odgłos końskich kopyt.

Serce szybciej jej zabiło, ale zmusiła się do pozostania na miejscu. Widziała stąd drzwi prowadzące do nowej izby, gdzie spał Alv, i jeśli ktoś spróbuje się tam wedrzeć, wówczas Ingebjørg narobi hałasu.

Odnosiła wrażenie, że jeździec jest tylko jeden. Może to akuszerka? Simon mówił, że po nią posłali. Sama już dawno powinna zajrzeć do Ingerid i się z nią przywitać, ale nie miała kiedy. Nie zdążyła opowiedzieć Simonowi o napaści, gdy usłyszeli na dworze podejrzane odgłosy.

Nawet nic nie jedli. Torolv od dawna nie miał nic w ustach, a jej samej pod koniec podróży strasznie chciało się pić, ale z wrażenia i ze strachu o tym zapomniała. Teraz tak jej zaschło w gardle, że przełykanie sprawiało ból.

Odgłos końskich kopyt był coraz bliżej. Simon nie wróciłby sam, to nie mógł być on. Może to jeden z parobków, któremu zabrakło odwagi? Nie powinna mieć mu tego za złe, zatrudniała ich do pracy w gospodarstwie, a nie jako służących w majątku szlacheckim lub na królewskim dworze, od których wymagało się większej wprawy w obchodzeniu się z bronią. Powinna go raczej pochwalić, że nie odmówił i wyruszył w pościg, okazując jej wierność i lojalność.

Koń zwolnił, słyszała, jak zbliża się do zabudowań. Stała zwrócona twarzą w stronę, skąd dochodził stukot kopyt, przygotowana na wszystko, gdy jeździec pojawi się na dziedzińcu. Ze starej izby nie dobiegał żaden odgłos. W nowej izbie również było cicho.

I wtedy nagle rozległ się przeszywający krzyk. Odwróciła się gwałtownie. Krzyk dochodził z nowej izby i nie brzmiał jak płacz dziecka.

Dobry Jezu, to na pewno Ingerid!

Puściła się biegiem do chaty, nie czekając na tego, kto się zbliżał.