Stacja Jagodno. Marzenia szyte ma miarę - Karolina Wilczyńska - ebook

Stacja Jagodno. Marzenia szyte ma miarę ebook

Karolina Wilczyńska

4,6

Opis

Kontynuacja bestsellerowej powieści „Stacja Jagodno. Zaplątana miłość”. Co łączy doktor Ewę z babcią Różą? Kto mieszka w tajemniczym dworku? Czy Tamara odnajdzie miłość? Jakie jeszcze sekrety skrywa urokliwe Jagodno w Górach Świętokrzyskich?
„Stacja Jagodno” to nie tylko sielski krajobraz, ale także świat pełen emocji – radości z sukcesów i smutku porażek, miłości i nienawiści, namiętności, samotności i nowych relacji. To przede wszystkim jednak losy kobiet, które bez względu na miejsce zamieszkania i wiek, czują podobnie i pragną szczęścia. W Jagodnie spotkacie ich wiele, poznacie siłę kobiecości i moc z niej płynącą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 331

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (410 ocen)
268
109
31
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gaga1405

Nie oderwiesz się od lektury

Drugi tom "Stacji Jagodno". Wspaniała powieść o zwykłych ludziach, fiołkowa herbata, tajemnice przeszłości. Świetna książka.
00
GochaG22

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa lektura. O krętych ścieżkach ludzkich losów. Pełna ciekawych zwrotów akcji, wrażliwych wspomnień.... powikłanych losów. Główna bohaterka Tamara na szczęście powoli rozwikłuje tajemnice przeszłości
00
Dorotka64

Dobrze spędzony czas

Tajemnice życia zawsze przeszkadzają w życiu. Wzruszająca powieść. Polecam
00
Anna57ada

Nie oderwiesz się od lektury

polecam ,
00
Sikoreczka_blondyneczka

Nie oderwiesz się od lektury

Książka od której trudno się oderwać, niby zwykła prosta historia a jednak jest coś niezwykłego. Z niecierpliwością zabieram się za kolejny Tom
00

Popularność




 

 

 

 

MARZENIA SZYTE NA MIARĘ

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © Karolina Wilczyńska, 2015

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2015

 

 

Redaktor prowadząca: Magdalena Genow-Jopek

Redakcja: Kinga Gąska

Korekta: Magdalena Owczarzak

Projekt okładki: Design Partners (www.designpartners.pl)

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Maciej Majchrzak

Fotografia na okładce: www.depositphotos.com

 

 

Wydanie elektroniczne 2015

 

eISBN 978-83-7976-292-7

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tego to ja już nie ogarnę!

Tamara nawet nie zdjęła butów. Od razu weszła do pokoju i opadła na fotel. Siatki z zakupami wylądowały na podłodze. Nie miała siły, jakby nagle cała energia, jaką dysponowała, wyczerpała się i jej ciało niezdolne było do najmniejszego ruchu, a w głowie królowała pustka. Czuła, że potrzebny jej kwadrans, no, może chociaż dziesięć minut, żeby zebrać myśli i cokolwiek zrobić. Była zmęczona. Bardzo.

W pracy zaczął się już kolejny napięty okres, jak zawsze przed świętami. Wszyscy klienci czegoś chcieli i to oczywiście natychmiast. Trzeba było temu sprostać, a o nierealnych oczekiwaniach i dziwacznych pomysłach mogłaby z pewnością napisać książkę. Gdyby miała czas. Na razie jednak odnosiła wrażenie, że doba jest stanowczo za krótka.

Babcia Róża była w szpitalu, więc Tamara musiała uwzględnić w planie dnia także odwiedziny u staruszki. Do tego wieczorne gotowanie i wyrzuty sumienia, że znowu zbyt mało czasu spędza z Marysią. Córka wróciła do szkoły i nie skarżyła się, ale Tamara, po ostatnich doświadczeniach, wolała baczniej przyglądać się nastolatce. Poza tym naprawdę zależało jej na odbudowaniu dobrych relacji z córką. Co prawda znowu jadały codziennie razem kolację, ale czy to nie za mało?

Na domiar złego dzisiaj dowiedziała się, że babcia Róża za dwa dni zostanie wypisana do domu. Co prawda spodziewała się przecież, że pobyt w szpitalu nie będzie trwał wiecznie, ale jakoś ciągle nie miała czasu, żeby zaplanować, co zrobi. A teraz miała w perspektywie codzienną jazdę do białego domku. Co prawda jeździła tam, żeby doglądać gospodarstwa, ale wystarczały wizyty co kilka dni. Łukasz zajmował się zwierzętami i przepalał w piecu, co z jednej strony było jej bardzo na rękę, ale z drugiej – za każdym razem miała nadzieję, że go nie spotka, bo każda chwila spędzona z tym wiecznie ponurym i złośliwym mężczyzną denerwowała ją. Te uważne spojrzenia spod oka, na których go przyłapywała, były naprawdę irytujące. Jakby oceniał wszystko, co robi, i chociaż tego nie mówił, to czuła, że w jego oczach nic nie jest tak, jak być powinno. Znosiła go jednak, bo nie miała wyjścia. Ale teraz babci nie wystarczy człowiek dochodzący do niej co jakiś czas z lasu. Musi mieć stałą i odpowiedzialną osobę, która się nią zaopiekuje. I wszystko wskazuje na to, że to zadanie przypadnie Tamarze. Bo komu innemu?

– O, widzę, że coś słabo dzisiaj? – bardziej stwierdziła niż zapytała Marysia.

– Raczej słabo – potwierdziła matka.

– Rozbierz się, a ja zrobię herbatę – zadysponowała nastolatka.

– Dobry pomysł. Daj mi chwilę. Przebiorę się i przyjdę do ciebie, to przygotujemy jakąś kolację.

Zdejmując kozaki, patrzyła, jak córka zbiera siatki z zakupami. Poczuła radość i wzruszenie. Miło było wiedzieć, że dziewczyna się o nią troszczy, że zauważyła zmęczenie…

Z ulgą poruszyła stopami. Po dziesięciu godzinach w butach na obcasie bolały ją łydki, za to palców nie czuła już wcale. Pomasowała je przez chwilę i ruszyła do łazienki.

Prysznic trochę pomógł, jakby woda zmyła z ciała trud całego dnia. Po kwadransie, przebrana w dżinsy i luźną bluzę, pojawiła się w kuchni.

– Już wszystko gotowe? – zdziwiła się, widząc na stole talerz z kanapkami.

– I tak byłam głodna, to przy okazji zrobiłam i dla ciebie. – Marysia odwrócona tyłem nalewała herbatę do kubków.

– Doceniam, doceniam – uśmiechnęła się Tamara. – Bo dzisiaj to mam taki dzień, że mogłabym chyba skaleczyć się nawet łyżeczką.

Córka postawiła kubek z parującym napojem na bambusowej podkładce i usiadła naprzeciwko niej.

– W pracy taki młyn? – zapytała.

– Mhhhm. – Tamara wbiła zęby w kanapkę. – No i na dodatek za dwa dni babcię wypisują ze szpitala. Zupełnie nie mam pomysłu, jak to wszystko zorganizować. No, ale w końcu coś wymyślę, tylko muszę się zastanowić.

Nie chciała obarczać córki swoimi problemami, ale w głębi duszy naprawdę trudno jej było sobie wyobrazić, jak to będzie.

– To przywieź babcię tutaj, do nas – powiedziała dziewczyna tak naturalnie, jakby to było oczywiste. – Mogę spać z tobą na kanapie, a babcia u mnie w pokoju.

Tamara spojrzała uważnie na córkę. Rozwiązanie wydawało się idealne. Dlaczego sama na to nie wpadła? Babcia u nich, odpadały więc codzienne kursy do Borowej i jeszcze Marysia miałaby towarzystwo, nie siedziałaby całe popołudnia sama.

– Córciu, jesteś genialna!

– Wcześniej o tym nie wiedziałaś? – zażartowała Marysia.

Teraz, kiedy nieoczekiwanie pojawiła się nowa i całkiem pozytywna perspektywa przyszłości, Tamara odzyskała energię i chęć działania. Wszystko przemyślę jeszcze przed zaśnięciem – pomyślała. – I może nawet odpowiem dziś na te e-maile od klientów, którzy nie mają co robić i do później nocy wymyślają coraz bardziej idiotyczne poprawki.

Wiedziała, że nie może pozwolić sobie na żadną wpadkę w pracy. I tak kombinowała trochę, żeby móc odwiedzać babcię w szpitalu. Jedna skarga od klienta i byłoby źle. W ogóle cała ta historia zdarzyła się w najbardziej nieodpowiednim czasie. Gdyby był maj albo czerwiec, wyglądałoby to zupełnie inaczej. A tak – wszystko naraz, wszystko natychmiast. No, ale teraz przynajmniej była nadzieja, że jakoś się to ułoży.

– A co tam u ciebie? – zapytała córkę.

– W porządku. Jakoś leci. – Dziewczyna najwyraźniej nie miała ochoty na rozwijanie tematu. Tamara nie nalegała, mając nadzieję, że nie dzieje się nic złego i że córka naprawdę sobie jakoś radzi.

– Jutro postaram się wrócić wcześniej. Zrobię większe zakupy i może obejrzymy razem coś ciekawego? – zaproponowała.

– Możemy – zgodziła się Marysia. – A najlepiej daj mi listę tych zakupów, to ja zrobię. Wcześniej kończę. I Kamil przyjdzie, to mi pomoże wszystko przynieść – dodała, po czym zebrała talerzyki i odwróciła się w stronę zlewozmywaka.

Tamara wyczuła, że nie powinna zadawać pytań. Zresztą akurat informacja o tym, że Marysia utrzymuje kontakt z tym chłopakiem, a nawet zamierza się z nim spotkać, wcale jej nie zaniepokoiła. Przeciwnie – Kamil od początku zrobił na niej dobre wrażenie. No i, co tu kryć, miał chyba dobry wpływ na Marysię. Może dzięki niemu zapomni o tamtym, który tak ją skrzywdził…

– Dobrze – przyjęła bez komentarza propozycję córki. – Napiszę wszystko jutro rano. A teraz jakie masz plany?

– Chemia – westchnęła Marysia. – Jutro dwie godziny, a ja zaliczam dział z zeszłego półrocza…

– Będzie dobrze. – Tamara poklepała przechodzącą córkę po ręce. – Tylko nie siedź za długo, bo będziesz jutro niewyspana.

– OK, OK – rzuciła dziewczyna, wychodząc.

Tamara, dopijając herbatę, zapaliła wieczornego papierosa. Stanęła w oknie i patrzyła na oświetloną panoramę miasta. Gdzieś w dali zaszczekał pies, ktoś gwizdnął i nastała cisza. Kielce powoli układały się do snu.

– Może jednak jakoś dam radę – uśmiechnęła się do siebie.

 

 

Marysia rzuciła książkę na łóżko. Zapamiętanie choć jednej informacji więcej graniczyło z cudem. Próbowała, naprawdę, ale teraz miała wrażenie, że już wszystko pomieszało jej się w głowie – definicje, symbole, wzory i ich angielskie odpowiedniki. To nie było łatwe. A jeszcze biorąc pod uwagę to, że naprawdę miała spore zaległości, chwilami zastanawiała się, czy da radę.

Ale bardzo chciała. Nie tylko dlatego, że obiecała matce, chociaż to był ważny powód. Cały czas pamiętała jej twarz pochyloną nad szpitalnym łóżkiem. Marysi było wstyd, że mogła robić takie głupie rzeczy. A matka wszystko wybaczyła i na dodatek teraz też zachowuje się naprawdę fajnie.

Marysia była przygotowana na kontrolę, spowiadanie się z każdego kroku, wypytywanie o wszystko. Tymczasem matka nigdy nie nalegała. Owszem, zadawała pytania, ale zadowalała się tym, co usłyszała. Dokładnie tak, jak jej obiecała podczas rozmowy po powrocie z Borowej.

– Wiesz, że bardzo cię kocham i chcę dla ciebie jak najlepiej – powiedziała wtedy. – Ale siłą cię do niczego nie zmuszę. Pamiętaj, że zawsze możemy porozmawiać, nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy będziesz miała kłopoty. Nie zamierzam bawić się w oficera śledczego, bo to i tak nic nie da. Mam tylko nadzieję, że wyciągniesz wnioski z tego, co nam się przytrafiło.

Marysia najbardziej zapamiętała to, że powiedziała „nam”. Bo to znaczyło, że nie obwinia tylko swojej córki, ale sama też ma świadomość własnych błędów. Dziewczynie trafiło to do serca i dlatego postanowiła wyprostować sprawy w szkole i być wobec matki w porządku. Starała się więc, chociaż nie było łatwo.

A jutro dwie godziny chemii. Na samą myśl o tym czuła ściskanie w brzuchu. Musiała zaliczyć ten dział, bez tego nauczyciel nie pozwoli jej zdawać kolejnych. Przyswajanie zaległego materiału miało też i inne konsekwencje – pozostawało zbyt mało czasu na naukę bieżących tematów, więc najlepszym rozwiązaniem byłoby skończyć z powtórkami, żeby nie pogłębiać zaległości.

Żeby to było takie proste – westchnęła i zerknęła na odrzucony podręcznik. – Nie, to bez sensu. Już nie dam rady dzisiaj. Trudno, najwyżej nie zaliczę…

Otworzyła okno, żeby przewietrzyć pokój przed snem. Przebrała się w piżamę i podeszła do biurka. Włączyła komputer. Pięć minut – pomyślała. – Zerknę tylko, czy ktoś jeszcze siedzi.

Nie chciała się przyznać nawet przed samą sobą, że ten ktoś to bardzo konkretna osoba.

Miała szczęście, bo kiedy tylko się zalogowała, natychmiast na monitorze pojawiło się okienko rozmowy.

Kamil: Jeszcze nie śpisz?

Marysia: Uczyłam się chemii. Ale już nie mogę…

Kamil: Proszę, jaka pilna uczennica ;)

Marysia: Daj spokój! Nic mi do głowy nie wchodzi. Jutro polegnę.

Kamil: Jestem pewien, że zaliczysz. Znam cię.

Marysia: To chyba lepiej niż ja samą siebie. Bo mnie się wydaje, że nie ma szans.

Kamil: Na pewno zaliczysz. Nie martw się. A jutro będziesz się śmiać z tego, co przed chwilą napisałaś.

Marysia: No nie wiem…

Kamil: Ale ja wiem :) A jutro aktualne?

Marysia: Tak. Tylko nie wiem, czy to coś da. Bo ja naprawdę do matmy to nie mam talentu.

Kamil: Zobaczysz, że tu talent niepotrzebny. Wszystko ci wytłumaczę, ale tylko po polsku ;)

Marysia: Nie nabijaj się ze mnie. Już mam dość tej szkoły.

Kamil: O, chyba naprawdę jesteś zmęczona. Nie wymyślaj, tylko się kładź. Bo jutro będziesz niewyspana.

Marysia: Mówisz, jak moja matka.

Kamil: No to twoja matka jest mądrą kobietą ;) Więc słuchaj mądrych :)

Marysia: Jesteś okropny!

Kamil: Do jutra! :)

Marysia: :)

 

Wyłączyła komputer i zamknęła okno. Było jej trochę lżej na sercu. To fajne uczucie – wiedzieć, że ktoś w ciebie wierzy i lubi cię taką, jaka jesteś. Nawet, gdy sama w siebie wątpisz. I na dodatek chce ci pomóc, chociaż nic z tego nie ma. Taki właśnie był Kamil.

W sumie wobec niego też nie zachowała się najlepiej, ale nigdy jej tego nie wypominał. W ogóle nie mówił nic o tym, co było. Wysłuchał jej, a opowiedziała mu wszystko, bo bardzo tego potrzebowała. I nie chciała, żeby ktoś komentował czy doradzał. A Kamil właśnie tego nie robił.

Może jednak uda mi się zaliczyć tę chemię? – pomyślała, przytulając głowę do poduszki. – I może nawet zrozumiem matematykę, jak mi Kamil wszystko wytłumaczy. Skoro twierdzi, że dam radę, to chyba wie, co mówi.

Żeby tylko dotrwać jakoś do końca roku. Potem zmieni szkołę, tak ustaliły z matką. Przynajmniej nie będzie musiała uczyć się wszystkiego po angielsku. No i nie będzie Wolskiej, która bardziej nadawałaby się do kolonii karnej niż na wychowawcę w liceum.

Jeszcze cztery miesiące – pocieszała się Marysia. – Tylko tyle i nie będę już musiała tam chodzić. No i żeby zdać, bo trochę głupio powtarzać rok.

Wreszcie zmęczenie zwyciężyło i dziewczyna zasnęła. Na szczęście tym razem spokojnie. Bo zdarzało się jeszcze, że śniła o tamtej nocy, o szarpaninie w samochodzie, o Oskarze i o tym, co chciał zrobić. Wtedy budziła się mokra od potu, a serce biło jak oszalałe. Nie mówiła o tym matce, bo nie chciała dokładać jej zmartwień. Miała nadzieję, że kiedyś wreszcie zapomni i wtedy sen przestanie się powtarzać. Bardzo tego chciała.

 

 

Ewa Dobrosz doskonale wiedziała, że Róża Marcisz ma być wypisana ze szpitala, chociaż nie odwiedziła staruszki ani razu. Za to, wykorzystując swoje znajomości, regularnie dowiadywała się o jej stan zdrowia. Konsultowała nawet usłyszane informacje z pewnym profesorem z krakowskiej kliniki. Zawsze tak robiła, gdy chciała mieć pewność, że niczego nie przeoczyła i nie zaniedbała. A tym razem szczególnie jej zależało. Musiała mieć stuprocentowe przekonanie, że staruszka opuszcza szpital w dobrej formie. Na szczęście okazało się, że zawał nie był rozległy i wszystko wskazywało na to, że przy odrobinie szczęścia, za rok nawet patrząc na wynik EKG, nikt nie domyśli się, że taki incydent miał miejsce.

Dobry, przedwojenny materiał – pomyślała lekarka. – To pokolenie tyle przeszło, a jednak zdrowie im dopisuje i trzymają się życia. Może dlatego, że wiedzą, jak łatwo je stracić?

Najważniejsze jednak było to, że Ewa mogła uznać, że wywiązała się z obowiązku. Dopilnowała, żeby Róża Marcisz miała dobrą opiekę, szepnęła kilka słów komu trzeba. Zadbała nawet o to, żeby lekarz prowadzący przedstawił stan zdrowia staruszki jako nieco poważniejszy niż był w rzeczywistości. Zdawała sobie sprawę, że zmartwi to Tamarę, ale ważniejsza była pewność, że dzięki temu drobnemu kłamstwu bardziej zmobilizuje otoczenie staruszki do zapewnienia jej dobrej opieki. Zresztą – pomyślała ze złością – moja córka i tak bardziej przejmuje się tą kobieta niż własną matką, więc to i tak bez różnicy.

Skoro Róża Marcisz lada dzień znajdzie się we własnym domu, to ona, Ewa, będzie mogła uznać swoją misję za skończoną. Czuła się zobowiązana roztoczyć dyskretną opiekę nad pacjentką, ale jednocześnie uznawała, że gdy Róża przekroczy próg szpitala, Ewa nie jest już za nią odpowiedzialna. Niech ten obowiązek przejmie ktoś inny. A ona będzie mogła znowu zapomnieć.

Tak, to byłoby najlepsze rozwiązanie. Wiedziała o tym od lat i robiła wszystko, żeby na zawsze zatrzeć w pamięci fakt istnienia Róży Marcisz i wszystkiego co wiązało się z jej osobą i odległymi czasami, w których los je połączył. Nie chciała do tego wracać, wierzyła, że czas zabliźni rany. I można powiedzieć, że jej plan się powiódł.

Tymczasem w jakiś niewytłumaczalny sposób, nieoczekiwanie, Róża Marcisz na nowo wkroczyła w jej życie. Nikt nie zapytał, czy tego chce, czy jest gotowa. Stare rany w duszy i sercu znowu się otworzyły i na nowo, jak przed laty, zaczęły dokuczać.

Ewa Dobrosz najchętniej nie interesowałaby się staruszką wcale, ale zawsze hołdowała zasadzie, że należy zachowywać się tak, żeby nie mieć sobie nic do zarzucenia. Przemyślała sytuację i postanowiła zrobić tyle, ile może. Ale nic ponadto. Nie mam wobec tej kobiety żadnych zobowiązań – przekonywała samą siebie. – Po prostu ją znam i zrobię to, co dla każdego innego znajomego. Nie muszę jej odwiedzać, nie chcę i nie będę.

Nie musiała, nie chciała i nie odwiedzała więc. Na szczęście nikt jej do tego nie namawiał i nie przekonywał. Tamara w rozmowach unikała starannie tematu staruszki, bo znała stosunek matki do tej sprawy. Nie miała pojęcia, że lekarka zrobiła cokolwiek i Ewa Dobrosz chciała, żeby tak zostało. Nie życzyła sobie, żeby córka się dowiedziała, bo mogłaby zacząć zadawać pytania, na które Ewa nie miała ochoty odpowiadać. Nie tylko córce, ale nawet samej sobie.

I bez takich rozmów było jej trudno. Wspomnienia powracały, chociaż niechciane, jakby to jedno spojrzenie na staruszkę uczyniło wyłom w murze, który postawiła w sobie, odgradzając niechcianą przeszłość. Teraz przez tę dziurę wywierconą spojrzeniem błękitnych oczu Marciszowej znowu wyłaziły uczucia sprzed lat. A najgorszym z nich było poczucie samotności i odrzucenia.

A przecież już dawno wytłumaczyła sobie, że lepiej być niezależną, niezwiązaną z nikim. Nie koncentrować się na swoich lękach, ale realizować plany i ambicje. Do tego trzeba silnej woli i dyscypliny, a nie płaczu po kątach i roztkliwiania się nad sobą. Trzeba pokazać światu, że jest się coś wartym, że jest się potrzebnym, może nawet niezastąpionym. I Ewa Dobrosz taka właśnie była – potrzebna, szanowana przez kolegów, uznana wśród pacjentów. Jednak zupełnie nie rozumiała, dlaczego najbliższa jej osoba – własna córka – nie tylko nie podzielała jej spojrzenia na świat, ale nawet robiła, jakby na złość, wszystko zupełnie odwrotnie.

Teraz też – wystarczyło jedno spotkanie z Różą, obcą kobietą, a już bardziej interesowała ją staruszka ze wsi niż matka. Ewa Dobrosz naprawdę nie rozumiała, czym zasłużyła sobie na taką niewdzięczność. Nie chciała nawet się nad tym zastanawiać. Wiele lat ciężkiej pracy i wyrzeczeń nie mogło być pozbawione sensu, więc nie zamierzała doszukiwać się winy w sobie.

Skąd więc to przejmujące uczucie pustki i denerwujące kłucie w okolicach serca? Była przecież lekarzem i doskonale wiedziała, że przyczyną przykrego odczucia nie jest problem natury kardiologicznej. Czuła, a nawet była pewna, że wszystkiemu winna jest Róża Marcisz, która nie powinna była już pojawiać się w jej życiu. Niestety, wróciła i od razu wszystko zaczynało się komplikować.

Nie z takimi sytuacjami dawałam sobie radę w życiu – pocieszała się Ewa Dobrosz. – Wszystko jest kwestią czasu i nastawienia. Chwile słabości zdarzają się każdemu, trzeba tylko umieć nad nimi zapanować. Najlepiej będzie zająć się czymś konkretnym i pożytecznym, zamiast snuć się z kąta w kąt i rozmyślać o sprawach, które dawno minęły i nie mają żadnego znaczenia.

To było rozsądne stwierdzenie i bardzo pasowało do lekarki. Dlaczego więc nie mogła się skupić na lekturze, dlaczego gubiła wątek, oglądając ulubiony serial? Dlaczego po trzy razy pisała listę świątecznych zakupów (to nic, że jeszcze dwa tygodnie, warto powoli zacząć już teraz, żeby później uniknąć największych kolejek i tłoku)? Z jakiego powodu budziła się w nocy, a pierwszą myślą było to, jak teraz wygląda dom na końcu wsi?

Ewa Dobrosz naprawdę miała tego dość. Lubiła swoje poukładane życie, nad którym miała pełną kontrolę. I nie znosiła, gdy coś nieoczekiwanie się zmieniało, wytrącając ją z równowagi. Traktowała to zawsze jak wyzwanie i robiła wszystko, aby przywrócić stan, który jej odpowiadał. Teraz liczyła na to, że gdy Róża Marcisz pojedzie do domu, a ona nie będzie już musiała się interesować jej losem, łatwiej i szybciej uda jej się opanować ten denerwujący stan ducha.

Bo niby dlaczego miałabym się przejmować tym, co dzieje się z osobą, której nie widziałam od kilkudziesięciu lat? – pomyślała. – We wszystkich gazetach piszą, że trzeba żyć teraźniejszością, a nie przeszłością. I muszę się z tym zgodzić. Taki właśnie mam zamiar.

Można by uznać, że jej postanowienie było szczere i płynęło z głębokiego przekonania o jego słuszności. Może nawet sama uwierzyłaby w to, gdyby nie kropelka, która wypłynęła jej z kącika oka i którą szybko otarła wierzchem dłoni.

– Najwyższa pora zaplanować, jakie ciasta upiekę na Wielkanoc – powiedziała do swojego odbicia w lustrze, jakby samą siebie chciała przekonać, że nic wielkiego się nie dzieje.

 

 

Tamara wszystko mogła przewidzieć, ale nie to. Właściwie nawet nie przyszła jej do głowy taka wersja wydarzeń.

Czas, gdy babcia Róża przebywała w szpitalu, nie był łatwy. Wtedy bardziej martwił ją stan zdrowia staruszki niż kwestia opieki nad nią. Musiała przyznać, że była zaskoczona tym, jak lekarze dbają o pacjentkę. Na początku odnosiła się do personelu z rezerwą, bo tylu opowieści koleżanek wysłuchała, że obawiała się, czy ktokolwiek zajrzy do babci. Jednak zainteresowanie i troska pielęgniarek przekraczały najśmielsze oczekiwania Tamary.

Nie bez znaczenia było z pewnością to, że babcia Róża potrafiła zjednywać sobie ludzi. Nie skarżyła się, wszystko przyjmowała spokojnie, uśmiechała się do każdego. Po kilku dniach zaskarbiła sobie sympatię nie tylko personelu, ale i pań z firmy sprzątającej oraz wszystkich pań leżących z nią na sali. Tamara nie musiała się więc martwić, że babci czegoś zabraknie albo że bezskutecznie będzie wzywać pielęgniarkę.

Zupełnie inaczej przedstawiała się sprawa jedzenia. Chociaż i o nim babcia nie powiedziała złego słowa, to Tamara doskonale zdawała sobie sprawę, że na takim wikcie nikt do zdrowia szybko nie dojdzie. Na dodatek doskonale pamiętała, jak dobrze i smacznie jadała w Borowej, więc czuła się w obowiązku zadbać o odpowiednią dietę pacjentki.

Zresztą lekarz wyraźnie powiedział, że dobre, ale lekkostrawne jedzenie to ważny aspekt powrotu do zdrowia. Przyjeżdżała więc każdego dnia do szpitala z wałówką, na którą najczęściej składały się owoce, świeże soki i jakieś mięso. Tamara poradziła się Marioli z księgowości, która miała fioła na punkcie zdrowego odżywiania i kupiła specjalną patelnię do smażenia bez tłuszczu, więc babcia mogła cieszyć się z apetycznie chrupiącego, ale dietetycznego kurczaka czy schabowego.

Tamara rozmawiała też z lekarzem o wskazaniach na okres rekonwalescencji. Ten wprost powiedział, że babcia nie powinna się przemęczać, dźwigać i zbyt szybko chodzić. Przynajmniej przez jakiś czas. Spacery tak, ale spokojne i niedalekie. I dużo odpoczynku. Dlatego wskazana jest stała opieka – podkreślił lekarz. – Zwłaszcza że pacjentka mieszka na wsi, prawda?

Oczywiście obiecała, że zorganizuje wszystko jak należy i naprawdę tego chciała. Tylko jeszcze wczoraj nie miała na to pomysłu. Dzisiaj koncepcja była, w dodatku doskonała. Z radością poinformowała babcię Różę:

– Pojutrze wychodzisz ze szpitala i na razie zamieszkasz ze mną i z Marysią. Wszystko obgadałyśmy.

– Dziecko, doceniam twoją propozycję, ale z niej nie skorzystam. Bardzo cię proszę, żebyś jutro zawiozła mnie do domu, do Borowej.

W pierwszej chwili miała wrażenie, że nie zrozumiała tego, co słyszy. Babcia najwyraźniej to zauważyła, bo dodała:

– Nie gniewaj się, Tamaro, nie miej mi za złe. Ja naprawdę chcę tam wrócić jak najszybciej.

– Ależ babciu! Przecież słyszałaś, że nie możesz teraz zostać sama…

– Ja chyba najlepiej wiem, jak się czuję, a czuję się bardzo dobrze. Dam sobie radę, nie martw się. Łukasz mi pomoże, a resztę powoli, powoli i zrobię.

– Dlaczego nie chcesz do nas pojechać? – Tamara była rozczarowana i nie mogła zrozumieć decyzji staruszki. – Zależy nam na tobie. Miałabyś opiekę i towarzystwo. Przecież to nie na zawsze – tłumaczyła. – Zrobi się cieplej, nie będzie trzeba palić w piecu, to pojedziesz do siebie – starała się za wszelką cenę przekonać babcię i widząc, że jej argumenty nie trafiają do rozmówczyni, postanowiła spróbować lekkiej manipulacji. – Bardzo chciałybyśmy ci się odwdzięczyć za gościnę, więc proszę, nie odmawiaj…

– Nie po to was zapraszałam, żeby żądać wdzięczności – uśmiechnęła się babcia Róża. – Zresztą jeżeli już tak mamy się rozliczać, to raczej ja jestem waszą dłużniczką. Gdyby nie wy, już nie byłoby mnie na tym świecie.

– Babciu!

– Taka jest prawda, dziecko. Uratowałaś mi życie. Wiem o tym, ale decyzji nie zmienię. Nie wiem, ile czasu zostało mi jeszcze podarowane, ale chcę go spędzić we własnym domu.

Tamara była bliska płaczu. Nie wyglądało na to, że zdoła przekonać babcię do zmiany zdania. W desperacji sięgnęła po ostatni sposób, który przyszedł jej do głowy.

– Cóż, trudno. Marysi będzie przykro. Tak się cieszyła, że będzie mogła z tobą dłużej pobyć, porozmawiać. Chciała oddać ci swój pokój…

– Tamara, dziecko, ja miałam zawał, a nie udar mózgu. Mnie, starą, chcesz w taki sposób podejść? – Babcia była wyraźnie rozbawiona. – Powiedz Marysi, że zapraszam do siebie w każdej chwili i na jak długo zechce. Ciebie też to dotyczy, panno obrażalska.

– Nie jestem obrażona – oburzyła się Tamara.

– Ale rozczarowana. Rozumiem, ale i ty spróbuj zrozumieć mnie.

– Dobrze. – Tamara się poddała. – Odwiozę cię pojutrze do Borowej. Ale dopiero po południu. Rano wyrwę się z pracy, żeby cię stąd zabrać. Pojedziemy do mnie, posiedzisz z Marysią, potem zjemy i dopiero wtedy cię zawiozę.

– Oczywiście, dziecko. A teraz biegnij już, wiem przecież, że ci się spieszy. Ja tu mam towarzystwo i opiekę, przecież wiesz.

Tamara zabrała torebkę i wyszła. Po raz pierwszy była zła na babcię. Niby rozumiała to, co staruszka jej mówiła, ale przecież mogła się zgodzić na zamieszkanie u nich chociaż przez kilka dni. Teraz znowu sprawy się skomplikowały. Była tak pewna, że wszystko pójdzie zgodnie z ustalonym przez nią planem, że nawet nie przygotowała domu na powrót babci. Jutro będzie musiała jechać do białego domku i zrobić porządki. Bo przecież nie liczyła na to, że ten cały Łukasz wytarł kurz czy zamiótł podłogę w kuchni.

I znowu zostawi Marysię na całe popołudnie i wieczór. Może chociaż dzisiaj postara się wyrwać wcześniej i będą mogły dłużej ze sobą pobyć. Wiedziała, że córka rozumie sytuację i też przejmuje się zdrowiem babci, ale nie mogła po raz drugi popełnić tego samego błędu. Chciała istnieć w życiu Marysi naprawdę, nie tylko wpadać na chwilę w przerwach między pracą a innymi zajęciami. Pragnęła, żeby znowu potrafiły być ze sobą, tak po prostu i naturalnie rozmawiać. A nie tylko mieszkać w jednym mieszkaniu, ale obok siebie.

Jak sprostać temu wszystkiemu? I jeszcze babcia – kochana, wspaniała osoba, ale dzisiaj to totalnie ją zaskoczyła. Cóż, trzeba było jakoś stawić temu czoła. Skoro Borowa, to Borowa. Najgorzej będzie na początku, później znajdzie kogoś do pomocy, kogoś bardziej odpowiedzialnego niż ten leśny człowiek, którego, nie wiadomo dlaczego, babcia darzyła takim zaufaniem.

 

 

– Tak dalej być nie może! – Marek uderzył pięścią w blat mahoniowego biurka (mahoń robi dobre wrażenie na klientach i podnosi prestiż firmy – mawiał). – Czy wydaje ci się, że jestem ślepy i nie widzę, co robisz?!

Tym razem Tamara została poproszona na krzesełko stojące po drugiej stronie biurka, co było jednoznacznym sygnałem, że dobrze nie będzie. Zapowiadała się dłuższa tyrada, więc musiała przybrać pokorny wyraz twarzy i nie przerywać.

– Wiem doskonale, że urywasz się jak najwcześniej! Po spotkaniach z klientami też chyba za bardzo nie spieszysz się z powrotem, prawda?! Czy ja nie szedłem ci na rękę, gdy miałaś problemy? – Nie dał Tamarze szansy na odpowiedź, bo wcale jej nie oczekiwał. – A ty teraz jak mi się odwdzięczasz? Nie pracujesz tutaj od wczoraj, wiesz, że jest napięty okres. Wszyscy, powtarzam, wszyscy muszą pracować na najwyższych obrotach! Nie mogę traktować cię inaczej niż resztę zespołu, chyba to rozumiesz? Jeszcze ktoś mógłby uznać, że cię wyróżniam.

A, więc o to chodzi! Już wszystko jasne – pomyślała Tamara. – Czyli to sprawka Sexy Doll. To, że wszystko widzi i donosi, to wiadomo, ale najwyraźniej jest zazdrosna. I wymyśliła sobie, że coś mnie łączy z Markiem. – Musiała włożyć wiele wysiłku w to, żeby opanować uśmiech. Myśl o zazdrosnej o nią Andżeli naprawdę ją rozbawiła.

– W związku z tym udzielam ci upomnienia. Na razie. I oczekuję, że przez najbliższe dwa tygodnie będziesz w pełni dyspozycyjna. Nie chcę słyszeć żadnych wymówek. Że już nie wspomnę o jakichkolwiek uwagach klientów. Czy się rozumiemy?! – znowu podniósł głos. Najwyraźniej sekretarka czuwa przy drzwiach.

– Oczywiście – pokiwała głową Tamara, wiedząc doskonale, że to właśnie powinna zrobić.

– W takim razie chyba skończyliśmy. Wracaj do pracy.

Bez słowa opuściła gabinet. Minęła uśmiechającą się fałszywie Andżelę, nawet na nią nie patrząc.

Wiedziała dobrze, co oznacza dyspozycyjność. Miała zapewnione siedzenie w pracy do wieczora. A przecież dzisiaj musiała jechać do białego domku. A jutro odebrać babcię. Masakra!

– Co tym razem? – Marzena uważnie spojrzała na koleżankę. – Jakiś klient chciał bardziej żółtego kurczaczka i poskarżył się szefowi?

– Za żółtość kurczaczków odpowiadają graficy. – Tamara nie mogła się nie uśmiechnąć. – Więc to raczej twoja działka.

– Ja dzisiaj odpowiadam akurat za niebieskość pisklątek. W odcieniu logo firmy – parsknęła koleżanka. – Więc co chciał?

– Nie uwierzysz. Andżela chyba uznała, że mam romans z szefem, bo wychodzę wcześniej. Musiała się mocno skarżyć, bo wrzeszczał tak, żeby słyszała każde słowo.

– Ups, no to masz przechlapane – zachichotała koleżanka. – Andżela nie wybacza takich rzeczy.

– W nosie ją mam. Gorzej, że Marek nakazał mi siedzenie do oporu, a ja akurat dziś muszę załatwić ważną sprawę. No i jutro wyrwać się na godzinkę.

Marzena znała sytuację. Rozmawiały o babci Róży, wiedziała o tym, co dręczy Tamarę.

– Wiesz, ja tak sobie wczoraj myślałam, że jak trzeba będzie, to mogę podjechać raz czy dwa do tego Jagodna. Powiesz mi, gdzie dokładnie i jakoś trafię. Coś zawiozę czy pomogę…

Tamara spojrzała na koleżankę z wdzięcznością. Naprawdę jest w porządku – pomyślała. – Opiekuje się przecież rodzicami, a sama ma teraz nie mniej pracy niż ja. A jednak zadeklarowała pomoc.

Graficy rzeczywiście nie mieli lekko. Pomijając już wartość artystyczną tego, czego życzyli sobie klienci, to na dodatek musieli znosić ze spokojem kolejne poprawki do projektów i tłumaczyć, że niektórych rzeczy po prostu zrobić się nie da. Naprawdę rozumiała, gdy Marzena mówiła, że jeżeli będzie miała dołożyć gdzieś jeszcze jedną palemkę albo domalować kokardkę na pisance, to zwymiotuje na monitor. No ale cóż można było zrobić? Pozostawało tylko zaciskać zęby i przetrwać, wyobrażając sobie ewentualną premię.

– Marzena, bardzo ci dziękuję za dobre chęci, ale przecież jesteś dokładnie w takiej samej sytuacji jak ja. Nie miałabym serca się tobą wyręczać.

Koleżanka zerknęła zza monitora i puściła oczko do Tamary.

– W takim razie wymyślę coś, żebyś mogła jutro wyjść.

– Tak, ciekawe co?

– Już ty się o to nie martw. Wiesz, że w takich wariackich pomysłach nikt mi nie dorówna.

Tamara przytaknęła z uśmiechem. Fakt, jeżeli Marzena postanowiła coś zrealizować, to zawsze dopięła swego. Czasami rzeczywiście w nieszablonowy sposób, ale jednak jej się udawało.

Swoją drogą, to kiedyś muszę zabrać ją do babci Róży – stwierdziła. – Powinny się poznać. Jestem pewna, że się polubią. Obie są pełne optymizmu. W ogóle, jak tylko minie ten wariacki czas, chętnie zaproszę Marzenę na jakieś piwo. Ciągle mnie wspiera, zawsze mogę na nią liczyć…

– Prezes elektrociepłowni pyta, co z jego jajkami. – Andżela wsunęła głowę przez uchylone drzwi. – Jest chyba zdenerwowany – dodała z satysfakcją w głosie.

– To chyba pytanie do lekarza, nie do nas – usłyszały z korytarza głos Dominika i parsknęły śmiechem.

Andżela wyglądała na zdezorientowaną.

– Żartowałem. Powiedz, że jajka będą jutro rano i osobiście mu je dostarczę.

Sekretarka, stukając jedenastocentymetrowymi szpilkami, pobiegła do telefonu, żeby przekazać dobrą nowinę, a w drzwiach ukazała się tym razem głowa Dominika.

– Uratowałem ci tyłek – mrugnął do Tamary. – Pewnie zapomniałaś o tych czekoladkach?

– Nie zapomniałam – oburzyła się Tamara. – Tylko byłam u szefa. Właśnie miałam dzwonić i o nie pytać.

– To zadzwoń lepiej do drukarni. Kartki dla tej firmy kurierskiej miały być wczoraj wieczorem, a jeszcze nie doszły. I upewnij się, że na pisankach jest lakier, bo nam głowy pourywają.

 

 

– Dobrze, chociaż mogłoby być lepiej. – Ręka chemika wraz z długopisem zawisła nad dziennikiem. Marysia wstrzymała oddech. Niech mi zaliczy, niech zaliczy – powtarzała w myślach i ze zdenerwowania zaciskała pięści tak, że paznokcie wbijały jej się w dłoń.

– Zaliczam ten dział, ale kolejny ma być lepiej opanowany.

Marysia pokiwała głową, bo w ustach tak jej zaschło, że nie mogła wydusić słowa. Najważniejsze, że w odpowiedniej rubryce pojawiła się dwójka. Nie, żeby to był szczyt marzeń, ale w tej sytuacji nawet mierny bardzo ją cieszył. Zresztą i tak na nic innego nie mogła liczyć, skoro na półrocze miała jedynkę. Napięcie opadło i pozwoliła sobie nawet na uśmiech.

Obrzuciła spojrzeniem klasę. Nikt nie odwzajemnił uśmiechu, nikt nie pokazał, że cieszy się razem z nią. Nie zdziwiło jej to wcale. Zdawała sobie sprawę ze swojego położenia i chociaż ją nie radowało, to nie miała zamiaru niczego zmieniać.

Kiedy wróciła do szkoły po feriach, jej osoba budziła pewne zainteresowanie. Co prawda nikt nie wiedział dokładnie, dlaczego zniknęła, ale ktoś coś słyszał o szpitalu, ktoś inny za to o kłopotach Oskara. Kiedy pojawiła się na szkolnym korytarzu, ścigały ją zaciekawione spojrzenia i dobiegały do niej urywane szepty.

Niektórzy decydowali się na zadawanie pytań, ale szybko zrozumieli, że Marysia nie chce na nie odpowiadać. Nie miała zamiaru w żaden sposób podsycać zainteresowania swoją osobą. Wiedziała, że szkolne sensacje żyją krótko. I nie myliła się. Po kilku dniach wszyscy zainteresowali się historią Adama z klasy maturalnej, który bez wiedzy ojca wziął jego samochód i po pijanemu rozbił się na latarni w centrum miasta. O sprawie Marysi zaczynano zapominać.

O samej dziewczynie zresztą też. Szkolna elita szybko zorientowała się, że jej związek z Oskarem to już przeszłość. Tym bardziej że chłopak przyjeżdżał teraz po Aldonę z II c. Marysia zastanawiała się, czy nie powinna jej ostrzec, ale zrezygnowała z tego. Prawdę mówiąc, bała się Oskara i chciała zupełnie wymazać go z pamięci.

Przestała też w drodze do szkoły chodzić na alejki przy Kadzielni. Nie zrezygnowała z makijażu, ale dzięki internetowym poradnikom nauczyła się, jak sprawić, by nie był tak ostry. I ucieszyła się, kiedy Kamil powiedział:

– Wolę cię taką niż z tymi czarnymi krechami na oczach.

Te słowa sprawiły Marysi radość, bo wiedziała, że Kamil jest szczery, więc jeżeli tak powiedział, to naprawdę musiało być lepiej. Jakoś przestało jej zależeć na opinii tych, dla których jeszcze miesiąc wcześniej zrobiłaby wiele. To stało się samo, chyba w szpitalu i potem, kiedy nikt z nich nawet nie zadzwonił, nie zainteresował się nią. Najpierw było jej przykro, a potem wszystko zobojętniało. Co nie znaczy, że było jej z tym lekko. O nie! Niełatwo pogodzić się z tym, że zawiedli ci, na których liczyła i którym zaufała. Ale trudno, tak było i jakoś musiała się z tym uporać.

Podczas przerw prawie zawsze przebywała sama. Nie dziwił jej ten fakt. Nie zapomniała jeszcze całkiem, że dokładnie tak samo było na początku roku szkolnego. Tyle że teraz nie miała nawet powrotu do kasty szkolnych szarych myszek i kujonów. Ku swojemu zdziwieniu odkryła, że nawet oni zdążyli poznać się i podzielić na mniejsze grupki, które niechętnie widziały w swych kręgach kogoś nowego. A już tym bardziej kogoś, kto jeszcze niedawno drwiąco uśmiechał się na ich widok, niepochlebnie komentując wygląd i zachowanie. Byli nawet zadowoleni, widząc samotną Marysię. Jej widok dawał im satysfakcję – obserwowali upadek jednego z członków elity, jednego z tych, co mieli się za lepszych. I nawet oni nie chcieli kogoś takiego w swoim gronie.

Jedynie Justyna jeszcze z nią została, ale Marysia czuła, że i to nie potrwa długo. Koleżanka prawie każdego dnia powtarzała jej:

– Majka, ogarnij się wreszcie! Jak ty wyglądasz! Ubierz się jakoś, umaluj i pójdziemy do galerii, może się ktoś fajny trafi – zachęcała, ale Marysia odmawiała. Nie interesowały ją żadne przypadkowe znajomości. Po historii z Oskarem miała dość chłopaków, nie wyobrażała sobie, jak mogłaby w ogóle pozwolić, żeby ktoś ją dotknął. Na samą myśl było jej niedobrze.

Poza tym naprawdę miała dużo nauki. Nawet bardzo dużo. Dlatego z ulgą przyjęła dzisiejsze zaliczenie. Teraz będzie miała chwilę, żeby zająć się matematyką. Bardzo liczyła na pomoc Kamila. Chłopak był dobry z tego przedmiotu, miał nawet zamiar startować w jakimś konkursie. Może da radę wtłoczyć jej jakoś do głowy te wszystkie wzory i wytłumaczyć, o co w tym chodzi. Bo sama na pewno sobie nie poradzi.

– Majka, widziałaś? – Justyna podbiegła zdyszana i pociągnęła ją za ramię.

– Co miałam widzieć?

– Oskar ma nowy samochód. Jaki wypasiony, mówię ci!

– Nie obchodzi mnie to.

– Weź, przestań. Ja rozumiem, że zerwaliście, ale jakbyś poprosiła, to może by nas podwiózł?

– O nic go nie poproszę – odmówiła stanowczo Marysia.

– Wiesz co? Nudna się strasznie zrobiłaś. – Justyna szła obok, ale jej mina wyraźnie mówiła, że wolałaby być zupełnie gdzie indziej. – Nie wiem, co ci się stało, naprawdę. Byłaś fajna laska, a teraz co? No rozpacz po prostu!

Przez chwilę szły w milczeniu.

– A w sobotę co robisz? Może pójdziemy pochodzić po Sienkiewicza? Mówiłam już Gośce, wiesz, tej rudej z „humana”. Poszłaby z nami, byłoby fajnie…

– Nie mogę, babcia u mnie będzie. Idź z Gośką, a w poniedziałek mi opowiesz.

– Jak chcesz. Ale żeby potem nie było, że ci nie proponowałam. – Justyna zrobiła obrażoną minę.

– Nie będzie. Spoko. – Marysia wiedziała, że Justyna nie będzie za nią tęsknić. Doceniała jej dotychczasową lojalność, ale jednocześnie znała koleżankę na tyle dobrze, by mieć świadomość, że ta nie może żyć bez tych spacerów po ulicach i sklepach. I czuła, że jej miejsce wkrótce zajmie ruda Gośka.

Westchnęła cicho. Trochę jednak