Przepowiednia księżyca (14). Pokuta - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (14). Pokuta ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

 

Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjřrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjřrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu. 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 14 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2) 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (5) 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 244

Rok wydania: 2010

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżycatom 14

Frid Ingulstad

Pokuta

Przekład

Monika Mróz

Tytuł oryginału norweskiego:

Botsgang

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2004 by N.W. DAMM & S0N A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2010 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS

All Rights Reserved

Wydawca:

Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.axelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-807-1

oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-l

ISBN 978-83-7602-189-8

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: Norhaven A/S, Dania

Galeria postaci

Ingebjørg Olavsdatter

dziedziczka dworu Sasmundgard w Dal w parafii Eidsvoll

Ture Gustavsson

szwedzki szlachcic, mąż Ingebjørg, w służbie króla Magnusa

Bergtor Måsson

przybrany ojciec Ingebjørg, mąż Giseli Sverresdatter

Gisela Sverresdatter

gospodyni we dworze Belgen, żona Bergtora

Orm Øysteinsson

ochmistrz dworu królewskiego, najwyższy rangą urzędnik w kraju

Pan Øystein

syn ochmistrza i pani Bothild

Pani Bothild

gospodyni Akersborg, żona Orma Øysteinssona

Folke Bårdsson

najbliższy doradca Turego, strażnik Ingebjørg

Młody król Håkon

nominalny władca Norwegii, do czasu uzyskania pełnoletności

Królowa Blanka

żona króla Magnusa i matka młodego króla Håkona

Sigurd Haftorsson

dworzanin królewski, najbogatszy człowiek w Norwegii

Francisca

ochmistrzyni dworu

Pan Mathis

zarządca twierdzy Tunsberg

Pani Benedykta

żona zarządcy twierdzy

Brat Eilif

stary mnich z Hovedøen, naucza malarstwa miniaturowego

Panna Adalis

nałożnica Turego

Sira Gunnulf

ksiądz z kościoła Świętego Michała

Twierdza Tunsberg ok. roku 1350.

W poprzednim tomie...

Ingebjørg rodzi zdrowego synka, któremu daje na imię Alv. Po pewnym czasie wybiera się na konną przejażdżkę z młodym królem Håkonem do pobliskich dworów, między innymi do Lodina Jonssona, który kupił konia Faksego. Wielmoża udaje jednak, że jej nie poznaje.

Folke Bårdsson wraca do twierdzy Tunsberg; Turę okazał mu łaskę. Pewnego wieczoru w izdebce na wieży zjawia się król Håkon i próbuje zbliżyć się do Ingebjørg. Przerywa im Folke; widząc Ingebjørg, domyśla się, co się dzieje.

Ingebjørg opowiada Folkemu o dziwnym zachowaniu Lodina Jonssona, mówi też, że pani Benedykta ostrzegała ją przed wielmożą. Do twierdzy przybywają Bergtor, Gisela i mały Torolv. Gisela umizguje się do Folkego. Pewnego dnia, kiedy we czworo oglądają przedstawienie na miejskim rynku, Ingebjørg widzi Lodina Jonssona razem z sirą Joarem. Były ksiądz znika w piwiarni, a Lodin próbuje ich przekonać, że był to młody ksiądz z kościoła Świętego Lavransa. Bergtor mu wierzy. Dzień później Ingebjørg słyszy głosy dobiegające zza murów twierdzy – to sira Joar i Gisela umawiają się na wieczorne spotkanie w jaskini rycerza Aksela.

Gisela, wypytywana przez Ingebjørg, wszystkiemu zaprzecza. Tego samego wieczoru w Sali Rycerskiej trwa uczta. Zbiera się na burzę. Przy wtórze grzmotów Ingebjørg doświadcza czegoś, co nie daje się wytłumaczyć: słyszy wołanie Folkego. Nakłania żołnierzy, by go szukali. Wracają, niosąc człowieka, nie okazującego oznak życia... To Folke.

Rozdział 1

Strażnicy z załogi twierdzy ponieśli Folkego przez zewnętrzny dziedziniec do Sali Szerokiej. Ingebjørg pobiegła za nimi z płaczem. Nie powinna była puszczać Folkego do jaskini rycerza Aksela. Folke przecież nie znał siry Joara, nie wiedział, jak bardzo niebezpieczny to człowiek. Prawdopodobnie sądził, że księża żyją zgodnie z tym, co nakazują innym. Należało opowiedzieć mu całą historię, wyjawić, że sira Joar zamknął ją kiedyś w lochu, a pani Thora nastawała na jej życie. Folke zrozumiałby wtedy, z jakimi ludźmi ma do czynienia.

Tymczasem, nie spodziewając się aż takiego niebezpieczeństwa, poszedł wprost w paszczę lwa, przekonany, że zdoła przemówić księdzu do rozumu albo go nastraszyć. To wszystko jej wina...

Przed oczyma stanęła jej twarz siostry Sunnivy, ale zmusiła się, by teraz o niej nie myśleć. Nie miała siły zadręczać się wszystkim, co jej ciążyło na sumieniu. Zarazem jednak czuła ogromną potrzebę zwierzenia się komuś. Mogłaby iść do siry Gunnulfa i przed nim się wyspowiadać. Ksiądz miał przecież obowiązek dochowania tajemnicy.

Nagle uniosła głowę. Dlaczego zresztą miałaby milczeć? Folke zginął z rąk sprzymierzeńców Giseli. Ta kobieta nie zasługiwała na żadną łaskę. Przeciwnie, dla dobra królowej Blanki, króla Håkona i króla Magnusa prawda powinna wyjść na jaw. Przeciwnicy króla to zdrajcy, nie zasługują na litość.

Milczała dostatecznie długo. Najwyższa pora opowiedzieć królowej Blance o liście, o wszystkim. Turę nie zasługuje na ukrywanie prawdy. Ani Orm Øysteinsson. Skoro ochmistrz królewski, najwyższy po królu dostojnik w kraju, pozwala sobie na podstępne działania przeciwko własnemu władcy, to też nie zasługuje na miłosierdzie.

Turę nie jest lepszy. Został przez króla powołany na jedno z najważniejszych stanowisk w kraju: poborcy królewskiego, był jednym z pięciu ludzi dbających o ściąganie podatków. Takie stanowisko może piastować tylko człowiek obdarzony przez monarchę pełnym zaufaniem, a nadużycie tego zaufania równa się zdradzie.

I ona, i pani Bothild okazały im za dużo serca. Dlaczego wciąż mają być wyrozumiałe dla swoich mężów, skoro obaj zdradzają wszystkich, którzy są im bliscy? Ingebjørg ze złości zacisnęła dłonie w pięści i tupnęła nogą.

Jednak po chwili jej gniew przeszedł w płacz. Darzyła Folkego sympatią, był jedynym człowiekiem, z którym mogła współdziałać, jedynym, który jej wierzył. A gdy wreszcie odkryła, że stał po właściwej stronie i można mu ufać, umarł.

Mógł być takim dobrym przyjacielem, do którego zwróciłaby się w kłopotach, którego mogła się poradzić, szukać u niego wsparcia. Pomógłby, gdyby groziło jej niebezpieczeństwo...

Weszła za zbrojnymi do jednej z izb z paleniskiem. W środku panował półmrok, chociaż się wypogodziło, a wieczory wciąż jeszcze były długie i jasne. Drogę wskazywało jedynie światło, wpadające przez otwarte drzwi i lekka smuga z zasłoniętego dymnika. Na palenisku nie płonął ogień.

– Położymy go na tamtym łóżku – zarządził obojętnie jeden ze strażników. – A ty powiadom zarządcę – zwrócił się do kolegi. W tej samej chwili zauważył Ingebjørg. – To nie jest widok dla ciebie, pani. Odprowadzimy cię do Sali Rycerskiej.

– Chcę się z nim pożegnać. Był moim strażnikiem i przyjacielem.

Obawiała się, że mężczyzna zacznie protestować, ale on tylko skinął głową.

– Poślemy po sirę Gunnulfa.

– Chciałabym razem z nim pomodlić się za duszę Folkego Bårdssona – powiedziała spokojnie .

Dwóch zbrojnych wyszło, została tylko z jednym. Strażnik odsunął pokrywę dymnika, lecz ognia nie rozpalał. W pomieszczeniu, w którym leży zmarły, nie powinno być zbyt ciepło. Ale z otworu w dachu wpadło więcej światła.

Ingebjørg wolnym krokiem podeszła do łóżka, na którym ułożono Folkego. Nagle wydało jej się, że słyszy zduszony jęk, ale przecież zbrojni twierdzili, że znaleźli Folkego nieżywego. Podobno zaatakowano go od tyłu, uderzono czymś twardym w głowę i śmierć nastąpiła natychmiast.

Dotknęła dłonią czoła zmarłego. Było chłodne, lecz nie tak zimne, jak się spodziewała. Może jednak, by ciało wystygło, potrzeba więcej czasu...

Walcząc z płaczem, złożyła dłonie i po cichu pomodliła się za jego duszę. Zamierzała poprosić o pozwolenie czuwania przy Folkem razem z sirą Gunnulfem. Folke nie miał tu żadnych krewnych, cała jego rodzina mieszkała w Szwecji. Ingebjørg być może była najbliższą mu osobą, chociaż tak mało o nim wiedziała.

Strażnik wyszedł i Ingebjørg została sama ze zmarłym. Poczuła lęk. Powinien być z nią ksiądz, którego obecność odpędziłaby diabła i pomogła Folkemu spokojnie przejść na tamten świat. Nie wiedziała nic o jego grzechach, o tym, czy zmierza do raju, czy też będzie się smażyć w ogniu piekielnym. Piekło wyobrażała sobie tak, jak je widziała namalowane na miniaturze: jako salę tortur, w której na przyjęcie zmarłego już się szykuje diabeł, włochaty, niebieskoczarny, przypominający człowieka, ale ze zwierzęcymi łapami, zakończonymi ostrymi szponami, długim ogonem, paszczą pełną szpiczastych kłów i rogami na czole. Ingebjørg próbowała sobie tłumaczyć, że Folke równie dobrze może wędrować teraz do nieba, księża przecież nauczają, że śmierć wcale nie jest końcem wszystkiego, lecz jedynie przejściem do innego życia, a zatem nie nad losem Folkego trzeba się użalać, tylko tych, których opuścił. Przede wszystkim rodziców. Może miał też więcej rodzeństwa, nie tylko Katarinę, którą spotkał tak tragiczny los. A może w Varberg czekała na niego jakaś młoda panna, która będzie go opłakiwać i nigdy nie przeboleje utraconej wielkiej miłości?

Ingebjørg poczuła ucisk w piersi. Jej też będzie brakowało Folkego. Nie wszystko między nimi układało się dobrze, ale wynikało to jedynie z nieporozumienia. Folke był jej przyjacielem, chociaż zrozumiała to dopiero w ostatnich dniach.

Nagle znów dotarł do niej ściszony jęk. Zadrżała. Pomyślała o upiorach i przypomniały się jej wszystkie straszne historie o duszach zmarłych, które powracają, by pociągnąć za sobą żywych. Może Folke jednak zmierzał do piekła i koniecznie chciał także ją tam zabrać? Cofnęła się, nie miała odwagi stać tak blisko. Zapragnęła stąd uciec, ale przecież zmarłych nie należało nawet na chwilę pozostawiać samych.

Rozległo się kolejne stęknięcie i zmarły jakby się poruszył. Ingebjørg skamieniała, wpatrzona w leżącą na łóżku postać. Ze strachu trudno jej było oddychać. Oblał ją zimny pot, stała jak sparaliżowana, nie mogąc się ruszyć.

W końcu uniosła rękę i dotknęła nią szyi. Palce miała zlodowaciałe. I nagle znów to zobaczyła: dłoń zmarłego leciutko drgnęła. Ingebjørg dech zaparło w piersiach, chciała uciekać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Sztywno zbliżyła się do łóżka.

Znalazłszy się tuż przy zmarłym, otworzyła usta i szeptem wymówiła jego imię. Może on, mimo wszystko, nie umarł, a te słabe odgłosy, które słyszała, świadczyły o tym, że życie wciąż się w nim tli?

– Folke? – powtórzyła odrobinę głośniej. – Folke, słyszysz mnie?

Jak mogła sądzić, że jej słowa do niego dotrą, skoro wędrował już na tamten świat?

Przerażona swoim zachowaniem, mimo wszystko powtórzyła jego imię jeszcze raz.

I wtedy zobaczyła to całkiem wyraźnie. Zmarły otworzył oczy.

– On wrócił... – szepnęła bliska szaleństwa ze strachu. Była sam na sam z duchem!

Mimowolnie cofnęła się o krok, odwróciła do drzwi, gotowa rzucić się do ucieczki.

I wtedy usłyszała własne imię.

Zamarła. W końcu jednak odważyła się spojrzeć na Folkego. Z lekko uchylonymi oczyma usiłował poruszyć głową i zaraz znów jęknął.

– Folke Bårdsson? – Jej głos zabrzmiał dziwnie obco.

Zmarły ani drgnął.

– Folke? To ja, Ingebjørg.

Żadnej odpowiedzi, żadnej reakcji.

Na galeryjce rozległy się kroki i chwilę później do izby wszedł zarządca twierdzy wraz z Bergtorem. Zrobiło się ciasno, a Ingebjørg lekko się cofnęła.

Bergtor zaraz do niej podszedł i objął ją ramieniem.

– Bardzo mi przykro, Ingebjørg – szepnął. – W Sali Rycerskiej zapanowało szalone poruszenie. Wielu słyszało o bandzie rozbójników grasujących na obrzeżach miasta. Nikomu nie mieści się w głowie, jak Folke mógł w pojedynkę wypuścić się poza mury twierdzy, w dodatku od północnej strony, tak daleko od zabudowań.

Ingebjørg nic nie powiedziała. To nie było właściwe miejsce i czas na szczerą rozmowę. Bolało także to, że Bergtor już wcześniej jej nie wierzył.

– Gdzie jest Gisela? – spytała po chwili.

Bergtor jednak nie odpowiedział, bo przywołał go zarządca.

Teraz obaj o czymś poszeptywali i zerkali na zmarłego. Nagle Ingebjørg zobaczyła, że Bergtor podchodzi do łóżka, nachyla się i przykłada ucho do piersi Folkego. Potem jeszcze przysunął dłoń do jego ust i nosa, i przez chwilę stał w tej pozycji.

W izbie zapadła taka cisza, że Ingebjørg ledwie miała odwagę oddychać. Stojąc nieruchomo, obserwowała każdy ruch Bergtora, a rosnące napięcie przyprawiło ją o ból głowy.

Bergtor wreszcie się wyprostował i spojrzał na zarządcę, pana Mathisa. Do Ingebjørg dotarł jego szept:

– Chyba masz rację, panie.

Gestem przywołał Ingebjørg. Podeszła, zdrętwiała ze strachu.

– Wydaje nam się, że on żyje – szepnął Bergtor cicho. – A ty przecież w klasztorze zajmowałaś się umierającymi. Powiedz, jak go ratować.

Ingebjørg szeroko otworzyła oczy.

– Chcesz powiedzieć... Chcesz powiedzieć, że on jednak nie umarł?

Bergtor kiwnął głową i dał znak, żeby podeszła.

Ingebjørg odetchnęła głęboko i jak lunatyczka zrobiła kilka kroków dzielących ją od postaci na łóżku. W duchu cały czas musiała sobie tłumaczyć: On nie umarł. To nie jest upiór, który powrócił z zaświatów. Nachyliła się tak jak Bergtor i przyłożyła ucho do piersi Folkego. Nie usłyszała jednak bicia serca. Jeszcze raz wstrzymała oddech i nasłuchiwała, ale na próżno. Rozczarowana, wyprostowała się i pytająco spojrzała na Bergtora.

Zobaczyła wtedy, że zarządca zapala łuczywo od żaru na palenisku. Zaraz podszedł z nim do niej. Kiedy oświetlił twarz Folkego, Ingebjørg dostrzegła lekkie drgnienia pulsu na jego szyi.

– On żyje – szepnęła bez tchu.

– Owszem, żyje – odparł spokojnie Bergtor i odwrócił się do strażnika stojącego z tyłu. – Sprowadź znachorkę Guro – nakazał.

Strażnik natychmiast usłuchał.

Bergtor zaczął rozpinać Folkemu ubranie. Szukał ran i śladów wewnętrznych obrażeń, lecz żadnych widocznych oznak napaści nie było. Zbrojni mieli rację. Musiano mu zadać cios w tył głowy.

Okrył Folkego kocem.

– Nic więcej nie możemy zrobić – powiedział cicho. – Ale znachorka na pewno będzie miała jakąś radę.

Ingebjørg miała jednak wątpliwości, czy Guro cokolwiek zdziała. Gdy ktoś tracił przytomność, jedynie Pan Bóg mógł zdecydować, czy ją kiedykolwiek odzyska. Dobrze wiedziała, że ten, kto przestaje oddychać, wkrótce niezauważenie i tak umiera.

Widziała wprawdzie, że Folke próbował otwierać oczy i nawet chyba jęczał, ale to przecież nie wystarczy, by przeżyć.

Zarządca ściszonym głosem powiedział coś do Bergtora i chwilę później wymknął się z izby.

Bergtor położył dłoń na ramieniu Ingebjørg.

– Uważam, że powinnaś stąd wyjść – szepnął. – Nie bardzo wierzę, by to się dobrze skończyło.

Ingebjørg gwałtownie pokręciła głową.

– Nie. Zostanę tutaj. Przecież to z mojej winy go napadnięto.

– O czym ty mówisz?

– Nie powinnam była mu mówić, że sira Joar jest w jaskini rycerza Aksela.

Pomimo mroku panującego w pomieszczeniu zobaczyła, że twarz Bergtora się ściąga. Zdjął rękę z jej ramienia i ciężko westchnął. Na pewno pomyślał, że ona znów fantazjuje.

Spodziewała się tych samych słów, tłumaczeń, że przez ostatnie lata zbyt wiele przeszła i dlatego wmawia sobie przeróżne rzeczy, że to niemożliwe, by sira Joar kręcił się w pobliżu ludzi króla. Ale Bergtor milczał.

Przynajmniej nie żąda, bym stąd wyszła, próbowała się pocieszać, ale płacz wciąż ściskał ją w gardle. Pierwszy raz postanowił zaufać Giseli, nie dając wiary słowom Ingebjørg, a to bardzo ją zabolało.

Nagle od strony łóżka dobiegł jęk. Oboje gwałtownie się odwrócili. Teraz Ingebjørg wyraźnie zobaczyła, że Folke próbuje poruszyć głową, otworzyć oczy i usta. Ponownie jęknął, więc czym prędzej do niego podeszli.

– Folke – odezwał się Bergtor ściszonym głosem. – Folke, słyszysz mnie? – powtórzył nieco głośniej.

Ale teraz mężczyzna leżał równie nieruchomo i bez życia jak wcześniej.

Bergtor odsunął się na bok, dając znać Ingebjørg, żeby sama spróbowała, pochyliła się więc nad rannym.

– Folke? – szepnęła. – To ja, Ingebjørg.

Otworzył oczy i spojrzał prosto na nią. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, który szybko przeszedł w grymas bólu i zaraz oczy znów mu się zamknęły.

Ingebjørg wyprostowała się i uśmiechnęła do Bergtora.

– Usłyszał mnie!

Bergtor potwierdził.

– Wydaj e mi się, że ma szansę przeżyć. O ile nie... – urwał, wskazując na głowę Folkego.

Ingebjørg zrozumiała. O ile obrażenia głowy nie okażą się zbyt poważne. Cała się skuliła.

– Strasznie pobladłaś, Ingebjørg – szepnął Bergtor. – Usiądź na ławie i trochę odpocznij.

Nie chciała. Pragnęła być przy tym, gdy Folke odzyska przytomność. Może będzie jej potrzebował.

– Ludzie będą się dziwić twojej nieobecności – zauważył Bergtor.

– Nie mogę go opuścić. Chociaż ty uważasz inaczej, ja wiem, że to moja wina.

Bergtor tylko mocno zacisnął wargi.

Ingebjørg przysiadła na skraju łóżka, Bergtor zaś niespokojnie zaczął krążyć po izbie.

Po chwili zatrzymał się przy Ingebjørg.

– Króla Magnusa martwi niecne postępowanie hanzeatów – zaczął z namysłem. – Napisał list do rostoczan, w którym skarży się na to, że zaraz po przybyciu do portu biją, ranią i zabijają naszych ludzi i że opuszczają miasta handlowe, nie odpowiadając za swe przewinienia ani przed Bogiem, ani przed królem.

Ingebjørg domyśliła się, do czego Bergtor zmierza.

– To nie jest sprawka hanzeatów, Bergtorze – powiedziała szeptem, wskazując rannego skinieniem głowy.

– Skąd możesz to wiedzieć?

– Wiem, ponieważ powtórzyłam Folkemu, co usłyszałam dziś przy murze. Zorientowałam się, że zamierza w moim imieniu rozprawić się z sirą Joarem.

– Twierdziłaś, że sira Joar planuje spotkanie z Giselą, ale ona cały wieczór spędziła w Sali Rycerskiej.

Ingebjørg spojrzała na niego uważnie. A więc jednak starał się mieć Giselę na oku. To już lepiej.

– Gisela nie jest głupia. Kiedy zrozumiała, że podsłuchałam tę rozmowę, zapewne doszła do wniosku, że najmądrzej zrobi, nie wychodząc.

Bergtor znów głęboko westchną,.

– Zdajesz sobie sprawę, jak straszne oskarżenie wysuwasz wobec niej, Ingebjørg? Podejrzewasz ją o zmowę z przeciwnikami króla, a ponadto o nastawanie na twoje życie.

Dla Ingebjørg jego uraza była niczym cierń, wbity w pierś. Ale czy mogła się spodziewać, że Bergtor bez najmniejszego sprzeciwu uwierzy w tak ciężkie zarzuty w stosunku do swojej żony? Wiedział wprawdzie, że Gisela nie dochowuje mu wierności i zachowuje się jak ladacznica, lecz nie mieściło mu się w głowie, by mogła być zamieszana w walkę króla z wielmożami.

– Przykro mi, Bergtorze. – Popatrzyła na niego ze smutkiem. – Wcale nie chcę tak źle o niej myśleć. Byłam wprawdzie poruszona jej wiarołomstwem z uwagi na ciebie, lecz nie sądziłam, że jej zdrada może sięgać...

Bezradnie rozłożyła ręce.

Bergtor popatrzył na nią surowo.

– Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, o co ją oskarżasz. Podejrzewasz, że Gisela czyha na twoje życie. Jak możesz tak myśleć? Dlaczego miałaby pragnąć twojej śmierci? Nie jest przecież o ciebie zazdrosna i nigdy nie była. Nie można być zazdrosnym o męża, którego się nie kocha.

Ingebjørg pokręciła głową.

– Sama tego nie rozumiem, ale wiem, co słyszałam. To bez wątpienia były głosy Giseli i siry Joara. Nie mam pewności, czy Gisela nastaje na moje życie, lecz oboje dobrze wiemy, że sira Joar miał wobec mnie złe zamiary i prawdopodobnie tak jest nadal.

Bergtor z rezygnacją pokręcił głową.

– Nie wiem, co mam zrobić, żeby uwolnić cię od takich myśli. Wkrótce przybędzie znachorka Guro. Możemy ją poprosić o radę.

– Guro nie mnie ma pomóc – odcięła się Ingebjørg.

Chwilę później na galeryjce rozległy się kroki i glosy, zaraz też otwarły się drzwi i jeden ze strażników wprowadził znachorkę. Guro ukłoniła się Bergtorowi, skinęła głową Ingebjørg i od razu podeszła do łóżka rannego.

Ingebjørg nie mogła powstrzymać się od myśli o spojrzeniach, jakie Guro słała Folkemu wtedy, gdy ją odwiedzili. Znachorka wybrała się nawet do twierdzy i wypytywała o niego. Ingebjørg nie wierzyła, by coś ich łączyło, lecz nie miała wątpliwości, że Guro tylko czeka na okazję, by go do siebie zwabić.

Stanęła z tyłu, gdy Guro badała Folkego.

W końcu znachorka zwróciła się do Bergtora:

– Otrzymał mocny cios w głowę i powoli dochodzi do przytomności.

– Jak bardzo poważny jest jego stan?

– Będę to mogła stwierdzić dopiero po pewnym czasie. Ranny musi mieć spokój przez noc i ktoś powinien przy nim czuwać. Mogę wrócić jutro.

– Dziękuję.

Bergtor odprowadził ją do drzwi. Po wyjściu znachorki oświadczył Ingebjørg:

– Zadbam, by ktoś przy nim posiedział w nocy. A ty, Ingebjørg, wracaj teraz do Sali Rycerskiej.

W jego głosie pojawił się stanowczy ton i Ingebjørg zrozumiała, że protesty na nic się już nie zdadzą. Niechętnie wyszła.

Najbardziej chciała schować się w swojej komnacie razem z Alvern. Ale przecież musi pokazać się gościom i ich uspokoić.

Gdy tylko weszła do sali, otoczyło ją kilka osób.

– Jak zginął? – zawołała jedna z pań, wyraźnie poruszona.

– On nie umarł – odpowiedziała Ingebjørg spokojnie, wzrokiem szukając Giseli.

– Nie umarł? – powtórzył ktoś z niedowierzaniem.

– To sprawka hanzeatów czy jakichś innych łotrów?

W tej samej chwili Ingebjørg zobaczyła osobę, której szukała. Gisela zmierzała w jej stronę, trzymając pod rękę wielmożę Jona Haftorssona, brata pana Sigurda. Był panem lennym na Borgasyssel i pozostawał lojalnym poddanym królowej Blanki, ale gdy Ingebjørg i pani Bothild przybyły do twierdzy, nie było go na miejscu.

Gisela przybrała poważną minę.

– Jakaż to przykra wiadomość, Ingebjørg. Co za lekkomyślność ze strony Folkego Bårdssona opuszczać twierdzę w pojedynkę i to teraz, gdy wiemy, że w pobliżu grasują rozbójnicy!

Ingebjørg patrzyła na nią, czując, jak narasta w niej gniew. Jeszcze nie tak dawno temu to Folkego Gisela trzymała pod ramię, próbując go uwieść. Gdy tylko się okazało, że Folke jej nie ulegnie, jej namiętność zmieniła się w nienawiść.

– Zobaczymy, co sam nam powie – odparła Ingebjørg najspokojniej jak umiała.

Gisela szeroko otworzyła oczy.

– O czym ty mówisz?

– Folke żyje. Sądziliśmy, że umarł, ale okazało się, że jest tylko nieprzytomny.

Zobaczyła zmianę na twarzy Giseli. Pewność siebie zmieniła się w wyraźny lęk.

– Ależ to dobra wiadomość! – ucieszył się Jon Haftorsson.

– Czy on... czy on doszedł do siebie? – wyjąkała Gisela.

Ingebjørg potwierdziła skinieniem głowy, ale w tej samej chwili zdała sobie sprawę z czegoś strasznego. Folke był w niebezpieczeństwie. Może nawet w większym niż ona...

Rozdział 2

Ingebjørg wybąkała kilka słów, tłumacząc się, że pani Bothild jej oczekuje, przeprosiła i opuściła Giselę i jej towarzysza.

Panią Bothild znalazła na drugim końcu sali, zajętą rozmową z żoną Jona Haftorssona, Heleną, i jeszcze jedną panią, której Ingebjørg nigdy nie widziała. Po tym, jak w krótkich słowach przekazała, że Folke żyje, przedstawiono je sobie i wtedy, ku wielkiemu zdumieniu Ingebjørg, okazało się, że nieznajoma jest żoną Lodina Jonssona. Dumna i pełna godności kobieta pochwaliła się, że jej mąż pochodzi z rodu słynnego pana lennego, Lodina z Manvik, który walczył po stronie Magnusa Erlingssona i poległ w bitwie pod Fimreite. Jego potomkowie dalej byli seniorami przez wiele pokoleń, dopóki baron Bjarne Lodinsson nie został kanclerzem rządu, sprawującego władzę w imieniu małoletniego króla Eirika Magnussona.

Ingebjørg słuchała tych wywodów jednym uchem. Czujnie rozglądała się na wszystkie strony, żeby sprawdzić, czy męża tej kobiety nie ma gdzieś w pobliżu, i na samą myśl o nim czuła mdłości, zarazem jednak bardzo chciała porozmawiać z panią Bothild w cztery oczy i podzielić się z nią swoimi obawami.

Wreszcie udało jej się dać pani Bothild znak, iż pragnie mówić z nią na osobności. Uprzejmie skinęły głowami pozostałym paniom i przeszły w kąt, w którym akurat nikogo więcej nie było.

– Pani, poważnie niepokoję się o Folkego – oznajmiła Ingebjørg bez wstępów.

Pani Bothild popatrzyła na nią z przerażeniem.

– Czyżby jego stan był aż tak ciężki?

Ingebjørg niecierpliwie pokręciła głową.

– Ach nie, mam nadzieję, że nie. Ale Gisela zrobiła taką dziwną minę, kiedy się dowiedziała, że przeżył. Z całą pewnością boi się, że Folke wyzna, kto go napadł. Wiem, że ty mi nie wierzyłaś, ale teraz chyba rozumiesz już, że mówiłam prawdę.

Pani Bothild popatrzyła jej prosto w oczy.

– Chociaż to się nie mieści w głowie, zaczynam ci wierzyć, Ingebjørg. Ale chyba ja jedna – dodała prędko. – Wszyscy inni są przekonani, że na Folkego napadli albo hanzeaci, albo jakaś banda rzezimieszków.

– Wiem. Jedyną osobą, która mogłaby udowodnić, że mam rację, jest Folke. A on, przynajmniej na razie, nie jest w stanie nic powiedzieć.

Pani Bothild w zamyśleniu pokiwała głową.

– Rozumiem już, dlaczego się o niego niepokoisz. Kto przy nim teraz jest?

– Bergtor.

– Twemu przybranemu ojcu możesz ufać.

– Tak, wiem. Ale on mi nie wierzy i nie pojmuje, że Folkemu może coś grozić.

Pani Bothild zmarszczyła czoło.

– Pójdę z nim pomówić.

– Tobie też nie uwierzy.

– Zagrożę, że na niego spadnie odpowiedzialność, jeśli panu Folkemu coś się stanie. Zachowa wówczas przynajmniej ostrożność i nie dopuści niepożądanych gości do rannego.

– Być może – odparła Ingebjørg z wahaniem. – Ale przy Folkem ktoś musi czuwać przez całą noc. Znachorka Guro też tak mówiła. A Bergtor z pewnością nie będzie przy nim siedzieć. Nie wiem, komu możemy zaufać. Guro jest w stanie zawrócić w głowie każdemu.

– Znam taką osobę. Mam pełne zaufanie do jednej ze służących królowej Blanki, a także do jej męża. Spytam, czy nie mogliby tej nocy czuwać przy rannym.

– Dziękuję – uśmiechnęła się Ingebjørg. – Tak się cieszę, że mnie rozumiesz. Nieufność, jakiej zewsząd doświadczam, jest taka przykra.

– My jesteśmy przyzwyczajone do braku wsparcia, Ingebjørg. – Głos pani Bothild zadrżał. – Przykro mi, że nie okazałam ci zaufania, ale z pewnością sama rozumiesz, jak niewiarygodnie brzmiały twoje zarzuty.

W tej samej chwili zauważyły, że zbliża się do nich Lodin Jonsson.

– Czego on chce? – szepnęła Ingebjørg, czując strach, taki sam, jaki ogarnął ją w mieście na widok Lodina Jonssona, idącego razem z sirą Joarem.

Mężczyzna skłonił się głęboko.

– Z przykrością dowiedziałem się, na co byłaś, pani, narażona – zwrócił się do Ingebjørg.

– Mnie nic złego nie spotkało.

Uśmiechnął się wyniośle.

– Można na to patrzeć na różne sposoby. Pani Benedykta opowiedziała mi, ile musiałaś przejść przez ostatnie lata. Nic dziwnego, że można się od tego rozchorować.

Ingebjørg poczuła, że palą ją policzki.

– Nie jestem chora. Pani Bothild może zaświadczyć.

– Ingebjørg nic nie dolega – oświadczyła oschłym tonem pani Bothild. – A twierdzenie, że jest inaczej, zakrawa na niegodziwość.

– Ależ, droga pani, nie zrozum mnie źle. Nie miałem wcale na myśli tego, że pani Ingebjørg mogła zapaść na jakąś... hm... chorobę, o której nie należy głośno mówić. Chodzi mi o wszystkie jej cierpienia w klasztorze i w Akersborg. Dla kobiety jej stanu musi to być więcej, niż można znieść. – Znów zwrócił się do Ingebjørg: – Zakładam, że Bergtor Måsson przedstawił ci, pani, moją skromną prośbę. Nic nie uradowałoby mnie bardziej, niż gdybyś zechciała przyjąć Faksego. To był wszak koń twego ojca i z tego, co zrozumiałem, łączą cię z nim silne więzy.

– Nie mogę przyjąć takiego podarunku, panie.

Z całego serca pragnęła się zgodzić. Już na samą myśl o tym, że mogłaby znów dosiąść Faksego, głaskać go i do niego przemawiać, czuła ściskanie w piersi. Nie powinna jednak przyjmować takiego daru. Nie chciała zaciągać długu wdzięczności u człowieka pokroju Lodina Jonssona, a na odkupienie od niego Faksego nie miała pieniędzy.

– Ależ oczywiście, że możesz go przyjąć, pani. Jeśli to dla ciebie trudne, niechże taki prezent będzie wyrazem wdzięczności za to, że wraz z panią Bothild służyłyście tego lata tak wielkim wsparciem naszej drogiej królowej.

Ingebjørg zrobiło się niedobrze. Skoro Lodin Jonsson sprzymierzył się z sirą Joarem, to sam z pewnością także był buntownikiem, a tymczasem teraz, z obłudną miną, deklarował ciepłe uczucia dla królowej Blanki.

– Przyjmij konia, Ingebjørg – odezwała się nagle spokojnym głosem pani Bothild. – A teraz, panie, wybacz, ale miałyśmy zamiar już wyjść. Mamy za sobą męczący wieczór.

Z tymi słowami ujęła Ingebjørg pod ramię i wyprowadziła z sali.

Gdy tylko znalazły się za drzwiami, wykrzyknęła:

– Na Boga! Cóż za odrażający człowiek! Aż mi się mdło zrobiło, gdy go słuchałam!

– Mnie również. Rozumiesz mnie teraz? Był razem z sirą Joarem w mieście, ale okłamał nas, twierdząc, że rozmawiał z młodym księdzem z kościoła Świętego Laurentego. Folke poszedł do tego kościoła i rzeczywiście spotkał w nim młodego duchownego, ten jednak przez cały dzień nie opuszczał murów świątyni. Dlaczego pan Lodin miałby kłamać, gdyby nie knuł czegoś do spółki z sirą Joarem i pragnął utrzymać to w tajemnicy?

Pani Bothild pokręciła tylko głową i zaczęła wchodzić po schodach. Pod drzwiami do komnat królowej jeszcze się zatrzymała.

– Wierzę ci, Ingebjørg. Nie mam już wątpliwości. Zatroszczę się teraz o bezpieczeństwo Folkego dziś w nocy. A jutro jeszcze do tego wrócimy.

Ingebjørg z wdzięcznością skinęła głową. Już wchodziła na schody prowadzące wyżej, gdy nagle się zatrzymała i odwróciła do pani Bothild.

– Dlaczego chciałaś bym przyjęła Faksego?

– Ponieważ Lodin Jonsson nie zasługuje na tak wspaniałe zwierzę, a ty powinnaś odzyskać konia.

Ingebjørg nie mogła zasnąć. W uszach ciągle dźwięczały jej słowa siry Joara. „To się musi udać, Giselo. Dobrze wiesz, w jakiej znalazłem się sytuacji. Sama zresztą pragniesz tego, co ja”.

Co miał na myśli? Na czym tak bardzo im zależało? Czyżby źle coś zrozumiała? Może chodziło mu o potajemne schadzki z Giselą, o cudzołożenie?

Usiłowała przypomnieć sobie dalsze słowa. „Musisz być cierpliwy, Joarze. Przyjechałam tu zaledwie dwa dni temu. Nie wiedziałam nawet, że jesteś w mieście, póki Ingebjørg nie zaczęła się upierać, że cię widziała”.

Pomyślała, że równie dobrze mogło im chodzić o pragnienie potajemnych spotkań, i niespokojnie obróciła się w łóżku. Nagle przypomniała sobie ostatnie pytanie Joara: „A ten zbrojny ze Szwecji, co z nim?”

Ingebjørg usiadła na łóżku i popatrzyła w okno. Słońce skryło się już za ogniście czerwonymi chmurami na zachodzie. Dlaczego sira Joar martwił się o Folkego? I dlaczego Gisela nazwała go „nic nieznaczącym prostakiem”? Nic nieznaczącym dla kogo?

Ingebjørg wstała i boso podeszła do obrazu Madonny. Uklękła przed nim i zaczęła się żarliwie modlić do Najświętszej Dziewicy, aby oszczędziła zarówno ją, jak i Folkego.

Następnego dnia rano, gdy tylko nakarmiła Alva, czym prędzej pośpieszyła przez dziedziniec do Sali Szerokiej, by sprawdzić, jak się miewa Folke.

Służąca królowej Blanki i jej mąż wciąż przy nim czuwali. Twarze mieli poszarzałe ze zmęczenia, ale pogodne i życzliwe. Oboje ją uspokoili, mówiąc, że Folke zdaje się przychodzić do siebie. Kilka razy się ocknął, prosił o wodę i zaraz znów zasypiał, ale raczej normalnym snem.

Ingebjørg podziękowała za pomoc i zwolniła ich. Wcześniej prosiła Åshild, żeby ją zmieniła w porze śniadania, zamierzała bowiem spędzić przy Folkem cały dzień. Wiedziała, że postępuje wbrew zasadom – damie wysokiego rodu nie wypadało wszak czuwać nad swoim strażnikiem, lecz postanowiła nie zważać na żadne kąśliwe słowa.

Folke spał. Ingebjørg dotknęła jego czoła, okazało się gorące. Poruszył się, jak gdyby poczuł dotyk, ale się nie zbudził.

Na dworze świeciło słońce, a jego promienie wpadały przez dymnik i oświetlały łóżko. Folke był blady i ciężko oddychał, od czasu do czasu pojękiwał przez sen i coś mamrotał, jakby dręczyły go koszmary. Ingebjørg czule pogładziła go po głowie; przepełniała ją sympatia. Kiedy leżał tak jak teraz, bezbronny, budził w niej instynkt macierzyński. Gładząc go po włosach, myślała o tym, że powinna być przy nim jego matka.

Nagle Folke otworzył oczy i popatrzył prosto na nią.

Ingebjørg zmieszała się. Cóż on sobie o niej pomyśli?

– Lepiej się czujesz? – spytała, by ukryć zakłopotanie.

Uśmiechnął się, ale nic nie powiedział, nie wiedziała więc, czy ją usłyszał i czy dotarł do niego sens jej słów. Może miał uszkodzony słuch albo mózg?

– Mówiono mi, że przespałeś całą noc – ciągnęła, byle tylko coś powiedzieć. – Tak się ucieszyłam, kiedy się dowiedziałam, że przeżyłeś.

Folke znów się uśmiechnął, ale sprawiał wrażenie, że jej nie rozumie.

Pochyliła się niżej.

– Tak mi przykro, panie Folke – szepnęła. – Powinnam była cię ostrzec. Wiedziałam, jaki on jest niebezpieczny.

I znów nie doczekała się reakcji. Folke zamknął oczy i już spał.

Minęło trochę czasu i zjawiła się Åshild. Ingebjørg surowo jej przykazała nie wpuszczać nikogo, z wyjątkiem Bergtora i pani Bothild; poprosiła też, by służąca zamknęła drzwi od środka na skobel. Sama poszła do Sali Rycerskiej coś zjeść.

Na dziedzińcu natknęła się na panią Benedyktę. Chciała ją wyminąć, ale żona zarządcy zatrzymała ją.