Propozycja szefa - I.M. Darkss - ebook

Propozycja szefa ebook

I.M. Darkss

4,3

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Jacob Parker ma to, czego inni zazwyczaj tylko pragną: pieniądze, władzę i kobiety. Uważa, że świat istnieje wyłącznie po to, by spełniać wszystkie jego kaprysy. Podobnie sądzi większość ludzi, którzy choć raz mieli okazję go spotkać. Trudno więc wyobrazić sobie jego zaskoczenie, kiedy na pokładzie jachtu spotyka pewną rudowłosą kobietę. Jest radosna, nieprzewidywalna i groźniejsza od tajfunu. To bez wątpienia najbardziej niezrównoważona istota, z jaką Jacob kiedykolwiek miał do czynienia. Co prawda również najpiękniejsza, ale przecież nie będzie uganiał się za taką wariatką.

Chyba żeby jednak…

Propozycja szefa.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 266

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (561 ocen)
333
129
63
28
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BasiaG4

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemna, szybko się czyta, bez zbędnych dramatów. Polecam
40
arletatatarek

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam 🥰 Uśmiech nie schodził mi z twarzy podczas czytania 😅 Oczywiście było kilka łez wzruszeń 🥹 Ogólnie polecam przeczytać i uwierzcie nie pożałujecie ❣️
40
Izuczek

Z braku laku…

Czytając miałam wrażenie, że ktoś niedodrukował po parę stron między rozdziałami. Miałam wrażenie, że występują różne przeskoki w sytuacjach między bohaterami i nie wiedzialam jak to czasowo rozmieścić. Opis od wydawcy jest mało spójny z tym co można przeczytać w książce, zastanawia mnie co takiego było szalonego w głównej bohaterce bo doszukać się tego nie mogłam. Gdyby nie ostatni rozdział to pewnie dałabym 1 gwiazdkę.
41
KietlinskaZ

Nie polecam

Nudna, rozwlekła, nielogiczna ! Strata czasu.
20
kdraszcz

Całkiem niezła

Jakaś taka nijaka. Niby historia fajna, lekka i przyjemna, ale jakoś tak wątki niedokończone albo niedopracowane... Nic specjalnego, typowa ksiazka dla zabicia czasu
20

Popularność




Projekt okładki: Justyna Knapik

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska

Zdjęcia na okładce:

© Unsplash

© Pixabay

© Pexels

Ilustracje wewnątrz:

© Majivecka/Dreamstime.com

© rraya/Shutterstock

© I.M. Darkss

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

ISBN 978-83-287-3040-3

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

ROZDZIAŁ 1

Milioner porzucony przed ołtarzem?

Patrzę nienawistnym wzrokiem na pierwszą stronę jednej z gazet, którą przed momentem zostawił tu jakiś starszy mężczyzna. Część mnie chce się roześmiać. Śmiać i śmiać.

A druga ma ochotę rzucić to piśmidło na pożarcie rekinom.

Zaciskam powieki, a mój umysł zalewa fala gorzkich wspomnień…

– Wiesz, że on nie da ci tego, co ja. – Dobiega mnie nieznajomy męski głos. – Powiedz to.

Co jest, do cholery?

Wspinam się po schodach i kieruję w stronę sypialni, a przytłumione dotąd głosy teraz przybierają na sile.

– Przecież wiesz, dlaczego z nim jestem – odpowiada Jasemine. – I dlaczego to ciebie zwabiam do łóżka podczas jego wyjazdów. – Zamieram w bezruchu, kiedy za drzwiami rozlega się jej śmiech. – Bo uwielbiam jego pieniądze i twojego fiuta.

Moje pieniądze i jego fiuta?

Czuję się mniej więcej tak, jak gdyby w moją pierś rąbnął piorun. Jednak ból szybko zmienia się w gniew. Czystą, niczym niezmąconą wściekłość.

Robię kolejny bezszelestny krok i uchylam drzwi, żeby zajrzeć do pokoju.

– Taka z ciebie zepsuta dziewczynka – mruczy ten sukinsyn, przesuwając palcem po nagim ciele mojej narzeczonej.

Byłej narzeczonej.

Widzę to wszystko. Ich porozrzucane w sypialni ubrania. Seksowną bieliznę, którą kupiła podobno dla mnie. Zakłada ją, gdy czeka na mnie z utęsknieniem tak kurewsko wielkim, że aż musi rozłożyć nogi przed kimś innym.

Widzę ją w zmiętej pościeli, roześmianą i tak samo kokieteryjną, jak wtedy, kiedy dotyka mnie.

Kiedy powtarza, że mnie kocha.

Jasemine pochyla się nad tym dupkiem i całuje go w usta, a później przytula twarz do poduszki.

– I wystarczająco mądra, żeby bawić się z Jacobem od miesięcy – dodaje, przetaczając się na swojego kochanka. Dosiada go i odrzuca blond włosy na obnażone plecy. – Czasami zastanawiam się, co by było, gdyby kiedyś nas nakrył. Jestem pewna, że zdołałabym przekonać go, że to był tylko bardzo głupi błąd, a on jest miłością mojego życia.

Obraz przed moimi oczami zalewa czerwień. Na języku mam posmak furii.

Nie jestem pewien, czy bardziej chcę wpaść tam i ich zabić, czy porzygać się na ich widok.

– W takim razie spróbuj mnie o tym przekonać właśnie teraz…

Ty pieprzona, zdradziecka suko.

– Za rok powtórzymy tę sesję. A później za dwa, trzy i cztery lata. Zrobimy z tego tradycję. – Czyjś głos sprowadza mnie na ziemię. Świeżo upieczona panna młoda lawiruje po pokładzie, a masa z jej nadgryzionego eklerka skapuje na marynarkę jej męża. Dziewczyna z aparatem pstryka im zdjęcie w idealnym momencie.

Niezła fotografia, ciekawe, czy rozbawi ich, kiedy już będą po rozwodzie.

Pan młody zanosi się śmiechem na widok swojego ubrudzonego garnituru i cmoka żonę w nos.

– Brawo, kochanie – mruczy. – Tę plamę też będziemy odtwarzać co roku?

Fotografka wiruje wokół zakochanej pary co najmniej tak nabuzowana pozytywną energią, że można by pomyśleć, że to ona wzięła ten ślub.

Uśmiecham się bez krztyny wesołości.

Jasne. Na początku wszystko jawi się w kolorowych barwach. Plany na przyszłość, radość z każdego spotkania, cały świat usłany pierdolonym konfetti z serduszek, aż do momentu, w którym zastajesz swoją dziewczynę z innym.

Bum i witamy brutalną rzeczywistość.

– Jesteście piękną parą – świergocze kobieta z aparatem.

Fakt, są. Na razie, ale nie daję im więcej niż pięć lat.

– Jeśli jakimś cudem nie odnosi się wrażenia, że moja żona w tej sukni wygląda jak biała rozdymka tygrysia – żartuje sobie mąż, pociągając za falbanę przy sukni ślubnej swojej ukochanej.

Ukochanej?

Śmiech łaskocze mnie w gardło, kiedy odrywam od nich wzrok i przenoszę go na fale morskie.

Z jakiegoś absurdalnego powodu nie mogę na nich patrzeć. Napawa mnie to… wstrętem.

Mam ochotę podejść do tego biednego, niewiedzącego, co go czeka, gościa i dać mu w mordę. Tak po prostu, dla jego dobra. Żeby ocknął się już teraz.

Bo im dłużej będzie trwał w tej iluzji, tym boleśniej się to dla niego skończy.

– Jesteś okropny. – Żona odpycha męża, ale ten zaraz przyciąga ją do siebie i całuje tak namiętnie, że aż wywołuje wiwaty zebranych na pokładzie pasażerów.

Wszyscy wydają się zachwyceni.

A mnie wydaje się, że utknąłem w piekle, ku uciesze diabła, który robi sobie ze mnie jaja. Po co w ogóle właziłem na ten durny jacht? Klient, z którym miałem omawiać szczegóły przyszłego kontraktu, i tak się spóźnił, a ja sterczę tu jak kretyn, gapiąc się na zakochaną parę.

– Odrobinę bliżej – poleca fotografka. – Wspaniale. Widać, że bardzo się kochacie. Wróżę wam szczęśliwą przyszłość.

– A jaki procent twoich wróżb jest trafiony? – odzywam się, nie mogąc dłużej znieść tej farsy.

Kobieta z aparatem odwraca się ku mnie.

– Słucham? – Marszczy brwi.

Krzyżuję ramiona na piersi i robię krok w jej stronę.

– Skoro reklamujesz się jako wyrocznia, powinnaś zdradzić, jak celne są twoje przepowiednie – mówię. – Bo moim zdaniem, za którym stoją realia i doświadczenie, a nie jakiś szósty zmysł, oni rozwiodą się za jakieś pięć lat, bo on przeleci sąsiadkę, a ona wda się w romans z kolegą z pracy. Chcesz obstawiać, kto zdradzi pierwszy?

Dziewczyna z aparatem zakłada za ucho kosmyk swoich włosów w kolorze ognia.

– O co ci chodzi? – pyta.

Po prostu lubię być kutasem.

– O nic, życzę wam szczęścia, poważnie. – Zerkam na przytulone małżeństwo. – Tylko że szczęście nie trwa długo.

Kobieta w sukni ślubnej, w której naprawdę wygląda jak ta nadęta ryba z kolcami, szepcze coś mężowi na ucho, a ten kiwa głową.

– Dziękujemy za zdjęcia – odzywa się do fotografki. – Pójdziemy już.

– Nie ma za co. – Rudzielec zbliża się do panny młodej i oddaje jej aparat, a także coś jeszcze. – Proszę wrzucić monetę do wody na szczęście. Coś pożyczonego. Oddacie mi w szóstą rocznicę ślubu, kiedy ponownie spotkamy się na tym jachcie – akcentuje swoje słowa złośliwie, czym mnie rozbawia.

Młoda para znika, a ja ignoruję potępiające spojrzenia kilku pasażerów będących świadkami sceny, którą urządziłem. Odwracam się w stronę morza i zaciskam dłonie na barierce.

– No dalej, widzę, że aż cię skręca, żeby sobie na mnie pokrzyczeć za to, że śmiałem być bezwzględnym realistą i wbiłem pierwszą szpilę w ich bańkę mydlaną – odzywam się do rudowłosej kobiety, która dzielnie milczy. Jednak jej nadąsana mina zdradza więcej niż słowa.

W sekundę wwierca we mnie parę zielonych oczu zmrużonych jak u żmii, która zamierza zatopić w tobie swoje kły jadowe. I niech mnie cholera, jeśli nie wygląda podniecająco.

Jak na jadowitego węża oczywiście.

– Nie byłeś bezwzględnym realistą, tylko bezczelnym dupkiem. Twoja wróżba rozpadu ich związku nie jest bardziej wiarygodna niż moje przekonanie, że się razem zestarzeją – ripostuje.

Parskam śmiechem.

– Zestarzeją się razem? Wiesz, ile małżeństw dziś kończy się rozwodem? Jedna trzecia – zaczynam. – A czy wiesz, w ilu związkach jeden z partnerów dopuścił się zdrady i nigdy nie wyjawił tego swojej drugiej połówce? W ponad połowie.

Rudzielec podchodzi do stolika z przekąskami i sięga po nadziane na wykałaczkę kawałki owoców.

– Twoje statystyki są bardzo rozczarowujące i jak rozumiem, mają mnie zniechęcić do związków i wiary w miłość, ale tak się nie stanie. – Wrzuca do ust cząstkę truskawki. – Bo prawdziwa miłość to wyjątkowe uczucie, a więc nie jest łatwo je znaleźć. Porażki po drodze są nieuniknione.

Ona tak na serio?

Sunę wzrokiem po jej sylwetce. Ma na sobie letnią sukienkę dopasowaną barwą do jej tęczówek, a na nadgarstkach chyba ze dwadzieścia bransoletek. Wygląda piekielnie pociągająco, zwłaszcza w zestawieniu z tymi wielkimi ślepiami i piegami rozsianymi na bladej cerze.

Dopóki nie zauważam napisu wyszytego na dekolcie jej sukienki.

Jezu, totalnie nawiedzona świruska.

– Bo przeznaczenie nigdy się nie myli, co? – odczytuję frazę, nie szczędząc kpiny.

Kobieta połyka kolejny kawałek owocu ze swojego szaszłyka i celuje we mnie ostrym krańcem wykałaczki.

– Nie wierzysz w to?

– Zgaduj. – Rozkładam zapraszająco ramiona.

Rudzielec przygląda mi się, jak gdyby naprawdę mogła wniknąć w najciemniejsze zakamarki moich myśli.

– Zgaduję, że nie wierzysz – szepcze. – Ale chciałbyś.

Na miłość boską. Znakomita z niej wróżka.

– Kolejna wróżba, którą wypatrzyłaś w falach morskich?

– W twoim zgorzkniałym zachowaniu i podłych słowach – odparowuje.

Kręcę głową, kradnąc z jej wykałaczki winogrono.

– Jesteś…

– Głupia? – wtrąca. – Naiwna?

– Cała.

– Cała? Nie rozumiem.

– Nieuszkodzona. – Zapatruję się na tafle błękitnej wody. – Jeszcze. Ale to w końcu się zmieni. I nie wiem, czy powinienem ci współczuć, czy zazdrościć.

Wróżka milczy długą chwilę i wiem, co sobie teraz myśli. Zastanawia się, co uszkodziło mnie, a za minutę, zamiast się wyzłośliwiać i rzucać te swoje roziskrzone spojrzenia, będzie mi współczuć.

Gardzę współczuciem. Współczuje się trzylatkom ze skaleczonym kolanem, a nie facetowi po trzydziestce, który był na tyle głupi, by…

– I myślisz, że wtedy też zacznę widzieć wszystko w tak smutnych i ponurych barwach? – mamrocze.

– Raczej prawdziwie. Bez ślepego, romantycznego uporu.

Z jej ust wymyka się przeciągły syk.

– Chryste, zepsułeś mi dzień, a był taki świetny – marudzi. – Chciałam zobaczyć delfiny, a trafił mi się tylko gburowaty waleń w garniturze za kilka tysięcy dolców.

Znowu koncentruję na niej spojrzenie.

– Waleń? Kojarzę ci się z waleniem? – Czuję, jak kącik moich warg mimowolnie unosi się w uśmiechu.

Rudowłosa wróżka macha dłonią w moją stronę.

– Jesteś wielki jak wieloryb, ciągle coś mruczysz pod nosem i gapisz się na mnie, jakbym była planktonem.

Pochylam się odrobinę.

– Pokazać ci moje płetwy? – szepczę jej do ucha.

Kobieta zanosi się śmiechem, a jej oczy lśnią w promieniach słońca.

– Fatalny dowcip.

– Są niewielkie szanse, że zobaczysz dziś delfiny.

Obserwuję, jak przesuwa kciukiem po rzędzie bransoletek. O ile się nie mylę, ma pod nimi jakiś tatuaż.

– Skąd wiesz? – pyta.

– Bo władam biegle nie tylko walenim, ale też delfinim – ironizuję. – A przede wszystkim dlatego, że mam własny jacht i często wypływam w morze, wiem, gdzie i w jakich porach najłatwiej zobaczyć delfiny.

Rudzielec się krzywi.

– Masz jacht? Własny?

Nie takiej reakcji się spodziewałem. Zwykle kiedy oznajmiam kobiecie, że jestem właścicielem cholernie drogiego jachtu, zamiast tego zagadkowego grymasu dostaję rozmarzone spojrzenia.

– Jak każda gruba ryba. – Wzruszam ramionami.

– I widziałeś delfiny?

Potwierdzam skinieniem głowy.

– Wiele razy.

Teraz to ona bucha entuzjazmem. Kręci się w kółko, rozradowana, i sięga po słomiany kapelusz, który wcześniej zostawiła na jednym ze stolików.

– Ja też w końcu zobaczę – odpowiada z zapałem. – Jak nie dziś, to następnym razem.

– Następnym? Ile razy już próbowałaś?

– Trzy. – Pokazuje mi to na palcach jak mała dziewczynka. – Wykupuję rejs jachtem raz w miesiącu. W końcu nie każdy jest milionerem, żeby pływać nim codziennie. – Wkłada kapelusz, usiłując okiełznać swoje ogniste włosy.

– A ile razy udało ci się zobaczyć delfiny?

– Jeszcze ani razu – mówi. – I jeśli dziś mi się nie uda, spróbuję znowu za miesiąc. – Po raz kolejny się uśmiecha.

Co jest z tą dziewczyną?

– Po co? Czy to takie ważne?

– Zawsze chciałam zobaczyć delfiny w ich naturalnym środowisku i wierzę, że kiedy mi się to uda, będzie to znak od losu. Moje jedno małe marzenie się spełni, abym w tym właśnie dniu odważyła się spełnić kolejne, większe.

No tak, jasne.

– Jesteś dziwna, wróżko zębuszko. – Daję pstryczka w rondo jej kapelusza. – Bardzo, bardzo dziwna.

I jednocześnie fascynująca na tyle, że przez ułamek sekundy mam ochotę zaproponować, że pokażę jej te przeklęte delfiny. Podczas rejsu. Na moim jachcie.

A to wystarczająca oznaka, że powinienem już się stąd wynosić. Jak najdalej od niej.

ROZDZIAŁ 2

Miesiąc później

Przygryzam opuszkę kciuka i przewracam stronę.

Historia ubogiej dziewczyny zakochanej w nieosiągalnym mężczyźnie z wyższych sfer wciąga mnie bez reszty. Oczami wyobraźni widzę, jak biedna kobieta stoi sama w ulewnym deszczu, w ciemności, przekonana, że jej ukochany odpłynął statkiem do innego kraju. Z inną kobietą.

Łzy zbierają mi się pod powiekami.

Wróci. Musi wrócić. Nie mógł wyjechać!

Ktoś ujmuje ją za rękę, wręcza jej chusteczkę, by otarła zapłakaną twarz, i…

– Nie musisz czytać dalej, bez trudu powiem ci, jak potoczyły się ich losy – przemawia męski zachrypnięty głos gdzieś za moimi plecami. – Ckliwe, romantyczne zakończenie rodem z bajek dla dzieci.

Aha, rozpoznaję, z kim mam do czynienia, zanim jeszcze stanie naprzeciw mnie.

Nadęty elegancik w kolejnym horrendalnie drogim garniturze, zagorzały wielbiciel miłości.

– Znowu ty? – pytam, nie odrywając oczu od książki.

Wątpię, żeby ten facet pozwolił mi się teraz skoncentrować na lekturze, ale czerpię przyjemność z ostentacyjnego ignorowania go.

Mężczyzna odsuwa sobie krzesło przy moim stoliku i opada na nie z gracją leniwego lwa.

Prawda jest taka, że cały jest jak lew. Taki królewski, drapieżny, otoczony dziwną aurą niebezpieczeństwa, która wydaje mi się bardziej pociągająca, niż powinna.

– Witaj ponownie, ognistowłosa wróżko – mruczy. – Więc mam rację? Żyli długo i szczęśliwie?

Zatrzaskuję książkę i odkładam ją na stolik.

– Przecież dla ciebie to i tak bez znaczenia.

Garniturek uśmiecha się i zerka na okładkę. Jego oczy błyszczą psotnie, kiedy zauważa tytuł.

– A dla ciebie? Czy płaczesz i snujesz się po kątach, kiedy całkowicie fikcyjne postacie rozstają się, kończąc swój całkowicie fikcyjny związek? – drwi.

Odchylam się na oparcie krzesła i krzyżuję ramiona na piersi.

– Dlaczego znowu jesteś na tym statku?

– Sam nie wiem, gdybym był bohaterem tej twojej książki, powiedziałbym teraz… – Wwierca we mnie spojrzenie. – Dla ciebie. Bo z jakiegoś powodu nie potrafiłem o tobie zapomnieć i coś kazało mi tutaj przyjść, żeby cię spotkać.

Rety, ale mam ochotę go rąbnąć. Choćby tym skorupiakiem z jego talerza.

– Trudno cię lubić. Gdybyś był bohaterem tej powieści, nie chciałabym pójść z tobą na randkę – burczę. – Wolałabym już pogłaskać tamtego rekina. – Wskazuję na wzburzone fale morskie, w których krąży niewielki rekin.

Uśmiech elegancika się poszerza.

– Mogę to załatwić, za odpowiednią kwotę pewnie spuszczą cię do niego w klatce – proponuje. – Czy ty nie wiesz, jak je jeść? – dodaje, obserwując, jak prze­łykam kawałek kraba.

– Czy trzeba się szkolić w tej dziedzinie?

Na twarzy mężczyzny pojawia się konsternacja.

– Kiedy na ciebie patrzę, wydaje mi się, że warto by zorganizować takie zajęcia – odpowiada. – Te szczypce obok talerza nie są tam dla ozdoby. Podobnie jak widelec.

No nie wierzę, co za wredny typ. Co on sobie wyobraża?

Celowo oblizuję opuszki palców i odgryzam kolejny kawałek kraba.

– Elegancik gorszy się, kiedy widzi, jak ktoś je coś palcami?

– Jesz jak czterolatka, może chcesz, żebym cię nakarmił?

No proszę, jakim się okazał wesołym dowcipnisiem.

– A może ja nakarmię ciebie? – I nim zdąży jakkolwiek zareagować, chwytam odnóże kraba i zaczepiam kleszcze na nosie tego dupka.

– Co ty wyprawiasz? – Odskakuje ode mnie, jak gdybym nagle zmieniła się w meduzę i dotknęła go swoimi parzydełkami.

Szybko sięgam po telefon.

– Nie ruszaj się – nakazuję. – Czekaj, czekaj. – Cyk i na moim ekranie widnieje piękne pamiątkowe zdjęcie.

Mężczyzna budzi się z transu, dopiero kiedy oślepia go błysk flesza, podrywa się z miejsca i zdejmuje krabowe szczypce ze swojego nosa.

Wielka szkoda, naprawdę dodawały mu uroku.

– Zwariowałaś? – syczy, wycierając się chusteczką.

Śmiech łaskocze mnie w gardło, ale unoszę szklankę z sokiem, żeby go ukryć.

– A co, boisz się, że wyślę to zdjęcie do jakiegoś popularnego czasopisma, gdzie ukaże się wraz z nagłówkiem: „Znany milioner z nietypowym kolczykiem w nosie”? – Przesuwam telefon po stoliku, żeby mógł podziwiać moje dzieło.

Jaśnie królewicz gapi się w wyświetlacz.

– Jezu Chryste… – I nagle jego pochmurne oblicze się rozpogadza.

Zabieram komórkę i chowam ją do kieszeni.

– Czy to był uśmiech?

Kręci głową, jak gdyby z rezygnacją.

– Bliżej mu do grymasu przedśmiertnego.

I umie się droczyć. Nie spodziewałam się tego po nim.

– Byłby z tego świetny portret. Mógłbyś zapłacić jakiemuś malarzowi, żeby namalował obraz na podstawie mojego zdjęcia – rozważam. – Albo wrzucić na portal randkowy.

Garniturek rozluźnia swój srebrzący się krawat i wzdycha. Wznosi wzrok na poszarzałe niebo.

Kto wie, może modli się w duchu, żeby z nadejściem burzy, na którą dziś zanosi się od rana, trzasnął mnie piorun.

Wykorzystuję okazję, żeby mu się przyjrzeć. Wytworny strój w kolorze najciemniejszej nocy, bez najmniejszego zagniecenia. Pod marynarką biała koszula. Na nadgarstku jeden z najdroższych zegarków świata. Mogłabym na to postawić tysiąc dolców.

Czarne włosy przystrzyżone tak, żeby zawsze były smakowicie potargane.

Atrakcyjny skurczybyk. Nawet w tym wdzianku widać, że pod nim ma ciało wyrzeźbione przez samego diabła. Mogłabym skłamać, ale dupek niestety wygląda na gorętszego niż piekło. Jednak sądząc po jego charakterze, raczej powinien uchodzić za kostkę lodu.

– Napisałabyś do faceta ze szczypcami kraba na nosie? – odzywa się, nie kryjąc zadowolenia z tego, że właśnie przyłapał mnie na pożeraniu go wzrokiem.

Kiwam głową.

– Przede wszystkim do takiego, bo pokazywałoby to, że ma poczucie humoru i dystans do siebie.

– Albo że ma urojenia i dziwne fantazje o byciu skorupiakiem. – Nabija na widelec kawałek mojego dania i wsuwa sobie do ust. – Zdradzisz mi swoje imię, wróżko?

– Hope.

Jego czoło przecina zmarszczka.

– Oczywiście, że tak. – Wyciąga do mnie rękę. – Jestem Jacob.

Podaję mu swoją dłoń z wahaniem, a on ściska ją delikatnie.

– Jeśli imiona faktycznie coś o nas mówią, to już rozumiem, czemu jesteś taki ponury – odparowuję. – Twoje imię znaczy mniej więcej zesłany, by karać nas za nasze grzechy. Uroczo.

Prycha i przywołuje spacerującego po pokładzie kelnera. Chwilę później już sączy jakieś wino z kieliszka. Starsze niż niejeden antyk i droższe niż pół sztabki złota.

– Twoją ulubioną książką jest encyklopedia czy co?

– Interesuje mnie znaczenie imion.

– I co jeszcze?

A co to za różnica?

Nie rozumiem tego faceta. Wcześniej szydził sobie z tego, że przyszedł tu, żeby mnie spotkać, ale… Co w takim razie znowu tu robił? Akurat dzisiaj? Jasne, to mógł być zbieg okoliczności tak jak wcześniej, mógł tu być z miliona powodów, ale naprawdę sądzę, że przyszedł tu, bo był… mnie ciekawy?

Boże, co ja bredzę? Był mnie ciekawy? Niektórych ciekawią rozmaite gatunki płazów, inni uznają za ciekawe nocowanie w nawiedzonych zamczyskach. Tak, rzeczywiście niezwykłe, że uznał mnie za kogoś ciekawego.

Kiedy miałam sześć lat, byłam zauroczona synem naszych sąsiadów. To on skradł mi pierwszego buziaka, a ja – jak przystało na zauroczoną sześciolatkę – porwałam z szafy mojej mamy jedną z sukienek i chwaliłam się koleżankom, że to w niej wystąpię na swoim ślubie. Szybko okazało się, że mój pan młody nie przyjdzie na nasz ślub, bo woli walczyć z kolegami mieczami wystruganymi z drewna, a jeśli o mnie chodzi… był jedynie ciekawy, jak to będzie pocałować dziewczynę.

Biorąc pod uwagę, jak szybko zwiał, chyba nie był usatysfakcjonowany.

– Wróżby, talizmany, magia – mamroczę, odpędzając te absurdalne rozmyślania.

Brew Jacoba podskakuje.

– Magia? Wierzysz w jednorożce i zaklęcia?

– Oczywiście, że nie. Nie w jednorożce. – Łapię rozczochrane włosy i kładę sobie na ramieniu. – Co do zaklęć, jeszcze nie zdecydowałam. – Miło byłoby wierzyć, że w tym świecie została jeszcze odrobina magii. – Zaczynam zaplatać kosmyki w luźny warkocz.

Jacob znów zapatruje się w odległy horyzont, a jego rozbawienie ustępuje melancholii.

– Nigdy jej tutaj nie było – oznajmia.

– To, że nie umiesz jej zauważyć, nie oznacza, że jej nie ma. – Związuję frotką, którą miałam na nadgarstku, mój warkocz i odrzucam go na plecy.

– Jasne.

Mężczyzna, który nie wierzy w magię ani w miłość. Co ci się przydarzyło, Panie Ponuraku?

– Jesteś rozwodnikiem?

– Gdybym tylko miał okazję wziąć ślub, dziś na pewno bym nim był. – Upija kolejny łyk wina. – Dlaczego pytasz?

– Przypomniałam sobie twoją awersję do tamtej zakochanej pary i to pierwszy wniosek, jaki mi się nasuwa.

Jacob pochyla się nad blatem w moim kierunku.

– Błędny. A pozostałe?

Opieram brodę na dłoni.

– Czy kochałeś ją bez wzajemności?

Kieliszek z alkoholem zaczyna lekko podrygiwać w jego dłoni, kiedy zaciska mocniej palce.

– Uważam miłość za rodzaj krótkotrwałych halucynacji – szepcze wreszcie.

– Halucynacji?

Pochyla się jeszcze bardziej ku mnie. Jego twarz jest tak blisko, że wyczuwam rozproszoną przez wiatr nutkę jego perfum. To intensywny tajemniczy zapach. Nie mam pojęcia, co to takiego, ale mam dziwne wrażenie, że go zapamiętam.

Przestań wąchać tego faceta, Hope. Nie jesteś psem gończym.

Odsuwam się pod pretekstem wzięcia kolejnej porcji jedzenia, ale tylko grzebię w talerzu.

– A jak nazwiesz ten stan, kiedy przez chwilę widzisz coś, czego nie ma? Emocje działają jak bodźce prowokujące twój umysł i serce do stworzenia fałszywej wizji drugiej osoby. Wydaje ci się, że jest inna, wyjątkowa, warta skoku z pierdolonego wieżowca – przemawia. – A potem łykasz tabletkę realiów i dostrzegasz, że prawie się zabiłeś dla czegoś, czego nigdy tam nie było.

A więc jednak kochał bez wzajemności.

Nie znam tego faceta, wiem tyle, że potrafi być potwornie wkurzający, a jednak świadomość, że ktoś złamał mu serce, wprawia mnie w przygnębienie. Ten cały pancerz, skorupa, za którą się kryje, to coś w rodzaju samoobrony.

– Jak miała na imię?

– Kto?

– Twoja halucynacja.

Jacob uśmiecha się, ale tym razem jest to uśmiech pełen chłodu i cynizmu.

– Ty nie oddałaś nikomu serca, co, wróżko zębuszko?

Zaczynam obracać w palcach perłę zawieszoną na mojej szyi.

– Jeszcze nie, ale nie mam nic przeciwko temu – wyznaję cicho.

Wzrok Jacoba wędruje do książki, na której czytaniu mnie przyłapał. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy ktoś podchodzi do naszego… do mojego stolika.

– Proszę, to od kapitana na pamiątkę. – Kobieta w białym uniformie wręcza nam breloczek w kształcie…

– Złote rybki. – Dotykam mieniącej się brokatowej płetwy. – Migoczą.

Jacob nie zwraca uwagi na swój breloczek.

– W trzy życzenia też wierzysz?

Uśmiecham się i potakuję.

– A ty nie?

Nic nie mówi, nie musi.

Czy on wierzy w cokolwiek?

– Weź. – Mężczyzna łapie mnie za rękę, a później wręcza mi swój breloczek i chowa mi go w garści. – Teraz masz sześć życzeń zamiast trzech – dorzuca, a następnie wstaje i odchodzi.

Spoglądam na rybki w moich dłoniach i na oddalającą się sylwetkę Jacoba.

I jakimś cudem wiem, że nie wróci tu za miesiąc. Już nie.

Znowu nie byłam wystarczająco ciekawa…

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz