Przepowiednia księżyca (10). Strażnik -  Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (10). Strażnik ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu. 
[Opis wydawnictwa] 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 10 

 

/Strażnik, Frid Ingulstad, 2010 rokISBN: 9788375587647 (całość cyklu), 9788375587746 - Axel Springer; 9788376021331 (całość cyklu), 9788376021737 - Bap-Press/ 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (5) 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (3) 
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2) 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 208

Rok wydania: 2010

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżycatom 10

Frid Ingulstad

Strażnik

Przekład

Anna Marciniakówna

Tytuł oryginału norweskiego:

Vokteren

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2004 by N.W. DAMM & S0N A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2010 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS

All Rights Reserved

Wydawca:

Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.axelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-774-6

oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-173-7

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: Norhaven A/S, Dania

Galeria postaci

Ingebjørg Olavsdatter

dziedziczka dworu Saemundgård w Dal w parafii Eidsvoll

Bergtor Måsson

przybrany ojciec Ingebjørg, kupiec ożeniony z Giselą

Hallstein Mässon

niesympatyczny brat Bergtora

Gisela Sverresdatter

gospodyni we dworze Belgen, żona Bergtora

Orm Øysteinsson

ochmistrz dworu królewskiego (najwyższy rangą urzędnik w kraju)

Pan Øystein

syn ochmistrza i pani Bothild

Pani Bothild

gospodyni Akersborg, żona Orma Øysteinssona

Ture Gustavsson

szwedzki szlachcic, mąż Ingebjørg

Rycerz Darre

jeden z rycerzy w twierdzy Akersborg

Młody król Häkon

nominalny władca Norwegii, do czasu uzyskania pełnoletności

Gudrid Guttormsdatter

gospodyni z Frysji, przybrana matka syna Ingebjørg

Sigurd Haftorsson

dworzanin królewski, najbogatszy człowiek Norwegii

W poprzednim tomie...

Turę wraca w dzień ślubu, znowu miły i sympatyczny. Turę jest czuły i kochający przez całą noc poślubną, Ingebjørg postanawia więc zapomnieć o bolesnych doświadczeniach. Tymczasem podczas weselnej uczty Ingebjørg przyłapuje Giselę w łóżku z Hallsteinem.

Ingebjørg ratuje małą dziewczynkę we dworze Eikaberg, którą ukąsiła żmija. Po powrocie do Belgen dowiaduje się, że Turę znowu zniknął. Gisela winą za to obarcza Ingebjørg. Wieczorem młody małżonek wraca z pozoru cały i zdrowy. Jednak Ingebjørg odnosi wrażenie, że rodzina Turego stara się zatuszować jego dziwne zachowania.

Po weselu ona i Turę przeprowadzają się do Akersborg. Turę musi ciągle jeździć w interesach do miasta, a kiedy jest w domu, wciąż miewa zmienne humory. Ingebjørg i pani Bothild bardzo się do siebie zbliżają. Ingebjørg nabiera pewności, że Turę należy do przeciwników króla. Rycerz Darre wraca z dokumentem, który Ingebjørg ukrywa w Ciemnym Korytarzu.

Ingebjørg uczy się malowania miniatur u brata Eilifa w klasztorze na Hovedøen. W dzień świętej Łucji Turę wyjeżdża, a Ingebjørg towarzyszy pani Bothild, zaproszonej na ucztę. Spotykają tam pewną młodą kobietę, niejaką Adalis Adami; Ingebjørg odkrywa, że owa Adalis uważa, iż jest zaręczona z Turem. Jeszcze tej nocy dochodzi do awantury między małżonkami, Turę jednak odmawia jakichkolwiek wyjaśnień.

Ingebjørg spędza święta Bożego Narodzenia we dworze Belgen, gdy tymczasem Turę wyjeżdża do rodziny, do Szwecji. Podczas świąt Ingebjørg odwiedza właścicielkę gospody Karinę, by dowiedzieć się czegoś o Isabelle? Okazuje się, że Isabelle nie żyje. W chwili, kiedy Ingebjørg ma zamiar wyjść, w sąsiednim pokoju zostaje zamordowana jedna z kobiet lekkich obyczajów. Ingebjørg stwierdza, że zabójcą jest strażnik z twierdzy, należący do drużyny Turego. Zabójca ucieka, Ingebjørg natomiast zostaje zatrzymana przez ludzi wójta.

Rozdział 1

Ingebjørg miała dziwne poczucie nierzeczywistości; jakby żyła w koszmarnym śnie, wszystko wokół okrywała gęsta mgła, a mimo to i przedmioty, i ludzie wydawali się przerażająco wyraziści. W pomieszczeniu obok naga, martwa kobieta leżała na podłodze, okryta jedynie narzutą, w którą Ingebjørg próbowała ją zawinąć. Narzuta przesiąknęła krwią. Ingebjørg widziała wokół siebie przerażone twarze – pijanych mężczyzn, którzy nagle wytrzeźwieli, kulące się kobiety. Raz po raz zerkała na ubranych na czarno i budzących grozę ludzi wójta, którzy zabraniali komukolwiek wychodzić z gospody, dopóki nie przyjdzie tu ich zwierzchnik z pomocnikiem.

Rzeczywistość pochwyciła ją w swoje sieci, zamknęła w szynku dlatego, że jakaś kobieta straciła życie. Ingebjørg z pewnością będzie musiała stawać na tingu jako świadek. Musi powiedzieć, kim jest, wyjawić nazwisko swoje i Turego, może też nazwisko Bergtora, wyjaśnić, dlaczego znajdowała się w podejrzanej karczmie, w towarzystwie kobiet lekkich obyczajów, może nawet zamkną ją w lochu w siedzibie kanclerza, dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona. Całe miasto dowie się, że przybrana córka Bergtora zadaje się z podejrzanymi ludźmi; o tym, jak zareaguje Turę, nie miała nawet odwagi pomyśleć. A co powie Orm Øysteinsson? Patrzcie, jego osobista pisarka przyłapana w domu publicznym, w którym dokonano morderstwa!

Zaczęła dygotać, po chwili zrobiło jej się gorąco, pot perlił się na czole, ale dłonie i stopy wciąż miała lodowate. By powstrzymać drżenie, z całej siły przygryzała palce. Nie wolno poddawać się strachowi, trzeba zachować przytomność umysłu.

Straszne wspomnienia z ciemnicy klasztornej i lochu w Akersborg powracały, ale starała się ich do siebie nie dopuszczać. Nie może ulegać panice. Przecież nie zrobiła nic złego. Przyszła tylko, by spytać o Isabelle, a jeśli nawet całe miasto się dowie o nieszczęściu byłej nowicjuszki, to jej już krzywda się nie stanie. Turę będzie się złościł, jakich to jego żona ma przyjaciół, pewnie dozna wstrząsu na wieść, że Isabelle umarła z powodu choroby, której nazwy nawet wypowiadać nie należy. Może zacznie podejrzewać, że Ingebjørg prowadziła tak samo rozpustne życie. Może nawet wpadnie w taki gniew, że odepchnie Ingebjørg na zawsze, a ona znowu zostanie sama na łasce losu, bez służby, która pomogłaby jej prowadzić Saemundgård, bez pieniędzy na życie, w niepewnej egzystencji w Akersborg, bez męża, który zadbałby o jej bezpieczeństwo. Nie jest pewne, czy rycerz Darre będzie jeszcze po tym chciał mieć z nią coś wspólnego. Ani pani Bothild. Nikt z ludzi wyższego stanu dobrowolnie nie ściągnie na siebie wstydu, pokazując się w towarzystwie pohańbionej kobiety.

Ingebjørg zaczęła marznąć.

Wszyscy ludzie zgromadzeni w izbie stali bez ruchu. Kobieta nie żyje, nic nie mogą na to poradzić. Ci, którzy pobiegli za mordercą, by zobaczyć, dokąd ucieka, koło mostu spotkali ludzi wójta. Jeden z nich ruszył, by zawiadomić swojego zwierzchnika o tym, co się stało. I teraz wszyscy czekają.

Ingebjørg myślała o strażniku. To jeden z dwóch jej milczących towarzyszy, którzy codziennie wiozą ją łódką na Hovedøen i z powrotem. Nie miała wątpliwości, że to on. Kwestia tylko, czy on rozpoznał ją. Ciekawe, że ścigającym nie udało się go złapać, że spokojnie wrócił do Akersborg i być może jutro znowu popłynie z nią na wyspę. Wiedziała, że to on jest mordercą, a on być może zdawał sobie sprawę, że Ingebjørg go widziała. Czy inni zgromadzeni w gospodzie mają pojęcie, kim ten człowiek jest? Raz po raz przenikał ją dreszcz.

Nieoczekiwanie poczuła, że ktoś położył jej rękę na ramieniu i stwierdziła, że to gospodyni Karinę.

– Niech pani usiądzie, Ingebjørg. Boję się, że pani zemdleje.

Ingebjørg podziękowała skinieniem. Dopiero kiedy ruszyła w stronę ławy, zdała sobie sprawę, jak bardzo kręci jej się w głowie.

Bardziej czuła, niż widziała, że jeden z ludzi wójta posyła jej zaciekawione spojrzenia. Pewnie się dziwi, co kobieta w czepku mężatki i kosztownym ubraniu robiła pośród ladacznic. Wiedzieli, że nie jest jedną z nich, bo zgodnie z prawem kobieta lekkich obyczajów nie może nosić ubrań z pięknych materiałów, nie wolno jej mieć ozdób ze złota ani szlachetnych kamieni, co najwyżej dwa srebrne guziki pod szyją i niepozłacany, srebrny pierścionek na palcu. Kobiety lekkich obyczajów nie są traktowane jako pełnowartościowi ludzie i rzadko wzywa się je na świadków w sądzie. Ingebjørg słyszała też, że biskup żąda od nich opłat, bo żyją w niezgodzie z przykazaniami Kościoła.

Zauważyła przy tym, że inni też zaczynają jej się przyglądać, w miarę jak szok ich opuszcza. Czuła, że czerwieni się ze wstydu, pochyliła więc głowę, by na nich nie patrzeć. Co powie wójt, kiedy już przyjdzie?

Może on zna i ochmistrza, i Bergtora? Może nawet znał także jej ojca?

Czas mijał. Nikt nie wiedział, jak długo posłaniec będzie szukał wójta. Miejski urzędnik mógł znajdować się w zupełnie innej części miasta, może zajmuje się jakąś równie poważną sprawą i nie może tak od razu przyjść tutaj.

Ingebjørg spoglądała w stronę dymnego otworu w dachu. Na dworze zaczynało się ściemniać. Wkrótce Bergtor będzie się zastanawiał, gdzie się podziała. Giselę zaś jego zatroskanie może irytować, z pewnością nie pozwoli mu, by poszedł szukać przybranej córki. Ale on chyba i tak to zrobi.

Gdyby przyszedł tutaj do gospody, jej pewnie już nie będzie. Może wójt pośle do niego kogoś z wiadomością, że Ingebjørg siedzi w lochu i nie wolno jej odwiedzać, bo nie uwierzy w to, co Ingebjørg mu powie. Może pomyśli, że przebrała się za zamożną, porządną kobietę, by przyciągać do siebie klientów, bo uzna, że ona też jest kobietą lekkich obyczajów. Myśli były niczym wzburzone jezioro.

Zgodnie z prawem ladacznice i inni nieprzyzwoici ludzie powinni wynosić kamienie za miasto tak, jak to kiedyś widziała w Eidsvoll. Wtedy Ravn, chłopiec stajenny, wytłumaczył jej, o co to chodzi. Jeśli jej nie uwierzą, będzie kobietą pohańbioną.

Karinę usiadła obok. Musiała zauważyć, że Ingebjørg drży, bo położyła jej rękę na ramieniu.

– Nie ma się czego bać, pani Ingebjørg. Ja zeznam, że przyszła pani do mojej tkalni, by zapytać o przyjaciółkę Isabelle Dalsgård. I że obie wybiegłyśmy do izby, kiedy rozległy się krzyki. Jeśli przedstawiciele prawa pomyślą, że kobieta taka jak pani mogła odwiedzić karczmę z innych powodów, to ja już im powiem do słuchu. Ja się nie boję. Ani wójta, ani jego pomocnika. Mam pozwolenie na warzenie piwa i sycenie miodu, płacę podatki dla miasta i mam prawo handlować swoimi wyrobami. A za to, czym moi goście zajmują się oprócz picia, to już ja nie odpowiadam.

Słowa gospodyni niewiele pomogły. Ingebjørg wiedziała, że krewniaczka Isabelle nie mówi całej prawdy. Isabelle sama opowiadała jej, że ta gospoda to tylko przykrywka dla działalności, prowadzonej w bocznych izbach.

Wydawało się, że czas stanął. Goście Karinę zaczynali się niecierpliwić i zastanawiać, jakie to morderstwo może mieć znaczenie dla ich sytuacji. Niektórzy mężczyźni mają pewnie żony, czekające na nich w domach, które nie wiedzą, że małżonek spędza czas w barłogu z kobietami lekkich obyczajów.

Przypomniała sobie Turego, który wierzy w Boga, chodzi do kościoła i opłaca dziesięcinę, ale chętnie lekceważy boskie przykazania, które mu nie odpowiadają. Na przykład „Nie cudzołóż”.

– Jaka szkoda, że przyszła pani spytać o pannę Isabelle właśnie dzisiaj – powiedziała nagle Karinę głośno.

Najwyraźniej chciała, żeby ludzie wójta to usłyszeli.

– Tak – odparła Ingebjørg, zdziwiona, że głos nie odmawia jej posłuszeństwa. – Mój przybrany ojciec pewnie się martwi.

– Wie, dokąd pani poszła?

– Powiedziałam, że idę zapytać o Isabelle.

– W takim razie pewnie będzie pani szukał?

– Mam nadzieję.

Nagle Karinę zwróciła się ku Ingebjørg i przyjrzała się jej uważnie.

– Dopiero teraz widzę, że pani nosi czepek mężatki, Ingebjørg Olavsdatter.

Ingebjørg skinęła głową.

– W dzień świętej Katarzyny wyszłam za mąż.

– Za tego szlachcica ze Szwecji, o którym Isabelle opowiadała?

Ingebjørg znowu przytaknęła.

Nie mówiły nic więcej, ale Ingebjørg zauważyła, że ludzie wójta wysłuchali wszystkiego dokładnie. Pozostali zresztą też. Widziała, że są coraz bardziej zaciekawieni. Fakt, że kobieta wysokiego rodu siedzi z nimi w zwyczajnej karczmie, pozwolił im chyba zapomnieć na chwilę o zmarłej. Teraz dziwią się pewnie, skąd ktoś taki jak ona może znać właścicielkę gospody.

W niektórych spojrzeniach widziała wrogość. W innych radość z cudzego nieszczęścia. Nienawiść i zazdrość wobec bogatych tkwi głęboko w duszach tych ludzi. Miała wrażenie, że czyta w ich myślach: Dobrze jej tak. Dobrze, że przyszło jej siedzieć tu razem z nami. Niech zobaczy, co spotyka tych, którzy muszą sprzedawać własne ciało, żeby nasycić głód. Ta leżąca na podłodze w kałuży krwi nie jest jedyną, która przypłaciła to życiem.

Gdyby oni wiedzieli, jak jest naprawdę, myślała Ingebjørg. Powinni byli ją widzieć w ciemnicy Nonnseter, zachłostaną prawie na śmierć. Powinni słyszeć jej krzyki, kiedy rodziła samotna w lodowatej celi. Powinni siedzieć razem z nią w lochu w Akersborg i przeżywać jej strach, kiedy sira Joar zamknął ją, a ona wiedziała, że oboje z panią Thorą zamierzają ją zabić.

Jej życie wcale też nie było lekkie. Ona również głodowała, marzła i cierpiała. Ale gdyby im o tym opowiedziała, nie zrobiłoby to na nich wrażenia. Oni widzą przecież kobietę należącą do bogaczy, ubraną w jedwab i aksamit, noszącą złote pierścienie na palcach.

W końcu na zewnątrz rozległy się ciężkie kroki, otworzono drzwi.

Choć Ingebjørg nigdy wcześniej nie widziała wójta, domyśliła się natychmiast, że to musi być on. Jako królewski namiestnik, posiadał największą władzę w mieście. Uczestniczy w procesach sądowych, zna wszelkie naruszenia prawa. Bergtor jej o tym kiedyś mówił. Wójt jest człowiekiem, który wiele może i nie oszczędza nikogo, kto naraził miasto na straty.

Tuż za nim kroczył nieco mniej władczy mężczyzna, pomocnik wójta. Najwyraźniej on też chciał wzbudzać wielki respekt, ale nie całkiem mu się to udawało.

Wójt wkroczył do środka, barczysty, ciemnowłosy, ogromny.

– Czy ktoś opuścił gospodę?

Jeden z jego ludzi wystąpił z wyjaśnieniami.

– Nie, panie. Nikt prócz tego, który uciekł. – Zniżył głos i dodał: – Jest tu z nami jedna pani wysokiego rodu.

Wójt rozejrzał się po izbie i zatrzymał wzrok na Ingebjørg. Uniósł brwi.

– No i? Kogo mam zaszczyt powitać?

Ingebjørg wstała.

– Nazywam się Ingebjørg Olavsdatter. – Głos jej drżał. – Wyszłam za mąż za pana Turego Gustavssona, namiestnika królewskiego, zarządzającego zachodnią częścią Szwecji.

– A co małżonka Turego Gustavssona robi w takiej karczmie?

Ingebjørg miała wrażenie, że słyszy niechęć w jego głosie.

– Odwiedziłam właścicielkę, Karinę, ponieważ jest krewniaczką mojej przyjaciółki z czasów dzieciństwa. Chciałam się dowiedzieć, co u niej słychać.

– A co się stało, że znalazła się pani w tej izbie, w której ktoś taki rzadko się zatrzymuje?

Ingebjørg poczuła, że czerwienieje ze złości. Gniew jednak dodał jej odwagi.

– Nie tutaj miałam zamiar przyjść. Rozmawiałam tylko z Karinę w tkalni. Kiedy usłyszałyśmy krzyk, że jakaś kobieta leży w kałuży krwi, przybiegłyśmy obie na ratunek. Ja uczyłam się pielęgnowania chorych w klasztorze Nonneseter i pomyślałam, że mogę pomóc w nieszczęściu.

Wyglądało na to, że wójt jej wierzy. Zmarszczył czoło i wpatrywał się w nią.

– W czyim towarzystwie pani tutaj przyszła?

– Jednego z giermków mojego przybranego ojca. Powiedziałam mu jednak, że nie musi czekać. Wtedy jeszcze na dworze było widno.

– Pani przybranego ojca? Jak on się nazywa.

– Bergtor Måsson, panie.

Wójt wytrzeszczył oczy.

– Kupiec z dworu w Belgen?

Ingebjørg przytaknęła skinieniem głowy.

– Przybyłam do Oslo wczoraj, by świętować z moją przybraną rodziną. Pan Turę musiał wyjechać do Szwecji.

– A gdzie pani mieszka na stałe?

– W Akersborg, panie.

– W Akersborg?

Nie potrafiłaby odpowiedzieć, czy wójt jest zaskoczony, czy też jej nie dowierza.

Raz jeszcze przytaknęła.

– Przepisuję księgi dla pana Orma Øysteinssona. Poza tym pan Turę dostał do dyspozycji komnaty ochmistrza w Komorze Królewskiej na czas, kiedy pracuje w twierdzy.

Podejrzliwość wójta zniknęła. Gwałtownie zwrócił się do swoich ludzi:

– Dlaczego nie zadbaliście, żeby pani mogła wrócić do domu? Potem zaczął przepraszać Ingebjørg.

– Bardzo mi przykro, wielmożna pani. Gdybym ja znajdował się tutaj, postarałbym się, by natychmiast odprowadzono panią do Belgen. Proszę potraktować ów nieprzyjemny pobyt tutaj jako znak, że my, przedstawiciele prawa, poważnie traktujemy nasze obowiązki. – Po czym nakazał jednemu ze swoich ludzi: – Zaraz odprowadzisz panią do Belgen i poprosisz Bergtora Måssona o wybaczenie. Powiedz mu, że osobiście z nim później porozmawiam.

– Dziękuję wam, Karinę – powiedziała Ingebjørg do krewniaczki Isabelle. – Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Gdybyście potrzebowali jakiejś pomocy, to zaraz po mnie przyślijcie.

Tamta kiwała głową.

W chwilę później Ingebjørg była w drodze do domu. Boleśnie odczuwała niesprawiedliwość; ją wypuszczono, ponieważ jest osobą wysokiego rodu, ale reszta musiała zostać.

Na dworze tymczasem zrobiło się ciemno. W powietrzu unosiły się lekkie płatki śniegu.

Mimo wszystko Ingebjørg przenikała radość. Jest wolna, uniknie długich przesłuchań, nie zamkną jej w lochu. Być może uniknie wstydu. Pytanie tylko, czy wójt wspomni o całym wydarzeniu ochmistrzowi lub Turemu.

Na ulicach panował spokój, ludzie siedzieli w domach i przygotowywali się do świąt.

Ingebjørg marzła tak, że dzwoniła zębami. Zapach dymu mieszał się z wonią jedzenia, wypływającą zza uchylonych drzwi. Była głodna, ale równocześnie miała mdłości. Z domów dobiegały rozmowy i śmiechy, z innych kłótnie i wyzwiska, wydawało się, że życie innych ludzi toczy się normalnie, tylko jej jeszcze raz stanęło na głowie.

Towarzyszący jej człowiek milczał. Odwracał się tylko raz po raz, jakby sprawdzał, czy ona jeszcze za nim idzie. Ciekawe, czy i on uważa za niesprawiedliwe, że Ingebjørg odzyskała wolność, podczas gdy inni biedacy wciąż siedzą w gospodzie, niepewni swego losu?

W końcu skręcili w ulicę Zachodnią, wiodącą do Belgen. Ingebjørg poczuła nagle, że Bergtor jest w jej życiu niczym bezpieczna skała.

Konwojent odprowadził ją do samych drzwi domu i zapukał. Bergtor otworzył niemal w tej samej chwili. Można by pomyśleć, że stał tam i czekał.

W mdłym blasku udało jej się dostrzec ulgę na jego twarzy. Stał w drzwiach solidny, budzący poczucie bezpieczeństwa, z ciepłem w szczerych, niebieskich oczach, ze zmierzwionymi włosami. Miał w sobie coś chłopięcego, co sprawiało, że wyglądał młodo jak na swoje czterdzieści lat.

– Widzę, że miałaś dobre towarzystwo, Ingebjørg – zauważył z ulgą. Pewnie nie chciał czynić jej wymówek przy obcym, ale jak zostaną sami, to wygarnie jej swoje. Spodziewał się chyba, że służący będzie na nią czekał przed gospodą.

Człowiek wójta chrząknął.

– Wójt kazał powiedzieć, że prosi o wybaczenie, że pani wraca tak późno, on sam z panem porozmawia.

Bergtor zmarszczył czoło i nic nie rozumiejąc, spoglądał to na Ingebjørg, to na tamtego.

– Zaraz ci wszystko wytłumaczę, Bergtor – pośpieszyła z wyjaśnieniami. – Dziękuję za towarzystwo – powiedziała do człowieka wójta. – Mam nadzieję, że Karinę sobie poradzi.

Tamten skinął głową, jakby lekko zdziwiony, ale odwrócił się i odszedł bez słowa.

Bergtor chciał wciągnąć Ingebjørg do ciepłego domu, ale ona zaprotestowała.

– Musimy porozmawiać w cztery oczy. Wyobraź sobie, że kiedy byłam w gospodzie, jedna z tamtejszych dziewczyn została zamordowana i zatrzymano wszystkich obecnych. Dlatego wróciłam dopiero teraz.

W tym momencie z domu wyszła Gisela.

– Co się dzieje? Dlaczego wy tutaj stoicie? A ty, Ingebjørg, gdzie się podziewałaś tak długo? Czy nie wiesz, że nikt nie ma prawa włóczyć się po ulicach po zapadnięciu zmroku, a już zwłaszcza kobieta?

Ze środka docierały śmiechy, widocznie przybyło wielu gości. Ingebjørg też musiała tam wejść, jej nieobecność niepotrzebnie zwracałaby uwagę.

– Później opowiem ci resztę – szepnęła do Bergtora i podążyła za Giselą.

Gości było rzeczywiście wielu, jak zwykle, kiedy Gisela urządza ucztę. Służące biegały jak w ukropie, podając piwo i jedzenie, na stołach paliły się oliwne lampki, w kinkietach na ścianach świece, na palenisku wesoło trzaskał ogień.

Chociaż Ingebjørg nie jadła od rana i czuła głód, ledwo była w stanie coś przełknąć. Zauważyła, że Bergtor przygląda jej się z głęboką zmarszczką na czole. Już to, co zdążyła mu powiedzieć, musiało go poważnie zaniepokoić.

Nie uczestniczyła w rozmowach, na pytania odpowiadała półsłówkami. Widziała, że ten brak uprzejmości irytuje Giselę, ale nie mogła się zmusić, żeby być bardziej towarzyska. Śmierć Isabelle i wypadek w gospodzie nie pozwalały jej się weselić.

Było już późno, gdy nieoczekiwanie ktoś hałaśliwie zapukał do drzwi. Gisela poszła otworzyć.

Ingebjørg, zaniepokojona, spoglądała ku wyjściu. Usłyszała męskie głosy i krzyk przestraszonej gospodyni. W drzwiach stał wójt.

Rozdział 2

Bergtor zerwał się z miejsca. Znajdował się po środku izby i teraz, potykając się o krzesła i ławy, szedł w stronę gościa. Ingebjørg domyślała się, że nade wszystko chce zapobiec skandalowi. Wójt szeptał coś do Giseli, jakby nie chciał budzić zainteresowania zgromadzonych. Gospodyni znowu krzyknęła wzburzona, odwróciła się gwałtownie i wpiła wzrok w Ingebjørg.

– Czy to prawda, co ja tu słyszę?

Bergtor podbiegł do niej, chwycił ją mocno za ramię, syknął jakieś ostrzeżenie, a potem dał znak wójtowi, by razem opuścili izbę.

Gisela nadal stała, rozglądając się wokół, jakby chciała się upewnić, czy oczy wszystkich kierowane są na nią.

– Mam nadzieję, że nie zechcecie zwracać zbyt wielkiej uwagi na to nic nieznaczące wydarzenie. Powiem tylko, że to wielki wstyd, nie tylko dla naszej przybranej córki, lecz także dla nas.

– Ale ja nie słyszałem, co on powiedział – zawołał jeden z dalej siedzących gości.

– W miejskiej gospodzie dokonano zabójstwa. Na ulicy Wschodniej – wyjaśniła Gisela, spoglądając wymownie na gości. – Ingebjørg znajdowała się w tym wątpliwym przybytku, kiedy doszło do przestępstwa i musiała spędzić tam wiele czasu razem z alfonsami i kobietami lekkich obyczajów.

Ingebjørg milczała, ale wszystko się w niej gotowało. Nie wierzyła, żeby wójt powiedział to właśnie w taki sposób. Gisela znowu chce sprawić jej przykrość.

Teraz wszyscy patrzyli na nią.

– Ależ kochana pani Ingebjørg – zawołała jedna z kobiet, wstrząśnięta. – Jak pani mogła znaleźć się w takim miejscu?

Ingebjørg wstała. Dygotała ze złości, najchętniej wybiegłaby stąd, ale po to, by oczyścić siebie i uratować opinię Bergtora, musi tym ludziom opowiedzieć prawdę.

– Znajdowałam się w tkalni właścicielki gospody, niejakiej Karinę; poszłam tam, żeby zapytać o moją przyjaciółkę z klasztoru w Nonneseter, córkę bogatego gospodarza z Eidsvoll – zaczęła, sama zdziwiona, skąd bierze siły, żeby mówić tak spokojnie, skoro wszystko się w niej trzęsie ze wzburzenia. – Isabelle przyjechała do swojej krewniaczki Karinę, żeby uczyć się tkactwa.

Umilkła na chwilę. W izbie zaległa cisza, oczy wszystkich zwrócone były na Ingebjørg. W niektórych widziała zdziwienie, większość jednak wyraźnie jej wierzyła.

– Kiedy rozmawiałam z właścicielką gospody, usłyszałyśmy krzyki w izbie obok. Domyśliłyśmy się, że to jakieś nieszczęście, a ponieważ ja nauczyłam się w klasztorze opatrywać rany, pobiegłyśmy tam. O widoku, jaki zastałyśmy, wolałabym zapomnieć.

Uznała, że takie wyjaśnienie wystarczy i chciała usiąść, ale goście najwyraźniej nie byli usatysfakcjonowani.

– Opowiedz coś więcej – zawołał jeden z mężczyzn.

Ingebjørg rozejrzała się i rzekła spokojnie:

– Pewna kobieta została ugodzona nożem. Jak zdążyłam się zorientować, była to jedna z tych nieszczęśnic, które muszą sprzedawać własne ciało, by nie umrzeć z głodu.

Niektóre z pań zaczęły protestować gniewnie.

– Ja nie rozumiem, że krewniaczka zamożnego gospodarza z Eidsvoll prowadzi tkalnię w takim miejscu – zawołała Gisela oburzona.

Ingebjørg zdała sobie sprawę z tego, że sympatia gości do niej zmalała po słowach Giseli, że znowu stali się podejrzliwi. Odwaga zaczęła ją opuszczać, pojawiła się natomiast złość na przybraną matkę. Jak może tak ją oczerniać wobec gości, przecież część wstydu spada też i na nią. Czy jest aż tak zazdrosna o Ingebjørg, że nie przepuści żadnej okazji?

Drzwi się otworzyły i do izby wszedł Bergtor.

– Ingebjørg powiedziała nam, co się stało – poinformowała go Gisela.

Bergtor spojrzał zaskoczony na swoją przybraną córkę, widocznie nie rozumiał, dlaczego musiała to zrobić.

– Wójt przyszedł prosić o wybaczenie – oznajmił spokojnie. – Jego ludzie powinni byli odprowadzić cię do domu natychmiast po wypadku – dodał.

– Tak powinno być! – zawołał jeden z podpitych mężczyzn. – Jakich to strażników mamy teraz w mieście? Czy oni nie widzą różnicy między ludźmi?

Ktoś się roześmiał, ktoś inny wykrzykiwał coś ze złością.

Gisela klasnęła w ręce.

– Czas zapomnieć o wizycie Ingebjørg w gospodzie i wrócić do zabawy. Mamy przed sobą jeszcze dużo czasu, nie możemy za wcześnie spoważnieć.

Goście przyjęli to ze śmiechem, unoszono rogi i kielichy.

Skoro goście zajęli się sobą, to Ingebjørg wstała i, mruknąwszy jakieś przeprosiny do najbliższych sąsiadów, opuściła zabawę.

Sypiała razem z trzema innymi kobietami na strychu, w pokoju, w którym nie tak dawno spędziła noc poślubną z Turem. Teraz bała się iść tam sama wieczorem, kiedy ciemne moce buszują po świecie. Stała przez chwilę na schodach i lękliwie spoglądała w niebo. Zobaczyła jednak tylko kilka gwiazd w szczelinie między chmurami. Zaczerpnęła powietrza i pędem puściła się przez dziedziniec. Dopiero kiedy starannie zamknęła za sobą drzwi, wróciły do niej wszystkie nieprzyjemne wydarzenia minionego dnia. Znowu myślała o strażniku z Akersborg. Czy ją rozpoznał? Czy inni wiedzą, kim on jest? Czy Ingebjørg powinna była powiedzieć wójtowi, gdzie ten człowiek mieszka? Nie wspomniała ani słowem o niczym.

Trzęsła się z zimna. Co on zrobi, jeśli nie został pojmany? Nie mógł być jednym ze stałych gości gospody, mieszka przecież w Akersborg.

Jeśli nawet się położę, to i tak nie zasnę, myślała. Nie odważyła się wyjść na dwór, za nic nie chciała też siedzieć z tamtymi, beztroskimi ludźmi. Niespokojnie chodziła tam i z powrotem, pogrążona w przykrych rozmyślaniach. Tęskniła za Turem, z drugiej jednak strony cieszyła się, że go tu nie ma. Wpadłby w złość, gdyby wiedział, co się stało, była jednak przekonana, że uspokoiłby się, gdyby opowiedziała mu prawdę. Nie musi przecież wspominać, że Isabelle cierpiała na wstydliwą chorobę, wystarczy powiedzieć, że była ciężko chora. Kiedy Turę się dowie, że była nowicjuszką w Nonneseter, uwierzy, zgodnie z prawdą, że to porządna panna z dobrego domu.

Usłyszała pukanie i, przerażona, odwróciła się ku drzwiom.

– Kto tam?

– To ja, Bergtor.

Szczerze mówiąc Ingebjørg czekała na niego, zarazem jednak bała się, że Gisela może urządzić awanturę. Pośpiesznie otworzyła drzwi.

Najpierw zwróciła uwagę, że Bergtor ma na sobie ten sam złocisty, aksamitny kaftan i brązowe spodnie, w których pierwszy raz przyjechał do Saemundgård. Kaftan był krótki, a spodnie obcisłe, co bardzo uwydatniało jego męską sylwetkę.

– Nie musiałaś niczego tłumaczyć gościom, Ingebjørg. Nic im do tego, co robisz, ani gdzie.

– A jednak musiałam.

W jego oczach odbijał się blask latarki.

– Oni słyszeli, co mówił wójt?

– W każdym razie domyślili się, że to coś poważnego – mruknęła Ingebjørg.

Bergtor wszedł do izby, a ona zamknęła za nim drzwi.

– Teraz wszystko mi opowiedz – rzekł zmęczonym głosem, siadając na krawędzi łóżka.

Ingebjørg jeszcze raz powtórzyła, co się wydarzyło w gospodzie.

– Kiedy usłyszałaś krzyk i wbiegłaś do gospody, to zobaczyłaś, że jakiś mężczyzna ucieka. Rozpoznałaś go od razu? – spytał Bergtor, gdy skończyła.

– Tak, ale nie jestem pewna, czy on rozpoznał mnie. Spojrzał tylko przelotnie w moją stronę, a wszystko działo się strasznie szybko.

– Nie masz wątpliwości, że to jeden ze strażników Turego?

– Nie mam. Oni wożą mnie łodzią na Hovedøen, więc mam okazję dokładnie im się przyjrzeć.

Bergtor westchnął ciężko.

– Miejmy więc nadzieję, że go złapią.

Ingebjørg patrzyła przerażona.

– A co on, twoim zdaniem, może zrobić, jeśli uda mu się wrócić do Akersborg i wie, że go widziałam?

Bergtor starał się odwrócić wzrok.

– Nie mam pojęcia. Raczej nie będzie chciał opowiadać Turemu, że spotkał cię w gospodzie, jeśli tego się obawiasz.

– On już jednej kobiecie życie odebrał...

Bergtor nie odpowiadał.

– Ja się boję, chyba rozumiesz.

Gospodarz wstał.

– Pojadę teraz do wójta i wezmę udział w pościgu.

– Nie, nie rób tego. To może być niebezpieczne.