Potencjał trwogi. Afterlife - Joaquin Danilecki - ebook

Potencjał trwogi. Afterlife ebook

Joaquin Danilecki

3,0

Opis

Wracając do domu przez las, Reagan Colmán odnajduje ciało wisielca. Niebawem przerażona dziewczyna odkrywa w sobie zdolność elektrokinezy. Chcąc dowiedzieć się, jak pozbyć się niechcianego daru, Reagan planuje spotkać się z Aidenem Hunterem, lokalnym badaczem anomalii. Może też liczyć na pomoc Abigail, miłośniczniki niewyjaśnionych spraw kryminalnych.​ W międzyczasie Trójca Zagłady bada sprawę zagubionych dusz, które nie dotarły na Sąd. Czy śmierć mieszkańca Ashbourne ma z tym coś wspólnego?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 224

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Joaquín Danilecki

Potencjał trwogi

Afterlife: Zaświaty. Tom III

RedaktorDanilecki & Lindemann

KorektorJulia Lindemann

IlustratorJ.D. & E.S.

Projektant okładkiClaudia Katherine

© Joaquín Danilecki, 2019

© J.D. & E.S., ilustracje, 2019

© Claudia Katherine, projekt okładki, 2019

Wracając do domu przez las, Reagan Colmán odnajduje ciało wisielca. Niebawem przerażona dziewczyna odkrywa w sobie zdolność elektrokinezy. Chcąc dowiedzieć się, jak pozbyć się niechcianego daru, Reagan planuje spotkać się z Aidenem Hunterem, lokalnym badaczem anomalii. Może też liczyć na pomoc Abigail, miłośniczniki niewyjaśnionych spraw kryminalnych.​

W międzyczasie Trójca Zagłady bada sprawę zagubionych dusz, które nie dotarły na Sąd. Czy śmierć mieszkańca Ashbourne ma z tym coś wspólnego?

ISBN 978-83-8189-045-8

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

It looks like you might be one of us

Twenty One Pilots, Heathens

So there they come

From everywhere

They witness revenge

Hear them calling

„You’re laden with blood

It’s spilled everywhere

And sorrow’s everlasting

Oh you’ll be aware now

That trial is near

It’s close at hand

The masquerade is over

It ends”

Blind Guardian, Curse My Name

„Hágase la luz”

Prolog

Legendy nigdy nie umierają

Niektórzy mieszkańcy niewielkiej irlandzkiej wioski Ballymadun byli przesądni, przynajmniej tak mówili ci, którzy zatrzymywali się w okolicznym zajeździe. Niedaleko działał lokalny uzdrowiciel, a opuszczone budynki i otoczone drzewami dróżki od zawsze były pełne tajemnic. Ciemne bory, podobnie jak zimne mury, często stanowiły źródło mrocznych opowieści o zjawach i duchach, które krążyły po okolicach, nie wiedząc, że nie żyją lub domagając się rozwiązania zagadki ich tragicznej śmierci.

Dlatego ludzie wierzyli w życie pozagrobowe? Bali się, że ich starania nie będą miały sensu, jeśli po drugiej stronie nie ma nic?

Rzeczy nie zawsze są tym, czym się wydają, zaś ludzki umysł jest niezwykły. Widzi to, co chce widzieć. Może stać się ofiarą przesądów i wierzeń. To właśnie w nim rozpoczyna się cały proces myślowy, dlatego trzeba być bardzo czujnym — bowiem każde działanie człowieka pozostawia po sobie ślad.

Problem rodzi się wtedy, gdy większość ludzi nie wierzy w to, w co wierzysz ty, nawet jeśli mówisz prawdę, bo nie masz na to żadnych dowodów poza przeczuciem.

I nie jesteś jeszcze dorosłym.

Piętnastoletnia dziewczyna postanowiła wybrać boczną dróżkę, wiodącą przez pole uprawne, by skrócić sobie drogę do domu. Jej ciemne, rubinowe włosy związane w dwie niewielkie kitki rozwiewał wiatr, gdy raz po raz oglądała się za siebie, jadąc na rowerze. Szara bluza była teraz pokryta nie tylko mnóstwem naszywek i przypinek, ale też liśćmi z okolicznych drzew, których gałęzie niemal dotykały ziemi. Dziewczyna zaciągnęła kaptur z powrotem, chcąc uniknąć okaleczenia przez wystające ze wszystkich stron badyle. Kątem oka zerknęła na swoje przetarte już jeansowe spodnie. Do nich również coś się przyczepiło.

Było późne, wrześniowe popołudnie. Otoczona drzewami i krzewami ścieżka prowadziła ją do wyjazdu na asfaltową drogę, skąd niedaleko do rodzinnego domu.

Gdy przejeżdżała obok opuszczonej stodoły jakiegoś rolnika, światełko umocowane na przedzie jej roweru zaczęło nieznacznie migać.

Naszło ją dziwne przeczucie. Wzdrygnęła się, czując nagły chłód. Dostała gęsiej skórki. Chwilę później chłód zamienił się w mrowienie, które rozeszło się po całym jej ciele, jakby coś ją naelektryzowało. Przed jej oczami pojawiły się niewielkie punkty przypominające promienie światła rozchodzące się we wszystkie strony. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Odetchnęła lekko, chcąc się uspokoić.

Gdy mocniej nacisnęła na pedał, spadł jej łańcuch. Przeklęła pod nosem i zsiadła z roweru. Postawiła go na nóżce, nakładając łańcuch na koło zębate. Kilkanaście sekund później otarła ubrudzone smarem dłonie o swoje spodnie i wstała z przysiadu.

Jej uwagę przykuł sprzęt, który był oparty o drzewo zaledwie kilka metrów dalej. Nie wyglądał na zardzewiały ani tym bardziej zepsuty. W koszyku z przodu leżały pojedyncze gazety i listy.

Nagle dziewczyna zdała sobie sprawę, że zna ten rower — należał do miejscowego listonosza, Griffina.

Usłyszała trzask, jak gdyby tuż nad nią zaczęła się łamać gałąź. Piętnastolatka uniosła głowę, widząc coś kołyszącego się nad siodłem znalezionego roweru.

Buty. Nogi. Tułów.

Wzrok dziewczyny zatrzymał się na tym, co zwisało z gałęzi.

Tym, co kiedyś było żywe, a teraz…

Teraz było po prostu trupem.

Piętnastolatka krzyknęła głośno, po czym wycofała się i potknęła, upadając plecami na przewrócony rower. Podniosła go i wskoczyła na siedzenie, rozpędzając się. Wyjeżdżając na drogę, niemal wpadła pod samochód. Pędziła z taką szybkością, że zaskoczony kierowca zastanawiał się, czy nie minął jakiegoś motocyklisty.

Dziewczyna porzuciła rower na własnym podwórku, biegnąc do domu. Potknęła się na schodach, rozbijając sobie kolano, lecz nie zatrzymała się. Drżącymi dłońmi chwyciła za klamkę, wpadając na korytarz. Ślizgając się po podłodze, dostała się do kuchni, w której stał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, pilnujący gotujących się ziemniaków. W jego piwnych oczach błysnął cień irytacji, gdy piętnastolatka zaczęła go ciągnąć za rękaw.

— Co ty wyprawiasz?

— Griffin! — wrzasnęła płaczliwym tonem.

Mężczyzna pochylił się nad nią i złapał za jej ramiona, próbując ją uspokoić.

— Reagan! — Podniósł głos. — Opanuj się i powiedz mi, co się stało.

— Na drzewie… — dukała, pociągając nosem. — Lina… wisi…

— Trup?

Piętnastolatka pokiwała głową tak szybko, że jej włosy były w jeszcze większym nieładzie, niż dotychczas.

— Zaprowadź mnie tam — powiedział sucho mężczyzna, prostując się.

— Nie, nie chcę tam wracać!

Mężczyzna westchnął, wycierając dłonie o wilgotną ścierkę.

— Reagan, posłuchaj mnie. Po prostu pokaż mi to miejsce — kontynuował spokojnym tonem. — Nie możemy tego tak zostawić. Pomyśl o innych.

Dziewczyna pociągnęła nosem, pocierając oczy. Jej spojrzenie wyrażało już nie strach, a gniew.

Zawsze musiała myśleć o innych.

Ona i ojciec wyszli z domu, kierując się w stronę lasku.

*

Jakiś czas później na miejscu zjawiły się odpowiednie służby. Jeden z funkcjonariuszy przeprowadził z Reagan i jej ojcem rozmowę. Dziewczyna opowiedziała mu o wszystkim, co wiedziała. Policjant pokiwał głową i uśmiechnął się do niej tak, jakby to miało jej dodać otuchy.

Ciało samobójcy, którym był czterdziestoletni mieszkaniec wioski, Griffin, wpakowano do ciemnego worka. Reagan usiadła w karetce, gdzie podano jej środki uspokajające. Ojciec dziewczyny, Logan Colmán, nie potrzebował leków. Jak na człowieka, który niedawno wpatrywał się w zmarłego, był w doskonałej formie.

Dziewczyna uniosła głowę. To oczywiste, że jej ojca to nie poruszalo. Widok krwi nie był mu obcy, w końcu wychował się na wsi. Przyzwyczaił się do niektórych rzeczy. Miał silny charakter. Musiał mieć.

Dziewczyna mogła sobie wyobrazić, co powiedzą ludzie, którzy wierzyli, że jeśli w noc narodzin Reagan znajomemu rolnikowi skradziono bydło — był to zły omen dla całej wioski.

Ta droga jest przeklęta. Biada temu, kto znajdzie się na niej po zmroku.

Na terenie ich wioski do samobójstwa doszło już wcześniej. Kilka lat temu powiesił się dozorca opuszczonej przez właściciela posiadłości, co wzmogło przekonanie mieszkańców o tym, że miejsce jest nawiedzone.

Ale Griffin? Reagan nie znała pogodniejszej osoby niż on. Pamiętała burzę jego kasztanowych włosów i jasnozielone oczy, w których zawsze dało się zauważyć błysk radości, gdy przyjeżdżał do wioski, przekazując pocztę jej mieszkańcom.

Co popchnęło go do samobójstwa? I dlaczego właśnie ona go znalazła?

Reagan podeszła do ojca, który wciąż stał przy drzewie, gdzie funkcjonariusze dokonywali niezbędnych oględzin miejsca.

— Tato?

Mężczyzna odwrócił się w jej stronę.

— Dobrze, że twojej mamy nie ma w domu.

Reagan zmrużyła oczy, gniewnie wpatrując się w ziemię.

Wszystkie dzieciaki z okolicy wytykały ją palcem tylko dlatego, że kilka miesięcy wcześniej jej matka nieomal się zabiła, skacząc z okna. Kobietę uratowało to, że wylądowała w ogródku, który sama pielęgnowała — a nie na skałach, które postawiono obok. Połamała się nieco, ale przeżyła.

Mówiła, że musiała strzec pewnego sekretu, ale ktoś go odkrył i zaczął za nią podążać, nie dając jej spokoju. Słyszała głos mówiący jej, że umrze, jeśli nie ucieknie. Lekarze stwierdzili, że choruje na schizofrenię. Zaczęła brać leki. Potrafiła żyć wśród ludzi, jednak dla całej rodziny było to bardzo ciężkie — tak ciężkie, że tuż po próbie samobójczej ojciec Reagan stał się dziwnie zamknięty w sobie i bardziej naburmuszony niż dotychczas, a dwaj starsi bracia dziewczyny, Keith i Desmond, postanowili wyprowadzić się z domu. Przez chorobę matki wszystko się posypało.

Dziewczyna nie chciała skończyć tak, jak ona.

— Wracajmy — powiedział Colmán, łapiąc córkę za rękę.

Reagan uścisnęła jego dłoń. Mimo zażycia leków wciąż się trzęsła.

— Tato… Wiem, co mówią lekarze, ale… Jak sądzisz, dlaczego mama jest chora?

— Już o tym rozmawialiśmy — odparł mężczyzna, ciągnąc ją za sobą. — Ma paranoję.

Niedawno matka Reagan znów znalazła się w szpitalu pod obserwacją. Nie chciała wracać do domu. Powtarzała, że słyszy nękający ją głos, że ktoś chce zabić ją i jej rodzinę. Głos mówił jej, że ma uciekać, ale ona nie wiedziała, czy ma mu wierzyć. Te słowa przerażały Reagan do tego stopnia, że miała wątpliwości, czy odwiedziny matki w szpitalu to dobry pomysł.

Słysząc szelest, obejrzała się za siebie. Wśród gałęzi coś zamigotało nieznacznie — coś, co było podobne do znikającego cienia człowieka przechadzającego się po ścieżce, tylko że ten cień przypominał bardziej poruszającą się energię świetlną niż żywą istotę.

Ślad urywał się w głębi lasku, dokładnie tam, gdzie Reagan odnalazła ciało.

Mrugnęła kilka razy. Leki, które jej podano, miały dziwne skutki uboczne.

Rozdział 1

Nowy świt

Minęły dwa lata, odkąd Aiden Hunter skończył studia. Wcześniej nie sądził, że socjoantropologia będzie tym, co zatrzyma go na dublińskim uniwersytecie w celu uzyskania doktoratu. Poza prowadzeniem badań i przekopywaniem się przez literaturę, opiekował się też kółkiem wielbicieli obalania zjawisk nadprzyrodzonych.

Chociaż dobrze dogadywał się ze studentami, żaden nie wiedział o jego sekrecie. Tymczasem Aiden mógł spokojnie rozmawiać z każdym człowiekiem, znając jego intencje, jeszcze zanim ten otworzył usta.

Wzdrygnął się, czując, jak na jego ciele pojawia się gęsia skórka.

Coś się wydarzyło.

Jego zdolność wyczuwania aury wzmocniła się. Zastanawiał się, czy to dlatego, że on i Tori postanowili razem zamieszkać. Byli bratnimi duszami, a przebywając razem, stali się silniejsi. Łączyło ich jednak coś więcej niż tylko duchowy tatuaż nadany im przez członka Trójcy Zagłady.

Aiden zamknął książkę, odkładając ją na półkę. Zebrał swoje notatki i ułożył je równo, po czym wrzucił do torby i chwycił za hulajnogę. Wyszedł z ogromnej uniwersyteckiej biblioteki. Spojrzał na wyświetlacz w telefonie, sprawdzając godzinę. Było późne, jesienne popołudnie.

Ściągnął z nadgarstka bordową gumkę do włosów, które urosły mu niemal do ramion. Rzadko kiedy je związywał, jednak teraz był do tego zmuszony, inaczej wiatr rozwiałby je na wszystkie strony. Chłopak nie musiał przejmować się, że okulary spadną mu z nosa, ponieważ jakiś czas temu zaczął nosić soczewki. Ruszył przed siebie, wymijając przechodniów na pasach.

Poruszanie się po mieście w godzinach szczytu było istną katorgą, większość z jego znajomych wykładowców wolała wozić cztery litery we własnych samochodach. Aiden nie porzucił jednak swojej czerwonej hulajnogi i jako jedna z niewielu osób miał jeszcze do czynienia z matką naturą podczas podróży powrotnej do domu.

Prawie godzinę później dotarł do mieszkania, które on i Tori wynajmowali razem w północnej części miasta, gdzie wśród ciasnych uliczek i skwerków pokrytych rozmaitą roślinnością panował jeszcze względny spokój. Wszedł po schodach na górę i otworzył drzwi.

Wiedział, że jeśli kiedykolwiek będzie z kimś mieszkał, ustali pewne zasady. Faktycznie tak się stało, bo gdy on i Tori wprowadzili się tutaj, musieli zająć się remontem, by doprowadzić miejsce do stanu używalności. Wytapetowali salon, pomalowali większość ścian i wymienili meble na nowsze. Sinclair wreszcie nauczył się, jak utrzymywać porządek wokół siebie. Aiden zawsze śmiał się, gdy chłopak wypominał mu, że ten zostawił brudne naczynia w nowiusieńkim zlewie, bo spieszył się na uczelnię. Hunter nie miał mu tego za złe, ponieważ nigdy nie sądził, że uda mu się dokonać niemożliwego, tymczasem cuda się zdarzały, szczególnie w otoczeniu jego i Toriego.

Ustawił hulajnogę na korytarzu i już miał zdejmować kurtkę, kiedy w pobliżu rozległo się radosne szczekanie.

Russel wybiegł z salonu, łasząc się do niego. Aiden ukucnął przy psie i pogłaskał go za uchem. Wilczarz irlandzki, należący kiedyś do pani Caron, dziecięcej opiekunki Huntera, wciąż dotrzymywał im towarzystwa. Właśnie ze względu na niego chłopcy pozbyli się z mieszkania dywanów, które z czasem pokryłyby się futrem. Co do reszty mebli, Russel miał kategoryczny zakaz wskakiwania na kanapę, jednak odkąd Tori zaczął się nad nim litować, czworonóg uznał słowa Sinclaira za ważniejsze i zakaz stracił na znaczeniu.

Hunter podniósł się z przysiadu i spojrzał na wieszak. Nie zauważył na nim płaszcza Toriego, więc uznał, że ten nie wrócił jeszcze z pracy.

Wcześniej chłopak był tylko pomocnikiem, teraz stał się pełnoetatowym technikiem, dzielącym gabinet razem z weterynarzem będącym jego wieloletnim mentorem. Odkąd zaczął pracę, gabinet zyskał nowych klientów, bo Tori naprawdę umiał obchodzić się ze zwierzętami. Z tego powodu nie miał już tyle czasu na zajmowanie się wolontariatem w schronisku, wpadał tam tylko w niektóre weekendy, by wyprowadzić psiaki na spacer, ponieważ czworonogi go uwielbiały. Aiden w zupełności to rozumiał, jednak to oznaczało, że chłopak miał mniej czasu dla niego.

Russel zatrzymał się przed wejściem do kuchni, wpatrując się w to, co znajdowało się w pomieszczeniu. Aiden wytężył wzrok i słuch.

Nie był w mieszkaniu sam.

Stanął bliżej framugi, widząc w kuchni kogoś, kogo nie powinno tutaj być. Nie dlatego, że był nieproszonym gościem, lecz dlatego, że nie był już żywy.

A przynajmniej nie w ludzkim znaczeniu.

— Siemka, Riley. Wybacz, że tak bez zapowiedzi, ale…

— Śmierć zawsze przychodzi bez zapowiedzi — dokończył Aiden, słysząc swoje duchowe imię.

Gość poprawił okulary i zeskoczył ze stołu.

— Dawno się nie widzieliśmy, Emil. Co cię tu sprowadza? — spytał Hunter, zwracając się w stronę chłopaka, który mógłby mieć ponad dwadzieścia lat, gdyby jeszcze żył. — Tylko oszczędź sobie czarnego humoru, jestem po pracy.

— A ja muszę pracować wiecznie, widzisz, jakie życie jest niesprawiedliwe? — odparł Strażnik Dusz, podpierając się swoją kosą. — Mam sprawę.

Hunter wzdrygnął się. Jeśli Emil miał do niego sprawę, oznaczało to, że szykował się pogrzeb, którym będzie musiał się zająć.

Emil skinął głową, zgadzając się z jego myślami.

— Na pewno? — dopytywał Aiden.

— To już postanowione. Czeka na osąd. Muszę go stąd zabrać.

— Co z jego psem?

Strażnik Dusz uśmiechnął się tajemniczo.

— Jego Magnificencja miał dobry humor.

Aiden zastanawiał się, czy czyjakolwiek śmierć jest oznaką dobrego humoru Wszechmogącego, ale mylił się w związku z Nim tyle razy, że wolał się nie odzywać.

— Chodź ze mną — ponaglił go Emil. — Im szybciej to załatwimy, tym lepiej.

— Kiedy to się stało?

— Wtedy, gdy to poczułeś. Intuicja cię nie zawodzi.

Chłopak zamknął za sobą drzwi własnego mieszkania i ruszył za Strażnikiem Dusz.

Idąc przez miasto, rozglądał się wokół siebie co jakiś czas. Żadna z osób nie mogła zobaczyć duszy, która mu towarzyszyła. Pomimo swojej aury, Emil był niewyczuwalny ze względu na proces dematerializacji. Jednak na Aidena ta tarcza nie działała. Nawet jeśli nie mógł swobodnie rozmawiać ze Strażnikiem Dusz, porozumiewali się między sobą telepatycznie — wszystko przez to, że parę lat temu Hunter został jego ziemskim naczyniem, pomagając mu w pokonaniu demona, który opętał goetę.

Jesteś sam? — zagaił w myślach Aiden, zerkając na Emila.

Pewnie, że tak! W końcu to ja przeprowadzam dusze na drugą stronę.

Hunter stanął przed kamienicą, w której znajdował się sklep muzyczny. Odwiedził go z Torim i Trójcą Zagłady ponad dwa lata temu, ale wtedy nie miał pojęcia, że gdy zrobi to po raz kolejny, będzie żegnał jego właściciela na zawsze.

Chłopak przeszedł z tyłu budynku, stając przed drzwiami prowadzącymi na zaplecze. Ku jego zdziwieniu, nie były zamknięte na klucz. Wszedł do środka.

W salonie znajdowała się kanapa, na której leżało bezwładne już ciało starszego mężczyzny. Obok niego leżał równie bezwładny korpus owczarka niemieckiego.

Ten widok nie był dla Aidena niczym niezwykłym, nie przerażał go — nie dlatego, że chłopak nie miał w sobie empatii, lecz dlatego, że wiedział, co miało stać się później.

Istniało życie poza ciałem.

Dusze mężczyzny oraz psa znajdowały się w tym samym pomieszczeniu. Strażnik Dusz znalazł się przed nimi i pstryknął palcami, jakby chciał wybudzić je z transu.

Byty poruszyły się lekko.

Aiden przyjrzał się im uważnie. Dusza mężczyzny była pozbawiona jakiegokolwiek kolorytu, podobnie jak jego psa. Emil mówił kiedyś, że właśnie tak wygląda pożegnanie ze światem żywych — duchowe ciało staje się szare, póki nie zostanie zastąpione kolorytem pozaziemskim. Na Dachu Świata wszystkim się zajmą. Egzystencjalna soma stawała się młodsza, pozbawiona śmiertelnych niedoskonałości. Aiden nie poznałby mężczyzny, gdyby nie wiedział, kim on jest. No, może poza brodą i wąsami, te były niezmienne.

Bruce w końcu stał się świadomy tego, że jest duchem. Spojrzał na gościa.

— Aiden…

— Może to głupie pytanie, ale… Jak się pan czuje?

— Jak nowonarodzony — uśmiechnął się Bruce.

— Nie myli się pan — wtrącił Emil, poprawiając gogle. — Nie zabawimy tu długo, więc jeśli chce pan coś jeszcze powiedzieć, teraz jest na to pora.

— Chyba nie muszę się już martwić o nic, co śmiertelne — rzucił mężczyzna, zwracając się do niego. — Przyszedłeś po mnie dość szybko, ale… Miałem przeczucie, że nadejdziesz.

— Co stanie się ze sklepem? — spytał Aiden.

Bruce uśmiechnął się i wskazał mu na szufladę, w której trzymał dokumenty.

Hunter podszedł do niej i wyciągnął jedną z teczek.

— Kiedyś chciałem przepisać wszystko wnukowi, ale… Cóż, znalazł się po drugiej stronie szybciej niż ja — wyjaśnił Bruce, rozkładając ręce. — Mój notariusz wie o wszystkim.

Aiden wpatrywał się w testament. Przy okazji dowiedział się, że śmiertelne imię Bruce’a brzmiało Gerald. Mężczyzna nie używał go jednak, ponieważ nie chciał, by mylono go z ojcem, po którym to imię odziedziczył. Dlatego używał drugiego imienia, które okazało się również częścią jego duchowej godności.

Chłopak przerzucił strony dokumentu, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Zwrócił uwagę na to, że mężczyzna przepisał mieszkanie swojej kuzynce, natomiast sklep muzyczny został sprzedany.

— Nie rozumiem…

— Gdyby nie ty i Tori, nie miałbym pojęcia, co stało się z Jeremym. Przez dwa lata przed śmiercią mogłem być spokojny. Chociaż tyle mogę dla was zrobić — oznajmił mężczyzna, wskazując na odpowiedni zapis w testamencie.

Pieniądze ze sprzedaży sklepu miały zostać przeznaczone na okoliczne schronisko, przynajmniej pierwsza połowa. Druga… należała do Aidena i Toriego.

— Przecież nie możemy tego przyjąć — obruszył się chłopak.

— Ostatnia wola zmarłego, chyba się nie sprzeciwisz? — wtrącił Emil.

Minęło kilka chwil, zanim Hunter odważył się unieść głowę i spojrzeć na darczyńcę.

— Obiecuję, że zrobimy, co trzeba.

Bruce odpowiedział mu uśmiechem.

Strażnik Dusz zawołał za sobą duszę owczarka niemieckiego, po czym przeciął powietrze swoją kosą, otwierając portal. Wprowadził do niego Bruce’a i Rapha. Zanim przejście się zamknęło, spojrzał na Aidena i wskazał na ciało bez duszy.

— Wiesz, co masz robić.

Hunter wpatrywał się w niego w milczeniu. W końcu skinął głową.

Emil zaciągnął kaptur na głowę, znikając w przejściu międzyświatowym.

Aiden został w pokoju sam.

Rozdział 2

Pośród chmur

Emil wyszedł z portalu międzyświatowego, wyprowadzając na Dach Świata dusze, które ze sobą zabrał. Zdematerializował kosę i stanął przed szklanym budynkiem, w którym odbywały się sądy Katedry. Wcisnął przycisk na złotym domofonie, czekając na odpowiedź. Chwilę później jego oczom ukazał się hologram Simona Petrosa, dziekana Uniwersytetu Coelum. Mężczyzna poprawił okulary i przyjrzał się Strażnikowi Dusz.

— Słucham, Emilu?

— Mamy nowych lokatorów — oznajmił chłopak, wskazując dłonią na dusze Bruce’a i Rapha.

— Zaczekaj chwilę. Wezmę kogoś ze sobą.

Hologram zniknął. Drzwi budynku otworzyły się, ukazując dziekana oraz Erica, jednego ze Strażników Dusz, którego Emil poznał na pierwszym roku swojej nauki. Ciemnowłosy chłopak o chabrowych oczach przywitał się z nim, po czym podszedł do Rapha, wołając go.

Simon Petros stanął obok Bruce’a.

— Eric zaprowadzi zwierzaka do Rajskiego Ogrodu — powiedział, uśmiechając się do niego. — Was poproszę ze mną.

Wkrótce trójka znalazła się przed drzwiami Sądów Katedry. W śnieżnobiałej sali przebywali Sędzia Richard, Pan Jay oraz Gary, a także Petros, będący skrybą. Marylin zaprosiła Nowo Przybyłego do środka, wskazując mu na jedną z ławek. Emil wszedł zaraz za nim. Ukłonił się przed Katedrą.

— Doskonale! — ucieszył się Sędzia Richard, widząc go. — Zajmij swoje miejsce, Strażniku.

Emil położył dłoń na ramieniu Bruce’a, by dodać mu otuchy. Mężczyzna nie bał się jednak, wręcz przeciwnie — był pełen nadziei. Uśmiechnął się do chłopaka i stanął przy mównicy.

Strażnik Dusz usiadł w ławce, wpatrując się w skrybę, który zapisywał każde słowo Sędziego. Chociaż sam nie mógł zobaczyć Historii Życia Bruce’a, wiedział, że był on dobrym człowiekiem. Każdy śmiertelnik popełniał błędy, mniejsze lub większe, jednak jeśli ma wolę poprawy, Jego Magnificencja brał to pod uwagę.

Emil uśmiechnął się na myśl o tym, jak zareaguje Jeremy, gdy zobaczy swojego dziadka na Dachu Świata. W tej chwili on i Nicholas znajdowali się w laboratorium Varyi i Maedoca, badając Cnoty Pierwotne, więc byli zajęci i nie wiedzieli, że Emil ulotnił się na Ziemię.

Trójca Zagłady ukończyła szkoły parę ziemskich lat temu. Stali się pełnoprawnymi adiunktami uczelni. Jednak było coś, co nadal należało do ich obowiązków — co jakiś czas mieli pomagać młodym adeptom. Emil pamiętał, że na pierwszym roku Jeremy i Nicholas pojawili się na jego zajęciach z Duchowej Obrony, by szkolić Strażników Dusz. Wtedy cała trójka została wplątana w dość nieciekawą intrygę, na szczęście wszystko skończyło się dobrze[1].

Emil uśmiechnął się na samą myśl o tym. Nigdy nie pomyślałby, że to, co przeżył na Dachu Świata i w Tenebrae pozwoli mu stać się kimś wyjątkowym i odnaleźć wszystkie Cnoty Pierwotne.

Uniósł głowę, słysząc, że Sędzia Richard wezwał go do siebie. Chłopak podszedł do lady.

— Emilu, oprowadzisz Bruce’a po Dachu Świata — powiedział Pan Jay. — Później możecie udać się do Rajskiego Ogrodu. A tutaj masz adres domostwa i wszystkie niezbędne wskazówki.

— Zrozumiałem — odparł Strażnik Dusz, biorąc dokument w dłoń.

— Osąd został zakończony — oznajmił Sędzia Richard, zamykając teczkę z dokumentami. Złożył na niej swój podpis, korzystając ze złotego pióra, i oddał akta Gary’emu, który miał przekazać je Johnowi do Archiwum.

Bruce i Emil wyszli z sali, ukłonili się Marylin, po czym ruszyli w stronę windy.

Strażnik Dusz skupił się i dotkął swojej triquetry. Tatuaż zalśnił kolorem jego aury. Wiedząc, że wezwanie zadziałało, uśmiechnął się. „Sprawiedliwym zadość uczynić”, tak brzmiała dewiza Sądów Katedry.

To nareszcie mogło się wydarzyć.

Wkrótce znaleźli się na zewnątrz budynku. Strażnik Dusz poprawił okulary, dostrzegając w oddali biegnących ku niemu przyjaciół — Nicholasa i Jeremy’ego. Na twarzy Instygatora malowało się niedowierzanie. Wkrótce dało się wyczuć radość i zobaczyć niebiańskie łzy.

— Dziadku!

Bruce obejrzał się, widząc Jeremy’ego. Pokręcił głową z niedowierzaniem i przyspieszył kroku. Po chwili dziadek i jego wnuk wpadli sobie w ramiona.

— Tak bardzo za tobą tęskniłem — powiedział chłopak, szczerząc kły w uśmiechu.

— Ja za tobą też, Jeremy — odparł Bruce, przytulając go do siebie. — Po tylu latach…

— Mam ci tyle do opowiedzenia!

— W rzeczy samej, będziesz się gęsto tłumaczył, młodzieńcze — zagroził Bruce, machając mu palcem przed oczami.

Emil roześmiał się, widząc tę scenę.

— Dobra robota — rzucił Nicholas, stając obok niego. — To chyba najlepsza niespodzianka, jaką mogłeś sprawić Jeremy’emu.

Emil spojrzał na niego i skinął głową. Nie musiał mówić tego na głos, ale naprawdę zależało mu na tym, by Instygator był szczęśliwy. Po wszystkim, przez co razem przeszli, obaj na to zasługiwali.

Jeremy odsunął się od dziadka i spojrzał na swoich przyjaciół.

— Dziadku… To Emil i Nicholas — wyjaśnił, wskazując dłonią na Strażnika Dusz i Obrońcę. — Razem należymy do jednego zespołu.

— Cieszę się, że mogę was poznać oficjalnie — powiedział Bruce.

— Będziemy mieli czas na rozmowę później — podkreślił Emil, machając dokumentem otrzymanym od Jego Magnificencji. — Teraz czeka nas wizyta w paru miejscach.

— W takim razie nie przeszkadzam — wtrącił Nicholas z uśmiechem. — Będę w laboratorium z Benjaminem. Dajcie mi znać, jak wrócicie, skoczymy razem do Columbana.

Jeremy skinął głową i złapał dziadka pod ramię, ciągnąc go za sobą. Emil ruszył za nimi.

*

Najpierw złożyli wizytę w salonie Kate. Kobieta przyjrzała się Bruce’owi ze wszystkich stron, zmierzyła go, czym tylko się dało, po czym zasugerowała mu, co mógłby na siebie założyć. Mężczyzna wybrał dokładnie to, w czym można go było zobaczyć na ziemi — białą koszulę w kratę, bladoniebieski sweter i szare spodnie.

Następnie cała trójka znalazła się u Lucy, która oznajmiła, że Bruce już nie potrzebuje okularów. Stanowiły one tylko dodatek do ubioru. Miała rację. Gdy mężczyzna je zdjął, okazało się, że widzi o wiele lepiej bez nich. Mimo wszystko Lucy zdecydowała się podarować mu specjalne szkła, które niwelowały problem śmiertelnych wspomnień, z którymi dusza żegnała się po śmierci.

Bruce, Jeremy i Emil wyszli z salonu kobiety. Mężczyzna rozejrzał się wokół.

— Tu jest naprawdę pięknie… Miejsce w niczym niepodobne do tego, o którym mówili.

— Niedługo się przyzwyczaisz, dziadku — poinformował go Jeremy.

Emil postanowił zaprowadzić ich do Rajskiego Ogrodu, zanim znajdą się w mieszkaniu, a Bruce’owi zostanie powierzone odpowiednie dla niego zadanie do wykonania na Dachu Świata.

Dotychczas Strażnik Dusz tylko raz znalazł się w tak zwanym Edenie, gdy on i Varya obserwowali materializację skrzydeł Nicholasa podczas lekcji z Apologetim. Angela co rusz wspominała o tym niezwykłym miejscu, ponieważ ona również zajmowała się projektowaniem jego rzeczywistości z polecenia Jego Magnificencji. Śmiertelnicy znali tę historię z wielu świętych ksiąg, jednak żaden z nich nie widział ogrodu za życia. Wiedzieli tylko, że po śmierci wszyscy na Dachu Świata będą żyć ze sobą w zgodzie, nawet zwierzęta, które dotychczas były śmiertelnymi wrogami.

Emil, Jeremy i Bruce znaleźli się przed wrotami do ogrodu. Otworzył im Eric, który po ukończeniu Akademii Spiritumzostał Strażnikiem nie tylko dusz ludzkich, ale i zwierząt. W odnalezieniu ich miejsca w Edenie pomagał mu Franco, który zajmował się fauną już za życia. Pracowała tam też Dorotea, będąca jednym z najlepszych ogrodników Jego Magnificencji. W oddali Emil dostrzegł nawet Varyę i Maedoca siedzących na trawie pośród kwiatów razem z czarną kotką i jej towarzyszem o krótkim, piaskowym umaszczeniu.

Fauna i flora w Rajskim Ogrodzie naprawdę cieszyły oko. Zwierzęta nie musiały mieć wydzielonych specjalnych miejsc, bo nie musiały się atakować. Ich instynkty nie służyły do zabijania, zło zostało z nich wyplenione. Emil spodziewał się, że z twarzy Bruce’a zaskoczenie nie zniknie jeszcze przez długi czas. Nikomu, kto przebywał na Dachu Świata, takie widoki nie powszedniały. Ten świat był wieczny i niezmienny, a paradoksalnie wciąż zaskakiwał Nowo Przybyłych i sprawiał, że ich szczęścia nie dało się opisać prostymi, ludzkimi słowami.

Niebawem, wśród wspaniale kwitnących kwiatów, przybysze odnaleźli Rapha, który bawił się razem z innymi psami na ogromnej polanie. Widząc swoich ziemskich opiekunów, pomerdał ogonem, lecz nie przerywał gonitwy za nowo poznanymi przyjaciółmi. Bruce i Jeremy postanowili podejść do czworonoga.

— To chyba twoje prawdziwe powołanie, co? — zauważył Emil, widząc, jak Eric zajmuje się jednym z kotów, który właśnie przyszedł mu potowarzyszyć.

— Dzięki — odparł chłopak, biorąc futrzaka na ręce. — Chociaż rzadko mam czas, by przebywać tutaj dłużej. Zaraz będę musiał lecieć, dostałem kolejne wezwanie.

— A co z Philipem?

— Pomaga w kuźni. Eligiusz traktuje go jak własnego syna — roześmiał się Eric, głaszcząc kota o długiej, niemalże złotej sierści. — Jest w tym fachu naprawdę dobry.

— Rita została pomocnicą Fíordy, prawda?

Na wspomnienie o dziewczynie aura Erica przybrała cieplejszy kolor. Skinął głową. Kot wyskoczył z jego ramion, lądując na ziemi. Okręcił się wokół nóg Strażnika, po czym pobiegł w stronę ścieżki, którą przechadzała się kobieta o długich, ciemnobrązowych włosach, Dorotea, strzyżąc krzewy złotym sekatorem.

Dotychczas Emil był zbyt zajęty własnymi sprawami, by zauważyć, jak jego przyjaciele zaczęli się zmieniać. Wiedział, że Rita i Eric zawsze przebywali w swoim towarzystwie, ale nie wiedział, że może ich łączyć coś więcej. Z całej trójki tylko Philip już za życia nie był zainteresowany uczuciami, więc dobrze radził sobie z produkcją broni w kuźni Eligiusza, ponieważ nie związywał ich żadnymi emocjami. Dzięki temu przyrządy, jakimi posługiwali się Strażnicy i Obrońcy, nie były obarczone ziemskimi skazami. Tymczasem Rita postanowiła zostać w Akademii Spiritum, pomagając młodym adeptom w nauce, będąc jednocześnie jedną z najlepszych absolwentek Dyrektora Fíordy.

— Anthony mówił mi, że Alissa i Arnold pomagają w organizacji koncertów w Filharmonii — powiedział nagle Eric, wyrywając chłopaka z zamyślenia. — Niebawem odbędzie się jeden z nich. Wybierasz się?

Emil skinął głową. Podczas bitwy z Oskarżycielami na Dachu Świata na pierwszym roku, jego przyjaciele wykazali się niebywałym talentem muzycznym, który był w stanie przepędzić wrogów z pola bitwy. Jego Magnificencja uznał, że rodzeństwo jest obdarzone niezwykłą mocą tworzenia, więc mianował ich oficjalnymi pomocnikami Obrońców podczas koncertów. Poza ściganiem dusz w świecie śmiertelników, Alissa i Arnold mogli się wykazać również na Dachu Świata.

Eric uśmiechnął się do Emila i założył kaptur, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę bramy. Strażnik Dusz spojrzał na przyjaciela, który zmaterializował swoje ogromne nożyce i otworzył przejście międzyświatowe, po chwili znikając mu z pola widzenia.

Jeremy i Bruce pogłaskali Rapha, w końcu pozwalając mu pobiec w stronę psich przyjaciół. Emil podszedł do nich, chowając dłonie w kieszeni bluzy. Jeremy spojrzał na niego i objął go ramieniem. Chłopak uśmiechnął się do niego.

— Widzę, że macie mi naprawdę dużo do opowiedzenia — rzucił Bruce, zakładając ręce na piersi. — Jeremy, wiem już, co się z tobą działo, przed i po tym, jak zniknąłeś. Mogłeś mieć szczere intencje, ale postępowałeś niewłaściwie.

Jeremy milczał, wpatrując się w dziadka. Teraz, po latach cierpienia, wiedział, że popełnił straszne głupstwo. Tak, jego ziemskie wspomnienia zostały zamknięte w Archiwum, ale jeśli stanowiły ważną część Życia, pozostawały z duszą na wieczność. Tak było z Trójcą Zagłady, tak też było z Brucem. Jednak tutaj, na Dachu Świata, nikt nikogo o nic nie oskarżał.

— Ludzie popełniają błędy — wtrącił Emil, przerywając ciszę. — Nie pora na myślenie o nich. Czeka na pana Nowe Życie. Stare zostawił pan w Sali Sądów.

— Masz rację — powiedział Bruce, kładając wnukowi dłoń na ramieniu. — Cieszmy się tym, co mamy, bo jest wieczne.

Jeremy uśmiechnął się do dziadka.

Trójka wyszła z Rajskiego Ogrodu, kierując się w stronę dzielnicy mieszkalnej.

*

Na swojej drodze Bruce spotkał tych, z którymi za Starego Życia nie mógł się pożegnać. Tutaj dusz nie wiązały takie same więzy, jak na Ziemi, dlatego była żona męża byłaby jego przyjaciółką, nieważne jak skomplikowane relacje łączyły ich w świecie śmiertelników. Na Dachu Świata wszyscy stanowili wielką rodzinę, więc jakiekolwiek więzy, wzmocnione czy zerwane, tutaj odradzały się na nowo, były dobre.

Bruce, Emil i Jeremy stanęli przed budynkiem, w którym zjadowało się mieszkanie przeznaczone dla Bruce’a. Mężczyzna dowiedział się, że miejsce pobytu Trójcy Zagłady znajdowało się w zupełnie gdzie indziej. Grupa wyznaczona przez Jego Magnificencję otrzymała własne pokoje w jednym z niebiańskich gmachów. Bruce zdążył się już dowiedzieć, że chłopcy byli związani specjalnym węzłem, triquetrą, która pozwalała im się komunikować.

Trójka przybyszów znalazła się w mieszkaniu Bruce’a. Nie różniło się ono zbytnio od mieszkania w jego ziemskiej kamienicy. Jego Magnificencja dawał każdej z dusz to, co sobie wymarzyła, więc dla każdego raj mógł wyglądać inaczej. W pokoju mężczyzny znajdowała się stara kanapa, półka z książkami, teleskop i masa gazet, które uwielbiał czytać. Na oknie znajdowała się rabata, ponieważ w wolnych chwilach mężczyzna zajmował się kwiatami. Bruce roześmiał się, widząc to.

— Mam zajęcie na całą wieczność.

— Powinieneś zobaczyć ogród rodziców Emila — powiedział mu Jeremy. — Angela naprawdę wie, jak zajmować się naturą.

— Możemy ich odwiedzić za jakiś czas — odparł Emil, stając obok chłopaka.

Bruce milczał przez chwilę. Wydał się jakiś nieobecny.

— Dziadku? — zaniepokoił się Instygator.

— Spokojnie. To pewnie jego pogrzeb.

Jeremy spojrzał na Emila. Na Ziemi czas mijał, jednak nie tak, jak w wieczności, dlatego nie pomyślał o tym wcześniej.

— Może to zobaczyć?

Strażnik Dusz pokręcił głową, zaprzeczając.

— Nie może, ponieważ jego Stare Życie już go nie dotyczy.

— A my?

Emil odwrócił się w jego stronę, materializując kosę. Machnął nią, otwierając portal międzyświatowy, który ukazał im ceremonię pogrzebową mężczyzny.

Strażnik Dusz i Instygator zobaczyli Aidena i Toriego, którzy stali przy grobie Bruce’a. Uroczystość już się skończyła, ale chłopcy zostali na cmentarzu. Tori układał bukiet, który przywiózł z kwiaciarni swoich rodziców, a Aiden rozmawiał z pastorem.

— Wybacz, że nie powiedziałem ci, że powierzam im tę sprawę — wyjaśnił Emil, poprawiając gogle. — Gdybym to zdradził, nie byłoby elementu zaskoczenia. W świecie śmiertelników minęło już kilka dni, wiedziałem, że im się uda. Ufam im.

W ciemnych oczach Jeremy’ego coś zalśniło.

— Wiesz, że cię kocham? — spytał, przytulając go do siebie.

Emil również go objął, uśmiechając się pod nosem.

— Wiem.

— Teraz rozumiem, dlaczego Nicholas nigdy nie miał potrzeby pożegnania się z rodzicami. Oni wiedzieli, jaki był powód jego śmierci i pożegnali się z nim na pogrzebie — kontynuował Instygator. — Gdy ich żałoba się skończyła, Nicholas był całkowicie wolny od ludzkiego świata.

— Podobnie będzie z Bruce’em. Odszedł w sposób najbardziej naturalny — zakończył Strażnik Dusz. — To była decyzja Jego Magnificencji. Śmiertelnicy już się z nią pogodzili. Wkrótce ich smutek przeminie.

Portal służący im za obraz międzyświatowy zaczął się zamykać. Gdy zniknął, Bruce otrząsnął się, uwalniając się z transu.

— Co to było?

— Ostatnie pożegnanie, dziadku. Twoje ziemskie sprawy są już zamknięte.

— Skoro już wszystko wiemy, to może wreszcie odezwiemy się do Nicholasa? Mieliśmy się spotkać u Columbana — powiedział Emil, wciąż trzymając się blisko Instygatora.

— Columbana?

— Czeka cię najlepsza rozrywka na Dachu Świata, dziadku — zawołał chłopak, ciągnąc mężczyznę za ramię.

*

Niebawem przyjaciele spotkali się w Zakątku Columbana. Bruce nie spodziewał się tak hucznego przyjęcia. Na miejscu zdążył poznać samego właściciela niebiańskiego pubu, jego nabliższych przyjaciół i współpracowników, ale też tych, którzy byli jakoś powiązani z jego wnukiem oraz jego towarzyszami. W lokalu pojawili się Andreas i Angela, rodzice Emila, Varya i Maedoc, którzy zajmowali się jakimiś specjalistycznymi badaniami, Benjamin Apologeti, niesamowity parapsycholog i mentor Nicholasa, oraz masa innych dusz.

Emil wpatrywał się w roześmiane towarzystwo, gdy Bruce opowiadał wszystkim o swoich ziemskich przygodach.

Strażnik Dusz wyciągnął z kieszeni dokument, który otrzymał od Jego Magnificencji.

Zadaniem Bruce’a na Dachu Świata również było zajęcie się muzyką, takie miał powołanie. Emil wiedział, że jego przyjaciele, Alissa i Arnold, będą zachwyceni.

Zastanawiał się, jakie plany miała Katedra dla Aidena i Toriego. Ci dwaj zdążyli już nieźle wyrosnąć. Być może kilka ziemskich lat to nie jest jakiś szmat czasu, jednak w wieczności minęły one jak jeden dzień, a dla śmiertelników były nie lada wyzwaniem.

Columban zjawił się przy stole swoich gości, niosąc im dolewki napojów i klepiąc ich wesoło po plecach. Emil przestał myśleć o Starym Życiu, wdając się w rozmowę z Varyą i Malachiaszem.

Dusze nie musiały się przejmować tym, co śmiertelne.

Jednak to, co duchowe, zawsze przenikało to, co ludzkie.

[1] Historia ta została opisana w tomie I serii „Afterlife".

Rozdział 3

Spięcie

Reagan obudziła się wczesnym rankiem. W sumie mówienie, że się obudziła, było przesadą, bo tej nocy znów niemal nie zmrużyła oka. Od jakiegoś czasu miała koszmary. Wciąż śnił się Griffin, listonosz, którego odnalazła w lesie, chociaż już dawno go pochowano. Przez większość czasu chodziła poddenerwowana, powodując tym samym, że denerwowali się ludzie wokół niej.

Usiadła na łóżku i przetarła oczy, zerkając na szafkę nocną. Trzymała tam leki uspokajające, które od jakiegoś czasu brała. Nie było to nic, co musiał przepisać jej lekarz, przynajmniej na razie.

Wyszła z pokoju, kierując się do toalety. Wzięła szybki prysznic i założyła ulubione rzeczy. W kuchni wyciągnęła z lodówki jogurt, zalewając nim płatki owsiane. Usiadła na krześle, wpatrując się w okno.

Odwróciła się, gdy usłyszała, jak ktoś otwiera drzwi wejściowe. Logan wszedł do środka, ściągając kalosze.

Reagan skończyła jeść płatki, po czym wzięła plecak z szafki i narzuciła go na siebie. Wyciągnęła płaszcz przeciwdeszczowy.

— Po szkole wróć od razu do domu. Pojedziemy odwiedzić mamę.

— Tak, tato.

Dziewczyna wyszła z mieszkania, idąc w stronę swojego roweru. Nie dziwiło jej, że ojciec nie zaproponował podwiezienia jej do szkoły. To nie był deszcz, zaledwie mżawka. Reagan spędzała zbyt wiele czasu w towarzystwie mężczyzn, by bać się czegoś takiego. Zresztą, ojciec nie traktowałby jej poważnie, gdyby nagle zaczęła się zachowywać jak rozkapryszona dziewczyna z miasta.

Nawet jej imię nie było dziewczęce.

Reagan wskoczyła na rower i zaczęła pedałować, po czym wyjechała na asfaltową drogę, kierując się w stronę Ashbourne. Mimo deszczowej pogody widziała jeźdźców z pobliskiej stadniny, którzy postanowili wybrać się na konną przejażdżkę.

Dziewczyna minęła zalesioną drogę, związane z którą wspomnienia prześladowały ją już od jakiegoś czasu. Nawet teraz, jadąc na rowerze, myślała o Griffinie. On również podróżował na rowerze przez większość swojego życia. Reagan często go widywała, gdy jechała do szkoły albo wracała z niej, bo mężczyzna często jej towarzyszył. Rozmawiali o wielu rzeczach i czasem dziewczyna czuła, że ma z nim o wiele lepszy kontakt niż z własnym ojcem.

Najpierw zaczęła żałować, że nigdy mu tego nie powiedziała. A później zaczęła zastanawiać się, dlaczego w ogóle o tym pomyślała.

Musiała w końcu wyrzucić te wspomnienia z głowy, ale było to dość skomplikowane. Przychodziły wtedy, gdy najbardziej ich nie chciała.

Ojciec zaplanował, że dzisiejszego dnia pojadą do szpitala, by złożyć wizytę matce. Na to również nie była przygotowana.

*

Pół godziny później zatrzymała się na parkingu przed szkołą. Wzięła z bagażnika łańcuch, którym przymocowała obręcz roweru do specjalnego uchwytu, po czym weszła do budynku.

Ściągnęła z siebie płaszcz przeciwdeszczowy i wepchnęła go do plecaka. Ruszyła w stronę szatni, w której już siedzieli pozostali, przebierając się na zajęcia z wychowania fizycznego. Reagan zaszyła się z tyłu pomieszczenia. Narzuciła na siebie o dwa rozmiary za dużą białą koszulkę i krótkie, ciemne spodnie.

Podczas gdy inne dziewczyny wciąż guzdrały się w szatni, ona weszła na salę, chcąc poćwiczyć rzuty do kosza. Gdy biegła, słychać ją było w całej sali.

Odkąd pamiętała, wszyscy mówili jej, że ma za dużo siły. Mając dziewięć lat i bawiąc się z pozostałymi w berka, chwyciła jedną z dziewczyn za mocno, przez co ta śmiertelnie się na nią obraziła.

Jak na kogoś, kto miał nieco ponad metr sześćdziesiąt wzrostu, Reagan nie była specjalnie szczupła, ale nie można było też nazwać jej zbyt otyłą. Miała dość siły, by spokojnie kogoś przewrócić, gdy tylko tego chciała. Dlatego postanowiła, że przy podziale na drużyny będzie grać z chłopakami. Łatwiej jej było przemykać pomiędzy nimi niż czekać, aż pozostałe dziewczyny wydłubią jej oczy, wyrywając sobie piłkę.

Niestety, na tych zajęciach nie miała takiej możliwości. Wolała zniknąć w tłumie lub siedzieć na ławce rezerwowych, by nie mierzyć się z ludźmi, którzy nie mieli pojęcia o grze zespołowej.

Mogłaby zapoznać się bliżej z jedną naprawdę miłą dziewczyną, którą czasem mijała na szkolnym korytarzu — Abigail, jednak ona rzadko pojawiała się na jej zajęciach z wychowania fizycznego ze względu na podział grup, przez co Reagan czuła się jak kompletny odludek.

Dzwonek wyrwał ją z zamyślenia. Na sali pojawiła się wuefistka, najpierw przeprowadzając rozgrzewkę, później każąc dziewczynom podzielić się na drużyny. Reagan jak zwykle nie miała wyboru, stawała na boisku jako ostatnia. Gdy kobieta dmuchnęła w gwizdek, Colmán podskoczyła po piłkę i wybiła ją na swoją część sali. Pozostałe nastolatki rzuciły się w jej stronę.

Reagan postanowiła zaangażować się w grę tylko dlatego, że musiała czymś zająć myśli.

Lampy na sali migały nieznacznie za każdym razem, gdy dziewczyna się pod nimi znalazła, lecz nie miała okazji się temu przyjrzeć.

Piętnastolatka nie była stuprocentowo dobra w absolutnie niczym, ale cechowało ją wiele samozaparcia i umiała stawiać na swoim. Lubiła rywalizację wtedy, gdy wiedziała, że wygra. Gdy dziewczyny krzyczały i piszczały, wyrywając sobie piłkę z rąk, Reagan przebiegała pomiędzy nimi, wybijając ją na odpowiednie pole. Jej drużyna wygrała.

*

Czas lekcji minął jak z bicza strzelił. Wszyscy wrócili do szatni. Reagan ściągnęła z siebie strój i zaczęła narzucać na siebie czyste ubrania.

— Hej, słyszałyście o tym trupie?

— Kolejny, który się powiesił.

— W tej wiosce nie brakuje świrów.

Reagan nie musiała się odwracać, by wiedzieć, o czym mowa. Światło w szatni zaczęło mrugać, a w pomieszczeniu zapadła cisza.

— Hej, Colmán — kontynuowała jedna z dziewczyn, rozczesując włosy. — Twoja mamusia już wyszła od psycholi?

— To nie twój interes — warknęła Reagan, przeciskając się pomiędzy grupką.

— Ha! Gdybym miała taką córkę, też bym się…

Nie zdążyła dokończyć, ponieważ piętnastolatka obróciła się na pięcie i przycisnęła ją ramieniem do ściany tak, jakby chciała ją udusić.

O okno coś uderzyło. Dziewczyny obejrzały się za siebie. Zdaje się, że to sprawka wichury, jaka panowała na zewnątrz.

Reagan odsunęła się od dziewczyny, pozwalając jej złapać oddech. Jasnowłosa nastolatka odkaszlnęła ciężko, zerkając na nią z nienawiścią.

Reagan wyszła z szatni. Chciała się zaszyć tam, gdzie nikt nie będzie mógł jej znaleźć, ale w tym miesiącu nie mogła już więcej wagarować ani zasypiać na lekcjach. Jeśli jej ojciec dowie się o następnym wybryku, będzie miała przechlapane. Miała już dość czerwonych śladów po uderzeniach dłoni na własnej skórze.

A przecież zawsze mogło być gorzej.

*

Ostatnie zajęcia dłużyły się niemiłosiernie. Reagan gapiła się w okno, licząc krople deszczu spływające po szybie, kompletnie nie słuchając nauczyciela historii. Odwróciła głowę dopiero, gdy mężczyzna postanowił wyszukać w klasie kogoś, kto udzieli mu odpowiedzi na zadane pytanie. Reagan spojrzała na niego pustym wzrokiem, chcąc uniknąć tego przykrego obowiązku.

Uczniowie poderwali się z siedzeń, gdy w klasie rozległ się dzwonek. Wszyscy opuścili salę. Reagan narzuciła na siebie plecak i skierowała się w stronę szatni, przez którą mogła wyjść na parking, by zabrać swój rower.

Reagan rzuciła okiem na szafkę znajdującą się po drugiej stronie alejki. Należała do Abigail, była obklejona podobiznami kocich łapek. Colmán uśmiechnęła się pod nosem, widząc dziewczynę w oddali. Rozmawiała z koleżanką. Długie, jasne włosy miała zaczesane w warkocz, z którego na przedzie powychodziły pojedyncze kosmyki.

Reagan pokręciła głową, chcąc wyrwać się z transu obserwacji, kiedy większość uczniów wychodziła z szatni.

Gdy szukała w torbie kluczyka, żarówki w piwnicy znowu zaczęły mrugać. Coś było nie tak ze światłem w całej szkole.

W pewnej chwili Reagan poczuła, że ktoś łapie ją za ramię.

Znalazła się przy ścianie z nożem przytkniętym do szyi.

— Słuchaj, suko. Jeszcze raz dotkniesz mojej dziewczyny, to pożałujesz.

Colmán spojrzała przed siebie z gniewem w oczach.

Jasnowłosa dziewczyna z szatni, która stała obok rudego chłopaka, podeszła do Reagan.

— Skoro schizy przekazuje się w genach, ciebie pewnie też to dotyczy.

Światło w szatni zaczęło mrugać coraz szybciej.

Reagan poczuła, że się gotuje. Nigdy nie będzie taka jak matka. Nie będzie kolejnym świrem.

— Wal się — odparła, wpatrując się w dziewczynę ze złością.

— Hej! Nie tym tonem do mojej…

— Bo co mi zrobisz?! — wrzasnęła Reagan, unosząc kolano tak, by kopnąć chłopaka między nogi.

Gdy zaskoczony napastnik upuścił nóż i uderzył o przeciwległą ścianę, Reagan rzuciła się na niego. Walnęła go pięścią w nos, by dodatkowo go ogłuszyć. Dziewczyna towarzysząca mu wrzasnęła.

Światło w szatni nagle zgasło, a lampa nad nastolatkami pękła. Reagan przecisnęła się pomiędzy dwójką i wbiegła po schodach na górę w kompletnych ciemnościach.

Gdy znalazła się na parkingu, wyciągnęła kluczyk z kieszeni plecaka i zaczęła rozpinać kłódkę. Zrzuciła łańcuchy chwilę przed tym, jak zdenerwowany chłopak wybiegł z budynku szkoły, goniąc za nią. Zanim Reagan zdążyła odjechać, ten złapał za bagażnik roweru. Już miał zrzucić dziewczynę z siedzenia, jednak po dotknięciu jej zaczął się trząść niczym rażony piorunem. Przewrócił się i wylądował w błotnistej kałuży. Jego dziewczyna krzyczała coś, szukając pomocy.