Pośród Światłocieni - Józef Różański - ebook
NOWOŚĆ

Pośród Światłocieni ebook

Józef Różański

0,0

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Stań do walki. Nie pozwól, by pochłonął cię mrok.

Sazaar, mieszkaniec Silwaru, Krain Światłocienia, nie pamięta swojego dzieciństwa. Wychowywany przez przypadkowych ludzi, dorastał bez cienia rodzinnego ciepła – a mimo to w snach nawiedza go postać matki…

Życie nie daje mu jednak czasu na poszukiwanie odpowiedzi. Gdy zostaje wcielony do wojsk księstwa Balgrinderu, trafia pod skrzydła lorda Draksesa – wybitnego dowódcy, który dostrzega w nim potencjał. Odwaga i determinacja sprawiają, że Sazaar szybko pnie się po szczeblach wojskowej hierarchii.

Tymczasem nad Silwarem zbierają się czarne chmury. Siły mroku budzą się do życia, podsycając chaos i wykorzystując barbarzyńskie plemiona do krwawego podboju. Dni stają się coraz krótsze, a świat pogrąża się w ponurej szarudze.

Wielka przepowiednia zaczyna się wypełniać… a Sazaar znajduje się w samym sercu wydarzeń mogących zdecydować o losie Plemion Światła w nadchodzących wiekach.
Kim naprawdę jest? I jaką rolę odegra w nadciągającej wojnie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 587

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Józef Różański

Pośród Światłocieni

Dla kochanej żony

Wichru słychać szept proroczy,

Cień się w sercu Krain tłoczy,

Bieg historii krąg zatoczy,

Światło zniknie w wiecznej nocy.

Prolog

Nieprzeniknione ciemności odzwierciedlały mrok napływających myśli. Noc spowijała Walszaar[1] już od wielu dni, źle wpływając na nastrój jego mieszkańców, lecz w myślach tych było coś więcej. Ich epicentrum zdawało się kłębić i zakorzeniać w najgłębszych odmętach podświadomości. Odczuwany obecnie gniew był zaledwie powierzchownym uzewnętrznieniem trawiącego duszę czarnego płomienia. Zaprószająca ów ogień iskra skrywała się w zapomnianej przeszłości, zmuszając do walki z doraźnymi symptomami. Chcąc się uspokoić, Sazaar powoli wypuścił powietrze z płuc, lecz nie pomogło to opanować narastającej wściekłości.

– Zapłacą mi za to! – wysyczał przez zaciśnięte zęby.

„I co zrobisz? – odezwał się w jego głowie głos. – Nic nie znaczysz. Inni szydzą z ciebie, a ty jesteś bezsilny”. Przyspieszony dotąd oddech przekształcił się w ciężkie sapanie, utrudnione ciepłem i wilgocią wdychanego powietrza. „Jesteś bękartem, jesteś sierotą, jesteś nikim!”

– Aghrr! – niekontrolowany okrzyk wzbił się w powietrze, by powrócić wraz z echem odbitym od ściany drzew pobliskiego lasu.

– Kto tam jest? – dał się słyszeć głos zza uchylonej bramy, prowadzącej do wnętrza grodu. Pytanie strażnika Balgrinderu zawisło na przedłużającą się chwilę w powietrzu. – Jeśli to któryś z rekrutów, to nie chcę być w jego skórze, kiedy go znajdę! – Niebawem rozległ się szczęk stalowych butów, sugerujący, że ich właściciel postanowił kontynuować nocny obchód.

Napięte mięśnie Sazaara rozluźniły się dopiero wtedy, gdy ów stukot ucichł całkowicie pośród gęstniejących ciemności. Zarówno gniew, jak i strach zdążyły wyparować, dopuszczając do świadomości ból prawej dłoni. Młodzieniec poczuł spływającą po palcach strużkę ciepłej krwi.

– Musiałem uderzyć pięścią w mur. Co ja robię? Muszę się zacząć kontrolować, bo mnie wyrzucą z akademii – skarcił się w duchu chłopak. Stał jeszcze przez chwilę, wbijając wzrok w ciemne niebo, rozjaśnione jedynie ledwie dostrzegalnymi, świetlistymi punkcikami.

– Pamiętaj, po co tu jesteś. Skup się na treningu i opanuj się, bo jeszcze jeden wybuch i po tobie.

Wziął głęboki oddech, koncentrując uwagę na gamie docierających do nozdrzy różnorodnych zapachów. Słodka woń polnych kwiatów splatała się z niesionymi lekkim wietrzykiem zapachami dzikiej kniei, wprawiając go w stan błogiej półświadomości. Wciąż odczuwany ból potłuczonej dłoni przedwcześnie przywiódł Sazaara z powrotem ku rzeczywistości.

– Będzie dobrze, musi być. Jakiś sens to wszystko musi mieć… – Dodawszy sobie tymi słowami otuchy, odwrócił się i poczłapał niespiesznie w kierunku koszarów Balgrinderu.

I

Rozdział 1

Rekrut Balgrinderu

Blada, ledwie zauważalna smuga wskazywała kierunek prowadzący do odległego źródła pierwotnego światła. Skąpana w mroku przestrzeń dookoła zdawała się drżeć i pulsować pierwotną, czystą energią, zmuszającą do podjęcia działania. Logiczne wydawało się zmierzać w kierunku źródła łuny, lecz podjęcie próby znalezienia się w obszarze nią dotkniętym powodowało rozproszenie światła i pojawienie się go w innej części wszechogarniającej pustki. Z każdym kolejnym niepowodzeniem źródło było coraz mniej wyraźne i stopniowo się oddalało, zaś prowadząca do niego smuga coraz bardziej bledła. Po którejś próbie dotarcia do niej zanikła ona całkowicie. Widok ledwie dostrzegalnego, świetlistego punktu na horyzoncie wzbudził falę rezygnacji. Pulsująca energia zelżała, umożliwiając obrócenie się w kierunku przeciwnym, gdzie panowały nieprzeniknione ciemności. Początkowo ich bezkres przytłaczał i pozbawiał tchu. Po pewnym czasie jednak, wraz z oddalaniem się od epicentrum blasku, okazało się, że w morzu mroku można się całkiem swobodnie poruszać, co stwarza nowe możliwości. Nie trzeba uganiać się za ulotną smugą, zamiast tego można zanurzyć się w oceanie ciemności i pływać w nim wedle uznania. Gdyby tylko zniknęła jeszcze świadomość obecności źródła światła za plecami…

– Sazaar, co jest z tobą, chłopie?! Wstawaj! – usłyszał jak przez mgłę.

– Już świta? – mruknął, powoli podnosząc ociężałe powieki. Przetarł oczy i rozejrzał się wokoło. – Jest zupełnie ciemno…

– Wiem, brachu. Niestety słońce znowu dziś nas chyba nie uraczy choćby małym promykiem.

Sazaar westchnął zrezygnowany i opadł na powrót na posłanie. Sytuacja zaczynała być niepokojąca. Tak długi okres nieprzerwanej nocy nie zdarzył się już od bardzo dawna.

– Wygląda na to, że szykuje się kolejny trening po omacku… – kontynuował Rodon, jego najlepszy koszarowy kolega. – Chybaby nam nie odpuścili, nawet gdyby szerseci[2] ukradli ze zbrojowni cały ekwipunek, łącznie z osławionym mieczem sir Brodana, jego najwierniejszym, ale chyba też jedynym przyjacielem.

– Byleby nas już nie przydzielili do jednej drużyny z Baldem, bo znowu rzuci w kogoś oszczepem i będziemy mieć całonocny dyżur w stajni – skomentował Sazaar.

Rodon uśmiechnął się szyderczo.

– A pamiętasz…

– Skończcie to ćwierkanie z samego rana, sikoreczki, i do roboty! – przerwał im ochrypły głos. Jego źródłem okazała się wychylająca się zza framugi drzwi, słabo widoczna w świetle pochodni głowa jednego z koszarowych strażników.

Rodon spojrzał znacząco na Sazaara, po czym odwrócił się i z przesadną służbistością odparł:

– Tak, mój panie. Jak zawsze do usług.

Gwardzista najwyraźniej nie dosłyszał nuty sarkazmu w głosie rozmówcy, gdyż kiwnął głową i odwróciwszy się niespiesznie, z zadowoleniem pomaszerował dalej koszarowym korytarzem. Rodon ponownie spojrzał na najlepszego przyjaciela, westchnął ironicznie i podążył w ślad za strażnikiem.

Chłopak siedział jeszcze chwilę na pryczy. Ziewnął i otrząsnąwszy się z resztek senności, rozpoczął przygotowania do kolejnego rutynowego dnia rekruta wojsk Balgrinderu. Mimo iż do wojska księstwa trafił niejako przez przypadek, od pewnego czasu starał się swe obowiązki wykonywać sumiennie. Jeszcze kilka miesięcy temu tułał się od gospody do gospody, licząc jedynie na ciepły posiłek i suchy kąt na nocleg. Jak przez mgłę pamiętał dzień, gdy na Zachodnim Gościńcu przy granicy księstw Omonuru i Balgrinderu napotkał splądrowaną karawanę kupiecką. Licząc na znalezienie czegoś zdatnego na handel, Sazaar podjął się przeszukania pogorzeliska. Niespodziewanie został zaatakowany przez żylastych szersetów, którzy musieli być odpowiedzialni za wcześniejszą napaść na kupców. Z odsieczą przybył mu patrol Balgrinderu, który ocalił go z łapsk żądnych krwi, prymitywnych bestii. Niemniej potraktowano go podejrzliwie, w rezultacie czego zwymyślał rycerza dowodzącego oddziałem, po czym uderzył jednego z żołnierzy. Za karę wcielono go przymusowo do wojsk księstwa. Później dowiedział się, że szlachcicem, którego obraził, był sam lord Drakses, głównodowodzący armii księcia Albrotha, władcy Balgrinderu.

Początkowo Sazaar źle znosił służbę, ale po jakimś czasie zaaklimatyzował się i nawet dostrzegł w tym zrządzeniu losu pewną szansę. Zakopana pod warstwami żalu, nagromadzonymi przez lata włóczęgi i ciągłego upokorzenia, obudziła się w nim ambicja. Postanowił wspiąć się jak najwyżej w wojskowej hierarchii grodu i na przekór niewdzięcznemu losowi coś w życiu osiągnąć. Obawiał się jednak, że zdarzające mu się od czasu do czasu ataki wściekłości uniemożliwią mu zrealizowanie wytyczonego celu.

– Dobra, koniec tych wspominek. I pamiętaj, żeby dzisiaj nie wybuchnąć – przestrzegł samego siebie półgłosem. Westchnął ciężko, widząc oczami wyobraźni czekające go wkrótce mordęgi. Zebrawszy rynsztunek, podążył ciemnym korytarzem w stronę dziedzińca. Od momentu przyjęcia do wojskowej akademii drogę tę pokonywał przynajmniej dwa razy dziennie. Monotonne kamienne mury oświetlone nikłym blaskiem podwieszonych w równych odstępach pochodni zdawały się uosabiać rutynę codzienności rekruta Balgrinderu.

„Dzisiaj to ja będę górą” – obiecał sobie w duchu. Pospiesznie skierował się w stronę placu treningowego, położonego na południowy wschód od koszarowych zabudowań.

Jedynymi przykuwającymi tu wzrok punktami były paleniska, wokół których uwijały się ledwie dostrzegalne, usiłujące rozniecić ogień postacie. Spowodowana porannym deszczem wilgotność podłoża utrudniała im zadanie. Dochodzący z oddali stukot mieczy ćwiczebnych świadczył o tym, iż mimo całkowitych ciemności co ambitniejsi rekruci rozpoczęli już trening.

Sazaar skierował się w stronę najbliższego źródła owych dźwięków. Wkrótce do jego uszu doszedł fragment sprzeczki. Pośród fruwających w powietrzu obelg chłopak wychwycił głos Rodona.

– Zjeżdżaj, Dras! Wracaj do siebie na prowincję gnój przerzucać. – Głos przyjaciela Sazaara pozbawiony był charakterystycznej dlań nuty ironii. Wypowiadane przez zaciśnięte zęby słowa świadczyły o zmaganiu się z bólem.

– Zawsze byłeś pyskatym robakiem, Rod, teraz masz szansę się wykazać. Wstawaj i walcz jak mężczyzna, tchórzu.

Głuche uderzenie i jęk Rodona wskazywały na dużą siłę zadanego ciosu. Młodzieniec przyspieszył kroku, zmuszając się, by nie podbiec, zdradzając przedwcześnie swoją obecność. Wnet ujrzał zarys dwóch rosłych postaci stawiających poskręcanego z bólu przyjaciela na nogi. Należąca niechybnie do Drasa trzecia sylwetka natarła na Rodona, pierwszym ciosem wytrącając mu z dłoni drewnianą replikę miecza, drugim zaś częstując jego splot słoneczny. Okrzyk bólu i śmiech pozostałych uczestników zajścia wywołały w Sazaarze żądzę mordu. Wytężył wzrok, by zlokalizować ćwiczebny miecz, utracony przez przyjaciela. Wymacawszy drewnianą rękojeść, podniósł narzędzie, którym chciał wymierzyć sprawiedliwość. Dostrzegł, jak jeden z roześmianych goryli Drasa kopie Rodona w brzuch. Ułamek sekundy później ciało osiłka zwaliło się z łoskotem na ziemię. Grymas bólu nie zdążył jeszcze całkowicie zastąpić szyderczego uśmiechu, malującego się na jego tępo wyglądającej twarzy. Po czole spływała mu strużka świeżej krwi. Zaskoczony obrotem sytuacji drugi z goryli Drasa zdążył sparować pierwszy cios. Kolejny wylądował jednak na jego goleniu, wywołując charakterystyczny trzask łamanej kości, po którym dał się słyszeć przeraźliwy ryk bólu. Sazaar był wściekły i nie zastanawiał się nad konsekwencjami. Potężny sierpowy położył kres piskliwym jękom. Zapadła głucha cisza.

– Aaa, to ty, Łacioto. Czekałem na ciebie – odezwał się drwiąco Dras. Przezwisko, które mu nadał, związane było z ciemnymi plamami na szyi i w okolicach łokci oraz kolan, które chłopak odziedziczył po wczesnodziecięcych, niezapamiętanych zaszłościach. – W końcu tylko ty i ja, żadnych świadków. Nikt nie przyjdzie ci z pomocą. Twój koleś dostał taki łomot, że nie wstanie przez miesiąc.

– Rozerwę cię na strzępy! – ryknął Sazaar i ruszył na swego rywala.

Dras był na to przygotowany i z łatwością uniknął rozpędzonego napastnika, wymierzając mu przy tym cios w lewą kostkę. Straciwszy równowagę, młodzieniec przetoczył się po ziemi, gubiąc broń. Wstał prędko i podniósł oszlifowany kawałek drewna, nie chcąc dać po sobie poznać, że odczuwa pulsujący ból nogi. Ruszył do kolejnego natarcia, zadając serię niekontrolowanych uderzeń. Swobodnie je sparowawszy, Dras wyprowadził szybką kontrę. Ostatnie pchnięcie ugodziło Sazaara w bark.

– Tylko na tyle cię stać, Łacioto? – zakpił Dras, po czym przeszedł do kontrofensywy.

Chłopak starał się odpowiadać ciosem na cios, by dotrzymać pola przeciwnikowi. Miał jednak świadomość, iż jest gorszym szermierzem. Powoli opadał z sił. W końcu Dras wytrącił mu oręż. Gdy młodzieniec próbował po niego sięgnąć, został skarcony bolesnym uderzeniem w dłoń.

– I co? – Tryumfalność w głosie Drasa była nie do zniesienia. – Zawsze powtarzałem, że jesteś nikim, żałosny bękarcie. W końcu mam naoczny dowód.

Nie zważając na ból, Sazaar rzucił się na rywala, blokując kolejne ciosy gołymi rękoma. Pierwszy podbródkowy spowodował, że uśmiech spełzł z twarzy Drasa. Drugi wywołał zgrzyt zębów i głośne stęknięcie. Zamaszysty sierpowy powalił go z łoskotem na ziemię. Chwilę potem, spleceni w szczelnym uścisku, młodzieńcy tarzali się po ziemi, wymierzając sobie razy, przeplatane niekiedy przekleństwem bądź jęknięciem. Turlając się we wszystkich kierunkach, natknęli się wreszcie na przeszkodę. Okazały się nią nogi sir Brodana, rycerza kierującego akademią wojskową w Balgrinderze.

– Co wy wyprawiacie? Wstawać natychmiast, nędzne pachołki! To wasza sprawka? – spytał, wskazując na trzech nieprzytomnych rekrutów. Nie czekając na wyjaśnienia, krzyknął: – Tym razem się nie wywiniecie! – Schwycił jednego i drugiego za fraki i postawiwszy bez ceregieli do pionu, poprowadził obu przez plac treningowy i dalej w kierunku centralnej części grodu.

Młodzieńcy podążali za sir Brodanem ze spuszczonymi głowami. Wokoło panowała cisza, przerywana z rzadka poćwierkiwaniem ptaków, jakby wzywających słońce do wyjrzenia zza horyzontu. Minąwszy bramę koszar, skierowali się w stronę Rynku Głównego. Sazaar zastanawiał się gorączkowo nad możliwymi scenariuszami. Zdawał sobie sprawę, że w jego sytuacji, gdy został przymusowo skierowany na szkolenie oraz odbycie służby wojskowej, wydalenie z armii księcia Albrotha nie będzie adekwatną karą. Jeżeli odnowiony zostanie zarzut o czynną napaść na żołnierza Balgrinderu, a teraz oskarżą go o zaatakowanie dwóch rekrutów, to może się to dla niego skończyć szubienicą.

Weszli na rynek wyłożony równiutko kostką brukową. Na jego środku znajdował się pomnik księcia Wildreda, dosiadającego rosłego wierzchowca stojącego dęba. Książę Wildred był założycielem Balgrinderu, zaś jego potomkowie zasiadają na tronie grodu aż do teraz. Rodon wspominał, że książę Albroth szczyci się swym pochodzeniem, gdyż spośród wszystkich księstw Eleboru[3] władza rodów założycielskich przetrwała tylko w Balgrinderze oraz Fongarze. Z rynku do zamku prowadziła szeroka brukowana aleja zwana Dębową. Nazwa wywodziła się od wiekowych dębów rosnących po obu jej stronach. Ponoć kolejni książęta chwalili się, że są to dęby zasadzone wiele wieków wcześniej przez księcia Guntara. Nie było wiadomo, jak udawało się przez tyle czasu zachować prastare drzewa przy życiu. W kręgach monarszych utrzymywano, że witalność dębów jest symbolem siły rodu Wildreda. Wśród poddanych chodziły jednak głosy, iż maczali w tym palce druidzi[4], zamieszkujący pobliską Puszczę Wielkich Moczarów.

Sir Brodan poprowadził niepokornych podwładnych jedną z bocznych dróg, odchodzącą z lewej strony od rynku. Zmierzali niechybnie ku strzelistej, wybijającej się ponad okoliczne budynki wieży nieznanego Sazaarowi przeznaczenia. Gdy przechodzili przez wrota prowadzące do wnętrza budowli, strażnicy wyprężyli się i zasalutowali sir Brodanowi. Nie zatrzymawszy się ani na moment, starszy rycerz poprowadził obu rekrutów długim korytarzem, przypominającym do złudzenia te koszarowe. Na jego końcu znajdowały się kamienne kręte schody. Sazaar pokonywał kolejne stopnie z duszą na ramieniu. Zdawał sobie sprawę, że decydujący o jego losie moment zbliża się z każdym krokiem. Na szczycie schodów czekała kolejna para strażników. Oni także zasalutowali nadchodzącemu dowódcy akademii, zaś jeden z gwardzistów otwarł szerokie drewniane drzwi. Brodan władczym gestem nakazał wejść towarzyszącym mu rekrutom do środka. Drzwi zatrzasnęły się za młodzieńcami z łoskotem. Pokój, do którego weszli, oświetlony był wieloma pochodniami. Musiała minąć dłuższa chwila, nim oczy chłopaka przyzwyczaiły się do wszechogarniającego blasku.

– A więc spotykamy się ponownie. Zastanawiałem się, ile czasu minie, zanim twój charakter przywiedzie cię tutaj na własną zgubę.

Głos wydał się Sazaarowi znajomy, choć w pierwszej chwili nie zorientował się, że słowa skierowane są do niego. Skupiając wzrok na źródle dźwięku, ujrzał siwiejącego mężczyznę o surowym wyrazie twarzy i przenikliwym spojrzeniu błękitnych oczu. Stał przed samym lordem Draksesem, który osobiście zesłał go na przymusową służbę w armii Balgrinderu.

– Co zrobił tym razem, sir Brodanie? – spytał lord.

– Wdał się z tym drugim w bójkę, w efekcie której trzech rekrutów zostało przeniesionych bez przytomności do lecznicy z trwałym uszkodzeniem ciała. Prawdopodobnie nie będą oni zdolni do kontynuowania szkolenia, panie.

– A więc jesteście odpowiedzialni za osłabienie sił zbrojnych wielmożnego księcia Albrotha i daliście się złapać na gorącym uczynku? Krztyny dyscypliny ni sprytu. Karą za taki występek jest śmierć bądź banicja. Macie coś na swoją obronę? – zapytał lord, unosząc brew, po czym popatrzył znacząco na Sazaara.

– Za twym pozwoleniem, panie… – odezwał się Dras. – Jestem niewinny. Ja i dwóch moich druhów postanowiliśmy się rozgrzać, nim zostaną rozpalone paleniska, i odbyliśmy przyjacielski sparing. W pewnym momencie wytrąciłem jednemu z kolegów miecz ćwiczebny, który przez przypadek trafił w tego furiata. – Dras wskazał na rywala. – On i jego towarzysz rzucili się na nas bez ostrzeżenia. Moi kompani padli na ziemię, zanim zdążyli zareagować. Udało mi się powalić jednego z napastników, ale ten bękart nie dawał za wygraną, nawet gdy wytrąciłem mu miecz. Atakował pięściami, nogami, czym popadło. Sir Brodan może potwierdzić, że on jest niezrównoważony! – Dras spojrzał na Brodana wyczekująco.

Rycerz z ociąganiem skinął głową, mając wyraźne opory przed zniżaniem się do zabierania głosu w sporze między rekrutami.

– Czy to prawda? – spytał lord Sazaara, który zacisnął pięści i wbijając wzrok w podłogę, próbował nad sobą zapanować.

Powoli uniósł głowę. Na jego twarzy widniał grymas wściekłości.

– Nie! – zdołał jedynie wydusić, patrząc rozmówcy prosto w oczy.

Drakses przyglądał mu się przez chwilę uważnie, po czym westchnął ciężko.

– Takich wichrzycieli, wywołujących bójki, niszczących dyscyplinę i ducha armii tu nie potrzebujemy – rzekł.

Sazaarowi serce podeszło do gardła.

– Na mocy prawa nadanego mi przez księcia Albrotha skazuję cię na banicję i dożywotni zakaz przebywania na ziemiach Balgrinderu, pod karą śmierci. Wyprowadzić!

– Tak jest! – odkrzyknął Brodan i zawołał strażników zza drzwi.

Sazaar nie zamierzał się opierać. Wiedział, że mógł stracić życie, i w całej tej sytuacji dziękował losowi za łaskę.

„Łaskę? Znów będę nic nieznaczącym włóczęgą” – pomyślał z goryczą.

– Co? – usłyszał pełen niedowierzania głos Drasa.

Odwrócił głowę i ujrzał, jak wartownicy wyprowadzają znienawidzonego rywala na zewnątrz.

– Milcz, głupcze! Lord Drakses wydał osąd. – Brodan wyszedł w ślad za strażnikami i lamentującym Drasem.

– Umiem rozpoznać łgarstwo, mimo że jemu przychodziły one wyjątkowo łatwo. Zakładam, że jesteś niewinny, ale chcę poznać twoją wersję historii. Ufam, że tym razem usłyszę prawdę.

Sazaar skinął głową i streścił całe zajście z treningu. Drakses bacznie się mu w tym czasie przyglądał. Gdy młodzieniec skończył, lord pokiwał głową.

– Dobrze, Sazaarze, wierzę ci. Jestem też pewien, że niejedno przeszedłeś, nim tu trafiłeś. Widzę jednak, że masz prawe serce, a uwierz mi, że po tych wszystkich latach służby u mego pana, a także wcześniej u jego ojca, umiem rozpoznać tę cechę, którą cenię ponad wszystkie inne. Pamiętaj jednak, że musisz pracować nad sobą i swym usposobieniem. Choćbyś miał ten bój stoczyć setki razy i setki jeszcze razy go przegrać, będziesz wart tyle, ile razy tę walkę podejmiesz. Teraz wracaj do koszar… Czuję, że wkrótce tacy jak ty czy ja zostaniemy wezwani przez los, by stawić czoła złu, które czai się w tej przeklętej ciemności wiszącej nad Silwarem.

– Tak, panie – zdołał jedynie wydusić Sazaar. Domyślił się, że Silwar to inna nazwa Walszaaru. Zasłyszał ją niegdyś od bardziej wyedukowanych napotkanych w dziecięcych latach podróżników. Zasalutował niezdarnie, obrócił się i wyszedł z pokoju. Gdy schodził po stopniach, każdy stawiany przez niego krok był lekki i swobodny, odzwierciedlając ulgę, jaką w tej chwili odczuwał.

W następnych dniach Sazaar dowiedział się, że lord Drakses, mimo iż pełni funkcję głównodowodzącego armii księcia Albrotha, sprawuje z wyboru także pieczę nad szkoleniem rekrutów. Służbę w wojsku rozpoczął jeszcze za panowania poprzedniego władcy Balgrinderu, księcia Uldrata. Zdolności przywódcze, przenikliwość oraz zasługi na niejednym polu bitewnym sprawiły, że był on powszechnie uznawany za legendę sił zbrojnych jego książęcej mości. Ponoć najbardziej wsławił się w bitwie pod Przełęczą Skalnego Klina, gdzie spośród czterystu osiemdziesięciu mężów broniących przełęczy przeżyło jedynie dwudziestu siedmiu, zwycięsko odpierając atak watahy grorbów[5]. Mimo iż Sazaar początkowo miał do niego żal o przymusowe wcielenie do armii, po zajściu z Drasem poczuł wobec starszego rycerza szacunek, a po zasłyszeniu historii o jego męstwie także podziw. Zainspirowało go to do tego stopnia, że poprzysiągł sobie, iż dołoży wszelkich starań, by pójść w ślady lorda. Postanowił zastosować się również do jego rady i skupił się całkowicie na treningu oraz doskonaleniu swych umiejętności, porzucając butę i zuchwalstwo. Było mu o tyle łatwiej, że nieobecność Drasa w znacznym stopniu zmniejszyła liczbę burd i awantur, zwłaszcza że poplecznicy jego niegdysiejszego rywala omijali Sazaara szerokim łukiem.

Efekty przyszły nadspodziewanie szybko. Instruktorzy fechtunku zaczęli z aprobatą wypowiadać się o postępach, jakie czynił. Krytycznie nastawionemu do rekrutów sir Brodanowi wypsnęło się raz nawet, że dawno nie widział tak utalentowanego szermierza. Pochwały łechtały ego młodzieńca. Miał on jednak świadomość własnej podatności na pochlebstwa, więc powtarzał sobie, że jeżeli naprawdę chce coś osiągnąć, to musi pracować nad sobą w każdym aspekcie. Kolejne miesiące upływały na treningu, a szkolenie z wolna miało się ku końcowi. W przeciągu tego czasu słońce pojawiło się zaledwie kilka razy na parę godzin, po czym zniknęło za horyzontem, by nie pokazywać się przez następny tydzień. W międzyczasie Rodon zdołał dojść do siebie i po wyjściu z lecznicy odwiedził swojego przyjaciela w koszarach. Spotkanie to przebiegało wszakże w przygnębiającej atmosferze.

– Cześć, Saz, jak leci? Widzę, że wreszcie zacząłeś poważnie traktować obowiązki.

– No, w końcu musiałem dorosnąć. – Sazaar uśmiechnął się, witając kolegę. – A więc nareszcie cię wypuścili? Kiedy do nas wracasz? Chłopaki pytali o ciebie.

Twarz Rodona sposępniała.

– Nie wrócę, Saz. Mogę zapomnieć o karierze w armii jaśnie oświeconego. Poskładali co mogli, ale się nie kwalifikuję.

Sazaar poczuł ukłucie żalu, przemieszanego z gniewem na myśl o złośliwej twarzy Drasa.

– Słyszałem, że dzięki tobie Dras wyleciał. Chociaż tyle pociechy w tym wszystkim.

– Co teraz zamierzasz? – zainteresował się jego rozmówca, wiedząc, że okazanie nadmiaru współczucia nie podniesie przyjaciela na duchu.

– Wrócę do starszych, na rolę i do wypasu bydła. Widać to jest mi pisane – odrzekł Rodon. Nuta sarkazmu w jego głosie zabrzmiała nieprzekonywująco i nieśmieszenie. – Ty się nie daj, Saz. Pokaż im, na co cię stać. No i pamiętaj o mnie, gdy już będziesz przechadzał się po komnatach Wildredonu.

– Twojej gęby nie da się zapomnieć – zażartował Sazaar i poklepał przyjaciela po ramieniu.

Rodon uśmiechnął się blado, kiwnął głową i nie dodając już ani słowa, wyszedł.

Czas płynął szybko, a kolejne dni odmierzała powtarzalność obowiązków i powinności kandydata na żołnierza Balgrinderu. Nadejście chłodnych wiatrów północnych znad Enentaru znacząco obniżyło temperaturę, uprzykrzając dodatkowo wszelkie formy aktywności poza koszarowymi budynkami.

Pewnej deszczowej nocy, około dwudziestu tygodni po zajściu z Drasem, niespodziewany odgłos wyrwał Sazaara z głębokiego snu. Gdy młodzieniec wciąż jeszcze próbował oddzielić rzeczywistość od mary sennej i uświadomić sobie, co go obudziło, wsłuchując się w stukot deszczu uderzającego o koszarowe mury, usłyszał zagrany powtórnie niski dźwięk rogu. Po krótkiej chwili na korytarzu rozległ się zgiełk, przez który przebijały się pełne napięcia pokrzykiwania strażników:

– Wstawać, rekruci! Wschodnia Brama jest atakowana! To nie ćwiczenia, ruchy!

Sazaar skoczył na równe nogi i dobudził kolegę zajmującego sąsiednią pryczę.

– Wstawaj, jesteśmy atakowani! – wrzasnął i zostawił przerażonego chłopaka, biegiem podążając w kierunku koszarowej zbrojowni.

– Do broni! Nadszedł dzień próby, sprawdzicie się dziś w boju! – krzyczeli mijający go gwardziści, motywujący maruderów.

Młodzieniec dopadł do zbrojowni, gdzie panowała gorączkowa bieganina. Jeden z rekrutów upuścił tarczę, która z hukiem uderzyła o ziemię, co wywołało karcące protesty najbliżej stojących. Broń wydawało trzech żołnierzy, co wprawdzie spowalniało cały proces, ale zapobiegało powstaniu całkowitego chaosu. Sazaar przepchnął się do jednego z nich i poprosił o wydanie rynsztunku. Otrzymał nieco za długą kolczugę oraz włócznię.

– Wolałbym miecz, panie, wprawniej się nim posługuję – zadeklarował.

– Mieczy już nie ma. Poza tym wierz mi, synku, że w starciu z grorbem lepiej zachować dystans.

– To grorbowie nas atakują? – zdziwił się młodzieniec. Nigdy nie widział grorba na własne oczy, ale słyszał o nich opowieści, a raz zdarzyło się mu ujrzeć skutki niszczycielskiej działalności tej niewątpliwej plagi Eleboru. Przełknął ślinę na myśl o potężnych, bezmyślnych potworach, z którymi przyjdzie się mu mierzyć.

W pełni wyposażony wybiegł przez bramę koszar, by w blasku ledwo żarzących się palenisk dostrzec grupę rekrutów oraz stojącego twarzą do nich sir Brodana. Śpiesznie dołączył do zebranego naprędce oddziału i zasalutował przywódcy, wykrzykującemu do podwładnych ostatnie wskazówki:

– …Pamiętajcie, żeby być cały czas w ruchu! Grorbowie są powolni, ale jeżeli was trafią, to kolczuga niewiele wam pomoże! Gdy na was nacierają, odskakujcie, doskakujcie, zadawajcie cios i z powrotem odskakujcie. Prowokujcie ich do jak najczęstszego zadawania ciosów, to szybciej się zmęczą. Przekazałem wam wszelkie umiejętności i wiedzę, którą mam. Ruszajcie do boju! Za Balgrinder!

– Balgrinder! – odpowiedział mu chóralny okrzyk, choć część głosów brzmiała piskliwie i nieprzekonywająco.

Sazaar powiódł wzrokiem po twarzach kolegów. Na większości z nich malowała się niepewność, ale też duch walki. Niektóre były napięte i skupione, na części widać było nieskrywane przerażenie. Sir Brodan dał sygnał i pobiegł w stronę Wschodniej Bramy. Kolumna rekrutów ruszyła w ślad za nim. Młodzieniec czuł, jak z każdym kolejnym krokiem serce wali mu coraz mocniej, a narastające podniecenie sięga zenitu. Strugi deszczu smagały go po twarzy, potęgując uczucie zimna. W oddali słychać było wrzawę rozgorzałej już bitwy. Po chwili był w stanie rozpoznać krzyki broniących oraz nieludzkie, dobiegające z zewnętrznej strony fortyfikacji ryki. Kilku żołnierzy przetaczało przez gzyms muru wielką kadź z rozgrzaną smołą. Reszta zasypywała napastników włóczniami i podpalonymi strzałami. Sazaar zacisnął mocniej dłonie na swym orężu. Gdy rekruci byli w odległości kilkudziesięciu metrów od celu, brama zgrzytnęła i pękła, a przez jej pozostałości do wnętrza grodu wdarły się zwaliste, trzymetrowe potwory o ciemnoszarej skórze, rycząc ogłuszająco. Kolumna stanęła jak wryta, lecz sir Brodan zareagował natychmiast, ciskając włócznię prosto w podgardle najbliższego napastnika, który padł bez życia na brukowany gościniec. Z jego szyi popłynęła ciemna, gęsta posoka. Nie zwalniając kroku, starszy rycerz wyciągnął miecz z pochwy i wrzasnął na całe gardło:

– Balgrinder!

Jeden z rekrutów poszedł w ślady dowódcy.

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, Sazaar pobiegł za nimi, krzycząc ile sił w płucach. Reszta kolumny zrobiła to samo. Brodan dopadł do następnego przeciwnika i uniknąwszy uderzenia potężnym młotem bojowym, odrąbał dzierżącą go łapę, a obróciwszy się wokół własnej osi, wbił miecz w szyję padającego grorba. Któryś z rekrutów został trafiony młotem w brzuch i odleciał kilkanaście metrów do tyłu, odbijając się bezwładnie od ściany pobliskiego domu. Wciąż krzycząc, Sazaar pokonał odległość dzielącą go od najbliższego przeciwnika i wbił mu grot włóczni w ramię. Trysnęła posoka. Grorb obrócił się w stronę młodzieńca, ale nim zdążył zadać cios, druga włócznia przebiła jego podbrzusze. Rycząc, potwór upadł, łamiąc oręż sterczący z ramienia. Miotał się po ziemi w agonii. Drugi rekrut wyciągnął ostro zakończony oszczep i przebił grorbowi szyję. Spojrzał na kolegę z aprobatą, lecz ułamek sekundy później odleciał w ciemność, obryzgując towarzysza broni krwią.

Sazaar wziął nogi za pas. Poczuł ciężki przedmiot, który musnął skórę jego pleców. Usłyszał za sobą ryk i odgłosy pogoni. Potknął się o ludzkie[6] zwłoki. Kątem oka dostrzegł stalowy miecz. Rzucił się w jego stronę, ale zdał sobie sprawę, że unosi się w powietrze. W ostatniej chwili zacisnął palce na rękojeści oręża i ciął na oślep. Młodzieniec uderzył o ziemię, a wielkie cielsko runęło na niego z impetem. Głowa potwora potoczyła się po ziemi. Sazaar leżał na kamiennym bruku, dysząc ciężko, zlany potem i zziębnięty od deszczu. Nogi drżały mu w niekontrolowanym odruchu. Przez dłuższą chwilę słyszał jedynie własne tętno. Wkrótce zaczęły do niego ponownie dochodzić odgłosy bitwy. Dał sobie jeszcze dwa oddechy, po czym wygramolił się spod szorstkiego ramienia grorba, wstał i rozejrzał się wokoło.

Jego wzrok przykuły zwłoki, o które się wcześniej potknął. Należały do sir Brodana. Zadrżał. Stał parę sekund, wpatrując się w zakrwawioną twarz rycerza. Poczuł, że zapiekły go oczy. Przymknął na moment powieki, po czym spojrzał za siebie. Coraz więcej grorbów wdzierało się przez strzaskane wrota. Kilku rycerzy dzielnie broniło się na murach. Jakiś rekrut uciekał w popłochu przed dwoma goniącymi go wielkoludami. Doścignąwszy go, rozerwały wrzeszczącego chłopca na dwie części.

Sazaar zerknął raz jeszcze na nieruchomą twarz przełożonego, po czym zacisnął z całej siły palce na rękojeści miecza, który dzierżył, i rzucił się w sam środek pola walki. Nie baczył, czy zginie, nie myślał ani nie odczuwał. Miecz był całym jego światem. Ciął wszystko, co było w zasięgu klingi. Pierwszemu najeźdźcy odciął rękę, drugiemu rozorał podbrzusze, po czym wbił ostrze w gardło. Trzeci uderzył Sazaara kantem masywnej dłoni. Młodzieniec poczuł, że leci bezwładnie w powietrzu. Gdy zderzył się z zimną kamienną powierzchnią, nastąpiło krótkie błyśnięcie, po którym zapadła całkowita ciemność.

…Mrok był wszechogarniający. Źródło światła zostało daleko z tyłu. Nie pozostała nawet pamięć o doświadczeniu czegoś poza ciemnością. Świadomość zmagała się z podświadomością, w której wciąż tliła się generująca ciche fale energii iskierka. Nagle smuga światła przecięła przestrzeń, padając w bezpośredniej bliskości świadomości tak, iż była na wyciągnięcie ręki. Jaźń nie była pewna, z czym ma do czynienia. Strumień energii próbował nakłonić do obrotu w kierunku źródła smugi. Bezskutecznie. Świadomość pozostała obojętna. Skierowała się na powrót w kierunku morza mroku. Morza, które dostarczało tak szerokich możliwości…

– Budzi się. – Rozległ się stukot butów, dudniący w głowie Sazaara tak mocno, że zmarszczył brwi w dezaprobacie.

– Poślij chłopaka do lorda Draksesa. Chciał być poinformowany, gdy oprzytomnieje.

– Tak jest.

– Grorbowie? – wyszeptał młodzieniec.

– Odpoczywaj, synu. Atak został odparty. Podobno walczyłeś jak ruggon[7]. Poskładaliśmy cię, ale teraz musisz leżeć.

Leżał. Nie wiedział, jak długo. Jedyne, co zauważył, to to, że częściej wschodziło słońce. Początkowo każdy ruch sprawiał mu trudność. Z biegiem czasu, wraz z gojeniem się odniesionych ran, ból ustępował. Wreszcie pozwolono, by opuścił lecznicę, choć przykazano mu, by stawiał się regularnie na medyczną kontrolę.

W ramach pierwszego spaceru Sazaar skierował swe kroki w stronę Wschodnich Bram Balgrinderu. Słońce świeciło intensywniej niż kiedykolwiek, odkąd pamiętał, co poprawiało mu nieco samopoczucie. Pokonując kolejne alejki, ze zdziwieniem zauważył, że niektórzy mijający go przechodnie uśmiechają się do niego lub na jego widok kiwają z aprobatą głowami. Pewien podstarzały mężczyzna podszedł i poklepał go, mówiąc:

– Dobra robota, chłopcze.

Sazaar zmieszał się nieco, lecz zapytał:

– O co chodzi, człowieku? Za co jesteście mi wdzięczni? Nie znam was.

– Tobie i wszystkim rekrutom. Zatrzymaliście pierwszą falę grorbów. Gdyby nie wy, lord Drakses nie zdążyłby w porę zebrać trzonu armii księcia. Straty wśród mieszkańców byłyby znacznie większe. O ile w ogóle odparlibyśmy te nikczemne stworzenia.

– Lord Drakses brał udział w bitwie? Straciłem przytomność w początkowej fazie. Nie wiem, co potem zaszło…

– Osobiście zaszlachtował kilka tych bestii. Widać, że wciąż dobrze się trzyma. Niestety dotarł tam zbyt późno, by ocalić większość z was. – Mężczyzna nieco posmutniał. – Podobno z trzystu tegorocznych poborowych zostało siedemdziesięciu kilku. Miałeś spore szczęście, żeś się wśród nich znalazł.

– Tak, to prawda – odrzekł w zadumie Sazaar. Bez dalszego ociągania podążył prosto ku miejscu starcia.

Kamieniarze pracowali nad nadszarpniętymi murami. Brama była w strzępach, a na ziemi przed nią i za nią było miejscami widać wyblakłe ślady krwi. Ciała grorbów zostały zapewne dawno spalone. Młodzieniec przyglądał się czas jakiś pracy budowniczych, po czym wolnym krokiem skierował się w stronę centrum miasta, tułając się to tu, to tam bez konkretnego celu. Nawet nie wiedział, kiedy znalazł się w pobliżu strzelistej wieży, będącej siedzibą głównodowodzącego wojsk Balgrinderu. Poczuł usilną potrzebę rozmowy z kimś z załogi grodu. Koszary oberwały najbardziej, gdyż z racji położenia najwcześniej rzuciły swe siły do kontrataku. Nie pozostał przy życiu prawie żaden z rycerzy trzymających bezpośrednią pieczę nad rekrutami. Ci, którzy przeżyli, w większości znajdywali się w lecznicy. Sazaar nie znał więc prawie nikogo, komu mógłby się zwierzyć z targających nim rozterek. Ledwie zaczął służbę, a już stracił przyjaciół i wielu towarzyszy broni. Nie pochodził z ziem Balgrinderu, toteż stał przed wrotami prowadzącymi do jedynej spośród wszystkich mieszkańców miasta osoby, której imię coś mu mówiło.

– Nie no… wyśmieją mnie przecież – powiedział sam do siebie.

Coraz bardziej zirytowani jego obecnością strażnicy krzyknęli:

– Czego tu szukasz?!

– Czy zastałem lorda Draksesa? – odparł niepewnie.

– Nie jesteśmy upoważnieni do udzielania tego typu informacji. Kim jesteś, że pytasz o drugą po księciu i będącą na równi z kanclerzem w hierarchii ważności osobę w Balgrinderze?

– Nikim, panie – odrzekł Sazaar z nutą rezygnacji w głosie. Ukłonił się i odszedł, żegnany podejrzliwymi spojrzeniami gwardzistów.

Bijąc się z myślami, wrócił do koszar. Przed wejściem ujrzał na tablicy obwieszczeń informację dotyczącą mających się odbyć za trzy dni uroczystości pogrzebowych ofiar bitwy o Wschodnią Bramę. Wydarzeniu miał przewodniczyć sam książę Albroth. Chłopak żywił nadzieję, że dowie się później, jakie armia Balgrinderu ma plany względem niego i innych pozostałych przy życiu rekrutów.

Trzy kolejne dni minęły Sazaarowi na krążeniu między koszarami a lecznicą. W międzyczasie próbował znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania u nowo mianowanego przełożonego koszar, lecz bezskutecznie. Rycerz twierdził, że dowództwo koncentruje się na pogrzebie, a rozkazy zostaną sformułowane później. Nie znalazłszy lepszego zajęcia, młodzieniec starał się podreperować nadwątloną kondycję oraz ćwiczyć szermierkę. Niedoleczone rany utrudniały mu jednak poruszanie się.

Rankiem w dniu pogrzebu słońce nie wzeszło znad horyzontu. Temperatura znacznie spadła, dając się we znaki pacjentom lecznicy. Sygnałem początku uroczystości był dźwięk trąb, po którym na głównym dziedzińcu zaczęły gromadzić się tłumy mieszkańców grodu. Sazaar był jednym z pierwszych przybyłych na miejsce. Właściwe celebracje odbywały się przy ołtarzu Ducha Światła[8], wzniesionym na niegdyś specjalnie na ten cel usypanym kopcu, znajdującym się na wschód od rynku. Na szczycie kopca ustawiono monumentalny obelisk. W słoneczne dni odbijały się od niego promienie, rozświetlające sąsiednie części miasta. Dziś jednak wszechobecny mrok rozpraszały jedynie liczne paleniska, rozmieszczone w regularnych odstępach wokół pagórka. Po zakończeniu modłów do Ducha Światła o objęcie swym blaskiem dusz poległych obrońców grodu trąby znów zagrały potężnie. Zaintonowano wówczas hymn Walszaaru, śpiewany w Eleborze jedynie przy okazji najwznioślejszych wydarzeń. Sazaar kilka razy słyszał tę pieśń, nie pamiętał jednak tekstu. Wytężył więc słuch, starając się wychwycić każde słowo:

Wśród równin, lasów, głębin, gór

Rozbrzmiewa pieśń radosna,

Ciemności postawiony mur,

Przyjaźni cień nie sprosta.

Człowiek, willdar[9], elf, krasnolud,

Słońca Ród się brata,

Wielkich czynów nadszedł czas,

Mroku opadnie krata.

Wielkich czynów nadszedł czas,

Mroku opadnie krata.

Przez odmęt mroków przeszłych dni

Przebrzmiewa ton rozpaczy,

Przymierze ojców „Pierwszy Świt”[10]

Zargarrod[11] krwią naznaczył.

Człowiek, willdar, elf, krasnolud,

Słońca Ród się brata,

Wielkich czynów nadszedł czas,

Mroku opadnie krata.

Wielkich czynów nadszedł czas,

Mroku opadnie krata.

Przez wichry brzmi przyszłości pieśń,

Przed cieniem śląc przestrogę,

Lecz w naszych sercach gore żar,

Wskazując światła drogę.

Człowiek, willdar, elf, krasnolud,

Słońca Ród się brata,

Wielkich czynów nadszedł czas,

Mroku opadnie krata.

Wielkich czynów nadszedł czas,

Mroku opadnie krata.

Po odśpiewaniu hymnu spod ołtarza ruszyła procesja niosąca trumny z poległymi w stronę głównej bramy miasta i dalej na południe ku Kurhanom Poległych, będących miejscem pochówku rycerzy i zasłużonych w boju żołnierzy Balgrinderu.

Sazaar szedł na uboczu, wspominając towarzyszy broni. Gdzieniegdzie słychać było szlochy i zawodzenie kobiet. W tłumie mignęła młodzieńcowi znajoma twarz jednego z ocalałych rekrutów, który kiwnął mu posępnie głową. Wnoszeniu zwłok do grobowców towarzyszyło trzecie i ostatnie brzmienie trąb, po czym zaległo milczenie. Ludzie zaczęli rozchodzić się do domów.

Sazaar przecisnął się w pobliże wejścia do kurhanu, w którym pochowano sir Brodana. Po jakimś czasie zapadła głucha cisza. Stojąc dłuższą chwilę, chłopak zastanawiał się, co decyduje o tym, czyj czas już nadszedł. Brodan uczestniczył zapewne w niejednej donioślejszej i bardziej chwalebnej bitwie. Dlaczego będąc mistrzem miecza i taktyki bitewnej, poległ właśnie on? Dlaczego poległo także wielu innych mężnych rycerzy Balgrinderu, a on przeżył? Gdyby pierwszy cios, zamiast drasnąć go w plecy, padł cal dalej, teraz on leżałby w kurhanie na wieczny odpoczynek. I nikt by po nim nie płakał, nikt pewnie nie pamiętałby, że ktoś taki w ogóle istniał. Pogrążony w rozmyślaniach Sazaar usłyszał za plecami tętent kopyt. Nie odwrócił się jednak. Chwilę potem poczuł na karku ciężki oddech rosłego wierzchowca.

– Znaleźliśmy jego miecz w twojej dłoni – usłyszał głos lorda Balgrinderu. – Świadkowie mówili, że usiekłeś nim przynajmniej trzech grorbów. Masz swój udział w uratowaniu wielu istnień. Ciesz się z tego, zamiast opłakiwać tych, którzy z dumą padli w boju, by spełnić obowiązek wobec władcy i ziem, za które przysięgali oddać życie.

– A ja? Za co mam walczyć i umierać? Nawet nie znam własnego pochodzenia. Za władcę, którego nie widziałem na oczy?

– Sam musisz określić sobie cel, który będziesz cenił wyżej niż własne życie. Musisz go jednak szukać, nie czekając, aż sam cię znajdzie. To kwestia wyboru i podjętych w jego imię wyrzeczeń. Ja zwracam ci wolność, odpokutowałeś swe winy. Wiele się też nauczyłeś. Możesz zacząć szukać tego celu na własną rękę bądź pozostać w armii jego książęcej mości i pod moim dowództwem wyruszyć na wojnę przeciw grorbom.

– Na wojnę? – zdziwił się Sazaar.

– Tak. Nasz najjaśniejszy pan ma dosyć napadania karawan kupieckich i nasilonych w ostatnim czasie mordów na miejscowych chłopach, co godzi w interesy księstwa. Zarządził więc działania kontrofensywne. Wyruszamy z dziedzińca Wildredonu za dwa dni.

– Nie uważasz, że to słuszna decyzja, panie? – spytał młodzieniec, zasugerowawszy się tonem głosu lorda.

– Nie twoja rzecz mieszać się w sprawy wagi państwowej, ale skoro już pytasz, to uważam, że powinniśmy na razie skupić się na rekrutacji, szkoleniu i wzmacnianiu obronności grodu. Kanclerz Saldraf twierdzi jednak, że kupcy zaczynają omijać szlaki handlowe przecinające Balgrinder, co osłabia naszą pozycję gospodarczą, a w konsekwencji także polityczną. Książę Albroth rzekł, nie moją sprawą jest ocenianie słuszności jego decyzji. Niemniej liczę na ciebie, Sazaarze. Jeśli się jednak nie zdecydujesz, to życzę ci szczęścia, gdziekolwiek los cię poniesie. Bywaj. – Drakses ponaglił konia i ruszył pędem w stronę grodu.

Młodzieniec patrzył w ciemną przestrzeń, zastanawiając się nad tym, co usłyszał. Myślał gorączkowo nad wyborem, przed jakim go postawiono. Perspektywa powrotu do wcześniejszego życia, nawet biorąc pod uwagę wszelkie nowe umiejętności, które niewątpliwie pozwoliłyby mu na lepsze prosperowanie w społeczeństwie, zdawała się niewystarczająco obiecująca. Z drugiej strony lekkomyślne postawienie się w sytuacji ciągłego zagrożenia życia też mogło nie przynieść mu nic dobrego. Honorowa śmierć nie zdawała się zresztą tak straszna jak na przykład perspektywa trwałego uszkodzenia ciała i kalectwa, co na służbie wojskowej zdarzało się bardzo często. Sazaar spotkał czas jakiś temu w jednej z karczm Telgerostu weterana, który w czasie służby wojskowej w Omonurze stracił nogę. Teraz czas między kolejnymi libacjami wypełniało mu tylko utyskiwanie na własny los. Mimo wszystko młodzieniec skłaniał się jednak, by stawić się za dwa dni na wyznaczonym przez lorda Draksesa miejscu spotkania. Ambicja nie chciała pozwolić mu zrezygnować z szansy zaprzeczenia własnemu losowi.

„Czas wziąć przeznaczenie we własne ręce” – pomyślał, podejmując ostatecznie decyzję o kontynuowaniu służby w armii Balgrinderu.

Mając jeszcze dwa dni wolnego czasu, postanowił przygotować się mentalnie na to, co go czekało. Obrócił się na pięcie i nie oglądając się wstecz, zostawił za sobą Kurhany Poległych wraz z dręczącymi go rozterkami. Nagle usłyszał nad głową trzepot skrzydeł. Schylił się odruchowo, by uniknąć zderzenia z lecącym obiektem. Okazał się nim duży ptak, który przeleciał nad młodzieńcem i zatoczywszy koło, pofrunął w stronę ściany drzew, wyznaczających granicę Puszczy Wielkich Moczarów. Wokół skrzydeł i tułowia można było dostrzec świetlistą łunę, ułatwiającą obserwację oddalającego się niezwykłego stworzenia. Był to jeden z najrzadszych ptaków Eleboru Północnego, a jego podobizna znajdowała się w ludzkim herbie kontynentu. Powszechnie nazywany cienioblaskunem[12] odznaczał się wytwarzaniem wokół ciała dwóch rodzajów poświaty. W świetle dnia poświata ta była ciemna, w mroku nocy zaś jasna. Wśród bardziej zabobonnych mieszkańców Eleboru ujrzenie tego ptaka uznawane było za dotyk przeznaczenia. Sazaar, mimo iż nie był przesądny, odczytał to wydarzenie jako znak nadciągających zmian życiowych. Czy na lepsze, czy na gorsze – czas pokaże.

Rozdział 2

Droga ku południu

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1]Silwar, Walszaar, Lauthamir – imiona świata, w skład którego wchodzą Znane Krainy. W języku elfickim określenie „Silwar” znaczy ‘Krainy Światłocienia’. Nazwa wywodzi się prawdopodobnie z narzecza Awainów Księżycowych, w którym oznaczała ona ‘Ziemie Cienia’, podczas gdy nazwa Rawlis tłumaczyła się na ‘Lądy Światła’. Niektórzy badacze upatrują w tym fakcie dowodu na obecność słońca na nieboskłonach Krain w epoce Zapomnianych Dziejów. Co istotne, nazwa Silwar odnosi się do Znanych Krain oraz lądów znajdujących się poza nimi. Używana jest przez wszystkie cztery plemiona alurich, choć przede wszystkim przez elfów. Nazwa Walszaar natomiast wywodzi się z języka guarich i oznacza ‘Bezkresne Lądy’, a odnosi się wyłącznie do Znanych Krain. Obecnie określenie to używane jest głównie przez plemię człowiecze. Z kolei nazwa Lauthamir, według językoznawców, pochodzi z narzecza Awainów Księżycowych i tłumaczy się jako ‘Krainy Rzeczywiste’, zaś Rimahtual jako ‘Krainy Pozarzeczywiste’.

[2]Szerseci – prymitywna rasa dairich, zamieszkująca lasy Północnego Eleboru. Odznacza się niewielkim wzrostem i dużymi uszami przypominającymi skrzydła nietoperza, a także niespotykaną zwinnością i biegłością w wykorzystywaniu broni dystansowej. Pomimo niezdolności do posługiwania się którymkolwiek z narzeczy alurich jest uznawana za rasę umiarkowanie inteligentną. Szerseci znani są z rozbójniczej działalności na ziemiach Eleboru.

[3]Elebor Północny – północna część Eleboru, będąca kolebką guarich, a więc przodków Plemion Światła. Obecnie ziemie Eleboru Północnego zamieszkują Elfy Leśne i Szafirowe, Krasnoludy Górskie oraz Jaskiniowe, a przede wszystkim ludzie.

[4]Druidzi – niegdysiejsi aluri, którzy dobrowolnie oddali się na służbę Duchom Sfery Tchnienia. Najczęściej wywodzą się ze szczepu Elfów Leśnych i zamieszkują puszcze Silwaru.

[5]Grorbowie – prymitywna rasa dairich, zamieszkująca równiny Północnego Eleboru. Charakteryzuje się niską inteligencją, a także potężną budową ciała. Grorbowie znani są z rozbójniczej działalności na ziemiach Eleboru.

[6]Zargarrondowie, ludzie – jedno z Plemion Światła, potomkowie guarich w linii prostej. Z tego szczepu wywodził się Zargarrod. Jest to najwaleczniejsze spośród plemion alurich. Ze Sfery Tchnienia Zargarrondowie upodobali sobie najbardziej Podsferę Równin, która daje im swobodę kształtowania otoczenia wedle własnego uznania. Zamieszkują Elebor Północny oraz zachodnie wybrzeże Sawairu. Wznoszą wielkie miasta i tworzą skomplikowane ustroje polityczne.

[7]Ruggon – drapieżny ssak, odznaczający się wielkością niedźwiedzia i zawziętością rosomaka.

[8]Duch Światła– składowa głównego wierzenia Silwaru, a więc Religii Przypływów. Duch Światła to ponadmaterialny byt, który pojawił się wraz z Pierwszym Przypływem. Rywalizuje on z Duchem Mroku o kontrolę nad Niematerialną Sferą Światłocienia.

[9]Hassaintowie, willdarowie – jedno z Plemion Światła, potomkowie guarich, z domieszką krwi więźniów Mrocznych Władców z rasy hassasich. Najbardziej ze Sfery Tchnienia Hassaintowie upodobali sobie Podsferę Podziemi. Źle znoszą blask słońca, więc po Pierwszym Świcie zeszli do Uldiwaru, a później również do Shatgardu, gdzie wznoszą podziemne osady i miasta.

[10]Pierwszy Świt – najważniejsze wydarzenie w Znanej Historii, podczas którego słońce po raz pierwszy pojawiło się na nieboskłonie Silwaru, dając początek Epoce Światła. Zdarzenie to poprzedziła rewolta guarich pod przywództwem Zargarroda, Ojca Plemion Światła.

[11]Zargarrod – Ojciec Plemion Światła, pierwszy władca guarich. U schyłku Epoki Mroku rozpoczął rewoltę przeciw Mrocznym Władcom, których przegnał do Shatgardu. Dzierżył Sidragaraora. Niedługo po Pierwszym Świcie zniknął w tajemniczych okolicznościach, zaś tron Sidradonu przejął po nim Orodred, jeden z jego najbliższych współpracowników i doradców.

[12]Cienioblaskun – ptak występujący w Eleborze, roztaczający poświatę generowaną przez pióra zwierzęcia. W dzień poświata ta jest ciemna, w nocy zaś jasna. Podobizna cenioblaskuna jest zawarta w herbie Północnego Eleboru.

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Część I
Rozdział 1. Rekrut Balgrinderu
Rozdział 2. Droga ku południu
Rozdział 3. Drzemiące Góry
Rozdział 4. Bitwa o Moczarzysko
Rozdział 5. Puszcza Wielkich Moczarów
Rozdział 6. Szarża Husarionu
Rozdział 7. Powrót do Balgrinderu
Rozdział 8. Burza cieni
Część II
Rozdział 9. Sidradon
Rozdział 10. Splot przeznaczenia
Rozdział 11. Sartre Eleboru
Rozdział 12. Pogoń za niewidocznym
Rozdział 13. Elsamirith
Rozdział 14. Kuźnia księżyca
Rozdział 15. Sawair
Rozdział 16. Przepowiednia
Część III
Rozdział 17. Początek drugiej wojny o Silwar
Rozdział 18. Ziemie Starego Kontynentu
Rozdział 19. Sidragaraor
Rozdział 20. Noc Silwaru

Pośród Światłocieni

ISBN: 978-83-8373-877-2

© Józef Różański i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Paweł Pomianek | JęzykoweDylematy.pl

KOREKTA: Joanna Kłos

OKŁADKA: Agnieszka Wrycz-Szybowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek