Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kontynuacja losów walecznych chłopów z powieści „Siła ludu”.
Wojna nabiera tempa. Sąsiedzi zajmują kolejne miasta na północy i coraz bardziej zbliżają się do stolicy w Terk, której broni król Dawid.
Marin wraz z przyjaciółmi i żołnierzami księcia Alberta zostaje wysłany na wschód, by bronić ostatniej twierdzy stojącej Kersyjczykom na drodze do króla.
Jednak gdy przeciwnik pojawia się za ich plecami, wszystko zaczyna się sypać. Oddział chłopów znów musi wyruszyć samotnie do walki, a na dodatek traci jedną z największych broni jaką miała w swych szeregach – czarodziejkę Wiktorię.
Jakby tego było jeszcze mało – muszą przejść na ziemie wroga i stawić czoła dwóm potężnym magom, o przerażającej mocy
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 186
Rok wydania: 2014
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Krzysztof Lip
Potęga magii
© Copyright by Krzysztof Lip & e-bookowo
Projekt okładki: Krzysztof Lip
ISBN 978-83-7859-364-5
Wydanie I 2014
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl
Kontakt:[email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.
Dzień tak bardzo wyczekiwany przez wszystkich walczących w obronie królestwa w końcu nadszedł. Statki, na których płynęli żołnierze Andulijscy w końcu bezpiecznie dobijały do brzegów. Pięć okrętów wysłanych przez sojuszników cumowało na oczach zebranych im na powitanie żołnierzy. Książę Albert mimo ran i cierpienia dumnie siedział na krześle specjalnie postawionym dla niego przy samym brzegu. Za nim w równym szeregu stali w pełnym uzbrojeniu żołnierze. Obok nich stali też chłopi. Dumni i pewni siebie po odniesionym zwycięstwom dołączyli do grona żołnierzy królewskich. Wszyscy chcieli godnie przywitać swoich sprzymierzeńców. Jedynie Marin siedząc wraz z Wiktorią na wzgórzu nie kwapili się na ich spotkanie. Cieszyli się na widok przybywających posiłków zza morza, ale wiedzieli że to nie zmienia ich sytuacji.
– Co teraz z nami będzie? – zapytała go czule przytulając się do niego.
– Pewnie wszyscy podążymy na północ.
– Myślisz, że przybędą następne statki?
– Miejmy nadzieję.
Żołnierze wysiadający ze statków byli gromadzeni w kilku grupach, którym przewodzili oficerowie odpowiedzialni za ich przygotowanie bojowe. Jeden z nich zebrał swoich żołnierzy i zaczął głośno krzyczeć do nich w zupełnie nieznanym dla nich języku. Żołnierze szybko stanęli w idealnie równym dwuszeregu i na jego komendy reagowali błyskawicznie. To wstawali na baczność, to prezentowali broń, aż w końcu każdy z nich odliczał sprawdzając obecność wszystkich żołnierzy w oddziale. Widać było, że byli zdyscyplinowani i głodni walki. Zarówno żołnierze królewscy, jak i chłopi nie mogli się nadziwić ich wyszkoleniu. Podziwiali ich i cieszyli się, że mieli przy sobie tak mocnego sprzymierzeńca.
Nie minęło wiele czasu, ale wszyscy sprzymierzeńcy stali na brzegu w równym, długim na prawie całe wybrzeże dwuszeregu. Grupy połączyły się w jedno i zdawało się, jakby stało ich dwa razy więcej niż wyszło ze statków.
Marin wraz z Wiktorią obserwowali jak ich dowódca dumnie podchodzi do księcia i kłania mu się w pas. Jego kolorowy, idealnie dobrany ubiór, jak i lśniący miecz uwieszony u pasa wyraźnie podkreślały jego oficjalny ton spotkania. Królowie jak i księcia muszą znać języki swoich sprzymierzeńców, tak więc nie mieli problemów z komunikacją. Rozmawiali ze sobą w obecności swoich żołnierzy, którzy tylko przyglądali się sobie wzajemnie. Z jednej strony młodzi, prężni żołnierze w lśniących zbrojach, głodni walki i zwycięstw. Z drugiej natomiast ranni, zmęczeni ale i bojowo nastawieni żołnierze królewscy wraz z chłopami w tle.
– Tutaj jesteście – usłyszeli głos Adam zza pleców. – Ciężko was znaleźć ostatnio.
– Może im przeszkadzamy – dodał Styk idący tuż obok niego.
– Oglądamy paradę – odparła im Wiktoria. – Siadajcie.
– Wspaniale wyglądają, co nie? – zachwycał się Andulijczykami Adam.
– Trochę rażą – odparła mu Wiktoria lekko się uśmiechając.
– Wiadomo coś o kolejnych statkach? – zapytał Marin Styka.
– Nic, może wieczorem się dowiemy czegoś więcej.
* * *
Późną nocą, przy zapalonych ogniskach i wielu płonących pochodniach kilkuset mężczyzn żegnało swoich przyjaciół i kompanów poległych w walce. Zebrani na polach na wschód od Enos oddawali hołd tym, którzy poświęcili życie by ratować królestwo. Pogrzeb prowadził Dorian, któremu pomagali Piotr i Jakub. Dołączył także książę Albert mimo poważnych ran oraz kilku oficerów z Andulii. Marin stojąc wśród swoich przyjaciół żegnał szczególnie kilku młodych Selsów, z którymi dorastał i wspólnie przeżywał każdy dzień swojego życia. Pamiętał wspólne zabawy za młodu, dokuczanie młynarzowi, czy zabawy w polowanie na wielkiego zwierza. Nikt z nich nie wiedział jak ich życie się potoczy. Nikt nie był w stanie przewidzieć takiego końca ich wspólnego życia.
– Kto? – usłyszał nagle szept jednego z zebranych. – Tutaj?
– Co się dzieje?
– Wojska królewskie.
– Co się dzieje Marin? – zapytał go Adam stojący tuż obok.
– Przybył Krekus na czele armii królewskiej – powiedział ktoś głośno.
– Krekus? – zapytał Adam chcąc się upewnić, że dobrze usłyszał.
– Wy tutaj zostańcie lepiej – odpowiedział mu Styk.
– Chyba żartujesz sobie, nie przepuszczę takiej okazji.
– Adamie, on nie przybył sam – odparł stanowczo. – Nie dzisiaj.
– To kiedy? Tak okazja może się już nam nie trafić. Chodź Marin, załatwimy to raz na zawsze.
– Czekaj – odpowiedział mu Marin.
– Co?
– Nie może nas widzieć.
– Co z tobą, Marin? Nie pamiętasz co on nam uczynił?!
– Nie możemy zabić go na oczach całej armii. Musimy poczekać.
– Ale on jest tak blisko – powiedział, zaciskając wściekle ręce.
– Jeszcze nie teraz. Styk, dowiedz się wszystkiego, a my tu zostaniemy.
Spojrzał na rozchodzących się żołnierzy, podążających za księciem na spotkanie Krekusa. Nikt już nie myślał o poległych. Przerwali pogrzeb i tłumnie ruszyli z powrotem do Enos.
– Tyle znaczymy po śmierci – odezwała się Wiktoria podchodząc do nich i z niepokojem patrząca na odchodzących mężczyzn.
– Zakopmy ich – odpowiedział Adam i ruszył pierwszy po łopatę.
Dołączyło do nich jeszcze kilku chłopów i nieliczni żołnierze, którym bitwa odebrała najbliższych. Nie chcieli pozwolić, by ich ciała były odsłonięte i zdane na zwierzęta leśne. Wspólnie zakopywali poległych płacząc nad ich grobami.
* * *
– Marin, zbudź się.
Otworzył zaspane oczy i ujrzał Styka stojącego nad nim.
– Chodź ze mną.
– Co się dzieję? – zapytał rozglądając się po panujących jeszcze wszędzie ciemnościach.
Styk nie chciał odpowiadać, by nie budzić innych. Ruszył do przodu, a Marin przecierając oczy podążył za nim uważając, by nikogo nie nadepnąć śpiącego pod jego nogami.
Weszli w głąb wioski i wtedy Styk dopiero odpowiedział mu na pytanie:
– Książę na ciebie czeka.
Stanęli przed drzwiami chaty, w której był opatrywany książę i Styk zdecydowanym ruchem ręki zachęcił go do wejścia do środka. Żołnierze stojący przy drzwiach rozeszli się na boki i Marin wszedł do wnętrza.
– Siadaj – usłyszał głos księcia, stojącego przy rozpalonym ogniu w kominie.
Na stole była rozłożona mapa całego królestwa, przy niej siedzieli już Brago i Krekus, który patrzył na niego z nie ukrywaną pogardą. Marin usiadł naprzeciwko nich i od razu sługa postawił przed nim kielich wina.
– Marin, Krekusa pewnie znasz – powiedział siadając do stołu książę. – Pozwól, że przedstawię ci Brago, dowódcę wojsk Andulijskich.
– To jest Marin, dowódca sił z południa – przedstawił go książę.
Mężczyzna skinął głową, na co Marin uczynił to samo. Nie zdradził po sobie zaskoczenia jakim mianował go książę. Nie czuł się godzien tego miana, ale chodź przez tą chwilę starał się dorównać im powagą i godnością stanowiska.
– Krekusie, powiedz nam jak wygląda nasza sytuacja.
– Nasze północne ziemie są zajęte. Linia obrony słabnie z dnia na dzień. Król broni zamku w Terk, ale jeśli Morwini zdobędą Sori, to będą mieli otwartą drogę do ataku na króla od południowo–zachodniej strony. Do tego Kesyjczycy nękają Ridan, który stanowi już ostatnią zaporę przed wdarciem się ich wojsk do Terku od wschodu.
– Czy twoje królestwo może przysłać jeszcze kilka statków, Brago?
– Nasi sąsiedzi też się zbroją i grożą atakiem. Nie możemy się całkowicie odsłaniać.
– Rozumiem – odparł mu książę. – Nie możemy dopuścić, by wrogie wojska wdarły się w głąb naszego królestwa, przez co musimy rozdzielić nasze armie. Wy zajmiecie się obroną Sori – powiedział po czym spojrzał na Marina i dodał. – My zajmiemy się Kesyjczykami. Pójdziemy do Ridan.
Dowódcy skinęli głowami zgadzając się z jego słowami.
– A co jeśli zaatakują od południa? – wtrącił Marin. – Już dwa razy próbowali zająć wybrzeże.
– Teraz nie mają ku temu powodu – odpowiedział mu książę. – Posiłki już do nas przybyły.
– Każdy mój żołnierz jest wart trzech wrogich żołnierzy – wtrącił Brago. – Nie ma potrzeby oczekiwania na kolejne statki.
– Po za tym moi zwiadowcy informują mnie o gromadzeniu się ich armii tuż przy naszych zamkach – dodał Krekus. – Szykują się do ataku na Terk i już tylko Sori i Ridan stoją im na drodze. Jeśli one upadną, to przegramy wojnę.
– Ale ich wojska przedostawały się na nasze ziemię przez Smocze Góry – nie dawał za wygraną Marin. – Jeśli wykorzystają tamtą drogę, to stracimy całe południe.
– Smocze Góry? – powtórzył zaciekawiony książę.
– Tak, widzieliśmy ścieżkę, którą podążali.
Wszyscy umilkli słysząc jego słowa. Krekus wściekły nie mógł pozwolić, by jakiś chłop stawiał mu warunki, więc od razu dodał:
– Moi zwiadowcy widzieli ich wielotysięczne armie. Zarówno Morwini jak i Kesyjczycy chcą szybko zakończyć tą wojnę i przypuszczą atak na Terk. Król wydał rozkaz obrony zamków i musimy go wykonać. Jeśli masz z tym problem, to nie powinieneś zasiadać przy tym stole.
– Jeśli zajdą nas od tyłu, to wojna skończy się jeszcze wcześniej – odpowiedział mu Marin równie ostrym tonem.
– Sprzeciwiasz się rozkazowi króla?! – zapytał wstając z miejsca Krekus.
– Spokój! – przerwał ich sprzeczkę książę. – Moi zwiadowcy sprawdzą tę ścieżkę. Wy budźcie swoich ludzi. Wyruszamy o świcie. Koniec narady.
Krekus z Marinem od razu ruszyli do wyjścia i wtedy Brago się odezwał:
– Nazywasz się Marin, tak?
Obaj dowódcy jednocześnie zwrócili na niego swoją uwagę zdziwieni jego pytaniem.
– Tak – odpowiedział mu młody wojownik.
– Myślę, że twoje imię będzie zapamiętane na długo. Pójdź ze mną na jeden z naszych okrętów. Myślę, że mam coś odpowiedniego dla ciebie.
Marin ruszył za nim nie bardzo wiedząc czego się spodziewać, a Krekus aż pękał z wściekłości widząc ich razem.
– Słyszałem o twoich zwycięstwach i muszę przyznać, że bardzo mnie to intryguje. Jak ktoś w twoim wieku i bez doświadczenia może dokonać czegoś tak wielkiego.
Marin nie wiedział co ma odpowiedzieć. Pochlebiały mu jego słowa.
– Obroniłeś wioskę, zwyciężyłeś na otwartym polu. Jaki jest twój sekret? – kontynuował Brago.
– Ale to nie były moje zwycięstwa. Na Czerwonych Polach dowodził nami książę. Obroną wioski zajęliśmy się wszyscy. Każdemu zależało na jej przetrwaniu i to głównie dzięki temu zwyciężyliśmy – odparł nieśmiało. – Gdyby nie tacy ludzie jak: Rom, Adam czy Wiktoria nie dokonalibyśmy tego wszystkiego.
– Ale nikt was nie uczył walczyć, zabijać. Skąd ta odwaga w waszych sercach?
Marin uśmiechnął się dumny ze swojego pochodzenia i odpowiedział:
– Tacy już jesteśmy. Zawsze są między nami konflikty, jeden drugiemu wilkiem, ale w sytuacjach kryzysowych, gdy już jest naprawdę źle, to potrafimy się złączyć. A wtedy to niech się boi, ten który stoi nam na drodze.
– To nie może tak być zawsze? Bylibyście militarną potęgą na świecie.
Marin tylko pokręcił głową i zaśmiał się nieśmiało.
– Taka już nasza natura. Gdy wojna się skończy, znów powrócą te same problemy. Wszystko wróci do normy. Tak widocznie już musi być.
– Wybacz, ale dziwni jesteście. Co do tej waszej czarodziejki, to możesz mi ją przedstawić?
– Oczywiście.
Doszli do statku stojącego na wybrzeżu i Brago wezwał jednego ze swoich ludzi. Wydał mu rozkaz w ich języku i po chwili dwóch marynarzy przyniosło ciężką skrzynię, którą postawiono tuż przed nimi.
– Ludzie są bezcenni i to dzięki nim wygrywa się bitwy – rzekł powoli otwierając skrzynię. – Ale ludzie uzbrojeni w dobrą stal są o wiele bardziej niebezpieczni.
Oczom Marina ukazało się mnóstwo mieczy i mniejszych tarcz solidnie wykonanych i przywiezionych z Andulii.
– Miałem to przekazać waszym żołnierzom – powiedział patrząc mu prosto w oczy.
– I trafi to do najlepszych żołnierzy naszego królestwa – odpowiedział mu Marin szybko zamykając skrzynię.
– Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
– Oby było nam to dane – odpowiedział mu Marin ściskając jego dłoń na pożegnanie.
Brago wydał kolejny rozkaz marynarzom, którzy zostawili skrzynię na lądzie i zaczęli przygotowania do wypłynięcia. Sam ruszył do swoich ludzi gotowych do wymarszu za wojskiem Krekusa. Wtedy do Marina podszedł Adam wraz z Piotrem i przyglądali się szykującym się do wymarszu wojskom w oddali.
– I tyle z pomocy Andulii – skomentował to Adam.
– Przynajmniej zajmą się obroną zachodniej granicy – wtrącił Piotr. – Nasze rodziny będą bezpieczniejsze.
– I co robimy dalej? – zapytał Adam.
– Idziemy na wschód – odpowiedział mu Marin. – Ale najpierw...
Przerwał i otworzył skrzynię ukazując jej zawartość przyjaciołom.
– Uzbrójcie naszych ludzi.
* * *
Długi, wojenny orszak podążał na wschód przez lasy i pola. Nie zatrzymywał się za dnia, by nie tracić czasu. Chłopi nie przyzwyczajeni do tak wielkiego wysiłku spowalniali wszystkich, ale książę nie godził się na jakiekolwiek przerwy. Ranny jechał na swym koniu i także odczuwał trudy podróży, ale nie dawał po sobie tego poznać. W nocy lekarze opatrywali jego wciąż otwierające się rany, z trudem doprowadzali do stanu używalności, ale za dnia bóle znów wracały. Zwiadowcy wysłani na przód codziennie przynosili wieści o braku jakichkolwiek wrogów w okolicy i tym bardziej potęgowali jego chęć szybkiego przedostania się do zamku.
Jednak w połowie drogi, na postoju nocnym w obozie zapanował chaos. Żołnierze biegali to w jedną, to w drugą stronę przestraszeni i zaskoczeni. Marin z Wiktorią przyglądał się im zdziwiony i próbował dowiedzieć się, co jest powodem ich zachowania, ale jedyne co zdołał usłyszeć to słowo „wiedźma”.
– Co się dzieję? – zapytał ich Adam podchodząc do nich bliżej.
– Sprawdźmy – odpowiedziała mu Wiktoria i ruszyli za ostatnim żołnierz przebiegającym przed nimi.
Po drodze dołączyli do nich inni chłopi i razem szli w kierunku lasu, u skraju którego był rozbity obóz.
– Nie zbliżać się! – usłyszeli od jednego z oficerów. – Nie wiemy czego ona chce.
– Gdzie książę? – zapytał Mirko oficera.
– Już wysłano po niego.
– Książę musi odpocząć i nie przyjdzie – odpowiedziała im Karina zbliżająca się od strony namiotu księcia. – Co się dzieje?
– Pojawiła się z nikąd i stoi przed naszym obozem – odpowiedział jej oficer. – To może być pułapka.
Łucznicy zaczęli ustawiać się przed nimi i napinać swoje łuki w stronę nieznanej kobiety. Za nimi stawali żołnierze w pełnym uzbrojeniu i przygotowywali się do obrony. Marin próbował dostrzec kobietę, ale stała ona w ciemności i tylko jej smukłą sylwetkę był w stanie dostrzec.
– Zaczekajcie chwilę – powiedziała do nich Wiktoria i ruszyła do przodu.
– Co robisz? Stój – rzekł zaskoczony Mirko, ale czarodziejka nie posłuchała. – Zatrzymajcie ją.
– Ona wie co robi – odpowiedział jej Marin, choć w głosie dało wyczuć się lekkie zaniepokojenie jej zachowaniem.
– Bądźcie gotowi – powiedział oficer do swoich żołnierzy.
Wszyscy w ciszy i skupieniu obserwowali Wiktorię i całą okolicę wypatrując wroga, który wypadnie z ciemności i zaatakuje ich niespodziewanie. Marin przerażony patrzył jak Wiktoria zbliżała się do zjawy. Podchodziła do niej powoli, a kobieta ani nie drgnęła. Stała wciąż w miejscu i przyglądała się jej uważnie. Nagle ku zaskoczeniu wszystkich Wiktoria stanęła tuż przed kobietą i po chwili zaczęła ją obejmować .
– Co jest? – zapytał sam siebie Mirko.
Wiktoria chwyciła za rękę kobietę i razem ruszyli w ich stronę. Żołnierze wciąż przygotowaniu do ataku nie spuszczali z nich wzroku. Nie wiedzieli bowiem co się dzieje i z niepokojem czekali na dalsze rozkazy. Nagle Marin z wyraźnym zadowoleniem w głosie powiedział:
– To jej matka.
– Opuścić broń – wydał rozkaz oficer i wszyscy odetchnęli z ulgą.
Ich wzrok był skierowany w starszą kobietę, która im bardziej zbliżała się do nich, tym bardziej dziwili się sobie jak mogli się jej wystraszyć. Jej powolne, ociężałe ruchy, przygarbiona sylwetka oraz zniszczona twarz pełna zmarszczek wzbudzała bardziej litość niż strach. Marin próbował przypomnieć sobie ją, kiedy ostatni raz się widzieli i był pewny że jej stan zdrowia był zupełnie inny. Z niepokojem obserwował Wiktorię, która trzymając ją za rękę, pomagała jej poruszać się. Początkowo myślał, że to skutek jej daru o którym Wiktoria mu opowiadała, ale z każdym ich krokiem ujawniały się jej rany na cały ciele ociekające krwią.
– Co jej się stało? – zapytała Karina pojawiając się tuż obok nich.
Nagle kobieta upadła bezwładnie.
– Medyka! – zawołał Marin i ruszył jej z pomocą.
Ułożyli ją na środku obozu, gdzie osobisty medyk księcia zaczął oglądać jej rany. Wszyscy skupili się wokół nich chcąc zobaczyć kobietę, którą jeszcze przed chwilą uważali za zagrożenie.
– Rozejście się – rozkazał swoim żołnierzom książę stając pośród nich przewinięty w połowie bandażem. – Co z nią?
– Straciła mnóstwo krwi – odpowiedział medyk. – Może nie przeżyć tej nocy.
– Mamo – zdołał tylko wypowiedzieć Wiktoria.
– Obawiam się, że już za późno na pomoc – stwierdził medyk.
– Nie! – krzyknęła Wiktoria. – Nie jest za późno. Mój dom jest niedaleko, tam jest lekarstwo, które ją uleczy.
Po tych słowach ruszyła w kierunku lasu.
– Opatrzcie ją, ja za nią pójdę – wtrącił Marin.
– Ale to nie ma sensu – odparł mu medyk. – Nie ma leku na takie rany. Ona umrze.
– Ma sens! – podniósł głos Marin podenerwowany. – Rób co ci powiedziałem!
Medyk spojrzał na Karinę, a ta widząc determinację młodego dowódcy, tylko skinęła głową zgadzając się z jego słowami. Lecz zaraz dodała:
– Do rana będzie pod naszą opieką, później ruszamy dalej.
Marin nie zareagował na te słowa. Pobiegł za Wiktorią czym prędzej chcąc ją jak najszybciej dogonić.
Nocą ciężko było się poruszać między drzewami i licznymi zaroślami, ale Wiktoria dobrze znała okolicę i z niebywałą lekkością przemykała przez ciemności oświetlane niezdarnie przez księżyc patrzący na nich z wysoka.
– Wiesz dokąd iść? – zapytał ją Marin ledwo nadążając za nią.
– To niedaleko – odpowiedziała nie zatrzymując się ani na chwilę.
Jednak czas nieubłaganie mijał, a jej domu wciąż nie było widać. Marinowi zdawało się, że końca ich drogi nie widać. W ciemności i ciszy jaka panowała w lesie czuł się nieswojo. Biegł wciąż za Wiktorią, która ani myślała o obserwowaniu okolicy i uważaniu na czyhające na nich dzikie zwierzęta. Próbował się rozglądać po okolicy, ale jego wzrok musiał się koncentrować na towarzyszce biegnącej przed nim.
W końcu las zaczął się przerzedzać, a Wiktoria ku jego zdziwieniu zwalniać swoje tempo.
– Co się dzieje? – zapytał ją stając tuż przy niej.
– Coś jest nie tak.
Marin sięgnął po swoje dwa miecze i wyszli z lasu. Idąc bardzo ostrożnie prawie weszli w leżący na ziemi hełm. Sels podniósł go, by przyjrzeć się mu dokładniej i wtedy zauważyli, krew w jego wnętrzu. Ruszyli więc do przodu i w tym momencie światło księżyca ukazało im rzeź, która miała tu miejsce. Okoliczne drzewa były połamane, a pod ich stopami leżały rozszarpane na części zwłoki wielu uzbrojonych mężczyzn. Były one porozrzucane po całej okolicy.
– Co tu się stało? – zapytał sam siebie Marin.
W domu, który ostał się w nienaruszonym stanie wciąż palił się ogień. Marin ruszył jako pierwszy do jego wnętrza. Ostrożnie uchylając drzwi zajrzał do środka i oczom nie wierzył.
Takiego widoku się nie spodziewali. Ściany były całe we krwi, na podłodze stały czerwone kałuże, a na łóżku i stole leżały rozszarpane zwłoki dwóch mężczyzn. Wiktoria musiała wybiec na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie mogła na to patrzeć. Widząc takie okrucieństwo nie potrafiła sobie wyobrazić, jak jej matka uszła z tego z życiem. Marin przytulił ją mocno wciąż patrząc, na liczne ślady walki widoczne po całej okolicy.
– Co ona musiała tutaj przeżyć – wypowiedziała przez łzy Wiktoria. – Dlaczego mnie przy niej nie było.
– Nie mogłaś tego przewidzieć.
Wiktoria zapłakała mu w ramionach, a Marin wciąż nie umiał sobie wyobrazić co mogło zajść w tym miejscu. Nigdy nie widział czegoś takiego.
– Musimy ratować twoją matkę.
Wiktoria tylko skinęła głową i oboje weszli z powrotem do środka. Starając się omijać kałuże krwi oraz kawałki ludzkiego ciała przedzierali się do skrzyni, w której jej matka trzymała zioła i lecznicze mikstury. Z obrzydzeniem zepchnęła ze skrzyni czyjąś rękę i wyjęła z jej wnętrza dwie najmniejsze mikstury.
– Resztę zostawiasz? – zapytał ją Marin widząc, że jeszcze kilka mikstur zostało w środku.
– Nie potrzebujemy ich. Wracajmy.
Wyszli pospiesznie na zewnątrz i wtedy Marin potknął się o kopiec z ziemi znajdujący się na podłodze drewnianej tuż obok domu. Nie zwrócił na to większej uwagi, tylko ruszył czym prędzej za Wiktorią.
Przed wschodem słońca dotarli z powrotem do obozu. Przy jej matce całą noc czuwała Karina, która od razu zbudziła się gdy tylko usłyszała ich kroki. Jej niewyspane oczy i uśmiech na ich widok oddawał w pełni jej zaangażowanie w opiekę nad starszą kobietą.
– Byłaś przy niej cały czas? – zapytała wzruszona jej postawą Wiktoria.
– Macie lek? – zapytała niecierpliwie przyglądając się miksturze trzymanej przez Wiktorię.
Czarodziejka nie zwlekając ani chwili uklęknęła przy swojej matce i podniosła głowę swojej matki:
– Pij, matko, nie możesz tutaj umrzeć.
Kobieta słysząc jej głos próbowała otworzyć oczy, ale nie było to łatwe zadanie. Zdołała wypić uzdrawiającą miksturę i położyła się z powrotem na ziemi.
– To ją uleczy? – zapytała Karina.
– Zobaczymy – odparła jej Wiktoria. – Teraz wszystko zależy od niej samej.
Podszedł Adam szczęśliwy na ich widok i z niepokojem zaczął przyglądać się rannej kobiecie. Zaraz za nim pojawił się i książę:
– Dobrze, że zdążyliście, wyruszamy.
– Ale ona nie może w takim stanie się poruszać – sprzeciwiła się Wiktoria. – Musimy dać jej odpocząć.
– Naszym celem jest Ridan i nic się tutaj nie zmienia.
– Nie zostawię jej tutaj.
– Książę – wtrącił Marin. – W domu tej kobiety widzieliśmy ciała wielu zbrojnych. Myślę, że to mogli być Kesyjczycy.
– Jeśli są martwi to już nie stanowią żadnego problemu.
– Nie, ale to może oznaczać, że przedostają się na nasze ziemie przez Smocze Góry.
– Za niedługo wrócą moi zwiadowcy...
– Jeśli wrócą – przerwał mu Marin.
– Wrócą – powiedział zdecydowanym tonem książę. – Zaraz wyruszamy.
Tymi słowami uciął rozmowę i oddalił się do swojego namiotu, pozostawiając ich samych ze swoimi myślami.
– Zaczekajcie tutaj – powiedział do zebranych Marin i pobiegł za księciem.
Wszedł za nim do jego namiotu, co wzburzyło go bardzo.
– Wynoś się z mojego namiotu, bo każę cię wynieść.
– Ta kobieta sama pokonała cały oddział Kesyjczyków – powiedział licząc na zainteresowanie tym faktem księcia.
Książę uciszył się i z niecierpliwością oczekiwał kolejnych jego słów.
– Sam widziałeś ile twoja armia zyskała dzięki obecności Wiktorii. A ile zyska jeśli będzie miała w szeregach dwie potężne czarodziejki?
– Cały oddział?
– Widziałem na własne oczy ich martwe ciała. Żaden nawet najlepszy rycerz nie dokonałby tego co ona.
– Widziałeś w jakim jest stanie. Niewiadomo czy ona przeżyje kolejny dzień.
– Myślę, że warto dać jej chociaż ten jeden dzień.
Książę wziął głęboki oddech i odwrócił się do niego plecami chcąc namyślić się w spokoju.
– Nie możemy pozwolić sobie na stratę chociażby jednego dnia. Wojska muszą dotrzeć do Ridan jak najszybciej. Jeśli pozwolę czarodziejce zostać z jej umierającą matką to stracę jedyną czarodziejkę, jaką mam. Nie mogę do tego dopuścić.
– Ale...
– Nie zapominaj, że jest wojna. Wróg nie będzie czekał na nas. Wytypuj dwóch swoich ludzi, by pozostali przy niej, reszta musi iść dalej – przerwał odwracając się w stronę młodego dowódcy. – Czarodziejka musi iść z nami.
Marin wiedział, że więcej już zyskać nie może. Skinął tylko głową i wyszedł z namiotu księcia.
– I co? – zapytał go Adam stojąc obok Wiktorii i pozostałych chłopów gotowych do wymarszu.
Nagle usłyszeli wołanie jednego z żołnierzy: „zwiadowcy wrócili!”. Z zarośli po chwili wyszedł koń, na którym z ledwością utrzymywał się mężczyzna z wbitą strzałą w plecach.
– To zwiadowca ze Smoczych Gór – rzekł Piotr z przerażeniem w głosie.
Żołnierze pochwycili konia i ostrożnie zdjęli jeźdźca z jego grzbietu. Książę powiadomiony o jego przybyciu wyszedł ze swojego namiotu i widząc rannego zwiadowcę od razu spojrzał na Marina. Młody dowódca wpatrywał się w niego oczekując odpowiedniego rozkazu.
– Gdzie pozostali? – zapytała Karina.
– Nie żyją – odpowiedział mu z trudem zwiadowca. – Musicie ich powstrzymać.
– Odsuńcie się – zawołał do nich medyk podbiegając do rannego. – Trzeba go opatrzyć.
– Poprowadzisz swoich ludzi do Smoczych Gór – wydał w końcu rozkaz tak długo oczekiwany przez Marina. – Oni nie mogą dostać się na nasze ziemie.
– Tak jest.
– A moja matka? – zapytała go Wiktoria.
Książę spojrzał na Marina i po chwili odpowiedział:
– Masz jeden dzień. Później z nią lub bez niej podążysz za nami do Ridan.
* * *
Marin wraz z osiemdziesiątką mężczyzn wyruszył na południowy wschód, gdzie wraz z Kariną odkrył ścieżkę, którą poruszały się oddziały wroga. Chłopi dzięki odniesionym zwycięstwom oraz nowemu uzbrojeniu jakie podarowali im Andulijczycy śmielej podążali jego śladem. Szli prawie cały dzień nie zatrzymując się ani na chwilę. Nabrali pewności i przekonania co do swoich sił, przez co szli bez lęku do walki z kolejnym przeciwnikiem. Mała armia, jaką dowodził młody Sels już nie składała się tylko z chłopów pięciu wiosek, ale dołączyli do nich także żołnierze stacjonujący w Enos.
Dopiero wieczorem, gdy doszli do spalonej wioski Dobor zwolnili tempa i z zaciekawieniem obserwowali doszczętnie zniszczoną wioskę. Selsi i Burdzy broniący jej wcześniej z przejęciem obserwowali zgliszcza, jakie zostały w miejscu jeszcze niedawnej wioski. Nic już nie wskazywało na to, że miejsce to kiedyś tętniło życiem.
– To mogło spotkać i nasze wioski – przerwał ciszę Mizga.
– Ciekawe, ile jeszcze takich wiosek zobaczymy na naszej drodze – dodał młody Ryski.
– Ścieżka jest już niedaleko – powiedział do nich Marin chcąc ich myśli odciągnąć od tego widoku. – W lesie rozbijemy obóz.
– Tak blisko ścieżki? – zapytał z niedowierzaniem Dorian.
– Tutaj nikt się nas nie spodziewa. Poza tym nasi zwiadowcy obserwują całą okolicę.
– Właśnie jeden z nich wraca do nas – wtrącił Mirko widząc jednego ze swoich ludzi.
Szedł on pospiesznie w ich stronę mijając zaciekawione spojrzenia wszystkich chłopów.
– Znaleźliśmy ścieżkę prowadzącą do wnętrza góry – rzekł zwiadowca.
– Widziałeś ich armię? – zapytał Dorian zniecierpliwiony.
– Nie, ale obserwujemy wejście do góry.
– Jak daleko jest od nas? – zapytał Rom.
– Niedaleko, tuż za lasem.
– A Berda? – zapytał Marin.
– Pusta.
– Bardzo dobrze, więc podejdziemy bliżej.
– Jak bliżej? Musimy odejść głębiej w las – zaprotestował Dorian. – Nie możemy się narażać na ich atak.
– To my ich zaatakujemy – odparł mu Marin. – Możemy ich zaskoczyć.
– Ale nie wiemy nic o ich armii – kontynuował Dorian. – Co zrobimy jeśli będzie ich tam dwa albo trzy razy więcej od nas?
– To zginiemy – odparł mu Mizga nie przejęty jego słowami.
– Ja nie żartuję.
– Ja też.
– Spokojnie – wtrącił się Marin. – Obstawimy wejście i przyblokujemy ich tam. Wtedy ich liczebność straci na wartości.
– Dobrze mówisz – poparł go Piotr. – Tak zrobimy.
– Prowadź pod samą górę – odezwał się Mirko do swojego zwiadowcy.
Dorian już nie odważył się sprzeciwić. Wszyscy ochoczo ruszyli za zwiadowcą nie zwracając uwagi na zarządcę wioski Nin. Musiał się podporządkować większości, czy mu się to podobało czy nie.
* * *
Późną nocą, gdy dotarli do samej góry rozbili obozy po dwóch stronach ścieżki w odległości kilkudziesięciu metrów od samego wejścia. Pozwalało im to w razie pojawienia się wrogiej armii być przygotowanym do szybkiego zamknięcia ich w jej wnętrzu. Jednak najbardziej zaskoczyła ich twarda ziemia wydeptana u podnóża góry. Wyglądała jakby przeszło tą drogą co najmniej tysiąc ludzi. Nikt nie wiedział jak długo Kesyjczycy bezkarnie poruszali się po ich ziemiach.
Dzięki zmieniającym się wartownikom obserwującym wejście do wnętrza góry, wojsko Marina w końcu mogło odpocząć, po długiej podróży. Chłopi mimo niełatwego życia, nie byli przyzwyczajeni do przemierzania tylu kilometrów. Idąc ochoczo za swoim dowódcą uzbrojonym w nowy lepszy, ale i cięższy oręż wieczorem odczuli trudy wędrówki. Marin przemieszczał się między nimi i osobiście sprawdzał ich stan zdrowia. Wielu niestety nie miało dobrego obuwia i cierpieli z każdym pokonanym kilometrem. Inni marzli w nocy nie mając ciepłego okrycia na sobie. Jednak nikt nie śmiał żalić się na swój los. Byli zwykłymi chłopami, którymi nikt nigdy się nie przejmował. Zawsze byli zdani na siebie i wiedzieli dobrze, że narzekanie na swój los nic nie zmieni. Cieszyli się jednak, że ich mianowany przez samego księcia dowódca jest jednym z nich. Rozumiał ich problemy i próbował pomóc co niektórym, ale sam również borykał się z podobnymi niedogodnościami. Młodzi Selsi, którzy znali go bardzo dobrze zaprzyjaźnili się z młodzieżą z innych wiosek, a w szczególności z Burgami. Sąsiadami, których przez całe życie uważali za największych wrogów i opowiadali im historie z życia Marina.
Czas mijał bardzo szybko. Pierwsza noc minęła spokojnie, a kolejny dzień już zaczynał chylić się ku końcowi. Zwiadowcy oraz wartownicy w gotowości obserwowali wejście do góry, gdy reszta oddziału w niepokoju wyczekiwała momentu pojawienia się przeciwnika.
Po bezczynnej drugiej nocy Marin zaczął się niepokoić. O świcie wyszedł na skraj lasu i przez dłuższy czas obserwował wejście do jaskini.
– Coś cię martwi braciszku? – zapytał go Adam stając obok niego.
– Marnujemy tutaj czas.
– Przecież pilnujemy wejścia.
– A jeśli tędy nikt nie przyjdzie?
– Myślisz, że wiedzą o nas?
– Nie, ale może Krekus miał rację. Zaatakują Ridan.
– To chcesz się wrócić? – zapytał z niedowierzaniem. – A co jeśli pojawią się za kilka dni?
– Za kilka dni może być już po wojnie, Adam. Wejdziemy do wnętrza góry, tylko to możemy teraz uczynić.
– To się nie spodoba ludziom.
– Trudno, nie możemy tutaj siedzieć bezczynnie. Z rana ruszamy.
– Jak mówisz, tak zrobimy.
* * *
Z rana wszyscy chłopi wyruszyli do wnętrza góry za swoim dowódcą. Nie podzielali jego zdania, woleli zostać i pilnować wejścia, ale nie mieli wyboru. Nie znali tego terenu i z lękiem wchodzili do środka Smoczych Gór. Teraz role się odwróciły i to oni mogli zostać zaatakowani przez wyczekujących na nich przeciwników.
Mimo, że droga była wąska i kręta, to szli powoli i czujnie rozglądając się wokół. Zwiadowcy, wypuszczeni przodem badali teren, by jak najszybciej ostrzec ich przed niebezpieczeństwem. Początkowo wszyscy obawiali się starcia z licznym przeciwnikiem, ale po kilku godzinach tułaczki zaczęły się pojawiać w ich głowach wątpliwości. Wtedy wrócił do nich jeden ze zwiadowców wysłanych do przodu i od razu oznajmił dobrą wiadomość:
– Znalazłem opuszczoną wioskę.
– Jak to opuszczoną? Gdzie? – zapytał z niedowierzaniem Mirko.
– U samego wyjścia z góry. Wygląda na to, że są w niej tylko kobiety i dzieci.
– Czyli poszli na Ridan – dodał Marin.
– To co robimy? – zapytał Adam słuchając ich rozmowy.
– Idziemy dalej.
– Na ich ziemie?
– Nie lepiej wrócić? – wtrącił Mirko. – Na ich ziemiach możemy trafić na całą armię.
– Jeśli odpuścili to przejście, to znaczy że koncentrują się na zdobyciu zamku. Możemy ich zaskoczyć uderzając od tyłu.
– Odważne – dodał Rom. – Ale ryzykowne.
– To raczej głupie, niż ryzykowne – odezwał się Dorian nie mogąc słuchać ich dłużej. – Nie jesteśmy żołnierzami, tylko zwykłymi chłopami ze wsi. Trafimy na prawdziwych rycerzy, to nas rozniosą w pył.
– Jeśli się boisz, to wracaj do swojego księcia tchórzu – wtrącił Ryski. – My się nie boimy nikogo.
– Dokładnie – odezwał się też Kamyk stojący tuż obok swojego rówieśnika. – Jak dotąd nikt nas nie pokonał i...
– Wygrywaliśmy tylko i wyłącznie dzięki czarodziejce młodzieńcze – przerwał mu Dorian. – Bez jej pomocy znaczymy tyle co wół w walce z lwem. I jeszcze raz ktoś nazwie mnie tchórzem, a wbiję mu miecz prosto jego zasrane dupsko.
– Spokój! Podążymy wzdłuż granicy pod osłoną lasu – rzekł Marin. – Dzięki temu powinniśmy dotrzeć w pobliże Ridan niezauważeni.
– To może się udać – poparł go Piotr.
– A zna ktoś ich ziemie? – wtrącił się również Jakub. – Skąd wiemy, że uda nam się dotrzeć do Ridan podążając po ich terenie?
– Ja znam – odpowiedział mu Styk. – Poprowadzę was.
– Skąd znasz? – zapytał podejrzliwie Jakub.
– Przemierzyłem trochę świata żyjąc samotnie w lesie.
– Bardzo dobrze, to ruszamy – przerwał ich rozmowę Marin ponaglając ich do działania.
* * *
Nie minęło wiele czasu, gdy doszli do wyjścia z góry. Zgodnie ze słowami zwiadowcy, przed ich oczami ukazała się niewielka wioska, w której na pierwszy rzut oka nie było żywej duszy. Jej granice po obu stronach stanowiły wysokie skały, które uniemożliwiały jej otoczenie lub ominięcie. Nikt nie przechadzał się między chatami, z kominów nie wydobywał się dym, nawet żadnych zwierząt nie było słychać w okolicy. Jednak po chwili ukazała im się jedna z tutejszych kobiet. Niosła ona swoje ubranie w koszu i niczego nie świadoma weszła do jednej z chat znikając im z oczu.
– Nie da się przemknąć obok wioski niezauważenie – rzekł Mirko rozglądając się po okolicy.
– Będziemy musieli przejść przez nią – odpowiedział mu Marin nie przejęty jego obawami.
– Co zrobimy jeśli ostrzegą wojsko? – zapytał Dorian. – Wtedy to oni nas zajdą od tyłu.
– Wracajmy na nasze ziemie – wtrącił Jakub. – Nie będziemy ryzykować.
– Nie, idziemy – odparł im Marin i ruszył do przodu.
Zaraz za nim podążył Adam, a za nim cała reszta chłopów. Dorian i Jakub stali w miejscu zaskoczeni ich zachowaniem. Nie wiedzieli jak ich powstrzymać, więc choć niechętnie to ruszyli za nimi.
– Schowajcie broń – powiedział do wszystkich Marin wkraczając między chaty.
Kierował ich w sam środek wioski nie chcąc się ukrywać. Kobiety zajmujące się swoimi codziennymi obowiązkami widząc ich przerywały swoją pracę i zaskoczone ich obecnością stały w miejscu prawie nie oddychając. Po chwili młode kobiety wpadły w panikę i zaczęły uciekać do chat. Starsze natomiast zaczęły płakać. Wiedziały bowiem co obecność wrogich wojsk na ich ziemiach może oznaczać dla nich samych. Chłopi nie rozumiejąc ich zachowania podążali dalej, aż doszli do chaty, której najbardziej wypatrywał Marin. Położona w centralnym punkcie, największa chata, przed którą jeszcze znajdywały się widoczne ślady po wbitych chorągwiach wojsk stacjonujących w wiosce.
– Zaczekajcie – powiedział ruszając do wnętrza chaty.
W jej środku ku jego zdziwieniu siedział stary mężczyzna, który wyglądał jakby siedząc na krześle za wielkim stołem już czekał na nadchodzącą śmierć. Z ledwością podniósł głowę by spojrzeć na nieoczekiwanego gościa. Powiedział coś bardzo cicho i niewyraźnie, ale Marin nie był w stanie go zrozumieć. Nie znał ich języka i nigdy nie miał zamiaru się go uczyć. Nie przejmując się starcem szukał po półkach i koszach map i dokumentów, które mogliby zostawić dowódcy wojsk Kesyjskich.
– Czego szukasz? – zapytał go Styk wchodząc do środka.
– Może znajdę coś, co nam pomoże w lokalizacji ich pozycji.
– Myślisz, że zostawiliby tutaj mapy?
– Małe szanse, ale wolę to sprawdzić.
Teraz dopiero Styk zauważył starca ledwo nadążającego za nimi wzrokiem. Popatrzył na niego i ku zdziwieniu Marina powiedział coś w ich języku. Starzec odpowiedział mu bardzo krótko. Lecz po chwili obaj wdali się w dłuższą konwersację. Marin zdziwiony umiejętnościami jego przyjaciela nie chciał mu przerywać, więc wrócił do swoich poszukiwań.
– Nie szukaj Marin – rzekł Styk. – Tutaj niczego nie znajdziesz.
– Co masz na myśli?
– To przez nas ta wioska jest opustoszała. My im zabiliśmy wszystkich mężczyzn.
– Jak to my? – nie mógł uwierzyć w jego słowa Marin.
– Tutaj nie było żadnej wielkiej armii, tylko sami chłopi pozbierani tak jak i my. Prowadzeni przez jakiegoś dowódcę musieli atakować nasze wioski.
– Jesteś tego pewny?
– Nie wydaje mi się, by nas okłamywał – odpowiedział wskazując na starca.
– Teraz rozumiem reakcje tych kobiet.
– Opuśćmy ich wioskę i pozwólmy im rozpocząć żałobę – rzekł Styk idąc do wyjścia. – Tutaj nic nie znajdziemy.
Obaj wyszli z chaty i od razu zarządzili wymarsz w kierunku lasu. Nie chcieli tłumaczyć się nikomu. Po prostu chcieli odejść z wioski jak najdalej i zapomnieć o cierpieniu kobiet, któremu sami byli winni.
Jednak ledwo zdążyli wejść do lasu, to usłyszeli rżenie koni wjeżdżających do wioski od przeciwnej strony.
– Czekajcie – powiedział Marin wracając się na skraj lasu.
Chowając się w zaroślach obserwował wioskę, a zaraz za nim uczynili to samo zarządcy i pozostali wojownicy. W ciszy wpatrywali się w chaty, za którymi słyszeli coraz głośniejszy lament kobiet i tętent kopyt poruszających się po wiosce.
– Coś jest nie tak – powiedział przyciszonym głosem Styk. – One się przed czymś bronią.
– Bronią? – powtórzył Dorian.
– To nie nasz problem – dodał Jakub wstając z miejsca. – Idziemy do Ridan.
Ruszył w kierunku lasu oczekując ich podobnego ruchu, jednak Marin wyłaniając się z za zarośli zaczął podążać w przeciwnym kierunku.
– Co on robi? – zapytał podenerwowany Jakub. – Zatrzymajcie go.
Jednak nikt nie reagował na jego słowa. Za swoim dowódcą ruszył po chwili Styk i Adam.
– Piotrze zostańcie tutaj – powiedział Mirko po czym dołączył do nich wraz z Romem.
– Gdzie oni idą? – pytał wciąż Jakub. – Przecież mamy pomóc naszym żołnierzom, nie wrogom.
– Zamknij się wreszcie – odparł mu Norwid już nie mogąc go słuchać.
– Co?
Mizga wyjął swój miecz i z uśmieszkiem pogroził nim Jakubowi.
– Grozisz zarządcy? Odpowiecie mi za swoje zachowanie.
Norwid wyciągnął swój ogromny topór i popatrzył na niego chwilę się zastanawiając. Następnie zwrócił swój wzrok ku zarządcy i powiedział:
– Miałeś kiedyś topór w plecach?
Po tych słowach Jakub już nie odważył się odezwać. Wycofał się w głąb lasu, do swoich ludzi z wioski zostawiając ich samych na obrzeżach.
Tymczasem grupa chłopów podeszła pod chaty i obserwowała rozmowę kobiety z siedzącym na koniu mężczyzną. Sam wyglądał na bogatego pana, siedzącego dumnie w długim płaszczu na wysokim wierzchowcu. Jednak jego ludzie – czterech rzezimieszków już tak dobrze się nie prezentowało. Ich brudne szaty oraz błoto na twarzach wyraźnie kontrastowało ich obraz ze sobą. Na jego rozkaz biegali oni od chaty do chaty i grabili je ze wszystkich „skarbów” jakie pozostały im do życia. Kobiety lamentowały, błagały ich o litość, ale w zamian za to obrywały po twarzach i otrzymywały kopniaki. Jedna z kobiet klękła przed dowodzącym grupą mężczyzną i płacząc zaczęła błagać go o darowanie im życia. Jednak nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia. Patrzył na nią z góry przez dłuższy czas zadowolony z przerażenia jaki wywołuje u niewinnych kobiet, aż w końcu zeskoczył tuż obok niej i przystawił swój miecz u jej szyi. Uśmiechając się szyderczo upewnił się, że wszystkie kobiety patrzą na niego i jednym ruchem miecza odciął głowę kobiety. Marin nie mógł na to patrzyć. Wściekłość aż rozrywała go od środka. Ruszyłby już z chęcią na nich, gdyby nie zauważył w oddali jeszcze trzech zbliżających się do nich rzezimieszków. Prowadzili oni ze sobą wóz, na którym siedziały młode kobiety więzione przez nich od jakiegoś czasu. Zadowoleni wołali do pozostałych i zatrzymując się na środku wioski zaczęli rozbiegać się do chat. Jednak oni szukali czegoś innego. Wyciągali siła z chat młode panny i ciągnąc je za włosy prowadzili do wozu.
Marin skinął głową na Roma, by ten ruszył w prawo wraz z Mirko. Styk wraz z Adamem ruszyli w lewo pozostawiając Marina samego po środku. Wszyscy sięgnęli po swoją broń i tylko czekali na odpowiedni moment do ataku. Nagle jeden z rzezimieszków szukając kobiet przebiegł tuż obok Marina. Wszedł do chaty, ale nie znajdując tam nikogo szybko wyszedł i wtedy zauważył Selsa przed sobą. Nie zdążył nawet pisnąć, gdy miecz Marina przeciął go na pół. Zauważyli to pozostali mężczyźni i od razu sięgnęli po broń. Wtedy z obu stron wypadli na nich chłopi i atakując z zaskoczenia od razu powalili trzech z nich. Marin ruszył na przywódcę grupy. Jeden z pozostałych rzezimieszków zaatakował go zza chaty, ale Marin uchylił się i od razu skontrował wbijając w niego swoje dwa miecze. Rom wraz z Mirko dopadli kolejnych mężczyzn i po krótkiej chwili został przy życiu już tylko mężczyzna przewodzący grupie. Zaczął on błagalnie wymachiwać rękami, krzyczeć do nich próbując ich zatrzymać, ale Marin nie miał zamiaru się nad nim litować. Pospiesznie wszedł na konia i ruszył do wyjścia z wioski. Zdołał przejechać kilka metrów, ale Marin nie pozwolił mu uciec. Rzucił w niego swoim mieczem, tak że ten wbił się w jego plecy i zrzucił jeźdźca na ziemię. Podszedł do niego i nie zwracając uwagi na jego błagalne spojrzenie szybkim ruchem miecza odciął mu głowę. Wszyscy, zarówno chłopi jak i kobiety, spojrzeli na niego zaskoczeni. Żaden z jego kompanów nigdy nie widział go w takim stanie.
– Beldy – nagle krzyknęła jedna z kobiet.
Szybko dołączyły od niej pozostałe kobiety i zaczęły klękać i kłaniać się przed grupą chłopów.
– Co one mówią? – zapytał Styka Mirko.
– Wybawcy – odpowiedział mu Styk nie bardzo czując się godzien ich wdzięczności.
– Idziemy stąd – nagle odezwał się Marin i nie zwracając uwagi na klękające przed nim kobiety ruszył w kierunku lasu.
Chciał jak najszybciej opuścić wioskę i zapomnieć o jej istnieniu. Wiedział, że nie jest godzien ich wdzięczności. Przyspieszył kroku i nie odwrócił się, by spojrzeć im w oczy.
– Chwila – rzekł do wszystkich Rom i wskazał na chodzące obok nich kury. – Musimy coś jeść.
Marin słysząc te słowa nie odwrócił się w ich stronę. Spuścił głowę i odszedł nie chcąc brać w tym udziału. Żal mu było tych biednych kobiet, ale nie mógł zapomnieć, że jest wojna. Tutaj już litość i dobroć muszą ustąpić miejsca podstawowym potrzebom człowieka.
* * *
Gdy wrócili do swojego oddziału, Marin nie chciał z nikim rozmawiać. Od razu zarządził wymarsz wzdłuż granicy, by przed zmrokiem przemierzyć jak najwięcej kilometrów i znaleźć odpowiednie schronienie. Co ciekawsi wypytywali ich o wydarzenia z wioski, ale żaden z nich nie chciał nic powiedzieć. Nie chcieli by wpłynęło to na ich nastawienie. Wiedzieli bowiem, że ich żony i matki są w takiej samej sytuacji jak i te biedne kobiety. Sami obawiali się o ich bezpieczeństwo.
Kiedy nastała noc, skryci wśród drzew zasiedli do wspólnego posiłku.
– Styk, jak daleko stąd do Ridan? – zapytał Mirko obgryzając dokładnie udko kurczaka.
– Jeśli utrzymamy tempo, to w ciągu dwóch dni dojdziemy do głównej drogi prowadzącej do Ridan. Wtedy to już pół dnia i będziemy w zamku.
– Jeśli będzie jeszcze stał – wtrącił Jakub.
– Zaatakujemy ich od tyłu i obronimy nasz zamek – dodał Ryski pewny siebie. – I zaś chłopi z wiosek będą górą!
– Tak jest! – poparł go Kamyk, a zaraz za nim dołączyli i pozostali.
– Obyśmy zdążyli – dodał Dorian. – Jeśli Kesyjczycy wysłali tam wszystkie swoje wojska, to Ridan długo się nie utrzyma.
– Pewnie już dotarły do nich nasze czarodziejki – odpowiedział mu Ryski. – One mogą same wygrać całą bitwę.
– Co zrobią? Zatrzęsą ziemią pod ich stopami? – wtrącił się do rozmowy Jakub. – Ich moc jest ograniczona. W końcu trafi je któryś z łuczników i skończy się ich zabawa.
Marin przysłuchiwał się ich rozmowie i tęsknił za Wiktorią. Pierwszy raz w życiu bał się o drugą osobę. Było to dla niego zupełnie obce uczucie. Nigdy wcześniej nie spotkał w swoim życiu osoby, dla której straciłby serce. Zawsze dziwił się swojemu bratu i wyśmiewał się z jego przywiązania do rodziny. Teraz jednak, gdy zostali odłączeni od siebie zaczynał rozumieć go coraz bardziej.
– Nie martw się, ona sobie poradzi – usłyszał przyciszony głos Adama.
– Kto?
– Tęsknisz za nią, to widać. Ja też tęsknię za moimi, ale wierzę że dają sobie radę beze mnie. Tuk to wspaniały chłopak i wie jak pomagać matce. Twoja ma matkę przy sobie, więc z pewnością nie dadzą sobie zrobić krzywdy.
– Mam nadzieję.
– Co dwie czarodziejki, to nie jedna Marin – powiedział głośniej Adam. – Ja bym się bardziej obawiał o zachodnią część naszego kraju. Ten zdradziecki Krekus może uciec, gdy go zaatakują większą armią.
– Jedyna nadzieja w Andulijczykach – odpowiedział mu Mizga.
– Skupmy się na sobie panowie – przerwał ich temat Dorian. – Przed nami jedno z największych starć tej wojny, więc pomyślmy lepiej jak je wygrać.
– Jak to jak wygrać? – powtórzył jego słowa Ryski pewny siebie. – Zaatakować z zaskoczenia i wybić agresorów. Niech pożałują, że napadli na nasze ziemie.
– Późno już – przerwał temat Marin. – Wymieńcie wartowników, a reszta niech pójdzie spać. Przed nami jutro spory kawałek drogi do pokonania.
– Dobra ja pójdę – odpowiedział mu Mizga.
– I ja – dodał Kamyk.
– Reszta słyszała swojego dowódcę – odezwał się Rom swoim potężnym głosem. – Spać i nabierać sił do wymarszu.
Wszyscy posłusznie ruszyli zostawiając Marina samego przy ognisku.
– Ty też powinieneś odpocząć – rzekł do niego Rom.
– Zaraz idę. Muszę tylko pomyśleć nad bitwą, która nas czeka.
– Teraz nic mądrego nie wymyślisz. W bitwie najważniejsza jest informacja o przeciwniku. Bez niej nie masz nawet co myśleć o rozpoczęciu walki.
Marin uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na wielkiego wojownika z podziwem.
– To ty tu powinieneś dowodzić wielki Romie.
– Nigdy nie chciałem brać odpowiedzialności za życie innych – odpowiedział mu bez wahania. – I nigdy się tego nie podejmę. Ale mogę dać ci radę Marinie – nie przywiązuj się do swoich ludzi. Wtedy wojna mniej boli.
* * *
Następnego dnia siarczysty deszcz umiejętnie utrudniał im dalszą wędrówkę. Namoknięta ziemia sprawiła, że ich stopy topiły się w błocie, a przemoknięte ubrania stały się trzykrotnie cięższe. Jednak nie mogli przestać maszerować. Nie wiedzieli ile mieli czasu, jaka jest sytuacja na północy. Z każdym przebytym kilometrem tracili siły i nadwerężali zdrowie, ale parli do przodu za swoim dowódcą.
Dopiero późnym popołudniem Marin widząc zmęczenie swoich ludzi zarządził odpoczynek. Nie mieli gdzie się ukryć przed deszczem, to też musieli moknąć, ale mogli w końcu usiąść. Dać odpocząć wyczerpanym nogom i nabrać sił do dalszej ciężkiej przeprawy.
Nagle zaczął biegać między nimi zwiadowca i wykrzykiwać:
– Marin! Marin! Gdzie jest Marin?
Wskazano mu miejsce, w którym dowódca siedział wraz ze swoimi wojami i od razu pobiegł w ich kierunku.
– Marinie, znalazłem wioskę, tuż obok was. Jest opuszczona, można by się w niej schować przed deszczem.
– Wioska? – zapytał Mirko. – Na pewno jest opuszczona?
– Tak, obszedłem ją z każdej strony. Nawet byłem w jej środku.
– Jak to w środku?
– Musiałem się upewnić – odparł lekko zmieszany. – Najważniejsze, że możemy tam przeczekać deszcz. Już pomału przestaje padać, ale nasze ubrania są kompletnie przemoczone.
– W sumie to racja – poparł go Piotr. – Wysuszymy nasze ubrania.
– Opuszczona wioska – wypowiedział głośno swoje myśli Marin. – Może lepiej zostać tutaj i nie ryzykować.
– Czemu mamy moknąć? – odezwał się Jakub. – Jak tam czekają na nas ciepłe chaty. Nie ma co się zastanawiać.
– Ludzie są wyczerpani i przemoczeni – dodał Dorian. – W takim stanie nie możemy myśleć o żadnej walce. A co będzie jak dopadnie nas choroba?
– Marin, oni mają rację – poparł ich Piotr. – Może warto zaryzykować.
W momencie wzrok wszystkich zebranych skierował się na swojego dowódcę. Marin czuł presję, jaką na nim próbują wywołać i w końcu się ugiął:
– Dobrze, chodźmy.
I zadowoleni ochoczo ruszyli za zwiadowcą. Nie czekali na swoich zarządców ani dowódcę. Poganiali zwiadowcę, by czym prędzej ich zaprowadził do opuszczonej wioski. Myśleli już tylko o dachu nad głową i zdjęciu przemoczonych ubrań. Zaraz za nimi prawie biegli zarządcy wiosek Lejsk i Nin. Nie byli przyzwyczajeni do takich warunków i pragnęli w końcu schować się w ciepłej chacie i położyć na wygodnym łóżku.
Gdy tylko wyszli z lasu od razu obrali sobie chatę, do której nikogo nie chcieli wpuścić. Myśleli, że będą mieli osobne lokum z wyłącznością dla samych siebie, ale Marin szybko sprowadził ich na ziemię. Do każdego wpuścił jeszcze kilku chłopów, tak by każdy miał schronienie nad głową.
Wioska bowiem nie należała do największych i ciężko miała pomieścić osiemdziesięciu ludzi. Marin zajął jedną z chat wraz z Adamem, Piotrem, Stykiem oraz Mirko i Romem. Dołączyli do nich również Mizga i Norwid, ponieważ jedna z chat miała uszkodzony dach i nie można było w niej znaleźć suchego miejsca. Reszta rozlokowała się w pozostałych chatach. Nie różniły się one zbytnio od ich rodzimych domów. Tak też nie czuli się w nich obco. Nie były bogato wyposażone, ale co najważniejsze zapewniały schronienie.
– Przekażcie wszystkim, żeby tak czasem nie zapalali ognia – powiedział do Mizgi i Norwida ich zarządca.
– Chyba nie są tacy głupi – odpowiedział mu Mizga, ale widząc nalegające spojrzenie Mirko wypełnił jego polecenie.
Wszyscy zaczęli się rozbierać z mokrych ubrań, by móc w końcu odpocząć od ich ciężaru i chłodu. Wielogodzinna wędrówka w nieustającym deszczu kosztowała ich wiele sił, to też z rozkoszą zdejmowali z siebie niepotrzebny balast.
– Styk, znasz tą wioskę? – zapytał Marin swojego przyjaciela.
– Przechodziłem często obok niej i zawsze tętniła życiem.
– Ciekawe, gdzie się wszyscy podziali.
– Dziwne, że wioska może tak opustoszeć – dodał Piotr.
– Popatrzcie na to – odezwał się Adam stojący przy otwartej skrzyni schowanej tuż przy łóżku.
Wyciągnął puste buteleczki, podobne do tych, które używała Wiktoria do swoich mikstur. W skrzyni było ich około dziesięciu ładnie poukładanych i gotowych do transportu. Zarządcy zajrzeli do środka i przestraszeni spojrzeli na siebie.
– Chyba to nie był dobry pomysł wejścia do tej wioski – rzekł Mirko.
– Myślicie, że ktoś wróci po tą skrzynię? – zapytał ich Adam.
– Z pewnością i to nie będzie zwykły żołnierz.
– Musimy powiadomić resztę – powiedział wstając z miejsca Marin.
W tej chwili weszli do środka rozbawieni Mizga i Norwid, ale gdy tylko spostrzegli ich nie tęgie miny od razu zrozumieli, że coś wisi w powietrzu.
– Co się dzieje? – zapytał Mizga.
– Idźcie powiadomić wszystkich, by byli w gotowości – powiedział do nich Mirko. – Niech zwiadowcy rozstawią się wokół wioski.
– Co się stało? – zapytał Norwid.
– Nie ma czasu na tłumaczenia – skarcił go jego ojciec. – Rób co ci mówią.
Jednak ledwo co wybiegli na zewnątrz, od razu usłyszeli krzyki wzywających do pomocy chłopów od północnej strony.
– Powiadom wszystkich ja ich zatrzymam – rzekł do swojego przyjaciela Norwid.
Po czym chwycił w dłoń swój topór i czym prędzej pobiegł pomóc walczącym na północy. Z każdą chwilą dołączali do niego inni chłopi. Jedni w samej bieliźnie inni do połowy rozebrani, ale każdy z mieczem w ręce. Mijali kolejne chaty, by w końcu dotrzeć na miejsce, w którym już pięciu ich towarzyszy walczyło z napastnikami. Byli to zwykli Kesyjscy chłopi ubrani w brudne szaty, bez zbroi i tarcz. Uzbrojeni tylko w krótkie miecze. Z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej. Wybiegali z lasu i głośnym krzykiem dodawali sobie odwagi. Nie potrafili dobrze walczyć, ale parli do przodu i próbowali dopaść któregoś z broniących się chłopów. Norwid od razu przystąpił do ataku. Potężnym ciosem powalił jednego, drugiego kopniakiem przewrócił na ziemię. Następny widząc jego siłę zatrzymał się przerażony tuż przed nim i wtedy jeden z chłopów stojących tuż obok wojownika wbił mu swój miecz w brzuch. Kesyjczyk zaskoczony i przestraszony aż zapłakał widząc swoją krew na rękach. Uklęknął przed nimi i popatrzył im prosto w oczy. Norwid nie mógł oderwać od niego swojego wzroku. Pierwszy raz czuł się winny czyjejś śmierci na polu bitwy. W jego oczach pierwszy raz widział strach i załamanie. Żal mu było tego człowieka, ale nie mógł już go uratować. Padł martwy tuż przed nimi, a zaraz za nim biegli już kolejni jego kompani.
– Nie pozwolić im się przedrzeć – zawołał Rom biegnący w ich stronę.
Tuż obok niego biegli i pozostali wojownicy, tak że Norwid ścisnął z całej siły topór w swoich rękach i odwracając swój wzrok od martwego mężczyzny skupił się na walce z pozostałymi.
Nie byli to trudni przeciwnicy. Obrońcy bez trudu radzili sobie z każdą ich falą i nie pozwalali zdobyć ani metra. Jednak ku ich zdziwieniu nie powstrzymywało ich to przed kontynuowaniem ataku. Wciąż nacierali następni i ginęli pod ich stopami nie robiąc najmniejszej krzywdy żadnemu z obrońców. Marin stojąc tuż za linią obrony szukał wzrokiem ich dowódcy, ale nie mógł nikogo dojrzeć. Dziwił się ich zachowaniu, obawiał się, że to jakaś pułapka albo część ich planu, ale nikt nie atakował z flanki, ani z tyłu. Po chwili wszystko się uspokoiło. Polegli ostatni napastnicy i przed chwilę zapanowała zupełna cisza. Chłopi wyczekiwali kolejnej grupy wyłaniającej się lasu, ale nic takiego już się nie działo. Przed nimi uformował się mur z ciał poległych Kesyjczyków, który pochłonął około pięćdziesięciu mężczyzn.
– Co za dowódca wysyła swoich ludzi na rzeź – odezwał się w końcu Norwid nie mogąc oderwać wzroku od martwych ciał gnijących w błocie przed nimi.
– Pewnie sam uciekł – odparł mu Mizga.
– Wycofajcie się do chat i miejcie oczy i uszy otwarte – rzekł do niego Marin. – Nie możemy tutaj zostać.
– Myślisz, że nie ma ich tam więcej? – zapytał go Piotr nie odrywając wzroku od lasu, z którego wybiegali na nich napastnicy.
– Nie wiem, ale stojąc tutaj wystawiamy się ich łucznikom.
– To prawda – poparł go Mirko. – Niech każdy obserwuje las z wnętrza chat.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić i tylko Marin nie ruszył się z miejsca. Patrzył na leżące w błocie martwe ciała Kesyjczyków i próbował znaleźć sens ich śmierci. Ciężko mu było to zrozumieć. Wiedział, że na wojnie dowódcy poświęcają czasami połowę swoich ludzi, dla zdobycia ważnego punktu, ale nie rozumiał dlaczego ta wioska miałaby odgrywać aż tak wielką rolę.
Wrócił pospiesznym krokiem do chaty, w której wywiesił swoje ubrania i zaczął przeszukiwać jej każdy kąt. Jego kompani ze zdziwieniem przyglądali się jego postępowaniu, ale żaden nie odważył się mu przerwać. W końcu gdy nic nie znalazł spojrzał na nich i zrozumiał, że od dłuższego czasu czekają na wyjaśnienie od niego, więc powiedział:
– Tutaj coś musi być, że tak bardzo zależało im na tej wiosce.
– Może te butelki? – odpowiedział mu Adam unosząc w górę puste butelki ze skrzyni.
– Coś znacznie ważniejszego.
– Cokolwiek to było, to wiedzą już o nas i pewnie wrócą tutaj – dodał Rom.
– Tak, przez to nie możemy tutaj zostać – odpowiedział mu Marin. – Idziemy dalej i unikamy wiosek.
Zaczęli się ubierać, gdy nagle usłyszeli czyjeś krzyki z zewnątrz, a zaraz za nimi dźwięk uderzeń stali.
– Co tam się dzieje? – zapytał Mirko wyglądając na zewnątrz.
Jednak nie mógł nic dojrzeć, bo odgłosy walki dochodziły zza budynków na północy.
– Znów atakują – krzyknął i pochwycił miecz do ręki.
– Tak szybko? – zapytał z niedowierzaniem Piotr.
I wszyscy razem zaczęli biec gotowi do walki. Minęli jedną chatę, drugą, ale przy trzeciej stanęli w miejscu. Marek – jeden z mężczyzn z wioski Nin samotnie walczył zawzięcie z dwoma przeciwnikami. Byli tak samo ubrani jak poprzedni atakujący wioskę, ale coś w ich ruchach było nie tak. Nacierali na niego i mieczem i swoim ciałem nie bacząc na rany, które im zadawał. Jeden z nim stracił rękę, ale to go nie zatrzymało, ani nie spowolniło. Drugą ręką, w której nie miał broni próbował złapać obrońcę, ale ten zwinnie się mu wywinął i raz jeszcze ugodził mieczem. Wtedy to drugi chciał wykorzystać sytuację i zamachnął się na Marka, ale ten zasłonił się swoim przeciwnikiem i zablokował zbliżający się cios jego ciałem. Chłopi ruszyli mu z pomocą i wtedy zaczęli wychodzić na nich kolejni napastnicy z wnętrza chat. Najpierw jeden, później drugi, z każdą chwilą wyłaniali się kolejni. Marin wraz z wojownikami z przerażeniem patrzyli na chaty, z których zamiast ich kompanów wychodzili przeciwnicy z zakrwawionymi mieczami w rękach.
– Do ataku! – krzyknął Mirko i ruszyli do przodu.
Adam powalił pierwszego bez trudu, zaraz za nim Mizga przeciął w pół kolejnego. Zarządcy równie łatwo radzili sobie z kolejnymi przeciwnikami, ale zza chat wychodzili wciąż kolejni.
– Niech ktoś weźmie prawą! – krzyknął Marin i ustawił się na lewo, by nie pozwolić się oflankować.
Dołączył do niego Adam, a na drugą stronę przeszedł Norwid z Romem. Dobiegli do nich chłopi z południowej części wioski i razem walczyli z licznym naporem nowych sił wroga. Mirko wraz z Piotrem już doszli do Marka i szybko wspólnymi siłami powalili jego przeciwników.
Wszystko szło bardzo sprawnie i aż za łatwo, gdy nagle Norwid stanął w bezruchu przed swoim przeciwnikiem. Szedł on na niego z mieczem w górze, a młody wojownik nie był w stanie się bronić. Patrzył na niego w bezruchu, jakby trafiony piorunem.
Nie mógł tego zrozumieć. To były znów te same oczy, ta sama twarz. Ten sam człowiek, którego zabił kilka chwil temu, którego tak żałował i którego z całą pewnością nie zapomni do końca życia. Ale jak to było możliwe? Stał w miejscu i próbował to zrozumieć. Napastnik jednak nie zatrzymywał się. Już miał go przeciąć w pół, gdy nagle jego miecz zatrzymał Rom i szybko skontrował odcinając mu głowę szybkim ruchem miecza.
– Co z tobą Norwid!? – zapytał go ojciec już powstrzymując kolejnego z napastników.
Lecz jego syn stał wciąż w bezruchu i tylko kręcił głową mówiąc sam do siebie” „to niemożliwe”.
Po chwili było już po walce. Poległ ostatni z napastników i chłopi mogli odetchnąć z ulgą. Nie była to ciężka walka, ale ilość przeciwników kosztowała ich utratę wielu sił. Młodzi wbijali swoje miecze w jeszcze przemokniętą ziemię i prostowali palce, starzy ciężko oddychali, ale każdy zadowolony z kolejnego zwycięstwa patrzył na drugiego pełen podziwu.
– Norwid! Chcesz zginąć? – szarpał swojego syna za ramiona Rom. – Co ty robisz?
– To był ten sam człowiek – powiedział przyciszonym głosem Norwid.
– Jaki człowiek?
Odpowiedzi jednak nie usłyszał. Młody wojownik wciąż był w szoku i pierwszy raz nie był w stanie odpowiedzieć ojcu na pytanie.
– Sprawdźcie chaty – powiedział Marin do chłopów stojących najbliżej chat.
Do pierwszej wszedł Marek, by po krótkiej chwili stanąć w jej progu i drżącym głosem oznajmić:
– Wszyscy nie żyją.
– Tutaj to samo – dodali chłopi wychodzący z drugiej chaty.
– Jak im się udało nas zaskoczyć? – zapytał Mirko wszystkich, ale nikt nie miał na to pytanie odpowiedzi.
Aż w końcu odezwał się Norwid:
– To czary, na pewno czary.
– O czym ty mówisz? – zapytał go Mirko.
– Ja już z nim walczyłem – odpowiedział wskazując na mężczyznę leżącego przed nimi bez głowy. – I zabiłem go raz.
– Jak to zabiłeś? – niedowierzał mu Mirko. – Może tylko raniłeś?
– Nie, widziałem jak umiera. Żałowałem jego śmierci.
– Co ty wygadujesz? – wtrącił Jakub stojący z tyłu wśród innych chłopów. – To niemożliwe.
– Oni wszyscy wyglądają tak samo – odezwał się Dorian nie chcąc wierzyć w jego słowa. – Na pewno go pomyliłeś z innym Kesyjczykiem.
– To na pewno był on. Jestem tego pewien.
– To przez zmęczenie – próbował go wytłumaczyć Mirko. – Wszyscy jesteśmy już zmęczeni.
Z niedowierzaniem patrzyli na wielkiego człowieka stojącego przed nimi i nie mogli mu uwierzyć. Jak dotąd był on cichym człowiekiem i uważany był za rozsądnego człowieka, ale w tej chwili zaczęli o nim mieć całkiem inne zdanie.
– Wyjdźmy już z tej wioski póki wszyscy nie oszalejemy – rzekł Marin odwracając się w stronę lasu.
Nagle zza pleców ktoś zaatakował Marka i przebił go mieczem na wylot. Chłopi zamarli widząc miecz wyłaniający się z jego brzucha. Po chwili schował się, a ciało ich kompana padło na ziemię martwe i w kałuży krwi. Za jego plecami od razu wyłonił się zabójca i nikt nie mógł uwierzyć w to, czego byli świadkami. Ich kompan, chłop z sąsiednich wiosek zabił jednego ze swoich. Stał on teraz w progu drzwi i patrzył na nich jakby wybierał kolejną swoją ofiarę. Ruszył do przodu, a zaraz za nim wyszli i pozostali chłopi uznani wcześniej za martwych. Nikt nie wiedział co robić.
– Co się dzieje? – dziwił się Piotr.
Napastnicy zaatakowali, ale chłopi blokowali umiejętnie ich ciosy. Próbowali nie atakować, ale z każdą chwilą tracili coraz więcej sił.
– Oni oszaleli! Co mamy robić? – zapytał Ryski widząc nacierających na nich z następnej chaty ich kompanów.
Marin przyglądał im się szukając powodu ich zachowania, ale nie potrafił go znaleźć.
– Atakujemy – odparł Rom przecinając w pół jednego z przeciwników. – Albo oni albo my.
– Nie! Co wy robicie! – krzyczał Jakub stojący za ich plecami. – Nie zabijajcie ich!
Wtedy to Marin spostrzegł powstającego z ziemi jednego z Kesyjczyków, który jeszcze przed chwilą był martwy. Zaraz za nim podnosił się i drugi. Wstawali z ziemi porozcinani, z odciętymi kończynami, ale brali broń w zdrową dłoń i znów atakowali.
– Jak to możliwe?! – krzyczał z przerażenia stary młynarz widząc znów powiększającą się liczbę przeciwników.
Nawet mężczyzna bez głowy po chwili wstał z ziemi i po omacku zaczął szukać miecza na ziemi.
– To ta przeklęta wioska! – krzyczał Dorian broniąc się przed nacierającym na niego przeciwnikiem.
– Marin zrób coś! – krzyknął do brata Adam powalając kolejnego Kesyjczyka i przygotowując się na obronę przed następnym.
Młody dowódca zaczął się rozglądać wokół nie bardzo wiedząc co może zrobić. Przeciął szybkim ciosem jednego z przeciwników, później drugiego, ale widząc że martwi po raz kolejny powstają nie mógł dłużej tak tego zostawić.
– Norwid miał rację – powiedział i zaczął się wycofywać.
Wyszedł z szyku obronnego i podszedł bliżej Jakuba oraz innych chłopów. Zaczął rozglądać się wokoło szukając czegoś w lasach.
– A ty co kombinujesz? – zapytał go zarządca Lejsk.
– Pomóżcie im walczyć, ja poszukam źródła czarów.
I pobiegł w stronę lasu.
– Uciekł, taki z niego dowódca – skomentował to Jakub patrząc na niego i na grupę chłopów walczących z wciąż odradzającymi się przeciwnikami.
Chłopi tracili siły i co niektórzy zaczęli się wycofywać. Zarządca skinął głową do swoich najbliższych towarzyszy by pomogli im w walce, ale sam nie ruszył do przodu. Przyglądał się wszystkiemu z daleka i pomału zaczął szukać drogi ucieczki.
Marin tymczasem przeczesywał pobliski las szukając czarownika. Biegł wzdłuż wioski przeczesując większe zarośla, otaczał grubsze konary drzew, każdy podejrzany szelest sprawdzał dokładnie, ale nikogo nie widział. Podejrzewał, że znajdzie coś na północ od wioski, ale ku jego zdziwieniu nie było tam żywej duszy. Zaczynał pomału tracić nadzieję, aż w końcu na wschodzie, na małym wzniesieniu zobaczył ich. Dwóch mężczyzn w czarnych, długich płaszczach stojących z rękami uniesionymi w górze i wzrokiem skierowanym w głąb wioski. Za każdym razem, gdy padał ich żołnierz skupiali się przez kilka sekund i unosili wyżej swoje ręce. Polegli wstawali, a oni koncentrowali się nad następnymi nie umarłymi. Marin powoli zbliżał się do nich nie chcąc zostać wykrytym. Zachodził ich od tyłu, by móc ich zaskoczyć i udaremnić jakąkolwiek obronę. Robił to bardzo pomału i starannie. W rękach miał przygotowane już dwa miecze do ataku. Oczy skierowane na ich plecach, które z każdym metrem powiększały się jakby rosły na jego oczach. Nagle pod nogą młodego dowódcy złamała się mała gałązka, i mężczyźni natychmiast odwrócili się w jego stronę. Wtedy zauważył na ich szyjach ludzkie kości przywieszone na grubym sznurku. Wyciągnęli zza pasa ostre, zakręcone sztylety niczym sejmitary i ruszyli na wojownika. Najpierw zaatakował jeden, później drugi, ale Marin umiejętnie uchylił się przed ich ciosami. Jednak oni nie zatrzymywali się ani na chwilę. Nacierali ustawiając się po jego obu stronach, tak że musiał cofnąć się, by móc się bronić. Jeden z czarowników trafił go w końcu w ramię rozcinając je prawie do serca. Drugi celował w brzuch, ale udało się Marinowi sparować jego cios. Ciężko mu było skontrować. Pierwszy raz walczył z kimś tak szybkim i zdecydowanym. Cofał się i unikał ich kolejnych ciosów, wciąż nie widząc szans na choć jeden szybki kontratak.
Nagle czarodzieje powstrzymali swoje ataki. Stanęli przed nim wpatrując się w niego niczym w swoją ofiarę, którą z rozkoszą rozszarpią na strzępy. Marin widząc ich czarne jak noc oczy nie wiedział co się dzieje. Poczuł jak jego miecze robią się coraz cięższe, nogi zaczynały drżeć jakby nie mogły udźwignąć reszty ciała. Świat nagle zaczął wirować przed nim. Upuścił swoje miecze i uklęknął nie wiedząc co się z nim dzieje. Jego oczy odmawiały posłuszeństwa. Dwaj czarodzieje zaczynali mu się rozmazywać. Zaczął przecierać oczy, ale nie był już w stanie nic zobaczyć. Spuścił głowę nie mogąc dłużej jej podnosić. Ktoś odebrał mu wszystkie siły i padł na ziemię nieprzytomny.