Posłaniec Śmierci. Afterlife - Joaquin Danilecki - ebook

Posłaniec Śmierci. Afterlife ebook

Joaquin Danilecki

3,0

Opis

Emil umarł. A przynajmniej tak mu się wydaje, gdy patrzy na swoje martwe ciało. Uciekając przed posłańcem z kosą, chłopak trafia w Zaświaty, gdzie na Sądzie Ostatecznym dowiaduje się, że został mianowany Strażnikiem Dusz. Dołącza do Obrońcy — Nicholasa oraz Oskarżyciela — Jeremy’ ego, z którym od początku ma na pieńku. Wkrótce Emil zawiera sekretny pakt z przyszłym Demonem, łamiąc wszelkie obietnice złożone Najwyższemu Sędziemu, by rozwiązać tajemnicę osławionej Trójcy Zagłady.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 474

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (4 oceny)
0
1
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Joaquín Danilecki

Posłaniec Śmierci

Afterlife: Zaświaty. Tom I

KorektorJulia Lindemann

Projektant okładkiClaudia Katherine

IlustratorJ.D & E.S.

RedaktorDanilecki & Lindemann

© Joaquín Danilecki, 2019

© Claudia Katherine, projekt okładki, 2019

© J.D & E.S., ilustracje, 2019

Emil umarł. A przynajmniej tak mu się wydaje, gdy patrzy na swoje martwe ciało. Uciekając przed posłańcem z kosą, chłopak trafia w Zaświaty, gdzie na Sądzie Ostatecznym dowiaduje się, że został mianowany Strażnikiem Dusz. Dołącza do Obrońcy — Nicholasa oraz Oskarżyciela — Jeremy’ ego, z którym od początku ma na pieńku.

Wkrótce Emil zawiera sekretny pakt z przyszłym Demonem, łamiąc wszelkie obietnice złożone Najwyższemu Sędziemu, by rozwiązać tajemnicę osławionej Trójcy Zagłady.

ISBN 978-83-8155-780-1

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

What’s my problem?

Well, I want you to follow me down to the bottom

Underneath the insane asylum

Twenty One Pilots, Neon Gravestones

Take me home where the restless go

Reckless till the day I rest my bones

There’s no use trying to save my soul

Hollywood Undead, Take Me Home

„Vita

non

tollitur, sed mutatur”

Prolog

Bilet w jedną stronę

Ciemność, która została pochłonięta przez jasność. Nagły błysk, który oślepił jego zmęczone oczy. Iskra, która zapłonęła w mroku. I…

— Smród żelaza?

Wśród głosów tłumu Irlandczyków wybrzmiały słowa chłopaka, który przyglądał się wypadkowi, do jakiego doszło na skrzyżowaniu ulic. Razem z wieloma świadkami wpatrywał się w leżący na jezdni rower nadający się wyłącznie na złomowisko. Tuż obok znajdowało się bezwładne ciało rowerzysty. I może wszystko byłoby kolejną paskudną śmiercią jakiegoś nieznanego mieszkańca, gdyby chłopak nie gapił się…

Na swoje własne ciało.

Emil, patrząc sam na siebie, zaśmiał się ironicznie, drapiąc się po głowie. Wypuścił powietrze z ust i pokręcił głową…

…po czym wydarł się najgłośniej jak potrafił i podbiegł do swojego ciała, próbując się do niego dostać. Wchodził na maskę samochodu i zeskakiwał z niej, obchodził siebie samego wokoło, ale za nic nie mógł ruszyć swojego ciała, a już tym bardziej wejść do środka. Miał gdzieś, czy ktokolwiek był w stanie to zobaczyć.

Ale ludzie nie byli w stanie tego zrobić, z czego zdał sobie sprawę nieco później.

Kiedy wszystkie próby odratowania jego ciała spaliły na panewce, Emil odpuścił. Westchnął ciężko, siadając na murku. Przyglądał się jeszcze stróżom prawa i ratownikom, którzy zgromadzili się wokół miejsca wypadku. Stwierdzili, że zgon nastąpił natychmiast i w sumie… nie ma już czego ratować.

— Boże… Dlaczego go zabrałeś? — westchnęła młoda ratowniczka.

Emil wstał i zachwiał się lekko. Potarł oczy, próbując stanąć na nogi.

Ludzkie sylwetki zaczęły się zacierać. Naszła na nie mgła. Emil potarł twarz, zastanawiając się, dlaczego wzrok nagle mu się pogorszył. Przed jego oczami pojawiły się smugi. Wokół słabo widocznych, ale cały czas ludzkich konturów, dostrzegł jakieś otoczki. Wszystkie osoby, które w tym momencie uznał za żywe, były objęte barwnym konturem, który przyjmował kilka odcieni różnych kolorów. Najbardziej powtarzającym się był zielony. Żółty trafiał się co jakiś czas, zaś czerwony można było zliczyć na palcach jednej dłoni.

Co to miało oznaczać? Czy wokół niego też jest coś takiego? Musiał się przekonać.

Podszedł do jednego z aut i spojrzał w boczne lusterko. Ukazała się przed nim rozmazana postać, lecz tym razem otaczała ją niezwykle świetlista barwa. Dotknął dłonią szyby. Więc… To był on. Ten sam niski osobnik o nieco dłuższych ciemnych włosach z jaśniejszym połyskiem. Zmrużył oczy, by dostrzec ich zielony kolor, kiedy coś mu mignęło.

Co to było, do cholery? Wyglądało jak ogromny nóż…

Wstrzymał oddech, gdy odcięty pukiel jego włosów opadł na ziemię.

To jednak nie był nóż!

Emil odepchnął się od auta, lądując na jezdni, gdy wysoka postać w ciemnej bluzie z kapturem zamachnęła się znowu, chcąc wymierzyć cios potężnym sierpem, który był co najmniej pięciokrotnie większy od standardowego ostrza. Chłopak pokręcił głową, próbując odzyskać równowagę. Przeturlał się na bok i szybko podniósł się z ziemi. Atakujący go osobnik poprawił kaptur tak, by jego twarz była całkowicie skryta w cieniu materiału, jednak przez chwilę widoczne były jego krótkie, ciemne niczym kora włosy.

Emil rzucił się do ucieczki. Kiedy biegł, zaskoczył sam siebie. Jeszcze nigdy tak szybko nie przebierał nogami. Owszem, robił to dość często, miał dobrą kondycję, ale to, co potrafił zrobić teraz… Było nadludzkie! Czuł się jak gepard, lecz nie on gonił swą ofiarę, on był tym gonionym.

Złapał za konar drzewa i zakołysał się, dosłownie lecąc naprzód. Wylądował na dachu jakiegoś budynku, po czym odbił się od jego ściany i skoczył ponownie. Początkowo machał rękami, by złapać równowagę. Gdyby posiadał skrzydła, mógłby latać.

Jego klatka piersiowa poruszała się, ale on sam już nie oddychał. Może ten ludzki odruch powinien teraz zaniknąć…

Zastanawiałby się nad tym nieco dłużej, gdyby pewien napastliwy koleś znowu na niego nie naskoczył. Emil zaczął biec dalej.

— Może moglibyśmy pogadać! Tak byłoby o wiele łatwiej! — krzyczał, kryjąc się przed kolejnymi ciosami. Schował się za rogiem. — Czego ty chcesz, do cholery?!

Wychylił się zza ściany. Kimkolwiek lub czymkolwiek było to coś, chyba nie miało przyjacielskich zamiarów. Zatrzymało się na chwilę, jakby próbowało zlokalizować zaginioną rzecz. Emil nagle zdał sobie sprawę z tego, że skoro on widzi jakieś kolorowe obłoki wokół żywych ludzi, może zmarli też są otoczeni czymś podobnym? Może sam jest widoczny jak na dłoni i wszelkie próby oporu są bezskuteczne?

Nagle usłyszał czyjś głos.

— Niech to szlag! Cały grafik do zmiany.

Emil ruszył naprzód, korzystając z momentu nieuwagi swojego przeciwnika.

Gdyby tylko miał przy sobie nóż…

Szybko przejrzał swoje kieszenie. Pusto. Ale jeśli uda mu się zlokalizować karetkę, która zabrała jego ciało, może go tam znajdzie!

Wbiegł po ścianie najwyższego budynku w okolicy na sam szczyt. Kompletnie zapomniał o tym, że jego wzrok się pogorszył, więc kiedy patrzył przed siebie w poszukiwaniu pojazdu, stracił już wszelką nadzieję na odnalezienie zguby. Jednak szczęście się do niego uśmiechnęło. W oddali zauważył biały punkt, który poruszał się prawdopodobnie w stronę szpitala.

Emil skakał po dachach budynków, cały czas oglądając się za siebie. Nie dostrzegł śladu zakapturzonego napastnika, jednak wcale nie czuł się bezpieczny. Kiedy dogonił karetkę, która stanęła na światłach, przykucnął na obudowie sygnalizacji i policzył do trzech, po czym skoczył, przenikając przez dach samochodu.

Wylądował na jakimś worze, w którym najprawdopodobniej znajdowało się jego ciało. Jeśli nóż został zabezpieczony, prawdopodobnie znajdował się w walizce położonej na podłodze. Emil uśmiechnął się szeroko i już chciał po nią sięgnąć, kiedy samochód ruszył, zaś on sam przewrócił się i wylądował twarzą pomiędzy stopami jednej z ratowniczek.

Kobieta poczuła lekki podmuch wiatru. Odwróciła się w stronę drzwi, po czym wzruszyła ramionami, wracając do robienia notatek.

Nie widziała go. Emil odetchnął z ulgą — albo zrobiłby to, gdyby jeszcze oddychał. Wyciągnął dłoń po walizkę. Ku swojemu ogromnemu zdziwieniu, nie mógł jej złapać.

Uderzył pięścią w podłogę. Czemu ta sytuacja jest taka zagmatwana…

— No błagam, nie rób mi tego — szepnął.

Może jeśli znowu coś zrobi, uda mu się nakierować oczy kobiety na walizkę i dostanie się do swojego noża.

Zerknął w stronę ratowniczki. W tym momencie skierował uwagę na kolorową otoczkę wokół niej. Żółta. Znaczenie tych kolorów coraz bardziej zaczęło go interesować. Jeśli założy, że zieleń oznacza osobę, która jeszcze pożyje, to… Kobiecie groziło niebezpieczeństwo.

Emil odwrócił się. Coś się zbliżało.

Wstał, idąc w stronę okienka, przez które widoczna była kabina kierowcy. Mężczyznę również otaczała żółta barwa. Chłopak zaczął się poważnie martwić. Spojrzał przed siebie. Na ulicy panował spokój. Prowadzący pewnie trzymał kierownicę i nic nie wskazywało na to, by miało dojść do wypadku. A jednak Emil cały czas miał wrażenie, że coś jest nie w porządku.

W pewnym momencie zauważył ciemną figurę kilkanaście metrów przed maską karetki. Postać pojawiła się znikąd. Uniosła lewą dłoń do góry, trzymając w niej swój gigantyczny sierp.

Emil szerzej otworzył oczy i w tej samej sekundzie gruby kij uderzył o ziemię, sprawiając, że prowadzący ratownik stracił panowanie nad kierownicą, a samochód zboczył z trasy na prawy pas. Emil rzucił się do przodu, wyciągając ręce. Poczuł, że trzyma za kierownicę. Skręcił nią, sprowadzając auto na lewy pas, zaś mężczyzna odzyskał równowagę i zjechał na pobocze.

— Co to było? Trzęsienie ziemi? — spytała przerażona kobieta, kiedy jej kolega zatrzymał auto.

— Nie mam pojęcia! — odparł mężczyzna, ocierając pot z czoła. — Ale żyjemy!

Emil przyjrzał się kolorowym barwom. Żółty powoli zastąpiła jasna zieleń.

Odwrócił głowę, widząc, że podczas tych wstrząsów walizka uchyliła się. Dojrzał w niej swój nóż. Zacisnął zęby i podszedł bliżej. Wyciągnął dłoń.

— Jest! — syknął, podnosząc go. — Dziwne. Zawsze był taki ciężki?

Ratowniczka otworzyła drzwi, wyskakując na zewnątrz. Emil skorzystał z okazji i wyskoczył zaraz za nią, ściskając w dłoni swoją broń.

Widział jeszcze, jak ratownicy obchodzą samochód, poszukując jakichś usterek. Jedyne, co znaleźli, to dojść spore pęknięcie w asfalcie. Chłopak obrócił się jeszcze raz w kierunku swojego martwego ciała i pomachał mu na pożegnanie, po czym skierował się w stronę pobliskiego pola.

Szukał postaci, która pojawiła się przed maską samochodu. Jej obecność wpłynęła na koloryt barwnej aury. Czy była ona odpowiedzialna za śmierć lub wypadki, jakie spotykały ludzi?

Emil zatrzymał się nagle. To wydarzenie miało go wyciągnąć z karetki, prawda?

— Doskonała dedukcja — usłyszał za swoimi plecami. Odwrócił się, jeszcze mocniej ściskając nóż w swojej dłoni. Zobaczył tę samą zakapturzoną postać, która ścigała go, zanim trafił tutaj.

— Czego ode mnie chcesz? — warknął.

— Słuchaj, im szybciej przestaniesz się stawiać, tym lepiej. Mam jeszcze masę innych zleceń do wykonania — odparł osobnik, ostentacyjnie przeglądając kartki jakiegoś notesu. Zaznaczył coś i schował notes do kieszeni bluzy, po czym ścisnął rękojeść swojego sierpa i rzucił się na chłopaka.

Emil wyciągnął nóż przed siebie, broniąc się przed ciosem. Zaskoczyło to jego przeciwnika, który natychmiast się cofnął.

— C-co? Jak to jest możliwe, tego nie ma w statucie, przecież człowiek… — jęknął zakapturzony jegomość.

— Może TO znajdziesz! — wrzasnął chłopak, atakując go w locie. Wojownik uzbrojony w sierp uniknął uderzenia, zaś w powietrzu można było usłyszeć głośny świst.

Emil nie miał zamiaru się poddawać i bronił się przed każdym uderzeniem. Walczyli dość długo. Nie wiedział, jakim cudem mógł utrzymać nóż w dłoniach, ale miał wrażenie, że był on o wiele cięższy i ostrzejszy niż dotychczas, jakby był czymś więcej, niż tylko nożem.

Wojownik z sierpem został odepchnięty na bok i upadł na ziemię.

— Kod 003, potrzebne wsparcie! — wrzasnął nagle, a jego wzrok skierował się ku górze. Emil postanowił wykorzystać tę chwilę i zamachnął się, chcąc wytrącić mu sierp z dłoni. Zanim jednak to zrobił, jego przeciwnik zniknął mu z oczu.

Emil pokręcił głową, rozglądając się dokoła.

— Co jest grane, do cholery? — warknął, ostrożnie poruszając się po ziemi. — Wyłaź!

Cień. Nad jego głową momentalnie otworzyło się coś w rodzaju dziury, z której wyleciał nieprzyjaciel. Emil upadł na ziemię, wypuszczając swój nóż z dłoni. Napastnik stanął przed nim. Miał zamiar zadać mu ostatni cios.

— Kończymy to przedstawienie — warknął, unosząc sierp wysoko. Zamachnął się. Emil zamknął oczy.

Cisza. Nic się nie stało. Chłopak ukradkiem uchylił jedno oko, widząc jak jakiś gruby, krwistoczerwony sznur zatrzymał monumentalny sierp w górze. Po chwili broń została wyrwana z dłoni atakującego. Emil mógł wreszcie zobaczyć jego twarz — był szatynem o krótkich włosach i podłużnej, całkiem życzliwej twarzy.

— Wystarczy, Anthony — odezwał się ktoś. — Teraz my go przejmujemy.

Emil zmrużył oczy, wpatrując się w przybyszów, którzy nagle pojawili się obok. Jeden z nich zwijał właśnie ogromny bicz, którym przed momentem chwycił za sierp. Był wysoki, wyglądał na silnego. Miał na sobie podarty granatowy płaszcz i mocarne buty. Kiedy się odezwał, widoczne stały się jego kły. Oprócz niezwykle ciemnych włosów i oczu posiadał jeszcze głos, który brzmiał tak, jakby jego właściciel miał wszystko w czterech literach.

Drugi osobnik wyglądał jak jego zupełne przeciwieństwo — blond włosy, niebieskie oczy i jasne ubrania. Na szyi miał coś świetlistego, prawdopodobnie jakiś wisiorek.

— W samą porę, chłopaki — odparł Anthony, odbierając sierp z dłoni wysokiego gościa z biczem. — Nie mam pojęcia, co się dzieje, a naprawdę…

— Wyjaśnisz wszystko naszej Katedrze — oznajmił blondyn, mimowolnie wchodząc mu w słowo. — Zjaw się na czas, kiedy zostaniesz wezwany.

Anthony skinął głową i założył kaptur. Chwilę później pobiegł w stronę drzew znajdujących się przy drodze i zniknął za nimi równie szybko, jak się pojawił.

Jasnowłosy przybysz uśmiechnął się, machając mu na pożegnanie, zaś ciemnowłosy posiadacz bicza spojrzał na Emila z góry i uniósł jedną brew, przyglądając się leżącemu obok niego nożowi. Podniósł go, po czym obrócił w dłoniach.

— Ciekawe — mruknął. — Bardzo ciekawe.

Emil podniósł się z ziemi i podszedł do niego, chcąc wyrwać mu nóż z dłoni.

— Co się tu, do ciężkiej nędzy, dzieje?! — warknął, zaciskając pięści.

Przybysze spojrzeli na siebie porozumiewawczo, po czym złapali Emila za ramiona. Jasnowłosy jegomość chwycił za miecz, który miał ukryty za pasem i przeciął powietrze, otwierając coś w rodzaju portalu. Po chwili wszyscy trzej wskoczyli do środka.

Zapanowała cisza. Po polu kicał już tylko zając.

Rozdział 1

A sprawiedliwym zadość uczynić

Emil wylądował na śnieżnobiałej posadzce, witając się z nią czołem. Uniósł głowę i potrząsnął nią lekko, masując swój nos. Myślał, że nie będzie czuł bólu, ale mylił się — stare przemyślenia chyba nie były stosowne w obecnej sytuacji.

Podniósł się i rozejrzał wokół.

Znajdował się w bardzo sterylnej, jasnej windzie. Po jego prawej stronie stał blondwłosy panicz. W jednej dłoni obracał swój wisiorek — jasnobłękitny krucyfiks, drugą cały czas trzymał na lśniącej, złotej rękojeści nieziemskiego miecza. Po przeciwnej stronie znajdował się brunet goliat, który właśnie wciskał jakiś określony szereg cyfr na złoconym czytniku. Winda subtelnie ruszyła w górę.

Emil zmrużył oczy w przypływie irytacji, ale chwilę później otworzył je szeroko, widząc przed sobą coś niezwykłego. Zbliżył się do szyby. Tutaj wszystko było, o ironio, żywsze i piękniejsze. Niezwykły błękit był zachwycająco łagodny i przyjemny, zaś biel chmur rajsko uspokajająca. Bo bokach windy chłopak widział soczyście zielone pnącza pełne najprzeróżniejszych kwiatów, jakich jeszcze nie znał. W dole zauważył jasne istoty siedzące na ławkach, trzymające w dłoniach napoje, niektóre rozmawiały ze sobą w miejscach przypominających kafejki. Na każdym piętrze roiło się od świetlistych sylwetek. W lśniącej wodzie małych sadzawek odbijały się promienie słońca, zaś tęczowe światło migotało wśród szmaragdu roślin.

Emil pokręcił głową, zamykając rozchylone od jakiegoś czasu usta. Co to za miejsce?

— Siódme piętro — oznajmił łagodny głos dochodzący z windy.

Brunet i jego jasnowłosy towarzysz wyszli z windy, ciągnąc Emila za sobą. Chłopak nie mógł stawiać oporu, bowiem uchwyt był niezwykle silny. Poza tym, chyba zapomniał, że potrafi mówić. Czuł się tak, jakby związano mu język.

Wszyscy trzej stanęli przed drzwiami wysokiego, szklanego budynku. Brunet wcisnął jeden z guzików na złotej tablicy. Po chwili Emil wzdrygnął się lekko, bowiem tuż przed nimi pojawił się hologram przestawiający jakiegoś mężczyznę. Przy długim płaszczu miał pęk kluczy. Poprawił okulary i chrząknął lekko, zamykając opasłą aktówkę, którą przed chwilą przeglądał. Emil zmrużył oczy, wpatrując się w neseser. Złotą nicią wyszyto godność posiadacza — Simon Petros.

— Słucham? — spytał po chwili, zerkając na przybyszów.

— Musimy zobaczyć się z Jego Magnificencją — odpowiedział brunet, wskazując głową na Emila. — Paragraf 005, Kodeks Postępowania Ziemskiego.

— Och — mruknął Petros, podejrzliwie mrużąc oczy. — Wejdźcie. Za moment kończę konferencję z Nowo Przybyłymi.

W głośniku rozległ się szum i drzwi budynku zostały uchylone, zaś wizerunek mężczyzny zniknął. brunet otworzył drzwi, każąc Emilowi iść najpierw. Chłopak nie protestował, posłusznie wykonując polecenie.

Podążając długim korytarzem, przyglądał się absolutnie wszystkiemu. Ściany tego budynku były jak świeżo malowane, połyskujące złocistym blaskiem na tle śnieżnej bieli. Kiedy on i dwójka pozostałych chłopaków znaleźli się przed szklanymi drzwiami jakiejś auli, usłyszeli donośny męski głos.

— To tyle, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. Jakieś pytania? Nie widzę. W takim razie — koniec zebrania.

Z wewnątrz dobiegł szum. Po chwili wrota sali zostały otwarte, a z pomieszczenia wypadł tłum rozgadanych osobników. Gdyby Emil nie został pociągnięty do tyłu, ta gwarna tłuszcza by go stratowała. Jedni pędzili w stronę windy, inni w stronę schodów, a pozostali szli powolnym krokiem w stronę wyjścia.

Kiedy kurz opadł, z sali wyszedł jegomość, który wcześniej ukazał się chłopcom w postaci hologramu.

Mężczyzna obrócił się, widząc chłopaków czekających na niego przy krzaczku w ozdobnej donicy. Przeczesał krótko przystrzyżone włosy.

— Profesorze — zaczął blondyn, kłaniając się lekko.

— Nicholas! Powiedziano mi, że jak zawsze zdałeś egzamin poziomujący wybitnie — powiedział Petros, zerkając na blondyna. — A ty, Jeremy… cudem — dodał, spoglądając na kruczowłosego zza okularów. Ten wzruszył ramionami, okazując tym samym, że nie interesuje go ta wiadomość.

— Może przejdziemy do meritum — westchnął w końcu i pchnął Emila. Chłopak zatrzymał się przed mężczyzną, nie chcąc spoglądać mu w oczy. Profesor poprawił okrągłe okulary i pogładził bródkę.

— Anthony miał się tym zająć, prawdopodobnie jest w posiadaniu akt sprawy — oświadczył Nicholas poważnym tonem. — Przybyliśmy, gdy tylko nas wezwano. Niestety, nie zdążyliśmy odebrać najnowszych dokumentów.

— Rozumiem. Co było powodem niesnaski? — spytał Petros, pocierając czoło.

— To! — mruknął zniecierpliwiony Jeremy, pokazując palcem na Emila. — Gdyby nie jego waleczne nastawienie, nie byłoby sprawy.

— Dlatego Anthony wezwał nas — wtrącił Nicholas z uśmiechem, zanim brunet zdążył powiedzieć coś więcej. — Podejrzewam, że waleczne nastawienie naszego przyjaciela ma związek z Wyborem.

— Daj spokój, przecież takie przypadki zdarzają się raz na kilkanaście ziemskich lat — warknął Jeremy, zakładając ręce na piersi.

— A może to on jest właśnie tym przypadkiem? — odparł Nicholas, podpierając głowę dłonią. — Jak pan myśli, Profesorze?

— Najpierw czeka go postępowanie dyscyplinarne. Zaraz zajrzę do odpowiednich akt, muszę tylko skontaktować się z Zastępcą do spraw Sądów Katedry — zakończył mężczyzna.

Twarz Emila przybrała zaniepokojony wyraz. Postępowanie… dyscyplinarne? Sąd Katedry?

Wpatrywał się w rozmawiających ze sobą osobników, zastanawiając się, czy jest szansa, by wyrwać się z tego miejsca. Postanowił spróbować.

— Nawet o tym myśl, knypku — usłyszał za plecami, po chwili poczuł, jak wokół jego pasa oplata się jakiś sznur. Jeremy pociągnął go w swoją stronę. Emil wisiał teraz nad nim, głową w dół, próbując się oswobodzić. Wyglądało na to, że ten dziwny bicz wykonuje każde polecenie kruczowłosego, a ten za żadne skarby nie chciał zrezygnować z rozrywki.

— Jeremy, na miłość boską, przestań dręczyć tego biedaka — westchnął Petros, poprawiając swój neseser pod pachą. — Chodźcie za mną, Zastępca czeka na nas w Archiwum.

Skinął ręką na Jeremy’ego, który tylko przewrócił oczami. Po chwili Emil znowu gruchnął na ziemię. Podniósł się i poprawił bluzę. Zauważył przed sobą wyciągniętą rękę Nicholasa, który pomógł mu wstać i tym razem nie odstępował na krok.

Kolejny długi korytarz pokryty przeróżnymi obrazami zaprowadził ich przed ogromne, mahoniowe drzwi zdobione jakimiś symbolami. Petros pchnął je lekko, zaś oczom Emila ukazały się olbrzymie regały. Wśród wielu półek krzątał się szczupły mężczyzna o długich, kręconych włosach, niosący w ręku pakiet teczek wypełnionych jakimiś papierami. Kiedy zauważył Petrosa, pomachał mu dłonią.

— Witaj, John — przywitał się mężczyzna. — Potrzebuję informacji na temat zdarzeń sprzed kilku ziemskich godzin.

— Właśnie je sporządzałem. Anthony przysłał mi wiadomość, że coś poszło nie tak, czy to prawda? — spytał Zastępca, zerkając na pozostałych przybyszów. — Momencik.

Zniknął za ladą podłużnego biurka, poszukując czegoś wśród stosów papierów. Kiedy znalazł to, czego szukał, pokazał teczkę Petrosowi.

— Zobaczmy… Irlandia… O, mam! — zawołał Zastępca, przerzucając kartki. Już chciał coś powiedzieć, kiedy jego oczom ukazało się zaktualizowane małe zdjęcie dołączone do akt.

— Wielkie Nieba — jęknął, wpatrując się w zdjęcie w kartotece. Chwilę później uniósł wzrok, zerkając to na Emila, to znowu na akta.

— Co takiego? — spytał Petros, wyraźnie zaniepokojony zachowaniem Zastępcy. Kiedy John pokazał mu akta, Petros wzdrygnął się lekko.

— Co? — spytał, chwytając za akta. — Niemożliwe!

— A jednak! — zawołał Zastępca.

— Faktycznie — mruknął Petros.

— Ale o co chodzi, do diabła? — jęknął Jeremy, błagalnie unosząc dłonie, jakby chciał wesprzeć Emila w jego zakłopotaniu.

— Nicholas, natychmiast zaprowadźcie młodego na trzecie piętro, pokój 77 — wyjaśnił Profesor, zamykając akta. — Ja muszę coś ustalić z Przełożonym i sprowadzić kogo trzeba.

Blondyn ruszył przed siebie, kierując się w stronę windy. Jeremy pokręcił głową i złapał za kaptur Emila, ciągnąc go za sobą.

Chłopak miał już serdecznie dosyć tych tajemnic. Sposób, w jaki go traktowano, nie należał do najlepszych.

Nicholas wcisnął na wyświetlaczu odpowiedni numer piętra, po czym winda w niemal błyskawicznym tempie przeniosła chłopców w wybrane przez nich miejsce.

— Teraz dowiemy się, jaka kara go spotka. To moja ulubiona część programu — mruknął Jeremy, mijając kolejne schodki w poszukiwaniu odpowiednich drzwi.

— Daj mu spokój, Jeremy — skarcił go Nicholas. — Czeka go teraz poważna rozmowa, nie stresuj go dodatkowo. Wybacz nam, proszę — dodał, zwracając się w stronę Emila — że nie przedstawiliśmy ci się wcześniej. To kwestia zasad, które nas obowiązują. Postaramy się naprawić ten błąd. Prawda, Jeremy?

— Mów za siebie.

— Jego Magnificencja jest sprawiedliwy — wtrącił Nicholas, uśmiechając się lekko.

— Nie zapominaj, że to ja jestem tutaj Oskarżycielem — uciął brunet.

Emil spojrzał na nich sceptycznie. Miał nadzieję, że jeśli to wszystko wreszcie się skończy, nie będzie musiał oglądać tych twarzy nigdy więcej.

Wkrótce stanęli przed drzwiami z tabliczką oznajmiającą im, że znajdują się pod pokojem numer 77. Na drzwiach wisiała tabliczka z napisem „Katedra — Sądy”.

Nicholas zapukał trzy razy, po czym lekko uchylił drzwi.

— Można? — spytał, starając się być jak najbardziej uprzejmym.

— Proszę — rozległ się łagodny kobiecy głos.

Chłopcy weszli do środka. Jeremy zamknął za nimi drzwi.

W pomieszczeniu leciała kojąca muzyka. Oczom Emila ukazała się piękna kobieta siedząca przy biurku. Przeglądała jakieś papiery, co jakiś czas stawiając pieczątki i zostawiając parafki. Jej twarz okalały lśniące, ciemne włosy sięgające do ramion, zaś wspaniała, błękitna suknia podkreślała jej delikatność. Według biurkowej tabliczki, miała na imię Marylin. Chłopak został szturchnięty przez Jeremy’ego, więc ukłonił się lekko. Kobieta skinęła głową, wskazując im miejsca znajdujące się przy wejściu do następnej sali.

— Spokojnie. Niedługo będzie po wszystkim — oznajmiła, zwracając się w stronę Emila. To dziwne, ale jej cudowny uśmiech momentalnie go uspokoił.

W tej samej chwili kolejne drzwi uchyliły się. Stanął w nich Petros.

— Rozpoczynamy posiedzenie Katedry.

Emil został poprowadzony do ogromnej sali, podobnej do tych, w których odbywały się ziemskie rozprawy sądowe. Poczuł, że w gardle staje mu gula. Wiedział już, z kim ma do czynienia.

Jego oczom ukazała się trójka mężczyzn siedzących przy podłużnym pulpicie mosiężnej sekretery. Jeden z nich miał na imię Richard, niewielką brodę i proste włosy okalające twarz o poważnym wyrazie. Towarzyszyli mu nieco młodszy mężczyzna o lekko kręconych włosach sięgających do ramion — Jay — oraz osobnik o imieniu Gary, którego włosy były niemal zupełnie białe, jednak nie oznaczało to starości.

Emil został ustawiony przed barierkami znajdującymi się naprzeciwko zgromadzonych. Rozejrzał się po sali. Petros stanął przed starszym mężczyzną z brodą, podając mu jakąś teczkę. Jeremy usiadł po lewej stronie sali, zakładając ręce na piersi. Nicholas zajął przeciwległe stanowisko, podpierając głowę złożonymi dłońmi. Emil dostrzegł w pomieszczeniu jeszcze kilka osób — poznanego wcześniej Anthony’ego oraz dwie istoty, których twarzy nie mógł ujrzeć. Mężczyzna o ciemnych włosach strzepywał drewniane wiórki, które osadziły się na jego ubraniach. Towarzysząca mu kobieta o kasztanowych włosach spiętych w kok, nerwowo okręcała w dłoni jakiś pędzel. Obserwowali całe zajście zza ogromnej szyby, jednak w żaden sposób nie mogli skontaktować się ze zgromadzonymi na sali uczestnikami procesu.

— Och, na litość… — mruknął Sędzia, zwracając się do Jeremy’ego. — Czemu Sam znowu nie dostarczył mi dokumentów sprzed sześciu nocy? Ja naprawdę nie chcę mu o wszystkim przypominać. Oskarżyciel obecny?

— Owszem — odparł brunet ze spokojem. — W aktach jest upoważnienie Waszej Magnificencji.

Sędzia westchnął ostentacyjnie.

— Dobrze — kontynuował, sięgając po akta chłopaka, które wcześniej przygotowano. — W takim razie…

Chrząknął lekko.

— Niech sprawiedliwości stanie się zadość — orzekł w końcu Sędzia, gładząc się po brodzie. — Otwieram proces postępowania dyscyplinarnego.

Wszyscy wstali, kłaniając się lekko, po czym z powrotem zajęli swoje miejsca. Emil spojrzał na nich z przerażeniem w oczach, zaś Sędzia otworzył akta sprawy i kazał chłopcu podejść do barierek przy mównicy.

— „Emil. Uczestnik ziemskiego programu Życie, trwającego przez dwadzieścia lat. Cnoty: waleczność, wysokie poczucie sprawiedliwości. Wezwany: kilka ziemskich godzin temu. Przyczyna wezwania: śmierć w wyniku wypadku.”

Kiedy mężczyzna skończył recytować wszystkie najważniejsze informacje, które były ogólnodostępne dla członków Katedry oraz pozostałych osobników znajdujących się w sali, spojrzał na chłopaka.

— Zgadza się?

Emil skinął głową. Sędzia wskazał mu miejsce na ławce, po czym kazał Petrosowi wezwać do siebie Anthony’ego.

— Anthony — mruknął mężczyzna, kiedy chłopak zajął miejsce przeznaczone prawdopodobnie dla świadków. — Opowiedz nam o przebiegu zdarzeń.

Anthony skinął głową i dokładnie wyjaśnił zgromadzonym, do czego doszło podczas spotkania jego i Emila. Nie pominął żadnego szczegółu. Kiedy skończył, kazano mu zająć miejsce na widowni.

— Wysłuchamy teraz głosu Jeremy’ego, Oskarżyciela — oznajmił Petros, odwracając się w stronę kruczowłosego. Chłopak wstał i powoli wystąpił na środek sali.

— Zadaniem Strażnika Dusz jest przeprowadzenie Wezwanego na drugą stronę — zaczął, splatając dłonie z tyłu pleców w geście powagi. — Zazwyczaj istota duchowa nie stawia oporu, będąc posłuszną swojemu przewodnikowi. Nadszedł jednak dzień, w którym Anthony musiał zmierzyć się z kimś wyjątkowo niepokornym. — Tutaj Jeremy zrobił pauzę, groźnie zerkając na Emila. — Ten oporny osobnik postanowił złamać fundamentalne prawo Przejścia, wymykając się Strażnikowi. Nie powstrzymał go też zakaz używania ziemskiej broni, kiedy rzucił się na wykonującego swój obowiązek przewodnika. Naraził na niebezpieczeństwo ziemskich ratowników, ukrywając się w ich pojeździe podczas ucieczki.

— Sprzeciw! — wtrącił Nicholas, przerywając monolog Jeremy’ego. — Anthony zaznaczył, że ten wypadek był następstwem jego nieprzemyślanego posunięcia z powodu pośpiechu. W rzeczywistości Emil pomógł wtedy duszom niewezwanym, ratując ich przed zderzeniem z drzewem.

Sędzia zerknął na Anthony’ego, który skinął głową, zgadzając się z przedmówcą.

— Przyjmuję sprzeciw.

Jeremy odwrócił się w stronę mężczyzny i prychnął pod nosem.

— Nie doszłoby do tego, gdyby oskarżony nie próbował uciec, Wasza Magnificencjo — zauważył. — Bunt nie raz doprowadził już do rozłamu. Musimy strzec pewnych zasad, inaczej równowaga zostanie zachwiana.

— Gdyby tylko ktoś się do nich zastosował — mruknął Sędzia. — Przyjmuję oskarżenie.

— Z całym szacunkiem, ale chciałbym zwrócić uwagę na pewne istotne aspekty sprawy — odezwał się nagle mężczyzna o imieniu Jay. — Niematerialna istota była w stanie chwycić za materialną rzecz, po czym skierować auto na właściwy tor. Niespotykana siła woli ocaliła ziemskich ratowników przed błędem taktycznym Strażnika i nieplanowaną śmiercią Niewezwanych. Następnie Emil zabrał ziemską broń i, będąc w stanie nią manipulować, bronił się przed ciosami. Pragnę podkreślić, że z punktu widzenia Księgi Życia Pozaziemskiego jest to absolutnie wykluczone.

— Popieram wniosek — wtrącił ostatni członek Katedry, Gary. — Jak zatem wyjaśnić tak niespotykaną okoliczność?

Sędzia pokiwał głową, zgadzając się z przedmówcami.

— Czy oskarżony ma coś na swoją obronę? — spytał, kierując wzrok w stronę Emila. Chłopak obruszył się nagle. Pewnie skinął głową.

— Zatem udzielam ci prawa głosu — powiedział Sędzia, unosząc prawą dłoń. W tej chwili Emil poczuł się tak, jakby rozplątano mu język. Wstał i podszedł do mównicy.

— Wasza Magnificencjo, ja… — zaczął, przyzwyczajając się do swojego głosu. — Nie miałem pojęcia, o co chodzi, dlatego uciekałem. Kiedy jeszcze byłem na Ziemi, spoglądałem na tych, którzy odchodzili przedwcześnie ze względu na bezmyślne, głupie wybory. Mówiłem wtedy, że gdyby istniał sposób, sam wyciągnąłbym z nich życie i oddał je komuś, komu go brakuje.

Spojrzał na zgromadzonych, czując na sobie ich wzrok. Wiedział, że to jego jedyna szansa na obronę i musiał ją wykorzystać.

— Widziałem tych ludzi — kontynuował po chwili. — Widziałem to, co ich otaczało. Te kontury… Nie wiem tego na pewno, ale… Moim zdaniem te kontury oznaczają ludzkie dusze, a ich koloryt jest ważny do określenia czasu życia. Nie mogłem pozwolić na to, by skończyło się ono przedwcześnie.

— Sprzeciw — burknął Jeremy. — Przeciwstawianie się z góry określonemu planowi jest niedopuszczalne. Poza tym, jeśli sami dokonali wyboru, jaki został przed nimi objawiony, złamano zasadę ich wolnej woli.

— Ale to nie była ich wola! — jęknął Emil, wyprzedzając tym samym Nicholasa, który również chciał zaprotestować. — Nie wierzę, że sami wybierali śmierć. Człowiek myślący nie popełnia takiego błędu. Atakują go różne przypadłości, tym przecież zajmują się złe duchy! Odbieraniem nadziei…

Emil zacisnął zęby i zamilknął. Sędzia rozejrzał się po sali.

— Oddalam sprzeciw — oznajmił, zwracając się w stronę Jeremy’ego. — Proszę mówić dalej, Emilu.

— Nigdy nie wiedziałem, dlaczego taki jestem, ani czemu moje życie potoczyło się w taki sposób. Może popełniłem wiele błędów, ale starałem się je naprawiać i chronić innych przed wpadnięciem w takie samo bagno — powiedział chłopak, cały czas wpatrując się w podłogę. — Naprawdę chciałem ich chronić!

— A jakie są na to dowody? — wtrącił Jeremy, buńczucznie trzymając ręce na biodrach.

— Niezbite, Wasza Magnificencjo — oznajmił nagle Nicholas, przerywając mu. — Wszystko zostało zgromadzone w kartotece oskarżonego. Mogę przytoczyć kilka sytuacji.

— Zezwalam — orzekł Sędzia, zapraszając chłopaka na środek sali. Blondyn wstał, po czym podszedł do Jeremy’ego i stanął obok niego, obracając się w stronę Sądu.

— Podczas potopu w rodzinnym mieście Emil ocalił chłopca, którego śmierć nie została zaplanowana przez Urząd Wezwań — zaczął blondyn. — Chłopiec został zmanipulowany przez zły byt, którego celem było utopienie go w pobliskiej rzece. Identyczna sytuacja dotyczy dziewczyny, która za namową bestialskiego ducha została zmuszona do rzucenia się pod koła pociągu. Emil zareagował i tym razem.

Nicholas wspomniał jeszcze o kilku przypadkach manipulacji złych bytów i nieplanowej śmierci, kończąc swój wywód wspomnieniem o wydarzeniach poprzedzających rozprawę.

— Zanim mój oponent zaprotestuje, chciałbym podkreślić, że Emil działał zgodnie z zasadami wolnej woli, uprzednio rozpoznając aurę duszy. Pomimo tego, iż oskarżony przejawiał dość niepokojące skłonności, były one związane z wpływem sił, na które nie mógł odpowiednio zareagować, będąc jeszcze dzieckiem.

Sędzia skinął głową na Petrosa, zaś ten wyszedł na chwilę z sali.

— Emil nie był winnym tego, co wydarzyło się w przeszłości. To wynik pewnego łańcucha, który ciągnięto przez lata — kontynuował Nicholas. — Pozwólmy jednak wypowiedzieć się uczestnikom tamtych wydarzeń.

Drzwi sali uchyliły się, a do środka weszły osoby, które Emil widział jakiś czas temu tylko przez szybę. Chłopak zmrużył oczy, próbując im się przyjrzeć, ale coś wyraźnie mu w tym przeszkadzało. Usiedli w ławce tuż za Nicholasem. Kiedy każde z nich zostało wezwane przez Sędziego, Emil walczył ze swoją pamięcią. Dlaczego nie mógł sobie przypomnieć, kim byli? Dlaczego nie było mu dane zobaczyć ich twarzy albo usłyszeć ich głosów?

Petros zerknął na chłopaka kątem oka. Zdaje się, że wiedział, o co w tym wszystkim chodzi, jednak nie miał zamiaru niczego wyjaśniać.

Kiedy przybyli skończyli zeznawać, Sędzia poprosił, by wrócili do pokoju spotkań. Emil spoglądał na nich jeszcze przez moment, dopóki nie zniknęli mu z oczu.

— Wysłuchaliśmy zatem wszystkich stron — oznajmił Sędzia, gładząc się po brodzie. — Wyrok zostanie ogłoszony za moment.

Na sali zapanowała cisza. Emil siedział na ławce, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Widział, jak mężczyźni wypisują coś na kartach ksiąg białym piórem. Obserwował Nicholasa i Jeremy’ego siedzących naprzeciwko siebie, milczących.

Sędzia przerwał ciszę, chrząkając lekko. Wszyscy zgromadzeni musieli wstać.

— Po rozpatrzeniu wszystkich sprzeciwów oraz stanowiska obrony stwierdzam, co następuje: Emil zostaje oczyszczony z zarzutów. Wziąłem pod uwagę okoliczności łagodzące, jak i niezwykłe wydarzenia towarzyszące spotkaniu ze Strażnikiem oraz pozostałymi członkami Zaświatów, a także zeznania świadków.

Sędzia uniósł głowę, by objąć wzrokiem zgromadzonych, po czym zwrócił się bezpośrednio do Emila.

— Pragnę oznajmić ci, że mianuję cię Strażnikiem Dusz. Zajmiesz się tym, czym zajmowałeś się dotychczas — będziesz przewodził zaginionym duszom, sprawdzając, czy przy wyborze pomiędzy dwoma biegunami nie jest łamana fundamentalna Reguła Wolnej Woli. Od tej pory twoją bronią jest ziemski nóż, który staje się kompanem w walce jako Kosa Strażnika. Zostajesz przydzielony do agendy Jeremy’ego i Nicholasa, a zgodnie z zasadą Trójpodziału, oficjalnie stajesz się liderem tej grupy — zakończył Sędzia. — Dziękuję wszystkim i zamykam sprawę. Do zobaczenia, panowie.

— Moment! — jęknął Jeremy, zanim ktokolwiek zdążył ruszyć się z miejsca. — Z całym szacunkiem, Wasza Magnificencjo, ale… On? Liderem?

— Czy ty dyskutujesz z prawomocnym i sprawiedliwym wyrokiem Najwyższego Sędziego? — spytał mężczyzna, ostentacyjnie głaszcząc brodę. — Nie chciałbyś chyba wrócić do swojej dawnej szkoły? Pamiętaj, że Sam wciąż czeka na ostateczną decyzję.

— Poza tym, układ sił jest oczywisty — dodał z powagą Jay, rozciągając przed nim rulon, na którym był przedstawiony Trójpodział.

Pojawiły się tam trzy główne znaki — nóż-kosa na samej górze, bicz boży po lewej oraz miecz obosieczny po prawej. Przy każdym z tych symboli wypisane zostały imiona Wybrańców i obejmowane przez nich stanowiska — Strażnik Dusz, Królewski Oskarżyciel oraz Niebiański Obrońca.

Mężczyzna zwinął rulon i włożył go do specjalnego pudełka.

— Natychmiast wyślę dane do Biblioteki Głównej, tam zajmą się katalogowaniem najnowszych informacji — oznajmił Gary, biorąc pakunek do ręki.

Emil obserwował, jak wszyscy opuszczają salę, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się na niej wydarzyło. Tę chwilę niepewności przerwał Petros, podchodząc do niego z uśmiechem na twarzy.

— Ktoś na ciebie czeka — oznajmił tajemniczo. — Chodź za mną. Zasłużyłeś na to.

Chłopak w końcu odważył się spojrzeć mu w oczy. Skinął głową i ruszył za mężczyzną.

Znaleźli się przed drzwiami pokoju, do którego wcześniej weszły byty zeznające w jego sprawie. Emil stanął w drzwiach, widząc ich stojących przy oknie. Słońce właśnie skrywało się za budynkiem.

— Witam na Dachu Świata — powiedział Petros, kładąc dłoń na głowie chłopaka. — Gdzie sprawiedliwym staje się zadość.

W tej samej chwili przez umysł Emila przelała się fala pojedynczych wspomnień. Gdyby jeszcze żył, oszalałby od nadmiaru informacji. A teraz… Wybrane fragmenty jego życia biegły klatka po klatce, godzina po godzinie, dzień po dniu i rok po roku, aż do dzisiaj. Do momentu, gdy wreszcie przypomniał sobie, że spogląda na własnych rodziców.

Angela i Andreas nareszcie stali się widoczni, a ich twarze — uśmiechnięte.

Emil zaniemówił. Zacisnął usta i ruszył naprzód, rzucając się na nich. Rodzice uklękli na podłodze, przytulając go do siebie.

— Tak bardzo… za wami tęskniłem! — wydukał, nie powstrzymując ludzkiej reakcji płaczu. Andreas objął go mocno i pocałował w czoło. Angela otarła łzy, które pojawiły się na jej policzkach.

Petros uśmiechnął się pod nosem i wyszedł z pokoju, zostawiając ich samych.

Kiedy opuszczał salę sądu, natknął się jeszcze na pana Jaya, który właśnie zmierzał do windy. Przyspieszył kroku, by również z niej skorzystać.

— Wiedzieliście o tym, co on potrafi, prawda? — spytał, zanim drzwi powoli się zamknęły. — Że ma ogromną wolę życia i ocali ludzi. To Wy go wybraliście.

— Oczywiście, że tak — odparł Jay, uśmiechając się lekko.

— To po co cały ten proces?

Pan Jay spojrzał na mężczyznę z ukosa, po czym skinął głową w stronę sali, w której rodzice i syn śmiali się w najlepsze.

— Wiesz… Myślę, że Ojciec po prostu lubi widzieć radość na twarzach tych skomplikowanych ziemskich istot.

Rozdział 2

Weselcie się w Wieczności

Emil mógł się nacieszyć obecnością rodziców. Dopiero po tylu latach mogli być razem, co więcej — teraz będzie mógł się z nimi widzieć, o ironio, częściej niż za życia… Niezbadane są wyroki Jego Magnificencji.

Petros zgodził się, by rodzice oprowadzili chłopaka. Andreas zaprowadził go do pracowni stolarskiej, w której kierownikiem był sympatyczny mężczyzna o imieniu Joseph, co ciekawe — ziemski wybranek serca Marylin. Emil przyglądał się wykonującym swoje zadania cieślom, jednocześnie słuchając tego, co ma do opowiedzenia ojciec.

— Kto by pomyślał, że powierzą tak odpowiedzialne zadanie mojemu synowi — mówił Andreas, z entuzjazmem opowiadając o wszystkim Josephowi.

Emil dowiedział się, że jego ojciec jest bardzo szanowanym rajskim stolarzem, znanym z dokładności oraz cierpliwości. To on najczęściej współpracował z kierownikiem pracowni. Wykonywali jedne z najwspanialszych mebli, jakie można było znaleźć po tej stronie światów. To bardzo wymagające zadanie, ponieważ niektóre istoty z wyższych — nie tylko niebiańskich — sfer były dość wybredne, jednakże równie wdzięczne za perfekcyjnie wykonane zlecenie.

— Ja również bardzo się cieszę — podsumował Joseph. Zdjął ochronne gogle i odłożył je na stolik, po czym przeszedł przez wykonywaną ławkę i stanął obok Emila.

— Bycie Strażnikiem Dusz to nieprawdopodobnie odpowiedzialna praca. Pamiętaj, że prowadzisz istnienia na Drugą Stronę — oznajmił, kładąc chłopakowi rękę na ramieniu. — Podarowano ci nóż, prawda? Będziesz mógł go zanieść do Eligiusza, naszego najlepszego kowala. Musisz się jednak pośpieszyć, jeśli chcesz zdążyć z tym na zajęcia z Obrony.

— Dziękujemy ci, Joseph — wtrąciła z uśmiechem Angela. — Jeśli pozwolisz, chciałabym pokazać synowi jeszcze jedno miejsce.

Mężczyzna skinął głową. Uśmiechnął się i pożegnał ich, wracając do pracy.

W pracowni malarskiej Angela zademonstrowała Emilowi, czym się zajmuje. Chłopak przyglądał się płótnom o różnych wymiarach i grubości.

— To nie są zwykłe pędzle — wyjaśniła Angela, biorąc w dłoń jeden z przyborów. — Spójrz.

Usiadła przy stojaku, po czym nabrała nieco farby i poprowadziła pędzel po płótnie. Emil przyglądał się, jak matka powoli tworzy niezwykłe malowidło przedstawiające delikatnego, niezwykle kolorowego motyla. Chłopak prychnął z uśmiechem, po czym otworzył oczy ze zdumieniem, kiedy owad dosłownie wyleciał z płótna, siadając mu na nosie.

— Nie musisz się martwić, nie wszystko, co namaluję, staje się realne. W tej chwili dodałam do farby odrobinę środka materializującego, który pozwala wyciągnąć z obrazu to, co zostało na niego naniesione — oznajmiła Angela. — Naszą przełożoną jest Caterina, która ocenia prace. Jeśli Generalna Komisja ds. Krajobrazu wyrazi zgodę, trafiają one na ziemię. Sami nie możemy ich tam umieścić. I całe szczęście, bo nie zawsze są idealne — zaśmiała się.

Chłopak obserwował motyla, gdy ten wzniósł się wysoko, siadając na jednej z lian wiszących u góry sali. Potem skierował wzrok na matkę, która przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Wyglądała tak, jakby nikt jej nigdy nie skrzywdził. Była piękna, zapamiętał ją właśnie w ten sposób.

— Tęskniłam za tobą — powiedziała Angela, z czułością przeczesując jego włosy. — Ale… Nadal zastanawiam się, dlaczego zostałeś wezwany tak wcześnie.

— Wezwany? — obruszył się chłopak.

— Oczywiście, że tak, skarbie — odparła kobieta. — Jak każdy z nas.

Emil przewrócił oczami. Miał już dosyć czyichś planów wobec swojego życia.

— Musisz się jeszcze wiele nauczyć. Bez obaw. Tutaj już zawsze będziemy się widywać — powiedziała Angela, sięgając po pędzel. Chwyciła za jego dłoń i naniosła na jego nadgarstek trochę farby, po czym zsunęła rękaw jego bluzy, ukrywając podarunek.

— Weź to ze sobą. Będziesz o nas pamiętał, bez względu na to, co się stanie — szepnęła kobieta. — Leć już, ktoś na ciebie czeka.

Angela pocałowała go w czoło na pożegnanie i wróciła do pracy. Emil stał jeszcze przez chwilę w bezruchu, przyglądając się temu, co naniesiono na jego lewy nadgarstek. Kiedy się zmaterializowało, stało się czarno-zieloną bransoletą z wyrytym w metalowym owalu obrazkiem koniczyny. Było ich dużo tam, gdzie mieszkał z rodzicami za życia.

Wyszedł z sali, natykając się na Anthony’ego.

— Hej. Powinienem przeprosić cię za tamto nieporozumienie — powiedział chłopak, drapiąc się w tył głowy. — Trochę mnie poniosło. Swoją drogą, całkiem nieźle ci szło, jak na żółtodzioba. Chodź ze mną, mam zaprowadzić się do kuźni Eligiusza.

Emil poszedł za nim w stronę klatki schodowej.

— Windą nie będzie szybciej? — zagaił, kiedy Anthony otworzył drzwi przejściowe.

— Owszem. Ale uwierz mi, jako Strażnik Dusz powinieneś utrzymać kondycję. Może i jesteśmy nieśmiertelni, jednak trochę ruchu nigdy nie zaszkodzi. Podziękujesz mi, kiedy zaczniesz treningi.

Emil zdziwił się. Treningi? Słyszał, że człowiek uczy się przez całe życie, ale nie miał pojęcia, że dotyczy to też życia po śmierci!

— No chyba nie myślałeś, że przez całą wieczność będziesz odcinał kupony? — mruknął Anthony. — Każdy z nas ma określone zadanie, zależne od Wyboru — albo ziemskiego, albo Drugiej Strony, czyli Zaświatów.

— Więc… Jak długo tutaj jesteś? — spytał Emil, kiedy chłopak zeskakiwał ze schodków.

— To mój drugi rok w Akademii Spiritum, która jest przeznaczona dla nas, Strażników. Są jeszcze dwie — Uniwersytet Coelum, gdzie uczą się Obrońcy; oraz Tenebris College, który jest szkołą dla Oskarżycieli. Każda z tych placówek ma określony program nauczania, ale spotykamy się z niektórymi uczniami na wielu zajęciach.

— Co zatem miał oznaczać ten sąd? — spytał Emil, doganiając Anthony’ego.

— Och, to bardzo niestandardowa procedura, dowiedziałbyś się o niej więcej od Nicholasa, Obrońcy mają wykłady z Sądownictwa Nieziemskiego. Sąd ma sprawdzić, na czym zależy danej istocie. Ty się obroniłeś. Chociaż… Gdyby nie Nicholas i przychylność Jego Magnificencji, kto wie, jak by się to skończyło. Jeremy jest dobry w swoim fachu.

— Ten gość jest zły! — mruknął Emil z oburzeniem. — Uwziął się na mnie!

— Spokojnie, młody — zaśmiał się Anthony. — Jeszcze się do tego przyzwyczaisz. Dobrze, że pierwszoroczni mają zajęcia z poskramiania ludzkich emocji, bo bardzo ci się to przyda. A co do Jeremy’ego, to jego praca.

— Moment — przerwał mu chłopak, kiedy obaj znaleźli się w wąskim przejściu między korytarzami. — Czyli on… Jest Demonem? I tak po prostu porusza się po Niebie? Nie powinien przypadkiem siedzieć… no nie wiem… gdzieś na dole i straszyć inne dusze jakimś piecem albo smażyć się w kotle?

— Ech, naprawdę musisz się jeszcze sporo nauczyć — westchnął Anthony, prowadząc go. — Jeremy jest Królewskim Oskarżycielem, wybranym do sprawowania kontroli nad sądem. Reprezentuje jednak dyrektora Tenebris College, Sama Siegla. Poznasz go jeszcze. Natomiast Nicholas jest Niebiańskim Obrońcą, czyli kompletnym przeciwieństwem Oskarżyciela, reprezentującym interesy Jego Magnificencji. Ta dwójka jest dość specyficzna, o czym zdążyłeś się już przekonać.

— Owszem, po spotkaniu z nimi boli mnie dusza — warknął Emil, przypominając sobie o tym, co zaszło jakiś czas temu.

— Poza tym, podział na „górę” i „dół” jest podziałem ziemskim i nijak ma się do prawdy — kontynuował Anthony. — Funkcjonujemy, że tak się wyrażę, w jednym uniwersum. O, jesteśmy na miejscu.

Emil stanął przed drzwiami, zza których biło jakieś ciepło. Kiedy Anthony je uchylił, chłopak poczuł na swojej twarzy powiew gorącego powietrza. Chwilę później ujrzał niezliczoną ilość ostrych przedmiotów wiszących na specjalnych uchwytach. We wszystkich odbijał się blask płomieni bijący z ogromnego pieca.

Wysoki mężczyzna odłożył kleszcze i odsunął się od kowadła. Wziął do ręki obrabiany przed chwilą sztylet i umieścił go w chłodnej wodzie. Para uniosła się, rozchodząc wokół stanowiska pracy.

— Profesorze Eligiuszu, można? — spytał uprzejmie Anthony, podchodząc bliżej. Mężczyzna wstał, poprawił opaskę na swoich kręconych włosach i uśmiechnął się powoli.

— Och, Anthony. Czy z twoim sierpem wszystko w porządku?

— Jeszcze nigdy nie pracowało mi się z nim tak dobrze. Tym razem jednak przyszedłem w innej sprawie — odparł chłopak, wskazując głową na Emila.

Eligiusz podrapał się po głowie, po czym skinął na chłopaka dłonią.

— Nowicjusz, co? Gratulacje. Pokaż mi, co masz.

Emil podał mu nóż, który był pamiątką po ojcu. Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie. Sztylet był wyjątkowo poręczny i wykonany z niezwykłą precyzją. Eligiusz pokiwał głową z zadowoleniem, po czym wstał i podszedł do biurka, wyciągając z szuflady specjalny papier.

— Dosłownie przed chwilą dostałem opis zamówienia — mruknął, sięgając po coś do pisania. — Muszę wykonać wstępny szkic. W międzyczasie poczytaj sobie co nieco.

Emil wziął do ręki wskazany mu dziennik, przyglądając się rozpiskom. Według zasad, o których już usłyszał, istota niematerialna nie jest w stanie uchwycić ziemskiej broni, ponadto — nie może jej ze sobą zabrać na Drugą Stronę. Zwyczajowo rynsztunek jest Wybranemu przydzielany tuż po rozmowie z Katedrą. Wyjątkiem jest jednak sytuacja, w której broń była związana z posiadaczem już za życia, na przykład jako pamiątka. Wtedy przejmuje ziemskie emocje i staje się zależna od człowieka nawet po śmierci, wykonując każde jego polecenie.

Każdy musiał przejść przez ponowne szkolenie związane z użytkowaniem broni. Zostaje ona bowiem udoskonalona i przeznaczona do rzeczy, które na ziemi niekoniecznie miałyby miejsce. Eligiusz zajmował się poprawkami osobiście lub z pomocą swoich czeladników. Najpierw wykonywał wstępny szkic rynsztunku, który dopasowywał do preferencji użytkownika lub postępował według wskazówek podanych mu przez przełożonych. Następnie przeprowadzał rozmowę z daną istotą. Dopiero po zaakceptowaniu wyglądu przystępował do pracy — udoskonalał broń lub stwarzał ją. Wybrany otrzymywał licencję, czyli pozwolenie na użytkowanie broni, po zaliczeniu zajęć z Obrony, chyba że uprzednio swą zgodę wyraziła Katedra.

Emil zamknął dziennik i odłożył go na miejsce. Zerknął w stronę Anthony’ego, który zajmował się właśnie czyszczeniem swojego sierpa.

— Jak to jest być Strażnikiem? — spytał, kiedy chłopak spoglądał na lśniący kawałek metalu.

— Zgadnij… W sumie non stop musisz podróżować między światami i oglądać czyjąś śmierć — westchnął Anthony, obracając sierp w swoich dłoniach. — Przyzwyczaisz się, w końcu prowadzisz dusze do krainy wiecznego szczęścia. Muszę przyznać, że zdziwiłem się nieco decyzją Katedry, sądziłem, że przydzielą cię do początkujących Strażników, przecież Zasada Trójpodziału nie funkcjonuje już tak, jak kiedyś, bo… — Urwał. — Oskarżyciele, Obrońcy i Strażnicy Dusz nie dogadują się za dobrze.

Zapanowała chwila ciszy, w której słychać było tylko szelest papieru i pomruki Eligiusza.

— Gotowe! — wykrzyknął nagle mężczyzna, przywracając pozostałych do rzeczywistości. — Możesz zobaczyć.

Emil podszedł do stanowiska kowala, przyglądając się gotowemu szkicowi. Jego nóż zamienił się w ogromną kosę. Jej grzbiet był hebanowy, pokryty popielatymi symbolami, jakie znajdowały się na rękojeści noża. Górę zakończono grubym szpikulcem. Sam zaś srebrny sztylet lśnił wyjątkowo, nawet na papierze. Kosę wspierał dość długi ciemny kij. Emil miał wrażenie, że broń będzie o wiele większa od niego i zaczęło go to martwić. Powiedział o tym Eligiuszowi.

— Spokojnie. Jeśli potrafiłeś unieść ziemską broń jako istota niematerialna, poradzisz sobie z Kosą Strażnika Dusz — zapewnił go mężczyzna i porozumiewawczo puścił oczko. — Przekonasz się podczas pracy, jak bardzo poręczny to sprzęt.

Emil skinął głową, zgadzając się z projektem. Eligiusz uśmiechnął się, nie ukrywając uczucia ulgi.

— Będzie gotowa na twoje pierwsze zajęcia z Duchowej Obrony. Pamiętaj, że w razie problemów zawsze możesz do mnie wpaść, drobne poprawki zawsze się zdarzają — powiedział mężczyzna, przypinając szkic do wiszącej na ścianie tablicy.

Anthony podziękował profesorowi i wyprowadził Emila na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.

— Eligiusz jest w porządku, ale musisz uważać — jeśli podczas zajęć coś schrzanisz, zostaniesz wysłany na odsiadkę do jego pracowni, a wtedy nie będzie tak miło — oznajmił chłopak, zerkając na towarzysza z powagą w oczach.

— On naprawdę wykonał każdą broń, jaką możemy posiadać?

— Tylko te, które należą do Strażników i Obrońców. Broń Oskarżycieli powstaje w jednej z dzielnic miasta Tenebrae — wyjaśnił Anthony, prowadząc Emila na zewnątrz budynku. — Swoją drogą… Dobrze ci radzę, uważaj na uczniów Tenebris College. Same z nimi problemy…

Chłopcy zatrzymali się na chwilę, kiedy Anthony wyciągnął z kieszeni mały, ciemny notes. Przekartkował go i pokręcił głową z niezadowoleniem, widząc czyjś wizerunek pojawiający się powoli.

— No nie mogę, powinni to zlecić komuś innemu — mruknął, sięgając po pióro. — Posłuchaj, muszę lecieć. Ty masz jeszcze coś do zrobienia, zaraz znajdę mapkę.

Anthony przejrzał kieszenie swojej długiej bluzy, po czym wyciągnął pomiętą kartkę. Wyprostował ją lekko i podał Emilowi.

— Musisz udać się do Kate, która zajmie się twoim ubiorem. Kiedy skończy, znajdź pracownię Lucy, ona sprawdzi, co dzieje się z twoją zdolnością widzenia.

— A co jest z tym wszystkim nie tak? — mruknął chłopak.

— Spokojnie, dowiesz się na miejscu. Do zobaczenia na uczelni! — zakończył Anthony i przeskoczył przez barierkę, pędząc w stronę windy, którą Emil dostał się na Dach Świata.

Chłopak widział jeszcze, jak winda zjeżdża na niższe poziomy, po czym zerknął na mapkę i ruszył w stronę wskazanych miejsc.

Rozdział 3

Nowe szaty Strażnika

Emil, po dość długim spacerze niezwykłymi uliczkami niebiańskiego miasta, stanął pod szyldem z napisem Rajskie szaty. Zerknął przez szybę. Gdyby był po tamtej stronie, pomyślałby, że to najzwyklejszy zakład krawiecki. Na wystawie stały jakieś długie płaszcze, jeden strój był nawet podobny do ubrania, jakie nosił Anthony.

Chłopak pociągnął za klamkę i wszedł do środka.

Odezwał się dzwonek umieszczony nad drzwiami. Kobieta, która do tej pory szukała czegoś w szufladkach, podniosła głowę. Odgarnęła jasne włosy na bok, by w końcu sięgnąć po spinkę i spiąć je. Miała niezwykły kolor tęczówek, które były wręcz przezroczyste, jakby szklane.

— W poszukiwaniu czegoś nowego? — zagaiła, widząc przed sobą niskiego przybysza.

— Anthony mnie przysłał — odparł chłopak, podchodząc do lady.

— Ach, Strażnik Dusz. Akademia Spiritum! — uradowała się kobieta. — Jestem Kate. Proszę za mną.

Emil mijał półki przepełnione połyskującymi materiałami. Czy to tutaj szyto odzienie dla Obrońców? Wszystkie tkaniny były zaskakująco lśniące i wręcz nieskazitelne. Możliwe, że w Rajskich szatach ubierali się wszyscy mieszkańcy Dachu Świata. Kiedy Emil mijał dusze przechadzające się ulicami, odznaczały się niezwykłą czystością.

— Jesteśmy — oznajmiła Kate, stając przed działem… dla dusz dzieci.

Chłopak uderzył się otwartą dłonią w czoło i spuścił głowę. Zdążył przyzwyczaić się do takiego traktowania w tamtym życiu, jednak spodziewał się, że tutaj mu tego oszczędzą. Znowu się pomylił.

— Błagam. Miałem już ponad dwadzieścia lat… — powiedział cicho.

Kobieta mrugnęła kilka razy, po czym zakryła usta dłonią.

— Och, wybacz! — bąknęła zdezorientowana. — Ciągle się uczę. Wyglądasz tak młodo, że… Widzisz, większość Strażników to istoty zdecydowanie…

— Wyższe? — dokończył, spoglądając na nią spode łba.

— Umm… Tak — potwierdziła cichutko. — W takim razie trzeba ci coś znaleźć. Będę musiała dokonać paru poprawek, ale mam strój idealnie dopasowany do twojej aury.

Kate starała się ukryć swoje zawstydzenie, ale nie bardzo jej to wychodziło. Zaprowadziła chłopaka przed wielkie lustro, pokazując mu, jak w obecnej chwili wygląda. Był… całkowicie szary. Jego ubrania — podarta bluza i luźne dresowe spodnie straciły kolor, stały się wyblakłe. Dlaczego nikt mu tego nie powiedział?

— Bez obaw, każdy, kto do mnie trafia, ma bezbarwne ubrania — wyjaśniła Kate. — Materialne rzeczy zostawiamy w tamtym życiu i kiedy całkowicie pojawimy się tutaj, jesteśmy szarymi bytami. Pomagam ofiarom tego niewdzięcznego procesu.

Spojrzała mu w oczy, jakby czegoś w nich szukała. Skinęła głową z uśmiechem i sięgnęła po jedną z długich bluz wiszących na jednym z wieszaków, złapała też spodnie i koszulkę.

— Stworzone dla ciebie — oznajmiła, chwytając za zasłonkę. — Załóż.

Emil wpatrywał się w swoje odbicie. Po chwili zdjął stare ubrania, które niemal natychmiast rozpłynęły się w powietrzu. Chłopak przyjrzał się siniakom na swoim ciele, które także zaczęły zanikać. Musiały być odbiciem tego, co wydarzyło się podczas wypadku, nie odczuwał jednak bólu przy ich dotknięciu.

Kate czekała cierpliwie, kiedy usłyszała jak zasłonka powoli się poruszyła. Spojrzała na chłopaka. Długa czarna bluza z zielonym kapturem i rękawami idealnie komponowała się z jasnozielonym kolorem aury, zaś szare spodnie były wymarzonym dopełnieniem.

— Wspaniale! — Kate pstryknęła palcami z uśmiechem. — Od tej pory należą do ciebie.

Emil zerknął w lustro i założył na głowę kaptur. Był ogromny i zasłaniał oczy. Ale z tego co pamiętał, kiedy Anthony go ścigał, jego twarz też nie była widoczna. Zatem wszystko było w porządku. Nie miał zamiaru niczego poprawiać.

— Jesteś pewien? — spytała Kate, kiedy chłopak wyciągnął mapkę, szukając następnego punktu swojej podróży. — To tylko kilka drobnych poprawek. Nie chciałabym, żeby coś przeszkadzało ci podczas zajęć. Wykładowcy bardzo tego nie lubią. Może dlatego w Akademii wprowadzono obowiązkowe mundurki.

Emil ściągnął bluzę i podał ją kobiecie. Chwyciła za ogromne nożyce i ciachnęła nimi kilka razy, w ułamku sekundy sięgnęła po jakąś szpulkę i nici. Kilka chwil później bluza była gotowa. Kate otrzepała ją z pozostałości nitek i podała ją chłopakowi.

Emil rozwinął mapkę, szukając na niej następnej pracowni. Według planu, musiał przejść przez całe to pomieszczenie i skręcić w prawo. Podziękował Kate za wszystko i ruszył przed siebie, mijając ogromne półki z materiałami. Niesamowite. Świat ziemski naprawdę został stworzony na obraz i podobieństwo tego, co jest poza nim.

Trafił na miejsce bez problemu. Uchylił drzwi i wszedł do pracowni.

Były tam różnego rodzaju pomoce — lornetki, teleskopy i binokle. Pośrodku znajdowała się alejka z okularami o różnych kształtach i kolorach — od ogromnych, okrągłych szkieł aż po małe, niemal niewidoczne drobiazgi. Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając kogoś, kto przewodził temu miejscu. Pomiędzy półkami dostrzegł warkocz ciemnych włosów. Chwilę później pojawiła się przed nim wysoka dziewczyna.

— Co chciałbyś zobaczyć? — zapytała, śmiejąc się po chwili. — Przepraszam, taki żart branżowy. Jestem Lucy. W czym mogę pomóc?

— W sumie to sam nie mam pojęcia. Chciałbym po prostu wiedzieć, co jest nie tak z moją zdolnością widzenia — odparł Emil, pokazując kobiecie swoje oczy.

— Czy podczas Przejścia twój obraz nagle się zamazał? — spytała Lucy, zaś chłopak skinął głową.

Lucy wyszła zza lady i z racji tego, że była dość wysoka, pochyliła się nad nim. Wyciągnęła coś z kieszeni swoich rybaczek i po chwili dmuchnęła. Jakiś barwny pył poleciał wprost na oczy Emila, który zaczął potrząsać głową.

— Co to jest? — mruknął, wyciągając ręce naprzód. Próbował złapać równowagę.

— Mhm… Zastanawiające — westchnęła Lucy. — Wygląda na to, że będziesz potrzebował pomocy.

Emil usłyszał, jak kobieta coś notuje, po czym wylądował na ziemi.

— Serio? — spytał z ironią w głosie, powoli odzyskując wzrok. — To dotyczy wszystkich dusz?

— Na szczęście nie — odpowiedziała kobieta, prowadząc go na siedzenie. Kiedy go usadziła, podała mu kawałek materiału, który uprzednio czymś skropiła.

— Podejrzewam, że wiąże się to z wydarzeniami z przeszłego życia — kontynuowała. — Są ludzie, byli wtedy zmuszeni do oglądania pewnych sytuacji i nie mogli się przed tym bronić, dlatego robią to teraz. Lokalny parapsycholog nazywa to przeniesieniem międzyświatowym, czy jakoś tak.

— Coś jak… widzenie zdarzeń dziejących się gdzieś indziej? — zagaił Emil.

— Dokładnie.

Lucy wzięła od niego kawałek materiału, którym wcześniej wytarł twarz.

— Spójrz. Ten złoty pył pozwala mi zlokalizować wielkość wady zdolności widzenia — powiedziała, pokazując mu rozproszone na tkaninie symbole. Nic z nich nie rozumiał. Wyglądały jak układ gwiazd na nocnym niebie.

— Dostaniesz specjalne gogle. W przeciwnym razie nie zlokalizujesz dokładnie Aury Duszy, co może prowadzić do poważnej pomyłki. Zaczekaj chwilę.

Emil widział, jak kobieta podchodzi do jednej z półek, poszukując odpowiednich gogli. W międzyczasie spojrzał w lusterko stojące na blacie. W swoich oczach widział nieznaczne oznaki czerwieni i żółci otoczone mocną zielenią. Więc… Nic się nie zmieniło.

— Mam coś idealnego dla ciebie — powiedziała nagle Lucy, wyrywając go z zamyślenia. Podeszła bliżej, pokazując mu wybrane przez siebie gogle. Wyglądały jak te, których kiedyś używali lotnicy, by ochronić oczy przed słońcem lub wiatrem. W ich szkiełkach tańcował zielony kolor wymieszany z czernią trzymającej ich ramki.

— Na pierwszy rzut oka — zaczęła kobieta, znowu śmiejąc się ze swojego żartu — nie różnią się niczym od ziemskich. Ale niech cię to nie zmyli! Załóż je, to się przekonasz!

Emil chwycił za gogle, po czym zrobił tak, jak poleciła Lucy.

Nagły wybuch kolorów niemal go oślepił. Chłopak wstał, podchodząc do okna. Czuł się tak, jakby ktoś zerwał z krajobrazu zakurzoną folię i pokazał mu, jak naprawdę wygląda świat.

— Nieźle, co? — mruknęła kobieta, bawiąc się włosami. — Ale to nie wszystko. Kiedy pojawisz się na ziemi, będziesz mógł lokalizować dusze niemal błyskawicznie. Te specjalne gogle pozwolą ci widzieć rzeczy oddalone o wiele, wiele mil. Poza tym, obserwowanie wszystkiego przez ściany budynku również nie będzie problemem. Posiadają specjalny atest Rady Proroczej.

— Są fantastyczne! — powiedział Emil, zdejmując gogle.

— Świetnie. Będziesz mógł z nich korzystać podczas poszukiwań, ale nastąpi to dopiero po pierwszych zajęciach z Lokalizacji Aury Duszy.

Lucy wypolerowała szkiełka, po czym włożyła gogle do specjalnego pudełka.

— Gotowe. Wyślę je tam, gdzie trzeba.

Emil podziękował jej. Przed wyjściem zatrzymał się jednak, obracając się w stronę Lucy. — Co właściwie dostaje się za pracę tutaj? — spytał, bowiem nie pamiętał, by ktokolwiek żądał od niego jakichkolwiek pieniędzy.

Lucy uśmiechnęła się szeroko, pokazując mu tablicę, która wisiała nad drzwiami wejściowymi. Było to zarządzenie Jego Magnificencji spisane przez niejakiego Izajasza, członka Rady Proroczej:

Kupujcie i spożywajcie, bez pieniędzy i bez płacenia (…). Słuchajcie Mnie, a dusza wasza żyć będzie[1].

Chłopak popatrzył na rozporządzenie przez chwilę, próbując jakoś to sobie ułożyć. W końcu uśmiechnął się na pożegnanie i opuścił pracownię.

Dość podróży jak na jeden dzień. Miał ochotę na odpoczynek. Podobno Strażnicy należeli do istot, którym taki się należy. Usiadł na ławce, którą znalazł nieopodal i zamknął oczy.

[1] Cytat zaczerpnięto z Biblii Tysiąclecia.

Rozdział 4

Życie po życiu też jest zmianą?

Emil poczuł na swojej twarzy dziwny podmuch wiatru, zaś jego włosy zaczęły się poruszać we wszystkie strony. Nie miał pojęcia, czy w ogóle spał, lecz to było bardzo dziwne uczucie. Od kiedy zaszły tutaj takie zmiany pogodowe?

Emil otworzył oczy, nagle zdając sobie sprawę, że znajduje się na dość sporej wysokości, po czym opada w dół. Potem znów się uniósł i ponownie opadł. Poczuł, jak jego pas został oplątany grubym sznurem. Zacisnął zęby w przypływie irytacji, widząc świat do góry nogami. Na ławce siedział Jeremy, przeglądając notes, kiedy jego bicz boży bawił się Emilem niczym jakąś maskotką. Oskarżyciel spostrzegł, że chłopak wreszcie się obudził. Uśmiechnął się złowieszczo, ukazując swoje kły.

— Zgubiłem gdzieś swoje demoniczne yoyo i pomyślałem, że użyję ciebie — oznajmił Jeremy, splatając dłonie z tyłu głowy.

— Cholernie zabawne — warknął Emil, próbując się wyswobodzić. — Wypuść mnie!

— Poproś ładnie.

Emil zmrużył oczy, spoglądając na niego mrożącym krew w żyłach wzrokiem. Westchnął ostentacyjnie.

— Proszę.

— Ładniej — mruknął brunet, podnosząc się.

— Na miłość boską, zaraz się… — jęknął Emil, zakrywając usta. W tej samej chwili przypomniał sobie, że w tym świecie nie będzie w stanie wymiotować już nigdy więcej.

— Bardzo proszę?

Jeremy skinął głową i w tym samym momencie chłopak znalazł się na ziemi, uderzając w nią czołem. Podłoga stała się jego nowym przyjacielem, widział się z nią już któryś raz z rzędu.

Emil wstał, otrzepując swoje nowe ubrania. Podszedł do Jeremy’ego i już miał zamiar mu wygarnąć, kiedy na horyzoncie pojawił się Nicholas.

— Wyspałeś się? — spytał wesoło, widząc jakieś ślady na twarzy Emila. — Wy chyba potrzebujecie nieco dłuższego odpoczynku.

— Spałbym, gdyby ktoś się nade mną nie pastwił — wymamrotał chłopak, kątem oka obserwując Jeremy’ego.

— Ależ ja chciałem ci pomóc, liderze — odrzekł brunet, ironicznie wypowiadając ostatnie słowo. — Żebyś przygotował się do swojego pierwszego apelu.

— Apelu? — Emil wydawał się zaskoczony tą wiadomością.

— Anthony ci nie powiedział? — zagaił Nicholas. — Dzisiaj twoje pierwsze spotkanie w Akademii Spiritum.

Jak to? Czyżby czas leciał tutaj szybciej niż na ziemi? Czy tak długo spał, że nie zauważył ile czasu minęło? Co to w ogóle za pora dnia? Nie miał pojęcia, jak ma się w tym orientować.

— Chyba naszemu liderowi przyda się boski zegarek — burknął Jeremy, zakładając ręce na piersi. — Inaczej wywalą go szybciej, niż go przyjęli.

— Nie dziwię się, że wszyscy mają cię dosyć — zganił go Nicholas, poprawiając kołnierz swojej koszuli. — Okaż czasem trochę pokory, panie Tortura.

— Mówi gość, który jeździ na samych doskonałych ocenach i jeszcze nigdy nie ośmielił się przeciwstawić profesorom, choćby go na pal wbijano? — odgryzł się brunet.

Emil spoglądał na nich naprzemiennie, czując w powietrzu nieprzyjemny klimat.

— Powie mi ktoś, gdzie mam iść? Czy będziecie się tutaj oczerniać na środku alei?

Zerknęli na niego tak, jakby spytał, czy może ich pozabijać.

— Okay, to nie. Sam znajdę drogę — powiedział, unosząc dłonie w geście pokoju. Ruszył przed siebie.

— Zaczekaj, idę z tobą — oznajmił Nicholas, doganiając go. — Nie mam zamiaru z nim dłużej przebywać. Zresztą, nasze szkoły znajdują się całkiem blisko siebie.

— Właśnie tak, idźcie sobie! — krzyknął za nimi Jeremy. Potem wykonał jakiś gest splatając ramiona i zdaje się, że w świecie ludzi był on uważany za obraźliwy.

Nicholas westchnął ciężko, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Zawsze się tak zachowuje, kiedy jego argumenty podczas rozprawy zostają obalone — powiedział po krótkiej chwili ciszy.

Emil podniósł głowę, spoglądając na niego.

— Więc… Chodzi o mnie?

— Tak, między innymi — kontynuował Nicholas. — Widzisz, jeśli Jeremy wygra proces, zdaje następny etap nauczania. I nie chodzi o to, że Jego Magnificencja lubi faktycznie karać. Chodzi tylko o zachowanie równowagi. Tenebris College miał początkowo kształcić właśnie takich oskarżycieli, ale jego Dyrektor stwierdził, że to zaprzecza sprawiedliwości. Wychodzi stamtąd naprawdę mało uczniów, którzy sądziliby tak łaskawie jak nasza Katedra. Jeremy jako jeden z nielicznych ma mieszane zajęcia.

— I on ze wszystkim nadąża?

— Powiedzmy, że prześlizguje się z etapu na etap. Nie zrozum mnie źle, ale on jest…

— Wredny? Zdążyłem zauważyć — uciął Emil. — Może dlatego najpierw trafił do Tenebris College.

Chłopcy zatrzymali się przed ogromną bramą, za którą znajdował się wysoki, bogato zdobiony budynek. Na środku placu Uniwersytetu Coelum stała wspaniale zdobiona fontanna z niesamowicie czystą wodą.

— Wiem, że jesteśmy razem w jednej grupie, ale Jeremy nie akceptuje liderów innych niż on sam — powiedział Nicholas. — Nie daj mu się wykończyć.

— Nie mam takiego zamiaru — oznajmił Emil z pewnością w głosie.

Jasnowłosy Obrońca spojrzał na niego z powątpiewaniem, jakby chciał dodać coś ważnego, ale chyba zmienił zdanie.

— Powodzenia w szkole — zakończył, pchając furtę.

Emil stał jeszcze przez moment, zdając sobie sprawę, że nikt nie powiedział mu, gdzie jest jego uczelnia. Zapewnie tak czuje się początkujący student.

Chłopak odwrócił głowę, rozglądając się dokoła. Szukał budynku podobnego do uniwersytetu, ale był to jedyny taki w okolicy. Co to znaczy: całkiem blisko? Zdaje się, że tutaj nie tylko czas był problemem, ale też odległości.

Emil potarł twarz, nie mając pojęcia, co ma ze sobą zrobić. Usiadł na murku, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Trwał tak przez dłuższą chwilę, póki nie usłyszał czyichś kroków.

— Zgubiłeś się?

Emil uniósł głowę. Głos należał do ubranego w stary, spłowiały płaszcz mężczyzny. Niósł ze sobą ciemny plecak. Wyglądał jak jakiś wędrowiec, jednak miał starannie ułożone ciemne włosy. Spojrzał na chłopaka z góry i pogładził się po ogolonej twarzy. Jego oczy były niezwykle kojące, przeplatane lekką zielenią. Emil nagle poczuł się nieswojo, lecz mimo wszystko postanowił zachować spokój.

— Zna pan drogę do Akademii Spiritum?

— Owszem. Mogę cię zaprowadzić.

Emil skinął głową i wstał, wkładając dłonie do kieszeni bluzy. Kiedy podążał za mężczyzną, nie śmiał spoglądać na jego twarz. Nie miał pojęcia, czy jest w stanie wyczuć dobrą i złą aurę. To działało na tamtym świecie, ale tutaj wszystko stało się dla niego zupełnie nowe.

— Jak się czujesz w nowym miejscu? — zapytał nagle mężczyzna, jakby wyczytał myśli Emila prosto z jego głowy. Chłopak, zaskoczony tym pytaniem, milczał.

— Całkowicie rozumiem twój niepokój. W życiu nie na co dzień spotykamy się oko w oko ze śmiercią, prawda?

Emil spojrzał na niego z lekkim przerażeniem w oczach. Mężczyzna chyba to wyczuł, bo po chwili zaśmiał się lekko i klepnął go w plecy, jakby chciał rozluźnić atmosferę tym kiepskim żartem.

Po jakimś czasie zatrzymał się, wskazując Emilowi budynek położony na końcu zaułka. Chłopak spojrzał na niego i skinął głową, po czym pobiegł w stronę bramy.