Prosto i uważnie na co dzień - Agnieszka Krzyżanowska - ebook + książka

Prosto i uważnie na co dzień ebook

Agnieszka Krzyżanowska

4,3

Opis

Osiągnij harmonię, żyj po swojemu, na własnych zasadach.

To nie jest książka o tym, jak odnaleźć spokój, sprzątając szafę. Nie znajdziesz tu prostej recepty na szczęście ani gotowych ćwiczeń do wykonania.

To książka o tym, jak w nadmiarze spraw i możliwości odnaleźć to, co dla nas naprawdę ważne. Jak zaplanować czas na celebrowanie codziennych rytuałów, bez poczucia winy. Jak budować prawdziwe relacje i odrzucić toksyczne. Jak ograniczyć to, co zabiera naszą energię i pochłania uwagę, by skupić się na tym, co daje nam najwięcej satysfakcji i radości.

Agnieszka Krzyżanowska – prowadzi bloga Agnes on the cloud, gdzie dzieli się swoim doświadczeniem w odkrywaniu życia w zgodzie ze sobą. Pokazuje, jak żyć Prosto i uważnie na co dzień, bez pośpiechu. Woli słuchać, niż mówić. Skończyła filologię polską we Wrocławiu, ma doktorat z filozofii. Pracuje jako doradca zawodowy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 146

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (214 oceny)
124
47
32
8
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SylweczkaZ

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna, lekka książka. Super styl pisania. Miło wrócić do korzeni
00
miodowabesos95

Dobrze spędzony czas

Ciekawa, na początku drogi ku życiu wolniej bardzo przydatna.
00
Gryka49c

Nie oderwiesz się od lektury

książka napisana językiem prostym.Szczera i ciepła
00
Karinaa1210

Nie oderwiesz się od lektury

uwielbiam książki tej autorki
00
MagdaWojculewicz

Nie oderwiesz się od lektury

Warto przeczytać i pomyśleć...
00

Popularność




Re­dak­cja: Jo­an­na Ku­ła­kow­ska-Lis

Ko­rek­ta: Zu­zan­na Wie­rus

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Stu­dio pro­jek­to­we &Vi­su­al/www.an­dvi­su­al.pl

Pro­jekt gra­ficz­ny ma­kie­ty: Mar­ta Krze­mień-Ojak

Skład: Ro­bert Ku­pisz

Zdję­cia: Agniesz­ka Krzy­ża­now­ska

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Bar­ba­ra Wa­lus

Re­dak­tor na­czel­na: Agniesz­ka Het­nał

© Co­py­ri­ght by Agniesz­ka Krzy­ża­now­ska

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2018

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl

www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-359-6

Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński

Dla B&B

WSTĘP

WSPO­MNIE­NIE

„Pró­bo­wa­łem tłu­ma­czyć ro­dzi­com, że ży­cie to taki dziw­ny pre­zent. Na po­cząt­ku się je prze­ce­nia: są­dzi się, że do­sta­ło się ży­cie wiecz­ne. Po­tem się go nie do­ce­nia, uwa­ża się, że jest do chrza­nu, za krót­kie, chcia­ło­by się nie­mal je od­rzu­cić. W koń­cu ko­ja­rzy się, że to nie był pre­zent, ale je­dy­nie po­życz­ka. I pró­bu­je się na nie za­słu­żyć.

Éric-Em­ma­nu­el Schmitt, Oskar i pani Róża

Pozo­sta­ło mi jed­no, naj­trwal­sze wspo­mnie­nie z dzie­ciń­stwa, resz­ta umknę­ła nie­pie­lę­gno­wa­na. Mam może pięć lat. Pol­skie Wy­brze­że, chy­ba gdzieś koło Pust­ko­wa. Wie­je lek­ki wiatr. Na pla­ży nie ma ni­ko­go oprócz nas – mnie i mo­ich ro­dzi­ców. Obo­je sie­dzą na pniu i czy­ta­ją książ­ki. Ja ry­su­ję pal­cem ja­kieś kształ­ty na pia­sku. Pa­mię­tam wiatr, któ­ry za­wi­jał mi chust­kę na gło­wie i ryt­micz­ne ude­rze­nia fal. Ci­szę i błę­kit­ną sza­rość Bał­ty­ku. Jed­no dłu­gie wspo­mnie­nie uważ­no­ści.

Esen­cjo­nal­ność chwi­li. Kie­dy ostat­ni raz za­nu­rzy­łeś się w niej, dro­gi Czy­tel­ni­ku? Kie­dy, bez za­sta­na­wia­nia się, co jesz­cze mu­sisz zro­bić, bez prze­glą­da­nia Fa­ce­bo­oka, bez re­ago­wa­nia na po­wia­do­mie­nia w smart­fo­nie, pi­łeś kawę, czu­jąc jej wy­bor­ny smak? Kie­dy ze sku­pie­niem słu­cha­łeś swo­je­go dziec­ka albo ser­decz­nie się śmia­łeś? Kie­dy za­chwy­cił cię wschód słoń­ca? Kie­dy za­sko­czy­ła cię kom­plet­na ci­sza i za­trzy­ma­łeś się w niej? Kie­dy ostat­nio za­py­ta­łeś sa­me­go sie­bie, bez cze­go nie wy­obra­żasz so­bie ży­cia?

DAR UWAŻ­NO­ŚCI

Zaw­sze kie­dy ob­ser­wu­ję swo­je dzie­ci, na nowo prze­ko­nu­ję się, że przy­cho­dzi­my na świat z wro­dzo­ną uważ­no­ścią. Z en­tu­zja­zmem, cie­ka­wo­ścią świa­ta i na­tu­ral­nym zdu­mie­niem zda­rze­nia­mi i zja­wi­ska­mi, któ­re wo­kół nas za­cho­dzą.

Su­chy pia­sek ucie­ka­ją­cy mię­dzy pal­ca­mi. Woda, w któ­rej wi­dać na­sze od­bi­cie, zni­ka­ją­ce przy naj­mniej­szym po­ru­sze­niu ta­fli. Sok wy­cie­ka­ją­cy z ja­go­dy ści­ska­nej pal­ca­mi. Od­gło­sy lasu o świ­cie. Za­pach pra­nia wie­sza­ne­go la­tem na świe­żym po­wie­trzu. A jed­nak po­wo­li, z dnia na dzień, wszyst­ko to prze­sta­je nas za­dzi­wiać. Zmia­ny pór roku są oczy­wi­ste, po­dob­nie jak ja­go­dy w lip­cu, a co­rocz­ny urlop nad mo­rzem sta­je się czymś zwy­kłym.

Dzie­ci nie po­tra­fią ro­bić kil­ku rze­czy na­raz. Sku­pie­nie na bu­do­wie wie­ży z kloc­ków albo ubie­ra­niu pierw­szej lal­ki jest sku­pie­niem kom­plet­nym. Trwa­łym. Nie­spiesz­nym. Nie­po­psu­tym po­rów­ny­wa­niem swo­jej pra­cy z wy­sił­ka­mi in­nych. Po­zba­wio­nym oce­ny.

Kie­dy dziec­ko po raz pierw­szy prze­kra­cza próg szko­ły, jego uważ­ność za­czy­na za­ni­kać. Nie ma tam na nią miej­sca. Gi­nie gdzieś wro­dzo­ny en­tu­zjazm, roz­my­wa się in­dy­wi­du­al­ność, a w ich miej­sce po­ja­wia­ją się sys­tem ze swo­imi ety­kie­ta­mi, ry­wa­li­za­cja i pę­dzą­cy gdzieś świat, w któ­rym nie ma prze­strze­ni na sku­pie­nie i by­cie (po)wol­nym. Za­czy­na­ją za­chwy­cać nowe rze­czy. Inni lu­dzie, a nie my sami. Miej­sca, w któ­rych nas nie ma. Do­bra, któ­rych pra­gnie­my.

PRO­GNO­ZY NA PRZY­SZŁOŚĆ

Żyje­my w świe­cie, któ­ry ofe­ru­je nam wie­le moż­li­wo­ści do wy­bo­ru, i do tego w za­wrot­nym tem­pie. Moje dzie­ci to pierw­sze po­ko­le­nie, któ­re nie zna świa­ta bez in­ter­ne­tu. Kie­dy się uro­dzi­ły, Go­ogle i Fa­ce­bo­ok ist­nia­ły już od daw­na. Nie wiem, ja­ki­mi będą do­ro­sły­mi. Nie wiem, jaki wpływ w per­spek­ty­wie kil­ku­na­stu lat wy­wrze na nich wszech­obec­na edu­ka­cja z kom­pu­te­ra i smart­fo­na. Już dziś mówi się o ge­ne­ra­cji, któ­rej wszyst­ko przy­cho­dzi za ła­two i za szyb­ko, któ­ra nie po­tra­fi na­wią­zy­wać głę­bo­kich re­la­cji. Któ­rej obce jest po­ję­cie kre­atyw­no­ści i któ­ra nie zna sta­nu bez­czyn­no­ści zwa­ne­go nudą. Przy­ja­ciół za­stę­pu­ją zna­jo­mi na Fa­ce­bo­oku albo gru­pa ry­wa­li­zu­ją­cych ze sobą w sie­ci gra­czy. Wzo­rów ide­al­ne­go sty­lu ży­cia do­star­cza In­sta­gram. Zdo­by­wa­nie wie­dzy za­stę­pu­je po­sia­da­nie wszech­wie­dzą­ce­go te­le­fo­nu.

Na szczę­ście moje dzie­ci są jesz­cze w ta­kim wie­ku, że słu­cha­ją opo­wie­ści o świe­cie i o war­to­ściach. Jesz­cze nie prze­gry­wam w ba­ta­lii ze świa­tem ze­wnętrz­nym, w któ­rym do­mi­nu­je kul­tu­ra cią­głe­go bra­ku. Roz­ma­wiam z nimi o tym, jak wie­le mamy, uczę po­ran­ne­go ście­le­nia łóż­ka i wpro­wa­dzam le­ni­we so­bo­ty, któ­re spę­dza­my bez żad­ne­go pla­nu. Mimo to wciąż czu­ję na ple­cach od­dech i siłę opi­nii ich ido­li, mło­dych youtu­be­rów.

UCIECZ­KI Z WIEL­KIE­GO MIA­STA

Miesz­kam w wiel­kim mie­ście. Na jego pół­noc­nych przed­mie­ściach. Kie­dy wpro­wa­dza­li­śmy się tu dzie­sięć lat temu, do po­ło­żo­ne­go nie­opo­dal przy­stan­ku do­jeż­dżał tyl­ko je­den au­to­bus. Było ci­cho. Z da­le­ka, wie­czo­ra­mi, do­bie­gał nas tyl­ko dys­kret­ny szum au­to­stra­dy. Po de­ka­dzie mamy w po­bli­żu sta­cję me­tra, tram­waj, któ­ry wjeż­dża w na­szą małą uli­cę, i wiel­kie cen­tra han­dlo­we za ro­giem. Urok przed­mie­ścia nie­mal znik­nął, czuć nie­spo­koj­ną za­chłan­ność mia­sta, ale cią­gle jesz­cze je­ste­śmy na obrze­żach tego szyb­kie­go świa­ta, któ­ry nie zna sło­wa „po­wo­li” i bez skru­pu­łów po­chła­nia wol­ne prze­strze­nie.

Za każ­dym ra­zem, kie­dy póź­ną wio­sną świat na­gle wy­bu­cha zie­le­nią, a tem­pe­ra­tu­ra wzra­sta, dzie­ci za­da­ją mi py­ta­nie, czy po­je­dzie­my nad rze­kę. Kie­dy w koń­cu tam do­cie­ra­my, ja mar­z­nę, a do wody nie wło­ży­ła­bym na­wet czub­ka pal­ca, wi­dzę jed­nak ich uśmiech­nię­te twa­rze, gdy dzie­siąt­ki razy wska­ku­ją do rze­ki i wy­cho­dzą na brzeg. W koń­cu zmę­czo­ne, z si­ny­mi usta­mi, ale szczęś­liwe, otu­la­ją się ręcz­ni­ka­mi.

Pa­trzę w ich ja­sne oczy, któ­re mru­żą, chro­niąc je przed słoń­cem, i wiem, że ży­cie to wła­śnie ta­kie chwi­le. Czu­ję ich esen­cjo­nal­ność. W prze­strze­ni, z ludź­mi, któ­rzy są dla mnie naj­waż­niej­si. Bez ha­ła­su i po­śpie­chu. Sku­pia­jąc się na prze­ży­wa­nej wła­śnie ra­do­ści. Nie po­trze­ba wte­dy dro­gich rze­czy, okre­ślo­ne­go od­cie­nia wody, od­po­wied­nie­go pia­sku i wi-fi. Zda­je się, że czas zwal­nia. Umysł sta­je się ja­sny, wol­ny.

PO­GOŃ ZA PO­WOL­NO­ŚCIĄ

Mam za sobą dłu­gą dro­gę po­wro­tu do sta­nu spo­ko­ju i od­rzu­ce­nia po­śpie­chu. Za­nim na nią tra­fi­łam, wy­cho­wy­wa­łam dwój­kę dzie­ci w wie­ku przed­szkol­no-szkol­nym, pra­co­wa­łam, pra­wie co­dzien­nie wy­ra­bia­jąc nad­go­dzi­ny, w week­en­dy uczy­łam się, zdo­by­wa­łam ko­lej­ne dy­plo­my i usi­ło­wa­łam ogar­nąć cha­os w domu i w so­bie, głę­bo­ko prze­ko­na­na, że tak wła­śnie wy­glą­da do­ro­słe, nor­mal­ne ży­cie. We wszyst­kie swo­je role bar­dzo chcia­łam an­ga­żo­wać się na sto pro­cent. Jeść wszyst­kie ciast­ka i cały czas je mieć.

Moje za­an­ga­żo­wa­nie z pew­no­ścią za­słu­gi­wa­ło na ty­tuł pra­cow­ni­ka roku, choć pra­ca wy­czer­py­wa­ła mnie emo­cjo­nal­nie, a kil­ka razy w ty­go­dniu zo­sta­wa­łam w biu­rze dłu­żej ze wzglę­du na nie­ustan­ne szko­le­nia i spo­tka­nia. I na­wet je­śli za nad­go­dzi­ny mo­głam wziąć wol­ne, to ze zdzi­wie­niem od­kry­wa­łam, że ze zmę­cze­nia po pro­stu nie mam ocho­ty na nic.

Dzi­siaj je­stem prze­ko­na­na, że wspa­nia­le brzmią­ce ha­sło work-life ba­lan­ce to pięk­na teo­ria, któ­ra nie wy­trzy­mu­je zde­rze­nia z rze­czy­wi­sto­ścią. Wy­mysł współ­cze­snej kul­tu­ry, ma­ją­cy jak naj­dłu­żej utrzy­mać nas w ilu­zji bez­kon­flik­to­we­go go­dze­nia ży­cia za­wo­do­we­go i ro­dzin­ne­go i za­chę­cić do bra­nia na sie­bie co­raz więk­szej licz­by obo­wiąz­ków. Nie­ste­ty, nie moż­na być świet­nym we wszyst­kim. Nie da się funk­cjo­no­wać bez­ko­li­zyj­nie i spraw­dzać się w każ­dej roli.

Ży­je­my co­raz szyb­ciej i pra­cu­je­my co­raz wię­cej, aby co­raz wię­cej po­sia­dać. Jesz­cze ni­g­dy nie było nam tak trud­no spro­stać kul­tu­ro­wym i spo­łecz­nym wy­ma­ga­niom, z któ­ry­mi co­dzien­nie mu­si­my się kon­fron­to­wać. Kil­ka lat temu, wra­ca­jąc w pe­wien upal­ny, lip­co­wy dzień z pra­cy, zda­łam so­bie spra­wę, że pod­da­jąc się temu tem­pu, ła­piąc każ­dą oka­zję i moż­li­wość, któ­rą mi się ofe­ru­je, po­gu­bi­łam gdzieś wszyst­ko to, co kie­dyś było moją siłą i in­te­gral­ną czę­ścią mnie: we­wnętrz­ny spo­kój, umie­jęt­ność cie­sze­nia się z dro­bia­zgów i wresz­cie sza­cu­nek do chwi­li, któ­ra wła­śnie trwa.

ŻY­CIO­WA LEK­CJA

Tam­te­go lata nie wy­je­cha­li­śmy ni­g­dzie. Pod­czas urlo­pu cho­dzi­łam z dzieć­mi nad rze­kę, jeź­dzi­li­śmy nad po­bli­skie je­zio­ro, po­po­łu­dnia­mi sprzą­ta­łam sza­fy, a wie­czo­ra­mi, po wie­lu la­tach, wró­ci­łam do czy­ta­nia o zen i uważ­no­ści.

„Nic nie od­cho­dzi, do­pó­ki nie na­uczy nas tego, co mamy zro­zu­mieć.

Pema Czie­dryn, Kie­dy ży­cie nas prze­ra­sta.Psy­cho­lo­gia bud­dyj­ska w ży­ciu co­dzien­nym

To mą­dre, choć trud­ne do za­sto­so­wa­nia w prak­ty­ce sło­wa. Tam­ten czas był jed­nym z naj­le­piej spę­dzo­nych urlo­pów w moim ży­ciu, był cza­sem świa­do­mym i wy­peł­nio­nym py­ta­nia­mi. Spę­dza­łam go w domu, le­ni­wie, bez po­śpie­chu. Za­czę­łam po­rząd­ko­wać nie tyl­ko prze­strzeń fi­zycz­ną, ale rów­nież tę we wła­snej gło­wie. Prze­my­śla­łam na nowo, co jest dla mnie istot­ne. Po wie­lu la­tach prze­rwy wró­ci­łam do pi­sa­nia. Po­zbie­ra­łam no­tat­ni­ki i kart­ki, na któ­rych za­pi­sy­wa­łam waż­ne z mo­jej per­spek­ty­wy roz­mo­wy z dzieć­mi, my­śli, po­je­dyn­cze sło­wa war­te za­pa­mię­ta­nia.

Od tam­tej pory, czy­li od kil­ku lat, uczę się na nowo ni­g­dzie nie spie­szyć. Za­my­kać drzwi przed tym, co nie­istot­ne, uczę się mó­wić „nie” i czer­pać z tego sa­tys­fak­cję. Pie­lę­gno­wać co­dzien­ność. Moja oso­bi­sta hi­sto­ria na­zna­czo­na jest świa­do­mo­ścią stra­ty i wiem, że ży­cie na­praw­dę może ra­dy­kal­nie się zmie­nić w cią­gu jed­ne­go dnia. Dla­te­go co­dzien­nie szu­kam mi­łych dro­bia­zgów i do­brych my­śli.

Nie przy­wią­zu­ję się do rze­czy. Co­raz mniej ku­pu­ję. Od kil­ku lat w każ­dą po­dróż za­bie­ram tę samą małą tor­bę. Nie je­stem pęp­kiem świa­ta, nie kon­cen­tru­ję się już na tym, co inni o mnie my­ślą. Mniej mó­wię, wię­cej słu­cham. Wolę ci­szę niż tęt­nią­ce ży­ciem mia­sto. Za­uwa­żam, jak wie­le jest po­wo­dów do wdzięcz­no­ści.

KSIĄŻ­KA O PROST­SZYM ŻY­CIU

Tam­te­go lata czu­łam we­wnętrz­ną po­trze­bę wy­sprzą­ta­nia prze­strze­ni wo­kół sie­bie i w ten spo­sób od­kry­łam mi­ni­ma­lizm. Ale obok sprzą­ta­nia szaf i pa­ko­wa­nia wor­ków z nie­uży­wa­ny­mi ubra­nia­mi i daw­no prze­czy­ta­ny­mi książ­ka­mi po­ja­wi­ła się też po­trze­ba zro­bie­nia po­rząd­ków w gło­wie i za­da­nia so­bie naj­waż­niej­sze­go py­ta­nia: kim je­stem i co sta­no­wi dla mnie war­tość? W ten spo­sób, zu­peł­nie in­tu­icyj­nie i jesz­cze o tym nie wie­dząc, we­szłam na dro­gę esen­cja­li­zmu.

Dwa lata póź­niej przy­pad­kiem tra­fi­łam na wy­da­nie ma­ga­zy­nu „Kin­folk” (kwar­tal­nik pro­pa­gu­ją­cy ideę slow life) w ca­ło­ści po­świę­co­ne esen­cja­li­zmo­wi. Oka­za­ło się, że to, co prak­ty­ku­ję od ja­kie­goś cza­su, to wła­śnie esen­cja­lizm. W 2015 roku po­ja­wi­ło się też na pol­skim ryn­ku wy­da­nie be­st­sel­le­ro­we­go Esen­cja­li­sty Gre­ga McKe­ow­na − książ­ki opi­su­ją­cej przede wszyst­kim esen­cja­lizm w za­rzą­dza­niu, ale do­brze przy­bli­ża­ją­cej głów­ne idee tej fi­lo­zo­fii w co­dzien­nym ży­ciu.

O czym jest za­tem książ­ka, któ­rą trzy­masz w dło­niach? Choć po­zo­sta­ję ostroż­na wo­bec „-izmów” i za­my­ka­nia się w de­fi­ni­cjach (bli­żej mi do prze­strze­ni i otwar­to­ści po­jęć), jest to opo­wieść o uważ­nej co­dzien­no­ści w du­chu esen­cja­li­zmu. O wal­ce o we­wnętrz­ną wol­ność od kon­su­menc­kie­go sys­te­mu i nad­mia­ru. O przy­stan­kach na przy­jem­no­ści i sta­now­czym mó­wie­niu „nie” rze­czom i moż­li­wo­ściom, któ­re za­bie­ra­ją nam waż­ne dla nas te­raź­niej­szość i czas.

„Bądź za­wsze po­cząt­ku­ją­cym, ni­g­dy nie mów, że wiesz.

Shun­ryu Su­zu­ki, Umysł zen, umysł po­cząt­ku­ją­ce­go

Idąc za radą wiel­kie­go na­uczy­cie­la zen, nie mam od­wa­gi na­zy­wać sie­bie esen­cja­list­ką. Uczę się tej uważ­nej prak­ty­ki co­dzien­nie. Co­dzien­nie wiem o tym tro­chę wię­cej, ale i tak ko­lej­ny dzień wciąż po­tra­fi mnie za­sko­czyć. Nie jest to ła­twe. We współ­cze­snym świe­cie ła­two się po­gu­bić. Chcąc na­praw­dę po­zo­stać wier­nym so­bie i swo­im war­to­ściom, trze­ba cały czas za­cho­wy­wać dys­cy­pli­nę.

Wy­pa­da dziś prze­cież być otwar­tym na wszyst­ko, krzy­czeć ra­do­śnie „Tak!” i zmie­niać się, by zo­stać naj­lep­szą wer­sją sie­bie. Mnie też cią­gle zda­rza­ją się dni, kie­dy ży­cie mnie prze­ra­sta, w lu­strze wi­dzę tyl­ko wady i cień wro­dzo­nej me­lan­cho­lii. Ale kie­dy wie­czo­rem sły­szę rów­ne od­de­chy mo­ich dzie­ci, mam z kim po­tem po­roz­ma­wiać w ci­szy usy­pia­ją­ce­go mia­sta, to wiem, co jest waż­ne i o co mam dbać. Dni, w któ­rych się nie spie­szę, jest co­raz wię­cej i cie­szy mnie zwy­kłe wtor­ko­we po­po­łu­dnie ze swo­im nie­spek­ta­ku­lar­nym uro­kiem. To książ­ka o pro­stym, uważ­nym ży­ciu w wiel­kim mie­ście. O po­wra­ca­ją­cej re­flek­sji, co jest dla nas waż­ne. O ży­ciu po swo­je­mu, na wła­snych za­sa­dach.

Ży­cie jest pro­ste. Jest chwi­lą, któ­ra wła­śnie trwa. Naj­cen­niej­szą.

„− Jack na­rze­ka, że kie­dy je się po­ziom­ki peł­ną garś­cią, nie sma­ku­ją już tak do­brze, jak spo­ży­wa­ne jed­na po dru­giej.

– Zga­dzam się z tobą, synu. Ja też na to wpa­dłem. To jed­na ze wspa­nia­łych ta­jem­nic ży­cia.

Walt Whit­man, Opo­wie­ści z Mo­ulin de Bru­it

POD­STA­WO­WE IDEE

ESEN­CJA­LI­ZMU

ZA­ŁO­ŻE­NIA ESEN­CJA­LI­ZMU

Pro­ste ży­cie, prak­ty­ka uważ­no­ści, brak po­śpie­chu, sztu­ka umia­ru, slow life czy wresz­cie zrów­no­wa­żo­ny mi­ni­ma­lizm. Wszyst­kie te sfor­mu­ło­wa­nia do­brze od­da­ją du­cha esen­cja­li­zmu, któ­ry jest ni­czym in­nym, jak nową na­zwą zna­nej od daw­na fi­lo­zo­fii, być może sto­so­wa­ną przez wie­lu z nas od lat. Za­pew­ne, po­dob­nie jak ja, nie­świa­do­mie bro­niąc się przed dyk­ta­tu­rą nad­mia­ru i przed zbyt szyb­kim tem­pem ży­cia.

W esen­cja­li­zmie nie cho­dzi o zmniej­sza­nie bu­dże­tu, kon­tem­pla­cję w ci­szy ani o ra­dy­kal­ne po­zby­wa­nie się ulu­bio­nych rze­czy. To styl ży­cia sku­pia­ją­cy się na war­to­ściach i usu­wa­niu tego, co zaj­mu­je nam prze­strzeń do co­dzien­ne­go prze­ży­wa­nia ży­cia albo od tych war­to­ści od­cią­ga.

Cho­dzi o zro­bie­nie miej­sca albo ra­czej po­now­ne od­kry­cie na­szych po­trzeb, przy­sło­nię­tych nad­mia­rem ku­po­wa­nych rze­czy i li­stą za­dań do wy­ko­na­nia. Esen­cja­lizm jest co­dzien­ną prak­ty­ką ra­do­ści ży­cia. To fi­lo­zo­fia wy­łu­ski­wa­nia tego, co dla nas waż­ne, i usu­wa­nia tego, co nie po­zwa­la się w peł­ni sku­pić na isto­cie ży­cia. To zdy­scy­pli­no­wa­na sztu­ka re­duk­cji. Esen­cja­lizm w swej idei eli­mi­na­cji nie­po­trzeb­ne­go uczy sku­tecz­ne­go mó­wie­nia „nie” wszyst­kie­mu, co nas roz­pra­sza i za­bie­ra nam czas.

ESEN­CJA­LIZM VER­SUS MI­NI­MA­LIZM

Esen­cja­lizm jest bar­dzo bli­ski za­ło­że­niom mi­ni­ma­li­zmu. Ale je­śli ten dru­gi zaj­mu­je się re­duk­cją po­sia­da­nych przez nas rze­czy, to esen­cja­lizm wcho­dzi na po­ziom war­to­ści i we­wnętrz­nych po­trzeb. Mi­ni­ma­lizm dys­kret­nie to­wa­rzy­szy mi od kil­ku lat. Z po­wo­dów świa­to­po­glą­do­wych (nie jest mi obo­jęt­na kon­dy­cja na­szej pla­ne­ty), czy­sto prak­tycz­nych (kto ma dużo w sza­fach i małe dzie­ci, ten ma w domu dużo pra­cy) i z po­wo­du róż­nych do­świad­czeń ży­cio­wych kil­ka lat temu po­ja­wi­ła się w mo­jej gło­wie głęb­sza re­flek­sja na te­mat po­sia­da­nia.

Z nie­przy­tom­nej z za­chwy­tu by­wal­czy­ni pchlich tar­gów sta­łam się uważ­ną ko­ne­ser­ką użyt­ko­wych sta­ro­ci. Po­rzu­ci­łam za­ku­py w ulu­bio­nej sie­ciów­ce, któ­rej dłu­gi czas by­łam od­da­ną fan­ką. Oczy­ści­łam sza­fy i szu­fla­dy, zna­la­złam róż­ni­ce mię­dzy po­trze­ba­mi a za­chcian­ka­mi, i to te niu­an­se są dziś dla mnie głów­nym kry­te­rium pod­czas za­ku­pów. Wes­tchnę­łam nad szpil­ka­mi, któ­re mia­łam na so­bie raz, bo od lat prze­gry­wa­ły z tramp­ka­mi i ka­lo­sza­mi. Naj­dłu­żej roz­sta­wa­łam się z książ­ka­mi, ale w koń­cu się po­zby­łam spo­rej ich czę­ści.

Mi­ni­ma­li­stycz­ne na­wy­ki to­wa­rzy­szą mi co­dzien­nie. Cie­szy mnie brak przy­mu­su ku­po­wa­nia no­wych rze­czy i nie­ule­ga­nie tren­dom. Wo­bec fak­tu, że mogę każ­de­go ran­ka na­pić się cie­płej kawy i mam komu zro­bić śnia­da­nie, nie są aż tak istot­ne nowe for­my i ko­lo­ry mod­ne tej wio­sny, po­mi­ja­jąc już fakt, że jest to aku­rat żół­ty, w któ­rym zu­peł­nie sie­bie nie wi­dzę. Ga­le­rie han­dlo­we od­wie­dzam wte­dy, kie­dy na­praw­dę mu­szę, wy­bie­ram skle­py na przed­mie­ściach albo ro­bię za­ku­py przez in­ter­net, żeby unik­nąć tłu­mów.

Świa­do­mość, że ktoś na mnie cze­ka i je­stem dla nie­go waż­na, sku­tecz­nie le­czy mnie też z po­ja­wia­ją­ce­go się cza­sem żalu, że w tym mo­men­cie nie stać mnie na coś, o czym ma­rzę. Spo­glą­da­nie za sie­bie i uświa­da­mia­nie so­bie, że jed­nak cią­gle, ma­ły­mi kro­ka­mi, uda­je mi się coś osią­gać, zwal­nia­ją zaś z pod­pa­try­wa­nia wiel­kich suk­ce­sów in­nych.

Ha­sło „mniej zna­czy wię­cej” jest dla mnie waż­ne i mam do mi­ni­ma­li­zmu sto­su­nek bar­dzo ser­decz­ny, bo zmie­nia wie­le w moim po­dej­ściu do ma­te­rii. Do­ce­niam i pie­lę­gnu­ję wol­ność od sys­te­mu i kul­tu­ry nad­mia­ru, te dwa wy­jąt­ko­we dary mi­ni­ma­li­stycz­nej prak­ty­ki.

FI­LO­ZO­FIA UMIA­RU I CO­DZIEN­NEJ RA­DO­ŚCI

Zaw­sze jed­nak in­tu­icyj­nie bli­żej było mi do fi­lo­zo­fii spod zna­ku umia­ru i pro­sto­ty niż (w przy­pad­kach skraj­nych) do ab­so­lut­nej re­duk­cji rze­czy. Mam dy­stans wo­bec skraj­no­ści, a ta­ki­mi są i roz­dę­ty kon­sump­cjo­nizm, i re­du­ko­wa­nie przed­mio­tów w domu do stu rze­czy. Jed­no i dru­gie to nad­mier­na ule­głość pew­nej idei.

W ży­ciu pod­świa­do­mie szu­kam rów­no­wa­gi, w któ­rej jest miej­sce na przy­jem­ność z użyt­ko­wa­nia rze­czy. Lu­bię wy­słu­żo­ne fi­li­żan­ki i małe ły­żecz­ki ze sta­re­go sre­bra. Mój oj­ciec za­wsze skle­jał roz­bi­tą por­ce­la­nę, pęk­nię­te ram­ki na zdję­cia. Lu­bię tak jak on po­chy­lać się nad nimi i da­wać jesz­cze jed­no ży­cie nad­gry­zio­nym zę­bem cza­su ta­le­rzy­kom i za­mknię­tym w fo­to­gra­fiach czu­łym wspo­mnie­niom.

Nie mogę też się oprzeć po­ku­sie, gdy je­stem w pew­nym bry­tyj­skim skle­pie i trzy­mam w rę­kach ko­lej­ną por­ce­la­no­wą mi­secz­kę. Nie trak­tu­ję za­ku­pów jako for­my od­stre­so­wa­nia, ale je­śli już na nich je­stem, po­świę­cam dużo cza­su na wy­bór tego, co chcę ku­pić.

Lu­bię pro­stą ra­dość pły­ną­cą z po­dzi­wia­nia ota­cza­ją­cych mnie ład­nych rze­czy. Nie jest mi obo­jęt­ne, na czym jem. Lu­bię biel ob­ru­sów. Nie trzy­mam cen­nych rze­czy na wy­jąt­ko­we oka­zje. Każ­da chwi­la spę­dzo­na z bli­ski­mi za­słu­gu­je na małą ce­le­bra­cję przy sto­le.

Bli­żej mi do co­dzien­nej, ra­do­snej du­cho­wo­ści niż asce­tycz­nej prze­strze­ni wy­peł­nio­nej nowo ku­pio­ny­mi me­bla­mi. Zresz­tą mi­ni­ma­lizm, fi­lo­zo­fia w za­ło­że­niu prze­cież szla­chet­na, sku­pio­na na re­duk­cji nad­mia­ru, sam wpadł we wła­sną pu­łap­kę, sta­jąc się mod­nym tren­dem, co spo­wo­do­wa­ło wy­syp skle­pów ofe­ru­ją­cych wszyst­ko, co mi­ni­ma­li­stycz­ne.

Mi­ni­ma­lizm kon­cen­tru­je się na tym, cze­go mamy zbyt wie­le, a co nie jest istot­ne, i pro­po­nu­je usu­wa­nie tego. Mnie bli­żej jest do sku­pia­nia się na tym, co dla mnie waż­ne, nie chcę po­świę­cać cza­su rze­czom i sy­tu­acjom po­zo­ru­ją­cym war­to­ści.

„My­ślę, że wszyst­ko w ży­ciu jest sztu­ką. To, co ro­bisz. Jak się ubie­rasz. Spo­sób, w jaki ko­goś ko­chasz i mó­wisz. Twój uśmiech i two­ja oso­bo­wość. To, w co wie­rzysz. I wszyst­kie two­je ma­rze­nia. Spo­sób, w jaki pi­jesz her­ba­tę. De­ko­ru­jesz miesz­ka­nie. Albo urzą­dzasz przy­ję­cie. Two­ja li­sta za­ku­pów. Je­dze­nie, któ­re przy­rzą­dzasz. Twój cha­rak­ter pi­sma. To, jak się czu­jesz... Ży­cie jest sztu­ką.

He­le­na Boh­nam Car­ter

KON­CEN­TRA­CJA NA WAR­TO­ŚCIACH

Taką per­spek­ty­wę roz­ta­cza przed nami esen­cja­lizm, któ­ry moż­na by uznać za uak­tu­al­nio­ną wer­sję mi­ni­ma­li­zmu. Za­miast po­zby­wać się tego, co mamy w nad­mia­rze, trze­ba naj­pierw od­na­leźć to, co dla nas naj­waż­niej­sze, i na tym się kon­cen­tro­wać. Esen­cja­lizm prze­su­wa punkt cięż­ko­ści z rze­czy, któ­ry­mi się ota­cza­my, na war­to­ści. To one sta­no­wią isto­tę do­bre­go, świa­do­me­go ży­cia. Ktoś, kto po­dą­ża za wska­zów­ka­mi tej fi­lo­zo­fii, co­dzien­nie za­da­je so­bie py­ta­nia: co jest dla mnie waż­ne? Czy je­stem bli­sko tego, co jest dla mnie istot­ne? Czy dbam o to i po­świę­cam temu czas?

Kil­ka lat temu usły­sza­łam zda­nie, któ­re zmie­ni­ło moje po­dej­ście do sie­bie i wła­snych sta­rań: „Je­śli ty nie po­dej­miesz de­cy­zji za sie­bie, ktoś bę­dzie je po­dej­mo­wał za cie­bie”. Po­dob­nie trak­tu­je spra­wę esen­cja­lizm − to od­wa­ga do­ko­ny­wa­nia wła­snych wy­bo­rów, któ­re sta­no­wią o ja­ko­ści na­sze­go ży­cia. Je­śli nie po­tra­fisz usta­lić swo­ich prio­ry­te­tów, inni usta­lą je za cie­bie. Je­śli nie po­tra­fisz wy­brać, a naj­praw­do­po­dob­niej czę­sto się gu­bisz, po­nie­waż moż­li­wo­ści wy­bo­ru jest tak wie­le, zro­bią to za cie­bie inni.

Esen­cja­lizm to od­wa­ga mó­wie­nia „nie”. Jest w tym sza­cu­nek do sa­me­go sie­bie. Dba­łość o spra­wy waż­ne z na­sze­go punk­tu wi­dze­nia. Z taką per­spek­ty­wą ła­twiej po­dej­mo­wać do­bre dla nas de­cy­zje. I w tym wi­dać róż­ni­cę w po­rów­na­niu z mi­ni­ma­li­zmem – punk­tem cięż­ko­ści je­ste­śmy my, do­cie­ra­nie do sie­bie, a nie tyl­ko re­duk­cja przed­mio­tów, któ­re nas ota­cza­ją.

W esen­cja­li­zmie nie ma miej­sca na za­da­nio­wość. McKe­own w wy­wia­dzie we wspo­mnia­nym ma­ga­zy­nie „Kin­folk”1 za­uwa­ża, że sło­wo „prio­ry­tet” przez całe wie­ki funk­cjo­no­wa­ło w ję­zy­ku an­giel­skim tyl­ko w licz­bie po­je­dyn­czej, do­pie­ro oko­ło roku 1900 za­czę­ło się po­ja­wiać w licz­bie mno­giej. Ta drob­na, ale jak­że istot­na zmia­na ję­zy­ko­wa sta­ła się dla au­to­ra jed­nym z im­pul­sów do na­my­słu nad kon­dy­cją współ­cze­sne­go czło­wie­ka i na­pi­sa­nia swo­jej książ­ki.

1 „Kin­folk” 2015, nr 16, s. 100.

Na­wet ję­zyk do­stra­ja się do po­trzeb cza­sów, w któ­rych jest uży­wa­ny. Mno­gość za­kła­da wy­daj­ność, ale czy na pew­no ja­kość? Czy moż­na mieć wie­le prio­ry­te­tów i jed­no­cze­śnie dbać o ja­kość ży­cia?

CO­DZIEN­NA DYS­CY­PLI­NA

Esen­cja­lizm nie jest pro­stą re­cep­tą na dłu­gie, szczę­śli­we ży­cie, po­nie­waż los pi­sze swo­je sce­na­riu­sze, któ­re nie za­wsze są ra­do­sne. Smut­ki i tro­ski nie będą nas omi­jać tyl­ko dla­te­go, że bę­dzie­my się sta­rać żyć uważ­nie i na prze­kór wszyst­kie­mu nie bę­dzie­my się spie­szyć.

Co­dzien­ne kło­po­ty to jed­nak nie po­wód do nie­ustan­ne­go za­mar­twia­nia się, wszyst­ko jest tym­cza­so­we, przy­cho­dzi i od­cho­dzi. Moż­na na­uczyć się ak­cep­ta­cji i spo­ko­ju, by, mimo wszyst­ko, czę­ściej się cie­szyć, niż mar­twić. Nasz smu­tek albo gniew ni­cze­go nie zmie­nią, za to spo­kój du­cha może zmie­nić wie­le. Moż­na się też na­uczyć co­dzien­nej dys­cy­pli­ny, któ­ra po­ma­ga w osią­ga­niu ce­lów, na­wet je­śli nie są one wiel­kie i da­le­ko­sięż­ne.

Ży­cie zgod­nie z ide­ami esen­cja­li­zmu to od­waż­na de­cy­zja. Re­zy­gna­cja z wie­lu za­dań, z nie­koń­czą­cej się licz­by moż­li­wo­ści, sku­pie­nie na mó­wie­niu „nie”, za­miast bez­re­flek­syj­ne­go „tak”, na­uka uważ­no­ści, od­por­ność na nad­miar. Wbrew po­zo­rom nie jest to spo­sób na le­ni­we ży­cie, choć jest w nim dużo prze­strze­ni na do­lce far nien­te, za­ba­wę i na nowo od­kry­wa­ną… nudę. Esen­cja­lizm an­ga­żu­je nas i moc­no dys­cy­pli­nu­je, żeby ro­bić mniej, ale le­piej i sku­tecz­niej.

W pew­nym mo­men­cie za­miast mi­ni­ma­li­stycz­ne­go py­ta­nia o to, cze­go mogę się po­zbyć, po­ja­wi się więc esen­cjo­nal­ne: bez cze­go nie mogę żyć?

Esen­cja­lizm to nie re­stryk­cyj­ne dzia­ła­nie i jed­no­ra­zo­wa de­cy­zja, któ­ra na­tych­miast zmie­ni na­sze ży­cie. To co­dzien­na pra­ca nad zmia­ną na­wy­ków. To stan umy­słu i styl ży­cia po­le­ga­ją­cy na uważ­nym za­glą­da­niu w głąb sie­bie i re­zy­gna­cji z tego, co nas roz­pra­sza. Esen­cja­lizm pod­kre­śla war­tość sku­pie­nia i de­cy­do­wa­nia o tym, co jest waż­ne, oraz po­zby­wa­nia się wszyst­kie­go, co po­chła­nia nasz czas.

Je­śli mi­ni­ma­lizm za­chę­ca do po­sia­da­nia mniej­szej licz­by rze­czy, esen­cja­lizm na­ma­wia, aby­śmy dzię­ki po­by­ciu się tego, co zbęd­ne, od­kry­wa­li to, co spra­wia nam praw­dzi­wą ra­dość.

„Ży­je­my dłu­żej, ale mniej do­kład­nie i krót­szy­mi zda­nia­mi.

Po­dró­żu­je­my szyb­ciej, czę­ściej, da­lej, choć za­miast wspo­mnień przy­wo­zi­my slaj­dy.

Wi­sła­wa Szym­bor­ska, Nie­czy­ta­nie

PO­TRÓJ­NA ZA­SA­DA ESEN­CJA­LI­ZMU

Esen­cja­lizm uczy ży­cia bez po­śpie­chu − jed­ne­go z więk­szych luk­su­sów na­szych cza­sów. „Nie mam cza­su” i „Spie­szę się” to jed­ne z naj­czę­ściej sły­sza­nych i wy­po­wia­da­nych przez nas ko­mu­ni­ka­tów. Czę­sto nie zda­je­my so­bie spra­wy, że nie da się od­po­wie­dzial­nie po­dej­mo­wać de­cy­zji, bę­dąc w nie­ustan­nym bie­gu, z nie­koń­czą­cą się licz­bą moż­li­wo­ści.

Nie zda­rzy­ło mi się ni­g­dy, że­bym, dzia­ła­jąc pod pre­sją cza­su, pod­ję­ła słusz­ną de­cy­zję. Każ­de na szyb­ko ku­pio­ne buty, fo­tel czy kurs on­li­ne przy­no­si­ły roz­cza­ro­wa­nie. Pod pre­sją cza­su je­ste­śmy też w sta­nie wy­dać wię­cej, bo wte­dy pod­świa­do­mie wy­żej oce­nia­my pro­duk­ty. Do­sko­na­le wie­dzą o tym sprze­daw­cy. Je­śli o ofer­cie czy­ta­my, że jest li­mi­to­wa­na i koń­czy się za dwie go­dzi­ny, pro­po­zy­cja wy­da­je nam się bar­dziej atrak­cyj­na, a szyb­sze ude­rze­nia ser­ca po­ma­ga­ją w pod­ję­ciu de­cy­zji o na­tych­mia­sto­wym za­ku­pie. W stre­sie, wśród nie­skoń­czo­nej licz­by pro­duk­tów, tra­ci­my pew­ność sie­bie i prze­ko­na­nie, że na­praw­dę wie­my, co jest nam nie­zbęd­ne.

„Przy­ro­da się nie spie­szy, a jed­nak za wszyst­kim na­dą­ża.

La­ozi

Dzie­ci brak po­śpie­chu mają w na­tu­rze. Na nowo uczę się tego od nich. Uczę też sie­bie i swo­je po­cie­chy czę­ste­go za­da­wa­nia so­bie py­ta­nia, czy coś, co wła­śnie trzy­ma­my w ręku i bar­dzo chce­my mieć, jest nam na­praw­dę po­trzeb­ne. Czy wzię­cie udzia­łu w spo­tka­niu, na któ­re do­sta­łam za­pro­sze­nie, jest war­te mo­je­go cza­su? Czy dzię­ki nie­mu moje ży­cie wzbo­ga­ci się o coś cen­ne­go? I − wbrew po­zo­rom − nie są to py­ta­nia ego­istycz­ne. Nie cho­dzi o za­spo­ko­je­nie ego, ale o ja­kość na­sze­go ży­cia. O sta­ran­ną se­lek­cję i dba­nie o war­to­ści w kul­tu­rze po­wszech­nej zgo­dyna wszyst­ko, co się wo­kół nas po­ja­wia.

.

.

.

...(fragment)...

Całość dostępna w wersji pełnej.

SPIS TRE­ŚCI

Wstęp

Pod­sta­wo­we idee esen­cja­li­zmu

Świat

Przes­trzeń

Umysł

Re­la­cje

Du­sza

Co­dzien­ność ezen­cjo­nal­na

Za­koń­cze­nie