Przepowiednia księżyca (11). Pieśń elfów - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (11). Pieśń elfów ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

 

 

Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjřrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjřrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu. 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 11 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 230

Rok wydania: 2010

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżycatom 11

Frid Ingulstad

Pieśń elfów

Przekład

Elżbieta Frątczak-Nowotny

Tytuł oryginału norweskiego:

Alvevind

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2004 by N.W. DAMM & S0N A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2010 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS

All Rights Reserved

Wydawca:

Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.axelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-804-0

oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-177-5

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: Norhaven A/S, Dania

Galeria postaci

Ingebjørg Olavsdatter

dziedziczka dworu Saemundgård w Dal w parafii Eidsvoll

Ture Gustavsson

szwedzki szlachcic, mąż Ingebjørg, w służbie króla Magnusa

Bergtor Mässon

przybrany ojciec Ingebjørg, kupiec ożeniony z Giselą

Gisela Sverresdatter

gospodyni we dworze Belgen, żona Bergtora

Orm Øysteinsson

ochmistrz dworu królewskiego, najwyższy rangą urzędnik w kraju

Øystein

syn ochmistrza i pani Bothild

Pani Bothild

gospodyni Akersborg, żona Orma Øysteinssona

Rycerz Darre

jeden z rycerzy w twierdzy Akersborg

Młody król Håkon

nominalny władca Norwegii, do czasu uzyskania pełnoletności

Królowa Blanka

żona króla Magnusa i matka młodego króla Håkona

Sigurd Haftorsson

dworzanin królewski, najbogatszy człowiek Norwegii

Brat Eilif

mnich w klasztorze Hovedøen, naucza malarstwa miniaturowego

Pani Sigrid Jonsdatter

matka przełożona w klasztorze Nonneseter

W poprzednim tomie...

W Boże Narodzenie 1353 roku Gisela rodzi zdrowe dziecko, chłopczyka. Ingebjørg zostaje jego matką chrzestną, chłopiec otrzymuje imię Torolv.

Ingebjørg obawia się strażnika z Akersborg, który zabił dziwkę w gospodzie i uciekł. Ostatnio widziano go w okolicach Belgen. Ingebjørg i Bergtor postanawiają, że do czasu powrotu Turego ze Szwecji, Ingebjørg schroni się w Nonneseter. Pewnego dnia w klasztorze Ingebjørg rozmawia z sirą Jacobem. Zauważają to dwie mniszki i zaczynają podejrzewać, że między nimi dzieje się coś nieprzyzwoitego.

Wkrótce też pod murami klasztoru pojawia się obcy mężczyzna. Zostaje wezwany wójt i pojmuje zabójcę.

W twierdzy Ingebjørg spotyka panią Bothild i syna ochmistrza, Øysteina, który okazuje się sympatycznym, młodym mężczyzną. Wieczorem do twierdzy przybywa Turę. On i Ingebjørg spędzają cudowną noc. Turę chwali swoją żonę i w nagrodę, że nie wydała jego strażnika, daje jej w prezencie złotą broszę. Ingebjørg przeprawia się na wyspę, by malować w klasztorze. Na brzegu znów słyszy dźwięki fletu, zauważa też ślady na śniegu, ale nikogo nie widzi. Od brata Eilifa dowiaduje się, że jeden ze strażników jest bratem uwięzionego mężczyzny. Po powrocie do twierdzy prosi rycerza Darrego, by towarzyszył jej w Ciemnym Korytarzu. Gdy Turę się o tym dowiaduje, wpada w złość i bierze żonę siłą. Następnego dnia Ingebjørg wraca do klasztoru na Hovedøen. Podczas przeprawy jeden ze strażników dziwnie się zachowuje i w pewnej chwili Ingebjørg boi się, że mężczyzna chce przewrócić łódź.

W klasztorze Ingebjørg gra bratu Eilifowi Pieśń Niewolnika. Mnich rozpoznaje melodię. Mówi jej, że jest to Pieśń elfów, która opowiada o tęsknocie niewolnika za swoim krajem. Mnich obawia się o życie Ingebjørg i prosi brata Jona, by towarzyszył jej podczas przeprawy na ląd. Wracając do swojej komnaty Ingebjørg musi przejść Ciemnym Korytarzem. Nagle słyszy za sobą kroki...

Rozdział 1

Ingebjørg zebrała fałdy sukni i, próbując ominąć największe nierówności kamiennej posadzki, biegła dalej, przerażona, z trudem łapiąc powietrze.

W tym momencie rozległ się za nią przeraźliwy łoskot; była jednak zbyt przestraszona, by się odwrócić i sprawdzić, co się stało. W każdej chwili mogła się spodziewać, że strażnik rzuci się na nią albo nawet wbije jej nóż w plecy.

Ledwie żywa ze strachu, dopiero po dłuższym czasie uprzytomniła sobie, że kroki za nią ucichły. Nie zatrzymała się jednak. Chciała jak najszybciej dotrzeć do wyjścia.

W końcu zobaczyła światło. Jeśli uda się jej wydostać na zewnątrz, będzie miała cień szansy. Zaczerpnęła powietrza, przyśpieszyła i wkrótce dotarła do wyjścia i do światła.

Tuż przed końcem Ciemnego Korytarza zwolniła. Na dziedzińcu było pusto, ale dwóch mężczyzn z załogi twierdzy zdążyło już ją zauważyć. Musieli dostrzec przerażenie na jej twarzy, bo natychmiast do niej podbiegli.

– Co się stało? Czyżby był tam Malcanis?! – wyrwało się jednemu z nich.

Mężczyzna patrzył na nią pełen trwogi i dopiero wtedy dotarło do Ingebjørg, jak bardzo tutejsi ludzie obawiają się ducha „złego psa”.

Pokręciła głową, próbując uspokoić oddech. Nadal nie była w stanie wydobyć z siebie słowa.

Po chwili podszedł do nich kolejny mężczyzna, także należący do załogi twierdzy.

– Co to był za straszny hałas? Zupełnie jakby ktoś spuścił kratę.

Wszyscy trzej patrzyli teraz na Ingebjørg.

– Słyszała to pani? – dopytywał się niecierpliwie mężczyzna, który zjawił się na dziedzińcu jako ostatni.

Ingebjørg skinęła głową i odchrząknęła. Nareszcie odzyskała głos.

– Słyszałam, że ktoś za mną stoi, ale nie wiedziałam kto. Zaczęłam biec.

– I dlatego tak się pani wystraszyła? – spytał jeden z mężczyzn z wyraźną ulgą w głosie.

Ingebjørg skinęła głową. Nie miała siły opowiadać im o strażniku, zresztą wcale nie była przekonana czy powinna. Chciała, żeby Turę dowiedział się o wszystkim pierwszy.

– Trzeba iść sprawdzić, co się stało – stwierdził ten, który przybył ostatni. Odwrócił się i odszedł, a po chwili podążyli za nim pozostali.

Ingebjørg, wciąż jeszcze drżąca, ruszyła szybkim krokiem do Wieży Śmiałków, ale w tym momencie dostrzegła Øysteina. On też ją zauważył i podszedł do niej.

– Matka zaczęła się niepokoić, bo zrobiło się późno – powiedział, uśmiechając się. – Tłumaczyłem jej, że podczas tak krótkiej przeprawy przez cieśninę nic nie może się wydarzyć, ale moje słowa jej nie uspokoiły.

Ingebjørg próbowała się uśmiechnąć, ale na jej wargach pojawił się jedynie grymas.

– Jesteś blada, pani. Coś się stało?

– W Ciemnym Korytarzu coś się wydarzyło. Ludzie z załogi uznali, że pewnie opadła krata.

Mężczyzna uśmiechnął się z pobłażaniem.

– Krata sama nie może opaść. Ktoś musiałby zwolnić łańcuch, a to robimy jedynie wtedy, gdy czasy są niespokojne lub gdy spodziewamy się ataku wroga.

Rozległy się podniesione głosy i oboje się odwrócili. Z korytarza wyszło trzech mężczyzn. Sprawiali wrażenie poruszonych.

Øystein ruszył im na spotkanie.

– Co się dzieje?

– Krata opadła – oznajmił jeden z nich.

Ingebjørg poczuła, że jej serce znów zaczyna bić jak szalone. Czyżby...? Nie, to niemożliwe.

– Ktoś tam jest? – spytał pośpiesznie Øystein.

Mężczyźni pokręcili głowami.

– Nie, nikogo nie widzieliśmy – odpowiedział jeden z nich. – Usłyszeliśmy hałas, a po chwili wybiegła pani Ingebjørg. Słyszała go pani tuż za sobą, tak? – zwrócił się do niej mężczyzna.

– Tak, przed chwilą to powiedziałam.

– Nic dziwnego, że pani Ingebjørg się przestraszyła. Krata mogła spaść na nią – powiedział mężczyzna i wzdrygnął się. – Musimy zgłosić to ochmistrzowi i zbadać, jak w ogóle mogło się zdarzyć.

– Krata sama nie mogła opaść, ktoś spuścił ją specjalnie – upierał się Øystein. – Muszę powiadomić o tym ojca.

Odwrócił się i ruszył przed siebie niemal biegiem.

– Można by sądzić, że spodziewamy się ataku wrogów – rzucił pół żartem, pół serio jeden z członków załogi.

Ingebjørg oddaliła się, ale ponure myśli nie dawały jej spokoju. Zastanawiała się, czy może ktoś widział, co się dzieje, i postanowił ją ratować?

Wydawało się to dość niewiarygodnie. Bo też kto by to mógł być? Rycerz Darre? Mężczyzna z Varberg? Żaden z nich nie znał jej obaw, poza tym byłoby dziwne, gdyby któryś z nich znalazł się tam dokładnie w momencie, gdy ona tamtędy przechodziła. Ciemny Korytarz był rzadko używany; nie słyszała też, żeby ostatnio prowadzono tam jakieś prace naprawcze.

Weszła do wieży.

Na szczęście pani Bothild była sama.

– Nareszcie jesteś! – wykrzyknęła z wyraźną ulgą w głosie. – Martwiłam się o ciebie. Co się stało, kochanie? Cała drżysz.

Ingebjørg opadła wykończona na jedno z krzeseł.

– Coś się wydarzyło – wyszeptała.

Kobieta usiadła naprzeciwko niej.

– Mów – powiedziała cicho i zmarszczyła czoło. Na jej twarzy malował się strach.

– Strażnik szedł za mną Ciemnym Korytarzem, a kiedy się odwróciłam, zobaczyłam w jego dłoni nóż.

– Jesteś pewna? To znaczy...

Ingebjørg skinęła głową zniecierpliwiona.

– Nie mam wątpliwości, co zamierzał. Zrobiło mi się niedobrze ze strachu i zaczęłam biec tak szybko, jak tylko byłam w stanie. Wtedy usłyszałam za sobą hałas. Nie miałam pojęcia, co się stało, aż nagle dotarło do mnie, że strażnik już mnie nie goni. Potem się okazało, że to krata opadła. Pewnie tuż przed nim.

Pani Bothild znów się wzdrygnęła.

– Nie mogła opaść sama z siebie. Ktoś musiał uruchomić mechanizm.

Ingebjørg pokiwała głową.

– Twój syn też tak twierdzi – powiedziała po chwili.

– Kto to mógł być? Kto wie o twoich obawach?

– Tylko ty, Turę i brat Eilif.

– Więc to musiał być twój mąż.

Ingebjørg znów skinęła głową.

– Może wziął sobie do serca moje słowa i postanowił sprawdzić, czy to prawda.

– To jedyna możliwość. Znajdź go. Trzeba powstrzymać strażnika. Teraz już nie ma wątpliwości, że jest niebezpieczny.

– Mężczyźni są w sali? – spytała Ingebjørg, wstając.

– Tak, ale jeśli to był Turę, to go tam nie znajdziesz, bo pewno nadal jest w korytarzu. Ale idź, spytaj o niego. Sądzę, że mężczyźni zakończyli już swoje rozmowy. Zaraz pora na posiłek.

Ingebjørg poszła do sali. Zapukała do drzwi, uchyliła je i zajrzała do środka. Zdziwiona zauważyła, że Turę siedzi przy stole i rozmawia z zebranymi mężczyznami. Nie było natomiast ochmistrza.

Jeden z mężczyzn zauważył ją i dał znać Turemu. Ten spojrzał w stronę drzwi, dostrzegł żonę i podszedł do niej.

– Ingebjørg? Coś się stało?

– Tak. – Skinęła głową. – Muszę z tobą porozmawiać. To pilne.

Wyszedł z nią na korytarz, a ona opowiedziała mu, co się przed chwilą wydarzyło.

– To dziwne. Mechanizm miałby sam się uruchomić? Każę to sprawdzić.

– Ochmistrz został już powiadomiony, ale on nie wie o strażniku. Musisz coś zrobić, Turę. Musisz go pojmać, zanim zniknie. On chciał pozbawić mnie życia.

Turę uśmiechnął się i pogładził ją po policzku.

– To, że szedł za tobą, nie znaczy, że chciał cię zabić. Widziałaś błysk metalu, ale to mogło być ostrze jego toporka, a przecież ma prawo go nosić, jak wszyscy.

– W takim razie trzymał go w ręku i zamierzał się na mnie.

– W ciemności nie mogłaś tego widzieć.

– Nie wierzysz mi? – spytała Ingebjørg, przyglądając mu się zdziwiona.

– Kochana, najdroższa Ingebjørg, oczywiście wierzę, że mówisz prawdę. Sądzę jednak, że mogła ponieść cię wyobraźnia.

Nagle Ingebjørg też zaczęła się zastanawiać. Czyżby Turę miał rację? Czy to strach sprawił, że widziała to wszystko? Nie. Przypomniała sobie kratę.

– A krata? Pan Øystein twierdzi, że sama nie mogła opaść. Pomyślałam nawet, że może ty ją spuściłeś – powiedziała, ale zaraz tego pożałowała.

– Ja? – wybuchnął śmiechem Turę. – Dlaczego miałbym coś takiego zrobić?

– Bo zacząłeś się obawiać o moje życie... – zaczęła i natychmiast urwała. Zdała sobie sprawę z tego, jak głupio to zabrzmiało.

Turę znów się roześmiał.

– Miałbym podążać za tobą Ciemnym Korytarzem i cię szpiegować? – dokończył za nią.

Chwycił ją za szyję, przyciągnął do siebie i pocałował w usta.

– Moja maleńka Ingebjørg. Jesteś taka piękna, kiedy tak na mnie patrzysz, przerażona i lekko onieśmielona. Marzniesz, idź do komnaty i włóż coś cieplejszego; zobaczymy się wkrótce na wieczerzy. Porozmawiam z Ormem Øysteinssonem o kracie. Jeśli rzeczywiście opadła sama z siebie, to jest niebezpieczna.

Odwróciła się od niego i z ciężkim sercem ruszyła w stronę prowadzących na wieżę schodów. W głębi duszy była jednak przekonana, że strażnik miał w ręce nóż albo toporek i był gotów zadać jej cios. Ture nie uwierzył w to, nie chciał jej wierzyć. Ona zaś, jeśli chce ratować życie, musi szukać pomocy u innych.

Udała się do swojej komnaty, żeby się przebrać. Ponieważ na wieczerzy miało być wielu gości, postanowiła włożyć swoją ulubioną, zieloną suknię z jedwabną, czerwoną lamówką, którą ojciec kupił jej kiedyś w Oslo od kupców z dalekich krajów. Miała ją na sobie na ślubie Solveig, w Dal. Właśnie wtedy ona i Eirik zbliżyli się do siebie...

Było to zaledwie dwa lata temu, ale jej ten okres zdawał się wiecznością. Życie w Saemundgärd wymagało od wszystkich ciężkiej pracy, niosło ze sobą radości i smutki, ale w porównaniu z życiem w twierdzy i w klasztorze jawiło się jej niczym raj. Kiedy wczesnym rankiem szła do obory doić krowy, a potem siedziała z głową wtuloną w ich ciepłe brzuchy, nie była może najszczęśliwsza na świecie, ale czuła się bezpiecznie i beztrosko. Nikt nie dybał na jej życie, nie groził, że obetnie jej język, jeśli powie albo zrobi coś nie tak, jak powinna, pomyślała smutno.

Zaczęła szczotkować swoje długie włosy, włożyła czepek i kornet.

W drodze na wieczerzę zajrzała do pani Bothild. Zastała ją pogrążoną w poważnej rozmowie, z synem.

– Dobrze, że jesteś – odezwała się pani Bothild przyjaźnie. – Właśnie rozmawiamy o kracie w Ciemnym Korytarzu. Øystein jest przekonany, że nie mogła opaść sama z siebie. Wiem też na pewno, że twój mąż nie miał z tym nic wspólnego. Pozwoliłam sobie opowiedzieć synowi o twoich dzisiejszych przeżyciach, ale nie martw się, jego usta pozostaną zamknięte.

Ingebjørg zauważyła, że Øystein skinął głową.

– Ktoś cię uratował; ktoś, kto wiedział, że twoje życie jest zagrożone – ciągnęła dalej.

– Wiesz o tym jedynie ty, Turę i brat Eilif – wtrąciła Ingebjørg.

Pani Bothild zmarszczyła czoło i zawahała się.

– A co z mężczyzną z Varberg? – spytała.

– Twierdzi, że rozumie; brat skazanego na śmierć pałał żądzą zemsty, i uważa, że zabójstwo mogło mieć kilka powodów. Oczywiście nie powiedziałam, że widziałam wszystko na własne oczy.

– A brat Eilif? Może poprosił któregoś z mnichów, żeby nad tobą czuwał?

– Sądzisz, że mnich skradałby się za mną i spuścił kratę? Wiedziałby, jak to zrobić?

Pani Bothild pokiwała głową w zamyśleniu.

– Muszę przyznać, że brzmi to mało wiarygodnie. A może to był twój przyjaciel, rycerz Darre?

– On o niczym nie wie. Nic mu nie powiedziałam.

– Więc pewnie był to ktoś z załogi, kto przypadkiem znalazł się w korytarzu.

– Na pewno natychmiast zameldowałby o wszystkim – wtrącił Øystein. – Potwierdziłby słowa Ingebjørg.

– Sądzisz, że zdecydowałby się spuścić kratę? – spytała matka.

– W tak wyjątkowej sytuacji na pewno. Nawet jeśli kraty są używane jedynie w czasach niepokoju, nie sądzę, żeby został za to ukarany.

Pani Bothild pokręciła głową.

– Nie mogę uwierzyć, że to się mogło stać. Jesteś pewna, że to nie był Darre? Od czasu, kiedy się tu pojawiłaś, zachowuje się, jakby był twoim rycerzem. Wcześniej zawsze towarzyszył ci, kiedy szłaś Ciemnym Korytarzem, ze względu na Malcanisa i dlatego, że wiedział, iż masz tu wrogów. Wie, że nie możesz otwarcie korzystać z jego pomocy, więc nadal cię pilnuje, ale ukrywa to przed tobą.

– To niewykluczone... – przyznała Ingebjørg, zagryzając wargę.

– Nie sądzę, żeby się do tego przyznał. Wie, że twojemu mężowi by się to nie spodobało.

– To prawda.

– Spytaj go.

– No, nie wiem – zastanawiał się głośno Øystein. – Przecież Turę zabronił mu wszelkich kontaktów z Ingebjørg. Nie wolno im nawet ze sobą rozmawiać.

– To prawda, ale Ingebjørg może załatwić to tak, żeby Turę o tym nie wiedział.

– Uważam, że nie powinna ryzykować. Lepiej ty go o to spytaj, mamo. Przecież się znacie.

– Dobrze, spytam go – powiedziała pani Bothild. – Chodźcie, już pora iść – dodała.

Goście siedzieli już przy stołach, mężczyźni przy jednym, kobiety przy drugim. Wszyscy byli w doskonałych nastrojach.

– Szkoda, że nie możesz usiąść przy naszym stole – wyszeptał Øystein Ingebjørg do ucha, kiedy weszli do sali. – Wszyscy rozprawiają tu jedynie o przywilejach Hanzy, kłócą się, kto ma prawo do Skanii i Halland, i podniecają się atakiem na szwedzką załogę twierdzy nad Newą. A tak naprawdę cały czas chodzi o jedno – o władzę.

– A o czym wolałby pan rozmawiać? – spytała Ingebjørg, parząc na niego zdziwiona.

– Na przykład o twojej pracy w klasztorze na wyspie, o mądrym bracie Eilifie i o życiu w klasztorze w ogóle. Poza tym chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej o dworze twojego ojca w Dal.

Ingebjørg uśmiechnęła się, mile zaskoczona.

– Innym razem, panie Øystein – powiedziała.

– Proszę, mów mi po imieniu. Inaczej czuję się okropnie stary.

Ingebjørg roześmiała się. Zerknęła na stół, przy którym zgromadzili się mężczyźni. Turę siedział sztywny i patrzył na nią. Jego oczy miotały pioruny. Ingebjørg przeszedł dreszcz. Odwróciła wzrok od Øysteina, podeszła do stołu przeznaczonego dla kobiet i usiadła.

Wszystkie najwyraźniej słyszały już o zdarzeniu z kratą i były przestraszone.

– To mogło się przytrafić każdej z nas – wyrwało się żonie rycerza Losne. – Nadal ryzykujemy, że spadnie nam na głowę.

– Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe. Pewnie bardzo się pani przestraszyła? – spytała żona rycerza Galtunga.

Ingebjørg skinęła głową.

– To prawda, chociaż nie wiedziałam, co się stało. Usłyszałam po prostu hałas.

– Niektórzy twierdzą, że krata nie może opaść sama z siebie – odezwała się młoda kobieta, której Ingebjørg dotąd nie widziała. – Ktoś musiał tam być; ktoś musiał uruchomić mechanizm.

– Ktoś, kto źle pani życzy, pani Ingebjørg – dokończyła żona Losnego, wstrząśnięta.

– Nie wiadomo, czy ten ktoś wiedział, kto idzie korytarzem – wtrąciła inna kobieta, wzruszając ramionami.

Pani Losne spojrzała na nią zalękniona.

– Jeśli groziłby nam atak nieprzyjaciela, na pewno zostalibyśmy o tym uprzedzeni, a odnoszę wrażenie, że mężczyźni są zaskoczeni tym zdarzeniem, tak samo jak my.

Młoda kobieta znów wzruszyła ramionami.

– Za tym mogą się kryć osobiste niesnaski między dwoma mężczyznami.

– Tyle, że korytarzem szła Ingebjørg.

– To mogą też być niesnaski między kobietą, a mężczyzną – roześmiała się młoda kobieta.

Ingebjørg wzdrygnęła się, ale pozostałe panie też zaczęły się śmiać. Najwyraźniej żadna z nich nie potraktowała tego poważnie, chociaż młoda kobieta była niebezpiecznie blisko prawdy.

– Ma pani wrogów tu w twierdzy, pani Ingebjørg? Może to jakiś odtrącony adorator z dawnych lat? – zwróciła się do niej pani Galtung.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiedziała Ingebjørg z wymuszonym uśmiechem.

– Kraty mają chronić przed wtargnięciem niepożądanych osób na teren twierdzy – odezwała się nagle żona jednego z rycerzy.

– Pytanie brzmi, czy tajemniczy człowiek w Ciemnym Korytarzu chciał, żeby Ingebjørg została wewnątrz czy na zewnątrz? – zażartowała młoda kobieta. Spojrzała na Ingebjørg z filuternym błyskiem w oku. – Może to rzeczywiście jakiś adorator, który chciałby zatrzymać panią wyłącznie dla siebie – dodała, znów wywołując salwę śmiechu.

Ingebjørg usiłowała się uśmiechnąć. Nagle poczuła na sobie wzrok pani Bothild, której najwyraźniej też nie było do śmiechu.

– Proszę opowiedzieć nam o pani pracy w klasztorze Hovedøen – odezwała się głośno, a Ingebjørg posłała jej wdzięczne spojrzenie.

– Czy to prawda, że brat Eilif uczy panią malarstwa miniaturowego? – spytała inna z kobiet z zaciekawieniem.

– Jest znakomitym nauczycielem – przytaknęła Ingeborg-

– Wiem. Miał kiedyś ucznia z Oslo. Wyszkolił go, ale on niestety zmarł podczas epidemii dżumy i od tamtego czasu jego warsztat stoi pusty.

– Jest pani wyjątkową kobietą – wtrąciła się do rozmowy pani Galtung. – Najpierw przepisywała pani księgi, a teraz uczy się pani malować. Nigdy nie słyszałam, żeby kobiety zajmowały się takimi rzeczami.

Ingebjørg uśmiechnęła się.

– W żeńskich klasztorach jest wiele kobiet, które przepisują księgi. Niektóre uczą się także malarstwa.

– Ale co pani mąż na to? – drążyła dalej pani Galtung.

– Jest bardzo dumny ze swojej żony – weszła jej w słowo pani Bothild. – Sigurd Haftorsson prosił, żeby pozwolono mu obejrzeć pierwsze dzieło Ingebjørg.

– Może namaluje pani prawdziwy obraz i mu go sprzeda? – podsunęła młoda kobieta. – To najbogatszy człowiek w kraju – dodała teatralnym szeptem, nachylając się nad Ingebjørg.

Pozostałe kobiety znów zaczęły się śmiać.

Wkrótce rozmowa zeszła na inne tematy. Ingebjørg próbowała w niej uczestniczyć, ale myślami była gdzie indziej. Przypomniała sobie zagniewane spojrzenie Turego, kiedy zobaczył, jak wchodzi do sali roześmiana u boku Øysteina. Wzdrygnęła się na myśl o nadchodzącej nocy. Zaraz jednak pomyślała o jutrzejszym dniu. Jak przeprawi się na wyspę, jeśli Turę nie przydzieli jej innego strażnika? Nie może znów ryzykować, to byłoby nierozsądne.

Rozdział 2

Kobiety pierwsze odeszły od stołu.

Ingebjørg zerknęła na ucztujących mężczyzn, którym coraz bardziej dopisywał humor. Na pewno nie rozejdą się przed północą. W pierwszym momencie poczuła ulgę, ale zaraz naszedł ją smutek. Byli małżeństwem zaledwie od dnia świętej Katarzyny, a już cieszyła się na myśl, że w nocy nie będzie musiała dzielić łoża ze swoim małżonkiem.

Pani Bothild musiał dostrzec coś w jej twarzy, bo po chwili podeszła do niej.

– Mam wrażenie, że dzisiejszej nocy nie możemy liczyć na towarzystwo w łożu – zauważyła cicho.

– Też mi się tak wydaje – uśmiechnęła się Ingebjørg.

Kiedy wróciła do siebie, w kominku nadal tlił się żar. Wzięła flet, usiadła obok ognia i zaczęła grać. Zakończyła Pieśnią niewolnika czy też Pieśnią elfów, jak nazywał ją brat Eilif. Może nie powinna grać jej tak często, pomyślała, bowiem pieśń budziła w niej dziwną tęsknotę; powinna raczej grać coś bardziej radosnego. Westchnęła i położyła flet na wieku skrzyni. Ruszyła do sypialni. Szybko się rozebrała, drżąc z zimna weszła do łóżka i nakryła się ciepłą, owczą skórą. Turę nie przywykł do spania pod skórą. Nie lubił, kiedy owcza skóra dotykała bezpośrednio jego ciała, natomiast ona nie mogła się przyzwyczaić do puchowych pierzyn, których tu używano. Skuliła się więc pod skórą i napawała jej ciepłem, jak to zawsze robiła w Saemundgård.

Ogarnęło ją zmęczenie. Czuła, jak jej członki robią się ciężkie, myśli się mącą i jak powoli zapada w otchłań snu.

Nagle się obudziła. Z daleka dochodziły ją ciche dźwięki fletu. Usiadła na łóżku i zaczęła nasłuchiwać. Nie miała wątpliwości, to była Pieśń elfów.

Serce zaczęło jej szybciej bić. Nie przesłyszała się. Ktoś naprawdę grał. I to gdzieś w pobliżu. Siedziała nieruchomo i nasłuchiwała. Dźwięki dochodziły jakby gdzieś od strony fiordu, falowały, raz były mocniejsze, potem znów słabły. Wstrzymała oddech i słuchała. To działo się naprawdę.

Teraz dźwięki znów przybrały na sile. Wyśliznęła się z łóżka, włożyła suknię i skórzane trzewiki, i szybko wyszła na korytarz. Musiała się dowiedzieć, skąd dochodzą dźwięki tej melodii.

Poza komnatą było ciemno. Służba pogasiła już świece. Przez niewielkie, wychodzące na dziedziniec, okienka zauważyła, że nawet pochodnie zostały już zgaszone na noc. Mury oświetlała jedynie słaba, księżycowa poświata. Zatrzymała się i stała chwilę niepewna, zastanawiając się, czy skręcić w prawo, czy w lewo. W tym momencie znów doszły ją dźwięki melodii. Miała wrażenie, że gra ktoś w północnym skrzydle, gdzie pierwotnie mieściły się komnaty królowej Eufemii. Podeszła cicho do drzwi, prowadzących do sali na drugim piętrze północnego skrzydła zamku.

Księżycowa poświata pozwalała dojrzeć zarysy komnaty. Ostatnio król i królowa przebywali głównie w Szwecji, więc pomieszczenia były rzadko używane. Jednak za rok, kiedy król Håkon stanie się pełnoletni i przejmie rządy w kraju, zechce pewnie przenieść się tutaj, do Akersborg, i wtedy komnaty znów będą zamieszkane. Ingebjørg słyszała, że kilka lat temu, gdy mieszkała tu królowa Blanka, podzielono wielką salę na mniejsze komnaty kilimami. Wstawiono też stoły, ławy i skrzynie, bo gdy królowie podróżowali, zwykle wozili ze sobą część swoich rzeczy. Teraz sala sprawiała wrażenie nagiej i opuszczonej.

Nagle znów usłyszała dźwięki fletu, tym razem głośne i wyraźne. Ruszyła przez komnatę w stronę otworów strzelniczych w północnej ścianie i wyjrzała na zewnątrz. Miała wrażenie, że dźwięki dochodzą gdzieś z zewnątrz, ale widziała jedynie nagie czubki drzew, które niemal zlewały się z ciemnym niebem.

Odwróciła się i znów zamarła w bezruchu, nasłuchując. Dźwięki zamilkły, było tak cicho, że słyszała własny oddech.

Gdzie on był i dlaczego grał w środku nocy?

Kim był?

Najprawdopodobniej był to któryś ze służących, może potomek jakiegoś niewolnika? Stała chwilę nasłuchując, ale dookoła panowała cisza. Powoli zawróciła i ruszyła z powrotem.

Szła mrocznym korytarzem; światło księżyca sączyło się przez wąskie okienka. Cały czas myślała o tajemniczym fleciście. Chciałaby się z nim zobaczyć i spytać, skąd zna tę melodię.

Było zimno, a ona miała na sobie lekkie ubranie. Drżąc, pchnęła drzwi i weszła do sypialni. Zdjęła szybko trzewiki, suknię i wśliznęła się do łóżka.

Dopiero teraz poczuła, jak bardzo zmarzła. Komnata w północnym skrzydle była od dawna nieużywana, a ona poszła tam jedynie w swojej cienkiej sukni. Próbowała się rozgrzać, ale bez skutku.

Nagle usłyszała, że otworzyły się drzwi do izby kominkowej. Pewnie wrócił Turę. Dzięki Bogu, że zdążyła już wejść do łóżka. Postanowiła udawać, że śpi, może wtedy zostawi ją w spokoju.

Przez na wpół otwarte drzwi zauważyła, że ma ze sobą światło. Najwyraźniej był pijany, bo mimo zapalonej latarni z trudem znajdował drogę i co chwila wpadał to na stół, to na jakieś krzesło, straszliwie przy tym hałasując. Ingebjørg poczuła, jak strach ściska jej żołądek. Złożyła dłonie i zaczęła się modlić do Najświętszej Panienki, żeby Turę nie wyrządził jej krzywdy.

Chwiejąc się i zataczając wszedł do sypialni, postawił latarnię na podłodze i zaczął się rozbierać. Nagle stracił równowagę i o mało nie upadł. Nigdy jeszcze nie widziała męża tak pijanego.

– Ingebjørg – wymamrotał.

Zacisnęła mocno powieki i leżała nieruchomo. Czuła, jak serce bije jej jak oszalałe.

Turę dotarł do łóżka, uniósł skórę i położył się obok niej. Zaczął gładzić jej ciało. Nagle zaklął.

– Jesteś zimna, do diabła.

Chwycił jej rękę i szarpnął. Nie wiedziała, że pijany człowiek może mieć tyle siły.

– Gdzie byłaś? – wrzasnął i wyciągnął ją z łóżka.

Ingebjørg robiła wszystko, żeby nie upaść.

Turę chwycił ją za nadgarstki tak mocno, że poczuła ból.

– Gdzie byłaś?! – krzyczał.

– Nigdzie. Po prostu zmarzłam i nie mogłam się rozgrzać.

– Kłamiesz. Gdzie byłaś, pytam. Z kim byłaś?

– Nie byłam z nikim.

To przynajmniej jest prawda, pomyślała. Czuła, jak ogarnia ją coraz większy strach. Byli sami; wiedziała, że nikt nie usłyszy jej krzyku.

– Już ja cię nauczę – wysyczał. – Potrzebujesz twardej ręki, żeby pewne rzeczy zrozumieć.

– Nie zrobiłam niczego złego. – Zaczęła szlochać. – Mówię prawdę. Po wyjściu z sali z nikim się nie spotkałam.

– Ale szukałaś kogoś. Chodziłaś lekko ubrana po twierdzy i szukałaś kogoś.

Ingebjørg przestraszyła się; może widział, jak wychodziła z północnego skrzydła. Wtedy wiedziałby, że kłamie. Gdyby jednak powiedziała mu, że usłyszała muzykę i poszła sprawdzić, kto gra, na pewno by jej nie uwierzył. Zrozumiała, jak lekkomyślnie postąpiła.

– Nikogo nie szukałam – jęknęła żałośnie.

Nie zwracał na nią uwagi.

– Z kim miałaś schadzkę? Z jednym z rycerzy?

– Z nikim się nie spotkałam. Powiedziałam ci przecież.

Pchnął ją brutalnie na ścianę. Nagle nie był już tak pijany, jak jej się wcześniej zdawało.

– A może spotkałaś się z synem ochmistrza? – spytał groźnie. – Widziałem, jak dowcipkowaliście. Wdzięczyłaś się do niego.

– Jeśli ktoś powie coś zabawnego, to chyba wolno mi się roześmiać?

– Co ci wolno? – spytał, uderzając jej ciałem o mur.

Ingebjørg zagryzła wargi.

– Turę, proszę.

Poczuła zimne powietrze na swoich nagich piersiach. Co on z nią teraz zrobi? Miała nadzieję, że kiedy zobaczy ją nagą, poczuje pożądanie i weźmie ją; wtedy mogła mieć nadzieję, że przejdzie mu złość. Jednak Turę miał najwyraźniej inne zamiary. Rozejrzał się wokół i zobaczył leżącą na krześle chustkę. Sięgnął po nią i związał jej ręce na plecach.

– Turę, proszę – błagała go. – Pamiętaj o dziecku.

– Dziecko – parsknął. – Skąd mogę mieć pewność, że jestem jego ojcem? To może być każdy, pierwszy lepszy rycerz. A może nawet twój ukochany przybrany ojciec? – dodał z drwiną w głosie.

Widziała jego nabiegłe krwią oczy, czuła jego przykry oddech tuż przy swojej twarzy.

– Wiesz, że to nieprawda. To twoje dziecko. Chcesz zrobić krzywdę własnemu synowi?

– Krzywdę? – powtórzył, chwytając ją mocno za piersi. – Kto powiedział, że chcę zrobić mu krzywdę?

– Jest zimno. Marznę.

– Naprawdę? Ciekawe, dlaczego tak marzniesz? – drwił dalej.

Nagle dotknął palcem jej krocza.

– Jesteś mokra. Kto w nocy był w tobie?

– Nie mów takich rzeczy. Wiesz, że nie mam nikogo poza tobą.

– To dlaczego jesteś mokra?

Włożył palec głębiej, mocno, brutalnie, aż krzyknęła; po części z bólu, po części ze strachu, że uszkodzi dziecko.

W tym momencie rozległo się głośnie pukanie do drzwi. Turę natychmiast ją puścił.

– Co do diabła...

Pukanie się powtórzyło. Turę szybko się ubrał i pośpieszył do drzwi.

Ingebjørg z trudem wśliznęła się z powrotem do łóżka; nadal miała związane ręce. Usłyszała niski, męski głos. Ten ktoś był wyraźnie zdenerwowany. Bała się, że wejdzie do komnaty i zobaczy ją w takim stanie.

Po chwili zjawił się Turę. Ku jej zdziwieniu rozwiązał ją i zaraz znów zniknął bez słowa.

Jak tylko wyszedł z pokoju, Ingebjørg wstała i pobiegła do izby obok; rozpaliła ogień w kominku, wyjęła ze skrzyni suknię, ubrała się i wybiegła na korytarz. Nie miała odwagi zostać. Nie spędzi tu już ani jednej nocy, przysięgła sobie.