Portret doktora Rileya - Annie Claydon - ebook

Portret doktora Rileya ebook

Annie Claydon

3,6

Opis

Terapeutka Cori Evans zaczyna staż na pediatrii. Gdy Tom Riley, przystojny i lubiany szef oddziału, kwestionuje jej metody leczenia, Cori postanawia mu udowodnić, że terapia przez sztukę jest skuteczna. By go o tym przekonać, organizuje happeningi oraz inne akcje, wciągając w nie Toma. Stopniowo Tom nabiera przekonania do jej metod, a jego fascynacja samą Cori rośnie...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 160

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (16 ocen)
5
4
4
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Annie Claydon

Portret doktora Rileya

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Czy zechciałbyś…?

Mimo że zabrzmiało to zalotnie, Tom Riley od razu się zorientował, że nie chodzi o spędzenie wspólnego wieczoru z Helen Kowalski, lekarką z ratunkowego. Niedzielne popołudnie plus bezradny medyk dyżurujący na oddziale ratunkowym oznaczały jedno:

– Mam kogoś zbadać?

– Pod warunkiem, że nie jesteś zajęty u siebie. Mamy tu dzieciaka, który wszystkim daje w kość.

– A ponieważ ma mniej niż szesnaście lat, postanowiłaś przekazać go mnie. – Uśmiechnął się. – Bo niesforni klienci to moja specjalność.

– Tym razem chodzi o to, żeby trafiła kosa na kamień – odparła Helen ze śmiechem.

– Właśnie miałem pójść do domu. Dzisiaj w ogóle nie powinienem tu być.

– Tom, zajdź do nas. – W słuchawce rozległ się jakiś hałas, a Helen zaklęła pod nosem. – Błagam…

– Już idę.

Sprawcą zamieszania okazał się ośmioletni rudzielec. Siedział na leżance w jednej z kabin i energicznie machał nogami. Tom zatrzymał się w bezpiecznej odległości i uśmiechnął do kobiety siedzącej obok chłopca.

– Jestem doktor Tom… – Skrzywił się, bo nie docenił zasięgu nóg młodego pacjenta.

– Przepraszam… Adrian, proszę, przestań. Możesz zrobić komuś krzywdę. – Kobieta ewidentnie oderwała się od malowania. Włosy miała przewiązane apaszką, a na sobie ubrudzone farbami ubranie ochronne z rękawami zsuniętymi z ramion i związanymi w talii, pod spodem sweter z grubej wełny z cerą na rękawie.

– Drobiazg. – Powstrzymał się, by nie rozmasować miejsca, w które dostał kopniaka. – Co was tu sprowadza?

Podniosła na niego wzrok. Jej fiołkowe oczy sprawiły, że przyczyna ich wizyty na moment zeszła na drugi plan.

– Adrian… – Zmęczonym gestem położyła dłoń na jego rozhuśtanej nodze. Tom zauważył, że chłopiec kurczowo ściskał jej drugą dłoń. – Uderzył się w głowę. I ma guza.

– Rozumiem. Coś jeszcze? Zauważyła pani jakąś zmianę w jego zachowaniu?

Posłała chłopcu wymowny uśmiech, co sprawiło, że na chwilę się uspokoił.

– Zawsze rozpiera go energia.

Można i tak to ująć.

– Jak to się stało?

– Stałam na drabinie, a on bawił się na dole. W pewnej chwili otarł się o drabinę i oboje wylądowaliśmy na podłodze. Uderzył się w głowę, więc uznałam, że lepiej będzie się upewnić, że wszystko jest w porządku.

Jej spojrzenie podziałało na Toma jak pieszczota.

– Pani nic się nie stało? – Był przekonany, że Adrian raczej wpadł na drabinę z impetem, niż się o nią otarł. Sposób, w jaki kobieta siedzi, wyraźnie pokazywał, że nie tylko Adriana należałoby zbadać.

– Nic mi nie jest. – Nawet na niego nie spojrzała. – Adrian, przestań.

Tom przeniósł wzrok na chłopca, który teraz nerwowo skubał papierowe prześcieradło.

– Cóż, młody człowieku, obejrzymy twojego guza.

Chłopiec poczerwieniał po czubki włosów i tak mocno przylgnął do kobiety, że aż wstrzymała oddech. Doświadczenie podpowiadało Tomowi, że dobrze jest wysłuchać dorosłych, ale jeszcze więcej można się dowiedzieć, obserwując dziecko.

Odsunąwszy krzesło od leżanki, usiadł i splótł ramiona na piersi. Teraz, czując, że lekarz mu nie zagraża, Adrian się uspokoił i tylko bacznie go obserwował.

– Okej… – Tom wyciągnął przed siebie nogi, jakby miał mnóstwo czasu. – Jak się do tego zabierzemy?

Lekarz z marzeń. Cori wiedziała, że doprowadzenie Adriana do szpitala nie będzie łatwe, ale należało go zbadać, a w niedzielę trzeba było usiąść w kolejce, pocieszać go i uspokajać. Lekarka, która przyjęła go jako pierwsza, mimo że kompetentna i miła, nie mogła poświęcić mu zbyt dużo czasu.

Nie zapamiętała nazwiska tego lekarza. Może nawet nie padło. Nie miał też identyfikatora jak reszta medyków. Najważniejsze jednak, że miał czas usiąść i oddać inicjatywę w ręce Adriana. Wyjaśnił krok po kroku, co zamierza zrobić oraz przytaknął, gdy dorzuciła ważną dla chłopca informację: że po badaniu wróci do domu.

Doktor Tom miał jasne włosy, niebieskie oczy i ostre rysy świadczące o tym, że zapewne nie jest aniołem. Poza tym nie starał się ich siłą rozdzielić. Udało mu się dokonać oględzin, mimo że Adrian nadal ją kurczowo trzymał. Gdy niechcący musnął palcem jej policzek, zapomniała o obolałym biodrze i ramieniu.

– Wszystko w porządku – oznajmił Tom. – Jesteś zdrowy i możesz iść do domu z twoją… – Zawahał się, spoglądając na nią.

– Siostrą. – Nie wdawała się w szczegóły.

Tom pokiwał głową.

– Okej, z siostrą.

Zapewne doszedł do wniosku, że pochodzą z licznej rodziny, co w pewnym sensie odpowiadało prawdzie.

Cori szturchnęła Adriana, który teraz z uwielbieniem wpatrywał się w Toma.

– Dziękuję – powiedział chłopiec.

Tom odpowiedział mu uśmiechem. Ładny uśmiech, porozumiewawczy, jakby łączył ich jakiś sekret. Uprzytomniła sobie, że ten sekret, jaki by nie był, łączy jego i Adriana, a nie ją.

– Drobiazg. Dobrze, że przyszliście. – Spoglądał na Cori tak, że aż przeszły ją ciarki.

– Jak zamierzacie wrócić do domu?

– Ojciec po nas przyjedzie. Już powinien tu być.

– Rozumiem. Jak się nazywa?

– Ralph Evans, ale…

– Zostańcie tutaj – zaordynował tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Zobaczę, czy już jest.

Adrian nadal nie odstępował siostry, więc Tom był zmuszony znaleźć sposób, by ją zbadać, nie stresując go. Chłopiec bardzo chciał jechać do domu, ale jego siostrę na pewno coś bolało, choć starała się tego nie okazać. Tom mimo doświadczenia nie potrafił, tylko na nią patrząc, ocenić, czy ma połamane żebra.

Dostrzegł Helen, która akurat tamtędy przechodziła.

– Masz chwilkę? Chciałbym, żebyś obejrzała kobietę, która przyszła z tym chłopcem.

– Co jej jest?

– Spadła z drabiny. Gdybyś mogła…

– Jeżeli to nic poważnego, musi poczekać. Przed chwilą był tu jej ojciec.

– Poszukam go.

Zastanawiał się, jak wygląda ten ich ojciec. Może rudy…

Nagle stanął przed nim mężczyzna skierowany do niego przez recepcjonistkę.

– Doktor Riley? Przyjechałem po Adriana Harpera. Jestem jego opiekunem prawnym.

Pan Evans go zaskoczył. Bardzo często zachowanie dziecka staje się jasne, gdy się pozna jego rodziców, ale ten szpakowaty spokojny mężczyzna zdecydowanie nie kojarzył się z Adrianem. Podał Tomowi legitymację.

– Pan jest ojcem zastępczym Adriana?

– Tak. Co mu jest?

– Nabił sobie niewielkiego guza. – Przypomniawszy sobie o ulotkach wyłożonych w recepcji, Tom podał jedną z nich panu Evansowi. – Przez najbliższą dobę należy go obserwować.

– Obserwujemy go nieustannie. Co z Cori?

– Jego siostrą? – Dopiero teraz poznał jej imię. Wcześniej zadowolił go jej uśmiech i ciepłe spojrzenie.

– Kiedy zadzwoniła, powiedziała, że Adrian zderzył się z drabiną. Mam nadzieję, że Cori akurat na niej nie stała.

– Mnie zeznała, że Adrian otarł się o drabinę, no i że wtedy z niej spadła. Warto, żeby obejrzał ją lekarz, bo widać, że cierpi, ale Adrian jej nie puszcza.

Mężczyzna nie sprawiał wrażenia zdziwionego.

– Dzięki. Zabiorę Adriana do domu i zrobię wszystko, żeby ktoś Cori zbadał.

– Jeszcze dzisiaj. – Tom zerknął w stronę pękającej w szwach poczekalni. – Kiedy tu wróci, postaram się, żeby została zbadana jak najprędzej.

– Dziękuję. Zdaję sobie sprawę, że jesteście bardzo zapracowani. Cori tu wróci, jak tylko wsadzę Adriana do auta.

Wracała z parkingu przed szpitalem. Adrian dał się przekonać, że nie jedzie z nimi, bo zamierza pójść prosto do swojego mieszkania, ale Ralph przykazał jej na stronie, że ma wracać do szpitala. Przed nią była teraz perspektywa dwugodzinnego oczekiwania w kolejce.

Ból w biodrze i barku tak bardzo się nasilał, że miała ochotę się rozpłakać. Musi być zdrowa, bo jutro rano, w tym akurat szpitalu, zaczynała ośmiotygodniowy program, który może zaowocować etatem, na którym bardzo jej zależało. Musi się zmobilizować.

– Hej!

Doktor Tom i ten jego porozumiewawczy uśmiech. Stał z kubkiem kawy w ręce przed wejściem na oddział ratunkowy. Facet jak z magazynu dla kobiet.

– Idziemy. – Dopił kawę, po czym wrzucił papierowy kubek do kosza.

Pójdzie z nim, nie pytając dokąd ani dlaczego. Ale przez to nie wyjdzie stąd ani chwili wcześniej.

– Muszę zapisać się w recepcji. Dostać numerek.

Znowu się uśmiechnął. Z powodu tego uśmiechu poszłaby z nim na koniec świata. To nie takie głupie.

– Od tej chwili jest pani pierwsza w kolejce.

– Ale… Oni byli przede mną.

– Nie jestem na dyżurze i nic już mnie tu nie trzyma, a pani swoje odsiedziała.

Musi być aż tak przekonujący?

– Doceniam to, ale po dyżurze powinien pan jechać do domu.

– Będzie pani wierzgać?

Pokręciła głową.

– To dobrze. Proszę za mną. – Odwrócił się i poprowadził ją z powrotem na oddział ratunkowy.

Nie dał jej szansy zaprotestować. Zerknął na coraz bardziej fioletowe sińce na jej ramieniu oraz biodrze, po czym wypisał skierowanie do pracowni radiologicznej. Gdy czekał, aż Cori wróci, Helen skorzystała z okazji, by podesłać mu kilku pacjentów, wyjaśniając, że nie może patrzeć, jak siedzi i się nudzi.

Gdy w komputerze pojawiły się zdjęcia Cori, przyjrzał się im uważnie, po czym wyszedł jej poszukać. Siedziała na krześle w jednej z kabin.

– Bardzo dziękuję, że był pan taki miły dla Adriana i przepraszam, że pana kopnął. Mam nadzieję, że nie za mocno.

– Nie ma sprawy. Bywało gorzej.

Zdecydowanie gorzej. Już w dzieciństwie nauczył się nie przejmować razami i zaciskać zęby, a płakać później, w samotności. Odsunął od siebie to wspomnienie, zastanawiając się, dlaczego akurat teraz wypłynęło na powierzchnię. Możliwe, że miało to związek z tym, jak delikatnie Cori obchodziła się z Adrianem. Czułość nieodmiennie budziła w nim niejasne poczucie straty.

– Co pani malowała? – zapytał, by przekierować myśli na inne tory, a poza tym Cori sprawiała wrażenie zdenerwowanej, więc zmiana tematu była ze wszech miar pożądana.

– Ścianę. A właściwie malunek na ścianie. – Odetchnęła z ulgą. – W wolnym czasie udzielam się w grupie artystów, którzy przekazują swoje prace organizacjom dobroczynnym oraz szkołom.

– Zacny cel. Ale Adrianowi było co innego w głowie?

Zesztywniała.

– Zrobił to niechcący. Nie zawsze jest taki bojowy…

Ładnie, że go broni.

– Nie mam do niego żalu.

– Dziękuję. Ma za sobą kilka bardzo trudnych lat.

– Wiem od pani ojca, że jest dzieckiem adoptowanym.

– Tak. Ma złe doświadczenia związane ze szpitalami. – Speszyła się. – Ale nie z tym.

– Żaden szpital nie jest odpowiednim miejscem dla dziecka. Staramy się, ale…

– Wykazał pan anielską cierpliwość. To dużo zmienia. Kiedy był bardzo mały, wylądował na ratunkowym z matką, która przedawkowała. Jej partner o nim zapomniał i zostawił go w poczekalni. Pielęgniarki znalazły go skulonego w kącie.

Małe dziecko zagubione i opuszczone, pomyślał ze ściśniętym sercem.

– To dlatego tak kurczowo się pani trzymał.

– Tak. I dlatego mówiłam, że nic mi nie dolega. – Wzruszyła ramionami, krzywiąc się z bólu. – Może nie powinnam opowiadać tego wszystkiego, ale to chyba nic złego, bo jest pan lekarzem. Chciałam też, żeby pan wiedział, jak bardzo ważne było dla niego pana pełne wyrozumiałości podejście. On tego panu nie powie. Jeszcze nie teraz.

Był bliski łez, ale w ostatniej chwili uratowała go żelazna samokontrola.

– Szczęściarz z niego, bo ma kogoś takiego jak pani, kto się za nim wstawi.

– Ja też byłam adoptowana. – Posłała mu promienny uśmiech. – Też spotkałam na swojej drodze kogoś, kto mi pomagał.

I teraz spłaca dług. Odwrócił wzrok, starając się nie myśleć, co by było, gdyby… Ale prawda była taka, że za nim nikt się nie wstawiał, gdy był mały.

– Prześwietlenie nie wykazało złamań ani pęknięć, ale chciałbym zbadać mobilność stawu barkowego. – Unikał jej wzroku, by móc skoncentrować się na badaniu. – To, co teraz zrobię, nazywamy rotacją zewnętrzną i wewnętrzną. Trochę będzie bolało, ale proszę spróbować się rozluźnić.

– Już trochę boli.

– Hm… Wobec tego zaboli trochę bardziej.

Bolało, mimo że robił to delikatnie..

– Przepraszam, już kończę.

Odetchnęła. Na moment rozluźniła palce zaciśnięte na krawędzi leżanki, ale sekundę później zacisnęła je ponownie. Na jego białym fartuchu. Mimo woli się zaczerwieniła, ale łudziła się, że tego nie zauważył.

– Tutaj wszystko w porządku, ale chciałbym jeszcze raz popatrzeć na te zasinienia. Proszę zsunąć koszulę.

Obnażyła ramię drżącymi palcami. Przecież tysiące razy pokazywała się z gołymi ramionami! Mimo to poczuła się zawstydzona, chociaż lekarz wcale na nią nie patrzył, zajęty wpisywaniem uwag do karty.

Wprawnymi ruchami dotykał jej ramienia i pleców. Gorzej być nie mogło. Gdyby rzucił jakiś żarcik, mogłaby odparować celną ripostą, co zredukowałoby napięcie. Zacisnęła powieki i zwiesiła głowę.

– Okej, w porządku. – Jakby nie dostrzegał, że opiera się czołem o jego ramię i tkwią w czymś, co przypomina uścisk. Gdy się cofnął, miała ochotę znowu go do siebie przyciągnąć. – Może się pani ubrać.

Jego chłodny ton uprzytomnił jej, że ta bliskość to wyłącznie jej wyobraźnia. Jest jego kolejną pacjentką, więc jest dla niej miły jak dla wszystkich innych.

– Dziękuję, dziękuję za wszystko, co pan zrobił.

– To mój obowiązek. Wypiszę pani receptę na środek przeciwbólowy i postaram się o ulotkę z ćwiczeniami. – W jego oczach błysnęły wesołe iskierki. – Mamy ulotki na każdą okazję. – Z tymi słowami wyszedł, pozostawiając ją w kabinie. Nareszcie mogła się ubrać.

Gdy z bólu uczepiła się jego fartucha, niemal zapomniał, co robi. Miał ochotę ją przytulić, ale w porę oprzytomniał. Odczekał dłuższą chwilę, dając jej czas, by się ubrała.

Wręczył jej ulotkę.

– Dowie się z niej pani, co robić, żeby bolało trochę mniej. I proszę się nie forsować przez kilka dni. Jutro rano będzie się pani czuła fatalnie.

– Jutro zaczynam nową pracę. Tak się składa, że tutaj, w tym szpitalu.

– Radziłbym zostać w domu. – Nagle do niego dotarło, co powiedziała. – Tutaj?

– Tak. Specjalizuję się w terapii przez sztukę. Będę tu realizować ośmiotygodniowy program. Od jutra.

Corrine Evans? Poczuł suchość w ustach. Ta sama, której tak bardzo nie chciał wpuścić na swój oddział?

– To dla mnie ogromne wyzwanie, nie mogę tego odwlekać… – wyznała.

To on będzie tym wyzwaniem. Jej zacięta mina wyrażała, co zamierza zrobić z tym wyzwaniem.

– Z pewnością…

Czego jest taki pewny? Tego, że doktor Tom Riley, zastępca ordynatora oddziału pediatrycznego, bez skrupułów dałby jej dwa dni wolnego? A najchętniej zwolnienie lekarskie na osiem tygodni?

Wstała, nim zdecydował, jak jej to przekazać.

– Nie chcę zabierać panu więcej czasu. Dziękuję za wszystko. – Pożegnała go uśmiechem.

Corrine Evans. Teraz, gdy ją poznał, to imię i nazwisko wydały mu się intrygujące. Do tej pory wyobrażał sobie, że po prostu będzie ignorować nową terapeutkę, zlecając jej proste zadania, by mu nie wchodziła w drogę. Osiem tygodni i będzie miał ją z głowy. Teraz jednak coś mu mówiło, że nie będzie to takie proste.

Tytuł oryginału: Discovering Dr Riley

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016

Redaktor serii: Ewa Godycka

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2016 by Annie Claydon

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2017

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-2830-5

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.