Powrót do Jagodna - Karolina Wilczyńska - ebook + książka

Powrót do Jagodna ebook

Karolina Wilczyńska

4,4

Opis

Tęskniłaś za Stacją Jagodno? A może to Twoja pierwsza wizyta w tym magicznym miejscu, gdzie czas płynie inaczej, a ci, którzy tu przyjeżdżają, często zostają na zawsze?

Karolina Wilczyńska zabiera nas w nostalgiczną podróż do serca Gór Świętokrzyskich, by sprawdzić, co słychać u babci Róży i hrabianek Leszczyńskich oraz innych mieszkańców Jagodna. Jak poradzili sobie z trudami ostatnich lat? Jak przyjmą wyzwania, które przynosi los?

Diana jest specjalistką od projektowania ekologicznych ogrodów, a jej hobby to garncarstwo. Ale czy można aranżować otoczenie dla innych, jeśli własne życie właśnie pękło i bardziej przypomina stos glinianych skorup niż piękny wazon? Kobieta szuka schronienia w Stacji Jagodno. Czy uzyska wsparcie od miejscowych kobiet? A może jej miejsce na ziemi jest zupełnie gdzie indziej?

Powrót do Jagodna to nie tylko spotkanie ze znanymi i lubianymi bohaterami, ale także początek całkiem nowej historii. Bo przecież życie można lepić w różnych miejscach, a najpiękniejsze ogrody najpierw kiełkują w sercu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 302

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (97 ocen)
65
14
14
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magdala36

Nie oderwiesz się od lektury

Jagodno to taka wyspą szczęśliwa, idealne miejsce do życia, bo ludzie sobie życzliwi, umieją w cywilizowany sposób rozwiązywać problemy (nie zawsze tak było, ale się nauczyli), wspierać się. Premiera 12. tomu to dla mnie cudowny poprawiacz nastroju. Radość że spotkania z dawni niewidzianymi znajomymi. Są wszyscy, przetrwali pandemię. Po chwili oddechu, jak będą przeżywać atak na Ukrainę i pomagać ofiarom wojny. Pojawi się nowa bohaterka, Diana, której Jagodno pomoże uwolnić się od toksycznego partnera. Książka otula jak ciepły kocyk, dodaje nadziei, budzi uśmiech. Jak ja się cieszę, że znów mogłam się tam wybrać. Na zawsze Jagodzianka!
20
gaga1405

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejny już jedenasty przystanek na "stacji Jagodno" stare postacie i nowi bohaterowie W czasach pocovidowych i w trakcie wojny na Ukrainie.
00
Dorotka64

Dobrze spędzony czas

Dobrze się czyta, polecam
00
YvetteB-oik

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam całą serię o Jagodnie i całym sercem pokochałam babcię Różę i inne bohaterki tej książki. Niejednokrotnie płakałam i śmiałam się razem z bohaterami. Po tych kilkunastu książkach czuję niedosyt. Mam nadzieję że jeszcze kiedyś powstanie kolejna książka o Jagodnie.
00
Olaw1

Nie oderwiesz się od lektury

Seria o Jagodnie jest jak miękki szal, który otula ciało i duszę... Kocham te książki i wracam do nich gdy mi źle.
00

Popularność




 

 

 

 

 

Copyright © Karolina Wilczyńska, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktor prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz

Marketing i promocja: Andżelika Stasiłowicz

Redakcja: Barbara Kaszubowska

Korekta: Damian Pawłowski, Katarzyna Dragan

Projekt typograficzny serii: Maciej Majchrzak

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

Elementy graficzne layoutu: Magda Bloch

Projekt okładki: Design Partners (www.designpartners.pl)

Fotografie na okładce:

© Morsa Images | iStock

© fotografiecor | Depositphotos

Fotografia autorki na skrzydełku: Marcin Janda| Studio Manufaktura

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN978-83-67616-24-9

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

Różo, czy na pewno niczego więcej ci nie potrzeba? – Zofia stanęła w progu kuchni i mocniej zawiązała chustkę pod brodą.

– Bardzo ci dziękuję za troskę, Zofio, ale przecież nie jestem jeszcze zupełnie niedołężna – przypomniała jej Róża.

Siedziała przy kuchennym stole, a przed nią, na blacie, stał duży kubek z parującym naparem.

Zofia zerknęła na metalowy chodzik, który od kilku miesięcy był nieodłącznym towarzyszem każdego kroku Róży. Niestety, staruszka była coraz słabsza i zaczęła mieć problemy z błędnikiem, co skutkowało chwilowymi utratami równowagi i kilka razy o mało nie skończyło się upadkiem.

Mimo starań Ewy, która użyła wszystkich swoich lekarskich znajomości i razem z Tamarą woziła Różę do najlepszych lekarzy, nie udało się jednoznacznie ustalić przyczyny tych dolegliwości. Lekarstwa poprawiły stan staruszki, ale nie wyeliminowały całkowicie problemu, więc dla bezpieczeństwa starsza pani zmuszona była korzystać ze stabilnego chodzika.

– Cóż, człowiek nie jest coraz młodszy, trzeba się z tym pogodzić. A skoro to urządzenie mi pomoże, to chętnie się z nim zaprzyjaźnię – orzekła, zachowując właściwy sobie optymizm.

Przekonywała też najbliższych, żeby nie przejmowali się tak bardzo, ale Zofia, która mieszkała z nią już od prawie trzech lat, z wielką troską i zaangażowaniem starała się opiekować przyjaciółką. Co prawda Róża wzbraniała się przed tym, jednak Zofia i tak robiła swoje.

– To tylko dwa tygodnie – powiedziała, jeszcze raz obrzucając spojrzeniem wnętrze kuchni. – Skończą się ferie, dzieci Kasi wrócą do szkoły, a ja znowu będę tutaj przez całe dnie. Na razie musisz sobie jakoś poradzić, zanim Kasia nie wróci z pracy.

– Zofio, naprawdę się nie przejmuj – uspokajała Róża. – Przecież wiem, że chcesz pobyć z wnukami. I nie ma w tym nic dziwnego. Ja tu sobie posiedzę, a jak mi się znudzi, to się położę. Nic więcej nie mam do roboty. Potem obiad sobie podgrzeję i znowu się położę…

– Tylko uważaj, proszę, przy kuchni – ostrzegła Zofia. – Wszystko przygotowałam…

– Nie wątpię – przerwała jej z uśmiechem Róża. – Idź już, bo inaczej Kasia spóźni się do pracy.

Tak naprawdę Róża miała zamiar po wyjściu Zofii upiec ciasteczka, ale nie zwierzyła się z tych planów. Wiedziała, że przyjaciółka martwiłaby się przez cały dzień, czy nic jej się nie stało. Tymczasem ona nie umiała siedzieć bezczynnie, męczyło ją to bardziej niż jakiekolwiek domowe obowiązki. Poza tym chciała czuć się potrzebna. Nie mówiąc już o tym, że miała ogromną ochotę na kruche ciastka.

Gdy Zofia wyszła, staruszka odwróciła się w stronę okna, żeby sprawdzić, kiedy przyjaciółka zniknie z pola widzenia, a ona będzie mogła przystąpić do przygotowywania ciasta. Czekała, ale Zofii wciąż nie było widać na wiejskiej drodze.

Co się z nią stało? Może poślizgnęła się i upadła? – zaniepokoiła się Róża, choć wiedziała, że każdego ranka Łukasz przychodzi, żeby – zanim obie wstaną – odśnieżyć i posypać piaskiem schodki i ścieżkę prowadzącą do furtki.

Już miała wstać i wyjrzeć na podwórze, gdy usłyszała skrzypienie drzwi i tupanie w sieni – znak, że Zofia wróciła i otrzepuje śnieg z butów.

– Zobacz, co znalazłam. – Przyjaciółka weszła do kuchni i położyła przed Różą coś owiniętego swoją chustką.

– A cóż to? – zainteresowała się gospodyni.

Zofia bez słowa rozchyliła materiał i oczom staruszki ukazały się dwa młode kociaki – jeden rudy, a drugi czarno-biały.

– Siedziały na schodkach przy ścianie i trzęsły się z zimna – wyjaśniła Zofia. – Nawet nie miały siły uciekać. Cud, że nie zamarzły!

Róża ostrożnie pogładziła małe łebki. Zwierzątkami wstrząsały dreszcze, a jeden cicho zapiszczał.

– Mają kilka miesięcy – oceniła. – Pewnie błąkały się po wsi, ale zimą o jedzenie i ciepły kąt trudno…

– Tylko co ja mam z nimi zrobić? – Zofia spojrzała bezradnie na przyjaciółkę.

– Jak to co? Zostaw je tutaj i biegnij do wnuków. Ja się zajmę tymi biedactwami. – Róża popatrzyła na kotki z czułością. – Skoro tu siedziały, to znaczy, że wybrały nasz dom. A jak już kot wybierze, to trzeba to uszanować – dodała z przekonaniem.

Zofia nie miała czasu na protesty. Wiedziała, że Kasia na pewno już z niecierpliwością patrzy na zegarek i wypatruje matki.

– Tylko proszę, uważaj na siebie – powiedziała bez dalszych protestów, zabrała chustkę i wyszła.

Róża uśmiechnęła się do kociąt.

– Zaraz zrobię wam ciepłe legowisko i znajdę coś do jedzenia.

W tej sytuacji kruche ciasteczka musiały poczekać.

 

 

– Naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł. – Ewa pokręciła głową z powątpiewaniem. – Uparłaś się, żeby jechać, a na drogach tak ślisko… Powinnaś chyba być bardziej odpowiedzialna, w końcu masz małe dziecko.

Tamara ze spokojem przyjęła uwagi matki. Znała ją przecież doskonale i wiedziała, że pod tą pozorną krytyką kryje się troska. Przełknęła ostatni kęs kanapki z twarożkiem i popiła łykiem ciepłej herbaty.

– Mamo, przecież już ci to tłumaczyłam. – Uśmiechnęła się lekko. – Chcę się rozejrzeć, zobaczyć, co oferują wystawcy. Może znajdę coś interesującego.

– A co ciebie może zainteresować na targach gospodarki odpadami? – prychnęła Ewa. – Chyba nie planujesz pracy w zakładzie oczyszczania miasta?

– Nigdy nic nie wiadomo. Słyszałam, że wielu dorobiło się majątków na śmieciach – powiedziała z udawaną powagą Tamara. – A już przetwarzanie odpadów to podobno prawdziwa żyła złota, więc może warto się zastanowić nad otwarciem jakiegoś wysypiska…

Ewa badawczo popatrzyła na córkę, starając się wyczuć, czy to żart, czy też Tamara zwariowała.

– Z tego, co ja się orientuję, to najlepiej zarabiają ci, którym na składowiskach jakimś dziwnym trafem wybuchają pożary. – Do dyskusji włączył się Adam, który właśnie wszedł do domu. – Podjazd odśnieżony – zameldował. – Mogę liczyć na coś gorącego do picia?

– Jasne, zrobię ci kawy. – Tamara natychmiast wstała, żeby przygotować rozgrzewający napar dla męża matki. – Dziękuję, że to zrobiłeś. Łukasz musiał wcześnie rano pójść do dworku, żeby dorzucić do pieca i napalić w kominku. – Postawiła przed Adamem kubek z kawą i uniosła palec. – O, właśnie, to kolejny powód, dla którego chcę jechać na te targi. Bo oprócz gospodarki odpadami będą tam też wystawcy odnawialnych źródeł energii. A to akurat mogłoby się nam przydać.

– Niby do czego? – Ewa nie wyglądała na przekonaną. – Chcesz postawić wiatrak przy dworku? – Nie kryła sarkazmu.

– Wiatrak może nie, ale panele fotowoltaiczne już tak – odparła córka. – Dzięki temu moglibyśmy mieć własny prąd i ograniczyć koszty.

Naprawdę była zainteresowana nowymi możliwościami w tym zakresie. Podczas budowy pierwszego skrzydła z pokojami i remontu dworku zmienili sposób ogrzewania. Zostawili co prawda piękne kaflowe piece, ale tylko jako ozdobę i elementy wystroju tworzące klimat domu. Nikt z nich nie wyobrażał sobie codziennego rozpalania ich w każdym pokoju. Ich rolę przejął piec zasilany ekogroszkiem. Rozważali różne opcje, lecz gazociąg był zbyt daleko od dworku i koszt jego podłączenia był bardzo wysoki. Ogrzewanie elektryczne też generowałoby kosmiczne rachunki, które i tak były wysokie, bo przecież korzystali z prądu do gotowania.

– Tyle się teraz mówi o tych panelach, można też dostać dotację na ich montaż – wyjaśniała dalej Tamara. – Pytałam już o to Kacpra i potwierdził, a nawet obiecał, że dowie się czegoś więcej.

– Rzeczywiście, ja też ostatnio czytałem na ten temat i muszę przyznać, że na pierwszy rzut oka wygląda to bardzo zachęcająco – zgodził się z argumentami Tamary Adam. – Nawet sam miałem ci o tym powiedzieć, ale ciągle jakoś nie był okazji. – Uśmiechnął się przepraszająco.

– Widzisz, mamo? – Tamara spojrzała na Ewę. – Czuję, że warto to sprawdzić, bo każda oszczędność jest ważna. Dwa ostatnie lata nauczyły mnie, że trzeba być przygotowanym na różne sytuacje.

– No dobrze, brzmi rozsądnie – przyznała w końcu matka. – Ale czy w takim razie nie lepiej byłoby, gdyby pojechał tam Łukasz? On chyba lepiej się zna na takich technicznych sprawach…

– Ależ ty, mamo, jesteś niepoprawna politycznie! – roześmiała się Tamara. – Czy słyszysz, jakie to stereotypowe podejście? Że niby kobieta nie może się interesować fotowoltaiką? Przypominam ci, że niecałe sto pięćdziesiąt lat temu ty miałabyś problem z wykonywaniem swojego zawodu, bo nikt w naszym kraju nie wyobrażał sobie kobiety lekarza.

– Ty mi tu nie rób wykładów z historii medycyny – przerwała jej Ewa. – Doskonale o tym wiem i nie to miałam na myśli. Chodziło mi raczej o fakt, że po prostu nie masz pojęcia o takich technologiach. Płeć nie ma tu znaczenia.

– Skoro tak, to ci powiem, że Łukasz nawet proponował, że pojedzie, ale właściwie to on także nie ma doświadczenia w tym temacie, więc co najwyżej zebrałby oferty. A to mogę zrobić i ja. Za to piecem nie bardzo potrafię się zająć, a on tak.

Cóż, Ewa nie mogła się nie zgodzić z rzeczowym wyjaśnieniem, więc zamilkła.

– Ale tak się składa, że ja co nieco na temat różnych instalacji wiem – wtrącił Adam, chcąc rozładować atmosferę. – I przyda mi się kontakt z nowinkami, bo klienci cenią teraz ekologiczne i oszczędne rozwiązania. Jeżeli więc nie macie nic przeciwko temu, chętnie pojadę na te targi razem z Tamarą.

Adam był człowiekiem, który nie lubił siedzieć bezczynnie. Kiedy skończyli z Ewą budowę domu, a Różyczka, córka Tamary, trochę podrosła, uznał, że mógłby wrócić do projektowania. Ewa początkowo miała wątpliwości, bo obawiała się częstych wyjazdów męża, ale gdy okazało się, że większość pracy może wykonywać w domu, pogodziła się z decyzją Adama. Właściwie to nawet go rozumiała, bo sama czasami tęskniła za szpitalem. Na szczęście opieka nad wnuczką dawała jej wiele radości i poczucie, że jest niezbędna.

– Nie będę ci tu do niczego potrzebny? – upewniał się Adam, spoglądając na żonę.

– Jedź! – Machnęła ręką. – My tu sobie doskonale poradzimy. Prawda, Różyczko?

Tamara i Adam podążyli wzrokiem za spojrzeniem Ewy i zobaczyli, że mała właśnie powoli i ostrożnie schodzi z piętra, gdzie miała swój pokój. Dziewczynka miała na sobie flanelową piżamę w jednorożce, a na stopach różowe skarpetki. Ze skupieniem stawiała kolejne kroki, trzymając się poręczy i jednocześnie patrząc pod nogi. Tamara się ucieszyła, widząc, że córeczka przestrzega wszystkich jej zaleceń i naprawdę stara się być ostrożna.

Słysząc pytanie babci, Różyczka zatrzymała się, odgarnęła z twarzy jasne włosy, które w nieładzie opadały jej na twarz, i popatrzyła na zebranych dużymi błękitnymi oczami.

– Tak, babciu, poradzimy sobie. – Pokiwała głową. – Ja cię przypilnuję – dodała z powagą.

Adam roześmiał się głośno i szczerze.

– Widzisz, jaką masz opiekunkę? – Zerknął na żonę rozbawiony.

Różyczka w grudniu skończyła trzy lata i właściwie mogła już poprzedniej jesieni iść do przedszkola, jednak rodzice małej posłuchali sugestii Ewy, która uznała, że lepiej będzie poczekać z tym jeszcze rok.

– Gdyby urodziła się kilka godzin później, byłaby rok młodsza – tłumaczyła. – Niech jeszcze posiedzi w domu, będzie starsza i odporniejsza. Szybciej poradzi sobie z wirusami, z którymi zetknie się w przedszkolu.

Starała się przekonać rodzinę, że kierują nią względy zdrowotne, ale wszyscy i tak wiedzieli, że po prostu trudno jej się rozstawać z wnuczką, z którą dotychczas spędzała bardzo dużo czasu.

Tamara zgodziła się na sugerowane przez matkę rozwiązanie, bo widząc, jak Ewa zajmuje się Różyczką, czuła, że dla niej to coś więcej niż tylko karmienie, spacery i zabawa.

– Jakby chciała nadrobić stracony czas – mówiła do Łukasza. – Daje małej to, czego nie dała mi. Wtedy pracowała, nie miała czasu, może nawet nie umiała… – wzdychała z lekkim żalem.

Już dawno wybaczyła matce jej dawną oschłość i wieczną nieobecność, ale bywały chwile, gdy czuła coś w rodzaju zazdrości na widok swojej córeczki z wielkim zaufaniem tulącej się do babci, która gładzi ją po główce albo całuje. Szybko jednak odrzucała te myśli i cieszyła się, że Różyczka ma takie szczęśliwe i pełne miłości dzieciństwo. Bez żadnych obaw mogła zostawić córkę pod opieką babci.

– Skoro tak, to my chyba możemy jechać? – Spojrzała pytająco na Adama.

– Jak najbardziej! – zapewnił i odstawił pusty kubek na kuchenny blat. – Ja jestem gotowy.

– Dziadek nie wstawił do zmywarki. – Różyczka pociągnęła go za rękaw swetra.

– O, patrzcie ją! Ustawia mnie jeszcze bardziej niż własna żona! – Adam pokręcił głową, ale posłusznie wrócił i włożył naczynie tam, gdzie powinien.

– Babcina szkoła – powiedziała z dumą Ewa.

Cała trójka roześmiała się serdecznie.

 

 

– Pomachaj mamie i dziadkowi.

Dziewczynka ochoczo pokiwała rączką i uśmiechnęła się, widząc, że matka odpowiada takim samym gestem. Ewa odprowadziła wzrokiem samochód Adama, a gdy zniknął za bramą, zsadziła wnuczkę z szerokiego drewnianego parapetu.

– Zapowiada się całkiem dobra pogoda – powiedziała do dziecka. – Widziałaś, jak słoneczko dzisiaj świeci?

– Tak. – Różyczka pokiwała głową. – Ale jest śnieg. Zima.

– Oczywiście, masz rację – zgodziła się babcia. – W nocy był nawet dość duży mróz. Teraz też pewnie jest. – Zerknęła na termometr wiszący za oknem. – Jednak skoro wyszło słońce, to powinnyśmy z tego skorzystać. Trzeba się hartować.

Ewa była zwolenniczką teorii, że do dzieci powinno się mówić normalnie, jak do dorosłego.

– Jak ten mały człowiek ma się nauczyć poprawnie mówić, jeśli wszyscy dookoła wciąż stosują jakieś dziwaczne zdrobnienia? – zżymała się. – Przecież dziecko powtarza to, co usłyszy. Skąd potem będzie wiedziało, że kot to kot, a nie „kotecek”?

Dzięki jej przekonaniom Różyczka, chociaż dopiero skończyła trzy lata, mówiła całkiem poprawnie, miała spory zasób słów a swoimi dość dorosłymi sformułowaniami zaskakiwała tych, którzy spotykali ją po raz pierwszy. Rodzina przyzwyczaiła się już do tego, że dziewczynka potrafiła czasami powiedzieć coś, co bardziej pasowałoby do dużo starszej osoby.

Różyczka była dzieckiem bardzo spokojnym, na nowe rzeczy reagowała ciekawością, rzadko płakała. Obserwowała otoczenie z zainteresowaniem i uwagą, wydawało się, że rozumie wszystko, co słyszy. W jej spokoju było coś niesamowitego, do tego stopnia, że w pewnym momencie Tamara była zaniepokojona.

– Mamo, może powinien ją zobaczyć jakiś lekarz? – zaproponowała nawet pewnego dnia.

– Ja jestem lekarzem – żachnęła się Ewa. – I zapewniam cię, że z Różyczką wszystko jest w porządku.

– Sama nie wiem… – wahała się Tamara. – Ona w ogóle się nie denerwuje, prawie nigdy nie płacze, nie protestuje. A tyle się naczytałam o buncie dwulatków…

– Naprawdę ci przeszkadza, że nie histeryzuje i nie urządza awantur? – zdziwiła się Ewa. – A nie przyszło ci do głowy, że po prostu żyje w spokojnym, kochającym otoczeniu i nie ma potrzeby toczenia bojów o wszystko? Widzi, jak zachowują się jej rodzice, dziadkowie, a przecież z tego czerpie wzorce. Tu nikt na nikogo nie wrzeszczy, prawda?

– Może masz rację – zastanawiała się Tamara. – Po prostu nie chciałabym czegoś przegapić albo zaniedbać – wyjaśniała. – Pamiętam doskonale, że Marysia potrafiła mi nieźle dać w kość, gdy była w wieku Róży.

– Bo i ty wtedy byłaś zestresowana, że nie wspomnę o zachowaniu jej ojca – przypomniała Ewa. – A dzieci doskonale wyczuwają atmosferę, nie da się ich oszukać. Różyczka to bardzo inteligentne dziecko, szybko się uczy, jest wszystkiego ciekawa. Obserwuję ją każdego dnia i widzę normalne, aktywne dziecko. Córciu, naprawdę możesz być spokojna – zapewniła.

– Dziękuję, mamo – westchnęła z ulgą córka.

I więcej nie rozmawiały już na ten temat. Tamara doszła do wniosku, że widocznie dziecko odziedziczyło cechy po tej, której było imienniczką, więc nic dziwnego, że jest spokojne i mądre.

Może to też dlatego, że wciąż przebywa z dorosłymi – rozmyślała. – Kiedy pójdzie do przedszkola, pozna świat dziecięcych relacji. I miejmy nadzieję, że dobrze się w nim odnajdzie.

Na razie jednak Różyczka rosła pod troskliwym okiem Ewy, która pilnowała nie tylko jej rozwoju intelektualnego, ale i fizycznego. A że z racji swojego zawodu była wyznawczynią zdrowego stylu życia, teraz nie zamierzała odpuścić okazji do zahartowania wnuczki.

– Najpierw zjemy śniadanie, a potem ubierzemy się i pójdziemy na spacer – przedstawiła małej plan dnia.

– Na sanki? – zainteresowała się dziewczynka.

– Na sanki pójdziesz z dziadkiem po południu. A teraz zrobimy sobie spacer. Chcesz iść do lasu?

– Chcę do babci Róży. Możemy? – Mała spojrzała pytająco na Ewę.

– Właściwie to bardzo dobry pomysł – przyznała kobieta. – Dawno jej nie odwiedzałyśmy, więc możemy iść.

– Założę buciki. – Różyczka już gotowa była biec do hallu.

– Powoli, powoli! – powstrzymała ją babcia. – W piżamie chcesz iść? A śniadanie?

Starała się zachować poważną minę, ale w głębi duszy cieszyła się, że wnuczka z taką radością reaguje na spotkanie z Różą.

Jak widać, i na nią działa urok białego domku i jego gospodyni – pomyślała.

– Chodź, umyjemy ręce i zjesz – zakomenderowała i ujęła małą rączkę.

Różyczka podniosła wzrok na babcię.

– Szybko zjem – zapewniła. – Co będzie?

– Jajko na miękko, chleb z masłem i kakao – odparła Ewa. – Może też być twarożek i pomidor. Co wybierasz?

– Jajko i pomidor – zdecydowała Różyczka.

Ewa nikomu by się do tego nie przyznała, ale ukradkiem czytała całe mnóstwo porad dotyczących postępowania z dziećmi. Z zaciekawieniem śledziła tematy na forach, artykuły pisane przez doświadczonych psychologów, ale i porady praktyczne przetestowane przez matki – a potem z powodzeniem stosowała tę wiedzę w praktyce. I właśnie teraz posłużyła się jedną z nich. Kiedy przeczytała, że dziec­ku nie należy nic narzucać siłą, lecz dać wybór, w pierwszej chwili nie do końca jej się to spodobało. Bo jak to miałoby wyglądać? Skąd dziecko może wiedzieć, co dla niego dobre? Zaraz potem doczytała, że ten wybór powinien być mądrze przedstawiony. Po prostu każda propozycja musi być odpowiednia. To Ewę przekonało i – co najważniejsze – sprawdziło się w praktyce. Nawet przed chwilą – Różyczka zdecydowała samodzielnie, a i tak zje pełnowartościowe, zdrowe śniadanie.

Mądra babcia to spokojna wnuczka – pomyślała z satysfakcją Ewa i usadziła dziewczynkę na krześle przy kuchennym stole.

Rzeczywiście mała, zmotywowana perspektywą odwiedzin u babci Róży, zjadła szybko, umyła ząbki i ubrała się. Ta ostatnia czynność trwała może nieco dłużej, ale Ewa była cierpliwa, bo przecież jej celem było teraz przygotowanie wnuczki do ważnego życiowego wyzwania, a samodzielne ubieranie się to jedna z podstawowych umiejętności przedszkolaka. Wreszcie były gotowe i mogły wyjść.

Trawnik przed domem pokrywała gruba warstwa śniegu, który iskrzył się pięknie w promieniach zimowego słońca. Mróz co prawda od razu pokazał swoją siłę, szczypiąc w policzki, ale ciepłe ubrania dobrze chroniły przed chłodem. Ewa poprawiła Różyczce czapkę i sprawdziła, czy różowy szalik szczelnie otula jej szyję.

– Dobrze, że dziadek odśnieżył drogę – powiedziała i z wdzięcznością pomyślała o Adamie.

Wzięła wnuczkę za rękę i ruszyła do bramy.

– Babciu! – usłyszała nagle.

Ewa przystanęła zdziwiona, ale od razu uśmiechnęła się na widok młodej kobiety biegnącej w jej stronę.

– Marysia! – ucieszyła się.

Dziewczyna dobiegła do nich i uściskała Ewę.

– A co ty tutaj robisz? – Lekarka nie kryła zdziwienia.

– Studenci medycyny też czasami mają ferie – odparła radośnie starsza wnuczka.

– Mama nie mówiła, że przyjeżdżasz.

– Bo nie wiedziała. Postanowiłam zrobić wam niespodziankę – wyjaśniła dziewczyna. – Przyjechałam z Krakowa już wczoraj, ale dopiero wieczorem, więc przespałam się w twoim mieszkaniu i oto jestem!

– I dlaczego nie zadzwoniłaś? Adam pojechałby po ciebie.

– Miałam ochotę na spacer przez las. Wiesz, w Krakowie nie mam na to za bardzo czasu ani możliwości…

– Oczywiście, rozumiem. – Ewa pokiwała głową. – A gdzie bagaże?

– Zostawiłam w Kielcach. Podjadę może po nie za dzień czy dwa. Tu mam jeszcze jakieś rzeczy, a w razie czego pożyczę coś od mamy.

– A jak sesja? – zainteresowała się babcia.

– Zaliczona. Wszystko w pierwszych terminach – pochwaliła się z dumą Marysia.

– Gratuluję!

Dziewczyna przeniosła spojrzenie na Różyczkę, która grzecznie przysłuchiwała się rozmowie.

– Cześć, siostrzyczko! – Marysia przykucnęła i rozłożyła ręce, a mała bez wahania wpadła w ramiona starszej siostry. – Znowu urosłaś! – Dziewczyna z niedowierzaniem pokręciła głową, gdy już małe ręce puściły jej szyję. – A gdzie się wybierasz w taki mróz?

– Idziemy do babci Róży – oznajmiła radośnie dziewczynka.

– A to świetnie! Chętnie pójdę z wami – zdecydowała Marysia.

– Ulepisz ze mną bałwana? – zapytała Różyczka.

– Oczywiście – zapewniła siostra. – Ale najpierw napiję się herbaty z babcią Różą, bo dawno jej nie widziałam.

– A gdzie Kamil? – zainteresowała się Ewa.

– Został w Krakowie. Ale wszystko w porządku – zapewniła, widząc czujne spojrzenie babci. – Po prostu pracuje. Może jednak opowiem wszystko wieczorem, przy kolacji? Żeby dwa razy nie powtarzać?

– Tak, masz rację – zgodziła się Ewa. – Zresztą powinnyśmy już stąd ruszyć, bo Różyczka nam zamarznie.

– No to biegniemy! – Marysia chwyciła siostrzyczkę za rękę i ruszyła naprzód lekkim truchtem. – Rozgrzejemy się zaraz!

Ewa poszła za nimi, z radością patrząc na śmiejące się wnuczki.

 

 

– Tylko żeby mokrego do kominka nie wkładać, bo potem kopci się na cały salon i zapach od tego jak w kurnej chacie. A to dworek ma być, o ile mnie jeszcze pamięć nie myli.

Panna Zuzanna stanęła za plecami Łukasza, a końcówka drewnianej laski dotknęła jego ramienia.

Mężczyzna słyszał, że nadchodzi, ale nie dał tego po sobie poznać. Hrabianka zawsze była dumna ze swojej umiejętności pojawiania się nieoczekiwanie. Niestety, i jej mijające lata dały się we znaki i chociaż nigdy otwarcie się do tego nie przyznała, nie radziła już sobie bez laski. Przejście nawet kilku kroków bez wspierania się na niej było zbyt bolesne. Mimo że starała się stawiać ją jak najciszej, to jednak nie udawało się jej przemieszczać zupełnie bezszelestnie.

Wśród stałych bywalców Stacji Jagodno zapanowała więc swego rodzaju zmowa milczenia i żeby sprawić radość staruszce, wszyscy udawali zaskoczonych, gdy się pojawiała. I chociaż podejrzewali, że hrabianka doskonale wie, iż starają się ją oszukać, to obie strony brały udział w tej grze. Dlatego Łukasz podniósł głowę znad paleniska, dopiero gdy usłyszał głos panny Zuzanny.

– Wybrałem to najbardziej wysuszone – odparł spokojnie. – I zaraz przyniosę trochę tego wilgotnego, żeby przeschło przy kominku. Nie będzie się dymiło, zapewniam.

– Ja tam wolę sprawdzić – mruknęła Zuzanna i wyciągnęła rękę. – Z wami, młodymi, to nigdy nic nie wiadomo.

Łukasz nie dyskutował. Wiedział przecież, że hrabianka lubi czuć się potrzebna i osobiście wszystkiego doglądać. Podał jej jedno z polan, które przygotował do rozpalenia kominka. Obejrzała kawałek drewna ze wszystkich stron i oddała mężczyźnie.

– No, nie najgorzej. – Pokiwała głową.

Łukasz uśmiechnął się pod nosem. Na większy komplement z ust Zuzanny nie można było liczyć. To i tak dużo – i mężczyzna o tym wiedział. Odłożył polano na miejsce i sięgnął po zapałki. Przyłożył ogień do drewienek między polanami. Płomyk przez chwilę chwiał się nieśmiało, ale zaraz przeskoczył na kolejne kawałki rozpałki. Nie minęła minuta, a już złote języki ognia zaczynały lizać grubsze polana. Łukasz wstał, otrzepał spodnie i popatrzył na swoje dzieło.

– Zaraz będzie tu ciepło – powiedział.

Zuzanna zerknęła na niego spod oka.

– A zakupy to dzisiaj będą? Czy może goście mają czerstwy chleb jeść?

– Panna Zuzanna to gorsza niż nadzorca niewolników – roześmiał się Łukasz. – Ani chwili odpoczynku. A ja już z godzinę to drewno noszę. Nawet kawa mi się nie należy?

– Kawa to już dawno w kuchni czeka. Tylko tak się grzebiesz, że pewnie zdążyła wystygnąć – odgryzła się sta­ruszka.

Łukasz lubił styl bycia hrabianki, więc ani myślał się obrażać.

– Trudno, za karę wypiję zimną – westchnął teatralnie.

– Może znajdzie się trochę wrzątku na dolewkę – burknęła Zuzanna.

Poszli do kuchni, gdzie pani Lusia kroiła wędlinę na śniadanie dla gości. Kobieta zaczęła pracować w dworku trzy lata temu. Najpierw przyszła na próbę, ale okazała się spokojną i pracowitą osobą, szybko więc zyskała aprobatę panny Zuzanny i została na stałe. Prawdę powiedziawszy, od jakiegoś czasu to właśnie pani Lusia przejęła większość kuchennych obowiązków, odciążając coraz słabszą hrabiankę, ale oczywiście oficjalnie to ta druga nadal rządziła w kuchni.

– Pani Lusiu, czy coś jeszcze trzeba dokupić tak na szybko? – zapytał Łukasz, popijając kawę. – Po większe zakupy pojadę po południu, ale jeśli czegoś brakuje do obiadu, to od razu wezmę.

– Wszystko jest, panie Łukaszu – odparła z uśmiechem kucharka.

– Tylko nie zapomnij, że przez najbliższe dwa tygodnie mamy tu prawie czterdzieści dorosłych gęb do wyżywienia. A do tego całą gromadę dzieciaków. Tego się kilkoma chlebami nie opędzi – dodała panna Zuzanna.

Łukasz skinął głową. Nie musiała mu o tym przypominać. Doskonale wiedział, że dworek ma teraz pełne obłożenie.

Dobrze, że Tamara jednak uparła się na dobudowanie drugiego skrzydła z pokojami – pomyślał z uznaniem. – Nie byłem przekonany do tego pomysłu, ale okazuje się, że miała rację.

Sezon przed wybuchem pandemii był dla Stacji Jagodno bardzo dobry. Mimo że dopiero zaczynali działalność, to dzięki Tamarze, Marzenie i Weronice udało się ściągnąć wielu gości, a ci przekazywali dobre opinie dalej. W efekcie wpływy były tak duże, że mogli spłacić prawie całą pożyczkę, której udzielił im Piotr. Tamara najpierw wypłaciła mu uczciwie jego część zysku, a potem zaproponowała spłatę.

– Widzę, że jednak nie chcesz wspólników – stwierdził z uśmiechem mężczyzna.

– Nie zrozum mnie źle – odparła. – Ale dworek jest tak naprawdę własnością Marysi. Ja tu tylko prowadzę działalność i…

– Nie musisz się tłumaczyć – przerwał jej Piotr. – Szanuję chęć samodzielności i w pełni to rozumiem. A jakie masz dalsze plany?

– Myślę o budowie kolejnych pokoi – odparła Tamara. – Teraz już bez problemu dostanę kredyt, więc przed kolejnym sezonem powinniśmy być gotowi.

– A tego to już nie pochwalam. – Piotr pokręcił głową. – Zapłacisz przecież odsetki, a to ci znacząco zwiększy koszty.

– Wiem o tym, ale szkoda mi czekać kolejny rok, żeby zebrać gotówkę.

– W takim razie weź to, co mi oddałaś. Mnie na razie te pieniądze nie są potrzebne, a mój udział w zyskach będzie cię kosztował mniej niż haracz dla banku.

Tamara przez kilka dni zastanawiała się nad propozycją Piotra, bo naprawdę zależało jej na odzyskaniu pełni udziałów. Zwyciężył jednak rachunek ekonomiczny.

Za rok, góra dwa, go spłacę – postanowiła.

A potem przyszła pandemia. Nowe skrzydło powstało, lecz goście nie przyjeżdżali. A Tamara dziękowała losowi za propozycję Piotra i swoją decyzję. Gdyby wzięła kredyt, nie miałaby go z czego spłacać. Na szczęście zły czas minął i wszystko powoli zaczęło wracać do normalności. Już w wakacje mieli wielu gości, a jesienią i zimą często przyjmowali grupy szkoleniowe czy warsztatowe. Weronika przywoziła do nich swoje tkaczki, firma farmaceutyczna nadal korzystała z ich usług, pojawili się też nowi goście, którzy pokochali klimat dworku i piękno okolicy. Rezerwacje na ferie zimowe zamknęli już na początku grudnia. Zajęte były wszystkie z czternastu pokoi w skrzydłach i pięć w dworku, większość z dostawkami dla dzieci. A to już był naprawdę wymierny sukces, także finansowy.

Oczywiście taka liczba gości wiązała się też z ogromną pracą. Tamarę i Łukasza wspierał Adam, zatrudnili również dwie mieszkanki Borowej do pomocy przy sprzątaniu i w kuchni. Jednak nie mogli narzekać, bo wyglądało na to, że Stacja Jagodno rozwija się lepiej, niż mogliby sobie wymarzyć.

Łukasz z zadowoleniem patrzył na szczęśliwą Tamarę. Sam nie bał się pracy i cieszył się, że wspólnym wysiłkiem tworzą coś nie tylko wspaniałego, ale i zapewniającego im dobre życie.

No, z rozmyślań niewiele wynika – stwierdził, odstawiając kubek. – Nic samo się nie zrobi.

– Skoro nie ma dodatkowych zamówień, to jadę do Jagodna – oznajmił.

– Najwyższa pora. – Zuzanna posłała mu karcące spojrzenie. – Za godzinę śniadanie musi być gotowe, a pieczywa nie ma. Dobrze, że choć goście nie zmarzną.

Mężczyzna wiedział, że hrabianka zawsze musi mieć ostatnie słowo, więc dał jej tę satysfakcję i bez słowa opuścił kuchnię.

– Tak, każdy by wolał siedzieć i kawkę pić – dobiegł go głos staruszki. – Ale jak się zachciało pół województwa gościć, to trzeba się ruszać, i tyle.

 

 

– Jestem już zupełnie skołowana – przyznała Tamara po godzinie krążenia wśród targowych stoisk.

Miała torbę pełną różnych ulotek, teczek z ofertami, a od tego, czego wysłuchała, zaczynała boleć ją głowa. Halę wypełniały gwar głosów, dźwięki muzyki i tłum zwiedzających. Odwykła od takiego otoczenia. Kiedyś, gdy jeszcze pracowała w agencji reklamowej, często bywała na podobnych imprezach, jednak tamte czasy wydawały jej się teraz tak odległe, że prawie nieprawdopodobne. Przyzwyczaiła się do szumu lasu, śpiewu ptaków i spokojnych głosów, a ten głośny i spieszący się tłum, w którym się właśnie znalazła, zupełnie ją oszołomił.

Za nic nie chciałabym do tego wrócić – pomyślała z przekonaniem.

– Może przejdziemy gdzieś na bok i odpoczniemy? – zaproponowała, spoglądając na Adama.

Ten jednak był w swoim żywiole. Z zapałem wdawał się w rozmowy z przedstawicielami różnych firm, uważnie wsłuchiwał się w oferty, dyskutował, kręcił głową i gestykulował. Chyba nigdy nie widziała go tak zaangażowanego w to, co robił.

Cóż, on przynajmniej rozumie, o czym do niego mówią – pomyślała nieco zrezygnowana. – Właściwie to dobrze, że ze mną przyjechał, na pewno pomoże wybrać to, co rzeczywiście może nam się przydać.

Tymczasem Adam zatrzymał się przy kolejnym stoisku i wyglądało na to, że zabawi tu dłużej, bo od razu zaczął wypytywać o coś młodego człowieka w modnym garniturze. Tamara rozejrzała się wokół, szukając miejsca, w którym mogłaby stanąć bez narażania się na potrącanie przez kolejnych zwiedzających. Wzrokiem wyłowiła niewielkie stoisko, nad którym widniał napis: „Twój ekologiczny ogród”. Pod szyldem, przy stoliku, siedziała kobieta w granatowych ogrodniczkach i kolorowej chustce zawiązanej na głowie w sposób przypominający opaski z lat pięćdziesiątych.

Z tą kolorową kokardą nad czołem wygląda jak sympatyczna ogrodniczka z reklamy – pomyślała Tamara. – Dobra stylizacja.

Uznała, że sprawy ogrodu mogłyby ją zainteresować. W końcu miały wokół dworku spory teren do zagospodarowania. Teraz, gdy nie planowała już żadnej budowy, a finanse nieco się polepszyły, mogła pomyśleć o stworzeniu kilku miłych zakątków na dużej polanie.

I powinnam przynajmniej rozumieć, o czym do mnie mówi – dodała w myślach.

– Dzień dobry. – Podeszła do kobiety i uśmiechnęła się.

– Dzień dobry, zapraszam. – Ogrodniczka wskazała jej gestem krzesło po drugiej stronie stolika.

Tamarą z ulgą usiadła.

– W czym mogę pani pomóc? – zapytała kobieta.

– Prawdę mówiąc, to już mi pani pomogła – wyznała szczerze Tamara. – Marzyłam, żeby chwilę odpocząć. Ale rozumiem, że musi tu pani pracować, więc chętnie dowiem się czegoś o ekologicznych ogrodach. I żeby nie było – dodała szybko – mam spory teren na ogród, więc kto wie, może skorzystam z pani propozycji.

Ogrodniczka obrzuciła ją uważnym spojrzeniem. Miała duże brązowe oczy okolone długimi, gęstymi rzęsami.

W ogóle jest bardzo ładna – stwierdziła Tamara. – Oliwkowa cera, pełne usta…

– Szczerość za szczerość – powiedziała i okazało się, że głos także ma przyjemny. – Tak naprawdę to mam tu promować ekokompostowniki. Urządzanie ogrodu to jednak bardziej chwytliwe hasło, które ma przyciągnąć klientów.

– Właściwie o ekokompostownikach też mogę posłuchać. – Tamara się uśmiechnęła. – Choć liczyłam na coś więcej. Czyli nie jest pani projektantką zieleni?

– Jestem. Kompostowniki to taka fucha, żeby dorobić – wyjaśniła kobieta. – Jeśli ktoś po targach kupi i powoła się na mnie, dostanę prowizję. A że tanie to nie jest, to i prowizja niezła. Tyle że niepewna.

Jasne postawienie sprawy ujęło Tamarę. Lubiła takie osoby, ceniła, gdy ktoś nie próbował jej oszukać czy na siłę nakłaniać do zakupu.

– Nigdy nic nie wiadomo, może się jednak uda. – Szczerze jej tego życzyła. – A tak poza tą fuchą to można się jakoś z panią skontaktować?

– Oczywiście. Jeśli potrzebuje pani pomocy w zagospodarowaniu swojego terenu, to służę. Tylko najpierw musiałabym go zobaczyć i dowiedzieć się, czego pani oczekuje.

– Jasne, rozumiem.

– W takim razie dam pani moją wizytówkę. Tylko dyskretnie. – Zniżyła głos do szeptu. – Żeby moi zleceniodawcy nie widzieli, że tu prywatę uprawiam. – Wymownie zerknęła na mężczyznę stojącego za ladą stoiska.

– To może zrobimy tak: ja podam pani adres, a pani po prostu przyjedzie w wolnej chwili. Mnie się nie spieszy, tym bardziej że do wiosny jeszcze trochę czasu zostało. – Tamara mrugnęła porozumiewawczo.

– Dobry pomysł – zgodziła się ogrodniczka i wyciągnęła rękę. – Jestem Diana.

– Piękne imię. A ja Tamara.

– Też niebrzydko – stwierdziła z uśmiechem kobieta.

Uścisnęły sobie dłonie i Tamara poczuła, że polubi nową znajomą. Miała też nadzieję, że tamtej spodoba się Stacja Jagodno.

– Ach, tutaj jesteś! – Adam stanął za oparciem jej krzesła. – Już myślałem, że się zgubiliśmy.

– Czekałam na ciebie w miłym towarzystwie. I rozmawiałam o ekokompostownikach.

– A jest coś takiego? – zdziwił się Adam. – Dotychczas sądziłem, że wszystkie kompostowniki są ekologiczne.

– Brawo! – roześmiała się Diana. – Jest pan pierwszym, który to zauważył – dodała szeptem. – Teraz do wszystkiego dodaje się przedrostek eko. Taka moda. Nawet do eko dodaje się eko.

Tamara parsknęła śmiechem.

– Nie chciałbym paniom przerywać dyskusji, ale mamy jeszcze sporo stoisk do odwiedzenia – zauważył Adam. – Chyba że chcesz tutaj zostać, a ja później po ciebie wrócę – zaproponował, spoglądając na Tamarę.

– Nie będę blokować krzesła – odparła. – Diana musi mieć szansę na ogromne prowizje. – Tym razem ona mrugnęła porozumiewawczo.

– W takim razie do zobaczenia – pożegnała ją ogrodniczka. – Wpadnę do ciebie niedługo, bo czuję, że twój ogród potrzebuje mnóstwa różnych eko. – A widząc, że mężczyzna za ladą marszczy brwi, dodała szybko i głośno: – Bardzo proszę, tu są wszystkie materiały. – Podała Tamarze plik kolorowych kartek. – W sprawie cenników proszę się kontaktować pod podanym na ofercie numerem telefonu.

– Oczywiście, na pewno zadzwonię – odpowiedziała równie głośno Tamara. – Ekokompostowniki to moim zdaniem strzał w dziesiątkę. Nie wierzyłam, ale pani mnie przekonała.

Wzięła Adama pod ramię i zachowując poważną minę, szybko odeszła od stoiska.

 

 

Ewa z dezaprobatą spojrzała na staruszkę.

– Różo, dlaczego nie zamykasz drzwi? Przecież każdy może do ciebie wejść, to niebezpieczne.

– Oj, Ewuniu, powiedz tak szczerze, co mnie może złego spotkać? – mruknęła babcia Róża, uśmiechając się. – Zabije mnie ktoś? A niby po co? Przecież tu niczego cennego nie ma. A nie zamykam, bo trudno mi chodzić przez ten wąski korytarz. I nie mogłabym otworzyć gościom. A tak, sama widzisz, mogę się cieszyć z waszej wizyty.

Lekarka westchnęła, ale już nic nie powiedziała. Znała Różę i wiedziała, że nie zmieni jej wiary w ludzi i dobro. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że rzeczywiście nic złego się staruszce nie stanie.

– Siadajcie, kochane moje. – Gospodyni wskazała na miejsca przy stole.

– Najpierw muszę babcię uściskać. – Marysia podeszła i ucałowała pomarszczone policzki.

– Ja też! Ja też! – Różyczka podskakiwała radośnie. – Dam babci całuska!

– Jak ja się cieszę, że was widzę! – Róża przytuliła Marysię, a potem pomogła młodszej dziewczynce wdrapać się na swoje kolana.

– Różyczko, nie męcz babci – upomniała Ewa.

– Daj spokój, Ewuniu, ona mnie wcale nie męczy – zapewniła staruszka. – Przeciwnie, przy niej nabieram sił i chęci do życia.

– To ja może zrobię herbatę? – zaproponowała Marysia. – Bo troszkę zmarzłam po drodze z Jagodna.

– Oczywiście, zrób. – Róża skinęła głową. – Widzicie, na co to przyszło? Zamiast ja, gospodyni, o gości zadbać, to ty musisz…

– No co ty! Przecież jesteśmy rodziną, nas nie trzeba obsługiwać – odparła Marysia. – A od czego ma się najbliższych, jeśli nie od pomocy?

– Dobre z ciebie dziecko. – Staruszka uśmiechnęła się do młodej kobiety.

– Ja też jestem dobre dziecko – dopominała się o komplement Różyczka.

– Tak, tak, ty też – zapewniła ją starsza imienniczka i pogładziła po głowie.

Tymczasem Ewa zajęła miejsce przy stole i przyjrzała się uważnie staruszce.

– Jak się czujesz, Różo?

– A jak się mam czuć? Co prawda biegać nie mogę, ale poza tym nie jest źle. W moim wieku trzeba się cieszyć, gdy się rano oczy otwiera.

– Co ty mówisz, babciu! – oburzyła się Marysia.

– Prawdę mówię. Ale nie martwcie się o mnie. Mam wszystko, co trzeba. Zofia bardzo się stara, czasami aż za bardzo. Nic mi robić nie pozwala.

– I bardzo dobrze – wtrąciła Ewa.

– A mnie się zdaje, że nie do końca. Bo człowiek musi się ruszać, aktywny być. Najgorzej to się położyć i patrzeć w sufit. Z tego to tylko w depresję można popaść. A we mnie, odpukać, jeszcze ochota na życie jest. I póki trwa, to co nieco robić będę.

– Ma babcia rację – zgodziła się z nią Marysia i postawiła na stole dzbanek z herbatą oraz kubki.

– Widzisz, Ewuniu, młoda lekarka mnie popiera.

– Jeszcze nie lekarka – zauważyła Ewa, ale nie oponowała, bo wiedziała, że Róża i Marysia mają rację.

– Ale już niedługo, prawda? – Staruszka popatrzyła ciepło na młodą kobietę. – Siadaj już i opowiadaj, co u ciebie słychać. Bardzo jestem ciekawa.

Marysia napełniła kubki herbatą, do której dolała soku malinowego. Miły zapach szybko wypełnił kuchnię w białym domku, przywodząc na myśl letnie dni.

– U nas wszystko w porządku – zaczęła relację Marysia. – Mówiłam już babci Ewie, że zaliczyłam sesję, więc mam kilka dni wolnego.

– To ty już na trzecim roku jesteś? – upewniła się Róża, jakby chciała sprawdzić, czy pamięć jej nie zawodzi.

– Tak, można powiedzieć, że w połowie. A Kamil w połowie czwartego. U niego to prawie końcówka, bo na piątym roku zajęć będzie miał bardzo niewiele, właściwie tylko pracę magisterską będzie musiał napisać.

– To dlaczego nie przyjechał z tobą?

– Bo widzicie, Kamil pracuje – wyjaśniła Marysia.

– Chyba już od dawna, przecież nie raz o tym mówiłaś – przypomniała Ewa.

– Tak, ale tamte to były zlecenia albo udział w pojedynczych projektach – odparła dziewczyna. – Nic stałego, chociaż bardzo mu się przydało, bo nie tylko zarabiał, ale i zdobywał doświadczenie. W jego zawodzie to możliwe, a adeptki medycyny muszą się zadowalać kelnerowaniem – roześmiała się.

– Przecież nie musisz tego robić. – Ewa ściągnęła usta w wyrazie dezaprobaty. – Możemy ci opłacać studia, stać nas na to.

– Wiem, ale lepiej się czuję, jeśli mogę dołożyć coś od siebie. Tyle razy ci to tłumaczyłam, babciu. – Studentka położyła dłoń na ręce lekarki i uśmiechnęła się ciepło.

– Nie możesz mieć do niej pretensji, że chce być samodzielna – wtrąciła babcia Róża. – Wszystkie kobiety w tej rodzinie takie właśnie są. Przypomnij sobie siebie samą, Tamarę… Marysia to nieodrodna córka i wnuczka.

Ewa wzruszyła ramionami.

– Was nigdy nie przegadam. Lepiej wróćmy do tematu. Co z tą pracą Kamila?

– No właśnie, już mówię. Sprawa wygląda tak, że dostał prawdziwą umowę o pracę w polskim oddziale jednej z największych światowych firm zajmujących się programowaniem – oznajmiła z dumą Marysia. – Pojechał do Warszawy na rozmowę kwalifikacyjną i go przyjęli.

– Będzie musiał się przeprowadzić? – zainteresowała się Róża. – To jak to będzie? Ty z nim się przeniesiesz?

– Nie, babciu. – Marysia pokręciła głową. – Kamil będzie pracował online. Czyli przez internet – starała się wyjaśnić staruszce jak najprościej. – Może siedzieć w domu, a dzięki sieci jego pracę widzi menedżer w Warszawie, a nawet w Londynie. Zresztą członkami jego zespołu projektowego są ludzie z całego świata.

– Tego to ja już chyba nie pojmę – przyznała Róża. – Ale najważniejsze rozumiem. Będziecie razem.

– Tak, to właśnie jest najlepsze. Kamil może pracować z każdego miejsca na świecie, byle miał dostęp do sieci. No i będzie bardzo dobrze zarabiał. A kiedy skończy studia i sprawdzi się w tej firmie, to będzie jeszcze lepiej.

– Jak ja się cieszę, że wam się tak dobrze układa! – Róży napłynęły do oczu łzy radości. – Nie ma większego szczęścia dla starego człowieka, niż obserwować, że najbliższym przypadł w udziale dobry los.

Nagle do uszu obecnych dobiegło popiskiwanie. Ciche, ale wyraźne.

– Różo! Czy tu są myszy?! – Ewa rozejrzała się podejrzliwie po kuchni. – Trzeba koniecznie kupić łapkę albo jakąś trutkę.

– Babcia ma coś w pudełku. – Różyczka szybciej znalazła źródło dziwnych odgłosów. – Tam, przy kuchni. – Wskazała palcem.

– Jak chcesz, to zobacz, co to – zachęciła ją staruszka.

Dziewczynka natychmiast zsunęła się z jej kolan i śmiało podbiegła do kartonu. Odchyliła róg koca, którym był wyłożony, i oczy rozszerzyły się jej ze zdumienia i z radości.

– Tu są kotki! – wykrzyknęła.

– Możesz pogłaskać – zaproponowała Róża.

Dziewczynka od razu to zrobiła.

– Co to za koty? – Ewa zmarszczyła brwi.

– Zofia rano znalazła je na progu – wyjaśniła staruszka. – Szukały domu i tu trafiły, to nie mogłam ich przecież wyrzucić. – Uśmiechnęła się.

– Różyczko, lepiej ich nie dotykaj. – Ewa próbowała powstrzymać wnuczkę, która już miała na rękach jedno z kociąt. – Nie wiadomo, czy nie są chore.

Różyczka spojrzała na kobiety lekko zdezorientowana.

– To mogę czy nie? – zapytała.

– Ewuniu, pozwól jej – poprosiła babcia Róża. – Umyjemy potem dobrze rączki.

– No dobrze – zgodziła się lekarka, widząc proszące spojrzenie dziewczynki. – Ale to naprawdę mało higieniczne.

– I co ty z nimi zrobisz, babciu? – zainteresowała się Marysia. – Zostaną u ciebie?

– Jeden chyba tak – odparła staruszka. – Odkąd Mateo odszedł za ten, jak to ładnie nazwałaś, Tęczowy Most, to jakoś tu pusto. Przyzwyczaiłam się do kociego towarzystwa. A drugiemu postaram się znaleźć jakiś dom.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale jeśli już zdecydowałaś, to pewnie zdania nie zmienisz. – Ewy nie ucieszył pomysł staruszki. – Jednak skoro tak, to bezwzględnie te kocięta musi zobaczyć weterynarz.

– Ja się tym zajmę, babciu – zadeklarowała Marysia. – Wszystko załatwię, jak należy. A wiesz, że mam dobrą rękę, w końcu Kronos nie narzeka.

Ewa poczuła, że została pokonana. Gdy popatrzyła na młodszą wnuczkę, która z rozanieloną miną tłumaczyła rudemu kotkowi, że nie wolno wychodzić z pudełka i trzeba słuchać babci, serce jej zmiękło.

Niech już będą te koty – pomyślała. – Byle czyste i zdrowe.

 

 

Dwie ogromne walizki stały już pod drzwiami, a Janeczek wyciągał właśnie z windy kolejną. Marzena odstawiła mniejszy bagaż i sięgnęła do torebki w poszukiwaniu kluczy.

– Przecież przygotowałam je wcześniej – mruczała pod nosem. – Gdzie się znowu zapodziały…

Mężczyzna cierpliwie obserwował jej poczynania.

– To jest prawda, co powiadają – powiedział. – Że kobieca torebka jest przepaścią bez dna. Włożysz do niej coś i znaleźć nie sposób.

Kobieta posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, więc zamilkł i oparł się o ścianę.

W