Pieczęć Samaela. Afterlife - Joaquin Danilecki - ebook

Pieczęć Samaela. Afterlife ebook

Joaquin Danilecki

3,0

Opis

W pewnym irlandzkim mieście dochodzi do serii nadprzyrodzonych zdarzeń. Aiden Hunter, sceptyk lubujący się w obalaniu zjawisk paranormalnych, postanawia zbadać te doniesienia. Splot niefortunnych zdarzeń sprawia, że niepokorny student sam zaczyna widzieć zmarłych. Chcąc rozwiązać zagadkę tajemniczego Zegarmistrza, Aiden i jego przyjaciel, Tori Sinclair, wplątują się w walkę pomiędzy demonami a Trójcą Zagłady. Razem muszą odkryć, kto stoi za atakami burzącymi równowagę międzyświatową…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 297

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Joaquín Danilecki

Pieczęć Samaela

Afterlife: Zaświaty. Tom II

RedaktorDanilecki & Lindemann

KorektorJulia Lindemann

Projektant okładkiClaudia Katherine

IlustratorJ.D. & E.S.

© Joaquín Danilecki, 2019

© Claudia Katherine, projekt okładki, 2019

© J.D. & E.S., ilustracje, 2019

W pewnym irlandzkim mieście dochodzi do serii nadprzyrodzonych zdarzeń. Aiden Hunter, sceptyk lubujący się w obalaniu zjawisk paranormalnych, postanawia zbadać te doniesienia. Splot niefortunnych zdarzeń sprawia, że niepokorny student sam zaczyna widzieć zmarłych.

Chcąc rozwiązać zagadkę tajemniczego Zegarmistrza, Aiden i jego przyjaciel, Tori Sinclair, wplątują się w walkę pomiędzy demonami a Trójcą Zagłady. Razem muszą odkryć, kto stoi za atakami burzącymi równowagę międzyświatową…

ISBN 978-83-8155-872-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Spirits in my room, friend or foe?

Felt it in my youth, feel it when I’m old

Twenty One Pilots, Jumpsuit

You’re the pulse in my veins

You’re the war that I wage

Can you change me?

Starset, Monster

„Nunca

te

olvidaré”

Prolog

Potomstwo lodowatych serc

Mroźny wieczór dawał się we znaki mieszkańcom Irlandii. Dwóch przechodniów przebiegło przez ulicę w kierunku zadaszenia antykwariatu, by schować się przed deszczem. Lata leciały, ale klimat szmaragdowej wyspy pozostawał niezmienny — krople deszczu znów uderzały o chodnik, a śmiertelnicy rozmawiali o pogodzie, opowiadając sobie stare legendy. Ludność miasteczka niemal dosłownie nimi żyła, słuchając o istotach nie pochodzących z tego świata. Wiele osób mówiło, że czasem widać je pośród żywych — ponoć roztaczały wokół siebie jakieś dziwne światło. Poza świetlistymi istotami były jeszcze byty ciemne, podstępne — ukrywające się w mrocznych zaułkach pustych uliczek. Czyhały na niczego nieświadomych ludzi, by przykleić się do ich dusz i podążyć za nimi aż do domu, po drodze siejąc spustoszenie. Legendy czy nie, nikt nie chciał się spotkać z takim bytem.

Garstka przechodniów obróciła się tyłem do szyby, w której odbijała się wystawa starych książek opowiadających o mitycznych istotach. Słabe światło latarni oświetlało zmęczone i skroplone mżawką twarze. Gdy deszcz ustał, dwaj mężczyźni postanowili wejść do pubu znajdującego się po przeciwnej stronie ulicy.

W środku panował gwar. Mieszkańcy spotykali się tutaj codziennie, by rozmawiać o bieżących sprawach. Było to przyjemne, klimatyczne miejsce. Stoliki wykonano z beczek, na których leżały albo koronkowe obrusy, albo chociaż kolorowe podstawki. W rogu stał nawet telewizor, w którym mieszkańcy mogli oglądać mecze.

Goście zostawili mokre kurtki na wieszaku, po czym ruszyli w stronę lady. Ich sylwetki odbiły się w lusterku umieszczonym pomiędzy półkami. Byli to dwaj mężczyźni w podeszłym wieku. Jeden z nich nosił grube, owalne okulary. Czas go nie oszczędzał, bowiem jego twarz pokryły już zmarszczki, a włosy i broda były całkiem siwe. Był dość wysoki, posiadał nieznaczny brzuszek. Jego towarzysz, niższy mężczyzna o ciemnych jeszcze włosach, był chudy niczym patyk. Poprawił prostokątne okulary i schował do kieszeni pudełko papierosów, które wcześniej wyciągnął, by zapalić.

Przybysze usiedli przy ladzie, jeden z nich uśmiechnął się do kelnerki i pomachał jej. Kobieta przeprosiła swoich rozmówców, po czym odwróciła się na pięcie. Poprawiła rude włosy upięte w kok, wyminęła kilku podpitych klientów i weszła za ladę. Była w średnim wieku, lecz nadal kipiała młodzieńczą energią.

— Co dla was, panowie?

— Rose, po co tak oficjalnie? — rzucił niższy mężczyzna, drapiąc się po głowie. — To, co zawsze. Przecież jesteśmy stałymi gośćmi, prawda?

Rose pokręciła głową i roześmiała się głośno. Miała urocze dołeczki w policzkach.

— Stałymi gośćmi? Wpadacie tu raz na ruski rok, Liam! Nie popisuj się swoją nonszalancją, nie kupuję tego.

Odwróciła się w stronę starszego mężczyzny w kraciastej koszuli.

— Wyglądasz o wiele lepiej, Bruce. Może leki nie będą ci niedługo potrzebne?

Bruce pogładził się po brodzie, po czym uśmiechnął się do niej.

— Dziękuję, Rose. Jak się miewają twoje dzieci?

— Bardzo dobrze. Niedługo zostanę babcią! — oznajmiła, klaszcząc przy tym w dłonie.

— Najwyższy czas — zaczął Liam, urwał jednak, gdy kobieta pstryknęła mu palcem w czoło. Bruce zaśmiał się i przetarł okulary starą chusteczką. Rose odwróciła się, sięgając po dwie szklanki, które wypełniła piwem. Lekka piana unosiła się nad złocistym napojem pachnącym chmielem.

— Za stare lata, chłopcy — powiedziała, stawiając szkło na korkowych podstawkach. Mężczyźni skinęli głowami, po czym unieśli kufle i upili kilka łyków.

Bruce odstawił swój i otarł usta. Przyjrzał się krajobrazowi widocznemu w lustrze. W pewnym momencie dostrzegł jakieś światło. Coś jakby iskra przebiegło tuż za oknem. Mężczyzna odwrócił się, lecz nie zobaczył niczego niezwykłego. Ciemność sprawiła, że zaczął myśleć o burzowych chmurach.

— Bruce? Wszystko w porządku? — spytała Rose, wyrywając go z zamyślenia.

— Tak, po prostu na chwilę odpłynąłem — odparł spokojnie, niewinnie wzruszając ramionami.

— Ostatnio często ci się to zdarza. Czasu nie cofniesz.

— Liam! — skarciła go Rose, tym razem piorunując go wzrokiem. — Stare to, a głupie! Wybacz mu, on chyba nie wie, co mówi… Liam, odłóż to piwo.

— Nie, nie — on ma rację — wtrącił Bruce, uśmiechając się słabo. — To prawda. Myślę, że nie potrafię uporać się z wspomnieniami. Po prostu… Nie umiem tak łatwo zapomnieć o wnuku.

Rose zacisnęła usta, kładąc mężczyźnie dłoń na ramieniu.

— Bruce… Możesz jedynie mieć nadzieję.

Bruce skinął głową, wpatrując się w blat. Wśród trójki znajomych przez chwilę panowała cisza, chociaż lokal nadal rozbrzmiewał wesołymi rozmowami.

Mijał kolejny rok, odkąd wnuk Bruce’a zaginął bez wieści, a on ciągle nie mógł się pozbierać. Pamiętał tylko, że chłopak żegnał się z nim, mówiąc, że już nikt więcej ich nie skrzywdzi. Gdy zniknął za drzwiami, słuch o nim zaginął. Stróże prawa dawno się poddali. Chłopak został oficjalnie uznany za zaginionego, chociaż Bruce wciąż chciał poznać prawdę — oprócz wnuka nie miał nikogo bliskiego. Teraz pozostali mu tylko pies, starszy przyjaciele i ten pub, do którego przychodził, gdy w sklepie nie było żadnych klientów. Czasem, wycierając kurze z zamówionych instrumentów, słyszał jeszcze dźwięk tych, na których często grywał jego wnuk, śpiewając znane im obu melodie. Wiedział, że pamięć płata mu figle, mimo wszystko tak bardzo chciał zmienić bolesną rzeczywistość na ten piękny sen.

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk tłuczonego szkła. Odwrócił głowę, widząc spadające na parapet kawałki okiennej szyby.

— Coś się dzieje na zewnątrz — zauważył Liam, wstając z krzesła. Podobnie uczyniło kilku gości pubu. Wyszli z budynku. Bruce założył płaszcz i ruszył za nimi.

W okolicy znajdowało się tylko kilka drzew porastających pobocze, mały zagajnik oraz asfaltowa droga prowadząca do pobliskiej świątyni. Na niebie zebrały się ciemne chmury, rozległ się grzmot. Zdaje się, że nadchodziła burza.

— Ktoś tutaj leży! — krzyknął nagle jeden z mężczyzn, wskazując na rów po drugiej stronie ulicy. Kilku śmiałków ruszyło w jego stronę.

Znaleźli rannego człowieka. Wokół niego widać było jakieś ślady. Po czole mężczyzny spływała rubinowa, lepka ciecz.

— Żyje, ale mocno krwawi, musimy to jakoś zatamować!

— Proszę pana, słyszy mnie pan?

— Wezwę karetkę!

— Ktoś go napadł? Jakieś ślady prowadzą do lasu, spójrzcie tutaj!

Bruce przysłuchiwał się tej wymianie zdań, widząc, jak grupka ludzi próbuje pomóc mężczyźnie, podczas gdy Liam podawał operatorowi adres lokalu.

Starszy mężczyzna odwrócił się i poprawił okulary, wpatrując się w niebo. Dlaczego nadal widział te dziwne iskierki i ciemne kropki? Wzruszył ramionami, zrzucając to na karb zmęczenia.

Nie mógł wiedzieć, że w zupełnie innej, duchowej rzeczywistości właśnie rozgrywa się bitwa o jego istnienie.

*

Mroczna postać unosiła się nad ludźmi zgromadzonymi wokół rannego, karmiąc się ich zmartwieniami i podejrzeniami. Energię czerpała z nienawiści, która była dobrze wyczuwalna w okolicy, kiedy zraniono niewinnego człowieka. Demon powoli nabierał pełnych kształtów. Jego krzaczaste dłonie przypominały teraz suche gałęzie, które mogły przebić się przez powłokę stworzoną przez inne, dobre istoty. Nazywano ich Obrońcami. Ich niebiański rynsztunek chronił posiadaczy przed ciosami monstrum. Każde kolejne uderzenie coraz bardziej rozświetlało ich aurę i rozrzucało wokół świetliste iskry.

— Zdaję się, że mamy spory problem! — krzyknął jeden z Obrońców o długich, jasnych włosach. — Te cholerstwa zawsze łączą się w grupy.

— Niech to! Tamten złodziej ucieka! — jęknął drugi. — Ale ranny będzie żył, chwała Jego Magnificencji.

— W takim razie pora pozbyć się tego złośliwego kaduka! Z twojej lewej!

Obrońca został uderzony z całej siły. Jego skrzydła zwinęły się lekko, on sam zaś wylądował na ziemi. Jego towarzysz zacisnął zęby i rzucił się na demona, przebijając go mieczem kilka razy.

— W imię Jego Magnificencji, odsyłam cię do Tenebrae!

Demon wrzasnął, jego ryk przypominał huk piorunów, który wystraszył ludzi znajdujących się w świecie żywych. Powoli tracił siły. Chwilę później przez jego ciemną posturę zaczęło przebijać się światło. Mroczna postać została rozbita na kawałki, które rozpłynęły się niczym dym. Obrońcy ponownie wzbili się w powietrze, otrzepując swoje jasne szaty z pozostałości ciemnego pyłu.

— Zadanie wykonane. Myślisz, że Dágnon zaliczy nam to jako pracę domową?

— Jest wymagający, ale zawsze możesz mieć Nadzieję.

Młodzieńcy skinęli głowami, po czym jeden z nich uniósł swój miecz i rozciął powietrze. Przed nimi otworzył się świetlisty portal, przez który mogli dostać się do innego, pozaziemskiego miejsca. Zanim zniknęli, obrócili się jeszcze w stronę ludzi. Żywi byli bezpieczni.

*

Deszcz zacierał ślady, kiedy burza rozpętała się na dobre. Ambulans zabrał rannego mężczyznę, policja spisała zeznania, zaś mieszkańcy z powrotem skierowali się w stronę pubu, gdzie usiedli przy kolejnym piwie.

Bruce zajął miejsce obok Liama, wpatrując się w pustą szklankę.

— Co jest?

— Sam nie wiem. Masz czasem wrażenie, że poza naszym światem istnieje coś jeszcze?

— W sensie co? — rzucił Liam, sącząc kolejne piwo. — Ktoś zesłał z nieba dobroczyńców, by wywołali nas na zewnątrz? Czytasz za dużo apokryfów, Bruce.

— Może masz rację — westchnął Bruce, po czym uśmiechnął się i zerknął w stronę okna. Zamknął oczy i złożył dłonie, pochylając głowę.

Boże, jeśli mnie słyszysz, błagam — zaopiekuj się moim wnukiem.

Rozdział 1

Nowe Życie

Po Drugiej Stronie, w duchowej rzeczywistości, trwało inne Życie. Życie wieczne. Dusze przebywające na Dachu Świata nie musiały się przejmować problemami tych, który wciąż żyli na Ziemi. Spacerowały rajskimi uliczkami, obserwowały niebiańskie kompozycje kwiatów i drzew, o wiele wspanialsze niż te istniejące na Ziemi. Tutaj, w miejscu wolnym od negatywnych emocji, praca na rzecz innych była przyjemnością, nie udręką. Dusze przez cały czas doświadczały Dobroci oraz aspektów Cnót Pierwotnych, czyli Wiary, Nadziei i Miłości. Mogły kosztować bytowania w szczęściu i wiecznej radości.

Jego Magnificencja, patriarcha Dachu Świata, roztaczał nad duszami swoją opiekę wraz z Synem i Duchem, tchnieniem Życia. Miał też do dyspozycji posłańców, których zsyłał na Ziemię, by pomagali ludziom zmierzyć się ze słabościami niedoskonałego świata i walczyć z demonami negatywnych emocji. Wybrane podczas Sądu Katedry dusze trafiały do odpowiednich uczelni, by współpracować z rajskimi wykładowcami i zdobywać wszechwiedzę na temat rodzaju ludzkiego, jego przywar oraz zalet.

Byli to Obrońcy, Oskarżyciele i Strażnicy Dusz. Ci pierwsi byli skrzydlatymi posłańcami Jego Magnificencji, istotami niedościgłymi w przekazywaniu Dobra. Sprawowali pieczę nad ludźmi od początku ich istnienia, prowadzili przez życie do dobrych wyborów, pilnując zasad transcendentnego prawa moralnego. Ci drudzy pracowali na rzecz Sama Siegla, Mrocznego Hegemona, który — chociaż musiał być posłuszny Jego Magnificencji — wolał pójść własną drogą. Jego uczniowie, zwani infernalnymi podwładnymi, mieli we krwi demoniczne słabości, walczyli w sposób niepokorny i znali się na transcendentnym prawie karnym. Zazwyczaj tęsknili za ziemskim życiem pełnym zabaw i niebezpieczeństw, dlatego sprowadzali je do Tenebrae. Ci ostatni natomiast, zwani czasem Posłańcami Śmierci, zajmowali się przeprowadzaniem dusz na Drugą Stronę i pilnowali, by podczas procesu przeniesienia, duszy nie stała się żadna krzywda. Strażnicy Dusz byli także mediatorami pomiędzy Obrońcami a Oskarżycielami.

Ta zasada istnienia pomocnych Jego Magnificencji dusz zwała się Zasadą Trójpodziału i została wprowadzona przez Katedrę.

Nieliczne dusze siedziały przy fontannie, kiedy obok nich ktoś przebiegł, szybko niczym błyskawica. Jego kasztanowe włosy rozwiewał niebiański wiatr, a połyskująca, zielona aura roztaczała wokół światło aspektu Wiary, kiedy byt skakał po krzakach, kierując się w stronę budynku Katedry. Obserwował wszystko przez swoje rajskie gogle, które pozwalały mu dostrzegać to, co niewidoczne.

Emil był Strażnikiem Dusz. Zyskał Nowe Życie kilka ziemskich lat temu, ginąc pod kołami samochodu nieuważnego kierowcy.

Wbiegł do szklanego budynku, wpadając na wysokiego blondyna o kryształowo niebieskich oczach i złocistej aurze. Nicholas jakiś czas temu zginął na budowie, ratując niewinnego chłopca przed śmiercią. Ten heroiczny uczynek sprawił, że został wybrany na Obrońcę. Dodatkowo był Duszą Mężną, przedstawicielem aspektu Nadziei.

Emil wstał, podnosząc notatki Nicholasa z podłogi i wciskając mu je w ramiona.

— Dlaczego się tak gotujesz? — spytał Nicholas, układając papiery w równym rządku.

Emil uśmiechnął się szeroko.

— Jego Magnificencja wysyła Gary’ego do Nod! — krzyknął Strażnik Dusz, skacząc dokoła Obrońcy niczym dziecko, które właśnie dowiedziało się, że idzie do wesołego miasteczka.

Nod to kraina dusz, które miały zostać oczyszczone. Przebywali tam ci, którzy sporo zawinili za Starego Życia lub nieco nagrabili sobie w Zaświatach, jednak głęboki żal za występki sprawił, że Jego Magnificencja zdecydował się ich zatrzymać. W Krainie Nieistnienia, pozbawionej aspektów Cnót Pierwotnych, dusza męczyła się z nicością, lecz tylko tak mogła zostać oczyszczona. Ból był najlepszym nauczycielem, pod jego tchnieniem dusze otwierały się. Z Nod przechodziło się już tylko na Dach Świata, gdyż taka dusza nie zasługiwała na to, by trafić do Tenebrae, mrocznego miasta. Jego Magnificencja wyznaczał jej odpowiedni czas, jaki miała spędzić w Nod. Gdy nadchodziła prekluzja, Gary schodził po wybrane dusze, które znowu stawały przed Katedrą. Emil czekał na to cztery ziemskie lata, które w wieczności dłużyły mu się nielitościwie, więc Nicholas w pełni rozumiał jego szczęście. Ten Strażnik Dusz, mimo że w chwili swojej śmierci miał ponad dwadzieścia wiosen, wciąż pozostawał dzieckiem. Zastanawiające, że ktoś taki przedstawiał Duszę Rozumną. Być może bycie rozumnym oznaczało istnienie poza schematami? Dziecko spoglądało na świat prawdziwie, niczego nie ukrywało i zawsze było szczere. Takie umiejętności na pewno służą opiekunowi Wolnej Woli.

— Na co czekasz? — spytał Emil, szarpiąc Nicholasa za ramię. — Idziemy, w końcu jesteśmy w jednej drużynie!

— Dobrze już, dobrze — uspokoił go Obrońca. — Tylko zaniosę te dokumenty profesorowi.

Emil stanął w miejscu i włożył ręce do kieszeni, widząc, jak Nicholas zmierza do pokoju wykładowców. Chłopak zapukał do drzwi. Kilka chwil później otworzył mu wysoki mężczyzna, blondyn w błękitnym garniturze i prostokątnych okularach. Profesor Apologeti był parapsychologiem duszy i wykładowcą na Uniwersytecie Coelum oraz bliskim sercu Nicholasa Obrońcą. Chłopak podał mu dokumenty. Benjamin uśmiechnął się do niego i wziął papiery. Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę.

Emil błagalnie uniósł oczy w górę i opuścił dłonie. Przecież nie musieli ukrywać tego, że badali aspekt duchowej Miłości, zlecił im to Jego Magnificencja we własnych trzech osobach podczas Sądu Katedry. A najdoskonalsze posłuszeństwo wobec Sędziego było nie przez przykazanie, lecz właśnie Miłość, nie przez prawa i rozkazy, ale przez serce.

Profesor Apologeti podał dokumenty Petrosowi, po czym zniknął za drzwiami. Nicholas nie przestawał się uśmiechać.

— Miej do tego życia cierpliwość, bo jest wieczne — oznajmił, widząc, jak Emil tupie nerwowo stopą. — Możemy iść.

Strażnik Dusz skinął głową i pobiegł w kierunku schodów razem z Obrońcą.

Sądy Katedry odbywały się na siódmym piętrze. W przejściu do Sali siedziała Marylin, która powitała chłopców ciepłym uśmiechem. Ukłonili się jej nisko. Niewiasta zajmowała się porządkowaniem akt spraw ziemskich i pozaziemskich, jednocześnie pośrednicząc pomiędzy duszami a Jego Magnificencją. Była ufna i łagodna, nawet Oskarżyciele, chcąc nie chcąc, okazywali jej szacunek.

Marylin otworzyła drzwi prowadzące do sali rozpraw i zaprosiła chłopców do środka.

Strażnik Dusz i Obrońca weszli na salę, zajmując odpowiednie miejsca. Oprócz nich nie było tutaj nikogo, aż do chwili, kiedy wielkie mahoniowe drzwi uchyliły się, a do pomieszczenia wstąpiło kilka innych dusz, prawdopodobnie bliskich tym, którzy dostępowali procesu oczyszczenia. Ławkę obserwatorów zajęła dziewczyna o długich, ciemnych włosach przeplatanych złotymi pasemkami — Varya — oraz towarzysz jej serca, wykładowca Uniwersytetu Coelum, znawca duchowej aury, Malachiasz Maedoc. Varya pomachała do Emila i Nicholasa. Strażnik Dusz uśmiechnął się szeroko. Ona była tą istotą, której zawdzięczał wiele lekcji dotyczących aspektu Miłości, którego badaniem zajmowała się ona oraz Maedoc.

Zebrani wstali, kiedy na sali pojawili się członkowie Katedry — Jego Magnificencja, Sędzia Richard, oraz jego pośrednicy, Pan Jay oraz Gary, wraz z nim sprawujący sądy nad duszami. Zasiedli na specjalnie przygotowanym miejscu, mając widok na całą salę.

Sędzia poprawił okrągłe okulary, następnie sięgnął po papiery podane mu przez Jaya i powitał zgromadzonych, prosząc ich o zajęcie miejsc.

— Zebraliśmy się tutaj, by podsumować okres spędzony przez dusze w krainie Nod. Każda z nich spędziła tam odpowiednią ilość wszechczasu w zależności od swoich przewinień. Ich proces oczyszczenia w Nod dobiegł końca. Proszę o wprowadzenie dusz na salę.

Gary uniósł dłoń, by otworzyć drzwi po lewej stronie.

Na salę wkroczyła grupka bezbarwnych postaci, których powłoki lśniły białym światłem. Nikt nie mógł odgadnąć, kto jest kim, bowiem proces oczyszczenia sprawiał, że dusza nie posiadała żadnych znaków szczególnych — wszelkie ślady po Starym Życiu zostały wymazane, by dusza nie musiała już nigdy mierzyć się z cielesnym obrazem przeszłości.

Wezwani stanęli przed Sędzią, tyłem do obserwatorów. Jego Magnificencja odłożył dokumenty, po czym uniósł dłoń.

— Udzielam wam błogosławieństwa, byście mogli rozpocząć Nowe Życie na Dachu Świata. Przebywajcie wśród szczęśliwych dusz i radujcie się wiecznością.

Dusze zaczęły jaśnieć. Spłynęły na nie rozmaite kolory, które natychmiast rozlały się po ich duchowych bytach. Aury również przejęły jedną, podstawową barwę, ukryto ją w oczach zbawionych dusz.

— Idźcie w pokoju — zakończył Sędzia. Wziął do ręki złote pióro i przypieczętował los dusz swoim podpisem oraz pieczęcią. Gary zaprowadził dusze do drzwi prowadzących przez Rajski Ogród, by mogły zanurzyć się w Świętej Wodzie i sfinalizować proces oczyszczenia.

Emil wstał z miejsca, rozglądając się za tym, kogo powinien tutaj zobaczyć. Nie znał żadnej z tych dusz. Coś było nie tak. Zerknął na Nicholasa, który również był zmartwiony tą sytuacją.

— Pożegnaliśmy dusze, które w pełni zasłużyły na to, by zakończyć proces oczyszczenia, ponieważ ich Stare Życie nie stanowi dla nich ciężaru — kontynuował Sędzia, zerkając na salę zza okularów. — Wzywam tego, który wciąż czeka na werdykt.

Drzwi uchyliły się lekko. W sali pojawiła się ostatnia, samotna dusza. Podobnie jak poprzednicy, nie miała żadnych znaków szczególnych — postać była niemal całkowicie bezbarwna. Jednak coś ją wyróżniało.

Emil wstrzymałby oddech, gdyby mógł, a gdyby nadal posiadał ludzkie serce — na moment przestałoby bić. Czekał na tę chwilę bardzo długo.

— Zagubiona duszo — odezwał się Sędzia, wpatrując się w oblicze bytu. — Jeśli dobrze postępujesz, podnosisz głowę, a jeśli nie postępujesz dobrze, pokusa czyha u twych drzwi i cię pociąga, a ty masz przecież nad nią panować.

Żyjący kiedyś chłopak uniósł głowę. Chociaż jego postać była bezbarwna, w jego oczach przelewał się atramentowy nurt wzburzonego morza.

— Tak oto udzielam ci miłosierdzia, byś mógł odpokutować swoje występki i wrócić na Dach Świata, czyniąc dobro zamiast zła. Byłeś Upadłym, lecz powstałeś, byłeś martwy, ale odżyłeś, zaginąłeś, ale odnalazłeś się. Daję ci szansę, byś mógł rozpocząć Nowe Życie. Podejdź bliżej.

Dusza posłusznie zbliżyła się do Katedry. Sędzia uniósł dłoń. Aura przywołanej duszy zalśniła odcieniem indygo, cały byt odzyskał swoje kolory, które stały się jaśniejsze i żywe. Jedynie jego ubiór stał się biały, jakby wciąż czekał na nadanie mu nowych barw.

— Jeremy. Obejmujesz urząd Królewskiego Instygatora[1], posługujesz się zasadami transcendentnego prawa karnego wyłącznie z ramienia Katedry. Jako były Oskarżyciel będziesz przebywał na Dachu Świata. Twoja pokuta trwa, jednak zmieni się jej miejsce.

Jeremy skinął głową, nie mówiąc ani słowa. Sędzia zwrócił się do Strażnika Dusz i Obrońcy, wzywając ich do siebie. Chłopcy wstali i stanęli po bokach Instygatora.

— Oto, co postanowiłem. Zgodnie z Zasadą Trójpodziału, Emil, Nicholas i Jeremy to mianowana przeze mnie nowa Trójca Zagłady. Ta decyzja jest wieczna, bezapelacyjna oraz bezdyskusyjna.

Trójca Zagłady. Specjalny oddział wojowników, przeznaczony do uczestnictwa w najtrudniejszych sądach pośrednich, czyli takich, gdzie winy i zasługi śmiertelnika nie są ewidentne. Zajmuje się również walką z nieczystymi bytami wywołującymi złe emocje, prowadzące do powstawania demonów. Swoje misje prowadzi w rzeczywistości nie tylko duchowej, ale i ziemskiej. Jednym słowem, to najcięższa praca, jaką mógł im zlecić Sędzia.

Jego Magnificencja uniósł dłoń, rysując w powietrzu jakiś znak. Na lewych nadgarstkach chłopców pojawiły się znaki stworzone przez Sędziego, przedstawiały one triquetrę[2], węzeł wpleciony w okrąg. Był to znak niezacieralny i niezniszczalny, o wiele silniejszy niż demoniczne tatuaże, bowiem pochodził od Jego Magnificencji.

— Stanowicie połączenie najważniejszych aspektów Cnót Pierwotnych: Wiary, Nadziei i Miłości — wyjaśnił Jay, z uśmiechem zerkając na chłopców. — Niech nigdy was nie opuszczają. Emilu, Nicholasie, Jeremy — strzeżcie się nawzajem.

— Osąd został zakończony — oznajmił Sędzia, składając swój podpis i pieczęć w aktach. — Zamykam rozprawę. Możecie odejść w pokoju.

Varya i Maedoc wstali, by podążyć za Katedrą do ich gabinetu. Zanim zniknęli za drzwiami, dziewczyna odwróciła głowę w stronę Emila i złożyła ze swoich dłoni coś na kształt ziemskiego serca. Chłopak odpowiedział jej uśmiechem.

— No cóż, wygląda na to, że pozostajemy w starym składzie — oznajmił Nicholas, uśmiechając się szeroko. Widząc zdezorientowanie na twarzach swoich towarzyszy, pokręcił głową i klepnął ich w plecy.

— Hej! Nadzieja przede wszystkim — powiedział radośnie, unosząc rękę z niebiańskim znakiem ku górze. Strażnik Dusz i Instygator postąpili podobnie. Wokół trójki rozbłysnęła świetlista aura, jakby lśniący węzeł złączył ich dłonie, związując je razem. Chwilę później rozpłynął się niczym mgła. Nicholas uśmiechnął się do pozostałej dwójki.

Emil nie wiedział jeszcze, czym jest całkowite oczyszczenie ze wszystkiego, co łączy się z występkiem wiążącym duszę z ziemskim życiem. To była ciężka przeszłość, jednak sprawiła, że Jego Magnificencja nie skazał Jeremiego na wieczną tułaczkę. Gdyby nie łzy żalu Oskarżyciela i przebaczenie Strażnika Dusz, wszystko byłoby stracone.

Zastanawiałby się nad tym dłużej, gdyby nie to, że Jeremy od jakiegoś czasu bacznie mu się przyglądał. Emil odwrócił się w jego stronę, oczekując jakiegoś gestu powitania.

Wtedy nie miał pojęcia, że to, co się między nimi wydarzyło, jeszcze raz zaburzy cały dotychczasowy porządek Nowego Życia, wiecznego świata, jaki do tej pory dla niego istniał.

[1] Był to najwyższy prokurator państwa, powoływał go król, w jego imieniu instygator ścigał przestępstwa oraz brał udział w czynnościach egzekucyjnych (w historii I RP). Tutaj królewski Instygator jest Oskarżycielem, który służy Jego Magnificencji (Sędziemu).

[2] Triquetra (łac. trzy narożniki) — węzeł celtycki jest przedchrześcijańskim symbolem. Oznacza połączenie sił lub, w religii chrześcijańskiej, triquetra wpleciona w okrąg przedstawia trynitaryzm. W przypadku chłopców jest ona połączeniem Cnót Pierwotnych: Wiary, Nadziei i Miłości.

Rozdział 2

Szklane serca

Akademię Spiritum, w której uczyli się Strażnicy Dusz, usytuowano niedaleko Uniwersytetu Coelum, uczelni należącej do Obrońców. Te szkoły były do siebie bardzo podobne, obie znajdowały się na Dachu Świata, różniły się jednak wykładowcami i trybem prowadzenia zajęć. Ich kompletnym przeciwieństwem był Tenebris College, uczelnia kształcąca przyszłych Oskarżycieli, znajdowała się bowiem w piekielnym mieście, Tenebrae. Jej uczniowie byli inteligentni, chociaż odznaczali się sporą dozą najgorszych przywar — lenistwa, chciwości, gniewu czy nieumiarkowania. Lista nie kończyła się, niestety, na tych kilku wadach. Brak zorganizowania, koszmarne widoki i bałagan odstraszał od Tenebrae kogokolwiek. Dusze żyjące tam miały dość nie tylko siebie, ale też otoczenia, w jakim się znajdowały.

Emil wiedział, że Jeremy ma wielkie szczęście, że nie musi tam wracać. Chociaż nie powinien oceniać Instygatora przez pryzmat jego Starego-Nowego Życia[1], ich pierwsze spotkanie wcale nie wskazywało na to, by Jeremy wyróżniał się spośród innych uczniów tego pokroju. Jednak jego oczy zdradziły Emilowi prawdę. Jeremy musiał cały czas udawać, wkrótce uwierzył w swoje kłamstwa. Pewna jego część wciąż pozostawała dobra, dlatego musiał walczyć z samym sobą. Jak mówiły uchwały Rady Proroczej — żadna dusza skłócona wewnętrznie się nie ostanie. Mimo wszystko Emil wciąż miał wrażenie, że w Jeremym może obudzić się wewnętrzna, człowiecza potrzeba buntu, dlatego nie był zwolniony z ekspiacji[2]. Ostatnim razem Emil nie upilnował ani jego, ani siebie — nawet jeśli należało to do zadań Duszy Rozumnej. Co prawda, Jeremy nadal reprezentował Duszę Pożądliwą, czyli istotę działającą, czasem nawet pochopnie, jednak nie podlegał już Sieglowi.

Stare-Nowe Życie chłopaka obracał wniwecz także pokój koszmarów, czyli pomieszczenie należące do Oskarżycieli w infernalnym internacie. Prezentował on nierealne okropieństwa, wizje kłamstw, które przy odpowiedniej liczbie powtórzeń bodźców powoli się spełniały, ponieważ dusza przebywająca w pokoju uznawała je za rzeczywistość. Jeremy i Emil, dusze potrafiące zmaterializować wyobrażenia, zostały wtedy złapane w tę pułapkę.

Sytuacja miała się zmienić. Jeremy został przeniesiony na Dach Świata, wyznaczono mu nowe miejsce. Obrońcy i Oskarżyciele z reguły nie potrzebowali odpoczynku, to dotyczyło raczej Strażników Dusz, jednak wszyscy dopominali się azylu dla siebie i rzeczy potrzebnych im do nauki.

Katedra zdecydowała się umieścić Jeremiego w internacie Strażników Dusz, i chociaż nie powiedzieli tego na głos, chcieli, by Emil miał na niego oko. Ze względu na pobyt w Nod, Jeremy miał za zadanie nadrobić zaległości, dlatego też musiał uczęszczać na większość zajęć w Akademii Spiritum razem z Emilem.

Jeremy musiał zasłużyć sobie na szacunek innych od nowa, chociaż Jego Magnificencja mógł wymazać z akt to, co się wydarzyło — przecież zrobił to z Bitwą Światów[3], przywracając na Dachu Świata porządek po demonicznym spustoszeniu rajskiego miasta. Emil podejrzewał, że była to część ekspiacji, jaką Instygator miał obowiązek odbyć.

Chłopcy stanęli przed kontuarem recepcjonistki, która zajmowała się wydawaniem kluczy do pokoi. Kobieta zerknęła na Jeremiego, poprawiając okulary. Wyciągnęła dłoń, prosząc o identyfikator. Instygator niedawno otrzymał go z rąk dyrektora Fíordy. On i Siegel mieli ze sobą na pieńku, dlatego też dyrektor cieszył się z nowego adepta, który uczęszczał do jego placówki.

Kobieta sięgnęła po księgę i wpisała do niej dane Jeremiego, po czym powiedziała, dokąd ma się skierować. Pokój Instygatora znajdował się tuż przy lokum Emila.

Chłopcy mijali po drodze Strażników Dusz, którzy zerkali na Instygatora z pewną dozą zainteresowania. Ich ubrania zdecydowanie się od siebie różniły. Podczas gdy Obrońcy mieli jasne mundurki, stanowiące głównie połączenie błękitu, bieli i złota, a Strażnicy Dusz posiadali mundurki szare; Oskarżyciele nosili ciemne ubrania, ciężkie buty i długie, postrzępione płaszcze. Jednak Jeremy nie był już zwyczajnym. Jako jedyny Instygator miał na sobie bluzę w kolorze indygo, białą koszulkę — dobrano ją dla niego specjalnie po procesie oczyszczenia w Nod — oraz ciemne spodnie, tym razem bez klamer. Mocarne, skórzane buty zastąpiły zwykłe, granatowe tenisówki z czerwonymi sznurowadłami, które wiązały się kolorystycznie z posiadaną przez niego bronią, szkarłatnym biczem bożym.

Strażnik Dusz i Instygator stanęli w końcu pod drzwiami pokoju, który wyznaczono Jeremy’emu. Kruczowłosy chłopak wyciągnął z kieszeni spodni swój identyfikator, po czym przyłożył go do czytnika. Drzwi uchyliły się, mógł więc wejść do środka. Stał przez chwilę w bezruchu, ślepo wpatrując się w to, co zobaczył.

— Zaskoczony, co? Jak wygląda? — zaciekawił się Emil, zaglądając mu przez ramię. Wiedział, że nie zobaczy pokoju, póki Jeremy nie wyrazi na to zgody, takie zasady obowiązywały w całym internacie i nie tylko w nim. System stworzony przez Gary’ego był wyjątkowo wyczulony na siłę woli — zrobienie czegoś bez pozwolenia powodowało zwarcie. Emil zdążył się już o tym przekonać.

Jeremy spojrzał na chłopaka, po czym przekazał mu swój identyfikator, pozwalając mu zobaczyć to, co znajdowało się w pokoju.

Obaj weszli do środka, zamykając za sobą drzwi. Emil otworzył usta, rozglądając się po pomieszczeniu. Kompletnie nie przypominało lokum, które mogłoby należeć do Oskarżyciela, Instygatora albo jakiejkolwiek duszy żyjącej na Dachu Świata. Istoty życzyły sobie czasem niemożliwych do spełnienia na tamtym świecie rzeczy. Tymczasem to pomieszczenie było urządzone dość skromnie i przypominało zwykły ziemski pokój. Na ścianach zwijała się już wysłużona, modra tapeta, pokryta plakatami przedstawiającymi instrumenty muzyczne. W lewym rogu stało łóżko, na którym leżała pomięta poducha i kraciasty koc. Przy prawej ścianie ustawiono używane biurko, na którym ślady pazurów zostawiło jakieś zwierzę, prawdopodobnie pies. Blat zawalono wszelkiej maści papierami i książkami, ułożonymi jednak w równe stosy. Na krześle zawieszona była znoszona, granatowa koszula.

Emil stał w miejscu, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Jedyną rzeczą, która wyróżniała się spośród tych klamotów, był futerał oparty o biurko. Jeremy podszedł do niego i uniósł go delikatnie, wyciągając ze środka gitarę.

Strażnik Dusz doskonale pamiętał, że w Tenebrae były Oskarżyciel grał w infernalnym zespole razem z innymi adeptami, by zwabić go do siebie, a potem wykorzystać do wypełnienia zamierzeń Mrocznego Hegemona. Plan się nie powiódł. Mimo to Emil nadal nie wiedział, czy ten talent pochodził od Siegla, czy też samego Jeremy’ego.

— Zagrasz? — spytał, stając obok Instygatora. Chciał sprawdzić, do kogo naprawdę należy dar.

Jeremy milczał. Po chwili ułożył gitarę w odpowiedniej pozycji, nastrajając ją. Ostatni raz zerknął na Emila, po czym wprawił palce w ruch.

Strażnik Dusz wsłuchiwał się w harmonijną nutę, która sprawiła, że natychmiast się uspokoił. Przypominała mu strumyki przepływające przez skały. Zamknął oczy, wyobrażając sobie zielone tereny, które były kiedyś jego domem. W pewnym momencie muzyka stała się bardziej dynamiczna, zupełnie nie pasująca do Jeremy’ego. Emilowi wydawało się, że słyszy melodię ze swoich rodzinnych stron, widzi ludzi zdobywających szczyty gór i pokonujących kolejne przeszkody, chcąc poznać tajemice przyrody. Melodia stała się hymnem wojowników wzywających swoich towarzyszy do walki, Emil słyszał nawet rytmiczne uderzenia bębnów i dudy.

Spojrzał na Jeremy’ego. Jeszcze nigdy nie widział go tak skupionego na czymkolwiek, a co dopiero na muzyce. Wyglądał jak zahipnotyzowany. Wydawało się, że gitara gra sama, a jednak to on wprawiał struny w ruch. To, co teraz robił, stało się dla niego całym światem, nie liczyło się nic więcej.

Jeremy przestał grać i opuścił instrument, po czym zerknął na Emila. Chłopak wpatrywał się w niego bez słowa, kompletnie się nie poruszając. Instygator pokręcił głową i zacisnął usta.

— Wystarczy już — mruknął, sięgając po futerał.

Strażnik Dusz pokręcił głową, wracając do rzeczywistości.

— To było świetne! — zawołał, zeskakując z biurka. — Na twoim miejscu dołączyłbym do Anielskiej Filharmonii, by zasilić ich szeregi. Powinieneś wykorzystać ten dar i grać dla wszystkich!

— Ale ja nie chcę grać dla wszystkich — mruknął Jeremy, chowając gitarę do futerału.

— A dla kogo niby? Dla siebie? — spytał Emil, zakładając ręce na piersi.

Jeremy odwrócił się w jego stronę z wyrzutem. Aura wokół twarzy Instygatora osłabła lekko, na jego twarzy pojawiło się coś, co przypominało rumieniec.

— Gram tylko dla tych, których kocham — odparł.

— Och… — wydukał cicho Emil, czując, jak jego aura również się zmienia. Za życia miał spory problem z rozumieniem uczuć innych dusz, a co dopiero swoich. Myślał, że ów dylemat już go nie dotyczył. Zdaje się, że Varya miała rację — nie do końca do tego dorósł.

Jeremy zatrzasnął futerał, kiedy Emil wpatrywał się w podłogę.

— Nie miałem pojęcia, że pamiętasz… o tym.

Jeremy spojrzał na chłopaka ze zdziwieniem, spokojnie odkładając futerał na bok.

— To znaczy? — zapytał.

Emil uniósł głowę, spoglądając mu w oczy. Słowa, które wypowiedział do chłopaka, zanim Sędzia wysłał go do Nod, wciąż rozbrzmiewały mu w głowie. Czy tylko on był w stanie mu wybaczyć i pokochać za to, kim był w rzeczywistości, poza maską, którą Jeremy przywdział jako Oskarżyciel? Przecież Jego Magnificencja również znał tę prawdę. Widocznie Dusza Pożądliwa nie tego wtedy potrzebowała.

Teraz jednak Strażnik Dusz poczuł w sobie dziwną pustkę, jakby coś zostało z niego wyrwane. Dlaczego Jeremy wyglądał tak, jakby nie miał pojęcia, o czym do niego mówi?

Stali blisko siebie dość długo, nie wykonując żadnych ruchów. Emil nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Poczuł się tak, jakby spadał w przepaść. Coś naprawdę zostało wyrwane, ale nie z niego.

— Kim są… Ci, których kochasz? — rzucił w końcu.

Jeremy odsunął się od Emila, idąc w stronę łóżka. Schylił się i wyciągnął spod niego ramkę na zdjęcie. Usiadł na kocu i wpatrywał się w zdjęcie umieszczone za szybką.

Emil zajął miejsce obok niego, również przyglądając się fotografii. Przedstawiała ona uśmiechniętego Jeremy’ego, stojącego w uliczce pełnej starych kamienic razem z jakimś starszym mężczyzną w kraciastej koszuli i wielkich, okrągłych okularach.

Emil pamiętał tę postać z historii Starego Życia Instygatora.

Jeremy nie odrywał wzroku od zdjęcia.

— Kiedy myślałem o tym pokoju, w rzeczywistości najbardziej zależało mi na tej fotografii. I na gitarze. Dziadek nauczył mnie na niej grać.

Jeremy schował zdjęcie pod łóżko, kładąc się na kocu. Zerknął na Emila.

— Skoro jesteś naszym liderem, tobie mogę to pokazać — powiedział, i zanim Strażnik Dusz zdążył cokolwiek powiedzieć, pstryknął palcami. W pokoju rozbłysnęły setki gwiazd.

— Rany… — jęknął Emil, wpatrując się w doskonałą wersję kosmosu. Wokół niego nagle pojawiła się droga mleczna, niezliczone ilości lśniących konstelacji i galaktyk. Jeremy uniósł dłoń, jakby chciał zebrać nią większość gwiazd.

— Pozwalało nam na to bezchmurne niebo — wyjaśnił, uśmiechając się lekko. — Dziadek uwielbiał mówić o kosmosie. Cały czas starał się tłumaczyć mi wszystko, zabierając mnie w międzygalaktyczną podróż przed snem.

Emil spojrzał na Jeremy’ego. W jego atramentowych oczach również odbijało się światło, tworząc zupełnie nowe gwiazdy. Aura chłopaka wskazywała jednak na to, że się czymś martwi.

— Powiedział, że kiedyś będziemy spoglądać na ziemię z góry. Gdybym tamtego dnia został z nim… — zaczął, podnosząc się z rozdrażnieniem.

— Nie uda ci się odwrócić tego, co zrobiłeś. Ale… Możesz go chociaż chronić.

Jeremy zerknął na Emila pytająco.

— Zostań jego opiekunem — odparł Strażnik Dusz, splatając dłonie na głowie. — W końcu jesteś częścią Trójcy Zagłady, co nie? Może Jego Magnificencja zezwoli na to w ramach twojej ekspiacji… czy coś.

Instygator wpatrywał się w Emila przez moment. Po chwili zerknął przed siebie. Jedna z gwiazd mrugnęła do niego porozumiewawczo.

— Spróbuję — rzucił w eter, z powrotem kładąc się na kraciastym kocu. Uśmiechnął się. — Do zobaczenia jutro na zajęciach.

Emil podniósł się i podszedł do drzwi, odwracając się jeszcze w stronę Jeremy’ego. Nie widząc już żadnego gestu skierowanego w swoją stronę, wyszedł z pokoju.

Stanął w przejściu, bez słowa wpatrując się w podłogę. Pustka, którą odczuwał, nie była jego pustką, chociaż to on się w niej znajdował.

Wspomnienia Jeremy’ego dotyczące Strażnika Dusz… zostały wymazane.

[1] Jeremy otrzymał Nowe Życie po śmierci, jednak po oczyszczeniu stało się ono Starym Życiem, zatem figuruje teraz w aktach jako Stare-Nowe Życie.

[2] Pokuta w niebiańskich realiach.

[3] Starcie pomiędzy Strażnikami Dusz oraz Obrońcami przeciwko Oskarżycielom i stworzonym przez nich demonom złych emocji.

Rozdział 3

Niepodległość duszy

Doczesne słońce głaskało żyjących swoimi promieniami, gdy dusze przebywające na Dachu Świata przechadzały się po alejkach, obserwując wielobarwne rośliny. Niebiańska flora kwitła całą wieczność, jednak przypominała duszom o procesach, jakie zachodzą na Ziemi. Mieszkańcy wpatrywali się w to, co budziło się i zasypiało dzięki regułom ustanowionym przez Jego Magnificencję.

Dusze zmierzające do Akademii Spiritum prześcigały się ze sobą, by dotrzeć do placówki jak najszybciej. Mnogość sylwetek i postaci stworzyła ruchliwą masę, której wspólną cechą były szare mundurki. Emil rozglądał się wśród tego osobliwego tłumu, poszukując jakichś znajomych dusz. Dojrzał w tłumie dziewczynę o jasnych włosach związanych w kucyki, obok niej szli jeszcze dwaj towarzysze. Jeden z nich miał nieco dłuższe niż zazwyczaj ciemne kudły, drugi natomiast zaplótł mały warkocz z końcówki swoich ołowianych włosów. Emil zerknął na Jeremy’ego, który wpatrywał się w tę trójkę równie długo, jak on, jednak pozostali przez nich niezauważeni. Wyszli z internatu i wtopili się w tłum.

Emil nie umiał ukrywać pozostałości swoich uczuć, dlatego dzisiejszy rajski poranek był dla niego dość niepokojący. Chociaż czasem miał również prawo wątpić, zadawać pytania, to jednak zdawał sobie sprawę z tego, że to może boleć tych, którzy znajdowali się wokół niego. A szczególnie tych, którzy byli z nim jakoś związani, na przykład węzłem Jego Magnificencji.

Zastanawiające. Cała trójka — on, Jeremy i Nicholas — poznali aspekty Cnót Pierwotnych, tylko każdy z nich od nieco innej strony. Jedni przeszli przez to łagodniej. Inni, no cóż, byli skazani na większe cierpienie. Emil rozmyślał, od czego to zależało. Czyżby od ich Starego Życia? Nie wiedział, czemu ciągle do tego wracał, ale miał nadzieję, że im szybciej pojawią się z jakąś misją na Ziemi, tym szybciej zacznie to rozumieć.

Jeremy zatrzymał się przed bramą dziedzińca Akademii i odwrócił się w stronę Emila.

— Na co czekasz? — spytał, poprawiając pas od swojej nowej torby.

— Tak chyba ma wyglądać proces ekspiacji, prawda? Od początku jest ciężki… Dla nas obu.

Jeremy spojrzał na niego nieco ze zdziwieniem, nie wiedząc, o co mu chodzi. Emil pokręcił głową.

— Idź już. Ja mam coś do załatwienia.

Instygator wzruszył ramionami i ruszył przed siebie, kierując się na pierwsze w tym czasokresie zajęcia z parapsychologii duszy.

Emil ruszył w stronę głównego budynku Katedry.

Nie mógł uwierzyć w to, że wspomnienia Jeremy’ego związane z nim zostały usunięte przez Jego Magnificencję. Powinien spodziewać się, że właśnie tym będzie skutkować wizyta w Nod i cieszyć się, że od tej pory nic go z Jeremym — oprócz węzła Trójcy Zagłady — nie łączy. A jednak Jego Magnificencja pozostawił w nim resztki emocji. Dlaczego tylko w nim?

Omijając po drodze pozostałych uczniów, wpadł na Nicholasa. Obrońca potrząsnął głową i pozbierał porozrzucane dokumenty, pomagając Emilowi wstać.

— Co ci się stało? Wyglądasz, jakbyś dowiedział się czegoś strasznego.

Strażnik Dusz spojrzał na niego. Chociaż w jego oczach Nicholas mógł dostrzec odpowiedź, Emil niczego nie powiedział. W milczeniu obrócił się na pięcie, zostawiając Obrońcę na środku przejścia.

W budynku Katedry roiło się od Nowo Przybyłych. Były to dusze szkolone przez Simona Petrosa, dziekana Uniwersytetu Coelum, duchowego patrona Obrońców. Jegomość o okrągłych okularach stał przed zebranymi duszami w swojej białej todze, trzymając neseser w dłoni. Prowadził właśnie wykład na temat podstawowych zasad panujących na Dachu Świata. Emil mógł to zobaczyć przez szybę, oczekując na wizytę u Katedry. Gdy Marylin w końcu go wezwała, Strażnik Dusz ruszył do odpowiedniego pokoju.

Stanął przed Jego Magnificencją, Panem Jayem oraz Garym, którzy właśnie siedzieli przy ogromnym, okrągłym stole i dyskutowali o czymś w towarzystwie Rady Proroczej. Sędzia na chwilę uniósł dłoń, by przerwać obrady. W normalnych warunkach takie spotkanie ze Strażnikiem Dusz nie byłoby możliwe, jednak Jego Magnificencja sam mianował Emila liderem Trójcy Zagłady, więc tym razem zgodził się go wysłuchać.

— Taki był mój plan — wyjaśnił Sędzia, gdy Emil opowiedział Katedrze o swoich wątpliwościach.

Strażnik Dusz otworzył usta w wyrazie zaskoczenia i rozczarowania zarazem. Chociaż duchowe emocje powinny być przez niego ujarzmione, gdyż tego uczył się na zajęciach z profesorem Apologetim, tym razem nie mógł się powstrzymać.

— Nikt o niczym nie wie… Oprócz mnie!? — podniósł głos, wpatrując się w oblicze Sędziego.

— Po rozprawie wszystkie występki zostają zapomniane — wyjaśnił spokojnie Sędzia. — A skoro ja o nich zapominam… Znaczy, nie zapominam, ale je wybaczam… To pozostała część tego świata nie ma o nich pojęcia. Wspomnienia dotyczące tego, co stało się między tobą a Jeremym, zostały wymazane.

Mówiąc to, Jego Magnificencja uniósł swoje niebiańskie pióro i machnął nim w powietrzu, gestem dłoni wskazując na to, że pozbywa się pamięci o tamtych występkach.

— A co z tymi, którzy pamiętali go jako Demona? — kontynuował buńczucznie Emil, zupełnie zapominając, w jakim miejscu się znajduje.

— Jeremy jest Instygatorem, wszyscy wiedzą, co wiąże się z tym urzędem — zaznaczył Gary, zerkając na Emila z powagą. — W rzeczywistości Sędzia nie dopuścił do tego, by Jeremy stał się Demonem, ponieważ to nie była jego wola, lecz Mrocznego Hegemona. Poza tym, twoje słowo go ocaliło, Strażniku Dusz.

Emil prychnął pod nosem, odrzucając to wyjaśnienie.

— Jeśli go ocaliłem, dlaczego mam cierpieć?

Tym razem odezwał się Pan Jay. Wstał zza biurka i podszedł do Strażnika Dusz, kładąc mu dłoń na ramieniu.

— Oczyszczenie bez żalu i wstydu nigdy niczego by was, niegdyś śmiertelników, nie nauczyło. Ty, jako Strażnik Wolnej Woli, istota najbliższa Żywym, musisz o tym wiedzieć. Tylko znając wszystkie aspekty wyborów śmiertelników, możesz podjąć słuszną decyzję — wyjaśnił stanowczo. — Chociaż tylko Jeremy znalazł się w Nod, ekspiacja dotyczy was obydwu. Twoja właśnie się rozpoczęła, Emilu. To znamię przypomni ci, czym naprawdę jest Cnota Wiary, nad którą pieczę sprawujesz.

Strażnik Dusz pokręcił głową, nadal nie mogąc się pogodzić z tym, co mówi Katedra. Jednak im więcej wyjaśnień słyszał, tym słabszy się stawał, akceptując te słowa.

— Nikt nie wie, co przeżywasz. I czegokolwiek byś nie zrobił, nikt się tego nie dowie — nawet Nicholas i Jeremy. Nikt nie pozna twojej ekspiacji, nad którą masz medytować sam — dodał Gary, segregując dokumenty odłożone przez Sędziego. — Każda dusza widzi ten świat inaczej, pamiętaj o tym.

— Jeśli to już wszystko, musimy wrócić do obrad — zakończył Jay, uśmiechając się do Strażnika Dusz.

Emil spojrzał na Katedrę, po czym ukłonił się, wkrótce wychodząc z gabinetu. Zanim opuścił budynek, zatrzymała go Marylin. Strażnik odwrócił się w jej stronę.

— Bądź dobrej myśli, Emilu — pocieszyła go. — Jego Magnificencja daje wam to, o co Go prosicie, ale tylko wtedy, jeśli uzna, że nadszedł odpowiedni dla was czas.

Strażnik Dusz skinął głową i wyszedł z pomieszczenia, podążając schodami do wyjścia. Mimo dusz mijanych na rajskich ulicach, nie miał ochoty zatrzymywać się na czyjekolwiek zawołanie. Mógłby biec bez przerwy, dopóki nie zaśnie, by znów nabrać sił — każdy Strażnik Dusz zachowywał się w tej sposób. Jednak on był nieco bardziej wytrzymały. Nie miał ochoty na nic, a jednak musiał wrócić na zajęcia jako przykładny lider swojej grupy. Grupy, której dowodzenie nie raz było dla niego ciężarem. Teraz stało się prawdziwą karą z kulawą nogą, a właściwie — raną w duchowym sercu zadaną mu przez Katedrę.

Od tej pory przebywanie blisko Jeremy’ego miało być dla niego dotkliwe, jakby musiało przypominać mu o tym, że stracił z oczu swój prawdziwy cel. Chociaż nie potrafił tego zrozumieć, nie mógł się zbuntować przeciwko Katedrze. Coś w głębi jego duchowego serca mówiło mu, że to ma jakiś sens — nawet jeśli on sam jeszcze tego sensu nie widział i prawdopodobnie długo go nie ujrzy.

Wrócił do Akademii, trafiając na wykład prowadzony przez profesora Apologetiego. Parapsycholog duszy przyjął jego usprawiedliwienie dosłownie przed momentem, ponieważ zostało mu podesłane przez Katedrę. Poprosił, by Emil zajął swoje miejsce w ławce, po czym kontynuował monolog.

Strażnik Dusz usiadł za Jeremym, który opierał się o ścianę, trzymając swój zeszyt na kolanach. Emil poprawił gogle, które spadły mu z głowy na czoło. Zdaje się, że wymazanie niektórych wspomnień spowodowało też zmianę zachowania Jeremy’ego. Stał się nową osobowością. Częściej się uśmiechał i odpowiadał na pytania, które profesor mu zadawał. Poza tym, robił własne notatki. Wydawało się, że przestał być arogancki, ponieważ żaden z uczniów nie spoglądał na niego spod byka. Być może była to zasługa triquetry, znaku należącego do Trójcy Zagłady, widocznego na jego nadgarstku.

Jeremy poczuł, że ktoś się w niego wpatruje. Już miał zadać Strażnikowi Dusz pytanie, gdy ten zasłonił się swoją książką.

Emil musiał przestać myśleć o tym, co było kiedyś. Nie łączyło ich już nic prócz obowiązków.

Odwrócił wzrok w stronę Nicholasa, który wpatrywał się w profesora. Apologeti od zawsze był dla niego wzorem, po ostatnich wydarzeniach również mentorem, którego Obrońca posłuchałby zawsze i wszędzie. Strażnik Dusz westchnąłby, gdyby mógł. Wiedział, że Nicholas nie zrozumie jego duchowych emocji. Profesor go pamięta.

Każda dusza widzi ten świat inaczej. Emil zdawał sobie z tego sprawę, jednak chciał, by ktoś chociaż przez ułamek ziemskiej sekundy zrozumiał jego ból.

Rozdział 4

Stary Świat

Ziemskie ulice, jakiś czas temu pokryte drobnymi, białymi płatkami, wreszcie odtajały. Śnieg już dawno zniknął wśród kropel deszczu. Nie było zimno, jednak mieszkańcy postanowili nieść ze sobą kurtki oraz parasole. Raz na jakiś czas zrywał się dość porywisty wiatr, który podrywał liście do lotu.

Z budynku dublińskiego uniwersytetu wyskoczył chłopak niosący w dłoniach hulajnogę. Rozłożył ją i narzucił na siebie plecak. Związał długie do ramion hebanowe włosy w kitkę, zanim wyruszył przed siebie, inaczej niczego by nie zobaczył. Ruszył naprzód, omijając ludzi idących chodnikiem. Obserwował świat przez okulary, które wreszcie odparowały, zwiększając pole widzenia jego ciemnoniebieskich oczu.

Aiden Hunter nie przepadał za tłumami, więc podzielenie się napisanym przez siebie referatem ze studentami socjoantropologii po przerwie zimowej było dla niego wyzwaniem. Mijały już ponad trzy lata, odkąd przekroczył próg uczelni. Nie znosił wtapiać się w otoczenie swojej rodziny, która nie rozumiała jego zainteresowań. Jego matka, Lynne, była księgową w korporacji, a ojciec, Calen, nauczał matematyki w prywatnej szkole. Rayla, starsza siostra, została prawniczką i razem ze swoim mężem pracowała w ogromnej kancelarii w Dublinie.

Aiden był inny niż reszta rodziny. Fascynował się parapsychologią i psychologią anomalistyczną[1]. Słysząc o zjawiskach nadprzyrodzonych, od dziecka chciał je badać, a nawet studiować na uniwersytecie w Edynburgu. Niestety, rodzice nie byli przychylni tej decyzji, bo uznali, że to strata czasu i pieniędzy, więc Aiden chodził na wykłady fakultatywne potajemnie, gdy tylko nadarzyła się okazja. Chłopak, podobnie jak jego idol, Declan Dunn[2], uwielbiał dokopywać się do ukrytych znaczeń oraz wytłumaczenia na wszystko, co niezrozumiałe dla ludzi. Gdy oni wierzyli w siły nadprzyrodzone, on doszukiwał się naukowego wyjaśnienia. Jednak czasem nie był w stanie niczego obalić ani potwierdzić i właśnie w tym znalazł sens swojego życia — w wiecznym poszukiwaniu.

Zatrzymał hulajnogę przed starym domem pokrytym ozdobnym bluszczem. Złożył sprzęt, wbiegł po schodkach na górę i zapukał do drzwi. Przyglądał się pustym donicom wiszącym nad futryną. Zdaje się, że na wiosnę trzeba będzie jeszcze poczekać, chociaż tutaj, na wyspach, przychodziła dość wcześnie.

Drzwi uchyliły się, wyjrzała zza nich starsza kobieta o pofarbowanych na ciemny blond włosach. Zmierzyła chłopaka wzrokiem. Uśmiechnęła się, zapraszając go do środka.

— Przyniosłem książki, pani Caron. Te, o które pani prosiła — oznajmił, wchodząc do salonu. Ściągnął plecak i wyciągnął z niego woluminy, kładąc je na stole.

— Dziękuję, Aidenie. Zaparzę kawy, napijesz się, prawda?

Chłopak skinął głową z uśmiechem.

Znał panią Caron nie od dziś. Odkąd pamiętał, kobieta opiekowała się nim oraz siostrą, kiedy rodzice musieli zostać dłużej w pracy. Po latach Aiden wcale o niej nie zapomniał i wciąż ją odwiedzał, ponieważ była dla niego jak babcia. Często wpadał do pani Caron po zajęciach, przynosząc jej nowe lektury, by nie musiała siedzieć sama w tym wielkim domu, ponieważ jej dzieci wyjechały, a mąż umarł pół roku wcześniej.

O tym, że nie jest zupełnie sama, Aiden przypomniał sobie kilka minut później, gdy przez główne drzwi do salonu wpadł ogromny wilczarz irlandzki o szarej sierści, obijając się po drodze o wszystko, co napotkał. W końcu wskoczył na kanapę, przewracając swojego ulubionego człowieka na stojący w rogu fotel.

— Russel, to już trzecia smycz w tym miesiącu!

Aiden podniósł głowę, widząc wysokiego chłopaka, który właśnie wszedł do salonu, trzymając w dłoniach zerwaną smycz. Miał na sobie niebieską koszulkę tutejszego schroniska i przetarte jeansowe spodnie pokryte sierścią. Pokręcił głową, jakby próbował wytrzepać krople deszczu ze swoich włosów w kolorze miedzianego blondu. W końcu zerknął na Aidena.

— Nie mów, że studia tak cię męczą — powiedział, jednym pociągnięciem dłoni wyciągając go z fotela. Chłopak ostentacyjnie otrzepał bluzę z psiej sierści, ale zanim zdążył stanąć na równe nogi, przybysz przyciągnął go do siebie, mierzwiąc mu włosy.

— Ty męczysz mnie bardziej — mruknął pod nosem chłopak, odsuwając się od niego.

Tori Sinclair był starszym o dwa lata przyjacielem Aidena. Jego rodzice, Flora i Angus, oraz młodsze rodzeństwo, siostra Leslie i brat Jamie, zajmowali się florystyką i ogrodnictwem, on pracował jako asystent weterynarza. Był też wolontariuszem w okolicznym schronisku, skąd pani Caron przygarnęła Russela. Aiden podziwiał chłopaka, jednocześnie zazdroszcząc mu pozytywnego nastawienia do życia. Tymczasem Tori zazdrościł mu starszej siostry, w której przez długi czas się podkochiwał. Kiedy jego nadzieje zostały przekreślone po ślubie dziewczyny, Aiden mógł odetchnąć z ulgą. Miał dość odgrywania roli swatki. Zresztą, nie był to jedyny powód.

Pani Caron wyłączyła czajnik, zaparzając wszystkim kawę. Przyniosła ją do salonu na tacy, stawiając na blacie niskiego stolika. Chłopcy usiedli naprzeciwko niej, gdy chwyciła za druty i zaczęła dokańczać swoje dzieło, rubinowy szalik w czarną kratę.

— Aiden, skarbie, będziesz kontynuował te porządki na strychu, które zacząłeś ostatnio?

— Jakie porządki? — wtrącił Tori, zanim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć.

— Och, Aiden postanowił upolować stare albumy i dokumenty i przejrzeć je, studiując historię tego domu. Jakby nie patrzeć, jest dość wiekowy, ma ponad sto lat!

— Czemu nigdy nic nie mówisz o tych swoich śledztwach?

— Żebyś o nie pytał — odparł Aiden, wstając z kanapy. — Idę na górę.

— Tylko pamiętaj, nie zatrzaskuj drzwi — podkreśliła pani Caron, odwracając się za nim. — Klamka często z nich wylatuje. Tori, podasz mi cukiernicę?

Aiden zniknął za rogiem. Skierował się w stronę schodów, wkrótce znajdując się przed drzwiami prowadzącymi na strych.

Uwielbiał to miejsce. Pani Caron już dawno opowiedziała mu o historii wiekowego domu i jej spotkaniach paranormalnych. Wierzyła, że pieczę nad budynkiem roztaczał jej pradziadek, zegarmistrz, którego ducha widziała za młodu. Złoty kieszonkowy zegarek, który mężczyzna reperował, wciąż znajdował się w posiadaniu kobiety, chociaż już dawno przestał chodzić i zdecydowanie nie pasował pani Caron, ponieważ był to model męski. Nic dziwnego, w końcu był pamiątką po pradziadku.

Aiden zapalił żarówkę, pociągając za zwisający z sufitu sznurek. Usiadł na podłodze, otwierając starą, skórzaną walizę, w której znajdowały się zdjęcia. Analizował je, próbując dopatrzeć się czegoś, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego pani Caron widziała tutaj ducha swojego pradziadka.

Chłopak wciąż miał do przygotowania referat na kolejne seminarium. Chciał zająć się historią pani Caron, ale musiał zebrać wystarczającą ilość materiałów. Przeprowadził już wywiad z kobietą, teraz powinien postawić hipotezy odnośnie do błędów poznawczych. Przynajmniej taki był jego pierwotny zamiar. Sądził, że widzenie ducha było ładunkiem emocjonalnym, który kobieta nosiła w sobie. Mózg często potrafił kreować różne wizje, które w połączeniu ze snami i wspomnieniami stawały się tak żywe, że wydawały się prawdą. Jednak te wyjaśnienia chłopak zostawiał dla siebie, nie chcąc ranić kobiety, ponieważ wiedział, że i tak nie zmieniłaby swoich przekonań.

Sięgnął po jedno z czarno-białych zdjęć, na którym znajdowali się pani Caron oraz jej pradziadek. Przejechał po nim dłonią. Przetarł okulary i upewnił się, że mgła nie naszła mu na oczy, jednak nic takiego się nie stało. Fotografię pokrywała jakaś biała plama i to dokładnie w miejscu, w którym stał mężczyzna, przez co Aiden nie mógł dostrzec jego twarzy. Dziwne. Może po prostu wyblakła? Albo to on poruszył się podczas robienia zdjęcia?

Aiden wzdrygnął się, słysząc jakiś trzask dochodzący z przeciwnej strony pomieszczenia. Drzwi się zamknęły. Chłopak pokręcił głową i wstał, zmierzając w stronę miejsca, z którego dobiegł hałas. Żarówka mrugała nieznacznie, gdy ukucnął w kącie, widząc coś, co poruszało się wśród kawałków materiału. Dostrzegł coś futrzastego, buszującego w starym płaszczu wystającym z pogniecionego pudełka.

— Cześć. — Uśmiechnął się, widząc, jak mysz wyściubiła nos z kieszeni. — Może zaniosę cię w bardziej ustronne miejsce?

Gryzoń pokręcił noskiem, powoli zbliżając się do jego wyciągniętej dłoni.

— Aiden!!!

Chłopak odwrócił głowę, jednocześnie zauważając kątem oka, że mysz uciekła w popłochu. Do pomieszczenia dostał się Tori.

— Potrafiłabyś wystraszyć nawet ducha — skwitował Aiden, podnosząc się. — Zwierzaki w gabinecie też tak stresujesz?

— Nie, ja… Myślałem, że tu utknąłeś, bo słyszałem trzask drzwi — wyjaśnił Tori, rozglądając się po strychu. — Robi się późno. Obiecałem twojej mamie, że bezpiecznie wrócimy do domku na kolację.

Aiden spojrzał na niego spode łba.

— Domku — mruknął, po czym zastanowił się przez chwilę. — Zaraz… Jacy my?

— Ano, my. Twoja mama nie dowiedziała się o twoich potajemnych spotkaniach w klubie miłośników duchów. Jeszcze.

Aiden zmrużył oczy.

— Nie odważysz się.

— Sprawdź mnie — uciął Tori, zakładając ręce na piersi.

Aiden prychnął pod nosem z dezaprobatą. Już od dziecka, zamykając się w swoim świecie i ślęcząc nad książkami, nie miał ochoty na spotkania towarzyskie, ale matka stwierdziła, że przyda mu się przyjaciel. Z tego powodu Sinclair był częstym bywalcem w domu Hunterów.

Tori nie dowiedziałby się o jego sekretnych wykładach, gdyby nie to, że przyłapał Aidena na gorącym uczynku podczas chowania notatek. Od tamtego czasu postanowił używać tego jako broń przeciwko Aidenowi — zawsze, gdy ten próbował odciąć się od ludzi na dłużej niż kilka godzin.

— Chłopcy! Wszystko w porządku?

— Tak! — zawołał Tori, zerkając na swojego przyjaciela. — No chodź.

Aiden widział jeszcze, jak chłopak zeskakuje po schodach na dół. Przypominał młodego boga Apollina — robił wokół siebie dużo zamieszania, zwracał na siebie uwagę, zarówno dziewczyn, jak i chłopaków — pod wieloma względami. Co takiego było w nim, że każdy chciał go poznać? I skoro był taki popularny, dlaczego przyjaźnił się z kimś tak zamkniętym w sobie jak Aiden? Mijały lata, a Hunter wciąż próbował to zrozumieć.

Wrócił na parter, stając w salonie naprzeciwko pani Caron. Jego kawa zdążyła już wystygnąć, ale to mu nie przeszkadzało. Russel leżał przy kominku, a jego właścicielka kartkowała książki, które przyniósł chłopak.

— Znalazłeś to, czego szukałeś, Aidenie? — spytała kobieta, unosząc głowę.

— Gdybym tylko wiedział, czego szukam — szepnął, dopijając kawę. — Tori już wyszedł?

— Czeka na ciebie przed kamienicą razem z hulajnogą. Lepiej się pospieszcie. Wygląda na to, że idzie ulewa — oznajmiła kobieta, zerkając za okno.

Aiden odwrócił głowę, widząc zbliżające się ciemne chmury. Przewrócił oczami. Meteorolodzy znów nie trafili z przewidywaniami.

Podziękował pani Caron za gościnę i pożegnał się z Russelem, wychodząc na zewnątrz.

Tori właśnie krążył po ulicy na jego hulajnodze, skacząc z krawężnika na krawężnik w towarzystwie piosenek Panic! At The Disco, które dobiegały z głośnika komórki ukrytej w kieszeni jego spodni.

— Hej! Mówiłem ci, że to nie jest bmx! — zawołał Aiden, podchodząc do niego.

Wyciągnął dłoń, wykonując ruch, który wyraźnie wskazywał na to, że chce odzyskać swój sprzęt z powrotem. Tori zrobił obrażoną minę, nie chcąc go oddać.

— Hulajnoga albo kolacja — powiedział Aiden, zakładając ręce na piersi.

Sinclair zastanowił się przez moment. Po dłuższej chwili milczenia zdecydował, że jednak woli wpaść do Hunterów na kolację.

Chłopcy ruszyli w stronę parku.

— Á propos… Twoja dziewczyna nie jest zła? — rzucił Aiden, zerkając na Toriego, który wpatrywał się w niebo. — Ostatnio jesteś u mnie częściej niż zwykle.

— Równouprawnienie — rzucił chłopak, wzruszając ramionami. — Zresztą, uczy się.

Aiden westchnął ukradkiem. Oczywiście. Dlaczego miałby oczekiwać innego powodu?

W pewnym momencie zaczęło kropić. Aiden narzucił na głowę kaptur. Wskoczył na hulajnogę, a Tori zaczął biec tuż obok niego. Mieli równe tempo. Zanim doszło do całkowitego oberwania chmury, wpadli do otwartego garażu Hunterów, w którym stał pan Calen, grzebiąc coś przy samochodzie. Siwiejące już ciemne włosy miał zaczesane na bok, a jego robocza koszula pokryła się smarem, gdy wycierał o nią dłonie.

— Cześć, chłopcy — powiedział, widząc, jak obaj próbują wysuszyć włosy, potrząsając głowami. Tori wyszczerzył zęby na powitanie, a Aiden postawił swoją hulajnogę w rogu.

Po chwili obaj znaleźli się na parterze. W kuchni dało się wyczuć fantastyczne zapachy. Tori znalazł się tam niemal od razu, witając się z panią Lynne, która właśnie wyciągnęła z piekarnika kurczaka, chcąc podać go na stół razem z sałatką ze świeżych warzyw.

— Och, Tori! Miło, że wpadłeś. Jak się miewają twoi rodzice? Byłam ostatnio w kwiaciarni, ich rośliny nie przestają mnie zachwycać! Zostaniesz na kolację, prawda?

Aiden wiedział, że jego matka traktuje Sinclaira jak swoją psiapsiółkę, więc zostawił tę dwójkę w kuchni. Ściągnął z siebie mokrą bluzę i zarzucił ją sobie na ramię, idąc do swojego pokoju.

Schował materiały z uczelni pod łóżkiem, upewniając się, że nikt ich stamtąd nie wyciągnie, po czym wrócił na dół. Deszcz zalewał ulice, gdy rodzina Hunterów i ich gość zasiedli do stołu.

*

Po kolacji naczynia znalazły się w zmywarce. Lynne usiadła w pokoju z książką, zaś jej mąż włączył telewizor, chcąc obejrzeć wieczorne wydanie lokalnych wiadomości.

Aiden i Tori poszli do pokoju chłopaka. Aiden mógł cieszyć się, że utrzymywał w pomieszczeniu względny porządek, inaczej nie miałby gdzie usiąść — chociaż nie poruszałby się pomiędzy stertami brudnych ubrań, a porozrzucanych książek i plakatów, których nie miał już gdzie wieszać.

— Okay, geniuszu. To czego dowiedziałeś się na dzisiejszym wykładzie?

Aiden wzdrygnął się, słysząc Toriego. Odwrócił głowę w jego stronę.

— Im mniej o tym wiesz, tym lepiej dla mnie.

— No, daj spokój! Nic nie wygadam. Słowo harcerza — odparł Tori, zakreślając coś w rodzaju krzyżyka na swoim sercu.

— Dlaczego mam ci wierzyć? Gęba ci się nie zamyka.

— Bo gdybym miał zamiar cię wydać, już bym to zrobił.

Aiden zastanowił się przez chwilę. Upewnił się, że drzwi jego pokoju są zamknięte, po czym wyciągnął spod łóżka wszystkie materiały i rozłożył je na podłodze.

Tori otworzył usta w geście zdziwienia, a w jego piwnych oczach zalśniło światło.

— O rany!

— Ciszej trochę — uspokoił go Aiden, kładąc palec na ustach. — Jeśli tu przyjdą, będę skończony.

Tori usiadł po turecku obok niego, wpatrując się we wszystkie notatki i fotografie, artykuły i rozmaite ciekawostki, jakie do tej pory zebrał chłopak. Studia zdecydowanie nauczyły Aidena, gdzie szukać potrzebnych materiałów. Zresztą, zawsze był w tym dobry.

— No więc? Jaką masz tezę dotyczącą tej pracy na zaliczenie? — zagaił Tori, wpatrując się w zdjęcia leżące na podłodze.

— Przeniesienie emocji na obiekt. Znalazłem masę innych historii, które pokrywają się z tym, co mówi Caron. Spójrz, na przykład…

— Nadal jej nie wierzysz, co? — przerwał mu chłopak. — W sensie… W duchy i to wszystko, co pozaziemskie.

Aiden spojrzał na Toriego z ukosa.

— Duchy to błąd poznawczy ludzkiego umysłu.

Tori wyglądał na niepocieszonego.

— Czy ja wiem? — odparł, wzruszając ramionami. — Cała wasza rodzina jest strasznie logiczna. To trochę niepokojące.

— Co, mam się dać ponieść niepotrzebnym emocjom? Zawsze znajdzie się jakieś logiczne wyjaśnienie. Musi się znaleźć.

Tori milczał. Nie miał zamiaru się z nim kłócić, a Aiden bardzo się z tego powodu cieszył. Zawsze uważał, że obaj stanowili swoje kompletne przeciwieństwo. Tori polegał na swoich odczuciach i intuicji. Aiden ukrywał je w sobie, nie pozwalając im wyjść na światło dzienne, szczególnie w obecności chłopaka. Samokontrola chroniła go przed kompromitacją i myśleniem życzeniowym.

Sinclair podniósł jedno ze zdjęć i przyjrzał się mu z uwagą. Było dość stare i przedstawiało rodzinę siedzącą przy stole. Wśród dorosłych i kilku dzieciaków znajdowała się pani Caron, która miała wtedy jakieś sześć lat. Fotografia pochodziła z roku, w którym pradziadek kobiety został pochowany.

— Wiesz co? — rzucił nagle Tori. — To, że coś jest duchowe, nie oznacza, że jest nielogiczne.

Deszcz wciąż uderzał o okna. Aiden był już zbyt zmęczony, by skupiać się na emocjach, a obecność Toriego w jego pokoju wcale mu w tym nie pomagała. Pokręcił głową i zebrał wszystkie materiały, chowając je do pudła pod łóżkiem.

Wyciągnął spod półki swojego pada i rzucił go Toriemu.

— Skoro tak się upierasz przy tych duszach… Zobaczymy, ile razy umrzesz dzisiaj — powiedział, wskazując palcem na egzemplarz gry Resident Evil VII, leżący na półce.

— O ile burza nie odetnie nas od prądu? Zero. — Tori uśmiechnął się szelmowsko, przyjmując jego wyzwanie. — Żadnych forów.

Aiden parsknął śmiechem, zacieśniając włosy gumką.

— Nigdy ci ich nie dawałem.