Rok na Kwiatowej. Tom II. Zamarznięte serca - Karolina Wilczyńska - ebook + książka

Rok na Kwiatowej. Tom II. Zamarznięte serca ebook

Karolina Wilczyńska

4,2

Opis

Popularna seria autorki najpiękniejszej literatury obyczajowej teraz w zimowej odsłonie.

Ogrzej swoje serce wśród przyjaciółek z Kwiatowej!

 

Liliana stoi przed trudnym zadaniem: musi zaopiekować się młodszą kuzynką, która zatrzymuje się u niej na jakiś czas. Nastolatka sprawia sporo kłopotów i gdy Liliana postanawia z nią poważnie porozmawiać, dowiaduje się o traumatycznych przeżyciach dziewczyny. Pod adresem partnera Liliany padają poważne oskarżenia. Niespodziewanie okazuje się też, że Liliana musi zmierzyć się z własną, trudną przeszłością. Jakie decyzje podejmie? I czy ostatecznie uda jej się odnaleźć wspólny język z zamkniętą w sobie nastolatką?

 

Najnowsza powieść Karoliny Wilczyńskiej to próba zrozumienia, że przeszłość zawsze nas odnajdzie, nie możemy przed nią uciec.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 368

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (394 oceny)
182
135
65
11
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dorotka64

Całkiem niezła

👍
00
Mandzia81

Nie oderwiesz się od lektury

Super!!!! Tylko dlaczego Marcin stał się nagle Mariuszem?
00
wasabi1084

Nie oderwiesz się od lektury

kolejna część Kwiatowej, polecam.
00

Popularność




Copyright © Karolina Wilczyńska, 2017

Copyright © by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2017

Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch

Redakcja: Kinga Gąska

Korekta: Barbara Borszewska

Projekt typograficzny: Maciej Majchrzak

Skład i łamanie: Barbara Adamczyk

Projekt okładki i stron tytułowych: Anna Damasiewicz

Fotografie na okładce: © Aleshin | Fotolia.com

© Szabolcs Stieber | Depositphotos.com

© Olga Fedorovska | Depositphotos.com

Fotografia autorki: Studio Fot Molly Polly

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Wydanie elektroniczne 2017

ISBN 978-83-7976-780-9

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Liliana

Uwierz, że gdyby nie moje opanowaniei to, że była prawie trzysta kilometrów ode mnie, to nie wiem, co mogłoby się wydarzyć. Naprawdę czasami nie rozumiem, skąd to sięw ludziach bierze –z bezmyślności, bezczelności,a może to takie cwaniactwo po prostu. Zaraz ci wszystko opowiem, tylko naleję Kubusiowi wody. O, zrobione,w porządku. Przepraszam, ale zawsze po spacerze dostaje jedzeniei świeżą wodę, taki mamy rytuał.

Musisz wiedzieć, że jakoś udało mi się przyzwyczaić do obecności Agnieszki. Oczywiście nadal irytują mnie niektóre jej zachowania, na przykład to, że ciągle zostawia kosmetyki gdzie popadnie, chociaż dostała własną półkęw łazienkowej szafce. Nie wiem, ile razy jeszcze będę musiała powtórzyć, żeby tego nie robiła. Swoją drogą to ciekawe, taka wybiórcza pamięć. Bo kiedy ja jej coś obiecam, tak jak ostatnio wyjście na zakupy, to nie zapomina.A tak, owszem, byłyśmyw kilku sklepach, nie patrzz takim zdziwieniem. Nie miałam wyjścia. Kiedy zobaczyłam to, co sobie kupiła, szczególnie białe kozaczkii kurtkę ze sztucznym futerkiem, stwierdziłam, że tego już za wiele.

– Zamierzaszw tym chodzić? – zapytałam wprost.

– Tak. Kupiłamz pieniędzy zarobionychu pani Wioli.A co?

Ktoś inny może próbowałby coś wymyślić, ale ja cenię sobie szczerośćw takich sytuacjach. Zresztą chyba lepiej, jeżeli prawdę usłyszy ode mnie niż od kogoś obcego.

– Szkoda, że nie zapytałaś mnieo zdanie. Pomogłabym ci wybrać coś gustowniejszego.

– Myślałam, że jest dobrze. Podobało mi sięi nie było najtańsze. – Dziewczyna patrzyła raz na mnie, raz na zakupyi miała łzyw oczach. – Przesłałam mamie zdjęcia ze sklepui powiedziała, że może być.

Słyszysz? Mama zaaprobowała te zakupy. Pewnie, sama nie musiała wydać ani grosza na nie, to jak miała nie być zadowolona.

– Następnym razem, gdybyś potrzebowała konsultanta, lepiej się najpierw zastanów nad jego wyborem – poradziłam.

– Zapytałabym ciebie, alei tak byś mi nie odpisała. Nigdy nie masz czasu.

Ta dziewczyna jeszcze śmie formułować pod moim adresem pretensje. Rozumiesz? Utrzymuję ją, daję mieszkanie – to mało? Jej rodzice jakoś nie pomyśleli, że zbliża się zimai córka potrzebuje butów. No, prawdę mówiąc, ja też nie pomyślałam, alew końcu nie mam doświadczeniaw opiece nad dziećmi. Nie mówiąco tym, że tow ogóle nie jest moje dziecko.

Już miałam przywołać ją do porządkui przypomnieć, na jakich zasadachu mnie przebywa, ale spojrzałam na tę okropną kurtkęi złote klamerki kozaczków,i naprawdę żal mi się jej zrobiło.W sumie powinna ponieść konsekwencje swojej bezmyślnościi skoro wydała pieniądze, to chodzićw tym, co kupiła, alez drugiej stronyw pewnym sensie jej wygląd świadczy teżo mnie. Jeszcze ktoś gotów pomyśleć, że kupiła to coś za moją namową.

– Twoje złośliwości nie robią na mnie żadnego wrażenia – poinformowałam ją spokojnie. – Nie mam czasu, bo pracuję.I nie licz na to, że będę na twoje zawołanie. Jednak jeżeli masz do mnie jakąś sprawę, możesz zapytać wcześnieji wspólnie ją ze mną zaplanować. Zapamiętaj to na przyszłość, dobrze?

Pokiwała głową.

– A w najbliższą sobotę pojedziemy na zakupy. Boz tym – wskazałam na rzeczy leżące na tapczaniku – nic się raczej nie da zrobić. – Podniosłam dłoń, bo widziałam, że chyba chce mi dziękować. – Nie robię tego dla ciebie. Raczej dla siebie. Ale żeby było jasne – to ostatni raz.W przyszłości lepiej zastanawiaj się nad wydatkami.

– Dobrze, ciociu.

Wiedziałam, że jej pokorny ton jest skutkiem obiecanych zakupów, ale miałam tow nosie. Przecież to dla mnie nic nowego. Ludzie chcą moich pieniędzy, więc nie pierwszy raz kupuję sobie spokój. To naprawdę najniższyz możliwych kosztów jego uzyskania, wiem, co mówię. No,w każdym razie pojechałyśmy na te zakupy, dostała kurtkę, kozakii nowe spodnie. Przy okazji zrobiłam jej mały wykład na temat elegancji, ale nie wiem, czy cośz tego zostanie jejw głowie. Najważniejsze, że będzie jakoś wyglądać.

Miałam nadzieję, że na jakiś czas zapewniłam sobie odrobinę spokoju, ale bardzo się myliłam.I tu właśnie dochodzimy do tego, co mnie tak bardzo zdenerwowało. Tak, ten cały wstęp był może nieco przydługi, ale chciałam, żebyś wiedziała, jak wygląda sytuacja.I skoro już wiesz, to posłuchaj, co stało się kilka dni temu.

Przygotowywałam właśnie zamówienia, bo przede mną najgorętszy okres roku. Potrzebowałam spokoju, żeby wszystko dobrze zaplanować, dlatego zdecydowałam się zająć tym wieczorem. Zakładałam, że we własnym domu będę mogła liczyć na ciszę, tym bardziej że Janusz miał tego dnia jakąś biznesową kolacjęz klientemi zapowiedział, że wróci późno.

Praca szła mi dobrzei wyglądało na to, że koniec roku powinien być udany. Pozostało mi jeszcze ustalenie terminów dostaw do poszczególnych sklepówi analiza grafików pracy, ale czułam, że niedługo skończę. Miałam nadzieję, że zdążę przed powrotem Januszai uda nam się jeszcze usiąść na chwilęz kieliszkiem wina.

Wtedy zadzwonił telefon. Nawet nie spojrzałam na wyświetlacz, bo mam pewne zasady, których się trzymam,a jednąz nich jest to, że nie odbieram po dwudziestej drugiej.W ogóle nie pojmuję, jak ludzie mogą mieć taki tupet, żeby wydzwaniać do kogoś późnym wieczorem. Przecież są jakieś elementarne zasady dobrego wychowania, prawda?A skoro ktoś ich nie zna, ja nie czuję sięw obowiązku tolerować jego braków.I właśnie dlatego zignorowałam dzwonek. Ktoś jednak był uparty, bo zadzwonił ponownie.O nie, nie ze mną te numery! Nie odebrałami tym razem. Zapanowała ciszai już chciałam wrócić do pracy, kiedy ze swojego pokoju wyszła Agnieszka.

– Ciociu, mama do mnie dzwoniła. Mówi, że chcez tobą porozmawiać, ale nie odbierasz…

– Jestem zajęta – odpowiedziałam, nie podnosząc głowy znad monitora. – Poza tym nie odbieramo tej porze. Powiedz mamie, żeby zadzwoniła jutro.

– Dobrze. – Dziewczyna znikła za drzwiami. Już się nauczyła, że kiedy pracuję, lepiej mi nie przeszkadzać.

Niestety jej matka chyba była bardziej oporna, bo dzwonek telefonu rozbrzmiał po raz trzeci. Byłam już mocno zirytowana, ale zrozumiałam, że gotowa wydzwaniać przez pół nocy, więc odebrałam.

– Chyba Agnieszka przekazała ci moją wiadomość – zaczęłam bez zbędnych wstępów.

– Lilu, daj spokój, przecież jesteśmy rodziną, to chyba nie musimy się bawićw takie konwenanse – szczebiotała wesoło Klaudia, co było zdumiewające, biorąc pod uwagę fakt, że ponad dwa miesiące temu podrzuciła mi swoją córkęi wyłączyła telefon.A teraz dzwoni jak gdyby nigdy nic.

– Mam na imię Liliana – przypomniałam na począteki czekałam, co powie.

A przeczucia miałam złe, bo kiedy ostatni raz powołała się na nasze pokrewieństwo, nic dobregoz tego nie wynikło.

– Dobrze, dobrze, niech ci będzie – zaświergoliła. – Najważniejsze, że cię słyszę.

– Doprawdy? – pozwoliłam sobie na ironię, ale chyba jej nie zrozumiała.

– Tak, kochana. Siedzę właśniei myślęo różnych sprawach…

Ciekawe, czy teżo tym, że zajmuję się jej córką – pomyślałam.

– I tak mi przyszło do głowy, że zbliżają się święta. Noi zaraz sobieo tobie przypomniałam.

– W jakim kontekście?

– Jak tow jakim? Wspominałam nasze wspólne święta. Pamiętasz, jak było cudownie? Może warto do tego wrócić? Mogłabyś odwiedzić rodzinne strony, tak dawno nie byłaś tutaj. Wpadłabyś do nasw pierwszy dzień świąt na obiad…

– To wykluczone – przerwałam ostro.

– Liliana, nie daj się prosić. Przecież taki powrót do dzieciństwa to supersprawa. Będziesz się dobrze bawić, jestem pewna – trajkotała,a mniew gardle rosła wielka kula, której nie mogłam przełknąć.

Nie miałam zamiaru wracać do dzieciństwa. Ani teraz, ani nigdy. Wyjechałam po to, żeby nie wracać.I byłam pewna, że nie mam ochoty na to, co ona nazywa dobrą zabawą. Chciałamo tym powiedzieć Klaudii, ale ta dodała jeszcze jedno zdanie, które sprawiło, że zrozumiałam jej prawdziwe intencje.

– Agnieszka zaczyna ferie dzień przed Wigilią, to mogłybyście przyjechać razem.A potem wróciłybyście po sylwestrze.

Rozumiesz teraz? Ona nie dzwoniła po to, żeby spędzić ze mną święta. Chciała po prostu, żebym przywiozłai odwiozła Agnieszkę. Pewnie przy okazji będzie próbowała sprawdzić, czy nie pozbędę się dziewczyny. Czy nie uważasz, że to naprawdę przekracza wszelkie granice?

W każdym razie dla mnie to wystarczyło. Natychmiast odzyskałam równowagę, przełknęłam tę gorzką kulęi postanowiłam zakończyć rozmowę.

– Powtarzam ci to po raz drugii ostatni: nie przyjadę. Będziecie musieli kupić córce bilet na autobus.I nie obawiaj się, może wrócić. Jestem na tyle odpowiedzialna, że nie zostawię dziewczyny na ulicy. Czego nie można powiedziećo jej rodzicach. –W słuchawce zapanowała cisza,a to oznaczało, że osiągnęłam swój cel. Pozostało tylko dokończyć dzieła. – Myślę, że już wszystko sobie powiedziałyśmy. Ponieważ przez dwa miesiące nie odbierałaś ode mnie telefonu, pozwolisz, że teraz ja nie będę odbierać twoich. Chyba to zrozumiesz,w końcu jesteśmy rodzinąi nie musimy się bawićw konwenanse, prawda? – Nie czekałam na odpowiedź. – Zatem dobranoc, muszę wracać do pracy.

Noi tak to się właśnie skończyło. Pytasz, czy nie jest mi przykro? Czy nie żałuję rodzinnych kontaktów? Zapewniam cię, że nie. Po pierwsze, nie zależy mi na czymś, co na odległość śmierdzi nieszczerością. Po drugie, powrót tam jest ostatnią rzeczą, na którą miałabym ochotęi nawet jest mi na rękę, że sprawa została jasno postawiona. Mam nadzieję już nigdy więcej nie otrzymywać podobnych propozycji. Opieka nad Agnieszką jest wystarczającą rekompensatą, że tak to nazwę, za fakt złączenia nas przez los więzami krwi. Co prawda nie sądzę, abym była coś winna moim powinowatym, specjalnie nie używam słowa – bliskim, jednak jeżeli nawet oni tak twierdzą, to chyba spłacam ten niby-długz nawiązką.I wystarczy.

Nie, nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Już dawno przyjęłam zasadę, że jeżeli ja nie mówię nikomu, jak ma żyć, niech inni też nie próbują wtrącać się do moich decyzji. Ułożyłam sobie wszystko, śmiem twierdzić, całkiem nieźle, więc nie widzę powodu, żeby to zmieniać. Nie patrz tak na mnie, dobrze? Czy każdy musi marzyćo świętachz rodziną? Wyobraź sobie, że ja akurat nie.A już tym bardziejz ludźmi,z którymi nie mam nic wspólnegoi którzy nie interesowali się mną nigdy wcześniej,a przypomnieli sobie dopiero wtedy, gdy potrzebne im były moje pieniądze. Dlatego nawet nie próbuj mnie przekonywać. Opowiedziałam cio tym tylko po to, żebyś wiedziała, dlaczego jestem poirytowana.I nie musisz się martwić, przejdzie mi. Zrobię nam jeszcze po jednej mocnej kawie, zjemy ciasteczkaz „Dorotki”i zapewniam cię, żeo wszystkim zapomnę.

Pewnie się dziwisz, że dzwonię, ale miałam wczoraj wolny wieczóri trochę czasu na rozmyślania. Janusz wcześnie zasnął,a ja jakoś nie mogłam, więc poszłam do kuchnii zrobiłam sobie herbatę. Siedziałam nad filiżankąi wciąż przypominało mi się to,o czym ci ostatnio opowiadałam. Po spokojnym przeanalizowaniu swoich słów, doszłam do wniosku, że mogłaś wysnuć mylne wnioski. Wiesz, że nie lubię niedomówieńi niejasnych sytuacji, więc postanowiłam dopowiedzieć jeszcze kilka rzeczy. Jeżeli oczywiście masz czas, żeby mnie wysłuchać. Masz? Doskonale. Zatem opowiem cio moim stosunku do Bożego Narodzenia.

Zwykle do każdej osobyi sprawy staram się mieć jednoznaczny stosunek. Lubię kogoś albo nie. Coś mi się podoba albo nie. Wtedy wszystkie decyzje są prostei nie trzeba się zbyt długo zastanawiać. To pomaga. Nie mówiąco tym, że omija się niepotrzebne rozterkii mnóstwo problemów.

Święta to jedyna rzecz, do której mam dwojaki stosuneki w żaden sposób nie mogę tego zmienić.Z jednej strony lubię jei czekam niecierpliwie na ich nadejście. Dziwisz się? Spokojnie, zaraz wyjaśnię dlaczegoi zapewniam, że przestaniesz się dziwić. Ten czas jest najlepszyw moim biznesie. Czy zdajesz sobie sprawęz tego, ile ludzie wydająw grudniu na ubrania?A ile na różnego rodzaju upominki? Przecież najpierw są mikołajki, potem prezenty pod choinką. Każdy musi obdarować co najmniej kilka osób.A rodzinne wizyty – trzeba dobrze wyglądać. Na zakończenie zabawy sylwestrowe. No,i żeby już być dokładnym, to jeszcze ozdoby – stroiki, bombki, światełka, baloniki, figurkii mogłabym tak wyliczaćw nieskończoność. To wszystko jestw moich sklepachi uwierz, że sprzedaje sięw ilościach wprost hurtowych. Inna sprawa, że na większość tych rzeczy normalnie nawet bym nie spojrzała, ale dawno zrozumiałam pewien fakt. Moim zadaniem jest dostarczenie klientom tego, co chcą. Dostarczam więci wszyscy są zadowoleni.

Dlatego uwielbiam grudzień. Od pierwszego do ostatniego dnia widzęw myślach, jak obracają się cyferki na moim konciei jak widoczna tam liczba staje sięz każdą chwilą coraz większa.A jaw związkuz tym spokojniejszai bardziej zadowolona.

Nie myśl tylko, że to wszystko robi się samo. Co to, to nie. Moje zyski są wynikiem ciężkiej pracyi przygotowań, które zaczynam dużo wcześniej. Trzeba negocjować ceny, zagwarantować dostawyi tak zabezpieczyć umowy, żeby nie było opóźnień lub braków. Każda taka sytuacja to strata, której się nie nadrobi. Muszę też panować nad personelem. Czy wiesz, żew grudniu jest najwięcej zwolnień lekarskich? Nie wiedziałaś? Ja na początku też. Potem się dziwiłam, bo nie potrafiłam znaleźć przyczyny. Dopiero po kilku latach zrozumiałam, że te zwolnienia są potrzebne na świąteczne porządki, opiekę nad dziećmiw czasie ferii, pieczenie placków, zakupyi co tam jeszcze. Efekt był taki, że czasami musiałam zamykać sklepy wcześniej, bo nie miałam obsady.A to generowało kolejne straty.

Teraz jestem mądrzejsza. Daję solidne premie, ale tylko tym, którzyw grudniu nie opuszczą ani jednego dniaw pracy. Jak zawsze, pieniądze okazały się najlepszym lekarstwem. Cały personel pracuje bez problemui nikt nie ma kłopotów ze zdrowiem. Sama widzisz, że muszę myślećo wszystkim. Mimo to nie narzekam. Zresztą jestem zadowolona, że akuratw grudniu nie mamw ogóle czasu.

I tu przejdę do drugiej strony mojego stosunku do Bożego Narodzenia. Otóż, mówię to zupełnie szczerze, denerwuje mnie ta cała rozdmuchana świąteczna atmosfera. Pewnie gdybym na tym nie zarabiała, wyjeżdżałabym na cały grudzień gdzieś, gdzie nie ma choinek, lampek, kolędi całej reszty. Mnie kojarzy się to wyłącznie ze sztucznością, wszechobecnym udawaniemi robieniem nastroju na siłę. Ileż rodzinnych problemów zamiata się pod dywan,a w czasie świąt jeszcze dokładniej przyciska je kamieniem wymuszonych uśmiechówi nietrafionych prezentów. Twierdzisz, że nie wszędzie tak jest? Może, nie będę się sprzeczać, ale ja nie znam podobnych przypadków. Jeżeli istnieją takie szczęśliwe rodziny, to bardzo dobrze, ale jakoś trudno miw to uwierzyć, zwłaszcza że moje doświadczenia zupełnie na to nie wskazują. Zresztą nie chodzi mio to, żeby sięz tobą sprzeczać, ale żeby wytłumaczyć ci, dlaczego mówię to, co mówię.

Teraz już wiesz.I dodam tylko, że naprawdę nie jestem taka naiwna, aby sądzić, że nagłe zainteresowanie ze strony mojej kuzynki wynikaz tęsknotyi rodzinnej miłości. Bo sama musisz przyznać – fakty absolutnie na to nie wskazują. Jakoś nigdy wcześniej nie zadała sobie trudu, żeby mnie odszukać, nie przyszło jej do głowy zapraszanie mnie na święta czy jakiekolwiek inne okazje.O czarnej owcy lepiej nie myśleć, wygodniej przyjąć taką wersję, która zwalniaz odpowiedzialności, spokojniej się wtedy żyje. Nie myśl, że mam pretensje. Nie, sama też nie szukałam kontaktu.I nie szukałabym nadal. Jestem nawet zła na siebie, bo nie udało mi się uniknąć opieki nad Agnieszką. Zdaję sobie sprawęz okazanejw ten sposób słabości. Ta sytuacja pokazuje dobitnie, że nie udało mi się zupełnie odciąć od przeszłości.I to mnie dodatkowo irytuje.

W każdym razie nie zamierzam robić nic poza niezbędnym minimum,a wspólne spędzanie Bożego Narodzenia do tego minimumz pewnością się nie zalicza. Dlatego bardzo cię proszę – nie próbuj mnie namawiać do zmiany decyzji. Nie pojadę, nie siądęz nimi przy jednym stolei nie będę udawała, że jest miło. Bo nie było, nie jesti nie będzie.

Chciałabym, abyś uszanowała moją prośbę, nawet jeżeli masz inne zdanie.

Chyba się trochę rozgadałam. Nie będę ci już przeszkadzać, na pewno czekają na ciebie ważne zajęcia, więc na zakończenie powiem ci tylko, żebyś sięo mnie nie martwiła. Zrobię to, co sprawdzone od lat – wezmęz grudnia, ile można,a resztą nie będę się zajmować.

Cieszę się, że znalazłaś czas na odwiedziny. Mnie też odpowiadał ten termin, mówiłam ci, że między świętamia sylwestrem mam chwilę oddechu. Największy zakupowy szał za mną, chociaż oczywiście zadbałam, żebyw sklepach nie brakowało towaru dla tych, którzy do noworocznych zabaw przygotowują sięw ostatniej chwili. Co prawda nie bardzo rozumiem, jak można odkładać takie sprawyi potemw biegu wybieraćz tego, co zostało. Ja muszę byćw pełni zadowolona ze stylizacji, inaczej czułabym dyskomfort, któryz pewnością popsułby mi zabawę. Jednak, wyobraź sobie, że wiele kobiet nie przywiązuje do tego wagi. Już pomijam fakt, że nie mają pojęcia,w czym im dobrze. No, ale nieo tym chciałam ci opowiedzieć. Zakończę więc wątek zawodowy krótko – jestem zadowolona, bow tym roku nie było żadnych niedociągnięći wszystko poszło zgodniez planem. Zrobię jeszcze ostateczne podsumowanie na początku stycznia, ale już teraz wiem, że mogę planować jakąś ciekawą podróż na lato albo nawet na wiosnę.

Ale nie wybiegajmy na raziew przyszłość. Skoro już się spotykamy, to opowiem cio czymś. Właściwie nie sądziłam, że jeszcze powrócę do tematu świątecznego, jednak chciałabym się podzielićz tobą tym, co mnie zaskoczyło.

Święta spędzałam sama. Jak wiesz, Agnieszka wyjechała do rodzinnego domu, zresztą przed samym wyjazdem miałyśmy jeszcze małe spięcie. Wyobraź sobie, że ona pojechaław tej kurtcei butach, które sama kupiła.

– Dlaczego to zakładasz? – zapytałam ją, gdy zobaczyłam ten okropny zestaw. Sądziłam, że już dawno go wyrzuciła, bo przecież do niczego się nie nadawał.

Na dodatek usiłowała udawać, że nie słyszała pytania. Powtórzyłam więc, starając się zachować spokój.

– Bo tak – mruknęła pod nosem.

– To nie jest odpowiedź. Przecieżw tym, co ci kupiłam, wyglądasz dużo lepiej. Chyba sama to widzisz?

– A może ja chcę wyglądać gorzej? – odpowiedziała zaczepnym tonem. Chyba liczyła na to, że mnie wyprowadziz równowagi. Jednak myliła się.

– Jeżeli tak, to proszę bardzo – zakończyłam dyskusję.

Potem pomyślałam, że zrobiła to specjalnie. Sadzę, że chciała się zemścić za to, że nie zgodziłam się jej zawieźć. Chyba się ze mną zgodzisz? Noa jeśli tak, to trafiła jak kuląw płot. Bo co mniew gruncie rzeczy obchodzi, jak ona będzie wyglądać? Ze mną jej nikt nie zobaczy, więc nie ma problemu. Najważniejsze, że wyjechała.

Janusz pojechał do byłej żony na Wigilię, miał wrócić następnego dnia po południu. Planowaliśmy, że wyskoczymy na jakiś obiad, może, jeżeli pogoda dopisze, zrobimy sobie spacer. Nic specjalnego, po prostu wolny dzień. Odpowiadało mi to, bo oszczędzało zbędnych według mnie przygotowań. Nigdy nie przepadałam za gotowaniemw ilościach hurtowych. Nie powiem, lubię czasem zrobić coś smacznego, nieźle wychodzi mi pieczeń, owoce morza, za którymi przepadam, czy sałatki. Ale przyrządzanie wszystkiego naraz uważam za przesadę. Połowę potem się wyrzuca,a ja nie znoszę marnotrawstwa.O kosztach już nawet nie wspominam, bo dla mnie nie byłyby problemem. Jednak denerwuje mnie to nasze „zastaw się,a postaw się”. Nigdy nie mogłam tego zrozumieć. Zawsze wyznawałam zasadę, że można wydać tyle, ile się ma, ani grosza więcej. Unikałam pożyczek, kredytów, rati dobrze na tym wyszłam. No, ale wróćmy do rzeczy.

Zostałam sama. Miałamw planach leniwy wieczór przed telewizorem,z kieliszkiem dobrego wina.A przedtem długą kąpielz pianąo zapachu wanilii. Bardzo lubię poleżećw wannie, doskonale mnie to relaksuje,a od czasu, kiedy zamieszkałau mnie Agnieszka, jakoś mi to nie wychodzi. Świadomość, że ktoś jestw domui w każdej chwili może zakłócić mi wypoczynek, sprawia, że mam problemz rozluźnieniem się. Dlatego postanowiłam wykorzystać tę okazjęi zrobić sobie luksusową wersję kąpieli – dużo świeczek, spokojna muzykaw tle, wieszo czym mówię?

Zanim jednak mogłam oddać się całkowicie relaksowi, musiałam zadbaćo Kubusia. Teraz, zimą, trzeba go wyprowadzać kilka razy dziennie, bo dłuższy spacer nie wchodziw grę. Onw ogóle nie przepada za śniegiem, mimo że kupiłam mu urocze ocieplane ubranko – chabrowez białym futerkiem. Wyglądaw nim słodkoi na pewno nie jest biedactwu zimnow brzuszek. Za to bardzo marzną mu łapki – podnosi je wysokoi przy każdym kroku patrzy na mniez wyrzutem. Dlatego nie mam sumienia zbyt długo narażać go na mrózi wolę wychodzić częściej.

Ten spacer też zaplanowałam tylko na kilka minut. Pomyślałam, że obejdziemy blok dookoła i wystarczy.

Kiedy Kubuś zajmował się swoimi psimi potrzebami, ja spojrzałamw górę. Większość okien była ciemna, pewnie mieszkańcy pojechali na wieczerzę do rodzin.U Wiolii Malwiny też nie świeciły się światła. Domyśliłam się, że ta pierwsza pojechała do teściowej,a druga zapewne spędza świętaz matką. Wiesz, że mają dom przy Spacerowej? No, właśnie. Chociaż Malwina wspominała, że chcą go sprzedać. Na razie jednak pozostaje to raczejw sferze planów.

Na koniec zerknęłamw stronę mieszkania Różyi zobaczyłam, żeu niej okno rozświetlały srebrzyste lampki. Powiem ci, żeo ilew zasadzie nie podobają mi się takie dekoracje ze światełek, tow tychu Róży było coś. Może ten delikatny kolor, fakt, że nie migały nerwowo? Nie wiem, alew sumie wyglądało nawet całkiem przyjemnie.

Kubuś pociągnął mniew stronę wejścia na klatkę schodową, więc oderwałam wzrok od świątecznej dekoracji. Ale wjeżdżając windą do siebie, cały czas myślałamo Róży. Siedziała samaw swoim małym mieszkanku, towarzyszyły jej tylko koty, bo przecież nie miała żadnej rodziny. Przyszło mi do głowy, że musi być smutna. Wiesz, ja to co innego –w pełni świadomie wybrałam taki sposób spędzania Wigilii, ale ona na pewno lubiła tradycyjne święta.

W sumie teraz zastanawiam się, co mnie właściwie naszło.I szczerze mówiąc, nie potrafię tego zrozumieć. Bo wyobraź sobie, że zostawiłam Kubusiaw domui zjechałam do Róży. Nie bardzo nawet wiedziałam, co mam powiedzieći kiedy otworzyła drzwi, stałamw progui nie potrafiłam znaleźć słów. Na szczęście nie pytałao nic, tylko zrobiła krokw tył.

– Wejdź – zaprosiła. – Miło cię widzieć. Nie wiedziałam, że jesteśw domu. Sądziłam, że wszyscy gdzieś idą albo wyjeżdżają…

– Nie wszyscy mają gdzie. – Wzruszyłam ramionami.

Pokiwała głową ze zrozumieniem.

Wiesz, tow niej lubię najbardziej.O nic nie wypytuje, nie stara się wyciągnąćz człowieka nic na siłę, po prostu akceptuje to, co jest. Niewielu znam takich ludzi.

Pytasz, co było dalej? Otóż okazało się, że Róża przygotowała wszystko zgodniez tradycją. Wyobrażasz sobie? Wiedziała, że będzie sama,a jednak zrobiła zupę grzybową, pierogi, usmażyła karpia. Nakryła ten swój mały stoliczek białym obrusem,a w kącie pokoju ustawiła niewielką choinkę ozdobioną białymii srebrnymi bombkami.

– Siadaj – zaprosiła mnie do stołu. – Widzisz, okazuje się, że to dodatkowe nakrycie ma jakiś sens. – Uśmiechnęła się nieśmiało, jak to ona.

W pierwszej chwili miałam zamiar zaprotestować. Widok śledziw salaterkach, zapach cynamonui pomarańczy – to wszystko wzbudziło we mnie chęć ucieczki. Przecież tego właśnie próbowałam uniknąć! Jednak spojrzałam na Różęi zobaczyłamw jej niebieskich oczach prośbę połączonąz nadzieją. Poczułam, że kto jak kto, ale ona – taka delikatnai wrażliwa, nie powinna być samaw Wigilię. Zajęłam więc wskazane miejsce.

I powiem ci, że nie żałuję. To był wieczór inny niż wszystkie – czas biegł jakby wolniej,a zrelaksowałam się lepiej niżw wannie. Po raz pierwszyw życiu świąteczna wieczerza nie była dla mnie powodem do zdenerwowania.

– Proszę, jedz – zachęcała gospodyni, podając kolejne potrawy.

– Różo, to wszystko jest wyśmienite, masz prawdziwy talent kulinarny – pochwaliłam szczerze, bo naprawdę jej potrawy mogły równać sięz tymi, które jadłamw najdroższych restauracjach. – Ale naprawdę już nic więcej nie zmieszczę.

– A ciasto? Chociaż kawałek, na spróbowanie. Do tego twoja ulubiona kawa. Dasz się namówić?

– Powiedz mi, jak znalazłaś motywację, żeby to wszystko przygotować? Ja miałamw planach lekką kolację. Nie chce mi się robić tylko dla siebie…

– Sama nie wiem. – Popatrzyła na mnie jakoś tak smutno. – Też uznałam, że nie warto, ale jakoś nie umiałam zrezygnowaćz tego. Zawsze przygotowywałyśmy Wigilięz mamą, ona lubiła tradycję.A to pierwsze święta bez niej… – Zamilkła na chwilę.

– Rozumiem. – Pokiwałam głową, wyrzucając sobiew myślach swój brak delikatności. – Przepraszam…

– Nie ma za co. Po prostu jakoś nie mogłam tak od razu wszystkiego zmieniać. Możew przyszłym roku się uda.

Posiedziałyśmy jeszcze trochę, kocury Róży zostawiły chybaz tonę sierści na mojej spódnicy, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Ktoś na Dolinach pijackim głosem zawodził kolędę,a my piłyśmy aromatyczną kawę, zagryzając ją makowcem.

Na odchodne dostałam jeszcze wałówkę, chociaż broniłam się przed takim wysokokalorycznym podarunkiem.

– Weź, proszę. – Róża mi nie odpuściła. – Przecież sama tego nie zjem.A wyrzucać, to wiesz…

Tym argumentem mnie przekonała. Dopierow domu zorientowałam się, że oprócz wigilijnych potraw obdarowała mnie jeszcze pieczonym schabem ze śliwką, sałatką jarzynowąi galaretąz kurczaka.

Jak widzisz, Wigilię spędziłam tradycyjnie, choć jak na mnie – zupełnie nietypowo. Ale kąpiel też zdążyłam zaliczyć. Dlaczego tak na mnie patrzysz? Czy mi się podobało? Przecież mówiłam, że tak. Bez przesady, znam tradycję,w końcu kiedyś tam miałam jakąś rodzinę, przynajmniej teoretycznie. Alew Wigiliiu Róży najbardziej udane było to, że nie czułam żadnego przymusu, sztuczności czy zakłamania. Okazuje się, że same więzy krwi nie załatwiają wszystkiegoi nie stworzą świątecznej atmosfery.I w tym miałam rację, nie zaprzeczysz.

A to, że spędziłyśmy czas razem,z własnej woli, bez przymusu, było najlepszew całej tej historii.I przyznam ci się, że coraz bardziej doceniam Różę, chociaż na początku wydawała mi się taka nudnai bezbarwna. No, ale dośćo mnie. Teraz powiedz, co słychaću ciebie?

Naprawdę coraz częściej powraca do mnie myśl, że kierowanie się tak zwanym głosem serca to największa głupota, jaką człowiek może zrobić. Ile razy chociaż na chwilę przestawałam racjonalnie myśleć, tyle razy przydarzało się coś, czego później musiałam żałować.

Ta cała Agnieszka jest tego najlepszym dowodem. Od początku czułam, że nic dobregoz jej pobytuu mnie nie wyniknie. Powinnam była od razu wsadzić ją do samochodui odwieźć. Miałabym spokój. Nie po to tyle lat pracowałam, aby dojść do pewnego poziomu, żeby teraz denerwować się we własnym mieszkaniui bez przerwy być skazana na stres.

Pytasz, co się dzieje? Jak się tak głębiej zastanowić, to od początku nie było dobrze. Tylko chyba straciłam czujnośći na zbyt wiele rzeczy przymykałam oko. Wspominałam ci przecieżo kilku sprawach. Największy problem byłz utrzymaniem porządku. Wiesz jak lubię, kiedy wszystko jest na swoim miejscu. Mam taką zasadę, że zawsze odkładam rzeczy tam, skąd je wzięłam. Bo widzisz – systematyczność to podstawa. Jeżeli raz sobie odpuścisz, to potem łatwiejo drugii kolejne. Nie ma usprawiedliwienia. Zależy ci na czymś – pilnuj, żeby tak było. Dlatego nawet jeśli jestem zmęczona, czy gdzieś się spieszę – nigdy nie zostawiam nieładu. Każdego ranka ścielę łóżko, ręczniki odwieszam na miejsce, filiżankę wkładam do zmywarki,a brodzik opłukuję. Nie uśmiechaj się tak, bardzo cię proszę. To niby drobiazgi, alez drobiazgów składa się życie. Ludzie odpuszczają,z lenistwai braku samodyscypliny,a potem opowiadają, że nie dają sobie rady.I plotą bzduryo braku czasui innych takich.A ja to, według ciebie, mam czas? Jestem bardziej zajętai mam więcej obowiązków niż większość znanych mi kobiet.A jednak potrafię tak wszystko zorganizować, żeby wokół mnie panował porządek. Co? Że płacę pani, która sprząta? Owszem, nie zaprzeczam, ale ona przychodzi razw tygodniui robi to, za czym ja nie przepadam – odkurza, myje okna, ściera kurzei takie tam. Mogłabym te obowiązki równie dobrze wykonywać sama, ale to moja nagroda za ciężką pracę. Stać mnie na to, żeby nie robić tego, czego nie lubię. Tylko pamiętajo tym, że nawet moja pani Zosia nie pomogłaby, gdybym pewnych rzeczy nie robiła na bieżąco. Wyobrażasz sobie mieszkaniez porozrzucanymi ubraniami, ciśniętymw kąt mokrym ręcznikiem czy talerzamiz niedojedzonym śniadaniem na stolew kuchni? Ja sobie nie wyobrażam.

I w tym właśnie kłopot. Bo Agnieszka najwyraźniej sobie wyobraża, ba,w ogóle zdaje się nie dostrzegać różnicy. Od początku jasno ją poinformowałam, że ma utrzymywać porządeki sądziłam, że przyjęła tę regułę do wiadomości. Niestety, chyba odmiennie rozumiemy to słowo. Nie masz pojęcia, ile razy musiałam powtarzać ustalonez nią na początku zasady. Chwilami miałam wrażenie, że nie robię nic innego, tylko powtarzam te same słowa –o wyciąganiu naczyń ze zmywarki,o ścieraniu wodyz podłogiw łazience,o śladach pasty do zębów na lustrze. Do znudzenia. Średnio inteligentna małpa by zrozumiała,a ona nic. Twierdzisz, że nastolatki takie są? Nie będę polemizować, bo na tym się nie znam, ale szczerze mówiąc, nie interesuje mnie to. Czy to ja odpowiadam za jej wychowanie? Poza tym chyba powinna bardziej się starać,w końcu ma świadomość, że gdyby nie ja, to wróciłaby do rodzinnego domu albo błąkała się gdzieś po Polsce.

Fakt, robiła postępy, ale szło to bardzo opornie. Jednak dzięki mojemu uporowi udało mi się stopniowo ograniczać zasięg jej rażenia. Łazienka bywa już względnie czysta, chociaż nadal zdarza mi się znajdować jej włosy na umywalce.W kuchni też jest już lepiej, możez wyjątkiem kubków po herbacie, wciąż zostawia je po kątachi zapomina sprzątnąć. Ale toi tak nicw porównaniuz pudełeczkami po twarożku, które zostawiaław lodówce, zamiast wyrzucać do kosza.

Teraz na dodatek, odkąd wróciła do mnie po świątecznej przerwie, zaczęła stroić jakieś fochy. Zresztą już przed wyjazdem próbowała na mnie warczeć, wspominałam cio tym. Ale po powrocie wyraźnie się to nasiliło.O ile wcześniej przynajmniejw milczeniu przyjmowała moje uwagii nie próbowała dyskutować,o tyle teraz na każde moje słowo miała swoje dwa. Na dodatek niezbyt grzeczne, delikatnie mówiąc.

Na przykład kilka dni temu po raz kolejny upomniałam ją, że nie zdjęła butów zaraz po wejściu do domui zabrudziła błotem cały przedpokój.

– Musiałam do toalety – powiedziała, uznając chyba, że to wystarczające wyjaśnienie.

– Chcesz mi powiedzieć, że nie wytrzymałabyś pięciu sekund? Zdjęcie butów nie trwa dłużej.

– Wyobraź sobie, że nie wytrzymałabym. Narobiłabymw majtki. To już chyba lepsze błoto, prawda?

Słyszysz? Co tow ogóle za sformułowania?I jakbyś wiedziała, jakim tonem zostały wypowiedziane. Co zrobiłam? Jak to co?

– Rozumiem, że wybrałaś błoto.W porządku.W takim razie teraz posprzątasz – chciałam uciąć tę żenującą dyskusję.

– Jutro przyjdzie sprzątaczka, to przecież zmyje podłogę. – Wzruszyła ramionami.

Widzisz, jaka bezczelna? Sama przyznaj.

– Owszem, jutro posprząta, ale wcześniej zrobisz to ty.

– Przecież to bez sensu. – Popatrzyła mi wyzywającow oczy.A potem poszła do swojego pokojui zatrzasnęła drzwi.

Normalnie mnie zatkało. Resztką sił powstrzymałam się od rzucenia jejw twarz tego, co sądzęo niewychowanych gówniarachi bezczelnym zachowaniu. Tak, wyobraź sobie, że potrafię zrobić awanturę. Nie wyglądam?I bardzo dobrze, bo to znaczy, że lata pracy nad opanowaniem emocji przynoszą efekty.

Agnieszka też powinna sięz tego cieszyć. Tylko to uratowało ją przed naprawdę nieprzyjemnymi słowami. Nie zamierzałam jednak puścić jej tego płazem. Usiadłam na kanapiei spokojnie przemyślałam całą sytuację. Kiedy emocje nieco opadły, ułożyłam sobiew głowie to, co pragnę jej powiedzieći do czego chcę dojśćw rozmowie, którą zamierzałam przeprowadzić. Żeby potem nikt nie mógł mi zarzucić, że nieodpowiednio się zachowuję. Przygotowanai spokojna weszłam do gościnnego, to znaczy do pokoju,w którym teraz mieszka dziewczyna.

– Wyjdź stąd! – wrzasnęła na mój widok.

– Czy ty przypadkiem nie przesadzasz?! – przyznam, że tym razem to już nerwy mi puściły. Ona wyprasza mniez pokojuw moim własnym mieszkaniu, wyobrażasz sobie?

– Wyjdź, nie widzisz, że się przebieram?!

Bez przesady. Zmieniała bluzkę, owszem, ale miała przecież na sobie bieliznę.

– Ani mi się śni wychodzić. Załóż coś na siebiei siadaj, bo musimy porozmawiać – odpowiedziałam stanowczo.

– Nie mam zamiaruz tobą rozmawiać. To mój pokój, nie masz prawa tu wchodzić bez pukania!

Stała przede mną, zasłaniając się rękamii wrzeszczała. Naprawdę, krzyczała tak głośno, że chyba słychać ją byłow całym bloku. Czyżby sądziła, że się jej wystraszę?

– Ej, dziewczyno, czy ty czasem nie przesadzasz? Przypominam ci, że całe to mieszkanie jest moje i mogę wchodzić, gdzie chcę i kiedy chcę. Zapamiętaj to sobie. I jeszcze jedno – nie ty będziesz decydowała, kiedy będziemy rozmawiać. Niezapominaj się, bo wiesz, że to ode mnie zależy, czy tutaj zostaniesz.

Zamilkłai patrzyła na mniez wściekłością. Zacisnęła szczękii wiedziałam, że aż sięw niej gotuje. Nie miałam jednak zamiaru się tym przejmować. Pewne rzeczy muszą być jasne,a granice postawione.

– A teraz się ubierzeszi przyjdziesz do salonu. Czekam na ciebie.

Wyszłami czekałam, aż do mnie dołączy. Usłyszałam, jak wychodziz pokojui już nabierałam tchu, żeby zaczynać, kiedy trzask drzwi wyjściowych uświadomił mi, że Agnieszka opuściła mieszkanie. Nawet nie raczyła poinformować mnie, że gdzieś idzie, ani kiedy wróci. Czekałam do późnego wieczoru, nawet zaczęłam się niepokoić, ale Janusz uznał to za typowe fochy nastolatki, więc po prostu się położyłam. Chociaż przyznam ci szczerze, że nie zasnęłam, dopóki nie usłyszałam powrotu dziewczyny. Chciałam do niej pójść, ale Janusz mnie powstrzymał. Zdecydowałam więc odłożyć tę rozmowę. Czekam na odpowiedni moment,a na razie panuje między nami cisza. Omijamy sięz daleka, bez słowa. Nie powiem, żeby to było komfortowe, ale przynajmniej dało mi trochę względnego spokoju. Ale sama powiedz – czy ja nie mam prawa do stanowienia zasad we własnym domu?

Mówisz, że miała trochę racji? Tak, tak, wiemo potrzebie intymności, rozumiem, że każdy ma prawo do własnego kawałka przestrzeni. Rozumiem to wszystkoi nawet sięz tym zgadzam. Mało tego – do tej pory starałam się, żeby tak było. Tylko nie potrafię zaakceptować tego, że te zasady miałyby działać tylkow jedną stronę, obowiązywać mnie,a ją nie. To nie ja pierwsza je złamałam. Skoro ktoś nie szanuje moich praw, nie czuję sięw obowiązku przestrzegać jego. Starałam się, żebyśmy mogły jakoś żyć pod jednym dachem,w miarę możliwości bez konfliktów, wykazywałam się cierpliwością większą niż wobec kogokolwiek innego,a ona wydaje się tego nie zauważać,o wdzięczności już nie wspomnę.

Muszę się zastanowić, jak to rozwiązać.I możesz być pewna, że coś wymyślę, bo nie mam zamiaru znosić fochów nastolatkii stresować się powrotem do domu.

Powiem ci, że rzadko się poddaję, ale tym razem mam wrażenie, że problemyz tą dziewczyną nigdy się nie skończą. Nie, jeszcze nie rozmawiałyśmy, bo miałam zamknięcie rokui potrzebowałam spokoju, żeby przejrzeć wszystkie papiery, dokończyć uzgodnieniaz księgowąi zaplanować dalszy rozwój.

Nie wspominałam ci, ale planuję otwarcie trzech nowych outletów, tym razem nieco dalej od centrum, na największych osiedlach – Na Stoku, Pod Dalniąi na Barwinku. Dawniej sądziłam, że najlepsze lokalizacje są jak najbliżej Rynku, ale kiedy poznałam Wiolettę, zmieniłam zdanie. Zauważyłam, że ona nie rusza się zbyt daleko od domu,a nawet gdy jedzie na zakupyz mężem, to też nie wybiera się do centrum, tylko do galerii handlowych. Na miejscówkiw samych galeriach jeszcze mnie nie stać, zbyt duże koszty, ale sklepyw okolicy wydały mi się dobrym pomysłem. Zrozumiałam, że wiele kobiet, zwłaszcza tychz małymi dziećmi, woli mieć blisko do miejsca, gdzie robi zakupy.A jeśli uda mi się znaleźć lokalizację przy miejscach, które lubią odwiedzać mężczyźni, na przykład markecie budowlanym albo myjni samochodowej, to już byłoby idealnie. Sama widzisz, że potrzebowałam czasui spokojnej głowy. Nie mogę przecież rzucić pracyi obowiązków, żeby zajmować się krnąbrną nastolatką. Poza tym te ciche dni nie były takie złe. Przynajmniej schodziła miz oczui większość czasu spędzała zamkniętaw swoim pokoju.

Miałam nadzieję, żew tej sytuacji uda mi się szybkoi sprawnie ogarnąć papiery,a potem stworzyć dobrą strategię. Normalnie tak by właśnie było, ale ostatnio moje życie stało się zupełnie nieprzewidywalne. Co, tak na marginesie, bardzo mnie drażni. Jakbym straciła umiejętność zapanowania nad tym, co robię. Nie znoszę poczucia chaosu. Tylko nikogo to chyba nie obchodzi.

Przesadzam?