Potem. Lekarz dowodzi, że życie po życiu istnieje - Bruce Greyson - ebook

Potem. Lekarz dowodzi, że życie po życiu istnieje ebook

Greyson Bruce

3,9

Opis

W swojej książce "Potem" ekspert w dziedzinie doświadczeń z pogranicza śmierci opisuje drogę, która doprowadziła go do pewności, że życie po życiu jest faktem, a po śmierci ciała świadomość nadal istnieje. Podczas gdy świat medyczny ignorował doświadczenia z pogranicza śmierci, lekarz Bruce Greyson podchodził do nich z perspektywy naukowej, by po czterdziestu latach badań dojść do wniosku, że śmierć jest progiem między dwiema formami świadomości. Nie jest końcem, ale przejściem.
To spojrzenie na śmierć z nowej perspektywy, poparte nie religią, ale naukowymi argumentami, każe nam ją traktować bez - tak głęboko zakorzenionego w naszej kulturze - lęku, widzieć w niej kamień milowy na naszej drodze życia. Książka "Potem" wzywa nas do otwarcia umysłu na to niezwykłe doświadczenie i płynącą z niego naukę, mówiącą że po śmierci istniejemy nadal.

Ta książka stanie się klasyką.
dr Raymond Moody, autor bestsellera "Życie po życiu"

Dr Bruce Greyson jest emerytowanym profesorem psychiatrii i nauk neurobehawioralnych na Uniwersytecie Wirginii. Często nazywany ojcem badań nad doświadczeniami z pogranicza śmierci jest uznawany za najwybitniejszego eksperta w tej dziedzinie. Był dyrektorem Zakładu Badań Percepcyjnych na Uniwersytecie Wirginii, a także profesorem na Wydziale Psychiatrii. Jeden z założycieli i wieloletni dyrektor naukowy Międzynarodowego Towarzystwa Badań nad Doświadczeniami z Pogranicza Śmierci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 395

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (16 ocen)
6
5
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patriciush

Dobrze spędzony czas

Tylko 4 gwiazdki, bo ksiazka mimo wszystko dosc pobieznie przedstawia tematyke doswiadczeń bliskich smierci. Niemniej jednak jako lektura wprowadzajaca jest wystarczajaca. Temat w kazdym razie jest niezwykle zlozony i fascynujacy. Ksiazka pokazuje, ze do konca nie wiadomo dlaczego jedni maja pozytywne doswiadczenia, a inni negatywne. Pokazuje rowniez, ze doswiadczenia czesto sa sprzeczne z dotychczasowymi przekonaniami i wychodza poza dogmatyke religijna. Czesci aspektow tych doswiadczen nie da sie wytlumaczyc w paradygmacie materialistycznym i racjonalne podejcie powinno zakladac, ze.jeszcze przed nai wielkie tajemnice do odkrycia, ktore przerwoca nie raz nasz sposob myslenia o rzeczywistosci.
10
Apatheia1

Nie polecam

Kolejna bajka o cudownym życiu po śmierci, gdzie możesz spotkać każdego boga, znajomego zmarłego, a nawet postacie z powieści! Autor niezbyt umiejętnie przekonuje do życia po życiu z dowolnym bogiem w jakimś raju. Przerażające jest to, że pisze to lekarz. Według niego bóg karze jedynie to, że ktoś jest ateistą lub próbował odebrać sobie życie, bo miał ciężką depresję. Czysty obłęd. Te bzdury fajnie wciska się naiwnym lub wierzącym w cokolwiek.
14

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

AFTER

A doctor explores what near-death experiences reveal

about life and beyond

 

Copyright © 2021 by Bruce Greyson

All rights reserved

 

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

 

Zdjęcie na okładce

© Ifh1985/Dreamstime.com

 

Redaktor prowadzący

Adrian Markowski

 

Redakcja

Joanna Popiołek

 

Korekta

Małgorzata Denys

 

ISBN 978-83-8234-852-1

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Dedykuję osobom, które stanęły w obliczu śmierci

i wielkodusznie podzieliły się ze mną

najbardziej osobistymi i głębokimi przeżyciami

 

Wstęp

Podróż do nieznanej krainy

Pięćdziesiąt lat temu pewna kobieta, która właśnie próbowała się zabić, powiedziała mi coś, co podważyło moją wiedzę o umyśle i mózgu oraz o tym, kim naprawdę jes­teśmy.

Już prawie włożyłem do ust kęs spaghetti, kiedy zawieszony na pasku pager zadzwonił, a widelec wypadł mi z ręki. Chwilę wcześniej skupiałem całą uwagę na podręczniku psychiatrii stanów nagłych, otwartym i umieszczonym między moją tacą a stojakiem na serwetki, toteż nagły dźwięk mnie wystraszył. Widelec z brzękiem spadł na talerz, pryskając sosem pomidorowym na strony otwartej książki. Sięgnąłem, żeby wyłączyć pager, i dostrzegłem plamę sosu ze spaghetti także na krawacie. Mamrocząc pod nosem przekleństwa, starłem sos, po czym przetarłem krawat zwilżoną serwetką, w wyniku czego plama wprawdzie zbladła, ale stała się trochę większa. Jako że zaledwie kilka miesięcy wcześniej opuściłem mury uczelni medycznej, rozpaczliwie starałem się wyglądać bardziej profesjonalnie, niż się czułem.

Podszedłem do wiszącego na ścianie stołówki telefonu i wykręciłem numer wyświetlony na ekraniku pagera. W dziale pomocy doraźnej leżała pacjentka, która przedawkowała, a jej współlokatorka prosiła o rozmowę ze mną. Nie chciałem tracić czasu na marsz przez parking do dyżurki, gdzie miałem odzież na zmianę, zdjąłem zatem wiszący na oparciu krzesła biały fartuch, zapiąłem go aż pod szyję, żeby zakryć plamę na krawacie, i poszedłem do działu pomocy doraźnej.

Pierwsze, co zrobiłem, to sprawdziłem wypełnioną przez pielęgniarkę kartę nowo przyjętej pacjentki. Holly była studentką pierwszego roku; do szpitala przywiozła ją współlokatorka, obecnie czekająca na mnie w znajdującej się w głębi korytarza poczekalni dla rodzin pacjentów. Ze sporządzonej przez pielęgniarkę i lekarza stażystę dokumentacji wynikało, że Holly nie obudziła się, ale jest stabilna i śpi w gabinecie do badania nr 4 pod okiem „opiekuna”, co stanowiło rutynowy środek ostrożności w przypadku przebywających w dziale pomocy doraźnej pacjentów „psychiatrycznych”. Znalazłem ją na wózku, leżącą w szpitalnej koszuli, z podłączonym do ramienia drenem do kroplówki oraz odprowadzeniami do EKG, biegnącymi od jej klatki piersiowej do przyciągniętego do wózka aparatu na kółkach. Zmierzwione rude włosy pacjentki rozsypały się na poduszce, obramowując jej bladą, trójkątną twarz o cienkim nosie i wąskich wargach. Kiedy wszedłem do gabinetu, miała zamknięte oczy i leżała nieruchomo. Na półce pod blatem wózka spoczywała plastikowa torba z jej odzieżą.

Położyłem delikatnie dłoń na przedramieniu Holly i zawołałem ją po imieniu. Nie reagowała. Obróciłem się do opiekuna, starszego Afroamerykanina czytającego w kącie pomieszczenia jakieś czasopismo, i zapytałem, czy Holly w jego obecności otwierała oczy lub coś mówiła. Potrząsnął głową.

– Cały czas jest bez kontaktu – odparł.

Pochyliłem się nad Holly, żeby ją zbadać. Oddychała powoli, lecz miarowo, nie wyczułem od niej woni alkoholu. Założyłem, że odsypia zbyt dużą dawkę jakiegoś leku. Tętno zmierzone na nadgarstku miało normalne tempo, ale co kilka sekund brakowało jednego uderzenia. Poruszyłem jej ramieniem, żeby sprawdzić, czy nie wyczuję sztywności mięśni; miałem nadzieję na odkrycie jakiejś wskazówki co do rodzaju przyjętych przez pacjentkę leków. Mięśnie ramion miała rozluźnione i zwiotczałe, nie obudziła się, kiedy nimi poruszałem.

Podziękowałem opiekunowi i poszedłem do poczekalni dla rodzin na samym końcu korytarza. W odróżnieniu od gabinetu do badania w tym pomieszczeniu znajdowały się wygodne fotele i sofa. Na niskim stoliku ustawiono bufetowy termos z kawą, papierowe kubki, cukier i śmietankę. Kiedy wszedłem, Susan, współlokatorka Holly, przechadzała się po sali. Była rosłą dziewczyną o wysportowanej sylwetce, z brązowymi włosami ściągniętymi mocno do tyłu w koński ogon. Przedstawiłem się jej i poprosiłem, żeby usiadła. Obrzuciła salę szybkim spojrzeniem, po czym usiadła na końcu sofy, obracając pierścionek na palcu wskazującym. Przyciągnąłem fotel blisko niej. W sali bez okien nie było klimatyzacji i już zaczynałem się pocić w upale późnego wirginijskiego lata. Przysunąłem nieco bliżej wentylator i rozpiąłem biały fartuch.

– Słusznie pani postąpiła, Susan, przywożąc Holly do działu pomocy doraźnej – zacząłem. – Czy może pani opowiedzieć, co się wydarzyło tego wieczoru?

– Wróciłam z zajęć późnym popołudniem – odparła – i znalazłam nieprzytomną Holly leżącą w łóżku. Wołałam i potrząsałam nią, ale nie mogłam jej obudzić. Więc wezwałam opiekunkę akademika, a ona zadzwoniła po zespół ratowników, którzy ją tu przywieźli. Jechałam za nimi moim samochodem.

Nadal pod wpływem założenia, że Holly przedawkowała jakiś lek, zadałem pytanie:

– Czy wie pani, jakie leki ona zażyła?

Susan potrząsnęła głową.

– Nie widziałam żadnych buteleczek z pigułkami – odparła – ale i nie rozglądałam się za nimi.

– Czy pani wiadomo, że regularnie przyjmowała jakieś lekarstwo?

– Tak, zażywała antydepresant otrzymany w poradni studenckiej.

– Czy w akademiku są jeszcze jakieś inne medykamenty, które mogła przyjąć?

– Mam trochę leków przeciwko napadom padaczkowym, trzymam je w szafce w łazience, ale nie wiem, czy coś z nich wzięła.

– Czy piła regularnie albo używała jakichś narkotyków?

Susan znowu potrząsnęła głową.

– Nic, co bym widziała.

– Czy jeszcze na coś choruje?

– Nie sądzę, ale aż tak dobrze jej nie znam. Nie znałyśmy się, zanim miesiąc temu wprowadziłyśmy się do akademika.

– Ale chodziła do poradni studenckiej z powodu depresji? Czy ostatnio wyglądała na bardziej przygnębioną lub zaniepokojoną albo czy dziwnie się zachowywała?

Susan wzruszyła ramionami.

– Naprawdę nie utrzymywałyśmy aż tak bliskich kontaktów. Nie zauważyłam niczego złego.

– Rozumiem. Czy może przypadkiem dowiedziała się pani o jakichś szczególnych stresach, które ostatnio przeżywała?

– O ile mi wiadomo, na zajęciach dobrze sobie radzi. To znaczy rozpoczęcie studiów, pierwszy pobyt poza domem dla nas wszystkich oznacza konieczność przystosowania się.

Susan zawahała się, po czym dorzuciła:

– Ale ona miała problemy z facetem, z którym się umawiała. – Urwała znowu. – Sądzę, że mógł ją do czegoś zmuszać.

– Zmuszać ją do czegoś?

Susan wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. To tylko moje wrażenie.

Zaczekałem, czy będzie mówić dalej, ale milczała.

– Bardzo mi pani pomogła, Susan – odezwałem się. – Czy pani zdaniem powinniśmy dowiedzieć się o czymś jeszcze?

Susan ponownie wzruszyła ramionami. Znowu zaczekałem, czy powie coś więcej, ale nie chciała. Choć wydawało mi się, że dostrzegłem u niej lekki dreszcz.

– Jak pani sobie z tym wszystkim radzi? – spytałem, delikatnie dotykając jej ramienia.

– Nic mi nie jest – odrzekła zbyt szybko. – Ale muszę wracać do akademika. Mam referat do napisania.

Skinąłem głową.

– No cóż, dzięki za przywiezienie tu Holly i za to, że zaczekała pani na mnie. To może teraz wróci pani do siebie i weźmie się do tego referatu? Jeśli pani zechce, może pani sprawdzić rano, co u niej. Jeśli coś jeszcze wpadnie nam do głowy, zadzwonimy do pani.

Susan kiwnęła głową, podniosła się, a ja odprowadziłem ją do drzwi. Kiedy wyciągnąłem rękę, by uścisnąć jej dłoń, znowu mignęła mi plama na krawacie, więc ponownie zapiąłem kitel, żeby personel oddziału pomocy doraźnej jej nie zauważył.

Przeszedłem korytarzem do gabinetu, w którym leżała Holly, żeby sprawdzić, czy już się ocknęła. Nadal była nieprzytomna, a opiekun potwierdził, że od chwili mojego wyjścia nawet się nie poruszyła. Tego wieczoru nie mogłem wiele więcej zrobić. Pomówiłem z lekarzem stażystą, który oceniał stan Holly; powiedział, że zamierza przyjąć ją na oddział intensywnej opieki medycznej i monitorować nieregularny rytm serca. Następnie zadzwoniłem do kierownika mojej specjalizacji z psychiatrii, który tego wieczoru mnie nadzorował. Zgodził się, że w tym momencie nie mam nic więcej do zrobienia, ale przykazał, żebym na pewno wszystko udokumentował i z samego rana porozmawiał z Holly. Podczas porannego obchodu o ósmej będę musiał przedstawić jej przypadek specjalistom psychiatrii z zespołu konsultacyjnego. Kiedy szedłem przez parking do dyżurki, złożyłem samemu sobie gratulacje za to, że się nie zbłaźniłem i że dopisało mi szczęście, bo pacjentkę położyli na OIOM-ie, zatem to nie na mnie, ale na lekarza stażystę spadnie obowiązek wypełnienia dokumentacji po jej przyjęciu i podania personelowi zleceń dla niej na noc.

Kiedy następnego ranka przekroczyłem próg intensywnej terapii, odświeżony dobrze przespaną nocą i zmianą odzieży, przejrzałem półki w punkcie pielęgniarskim, szukając karty Holly. Jedna z pielęgniarek, która właśnie coś w niej zapisywała, podniosła na mnie wzrok.

– Pan z psychiatrii? – zapytała.

Skinąłem głową i przedstawiłem się:

– Jestem doktor Greyson.

Nietrudno było rozpoznać we mnie psychiatrę, gdyż jako jedyny na OIOM-ie nosiłem pod białym fartuchem zwykły strój zamiast operacyjnych ciuchów.

– Holly już się obudziła i może pan z nią porozmawiać, ale jeszcze jest dość senna – powiedziała pielęgniarka. – Przez całą noc była stabilna oprócz paru przedwczesnych skurczów komorowych.

Wiedziałem, że zaburzenia rytmu serca mogą nic nie znaczyć, ale mogły również mieć związek z lekami przyjętymi przez nią poprzedniego wieczoru.

– Dzięki – odparłem. – Pójdę teraz krótko z nią pomówić, ale mniej więcej za godzinę będzie tu zespół konsultacyjny, żeby zebrać z nią wywiad1. Czy według pani ona będzie na tyle stabilna, żeby ją dzisiaj przenieść na oddział psychiatryczny?

– O, tak! – Pielęgniarka przewróciła oczami. – W dziale pomocy doraźnej są upchnięci chorzy, czekają, aż zwolni się tu łóżko.

Poszedłem do sali, gdzie leżała Holly, i zastukałem w ościeżnicę otwartych drzwi. Oprócz podłączonej kroplówki miała teraz jeszcze rurkę w nosie, a odprowadzenia do monitorowania serca były podłączone do ekranu nad łóżkiem. Zaciągnąłem za sobą kotarę zwisającą wokół łóżka i cicho zawołałem ją po imieniu. Otworzyła jedno oko i kiwnęła głową.

– Holly, jestem doktor Greyson – powiedziałem. – Pracuję w zespole psychiatrycznym.

Przymknęła oczy i znowu skinęła głową. Po kilku sekundach wymamrotała coś po cichu; mowę miała jeszcze niewyraźną.

– Wiem, kim pan jest. Pamiętam pana z zeszłego wieczoru.

Zrobiłem pauzę, odtwarzając sobie w myśli nasze wieczorne spotkanie poprzedniego dnia.

– Zeszłego wieczoru w dziale pomocy doraźnej wyglądało na to, że pani śpi – odparłem. – Nie sądziłem, że pani mnie widzi.

Holly, z oczami nadal zamkniętymi, mamrotała cicho.

– Nie w mojej sali. Widziałam, jak pan rozmawia z Susan siedzącą na sofie.

To mnie zaskoczyło. Nie mogła przecież żadnym sposobem widzieć ani słyszeć nas rozmawiających w pomieszczeniu znajdującym się na końcu korytarza. Zastanawiałem się, czy to nie była pierwsza jej wizyta w dziale pomocy doraźnej i czy nie mogła się domyślić, iż rozmawiałem tam z Susan.

– To personel pani powiedział, że zeszłego wieczoru rozmawiałem z Susan? – zasugerowałem.

– Nie – odparła już wyraźniej. – Widziałam pana.

Zawahałem się, nie mając pewności, jak dalej postępować. Miałem przecież przeprowadzić tę rozmowę, zbierając informacje o jej myślach nakazujących zrobienie sobie krzywdy i o tym, co się działo w jej życiu. Jednak czułem się zdezorientowany, nie wiedziałem, co robić dalej. Zastanawiałem się, czy po prostu bawi się mną, świeżo upieczonym stażystą, próbując grać mi na nerwach. Jeśli tak, to nieźle jej szło. Holly wyczuła moją niepewność i otworzyła oboje oczu, po raz pierwszy nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.

– Miał pan krawat w paski z jakąś czerwoną plamą – powiedziała stanowczo.

Nachyliłem się bardzo powoli, głowiąc się, czy aby dobrze ją usłyszałem.

– Co? – wykrztusiłem, ledwie potrafiąc wypowiedzieć to słowo.

– Miał pan krawat w paski z jakąś czerwoną plamą – rzekła ponownie, patrząc na mnie gniewnie. Następnie powtórzyła całą rozmowę z Susan, wszystkie moje pytania i odpowiedzi dziewczyny, bez błędów, łącznie z jej przechadzaniem się po sali i przesunięciem przeze mnie wentylatora.

Włosy na karku stanęły mi dęba i poczułem gęsią skórkę. Ona nie mogła przecież wiedzieć o tym wszystkim. Mogła odgadnąć pytania, jakie prawdopodobnie bym zadawał, ale jak mogła znać wszystkie szczegóły? Czyżby ktoś już z nią tego ranka wcześniej rozmawiał i zdradził, co zapisałem w notatce? Jednak oprócz Susan i mnie w sali nie było wtedy nikogo. Skąd zatem ktokolwiek inny mógł dowiedzieć się ze szczegółami, co wtedy mówiliśmy i robiliśmy? Nikt nie widział zeszłego wieczoru plamy na moim krawacie. Holly nie miała zatem żadnego sposobu, żeby dowiedzieć się o mojej rozmowie z Susan, nie mówiąc już o zaznajomieniu się z jej treścią albo o plamie na krawacie. Mimo to dowiedziała się. Za każdym razem kiedy próbowałem skupić się na jej słowach, czułem mętlik w głowie. Nie mogłem zaprzeczyć, że dziewczyna zna szczegóły mojej rozmowy z jej współlokatorką. Usłyszałem to na własne uszy; to zdecydowanie się wydarzyło. Nie potrafiłem jednak rozgryźć, jak się o tym dowiedziała. Powiedziałem sobie, że to po prostu szczęśliwy traf albo jakaś sztuczka.

Nie mogłem jednak pojąć, jakim sposobem można dokonać takiej sztuczki. Holly właśnie wybudzała się po przedawkowaniu leków. Od poprzedniego dnia nie rozmawiała ze swoją współlokatorką. Skąd mogła wiedzieć, co ja i Susan mówiliśmy? Czy Holly i Susan mogły przed przedawkowaniem umówić się i zaplanować, co Susan mi powie? Jednak ich zmowa nie mogła obejmować ochlapania mi krawata sosem ze spaghetti. Poza tym Susan w trakcie mojej rozmowy z nią w dziale pomocy doraźnej sprawiała wrażenie poruszonej, a Holly była teraz nadal oszołomiona i pogrążona w depresji. To nie wyglądało na głupi kawał.

Nie znajdowałem odpowiedzi na te pytania, ale też nie miałem czasu zastanawiać się nad nimi, nie widziałem także żadnej wygodnej szufladki, w której mógłbym je umieścić. Działo się to całe lata wcześniej, zanim ktokolwiek w anglojęzycznym świecie usłyszał termin „doświadczenia z pogranicza śmierci”. Przez ten incydent znalazłem się w kropce, bo nie potrafiłem go wytłumaczyć. Mogłem jedynie zanotować sobie te pytania w najgłębszym zakamarku pamięci.

Nieregularny oddech Holly, wskazujący, że znowu zapadła w sen, przywrócił mnie do rzeczywistości. Nie mogłem tamtego dnia zajmować się swoim zdumieniem. Moje zadanie polegało na udzieleniu Holly pomocy w poradzeniu sobie z problemami, żeby zdołała je rozwiązać i znaleźć jakieś powody, by żyć dalej. Na razie musiałem się skupić na tym, aby w miarę możliwości dowiedzieć się czegoś o przyczynach stresu w jej życiu i ocenić jej myśli samobójcze, zanim zespół zjawi się na obchodzie.

Delikatnie dotknąłem jej ramienia i znowu zawołałem ją po imieniu. Otworzyła jedno oko, a ja starałem się kontynuować zbieranie wywiadu.

– Holly, czy może pani opowiedzieć mi o przedawkowaniu zeszłego wieczoru i o tym, co do tego doprowadziło?

Wziąłem się w garść na tyle, by z niej wyciągnąć, że przedawkowała elavil2, który może powodować niebezpieczne zaburzenia rytmu serca, i że już w liceum miała za sobą „parę” epizodów przedawkowania leków. Potwierdziła wszystkie informacje, które przekazała mi Susan, i dodała jeszcze kilka szczegółów. Powiedziała, że czuje się przytłoczona presją społeczną związaną ze środowiskiem uczelni i odnosi wrażenie, iż nie pasuje do rówieśników. Opowiedziała o swojej chęci, by porzucić uniwersytet, wrócić do domu i wstąpić na miejscową uczelnię, lecz rodzice stale jej powtarzają, żeby dała sobie więcej czasu. Kiedy wydało mi się, że ponownie zasypia, podziękowałem jej za rozmowę i poinformowałem, że zespół psychiatrów zjawi się u niej mniej więcej za godzinę. Skinęła głową i zamknęła oczy.

Połączyłem się z poradnią studencką i zostawiłem wiadomość z informacją o przyjęciu Holly do szpitala oraz prośbą o dokumentację dotyczącą jej tamtejszego leczenia psychiatrycznego. Następnie napisałem krótką notatkę o nowo przyjętej pacjentce, opartą głównie na tym, co zeszłego wieczoru usłyszałem od Susan, i na skromnych wynikach moich dokonanych tego ranka obserwacji co do nastroju i myślowych procesów Holly. Jednak moja prezentacja, którą miałem wygłosić przed zespołem konsultacyjnym psychiatrów, nie była kompletna. Wystrzegałem się w niej wszelkich wzmianek o jej twierdzeniu, jakoby widziała mnie i słyszała, pogrążona we śnie w innym pomieszczeniu; postanowiłem, że w tamtym miejscu i czasie nie zdradzę tego kolegom, przynajmniej dopóki nie wpadnę na jakieś rozsądne wyjaśnienie. W najlepszym razie uznaliby, że się przesłyszałem i postępuję nieprofesjonalnie. W najgorszym – mogliby zacząć się zastanawiać, czy naprawdę się przesłyszałem i czy to nie było moje wyobrażenie.

Powiedziałem sobie, że to bez wątpienia niemożliwe, żeby Holly – śpiąca w drugim końcu działu pomocy doraźnej – widziała lub słyszała, co się dzieje w sali dla rodzin pacjentów. Musiał istnieć jakiś inny sposób, w jaki się tego dowiedziała. Po prostu nie umiałem wymyślić, na czym ów inny sposób miałby polegać. Żadna z pielęgniarek z OIOM-u nie wiedziała o mojej rozmowie z Susan w dziale pomocy doraźnej ani nikt z dyżurującego w tym dziale tamtego wieczoru personelu nie znał szczegółów, którymi ktoś podzielił się z Holly. Ten incydent był dla mnie – zielonego stażysty, usiłującego sprawiać wrażenie, że wiem, co robię – tak niepokojący, iż mogłem go tylko ukryć z mglistym zamiarem powrotu do niego w nieokreślonej przyszłości. Nie podzieliłem się tym nawet z moją żoną Jenny. To zdarzenie było po prostu zbyt dziwaczne. Czułbym się nazbyt skrępowany, gdybym miał komuś powiedzieć, że coś takiego mi się przytrafiło, a ja wziąłem to poważnie. Wiedziałem również, że zwierzenie się komuś o tej sprawie utrudniłoby mi zachowanie jej w tajemnicy i zmusiłoby mnie, żebym sobie jakoś z nią poradził.

Żywiłem przekonanie, że musi istnieć jakieś rozsądne, materialne wyjaśnienie tajemnicy, skąd Holly zdobyła te wszystkie informacje, i musiałem sam do tego dojść. Bo gdyby takiego wyjaśnienia nie było… cóż, jedyne rozwiązanie polegałoby na tym, że część Holly, która rozumuje, widzi, słyszy i pamięta, jakimś sposobem opuściła jej ciało i podążyła za mną korytarzem do sali dla rodzin, po czym, nie korzystając z oczu i uszu, zarejestrowała moją rozmowę z Susan. Dla mnie było to w ogóle bez sensu. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, co miałoby oznaczać opuszczenie własnego ciała. Wiedziałem, że to ja jestem własnym ciałem. Jednak w tamtym okresie życia nie mog­łem sobie pozwolić na rozważania o takich sprawach. Moja sytuacja nie pozwalała mi zgłębiać tego incydentu; tropić Susan i wypytywać, czy dostrzegła plamę na moim krawacie, a jeśli tak, to czy wspomniała o tym komukolwiek; tropić pielęgniarki pracujące poprzedniego wieczoru w dziale pomocy doraźnej; nie wspominam nawet o możliwości tropienia kogoś, kto mógł widzieć, jak w stołówce upuszczam widelec, a następnie rozmawia z Holly, tak mało prawdopodobny byłby bowiem taki rozwój wypadków. Nie byłem też w nastroju do badania tego incydentu. Po prostu chciałem o nim zapomnieć.

Przez ostatnie półwiecze starałem się zrozumieć, jak Holly mog­ła się dowiedzieć o tamtej plamie po spaghetti. Żaden element mojego naukowego wykształcenia czy dotychczasowej praktyki nie przygotował mnie na taki frontalny atak na mój światopogląd. Wychował mnie rzeczowy i sceptyczny ojciec, dla którego życie było chemią, ja zaś podążyłem za jego przykładem, kształtując swoją karierę jako adept głównego nurtu nauki. Będąc zajmującym się działalnością naukową psychiatrą, opublikowałem w recenzowanych czasopismach medycznych przeszło setkę artykułów. Miałem szczęście pracować jako pełnoetatowy członek kadry wydziału medycznego University of Michigan, gdzie nauczałem psychiatrii stanów nagłych; w University of Connecticut, gdzie kierowałem kliniką psychiatrii; w University of Virginia, gdzie piastowałem profesurę na ufundowanym przez Chestera F. Carlsona Wydziale Psychiatrii i Nauk Neuro­behawioralnych. Dzięki znalezieniu się we właściwych chwilach we właściwych miejscach otrzymywałem granty na badania naukowe od agencji rządowych, firm farmaceutycznych oraz od prywatnych, nienastawionych na zysk fundacji naukowych. Miałem również zaszczyt uczestniczyć w pracach komisji rewizyjnych zajmujących się grantami oraz warsztatach poświęconych planowaniu programów Narodowych Instytutów Zdrowia (National Institutes of Health), a także przemawiać na sympozjum Organizacji Narodów Zjednoczonych, poświęconym świadomości. Za działalność naukową uhonorowano mnie wieloma nagrodami i wybrano do grona dożywotnich członków honorowych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego (American Psychiatric Association).

Ogólnie rzecz biorąc, zrobiłem nader zadowalającą karierę jako psychiatra akademicki, w dużej mierze dzięki wsparciu błyskotliwych mentorów i kolegów, którzy mieli wielkie zasługi w odniesieniu przeze mnie tych sukcesów. Jednak przez te wszystkie lata czułem z tyłu głowy dręczące pytania o umysł i mózg, które zrodziły się z faktu, że Holly wiedziała o plamie na moim krawacie. Moja osobista potrzeba sceptycznego podążania za dowodami nie pozwoliła mi przymknąć oczu na tego rodzaju zdarzenia – które wydawały się niemożliwe – i wprowadziła mnie na ścieżkę naukowych badań nad tymi zjawiskami.

Objąłem kierownictwo wydziału psychiatrii stanów nagłych w University of Virginia w okresie, kiedy w 1976 roku rozpoczął tam swoje szkolenie Raymond Moody. Kiedy książka autorstwa Raymonda Życie po życiu3 – pierwsza anglojęzyczna pozycja, w której użyto zwrotu „doświadczenie z pogranicza śmierci” (near-death experience, NDE) oraz jego skrótu – stała się zaskakującym bestsellerem, szybko zasypały go listy od czytelników, którzy mieli za sobą takie przeżycia. Ponieważ na stażu nie miał czasu, żeby na te wszystkie listy odpowiadać, zwrócił się o pomoc do mnie, nadzorującego jego praktykę w ambulatorium dla nagłych przypadków. Ja zaś wtedy z osłupieniem się dowiedziałem, że doświadczenie Holly, które tak wytrąciło mnie z równowagi, wcale nie było zdarzeniem jedynym w swoim rodzaju. Raymond indagował innych pacjentów, którzy twierdzili, że na pograniczu śmierci opuścili ciało i obserwowali, co się dzieje w innych miejscach.

Ta rewelacja przykuła moją uwagę i stała się początkiem moich badań nad przypadkami NDE opartych na dowodach naukowych. Gdybym nie poznał Raymonda i nie przeczytał jego przełomowej książki, mógłbym nigdy nie podążyć śladem tamtej plamy po spaghetti. Jednak wkrótce się dowiedziałem, że NDE nie jest nowym zjawiskiem. Odkryłem bowiem obecność licznych relacji tego typu4 w starożytnych źródłach greckich i rzymskich, we wszystkich głównych tradycjach religijnych5, w pochodzących z całego świata opowieściach rdzennych ludów6 oraz w piśmiennictwie medycznym z XIX i z początku XX wieku7.

Wspólnie z kolegami z innych uniwersytetów, którzy również natknęli się przypadkiem na NDE, założyłem Międzynarodowe Towarzystwo Badań nad Doświadczeniami z Pogranicza Śmierci (International Association for Near-Death Studies, IANDS), które miało być organizacją wspierającą i propagującą prace badawcze nad tymi przeżyciami. Przez ponad ćwierć wieku piastowałem stanowisko dyrektora naukowego IANDS i redagowałem „Journal of Near-Death Studies”, jedyne naukowe czasopismo poświęcone badaniom nad NDE. Przez dziesięciolecia zebrałem grupę przeszło tysiąca osób z takimi przeżyciami, na tyle miłych, że przez ponad czterdzieści lat wypełniały dla mnie jeden kwestionariusz po drugim. Mogłem dzięki temu porównać spostrzeżenia tych „ochotników” z doświadczeniami z pogranicza śmierci pacjentów, którzy trafili do szpitala na przykład z powodu zatrzymania akcji serca, napadów padaczkowych lub prób samobójczych. Odkryłem wówczas w tych doświadczeniach pewne wspólne i uniwersalne wątki, wykraczające poza interpretacje kulturowe, a także schemat stałych efektów następczych, wpływających na postawy, przekonania, wyznawane wartości i charakter tych osób8. Zdołałem też wykazać, że tych doświadczeń nie da się po prostu zlekceważyć jako stanów snu albo halucynacji.

Tym, co znalazłem w tej trwającej czterdzieści pięć lat podróży, były świadectwa NDE, sięgające wieki wstecz i okrążające cały glob. Odkryłem, że NDE występuje często i nie ma swoich faworytów. Zdarza się nawet ludziom zajmującym się neuronauką. Kiedy neurochirurg Eben Alexander doznał rzadkiej infekcji mózgu, która wtrąciła go w trwającą tydzień śpiączkę, obudził się z żywymi wspomnieniami z doświadczenia z pogranicza śmierci, a później przyszedł do mojego gabinetu, żebym pomógł mu znaleźć jakiś sens tego pozornie niemożliwego zdarzenia.

W ciągu prawie półwiecza zmagań zmierzających do zrozumienia doświadczeń z pogranicza śmierci odkryłem, że nie dotyczą one tylko osoby, która ich doznała, lecz ich wpływ rozciąga się znacznie dalej. Im więcej się o nich dowiadywałem, tym mocniejsze odnosiłem wrażenie, że wołają o wyjaśnienie wykraczające poza ograniczoną wiedzę naszych powszednich idei dotyczących umysłu i mózgu. A te nowe sposoby myślenia o umysłach i mózgach otwierają możliwości badań nad tym, czy świadomość może trwać po śmierci ciała. To z kolei podważa naszą koncepcję tego, kim jesteśmy, w jaki sposób pasujemy do naszego miejsca we Wszechświecie i jakie życie chcielibyśmy wieść.

Niektórzy koledzy naukowcy ostrzegali mnie, że mój brak uprzedzeń wobec badania przeżyć „niemożliwych”, jak NDE, otworzy furtkę przed wszelkiego rodzaju zabobonami. Jako sceptyk odpowiadam – dawajcie je tu! Nie osądzajmy ich z góry z powodu naszych przekonań; przetestujmy te prowokacyjne idee i przekonajmy się, czy faktycznie są zabobonami, czy oknami ukazującymi nam wszechstronniejszy obraz świata. Badania nad NDE, dalekie od odciągania nas od nauki i pchania w sferę zabobonów, w istocie wykazują, że zastosowanie metod naukowych do oceny niematerialnych aspektów naszego świata pozwala nam opisać rzeczywistość o wiele dokładniej niż wtedy, gdy ograniczamy zasięg naszej nauki tylko do fizycznej materii i energii.

Śledząc zgromadzone w ciągu ostatnich kilku dekad dowody naukowe i powstrzymując się od propagowania jakiejś jednej teorii bądź systemu wierzeń, wiem, że rozczaruję wielu przyjaciół faworyzujących taki czy inny konkretny punkt widzenia. Wiem, że niektórzy z moich uduchowionych przyjaciół nie zgodzą się z poważnie braną przeze mnie pod uwagę możliwością, iż przyczyną NDE mogą być fizyczne zmiany zachodzące w mózgu. Wiem również, że niektórzy z przyjaciół o materialistycznym światopoglądzie mogą z konsternacją przyjąć, iż poważnie rozważam możliwość, że umysł może działać niezależnie od mózgu. Wiem i to, że niektórzy przedstawiciele obu obozów mogą się uskarżać, iż przez to, że nie staję po stronie któregoś z nich, wybieram łatwe wyjście z sytuacji.

Faktycznie jednak to intelektualna uczciwość każe mi unikać opowiadania się w tej debacie po jednej ze stron. Sądzę, że istnieje dość dowodów, by brać poważnie zarówno fizjologiczny mechanizm NDE, jak i dalsze funkcjonowanie umysłu niezależnie od mózgu. Przekonanie, że NDE zachodzi w wyniku niezidentyfikowanego procesu fizjologicznego, jest wiarygodne i spójne z filozoficznym poglądem, iż świat rzeczywisty ma naturę czysto materialną. Z drugiej strony przekonanie, że NDE to dar duchowy, jest także wiarygodne i spójne z filozoficznym poglądem, iż to, kim jesteśmy, ma także aspekt niematerialny. Jednak żadna z tych idei, choć wiarygodnych, nie jest naukową przesłanką, ponieważ nie istnieją dowody, które kiedykolwiek mogłyby obalić jedną z nich. Zamiast tego stanowią one przedmiot wiary.

Mam nadzieję dowieść w tej książce, że nie ma powodów, by NDE nie okazało się duchowym darem, którego istnienie jednocześnie umożliwiają określone zjawiska fizjologiczne. Dowody naukowe sugerują, że obie idee mogą być słuszne bez jakiegokolwiek konfliktu, co pozwala nam wyjść poza sztuczny podział między nauką a duchowością. Moja otwartość na oba punkty widzenia nie jest jednak równoznaczna z tym, że nie mam zdania na temat znaczenia doświadczeń z pogranicza śmierci.

Dziesięciolecia prac badawczych przekonały mnie, że doświadczenia z pogranicza śmierci są całkiem realne i wywierają głęboki wpływ, stanowiąc w istocie ważne czynniki duchowego rozwoju i zrozumienia samego siebie, bez względu na ich źródło. Wiem, że dla osób, które je przeżyły, mają fundamentalne znaczenie w tym sensie, iż przeobraziły ich życie. Żywię również przekonanie, że liczą się także dla naukowców, zawierają bowiem wskazówki kluczowe dla zrozumienia umysłu i mózgu. Uważam też, że mają znaczenie dla nas wszystkich ze względu na to, co mówią nam o śmierci i umieraniu i – co jeszcze ważniejsze – o życiu i przeżywaniu go.

W głównym tekście książki pominąłem metodologiczne i statystyczne szczegóły moich badań, ale czytelnicy chcący zapoznać się z technicznymi detalami wspominanych analiz znajdą je w przypisach końcowych. Wszystkie recenzowane artykuły mojego autorstwa można pobrać ze strony internetowej Wydziału Badań Perceptualnych (Division of Perceptual Studies) University of Virginia (www.uvadops.org).

Mimo że ta książka powstała na podstawie czterdziestu pięciu lat badań naukowych nad NDE, nie została zaadresowana wyłącznie do innych naukowców. A chociaż mam nadzieję, że osoby, które przeżyły NDE, ocenią, iż sprawiedliwie potraktowałem ich przeżycia, nie napisałem także tej książki z myślą konkretnie o nich. Napisałem ją raczej dla całej reszty, dla osób zaciekawionych niewiarygodnymi możliwościami ludzkiego umysłu oraz głębszymi pytaniami o życie i śmierć.

O umieraniu i o tym, co może nastąpić po nim, powiedziano już i napisano bardzo wiele – znaczną część tych przemyśleń wystawia się do walki między naukowym a religijnym punktem widzenia. W tej książce staram się popchnąć tę dyskusję naprzód i pomóc zmienić charakter tego dialogu. Mam nadzieję wykazać, że nauka i duchowość są ze sobą w zgodzie, a uduchowiona postawa nie wymaga porzucenia nauki. Ta wędrówka nauczyła mnie, że naukowe podejście do świata, opieranie naszych poglądów i wiedzy na dowodach, nie musi nas powstrzymywać przed przyjęciem do wiadomości istnienia duchowych i niematerialnych aspektów życia. Z drugiej strony, przyjęcie do wiadomości istnienia aspektów duchowych i niematerialnych nie musi nas powstrzymywać przed naukową oceną naszych doświadczeń, opieraniem naszych wierzeń i wiedzy na dowodach. Chociaż mnóstwo się dowiedziałem o umieraniu i o tym, co może nastąpić potem, ta książka nie dotyczy wyłącznie śmierci. To książka również o życiu i jego przeżywaniu, o wartości współczucia i naszych wzajemnych więzi, o tym, co czyni życie znaczącym i spełnionym.

Napisałem tę książkę nie po to, by przekonać cię do uwierzenia w słuszność któregokolwiek z punktów widzenia, lecz w celu pobudzenia cię do myślenia. Mam nadzieję, że z perspektywy naukowej łatwiej zrozumiemy, co NDE mówią nam o życiu i śmierci oraz o tym, co może nastąpić potem. Śledząc dowody naukowe, dowiedziałem się bardzo dużo o doświadczeniach z pogranicza śmierci i o tym, co one oznaczają. Napisałem tę książkę, żeby się z tobą podzielić pasją do tej wędrówki. Moim celem było skłonienie cię do zadawania pytań i zastanawiania się nad odpowiedziami – nie po to, by cię namówić do uwierzenia w którykolwiek punkt widzenia, ale raczej do przewartościowania twojego sposobu myślenia o życiu i śmierci. Nie jestem Mojżeszem przekazującym Dekalog. Jestem naukowcem dzielącym się tym, na co moim zdaniem wskazują dane.

Desperacko chciałem wymazać z pamięci całe moje spotkanie z Holly, ale od tamtego czasu stałem się naukowcem na tyle, żeby wiedzieć, że nie zdołam go zwyczajnie zignorować. Udawanie, że coś się nie wydarzyło, bo po prostu nie umiemy tego wyjaśnić, jest dokładnym przeciwieństwem nauki. Moje dążenie do znalezienia logicznego wyjaśnienia zagadki plamy od spaghetti doprowadziło mnie do półwiecza pracy naukowej. Nie przyniosła mi ona odpowiedzi na wszystkie moje pytania, ale sprawiła, że zakwestionowałem niektóre z moich odpowiedzi. Wkrótce zaś zabierze mnie do krainy, której nigdy nie mógłbym sobie wyobrazić.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Wstęp. Podróż do nieznanej krainy

1. Nauka o niewyjaśnionym

2. Poza czasem

3. Przegląd życia

4. Jak poznać całą opowieść?

5. Skąd wiemy, co jest realne?

6. Poza ciałem

7. Czy poza umysłem?

8. Czy doświadczenia z pogranicza śmierci są realne?

9. Biologia umierania

10. Mózg w chwili śmierci

11. Umysł nie jest mózgiem

12. Czy świadomość trwa?

13. Niebo czy piekło?

14. A co z Bogiem?

15. To zmienia wszystko

16. Co to wszystko znaczy?

17. Nowe życie

18. Twarde lądowania

19. Nowe spojrzenie na rzeczywistość

20. Życie przed śmiercią

Podziękowania

1 Wyrażenie „zebrać wywiad z pacjentem” w lekarskim żargonie oznacza przeprowadzenie badania podmiotowego, czyli rozmowy z chorym w celu ustalenia obecnych dolegliwości oraz ich przebiegu, a także chorób przebytych i współistniejących, aktualnego i dawniejszego leczenia itp. W psychiatrii rozmowa z pacjentem jest najważniejszym elementem oceny stanu chorego (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

2 Elavil to handlowa nazwa amitryptyliny należącej do grupy leków przeciwdepresyjnych, obecnie rzadziej już stosowanych ze względu na pojawienie się wielu nowszych leków.

3R.A. Moody, Życie po życiu, tłum. I. Doleżal­-Nowicka, Świat Książki, Warszawa 2008.

4J. Platthy, Near-Death Experiences in Antiquity, Federation of International Poetry Foundations of UNESCO, Santa Claus, IN, 1992.

5F. Masumian, World Religions and Near-Death Experiences, w: J. Miner Holden, B. Greyson, D. James (red.), The Handbook of Near-Death Experiences, Prae­ger/ABC-CLIO, Santa Barbara, CA 2009, 159–83.

6A. Kelle­hear, Census of Non-Western Near-Death Experiences to 2005: Observations and Critical Reflections, w: The Handbook of Near-Death Experiences, 135–58.

7T. Basford, The Near-Death Experience: An Annotated Bibliography, Garland, New York 1990.

8G. Athappilly, B. Greyson, I. Stevenson, Do Prevailing Societal Models Influence Reports of Near-Death Experiences? A Comparison of Accounts Reported before and after 1975, „Journal of Ner­vous and Mental Disease” 194(3), 2006, 218–22.