Cud na zamówienie - Karolina Wilczyńska - ebook + audiobook

Cud na zamówienie ebook i audiobook

Karolina Wilczyńska

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Poruszająca zimowa historia, w której każdy cud jest możliwy!

Trzy kobiety, dwóch mężczyzn, senior, mały chłopiec i pies. Każde z nich mierzy się z trudną przeszłością, każde ma swoją wizję Bożego Narodzenia. Jednak los ma wobec nich własne plany i nieoczekiwanie ich ścieżki splatają się w wigilijny dzień. Czy taka wieczerza może się udać? Co wyniknie ze spotkania samotnej matki, jej chorego ojca i małego synka z przeżywającym kryzys policjantem, zawiedzioną bizneswoman, programistą, który nie chce obchodzić Świąt i wolontariuszki - tatuażystki? I co z tym wszystkim wspólnego ma pies? Ta historia wydaje się nieprawdopodobna, ale przecież Wigilia to czas cudów. Dlaczego więc zamiast jednego miejsca dla niezapowiedzianego gościa nie mogą być ich cztery? W końcu każdy ma prawo do Bożego Narodzenia.

Karolina Wilczyńska maluje obraz pełen emocji, uczuć i poczucia, że świąteczny czas niezależnie od okoliczności zawsze jest wyjątkowy…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 301

Rok wydania: 2023

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 19 min

Rok wydania: 2023

Lektor: Kim Sayar

Oceny
4,5 (1149 ocen)
720
290
117
17
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgI_1972_

Nie oderwiesz się od lektury

Mila, swiateczna, pelna nostalgii historia. Wolalam czytac niz sluchac, bo nie podobaly mi sie dziwne intonacje pani lektor.
40
karolcia077

Dobrze spędzony czas

Książka przyjemna. Idealna na takie zimowe wieczory, zgrabnie powiązała zupełnie różnych bohaterów. Jak dla mnie denerwujące były imiona/zdrobnienia Katia i Mia gdzie akcja rozgrywa się w Polsce. Duży minus za lektorkę audiobooka, psuła klimat.
40
misias8

Z braku laku…

Lektorka tragiczna
40
gaga1405

Nie oderwiesz się od lektury

Aura zimowa nadal przyprawia o dreszcze, więc to idealny okres, aby przypomnieć sobie świąteczny klimat, w który zabierze Was „Cud na zamówienie” autorstwa Karoliny Wilczyńskiej. Wydawać by się mogło, że wszyscy z utęsknieniem czekamy na Boże Narodzenie. Ten okres dla wielu magiczny, przepełniony rodzinną atmosferą, zapachem choinki i widokiem ułożonych pod nią prezentów. Kierowca taksówki, bizneswoman, programista i jego pies, policjant, tatuażystka, mały chłopiec i jego dziadek, to bohaterowie tej urzekającej historii, których zbieg okoliczności stawia na drodze właśnie w dzień wigilii. Dla każdego z nich ten dzień ma inne znaczenie. Każde z nich chciało go spędzić w inny sposób. Życie potrafi zaskoczyć i to czego pragną będzie dalekie od rzeczywistości i jakimś cudem spędzą ten dzień przy jednym stole. To wielowątkowa historia o kilku osób. O ich sposobie na siebie, planach na przyszłość marzeniach i pragnieniach. Jedni pragną miłości, a zostają ze złamanym sercem, inny otwierają ...
10
Slawka75

Nie oderwiesz się od lektury

Przepięknie opisana historia. Polecam serdecznie.
10

Popularność




Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaMał­go­rzata Pod­lew­ska
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cia wy­ko­rzy­stane na okładce©Ado­be­Stock
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Ka­ro­lina Wil­czyń­ska, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83292-85-4
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Usły­szała tu­pot bo­sych stóp i od razu od­sta­wiła ku­bek z kawą. Od­wró­ciła się, przy­kuc­nęła i roz­ło­żyła ręce.

– Cześć, mamo!

Sy­nek wtu­lił się w jej ra­miona. Na­wet przez bluzę czuła cie­pło jego roz­grza­nego snem ciała.

– Cześć, Ja­siu!

Chłop­czyk dał jej so­czy­stego ca­łusa w po­li­czek.

– My­śla­łam, że dłu­żej po­śpisz. – Po­sta­wiła chłopca na pod­ło­dze. – Dzi­siaj nie idziesz do przed­szkola, po­wi­nie­neś sko­rzy­stać. Na­prawdę nie wiem, jak to jest, że każ­dego ranka ma­ru­dzisz przy wsta­wa­niu, a gdy masz wolne, bu­dzisz się o po­ranku.

– Chyba tak je­stem skon­stru­owany – od­parł z po­wagą wła­ściwą sze­ścio­lat­kom.

– Szkoda, że w tej kon­struk­cji nie ma mo­dułu od­po­wia­da­ją­cego za na­kła­da­nie tre­pek – za­żar­to­wała Mila. – Bie­gnij do po­koju i włóż je, bo jesz­cze się prze­zię­bisz.

W miesz­ka­niu nie było zbyt go­rąco, bo opłaty za ogrze­wa­nie bar­dzo wzro­sły, więc przy­krę­cali grzej­niki, żeby choć tro­chę za­osz­czę­dzić.

Ja­nek bez pro­te­stów speł­nił po­le­ce­nie matki.

Mila z wes­tchnie­niem się­gnęła po nie­do­pitą kawę. Cie­szyła się, że sy­nek nie spra­wia pro­ble­mów, ale wie­działa, że na swój spo­sób wciąż prze­żywa to, co stało się pół­tora roku wcze­śniej.

Od­wie­dzała kilka razy psy­cho­lożkę, a ta po­wie­działa, że każde dziecko ina­czej re­aguje na trudne sy­tu­acje. Jedne od­re­ago­wują zło­ścią czy na­wet agre­sją, a inne za­my­kają ból w so­bie. Bywa też, że czują się winne, na­wet je­żeli nie miały nic wspól­nego z trau­ma­tycz­nymi wy­da­rze­niami. Ja­nek na­le­żał do tych, które nie oka­zują gwał­tow­nych emo­cji, ale Mila nie była pewna, czy to po­wód do ra­do­ści.

Bacz­nie ob­ser­wo­wała synka i za­uwa­żała, że cza­sami bywa smutny albo za­my­ślony. Pró­bo­wała ja­koś za­cząć roz­mowę, do­wie­dzieć się, co czuje, co go drę­czy, ale mały nie bar­dzo chciał od­po­wia­dać. Mila bała się, czy to tłu­mie­nie uczuć nie wpły­nie na Janka źle, jed­nak nie po­tra­fiła zro­bić nic wię­cej. Sta­rała się za­pew­nić mu spo­kój, sta­bi­li­za­cję i po­świę­cać mu jak naj­wię­cej czasu, ale prze­cież mu­siała pra­co­wać.

Poza tym jej także nie było lekko. Wciąż zma­gała się z bó­lem i ża­lem, mie­wała kosz­mary, a na­wet czuła się winna. Cho­dziła na te­ra­pię i niby ro­zu­miała, co się z nią dzieje, ale emo­cje nie chciały pod­dać się roz­sąd­kowi.

Wła­ści­wie gdyby nie Ja­nek, z pew­no­ścią nie po­zbie­ra­łaby się do tej pory. To świa­do­mość, że syn jej po­trze­buje, spra­wiała, że każ­dego ranka wsta­wała z łóżka, że prze­mo­gła strach i usia­dła za kie­row­nicą i że wi­działa w ży­ciu jesz­cze ja­ki­kol­wiek sens.

– Dzień do­bry, Emilko!

No tak, był jesz­cze oj­ciec. Choć Mili cza­sami się zda­wało, że jest jej dru­gim dziec­kiem.

Te­raz stał w drzwiach kuchni i dra­pał się po nie­ogo­lo­nym po­liczku.

– Jak się dzi­siaj czu­jesz, tato? – za­py­tała, sta­ra­jąc się, żeby w jej gło­sie nie usły­szał lęku o od­po­wiedź.

Mu­siał zo­stać z Jan­kiem, a gdyby oka­zało się, że jest źle, zna­le­zie­nie opieki dla syna by­łoby pro­ble­mem. Szcze­gól­nie w Wi­gi­lię.

– Nie mogę się do­cze­kać wie­czora – od­parł męż­czy­zna. – Wiesz, że za­wsze lu­bi­łem święta.

Ode­tchnęła z ulgą.

– Już nie­długo – od­parła z uśmie­chem. – Wszystko przy­go­to­wa­łam, czeka w lo­dówce. Gdy tylko wrócę z pracy, sią­dziemy do stołu – obie­cała.

– Idziesz dzi­siaj do pracy?

Do kuchni wła­śnie wbiegł Ja­siek, tym ra­zem w gra­na­to­wych kap­ciach z wy­ha­fto­wa­nymi stat­kami.

– Tak, skar­bie – po­twier­dziła. – Zo­sta­niesz z dziad­kiem. Je­stem pewna, że bę­dzie­cie się do­brze ba­wić.

– O, tak! – wtrą­cił Ka­rol. – Na pewno wy­my­ślimy coś spe­cjal­nego.

– I nie bę­dziesz spał? – Mały spoj­rzał py­ta­jąco na męż­czy­znę. – Nie bę­dzie ci smutno?

Jak on do­sko­nale wszystko wi­dzi – po­my­ślała Mila.

– Dzi­siaj? Smutno? – Dzia­dek udał zdzi­wie­nie. – Prze­cież dzi­siaj będą pre­zenty pod cho­inką. Kto mógłby się smu­cić w taki dzień!

Chłop­czyk uśmiech­nął się ra­do­śnie.

– Cie­kawe, czy do­stanę od Gwiazdki to, co chcia­łem?

– To za­leży do tego, czy by­łeś grzeczny – przy­po­mniał Ka­rol.

Ja­nek zwró­cił się z nie­mym py­ta­niem do matki.

– By­łeś, by­łeś. – Po­tar­gała ja­sną czu­prynę synka. – Ale pa­mię­taj, że Gwiazdka musi ob­da­ro­wać wszyst­kie dzieci, więc może jej nie star­czyć pie­nię­dzy na każdy pre­zent, o któ­rym ma­rzysz. No ale coś na pewno dla cie­bie bę­dzie miała.

Mały po­ki­wał głową na znak, że ro­zu­mie.

Z ra­do­ścią ku­pi­łaby Jan­kowi wszystko, co chciał, ale mu­siała się ogra­ni­czyć do jed­nego pre­zentu. Gru­dzień to z jed­nej strony we­soły czas, pe­łen świą­tecz­nej at­mos­fery, ale z dru­giej to też mie­siąc więk­szych wy­dat­ków.

Spoj­rzała na ścienny ze­gar.

– Mam jesz­cze chwilę, mogę zro­bić ka­kao – oznaj­miła. – Ktoś ma ochotę?

– Ja! – Ja­nek aż pod­sko­czył z ra­do­ści.

– Prawdę mó­wiąc, wo­lał­bym kawę. – Oj­ciec usiadł przy stole.

Miała na końcu ję­zyka uwagę, że nie po­wi­nien, ale po­wstrzy­mała się.

Dziś Wi­gi­lia – po­my­ślała. Można zro­bić wy­ją­tek. Poza tym po ka­wie bę­dzie miał wię­cej ener­gii.

Szybko przy­rzą­dziła na­poje.

– Za­mó­wie­nie po­dano! – Z uśmie­chem po­sta­wiła kubki na stole. – Ja­nek, uwa­żaj, bo jest mocno cie­płe. Pij ostroż­nie!

Po­pa­trzyła na ojca i syna – dwie naj­bliż­sze jej osoby.

Co za szczę­ście, że ich mam – po­my­ślała z czu­ło­ścią.

Naj­chęt­niej zo­sta­łaby z ro­dziną, ale wie­działa, że musi pra­co­wać. Tym bar­dziej że tego dnia była szansa na do­bry za­ro­bek.

W Wi­gi­lię wszy­scy się spie­szą. Chcą jak naj­szyb­ciej wró­cić do do­mów, usiąść do wie­cze­rzy. A przy tym mnó­stwo spraw zo­sta­wiają na ostat­nią chwilę – pre­zenty, za­kupy. Nie będą tra­cić czasu na au­to­busy czy cho­dze­nie pie­szo.

I tak naj­wię­cej sko­rzy­stają ci, któ­rzy będą jeź­dzić wie­czo­rem – stwier­dziła. Trudno, ja za­do­wolę się tym, co uda się za­ro­bić w ciągu dnia. Nie zo­sta­wię ich sa­mych w wi­gi­lijny wie­czór. Raz jesz­cze po­pa­trzyła na męż­czy­znę i chłopca. I tak już zbyt wiele bę­dzie pu­stych miejsc przy na­szym stole.

– Baw­cie się do­brze! – po­że­gnała bli­skich. – Będę dzwo­niła co ja­kiś czas.

– Nie mu­sisz, wszystko bę­dzie w po­rządku – za­pew­nił oj­ciec.

– Wiem, ale znasz mnie. – Wo­lała uda­wać na­do­pie­kuń­czą, aby nie ura­zić ojca. – Po­sta­ram się was nie za­mę­czać, jed­nak dzwo­nić będę.

– A kiedy wró­cisz? – za­in­te­re­so­wał się Ja­siek.

– Po­sta­ram się jak naj­szyb­ciej – od­parła. – Wszystko za­leży od tego, ilu bę­dzie klien­tów.

Po­de­szła do stołu i po­ca­ło­wała ma­łego w po­li­czek.

– Nie martw się, zdą­żymy przed pierw­szą gwiazdką – obie­cała.

Grze­gorz Za­dra obu­dził się, ale wcale nie był z tego po­wodu za­do­wo­lony.

– Kurwa mać! – za­klął szpet­nie, za­nim jesz­cze uniósł po­wieki.

Chciał prze­trzeć czoło dło­nią, ale ręka w ogóle go nie słu­chała.

– Co jest?! – po­wie­dział gło­śno.

Po­czuł prze­ra­że­nie.

Je­stem spa­ra­li­żo­wany? – po­my­ślał w pa­nice.

Pró­bo­wał ze­brać my­śli, ale miał wra­że­nie, że roz­bie­gły się gdzieś da­leko. Poza tym na­wet naj­mniej­sza próba kon­cen­tra­cji po­wo­do­wała ból. Ogromny ból. Jakby ktoś wbi­jał mu w czaszkę me­ta­lowy bo­lec.

Po­strze­lili mnie? – prze­szło mu przez myśl. Na­pa­dli? Była ja­kaś ak­cja? Ni­czego nie pa­mię­tam!

Tak, to mu­siał być po­strzał. Ewen­tu­al­nie mocne ude­rze­nie. Nie­je­den raz sły­szał opo­wie­ści ko­le­gów i tak wła­śnie mó­wili o po­dob­nych sy­tu­acjach. I to dla­tego bo­lała go głowa.

A ten pa­ra­liż? Uszko­dze­nie nerwu? Albo zła­ma­nie krę­go­słupa...

Ta ostat­nia moż­li­wość wy­dała się Za­drze naj­bar­dziej prze­ra­ża­jąca.

Skoń­czę jako wa­rzywo – po­my­ślał z prze­stra­chem. Będę le­żał i ro­bił pod sie­bie. I na­wet nie zdo­łam po­peł­nić sa­mo­bój­stwa.

Okropna wi­zja owład­nęła Grze­go­rzem. Już wi­dział, jak mę­czy się ca­łymi la­tami i jest za­leżny od opieki żony.

Żona!

Cho­lera ja­sna, prze­cież ona ode­szła – przy­po­mniał so­bie. Zo­sta­wiła mnie dwa ty­go­dnie temu. Suka!

Zro­zu­miał, że za­czyna so­bie coś przy­po­mi­nać.

Ale dla­czego aku­rat to? – zi­ry­to­wał się. Prze­cież wła­śnie o tym naj­bar­dziej chciał­bym za­po­mnieć!

Sły­szał, że w ostat­nich chwi­lach przy­po­mina się czło­wie­kowi całe ży­cie. Może wła­śnie umie­rał?

Miało być całe ży­cie, do dia­bła! Dla­czego więc nie przy­po­mniał so­bie wa­ka­cji u dziad­ków albo ja­kiejś mło­dzień­czej im­prezy? Nie za­słu­żył na coś mi­łego na ko­niec?

A może to jed­nak nie śmierć? – chwy­cił się tej na­dziei. Może mam szansę?

– Po­mocy... – Chciał krzyk­nąć, ale z wy­su­szo­nego gar­dła wy­do­był się tylko pra­wie bez­gło­śny szept.

Chciał prze­łknąć ślinę, ale w ustach nie było jej ani kro­pli. Ob­li­zał więc spierzch­nięte wargi.

Nie pod­dam się – po­my­ślał z upo­rem. Będę pró­bo­wał, może ktoś usły­szy.

– Po­mocy! – Druga próba wy­pa­dła le­piej.

Gdyby tylko głowa tak nie bo­lała.

– Niech mi ktoś po­może! – krzyk­nął cał­kiem gło­śno, ale nikt nie od­po­wie­dział.

Chyba je­stem tu sam – do­szedł do wnio­sku. Trzeba dzia­łać.

Po­li­cyjne do­świad­cze­nie na­uczyło Za­drę nie­ustę­pli­wo­ści. Poza tym był czło­wie­kiem upar­tym. I te ce­chy w tej chwili po­winny mu po­móc.

No, czło­wieku, weź się w garść – mo­ty­wo­wał sam sie­bie. Myśl, co ro­bić!

Uznał, że przede wszyst­kim trzeba otwo­rzyć oczy i zo­rien­to­wać się, gdzie jest i w ja­kim sta­nie. A po­tem za­sta­no­wić się, co da­lej.

Po­woli pod­niósł po­wieki. Ośle­piło go ostre świa­tło.

Ja­kieś lampy? Ha­lo­geny? – sta­rał się szybko do­ko­nać ana­lizy. Hala? Sala ope­ra­cyjna?

Lekko prze­krę­cił głowę, co przy­pła­cił ko­lej­nym łup­nię­ciem w czaszce, ale udało mu się wresz­cie co­kol­wiek zo­ba­czyć.

Grze­gorz Za­dra ze zdzi­wie­niem stwier­dził, że jest we wła­snym miesz­ka­niu.

Na­pad? Wła­ma­nie? – pró­bo­wał coś so­bie przy­po­mnieć.

Zer­k­nął w bok i zo­ba­czył sto­lik, który stał przy ka­na­pie. Na sto­liku zaś pu­stą bu­telkę po żo­łąd­ko­wej. Druga, rów­nież pu­sta, le­żała pod bla­tem, na pu­szy­stym sza­rym dy­wa­nie, który tak lu­biła Ma­rzenka.

Szkoda, że go ze sobą nie za­brała – po­my­ślał ze zło­ścią.

Stop­niowo za­czy­nał przy­po­mi­nać so­bie po­przedni wie­czór. Spę­dził go tak jak kil­ka­na­ście wcze­śniej­szych.

Ale co jesz­cze się wy­da­rzyło? – Zmarsz­czył czoło. Dla­czego nie mogę się ru­szać?

Po­woli spró­bo­wał po­ru­szyć nogą. Udało się! Druga stopa także była w po­rządku.

Co więc z ręką?

Ostroż­nie od­wró­cił głowę w prze­ciwną stronę i wtedy zo­ba­czył, że prawą dłoń wsu­nął przez sen po­mię­dzy sie­dze­nie i opar­cie ka­napy.

– Po pro­stu ścier­pła! Ja pier... – Za­dra po raz ko­lejny dał upust emo­cjom w nie­zbyt kul­tu­ralny spo­sób.

Mógł so­bie na to po­zwo­lić, bo w miesz­ka­niu był zu­peł­nie sam. Od dwóch ty­go­dni.

Nor­mal­nie, gdy się bu­dził, zwy­kle przy­bie­gała Syl­wu­nia i za­czy­nała pa­plać. A za­raz po niej Ma­rzenka, która mu­siała mu zdać re­la­cję z ja­kiejś waż­nej roz­mowy z ko­le­żanką albo opo­wie­dzieć o tym, co wy­da­rzyło się u niej w pracy. Czę­sto go to iry­to­wało, bo ma­rzył o od­po­czynku po trud­nym dy­żu­rze.

A te­raz? Te­raz wiele dałby za to, żeby pi­skliwy gło­sik córki roz­brzmiał tuż nad jego uchem. Jed­nak w domu pa­no­wała ci­sza.

Za­dra usiadł i za­czął roz­cie­rać zdrę­twiałą rękę. Jed­no­cze­śnie roz­glą­dał się w po­szu­ki­wa­niu cze­goś do pi­cia.

Nie­stety, poza pu­stymi bu­tel­kami i reszt­kami nie­do­je­dzo­nej pizzy w tek­tu­ro­wym pu­dełku nie do­strzegł ni­czego.

Na chwilę przy­ci­snął dłoń do czoła, ale ból nie zmniej­szył się ani tro­chę.

Mu­szę wziąć ta­bletkę – po­my­ślał.

Zdą­żył za­po­mnieć o tym, że przed chwilą był pe­wien, że jest bli­ski śmierci. Te­raz po­zo­stał już tylko kac. I to jaki! Kac gi­gant.

Naj­chęt­niej opadłby z po­wro­tem na ka­napę i spał da­lej, ale ból głowy i pra­gnie­nie były sil­niej­sze. Wstał więc nie­chęt­nie i omi­ja­jąc prze­wró­cone krze­sło, po­szedł do kuchni.

Z nie­sma­kiem omiótł wzro­kiem stertę brud­nych ta­le­rzy. Się­gnął do szafki, gdzie zna­lazł jesz­cze je­den czy­sty ku­bek, pod­sta­wił go pod kran i prze­krę­cił ku­rek.

Szum wody wy­dał mu się hu­kiem wo­do­spadu.

Ależ się urzą­dzi­łem! – Skrzy­wił się. To wszystko przez nią, przez tę głu­pią babę, która po sze­ściu la­tach mał­żeń­stwa na­gle stwier­dziła, że ma dość.

Łap­czy­wie opróż­nił na­czy­nie i na­tych­miast na­peł­nił je po­now­nie. Z szu­flady wy­cią­gnął bli­ster ta­ble­tek od bólu głowy, wy­ci­snął jedną i po­łknął, po­pi­ja­jąc za­war­to­ścią kubka.

Do­piero wtedy do­strzegł, że na na­czy­niu na­ma­lo­wana jest ła­ciata krowa.

Ulu­biony ku­bek Syl­wuni – stwier­dził. Na pewno cią­gle o niego pyta.

Za­dra nie na­le­żał do lu­dzi, któ­rzy oka­zują emo­cje, ale myśl o có­reczce spra­wiła, że zwil­got­niały mu oczy.

Jak mo­gła za­brać mi dziecko! – skie­ro­wał ku żo­nie całą swoją złość. Sama niech idzie, do­kąd chce, ale małą musi mi od­dać! – po­sta­no­wił po raz ko­lejny.

Po­pa­trzył w okno. Pa­dał śnieg i świe­ciło słońce.

Mo­gli­by­śmy iść na sanki – po­my­ślał. I ule­pić bał­wana.

Od­wró­cił wzrok od szkla­nej ta­fli i po­pa­trzył na ka­len­darz.

Dzi­siaj Wi­gi­lia – za­uwa­żył.

A po­tem za­klął po raz ko­lejny.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki