Przepowiednia księżyca (15). Sztuki magiczne - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (15). Sztuki magiczne ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu. 
[Opis wydawnictwa] 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 15 

 

/Sztuki magiczne, Frid Ingulstad, 2010 rokISBN: 9788375587647 (całość cyklu), 9788375588156 - Axel Springer; 9788376021331 (całość cyklu), 9788376021935 - Bap-Press/ 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (5) 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (4) 
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2) 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 230

Rok wydania: 2010

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżycatom 15

Frid Ingulstad

Sztuki magiczne

Przekład

Anna Marciniakówna

Tytuł oryginału norweskiego:

Svartekunster

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2004 by N.W. DAMM & S0N A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2010 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS

All Rights Reserved

Wydawca:

Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.axelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-815-6

oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-193-5

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: Norhaven A/S, Dania

Galeria postaci

Ingebjørg Olavsdatter

dziedziczka dworu Saemundgird w Dal, w parafii Eidsvoll

Ture Gustavsson

szwedzki szlachcic w służbie króla Magnusa, mąż Ingebjørg,

Bergtor Måsson

przybrany ojciec Ingebjørg, mąż Giseli Sverresdatter

Gisela Sverresdatter

gospodyni we dworze Belgen, żona Bergtora

Orm Øysteinsson

ochmistrz dworu królewskiego, najwyższy rangą urzędnik w kraju

Pan Øystein

syn ochmistrza i pani Bothild

Pani Bothild

gospodyni Akersborg, żona Orma Øysteinssona

Folke Bårdsson

najbliższy doradca Turego, strażnik Ingebjørg

Młody król Håkon

nominalny władca Norwegii, do czasu uzyskania pełnoletności

Królowa Blanka

żona króla Magnusa, matka młodego króla Hikona

Sigurd Haftorsson

dworzanin królewski, najbogatszy człowiek w Norwegii

Francisca

ochmistrzyni dworu

Pan Mathis

zarządca twierdzy Tunsberg

Pani Benedykta

żona zarządcy twierdzy Tunsberg

Brat Eilif

stary mnich z Hovedøen, naucza malarstwa miniaturowego

Panna Adalis

nałożnica Turego

Sira Gunnulf

ksiądz z kościoła Świętego Michała

Twierdza Tunsberg ok. roku 1350.

W poprzednim tomie...

Folke Bårdsson został zaatakowany i pobity przed grotą rycerza Aksela, i nieprzytomny przeniesiony do twierdzy. Odzyskał wprawdzie przytomność, ale stracił pamięć. Za ten napad powieszono jednego z więźniów, Ingebjørg jednak jest przekonana, że to był niewinny człowiek.

Gisela i Bergtor opuszczają twierdzę. Nagle Ingebjørg stwierdza, że Folke zniknął. Następnego ranka odnajduje go leżącego w pobliżu Korytarza Strażników. Odzyskał pamięć i boi się, że jego życie jest w niebezpieczeństwie. Słyszał głosy napastników i uzyskał pewność, że jednym z nich był sira Joar, drugi natomiast miał na imię Thord.

Nieoczekiwanie wraca Turę w towarzystwie nałożnicy Adalis. Oskarża Ingebjørg o niewierność, jest złośliwy i brutalny. Ingebjørg się go boi.

Młoda kobieta dostaje list z Nonneseter, ale Turę wyrywa go jej z rąk i chowa. W sypialni też jest gwałtowny. Zmusza Folkego, by przyglądał się nagiej Ingebjørg. Folke nie posiada się z oburzenia. Wie, że Turę odebrał życie swojej pierwszej narzeczonej. Pobita przez męża Ingebjørg pisze list do Bergtora w nadziei na pomoc, lecz małżonek przechwytuje także tę korespondencję.

Któregoś dnia Turę przyłapuje Ingebjørg w izbie Folkego. Jest z nim panna Adalis i sam Folke. Turę odkrywa wiersz miłosny, który Folke napisał dla Ingebjørg. Wpada we wściekłość, grozi żonie nożem. Folke rzuca się na niego, by nie dopuścić do nieszczęścia. Turę upada na podłogę, i uderza o krawędź kamiennego kominka. Panna Adalis krzyczy, że Folke zamordował jej kochanka...

Rozdział 1

Ingebjørg odwróciła się do Folkego, ledwie była w stanie oddychać.

Flecista stał nieporuszony, sparaliżowany własnym postępkiem. W jego oczach odbijał się jej strach.

– Proszę mi wybaczyć, pani Ingebjørg – wykrztusił ochryple.

Na moment do Ingebjørg wróciły słowa pani Bothild: „Jeśli on straci panowanie nad sobą i popełni przestępstwo, zapłaci za to życiem”.

Odwróciła wzrok, podbiegła do kominka i opadła na kolana. Plecy szarpał ból po ciosie nożem. Czuła na skórze ciepłą krew.

– Turę?

Głos tonął w rozpaczliwym szlochu panny Adalis. Ostrożnie położyła mu rękę na czole. Wtedy ranny otworzył oczy, a Ingebjørg przeniknął dreszcz. Mimo woli odskoczyła.

– Turę? – powtórzyła niemal niedosłyszalnie.

Płacz panny Adalis przycichł, i ona, i Folke podeszli do kominka.

– On nie umarł? – spytała panna. Głos wciąż jej drżał z przerażenia.

Ingebjørg pokręciła głową.

– Nie, Bogu dzięki nie umarł – wykrztusiła. Dygotała jak w febrze. – Tak się bałam. Byłam pewna, że pan go zabił.

Mężczyzna skinął głową, najwyraźniej nie był w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Twarz miał przeraźliwie bladą. Ingebjørg wiedziała, że nie chciał zabić jej męża.

Nagle Turę zaczął kręcić głową i Ingebjørg wyciągnęła rękę, żeby zaprotestować.

– Bądź ostrożny. Bardzo się uderzyłeś, możesz być ranny.

Zamknął oczy, wydawało się, że zasnął.

Folke chrząkał.

– Mógłbym go podnieść z podłogi.

Ingebjørg zgodziła się. Mąż nie może wciąż tak leżeć.

Folke okazał się silnym mężczyzną, wyglądało na to, że bez wysiłku przenosi Turego na łóżko.

Przez jakiś czas stali potem, wpatrując się w rannego. Ciszę zakłócały jedynie szlochy panny Adalis.

Po chwili Ingebjørg stwierdziła, że kolor twarzy męża się zmienia. Złożyła ręce i modliła się gorąco, by Bóg pozwolił mu przeżyć. Było coś strasznego w jego woskowobladym obliczu. Ani nie umarł, ani nie żyje, pomyślała ze zgrozą.

– Co się z nim stało? – wyszeptała. Trzęsła się tak, że zęby jej dzwoniły, z trudem formułowała słowa.

– Obawiam się, że złamał sobie kark – rzekł Folke, nie patrząc na nią.

– W takim przypadku już by nie żył – zaprzeczyła z wysiłkiem. Miała wrażenie, że język lepi jej się do podniebienia.

Folke przytaknął.

– Może uderzył się w tył głowy, tak jak pan – mówiła dalej Ingebjørg. – I też stracił przytomność.

Zerkała na flecistę spod oka. On kręcił głową, zaciskając wargi.

– Nie głową uderzył o kant kominka, tylko plecami.

– W takim razie mógł... – umilkła wstrząśnięta.

Panna Adalis odwróciła się ku niej gwałtownie.

– Co mógł?

Chociaż zdążyła się trochę uspokoić, to w jej głosie wciąż słychać było strach.

– Mógł sobie złamać kręgosłup – odparła rozdygotana Ingebjørg. Miała niejasne pojęcie, co to oznacza.

– Złamał kręgosłup? – powtórzyła panna Adalis. – Jak on się z tego wygrzebie?

Ingebjørg nie odpowiadała. Folke też milczał. Żadne nie wiedziało na pewno, co dalej będzie. Flecista otrząsnął się z zamyślenia.

– Muszę iść i powiedzieć, co się stało.

Ingebjørg nie spuszczała z niego oka, strach, niczym szpony, zaciskał się wokół serca.

– To przeze mnie.

Folke się skrzywił.

– Ale ja go popchnąłem.

Panna Adalis patrzyła na nich wielkimi, przerażonymi oczyma.

– Co teraz? Zostanie pan ukarany, panie Folke?

Mężczyzna przytaknął, oczy mu pociemniały.

– W najgorszym razie za próbę morderstwa.

Oczy panny Adalis zrobiły się jeszcze większe.

– Ja mogę powiedzieć, że działał pan w obronie własnej.

Ingebjørg zerknęła na tamtą pośpiesznie. Czyżby panna Adalis chciała zdradzić Turego, by ratować flecistę? Trudno w to uwierzyć. Poczuła jednak ulgę, przy wsparciu panny Adalis zdołają wyjaśnić, jak naprawdę było.

– Pan Folke rzucił się, by ratować mi życie – wykrztusiła. – Jeśli nam nie uwierzą, mogę pokazać swoje plecy i rany od noża.

Odwróciła się. Krew przesiąknęła przez suknię. Ingebjørg wciąż czuła, że materiał lepi się do skóry.

Panna Adalis zasłoniła usta ręką.

– On mógł panią zabić, pani Ingebjørg!

Ingebjørg powoli zdawała sobie sprawę z tego, że tak właśnie było. Turę już raz popełnił morderstwo, dobrze wiedziała, że mógł to powtórzyć. Co zrobi teraz, jeśli odzyska przytomność?

Folke wyszedł, a Ingebjørg z trudem usiadła na krawędzi łóżka, nie spuszczając oczu z bladej twarzy na poduszce. Miała mdłości, kręciło jej się w głowie. Próbowała nie myśleć o własnej ranie, ale plecy bolały ją coraz bardziej. Pragnęła przy tym współczuć Turemu, wzbudzić w sobie znowu jakieś cieplejsze uczucia. To przecież jej mąż i ojciec jej syna, przysięgała mu wierność na wieki i kiedyś była dumna, że może go poślubić. Niestety, teraz czuła jedynie strach o los Folkego i coś w rodzaju ulgi, że Turę nie może jej już nic zrobić.

Może znachorka Guro potrafi powiedzieć, czym grozi złamanie kręgosłupa? W głowie kołatały jej jakieś wspomnienia z Dal, historia stajennego chłopca, który spadł z konia i potem nie mógł się poruszać. Zdjęła ją groza.

Panna Adalis znowu zaczęła szlochać.

– Tak się boję, pani Ingebjørg. Jeśli mógł rzucić się z nożem na panią, to na mnie też by przyszła kolej.

Ingebjørg popatrzyła na nią z uwagą.

– On był taki wściekły i rozżalony po wyjeździe do Lodina Jonssona – mówiła dalej panna Adalis. – Nie miałam odwagi nawet się odezwać do Folkego, chociaż bardzo chciałam. Folke jest o wiele sympatyczniejszy i taki przyjacielski. Dopiero kiedy powiedziałam Turemu, że mogłabym mu w łóżku grywać na flecie, złagodniał i zgodził się, by Folke uczył mnie muzyki.

Więc o Folkem ona też mówi po prostu, bez żadnych tytułów, pomyślała Ingebjørg. Ciekawe, co Turę na to?

– Niech pani będzie ostrożna – ostrzegła rywalkę. – Turę łatwo ulega zazdrości.

Panna Adalis posłała jej przelotny uśmiech.

– Zdążyłam się o tym przekonać, ale to też bywa bardzo przyjemne, bo zawsze potem jest strasznie rozpalony.

Ingebjørg nie posiadała się ze zdziwienia. Najwyraźniej pannie Adalis podobają się lubieżne pomysły Turego.

– Gdybym jednak była na pani miejscu, nie robiłabym niczego, co może go drażnić. On ma bardzo wybuchowy charakter.

Potem przez jakiś czas czekały w milczeniu.

– A właściwie to ja nie chcę już mieć z nim do czynienia – oznajmiła nagle panna Adalis cicho. – Może go pani zachować dla siebie, pani Ingebjørg.

Ingebjørg bez słowa podniosła wzrok. Panna Adalis uśmiechała się przepraszająco.

– Proszę mu tylko tego nie mówić – szepnęła, wskazując na Turego. – Zaraz by mnie odesłał do domu.

Ingebjørg przytaknęła.

– Tak, tego mogłaby się pani obawiać.

Gdyby panna Adalis wyjechała, ze mną byłoby jeszcze gorzej, pomyślała.

Panna Adalis pochyliła się ku niej poufale i szepnęła:

– Zakochałam się w Folkem Bårdssonie.

Ingebjørg nie zareagowała.

– Proszę mi powiedzieć, panno Adalis – zmieniła temat po chwili. – Co robiliście w domu u Lodina Jonssona?

– Panowie rozmawiali w izbie, a ja siedziałam w stajni i przyglądałam się malutkiemu źrebakowi. Jest tam taki stajenny, przystojny i urodziwy młody człowiek, szeroki w barach, o ciemnych włosach. Gdyby pochodził z wyższego rodu, byłby tak samo godzien pożądania jak Folke Bårdsson.

– A jak się nazywał? – Ingebjørg wstrzymała oddech.

– Thord Brynjulfsson.

Ingebjørg zdołała ukryć własną reakcję. A więc jednak jest parobek imieniem Thord.

– I spotkaliście tam obcych panów?

– Tak, kilku. Mieli dyskutować nad sprawami istotnymi dla obu królestw, mówił mi Turę. Było również dwóch panów ze Szwecji.

– I ksiądz też?

Panna Adalis spojrzała na nią zaskoczona.

– Skąd pani wie?

– Nie wiem, ale jestem ciekawa, bo takie wielkie dwory mają często własny kościół i własnego kapłana. I był to może urodziwy, młody mężczyzna o czarnych włosach i ciemnych oczach? – zażartowała Ingebjørg.

Panna Adalis wybuchnęła śmiechem.

– Nie, nie, niestety. Wyglądał staro, był zgarbiony i poruszał się jak lis polujący na kury.

Na korytarzu rozległy się głośne kroki, wkrótce potem otworzono drzwi, wrócił Folke z zarządcą dworu i ochmistrzem. Obaj wyglądali na bardzo przejętych.

– Co to ja słyszę, Ingebjørg? – burknął Orm Øysteinsson, podchodząc do łóżka.

Kobieta zacisnęła wargi. Jawne przerażenie obu mężczyzn sprawiło, że płacz utkwił jej w gardle.

– Folke Bårdsson mówi, że Turę rzucił się na ciebie z nożem.

Ingebjørg przytaknęła, wstała i odwróciła się tak, by mogli zobaczyć plecy.

– Najświętsza Panienko – szepnął Orm Øysteinsson. – Jak on mógł zrobić coś takiego? Posłałem po moją małżonkę, wkrótce tu będzie.

Pan Mathis pochylił się nad Turem.

– Jest w nim jeszcze życie – szepnął z ulgą.

– Czy na pewno uderzył plecami o brzeg kominka, panie Folke?

– Obawiam się, że tak, panie.

– No trudno, musimy czekać na znachorkę. Jakie to denerwujące, że królewski lekarz nie został w Tunsberg, tylko pojechał z monarchą do Szwecji.

– Jeśli naprawdę złamał sobie kręgosłup, to Guro niewiele pomoże – uznał Orm Øysteinsson. – Będę zmuszony posłać wiadomość jego ojcu.

– Tylko proszę uważać, co pan mu powie, panie Ormie – wtrącił pan Mathis. – Słyszałem co nieco o ojcu Turego, a zwłaszcza o jego wuju, Olofie Thorvaldssonie. Oni raczej nie uwierzą, że Turę sam jest sobie winien.

Ingebjørg przypomniała sobie wuja Turego z tamtego dnia, kiedy przyjechał, żeby ją obejrzeć. Wyglądał niczym berserk1 z bujną rudą brodą i wąsami, lustrował ją od góry do dołu, aż poczuła się jak niewolnica wystawiona na sprzedaż. Pamiętała też własne wesele, kiedy siostry Turego próbowały go bronić. Miała wtedy wrażenie, że coś przed nią ukrywają, nie chcą jej wyjawić jakiejś prawdy o swoim bracie.

1 berserk – nieustraszony wojownik nordycki (przyp. red.).

Mimo lęku przed rodziną męża, Ingebjørg odczuwała ulgę, widząc, że ochmistrz i pan Mathis najwyraźniej przyjęli do wiadomości wyjaśnienia Folkego.

Rozległo się pukanie do drzwi i wbiegła zdyszana pani Bothild.

– Boże drogi, co się tu dzieje! – wykrzyknęła. – Najświętsza Dziewico, co on ci zrobił, Ingebjørg? – zawołała na widok zakrwawionej sukni. – Nikt ci nie opatrzył rany?

– Nie jest głęboka – uspokajała ją Ingebjørg.

– Jak to nie, tyle krwi... Chodź ze mną.

Ingebjørg wstała i poczuła, że nogi się pod nią uginają.

– Mój Boże – zawodziła pani Bothild. – Przecież on mógł cię zabić. Trzymaj mnie pod rękę, a ja wezwę pomoc.

Przybiegła służąca. Nie oczekując wyjaśnień, ujęła Ingebjørg pod pachy i poprowadziła w stronę Murowanego Kasztelu. Ranna czuła, że siły ją opuszczają.

W komnacie gospodyni Ingebjørg została rozebrana i położona do łóżka. Pani Bothild posłała tymczasem po gorącą wodę i opatrunki. Przyszła jeszcze jedna służąca i razem opatrzyły chorą. Kobiety przyrzekły uroczyście, że nikomu o ranie Ingebjørg nie wspomną.

– Nie mogę tutaj leżeć, wkrótce powinnam nakarmić Alva. Poza tym to jest łóżko pani Bothild.

Ostatnie słowa dotarły do niej jakby z daleka, pokój zaczął się kołysać i po chwili zapadła w dziwny, ciężki sen, w którym ukazywał się jej zionący ogniem smok, białe błyskawice i wielka bestia pędząca na nią z rykiem. Obudził ją własny krzyk, zdała sobie sprawę, że wszystko trwało krótko, bo słońce wciąż świeciło w południowe okna.

– Dobrze już, dobrze, moje dziecko – uspokajała ją pani Bothild. – Nic złego się nie dzieje, rana nie jest głęboka, tylko że straciłaś dużo krwi. Leż spokojnie, służąca zaraz przyniesie ci Alva.

Po południu, kiedy słońce przesunęło się ku zachodnim oknom, oszołomiona Ingebjørg usiadła na łóżku.

– Gdzie ja jestem? Co się stało?

Pani Bothild popchnęła ją z powrotem na poduszki.

– Jesteś w mojej komnacie i zostaniesz tu na noc.

– A mój synek?

– Będzie spał w kołysce tuż obok.

W tej chwili Ingebjørg przypomniała sobie.

– Turę... Co z Turem?

– Była u niego znachorka Guro i jeszcze jakaś jedna babka z Tunsberg. Obie uważają, że złamał sobie kręgosłup i nigdy więcej nie będzie chodził.

Ingebjørg wytrzeszczała oczy, próbując to pojąć.

– Nigdy więcej nie będzie chodził?

– To kara boska za grzechy – syknęła pani Bothild przez zaciśnięte zęby. – Jest sparaliżowany od pasa w dół i nigdy już o własnych siłach się nie podniesie. Turę zawsze będzie leżał w łóżku i więcej krzywdy ci nie zrobi, nie musisz się obawiać o swoje życie.

Ona jednak nie odczuwała ulgi, trwała w milczeniu. Słowa pani Bothild wywołały wstrząs, podobnie jak jej lodowaty głos i bezlitosne spojrzenie. Spotkał go los gorszy od śmierci, pomyślała ze zgrozą.

– A czy istnieje niebezpieczeństwo, że Folke może zostać ukarany?

– Nie sądzę. Każdy, kto widział twoje plecy, potwierdzi, że Folke mówi prawdę. A przy okazji, byłam poruszona widokiem blizn na twoim ciele. To chyba nie mąż...?

Ingebjørg pośpiesznie zaprzeczyła.

– W klasztorze poddano mnie karze chłosty.

– Biedne dziecko! – pani Bothild westchnęła ciężko. – Ile ty musiałaś przejść. A nie chciałabyś opowiedzieć mi teraz, co się właściwie stało?

– To wszystko moja wina. Zrobiłam coś niesłychanego. Zakradłam się do izby Folkego Bårdssona, by odszukać wiersz, który kiedyś tam widziałam.

– Rany boskie, Ingebjørg! – zawołała pani Bothild. – Jak mogło ci coś takiego przyjść do głowy?

– To rzeczywiście było głupie. Nieoczekiwanie rozległy się kroki i do izby weszli Folke, Turę i panna Adalis. Nie sądziłam, że wrócą tak szybko.

– No i...?

– Turę przeczytał wiersz i pomyślał, że pan Folke napisał go dla mnie.

– A napisał?

– Nie wiem – Ingebjørg zaczerwieniła się. – Turę uznał, że kłamię, kiedy powiedziałam, że szukam broszki, którą zgubiłam. Oznajmił, że musi mnie ukarać. Zmusił pana Folkego i pannę Adalis, by się temu przyglądali. – Umilkła na chwilę i przygryzała wargi, by opanować drżenie. – Pan Folke zrobił krok naprzód... – Z trudem przełknęła ślinę. Wydarzenia stanęły jej jak żywe w pamięci. – Turę wrzasnął, że poderżnie mi gardło, jeśli Folke cokolwiek uczyni. Potem zaczął mnie wypytywać, co robiliśmy za jego plecami, a kiedy zapewniałam, że nic złego, dźgnął mnie nożem. Pan Folke rzucił się na ratunek. Ale wszystko rozegrało się tak nagle, że nie zdążyłam się zorientować. Nagle zobaczyłam, że Turę leży bez życia przy kominku. Pomyślałam, że umarł.

– Tak by było najlepiej i dla ciebie, i dla niego, jak też dla kraju – oznajmiła nieoczekiwanie pani Bothild z nienawiścią. – Zastanawiam się, co Folke Bårdsson zamierza teraz zrobić – mówiła, patrząc w okno.

– Sędzia nie może go chyba skazać.

– Myślę, że nie.

– A co, jeśli ród Turego tego zażąda?

– Dziwiłabym się, gdyby nie zdawali sobie sprawy z tego, jaki on jest.

– Ja też tak uważam, ale obawiam się, że będą się starali ukryć prawdę. Na weselu jego siostry zachowywały się dziwnie, traktują go jak dziecko wymagające opieki.

Pani Bothild przyglądała jej się uważnie.

– A więc to nie jest pierwsza awantura, którą urządził. Może od dzieciństwa mieli z nim kłopoty.

– Pierwsza narzeczona odczuła to na własnej skórze.

Pani Bothild zadrżała.

– To samo mogło było powtórzyć się dzisiaj, gdyby nie pan Folke.

Ingebjørg poczuła ciarki na plecach.

– Gdyby coś mi się stało, to Alv zostałby sam.

Przyjaciółka poklepała ją po ramieniu.

– W takim razie ja bym się nim zajęła, zapewniam cię.

Ingebjørg przymknęła oczy.

– Jestem tak strasznie zmęczona. Mam wrażenie, jakbym zapadała się pod podłogę.

– Prześpij się jeszcze. Będę przy tobie czuwać.

– Czy to pewne, że Turę z tego nie wyjdzie?

– Znachorka Guro tak uważa, zresztą ta druga też.

– Jeśli tak będzie, to życie Folkego, a i moje przy okazji, znajdzie się w niebezpieczeństwie.

Rozdział 2

Ingebjørg ocknęła się, bo ktoś otworzył drzwi. Spojrzała spod przymkniętych powiek. Za oknem widziała nad horyzontem słońce. Miało się ku wieczorowi.

– Nareszcie się obudziłaś – ucieszyła się pani Bothild, podchodząc do łóżka. – Spałaś tak długo, że zaczęłam się o ciebie martwić.

– Masz jakieś nowe wiadomości?

– Byłam na kolacji. Wszyscy są bardzo poruszeni, nie mówią o niczym innym, tylko o nieszczęściu pana Turego. Powiedziano im, że to był wypadek, sądzą, że ty przy nim siedzisz. Bałam się, czy panna Adalis czegoś nie wypaple, ale ona zachowuje się zaskakująco rozsądnie.

– Boi się, że pan Folke zostanie skazany. Wyznała mi, że jest w nim zakochana.

Pani Bothild potrząsnęła głową ze złością.

– Jeszcze nie słyszałam czegoś takiego. Jak Turę się o tym dowie, to panna długo w twierdzy nie zabawi.

– Ona zdaje sobie z tego sprawę. Czy pan Folke przyszedł na kolację?

– Przyszedł. Biedny człowiek. Myślę, że cała ta sprawa mocno dała mu się we znaki. Królowa Blanka prosiła, by informować ją o wszystkim. Pan Folke miał zamiar znowu się ulotnić, ale zdołałam go przekonać, że powinien pójść ze mną do jadalni, to ważne i dla niego, i dla nas, by goście nie wątpili, że nieszczęściu nikt nie jest winien.

– Czy królowej powiedział prawdę?

– Tak. Ale tylko ona, zarządca twierdzy i Orm wiedzą, co się stało.

– Jeśli wie zarządca, to wie też pani Benedykta. Jestem pewna, że zechce wykorzystać to przeciwko mnie.

– Nie martwmy się na zapas, moja droga.

– A wiesz, jak się teraz czuje Turę?

Pani Bothild odwróciła wzrok.

– Słyszałam, że bardzo cierpi.

– Odzyskał przytomność?

 – Tak. Znachorka Guro i ta druga babka znowu u niego były, ale niewiele mogą zrobić. Pan Mathis wścieka się, że w twierdzy nie ma królewskiego lekarza. Królowa

Blanka nie może sobie pozwolić na taki luksus, ale zwróciliśmy się do mnichów od Świętego Olafa i dwaj z nich tutaj przyszli. Myślą tak samo jak Guro, że stan jest poważny, że chory powinien leżeć absolutnie bez ruchu i to przez wiele tygodni. Czas pokaże, czy odzyska władzę w nogach.

– To on się teraz nie może ruszyć?

Pani Bothild pokręciła głową.

– Nogi ma zupełnie niewładne, ale ręce i głowę tak.

– Jak to przyjmuje?

Przyjaciółka spojrzała jej prosto w oczy.

– Zachowuje się niczym dzikie zwierzę w klatce. Uważam, że nie powinnaś pokazywać się w pokoju kominkowym, zanim się trochę nie uspokoi. Twój widok mógłby go dodatkowo rozgniewać i byłoby jeszcze gorzej.

Ingebjørg znowu poczuła mdłości.

– Jeśli nawet przedtem nie życzył mi śmierci, to teraz z pewnością tak.

– Przecież to nie ty go popchnęłaś.

– Ale ja rozzłościłam go swoim kłamstwem. Na pewno na mnie zwali całą winę.

Pani Bothild milczała.

– Czy panna Adalis cały dzień przy nim czuwa?

– Nie sądzę. Moim zdaniem opuściła go zaraz po naszym wyjściu.

– Jestem pewna, że ona zwierzy się pani Benedykcie. Pan Mathis wie tylko, że Turę dźgnął mnie nożem, i że pan Folke rzucił się na ratunek, nie wie natomiast, co go tak rozgniewało. Panna Adalis natomiast była z nami od początku do końca i słyszała, co mówiliśmy. Z pewnością dziwiła się, że Folke Bårdsson pisze wiersze i zastanawiała się, czy podejrzenia Turego mają podstawy.

– I zrobiła się zazdrosna – uzupełniła pani Bothild. – Sama mówiłaś, że jest zakochana we fleciście.

– Tak, bardzo jej się nie podobało, że wiersze mogłyby być dla mnie.

Pani Bothild zmarszczyła czoło.

– Ty wierzysz, że napisał je dla ciebie?

– Nie mam pojęcia, ale wiele na to wskazuje.

– Mam nadzieję, że się mylisz. Choć powiedziałam, że wolałabym, by Bergtor wybrał ci Folkego Bårdssona, to nie podoba mi się, jeśli mężczyzna pożąda czyjejś żony. Przysięga złożona przed Bogiem wiąże nas na resztę życia, to diabeł wodzi nas na pokuszenie.

Ingebjørg odwróciła wzrok.

– Te wiersze sprawiły mi też radość – przyznała. – Dobrze jest wiedzieć, że ma się przyjaciela.

– To prawda, ale bardzo łatwo pomylić przyjaźń z pożądaniem. Słyszę, że służące niosą dla ciebie posiłek, pomogę ci wstać.

– Ale mnie nic nie dolega. Spałam niemal cały dzień i czuję się dobrze. Myślę, że gorsze niż rana było przerażenie.

– Mimo to zostaniesz tu do jutra – oznajmiła pani Bothild stanowczo.

Następnego ranka, gdy tylko Ingebjørg otworzyła oczy, zaczęła się martwić spotkaniem z mężem. Wiedziała, że tego nie uniknie, bo zaraz po twierdzy rozniosą się plotki. Poza tym ważne, żeby ludzie myśleli, że to był tylko wypadek.

Jedna ze służących próbowała ją pocieszać.

– Mój ojciec spadł kiedyś z dachu i złamał sobie kręgosłup w trzech miejscach, a już następnego dnia poszedł w pole orać.

Ingebjørg uniosła brwi.

– I co, nie bolało go?

– Bolało, ale dostał wywar z arniki. Znachorka, która mu dała ziele, zaniemówiła, słysząc, ile on tego wypił. Uważała, że mógłby umrzeć. Na to mój ojciec się roześmiał i powiedział: „Widocznie tak, ale na szczęście zdechł ten diabeł, który wlazł w mój kręgosłup”.

Ingebjørg słuchała zdumiona.

– I naprawdę mógł potem chodzić?

Dziewczyna przytakiwała z zapałem.

– Mój ojciec to twardy chłop. „Trzeba więcej niż trzech małych diabełków, by przytrzymać mnie w łóżku”, powtarzał.

Może Guro źle ocenia sytuację, zastanawiała się Ingebjørg. Człowiek niekoniecznie musi zostać sparaliżowany do końca życia dlatego, że złamał sobie kręgosłup.

Rano długo zajmowała się synkiem. Pani Bothild przejrzała jej obawy.

– W takim stanie, jak jest teraz, nic zrobić ci nie może, kochana Ingebjørg.

Ona jednak nie była tego taka pewna. Turę ma przecież swoich zaufanych służących, mężczyzn, którzy reagują na każde skinienie swojego pana.

Na dworze zachmurzyło się, było coraz chłodniej. Wkrótce nadejdzie jesień. Otulała się szczelnie płaszczem, biegnąć w stronę Szerokiej Izby. Wkrótce mają przenieść Turego do Murowanego Kasztelu. Nie jest chyba zadowolony, że musi leżeć wśród dworzan i drużynników. Nie zdecydowano się przenieść go wczoraj, tłumaczyła pani Bothild, bo nikt nie wiedział, jak bardzo poważne są złamania. Orm Øysteinsson zadbał, by Folke przeprowadził się gdzie indziej, z pewnością rozumiał, że niebezpiecznie by było zostawić tych dwóch w jednym pomieszczeniu. Nie wątpiła, że mieszkańcy twierdzy się dziwią, bo byłoby naturalne, gdyby Folke został tam, gdzie jest, i zajmował się swoim panem. Jeśli pani Benedykta zdoła dowiedzieć się prawdy i zacznie paplać, podejrzenia przybiorą na sile. Znowu przeniknął ją lodowaty dreszcz.

Gdzieś w głębi korytarza otworzyły się drzwi i ukazała się ciemna postać zmierzająca w jej kierunku.

To on. Poznawała po wyprostowanej sylwetce i sposobie poruszania się. Ciekawe, co myśli dzisiaj? Orm Øysteinsson z pewnością powiedział mu, że zaszła konieczność poinformowania krewniaków Turego, kiedy okazało się, że stan chorego jest poważniejszy, niż sądzono. Folke zna jego ojca. Musiał też spotkać wuja.

Dlaczego serce bije jej tak mocno? To przecież przyjaciel, nie wróg.

Zorientowała się, że ją zauważył, ale nie zawahał się ani na moment, nie zwolnił kroku. Wolałby pewnie jej nie spotkać, przepełniony poczuciem winy za to, że jej mąż nigdy więcej nie podniesie się z pościeli. Høvding przykuty do łóżka nie jest już høvdingiem, nie może być drużynnikiem króla, nie uczestniczy w walkach. Odebrać mężczyźnie zdolność poruszania się to tak, jakby odebrać mu życie.

Cała sylwetka Folkego wskazywała jednak, że tak nie myśli. Uratował przecież ludzkie życie. Jej życie! Nie ma poczucia winy, raczej jest dumny.

Zbliżali się do siebie, Ingebjørg uśmiechnęła się przelotnie. To nie jest najwłaściwsza chwila na okazywanie radości.

– Szczęść Boże, pani Ingebjørg.

Mówił łagodnym, głębokim głosem, od którego zrobiło jej się ciepło na sercu.

Napotkała jego spojrzenie.

– Szczęść Boże i panu, Folke. Mam nadzieję, że spał pan dobrze.

– Chyba lepiej niż powinienem.

– Był pan tam? – wskazała głową drzwi do izby Turego.

– Tak.

– Czy on... to znaczy... – zagryzała wargi, nie znajdując słów.

Mężczyzna patrzył na nią z powagą.

– Nie dał poznać, że żywi jakąś urazę, jeśli o to pani chodzi. Znachorka dała mu coś na stłumienie bólu, teraz leży i przeważnie śpi. Moim zdaniem spokojnie może pani tam wejść.

Ingebjørg spuściła wzrok. Wołała, żeby jej nie przypominano, dlaczego obawia się własnego męża.

– Bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało, panie Folke. To niewybaczalne, że grzebałam w pańskich rzeczach – dodała cicho.

– Ale czego pani szukała? – spytał łagodnym, trochę zdziwionym głosem.

Ingebjørg oblała się rumieńcem.

– W moim pokoiku na wieży przeglądałam książkę, którą teraz przepisuję. Odkryłam w niej kawałek pergaminu, który wiosną znalazłam na podłodze kościoła Świętego Michała. Myślałam, że zgubił go sira Gunnulf.

Umilkła, spoglądając na niego niepewnie. On jednak czekał, że powie coś więcej.

– Tamtego dnia, kiedy pan zniknął i ja pana szukałam, sprawdzałam, czy flet i broń zostały na miejscu, by się dowiedzieć, czy opuścił pan twierdzę z własnej woli. I wtedy znalazłam drugą część tego samego wiersza. Potem działo się tyle różnych rzeczy, że zapomniałam o wszystkim, ale wczoraj sprawa wróciła. Zaciekawiło mnie to. Zaciekawiło tak bardzo, że musiałam zejść na dół i sprawdzić, czy się nie pomyliłam.

Dotarli do drzwi, ale dała znak, że dalej chce iść sama. Nie warto ryzykować, że ktoś ich zobaczy pogrążonych w poufnej rozmowie.

– Mam nadzieję, że nie uchybiłem pani tymi wierszami, pani Ingebjørg? Składałem ballady od wczesnej młodości, a do wielu z nich układałem też melodie.

Nadchodził jakiś dworzanin.

– Muszę teraz iść do mojego męża, panie Folke – powiedziała głośno, skinęła głową i ruszyła dalej. Chyba jednak coś mi się przywidziało, myślała. Dla niego pisanie wierszy o miłości to normalna sprawa. Mam nadzieję, że nie domyślił się mojej...

Zapukała i na palcach weszła do środka. Oczy musiały najpierw przywyknąć do panującego tam półmroku.

Pod północną ścianą siedziała służąca przy kołowrotku. Na widok Ingebjørg zerwała się z miejsca.

– On śpi, pani Ingebjørg – zameldowała cicho, ruszając bezszelestnie ku drzwiom.

Ingebjørg podeszła na palcach do łóżka. Turę leżał z przymkniętymi oczyma, oddychał ciężko. Twarz mu się wygładziła, surowy wyraz zniknął. Czarne rzęsy rzucały cienie na policzki. Był teraz znowu tym pięknym mężczyzną, którego poślubiła. Trudno pojąć, że jeszcze wczoraj groził, iż poderżnie jej gardło, a potem wbił jej nóż w plecy. Jakie to smutne, że człowiek, który wszystko dostał w darze: zdolności, dobrobyt i urodę, może to wszystko roztrwonić i zniszczyć sobie życie z powodu złego charakteru.

Nie odczuwała ani lęku, ani gniewu. Turę jest, jaki jest i chyba, jak mówi pani Bothild, ma takie usposobienie od dzieciństwa. Przypuszczalnie inny być nie mógł i nie będzie nawet, gdyby przyszło mu leżeć, pozostając na łasce innych ludzi. Nieszczęście Ingebjørg polega na tym, że jest z nim spowinowacona i dlatego przysłano go tutaj, by ją poślubił.

Nagle zauważyła, że powieki chorego zaczynają drgać, po chwili całkiem przytomnie na nią spojrzał. Cofnęła się mimo woli o krok. Turę na jej widok zmarszczył czoło, jakby chciał sobie coś przypomnieć, ale potem znowu zamknął oczy. Zdążyła jednak zauważyć ze zgrozą, że te oczy są całkiem czarne. Pełna jak najgorszych przeczuć podeszła do ławy i usiadła. Najchętniej poszłaby sobie stąd, ale przecież nie może budzić podejrzeń. Jeśli będzie siedzieć spokojnie, to może mieć nadzieję, że Turę się do końca nie rozbudzi.