Polka potrafi. Życie zaczyna się po 40-tce - Magda Bębenek - ebook

Polka potrafi. Życie zaczyna się po 40-tce ebook

Magda Bębenek

3,3

Opis

Książka Magdy jest niebezpieczna — może zmienić Twoje myślenie o tym, co jest dla Ciebie możliwe, a przez to zmienić całe Twoje życie! Jeżeli szukasz inspiracji do dobrych zmian, jeżeli potrzebujesz uwierzyć w siebie i swoje marzenia — to jest książka dla Ciebie. Przeczytałam ją jednym tchem z wypiekami na twarzy. Myślę, że nie chodzi o wiek bohaterek lecz ich fascynujące historie i przesłanie tej książki: w życiu liczy się pro-aktywność. Ewa Foley.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (4 oceny)
1
0
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Magda Bębenek

Polka potrafi. Życie zaczyna się po 40-tce!

13 historii, które dodadzą Ci wiary we własne możliwości i pokażą, że najlepsze jeszcze przed Tobą.

© Magda Bębenek, 2016

Redaktor i korektorWojciech Bębenek

Projekt okładkiNatalia Góra

Wydaniedrugie

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie, w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznychtylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Książkę, podobnie jak inne publikacje z serii „Polka potrafi”, kupisz na stronie: www.ksiazkapolkapotrafi.pl Śledź nas na bieżąco na FB: Polka potrafi. Inne moje publikacje oraz informacje o kolejnych projektach znajdziesz nawww.magdabebenek.pl

Książka Magdy jest niebezpieczna — może zmienić Twoje myślenie o tym, co jest dla Ciebie możliwe, a przez to zmienić całe Twoje życie! Jeżeli szukasz inspiracji do dobrych zmian, jeżeli potrzebujesz uwierzyć w siebie i swoje marzenia — to jest książka dla Ciebie. Przeczytałam ją jednym tchem z wypiekami na twarzy. Myślę, że nie chodzi o wiek bohaterek lecz ich fascynujące historie i przesłanie tej książki: w życiu liczy się pro-aktywność. Ewa Foley.

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Książkę, podobnie jak inne publikacje z serii „Polka potrafi”, kupisz na stronie: www.ksiazkapolkapotrafi.pl. Koniecznie zapisz się na newsletter, żeby być na bieżąco z projektem i korzystać z ekskluzywnych promocji.

Śledź nas na bieżąco na FB: Polka potrafi.

Inne moje projekty oraz terminy spotkań autorskich i prelekcji znajdziesz na www.magdabebenek.pl. Zostaw mi swoje namiary, żebym mogła Cię informować o kolejnych nowatorskich projektach dla kobiet.

Znowu to (sobie) zrobiłam…!

Już w trakcie pisania pierwszej z serii książek „Polka potrafi”, „Polka potrafi. Zostań bohaterką własnego życia!”, wiedziałam, że jedną z kolejnych pozycji będzie ta skierowana do kobiet dojrzałych. Kiedy myślałam o niej w 2013 roku, wyobrażałam sobie wypuszczenie jej na rynek w rocznicę premiery pierwszej „Polki”, we wrześniu. Kiedy w lutym 2014 roku wróciłam z dwumiesięcznego wyjazdu do USA, gdzie brałam udział w szkoleniach samorozwojowych i biznesowych, usiadłam z kalendarzem w ręce, żeby rozplanować swoje działania projektowe na najbliższy rok. I nagle okazało się, że przecież w maju mamy Dzień Matki, a „Polka potrafi. Życie zaczyna się po 40-tce!” piszę, między innymi, zainspirowana moją Mamą. I że to byłby cudowny prezent na Jej święto. Wiele się nie zastanawiając postanowiłam więc, że premierę książki przesuwam z września na maj, co skróciło czas na jej stworzenie do… dwóch i pół miesiąca. Znowu.

Stworzenie koncepcji książki, przeprowadzenie wywiadów z potencjalnymi bohaterkami, selekcja i spisanie gotowego materiału, przygotowanie promocji, znalezienie sponsorów, oprawa graficzna projektu, korekta oraz skład tekstu i, w końcu, druk — na wszystko miałam dziesięć tygodni. A do tego, w tak zwanym międzyczasie, wyjazd do Londynu i wypadek samochodowy, który na kilka długich dni skutecznie przykuł mnie bólem do łóżka.

Podobnie jak w czerwcu 2013 roku, rozpoczęłam wyścig z czasem.

Czuję się, jakbym w pewnym stopniu wracała do początku mojej przygody z projektem „Polka potrafi”. Ten sam czas na zorganizowanie całości; ta sama ekscytacja tym, jaką książkę stworzę i jak wybrane przeze mnie historie wpłyną na życia moich kolejnych czytelniczek; ten sam — niemalże zerowy — budżet.

Z jednej strony, pojawiły się też nowe wyzwania: w przeciwieństwie do „Polka potrafi. Zostań bohaterką własnego życia!”, nie miałam gotowej listy potencjalnych bohaterek i kilkunastu czy kilkudziesięciu dziewczyn[1] w moim środowisku, których historie pasują do profilu bohaterek, które zamierzałam przedstawić; doświadczenia życiowe bohaterek nie są bezpośrednio podobne do moich, co sprawia, że musiałam zadawać inne pytania, wyjść ze swoich butów i myśleć jak docelowa odbiorczyni tej książki; nie był to jedyny produkt, nad którym pracowałam w tamtym czasie. W marcu premierę miał mój autorski projekt na Dzień Kobiet — 24h Kobiecości (www.24hkobiecosci.pl), w czerwcu ukazać się ma moja książka ze wskazówkami dotyczącymi tanich podróży (www.podbijswiatnabudzecie.pl), niedawno premierę miały ebook i audiobook pierwszej książki (www.ksiazkapolkapotrafi.pl), a jesienią „Polka”pojawi się w tłumaczeniu na język angielski.

Na szczęście, każdy medal ma zawsze dwie strony: teraz nie jestem już zupełnie „nieznanym nazwiskiem” i „firmą krzak”, byłam zapraszana jako prelegentka na konferencje kobiece w całym kraju; od kilku tygodni wspomaga mnie „Polkowy dream team[2]”, czyli grupa kobiet, które chcą angażować się w moje działania i wspierać moje projekty; od miesięcy dostaję mnóstwo wiadomości od czytelniczek, które dzielą się ze mną swoimi wrażeniami z lektury „Polki”oraz zmianami, jakie zaczęły wdrażać w życie dzięki moim działaniom. Teraz już nie muszę zgadywać czy moje projekty mogą coś komuś dać. Teraz już wiem, że to, co robię ma wartość, a odbiorczynie moich projektów kibicują mi i wspierają moje dalsze inicjatywy.

To właśnie dzięki temu wsparciu, pomocy mojego zespołu i doświadczeniom zebranym przy wydaniu pierwszej książki, ponownie udało mi się osiągnąć zamierzony cel — 26 maja 2014 roku moja Mama trzyma w rękach książkę, którą właśnie zaczynasz czytać i Ty. Napisałam ją między innymi z myślą o niej. Chcę, żeby ta publikacja była przepięknym prezentem na Dzień Matki. Prezentem, który pomoże przejść okres, w jaki wchodzą kobiety z tego pokolenia: zmiany swoich priorytetów, swoistej renegocjacji związków z bliskimi osobami, odkrywania tego, kim są, tu i teraz. Prezentem, wraz z którym odpowiedzą sobie na pytania: Co jest teraz dla mnie ważne? Co działa w moim życiu, a czego już nie chcę tolerować? Jak mogę bardziej poznać i pokochać samą siebie? Co, jeśli marzenia z przeszłości mnie już nie ekscytują? Co, jeśli już nic ciekawego mnie w życiu nie spotka?

Być może też dostałaś ją od swojej córki czy syna, może trafiłaś na nią sama, może podrzuciła Ci ją koleżanka. Niezależnie od tego, jak do nas dotarłaś, cieszę się, że z nami jesteś.

Magda Bębenek

31 marca 2014 roku

[1] Niezależnie od wieku kobiet, mówię o nich i do nich „dziewczyny”. Wiek mamy w głowie, a ja uważam, że w każdym momencie swojego życia każda z nas ma w sobie młodzieńczą energię i gotowość na przygody! Czasem trzeba nam tylko o tym przypomnieć.

[2] Z ang. dosłownie „wymarzony zespół”.

No to jak to jest z tym wiekiem?

„Starość nie istnieje. Istniejesz za to, zupełnie jak

wcześniej, Ty.”

C. Grace

Co wiem o życiu po czterdziestce? Niby niewiele, w końcu mam dwadzieścia sześć lat. A jednak, wraz z bohaterkami tej książki, jednym chórem śmiem twierdzić, że życie jest jedno i takie same prawa rządzą nim po czterdziestce, jak i przed trzydziestką, czy około sześćdziesiątki. Wierzę, że jesteśmy duszami, nie cyframi w metryce. Dojrzewanie jest nieuniknione, starzenie się — opcjonalne. Można by pomyśleć: „A co ona wie? Ledwo co dwadzieścia lat skończyła. Nawet nie odczuła, co to upływ czasu”. Może tak, może nie — trudno mi to dziś oceniać. Wiem za to na pewno, że „czas” i „wiek” są pojęciami bardzo relatywnymi.

Będąc małą dziewczynką patrzyłam na licealistów i myślałam sobie: Kurczę, jacy dorośli! Teraz na nich patrzę i widzę dzieci.

Będąc w gimnazjum patrzyłam na dwudziestoparolatków i myślałam sobie: Kurczę, jacy dorośli!Wyobrażałam sobie, że w tym wieku będę już bardzo poważna. Będę miała rodzinę, ugruntowaną pozycję na rynku pracy.

Skończywszy studia spakowałam plecak i na kilka lat ruszyłam w świat — zdecydowanie nie czułam się jak poważna bizneswoman.

Kilka lat temu przestałam skupiać się na wieku, swoim i innych. Przestałam utożsamiać dojrzałość z liczbą przeżytych lat, zaczęłam mierzyć ją w przebytych doświadczeniach. Z drugiej strony, w moim modelu pojmowania świata, nasza energia życiowa i radość bycia nie są zależne od biologicznego wieku naszego ciała, a od stanu naszego umysłu i od jakości działań, które podejmujemy.

Podobny sposób myślenia umacniają we mnie kolejne spotkania i relacje z ludźmi, którzy pojawiają się na mojej drodze. Znam rówieśniczki, które, w moich oczach, zachowują się jak staruszki. Ich życie ogranicza się do pracy, niekoniecznie lubianej, zakupów, ugotowania obiadu i spoczęcia przed telewizorem. Znam pięćdziesięciolatki, za którymi nie byłabym w stanie nadążyć. Ani w biznesie, ani na stoku, ani w ilości szalonych pomysłów.

Kilka tygodni temu ruszyłam więc na poszukiwania bohaterek nowej książki. Kobiet, które celebrują swój wiek, czy, co ważniejsze, zebrane dzięki niemu doświadczenia. Wykorzystują swoje atuty, by kreować życie zgodne ze swoimi wartościami i poglądami. Powracają do pasji sprzed lat lub odkrywają całkiem nowe, które kompletnie wywracają ich rzeczywistość do góry nogami. Rezygnują z bezpieczeństwa finansowego i z ciepłej posadki, żeby zakładać własne biznesy. Odmieniają swoją dietę i styl życia, dzięki czemu nie tyle łatwiej przechodzą okres przekwitania, co wręcz rozkwitają — jak nigdy wcześniej. A ja, patrząc na nie, przebieram nóżkami, pocieram dłonie i z ekscytacją mówię: „Kiedy dorosnę, chcę być taka jak one!”.

Pozwól, że zanim oddam Cię w ręce naszych bohaterek, opowiem Ci trochę o sobie i o tym, skąd moje przekonanie, że — jeśli jesteś kobietą czterdzieści plus — najlepsze jeszcze przed Tobą.

Jak już wspomniałam, od początku miałam w głowie zamysł na wydanie książki, która przemówi do kobiet z pokolenia mojej Mamy. Szczególnie w ostatnich miesiącach spotykałam bardzo wiele dojrzałych kobiet i słuchając ich przekonań na temat samych siebie i dostępnych im możliwości, upewniałam się w przekonaniu, że „Polka potrafi. Życie zaczyna się po 40-tce!” musi ukazać się jak najszybciej. Na wielu spotkaniach autorskich i prelekcjach, a także w niektórych mailach, zwracano się do mnie z pytaniem: „Jak to, co mówisz, ma się do kobiet z dziećmi? Do kobiet dojrzałych, które nie mogą wszystkiego rzucić i beztrosko myśleć o przygodach na końcu świata?”. Od razu pojawiały się dwa założenia: pierwsze, że namawiam czytelniczki do tego, żeby żyły tak, jak ja to robiłam i drugie, że byłoby to dla nich niemożliwe. Pytano mnie, czy nie uważam, że młode kobiety mają łatwiej niż te po czterdziestce. Nie, nie uważam tak.

Uważam, że każdy wiek i każda rola, w którą wchodzimy, niesie za sobą wyzwania i zagrożenia. Jedziemy na tym samym wozie, tylko w dwóch przeciwnych kierunkach. Wy czujecie się spychane na margines społeczeństwa, my wystawiane jesteśmy na jego ogromną presję. Wy czujecie, że zmarnowałyście wiele lat, od nas wymaga się spędzenia „najlepszych lat naszego życia” zestresowanymi za biurkiem, budując bezpieczeństwo finansowe. Wy czujecie, że poświęciłyście się dla dzieci, nas cały czas się wypytuje o to, kiedy założymy rodzinę. Wy czujecie brak entuzjazmu lub zdajecie sobie sprawę, że nie macie marzeń, nam się je zabija w zalążku i mówi „później”, najpierw „zrób swoje”. Wy podupadacie na zdrowiu, my nie mamy czasu, żeby o swoje porządnie zadbać. Mówi się, że starzejemy się dopiero w momencie, w którym marzenia zastępujemy żalem za to, czego w życiu nie zrobiliśmy. Jak szybko starzeją się dwudziestolatki XXI wieku! Może dlatego czuję, że mimo niewątpliwych różnic, tak bardzo podobne są wyzwania dwudziestek i czterdziestek.

Podobnie jednak, każdy wiek i każda rola niosą za sobą ogromne możliwości! Rozwoju w upragnionym przez nas kierunku, czerpania z mądrości życiowej (swojej i innych), dokonywania coraz lepszych ocen i podejmowania korzystniejszych decyzji, możliwości nabrania większego dystansu do siebie i innych. Nieustannie możemy wyciągać kolejne asy z rękawa, których — w moim rozumieniu i doświadczeniu — z wiekiem nam tylko przybywa.

Na początku starałam się przekonywać, że postawa, którą promuję ma się tak samo do Was, kobiet dojrzałych, jak i do nas, dwudziestek. Z jednej strony nie namawiam nikogo do podążania moją ścieżką czy którąkolwiek ze ścieżek wyznaczonych przez bohaterki pierwszej „Polki”, a zachęcam i namawiam do stworzenia sobie przestrzeni do odkrywania siebie oraz kreowania własnego życia i szczęścia. Z drugiej strony, nie chodzi o nasz wiek, przeszłe doświadczenia czy obecną sytuację, a o naszą mentalność: otwartość na zmiany i nowe koncepcje, proaktywność, odwagę do bycia sobą. Szybko jednak stwierdziłam, że nie tędy droga.

Potrzebujecie identyfikować się z osobą, która przekazuje Wam swoje doświadczenia, a u wielu kobiet takiej identyfikacji nie będzie z głosem moim czy innych młodych dziewczyn. Będzie, gdy przemówią kobiety czterdziesto-, pięćdziesięcio-, sześćdziesięcioletnie. Gdy z kartek „Polka potrafi. Życie zaczyna się po 40-tce!” usłyszycie głos swoich rówieśniczek. Choć już teraz mogę Wam zdradzić, że niezależnie od wieku, wszystkie mamy takie same obawy: że jesteśmy niewystarczające. Wszystkie znajdujemy powody, by spisywać się na straty z powodu wieku, wyglądu, osobistej historii, komentarzy płynących z otoczenia — ogromnej ilości rzeczy, które prawdziwe są tylko i wyłącznie w naszych głowach. Cieszy mnie jednak fakt, że są i takie osoby, które potwierdzają moją tezę, że inspiracja nie zna wieku i podobnie jak Kasia i Karina z „Dzieją się cuda!”odnajdują inspirację również u młodszych od siebie. Mianowicie, u bohaterek mojej pierwszej książki.

Marzę o tym, żeby zamiast stresować się metryką i czuć się spychane na margines społeczeństwa, które gloryfikuje „wieczną młodość”, dojrzałe kobiety czuły dumę ze swojego wieku, ze swoich porażek i sukcesów. Żeby na kanwie dotychczasowych doświadczeń budowały poczucie własnej wartości, niezależności i autentyczności, o których wspomniały praktycznie wszystkie z kobiet, z którymi przeprowadziłam wywiady. By mogły sobie pozwolić na to, żeby po dekadach spełniania oczekiwań innych osób i zadowalania całego świata” jako córki, żony, matki i pracownice, w końcu zadowolić siebie. Jak Basia z „To jest czas na odcinanie kuponów”, która po latach mało inspirujących prac i poświęcania całej swojej uwagi trójce dzieci, postanowiła zapracować sobie na swoje przyjemności w nieznany sobie dotychczas sposób i w efekcie od kilku lat pozytywnie zmienia życia kobiet, które do niej trafiają. A przy okazji ma na nowe buty i torebki.

Dziewczyny w moim wieku często nazywane są egoistkami, mnie też się kilka razy oberwało. Mamy po prostu zupełnie inną definicję egoizmu, niż osoby, które nas w ten sposób krytykują. Osobiście nie uważam chęci odnalezienia siebie i swojej drogi za egoistyczne, ja to uważam za nasz wielki przywilej i obowiązek zarazem. Wierzę, że im szczęśliwsza jestem z tym, jakie życie prowadzę, tym więcej dobroci, pomocy i miłości mogę przekazać innym. Dzięki Agnieszce z „Postanowiłam być” zobaczycie jak bardzo może zmienić się postrzeganie życia, pracy i najbliższych, gdy zaczniemy lepiej traktować same siebie i postanowimy wyżej się oceniać.

Termin „Matka Polka” i wszystkie związane z nim konotacje powoli odchodzą do przeszłości, ale od lat zatrważająca ilość kobiet zupełnie zapomina o sobie, swoich potrzebach i swojej tożsamości w momencie powiększenia się rodziny. Czym innym jest radosne zatracenie się w roli matki, czym innym zastąpienia zaimka osobowego „ja”, słowem „matka”. Wiem, że wiele kobiet, po latach wyrzeczeń i „poświęcania” całych siebie rodzinie, czuje się niedocenionych, wykorzystanych, niemalże oszukanych. Czują, że traktowane są w domu jak sprzątaczki, kucharki i pielęgniarki. Nie patrzą jednak na to, że same przypisały roli mamy czy żony podobne zachowania i niedługo później przenoszą je na rolę „Babki Polki”, stając się niańkami i opiekunkami do dzieci na zawołanie. W efekcie nie mają czasu zatrzymać się i pochylić nad tym, kim są. Nad tym, kim chcą być, co chcą robić, czego chcą jeszcze doświadczyć. Podobnie jak Beata z „Przecież to na marzeniach buduje się swoją przyszłość”wierzę, że można połączyć rolę matki z rolą spełnionej kobiety. Zresztą sama widzę obserwując matki, które znam (i te młode, i te starsze), że tym dzieci szczęśliwsze, im mamy szczęśliwsze.

Ba, nie tylko dzieci, ale i mężowie! Nic nie ma takiej siły inspiracji i pozytywnego namieszania w głowach, jak obserwowany na żywo i na bieżąco przykład osoby, która odrzuca to, co dotychczas jej nie pasowało i zabiera się za to, do czego pcha ją serce. Przekonała się o tym Agnieszka z „Jestem w szoku, dosłownie” która, zwolniwszy tempo życia i rzuciwszy się na otwarcie biznesu zrodzonego z pasji, od kilku miesięcy obserwuje zmiany zachodzące w samopoczuciu syna i męża oraz poprawę w ich relacjach.

Postawić siebie i swoje potrzeby na pierwszym miejscu nie jest łatwo. Nie tak jesteśmy wychowywane, nie tak przedstawia się nam odpowiedzialność za własne życie. A jak pokazują przykłady moich rozmówczyń, właśnie teraz dojrzały do tego, by zadbać o dziewczynki, które w sobie noszą. Również do tego, by zadbać o kobiety, którymi są i o kobiecość, która w nich drzemie. Jak z uśmiechem na ustach i błyskiem w oku swoje czterdziestopięcioletnie koleżanki przekonuje ponad sześćdziesięcioletnia Oleńka z „Grzeszyłam, ile mogłam”: Teraz jest Wasz czas na kochanków! Okazuje się bowiem, że bardzo wiele kobiet decyduje się w tym okresie na zmianę stanu cywilnego. Czasem ta decyzja je zaskakuje, czasem dojrzewała w nich przez lata. Dopiero teraz odnajdują w sobie odwagę lub dają sobie przyzwolenie na to, żeby zakończyć niesłużące im związki. Nierzadko kochankowie zostają drugimi mężami.

Równie często rozwód brany jest z firmą, w której pracujemy i której prowadzeniu lub budowaniu poświęcałyśmy się od lat. Mówię „my”, bo w każdej z bohaterek widzę siebie, dziś lub za parę lat. Zupełnie niespodziewanie okazuje się, że wyrzeczenia, które poczyniłyśmy są większe niż nam się wydawało, a proces dochodzenia do siebie i odnajdywania balansu — długi i bolesny. Bywa, że zmiana wymuszona jest bólem. Bywa, że nudą. Tak jak u Iwony z „Rzeczywistość była milion razy lepsza!”, która po latach korporacyjnego życia i popadając w pułapkę codziennej nudy, postanowiła zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę. A dokładniej, na kawałek ziemi, do którego teraz zaprasza gości z całego świata. Jakże piękne muszą być spacery po plaży o zachodzie słońca. Na kenijskim wybrzeżu.

Z kolei ludzie z całego świata zaczynają się zwracać do Kasi, naszej „Miss po 50.”, która chcąc wypromować siebie i swoje projekty prospołeczne, postanowiła najpierw wypromować inne kobiety po pięćdziesiątce. Widząc jak ciężko przebranżowić się w tym wieku, zamiast załamać ręce, postanowiła pokazać całej Polsce, że polskie pięćdziesiątki to wyśmienite roczniki: pełne zapału, werwy, wyobraźni i chęci do tego, by na nowo podbijać ten ciągle zmieniający się świat. W przeciągu kilku tygodni od rozpoczęcia promocji wyborów Miss pojawiła się w mediach w całym kraju i za granicą, gdzie już teraz znajdują się osoby chcące przenieść jej projekt na domowe podwórko.

Bardzo często słyszałam, że my, młode kobiety, mamy łatwiej, ponieważ mamy więcej możliwości. Dziwiło mnie to, tym bardziej, że zaraz potem padały stwierdzenia: „Jasne, niby możemy wejść na te same strony internetowe, zrobić te same kursy, ale…”. Cudnie móc więc pokazać Wam historie takie jak ta, którą opowiada Kinga z „O, Myszka Agata idzie!”. Udowadnia bowiem, że strach ma doprawdy wielkie oczy a rzeczy, przed którymi tak często się bronimy, stają się później podstawą naszych przyszłych sukcesów. Kto by pomyślał, że biznes oparty na prostej stronie internetowej i sprzedaży kredek może dawać taką satysfakcję w życiu?

Właśnie o to chodzi — to, co jednej kobiecie wydaje się nieosiągalne, dla innej jest świetną przygodą. To, co jednej z nas wydaje się trywialne, inną uszczęśliwi. Dlatego tak ważne jest słuchanie samej siebie. Zarówno w przypadku tego, na co poświęcamy czas, jak i tego, jak funkcjonuje nasze ciało. Nie bez powodu przekonują nas, że „W zdrowym ciele, zdrowy duch” i powtarzają: „Jesteśmy tym, co jemy”. Niestety jednak, równie rzadko wiemy, jak słuchać swojego organizmu, co tego, jak podążać za głosem intuicji. Efektem są choroby, zmęczenie, brak sił witalnych i nadmiernie postępujący proces starzenia, którego wszystkie tak bardzo się obawiamy. Szczególnie po czterdziestce. Okazuje się, że gdy przyparte do muru i nie znajdujące odpowiedzi w tradycyjnej medycynie czy obecnie promowanej diecie, zaczniemy szukać nowych rozwiązań, odkrywamy, że naszymi najlepszymi lekarstwami i kosmetykami przeciwzmarszczkowymi są pokarmy, które spożywamy. Zmieniają zarówno nasz stan fizyczny, jak i psychiczny, oraz pomagają przyjąć nową perspektywę w patrzeniu na życie. Pięknym tego przykładem jest historia Beatki z „Alkalicznego stylu życia”, która odmieniwszy siebie, inspiruje teraz do zdrowszego bycia i życia. Jak przekonuje, nigdy nie jest za późno na zamiany nawyków żywienia czy sposobu myślenia.

Jestem przekonana, że o tym drugim wiele powie Wam historia Izy z „O Boże, jestem kobietą sukcesu!”. Ku mojemu zdziwieniu, po raz pierwszy w życiu pomyślała o sobie jako o kobiecie sukcesu dopiero po naszej korespondencji. Bardzo cieszę się, że do niej doszło! Kiedy docenimy nasze dotychczasowe osiągnięcia i w efekcie przedstawimy sobie naszą przeszłość w korzystniejszym świetle, nagle teraźniejszość i przyszłość nabiorą piękniejszych barw.

Bardzo często, nie mając odpowiedniego dystansu do samych siebie i niektórych wyzwań, z którymi się mierzymy, wyolbrzymiamy to, co się dzieje i pozwalamy się sparaliżować obawom. Na szczęście, równie często, do nabrania dystansu potrzebujemy jedynie trafić na przykład osoby, która poradziła sobie z problemami dużo poważniejszymi niż nasze — wyniszczającą chorobą, walką o dobrobyt nieuleczalnie chorego dziecka, rozpadem związku i odejściem partnera. Działa skala porównania — skoro ktoś wyszedł zwycięską ręką z podobnych opałów, co powstrzymuje mnie w mojej sytuacji? Niewiele z bohaterek, czy w ogóle kobiet, które znam, musiało uporać się z bagażem tak bolesnych doświadczeń, co Gosia z „Dobrze, że źle się stało.” Kilka z jej powiedzonek, zostanie ze mną już na zawsze. Podobnie jak przekonanie, że nic nie jest nas w stanie złamać jeśli stwierdzimy, że się nie damy. Ona się nie dała i dzięki temu teraz odżywa, na nowo kreuje siebie i pełna zapału śmiało kroczy w przyszłość.

Jak sprawić, by było ku czemu kroczyć i aby kierunek, do którego zmierzamy przynosił to, czego pragniemy? Stawiać „Jeden mały krok dziennie”, mówi Beatka. Przede wszystkim musimy się obudzić i zacząć dostrzegać, jak często żyjemy i funkcjonujemy na autopilocie. Budzić się w momentach, gdy myślami i głową jesteśmy nie tam, gdzie nasze ciało. A tak wiele z nas spędza dzień za dniem nie zauważając nawet tego, że mijają kolejne tygodnie i miesiące! Przejeżdżamy godzinną drogę z pracy do domu nie wiedząc nawet, jak się tam znalazłyśmy. Zamykamy drzwi do mieszkania lub samochodu, po czym po pięciu minutach przybiegamy z powrotem sprawdzić, czy oby na pewno nie zostawiłyśmy czegoś otwartego. Tylko dlatego, że mechanicznie wsadzając klucz do dziurki myślimy już o dziesięciu innych rzeczach, które musimy zrobić w ciągu najbliższych dwóch godzin. W ten sposób rzeczywiście nie trudno przespać życie i obudzić się pewnego dnia: zawiedzione, zgorzkniałe, nieszczęśliwe i… stare.

Do tej pory pchałyście się szybko do przodu, z jednego etapu życia do drugiego. Na własne życzenie lub na życzenie tych, których miałyście dookoła siebie. Będąc nastolatkami chciałyście być kobietami. Kobiety chciały być żonami. Żony matkami. Matki chciały, żeby dzieci chociaż trochę podrosły, dzięki czemu miały odzyskać kawałek swojego dawnego życia. Macie nadzieję na coś lepszego, na coś więcej. Niestety możliwe, że patrząc teraz przed siebie widzicie bardzo mało. Może to dlatego, że przyszłość, której tak wypatrujecie, dzieje się dokładnie teraz?

Jeśli pojawiają się w Was pytania: Czy ja naprawdę mogę się jeszcze nauczyć nowego języka? Naprawdę mogę zacząć własny biznes? Czy jeszcze się kiedykolwiek zakocham? Że jeszcze mogę wziąć rozwód? Sprzedać dom? Czy mam w sobie wystarczająco dużo siły do tego, żeby wprowadzić zmiany, których chcę w moim życiu? — nasza odpowiedź jest jednoznaczna: TAK!

Patrząc na obecne statystyki, dochodząc do czterdziestego roku życia, jesteśmy dopiero w połowie drogi! Ileż to czasu na kochanie, na bycie szczęśliwymi, na rozwijanie pasji i zainteresowań, na samorealizację i pomoc innym…

Zostawiam Was więc teraz w rękach „moich” Polek.

A potem?

Idźcie kochać.

Bądźcie szczęśliwe.

Rozwijajcie swoje pasje i zainteresowania.

A w trakcie samorealizacji nie zapominajcie pomagać innym.

Gdyby nie Wy, nie byłoby mnie

A przynajmniej nie w tym miejscu, nie z takim projektem i nie z gotową książką.

Po raz kolejny jestem niesamowicie wdzięczna rzeszy osób, które sprawiły, że projekt idzie do przodu i powstaje kolejna książka, a ja nie tracę przy tym (zbytnio) rozumu. Dlatego zanim oddam Cię w ręce bohaterek, chciałam podziękować kilku osobom, bez których ta książka nie mogłaby być zrealizowana w formie, którą obecnie przybrała:

„Moim” kolejnym Polkom, za to, kim są i co robią — dziękuję za zaufanie do mnie i odwagę do tego, by podzielić się swoimi historiami z czytelniczkami, ku chwale i inspiracji Ojczyzny!;

Otylii za to, że jest obserwowanym przeze mnie od urodzenia wzorem Polki, która potrafi;

Wojtkowi za nad wyraz szybką i sprawną korektę tekstu;

Bartkowi za stworzenie nowych stron internetowych projektu i nieustanne ich dopieszczanie;

Natalii, za pomoc w ujarzmieniu wizualnej części książki;

Niezastąpionemu dream team: Agatce, Emilce, Iwonce, Matyldzie, Olci i Sandrze — bez Was bym sobie nie poradziła. Mowa zarówno o pomocy przy transkrypcjach, jak i Waszym pozytywnym nastawieniu i energii, którą dzięki Wam czułam. Pięknie obserwować jak się rozwijacie, dziewczyny!

Ponadto, podziękowania dla wszystkich pozostałych kobiet, które dopingowały, motywowały i pomagały mi w tym procesie. Również tych, z którymi przeprowadziłam wywiady, a którym ostatecznie nie poświęciłam oddzielnych rozdziałów. Jesteście, niezmiennie i bezsprzecznie, cudownymi wzorami do naśladowania!

Specjalne podziękowania dla Moniki Ogórek i firmy Manor of Elegance oraz Magdy Hajduk i firmy Aromeda. Tym większe, że zaangażowały się w projekt tuż przed oddaniem książki do druku, gdy zupełnie bez uprzedzenia wycofał się umówiony wcześniej sponsor!

Na koniec ogromne podziękowania dla moich najbliższych:

Dla mojego partnera za wszystko, co mi daje na co dzień i za to, że zawsze o mnie dba, szczególnie kiedy sama o tym zapominam.

Dla moich rodziców, którzy w zależności od potrzeby są moimi: dystrybutorami, agentami pocztowymi, dostawcami, redaktorami, krytykami literackimi i PR-owcami. A przede wszystkim, nieustannie mnie wspierającymi dojrzałymi ludźmi, którzy coraz bardziej zaczynają wierzyć w siebie i własne marzenia.

Kocham Was i jestem z Was dumna.

Teraz nie pozostaje mi nic innego, tylko życzyć Ci przyjemnej lektury!

Alkaliczny styl życia

Nie pamiętam dokładnie jak na nią trafiłam. Wydaje mi się, że ktoś mi o niej wspomniał, a ja po prostu poszłam za tropem. Jeden rzut okiem na jej działalność, a narodziły się radość i nadzieja w sercu. Drugi rzut okiem i pewność, że chcę się z nią spotkać.

Ma czterdzieści sześć lat, wygląda na trzydzieści pięć, ma w sobie więcej energii niż ja. Takiej lekkiej, kojącej i pogodnej, która sprawia, że nie można się nie uśmiechać będąc w jej towarzystwie. Mamy tyle wspólnych tematów i poglądów, że nagranie wywiadu trwa dwa razy dłużej niż normalnie. Kiedy się żegnamy, myślę: Ale będę miała kumpelę! Ujęła mnie swoim spokojem i dojrzałością, gotowością do zmagania się z tym, co w niej i dla niej niewygodne. I choć nie widziałyśmy się od czasu tej rozmowy, nadal tak samo ciepło ją wspominam i ogromnie się cieszę, że jej historia się tu znajdzie.

Na jej opowieść składa się wiele elementów, z którymi się utożsamiam i kilka, których nie miałam w życiu okazji doświadczyć: leczenie się dietą, samotne wychowywanie córki, spełnienie marzenia o własnym biznesie, zaczynanie życia co kilka lat od nowa, dopieszczanie nowej działalności i możliwości rodzące się z chęci podzielenia się swoimi doświadczeniami z innymi.

Jest to historia wyzwań, marzeń, zwycięstw, pracy nad sobą i szerzenia mało jeszcze znanych idei, które odmieniają życie. Idei, które promuję i ja, dlatego cudowny jest dla mnie fakt, że obok inspiracji życiowych, przemycę dzięki jej słowom inspiracje żywieniowe i dotyczące stanu naszego zdrowia fizycznego. A chyba nikt nie ma wątpliwości, że w zdrowym ciele zdrowy duch! Mając ostatnio chwilowy spadek formy, patrzyłam na nią i zastanawiałam się: O czym zapomniałam i co zaniedbałam, że brakuje mi energii? Co powinnam wyeliminować, a co wzmacniać? Jaka jest jedna czy dwie małe rzeczy, które zacznę robić od jutra, żeby znowu być na dobrej drodze? Żeby wyskakiwać z łóżka, zamiast się z niego zwlekać? Żeby nie czuć się już ciężką i ospałą, a lekką i zwiewną jak ona? Jak ja, gdy odpowiednio o siebie dbam?

A Ty, z jakim poziomem energii funkcjonujesz na co dzień?

Poznajcie Beatkę.

Po rozwodzie jestem od bardzo dawna. Byłam mężatką zaledwie rok, kiedy złożyłam papiery rozwodowe. Potem byłam w związku przez szesnaście lat, ale rozstaliśmy się i, podobnie jak z byłym mężem, teraz się przyjaźnimy. Wpisuję się w taki dość powszechny obecnie obraz kobiety, która żyje sama — coś zadziało się z karierą, coś zadziało się w życiu zawodowym i jest, jakby, start od nowa.

To, co z całą pewnością mnie odróżnia od dużej części kobiet w podobnej sytuacji to fakt, że ja się czuję permanentnie szczęśliwa. Trudno jest mi uwierzyć w siebie sprzed piętnastu lat, naprawdę. Czasami wydaje mi się aż niepojęte, że można przejść tak dużo zmian i tak dużo przeobrażeń. Jestem nie do rozpoznania.

Powiedziałabym, że jest bardzo wiele osób, u których — jeżeli świadomie czegoś ze sobą nie zrobią — z wiekiem będą się tylko nasilały zgorzknienie i poczucie rozczarowania. I to jest naturalne. Dodatkowo, gdy następuje upływ czasu, dochodzi perspektywa porównania wieku: O, już nie mam dwudziestu lat, tylko czterdzieści; Już nie mogę zrobić tego czy tamtego… I niestety, tak się to właśnie kończy — bólem i wyrzutami. Jeśli my czegoś nie zmienimy wewnątrz siebie, z wiekiem będzie coraz mniej rzeczy, które będą nam przynosić satysfakcję.

Paradoksalnie, tak uwielbiamy zostawiać rzeczy (i życie) na później: Kiedyś będę szczęśliwa, kiedyś zrealizuję swoje marzenia.

To „kiedyś zrobię, kiedyś będę szczęśliwa”, jest bardzo iluzoryczne. Ja zawsze pytam samą siebie: Jeśli nie teraz, to kiedy? Trzeba chcieć i działać. A z kolei, brak zmienności czy poczucie bezpieczeństwa w braku zmienności są totalnym złudzeniem. Nie ma czegoś takiego.

I nigdy nie miałam tak rozumianego poczucia bezpieczeństwa. Tylko różnica jest taka, że kiedyś do tego dążyłam. Tak strasznie chciałam mieć tę stabilizację, że cały czas się stresowałam. Nieustannie wyczekiwałam momentu jej osiągnięcia, zdawało się to być celem mojego życia. A teraz, po prostu, przyjmuję życie takim, jakie jest. Jestem otwarta na nowe rzeczy, które się pojawiają. W momencie, gdy pojawiają się jakieś problemy, nie biję już głową w mur. One po prostu są, i są do rozwiązania. Jak coś mi przychodzi trudno i nie daje się rozwiązać, to akceptuję ten stan rzeczy i nie roztrząsam go. Nie rozmyślam, tylko idę dalej. Nie skupiam się na przeszłości, nie rozpamiętuję popełnionych błędów. A kiedyś było tak, że największym moim marzeniem, zresztą wiele moich koleżanek nadal mogłoby tak powiedzieć, było poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. Tego nie ma, nie w dzisiejszych czasach.

Nigdy nie było.

Było jedynie inne tempo życia. Były takie czasy, że gdy ktoś zaczynał gdzieś pracować, to było duże prawdopodobieństwo, że w tej pracy spędzi dwadzieścia albo trzydzieści kilka lat, często od momentu rozpoczęcia życia zawodowego do emerytury. Wiadomo było, że zawsze się pensję dostanie, że zawsze będzie urlop. To, co się obecnie dzieje w Polsce i w naszych głowach, to tak jakby spadek po tamtych czasach. Na szczęście, ja poszukiwałam już wtedy. Miałam wrażenie, że może być lepiej i ciekawiej niż jest.

I szukałam tego „lepiej i ciekawiej”.

Beata już przed czterdziestką spełniała marzenia, prowadziła własne biznesy, zostawiła związki, który jej nie odpowiadały. Co takiego stało się, że ta aktywna kobieta uważa, że jej życie zaczęło się po czterdziestce?

Przez dwadzieścia, trzydzieści lat nie mogłam nigdzie znaleźć swojego miejsca, a zmienność stała się nieodłącznym elementem mojego życia. Ale ta zmienność wynikała z tego, że nie wiedziałam, czego ja chcę. Kiedy miałam te dwadzieścia kilka lat, był boom korporacyjny, ich początek w Polsce. Widziałam więc siebie w korporacji: rozwijającą się, dążącą do kariery silną kobietę. Z perspektywy czasu — to zupełnie nie byłam ja, to nie było moje. I bardzo źle się w tym czułam. Na tyle źle, że przypłacałam to zdrowiem.Najpierw byłam w dziale handlowym, pełniłam funkcję osoby zarządzającej działem. Po kilku miesiącach przestało mi się to podobać, więc znalazłam sobie inną posadę. Tam szefowałam oddziałowi firmy finansowej, ale po kilku miesiącach znowu przestało mi się podobać. W pewnym momencie pojawił się ból kręgosłupa, tak silny, że nie mogłam ruszyć palcem. Do lekarza, kilometr dalej, wieźli mnie dwie godziny, bo był problem z tym, jak mnie ubrać i jak mnie posadzić w samochodzie. Wchodzenie do gabinetu lekarza, to było suwanie nogi po dwa centymetry naraz, nie mogłam się ruszać. Lekarz powiedział natychmiast: „Operacja, i to jak najszybciej!”, po czym dał mi zwolnienie na dwa tygodnie. Dostałam to zwolnienie i godzinę później mogłam chodzić marszem. Na wszystkie przepisane zastrzyki, do przychodni półtora kilometra dalej, chodziłam na piechotę i było mi po prostu cudownie. I to były takie dwa tygodnie, gdzie sobie pomyślałam, że to wszystko jest po prostu bez sensu. Szybko się zorientowałam, że moje problemy były psychofizyczne, a nie związane ze zwyrodnieniem kręgosłupa. Jakieś tam zwyrodnienie miałam, ale bez przesady. Niewiarygodne, jak szybko mi wszystko przeszło na same słowa: zwolnienie lekarskie. Mogłam sobie pozwolić na wyłączoną komórkę i nieodbieranie telefonów o 21:00. Zarząd niech sobie dzwoni — ja jestem chora. Ulga totalna! Wtedy podjęłam decyzję, że koniec z korporacjami i zaczęłam szukać lokalu na herbaciarnię.

Herbaciarnia była moim ogromnym marzeniem, ale zawsze myślałam, że spełnię je na emeryturze. Kiedy jeszcze o niej marzyłam, napisałam kartkę: będzie taka i taka, ludzie będą przychodzić, żeby się w niej relaksować i odpoczywać — mam tę kartkę do tej pory. Dokładnie taka była… Ale wracając do historii. Wtedy właśnie stwierdziłam: Ok, ale czemu mam czekać do emerytury? Może teraz? I rzeczywiście, założyłam herbaciarnię, było z nią też związanych kilka niezwykłych wydarzeń z kategorii „myślisz i masz”.

To nie było proste, bo lokalu szukałam chyba siedem czy osiem miesięcy. Codziennie kupowałam wszystkie dzienniki i śledziłam ogłoszenia. Przejrzeć każdą środową Gazetę Wyborczą z nieruchomościami to był już obowiązek. Moim marzeniem była herbaciarnia na Starym Mieście, ale szybko się zorientowałam, że to było w ogóle poza moim zasięgiem. Odstępne trzysta czy nawet pięćset tysięcy złotych za lokal było dla mnie nie do przejścia, więc przestałam szukać. Natomiast w tym moim marzeniu na kartce było wypisane: na Rynku Starego Miasta w Warszawie. Przez kilka miesięcy z ogromnym zaparciem składałam oferty we wszystkich biurach pośrednictwa nieruchomości. Wszędzie i wszystkim mówiłam, że poszukuję lokalu.

Dalej pracowałam wtedy w korporacji, ale już z takim nastawieniem, że ja stamtąd odchodzę, jak tylko znajdę możliwości. Byłam w desperacji, bo tyle miesięcy to trwało i nic nie mogłam znaleźć. Spotkałam się z jakąś kobietą, która miała lokal gdzieś w bramie na Nowym Świecie. Pomysł się jej spodobał i zaproponowała: „To może zróbmy to razem — ja mam lokal, pani ma pomysł.” I myślę: Dobra, nie mogę znaleźć lokalu, to zrobię to z nią. Umówiłyśmy się na doprecyzowanie wszystkich warunków na czwartek, miałyśmy już jakąś wstępną umowę podpisać. A ja w środę kupiłam Wyborczą, otwieram te nieruchomości i po prostu oczom nie wierzę — jakiś mały lokal na Rynku Starego Miasta. I mimo że wiedziałam, że Stare Miasto jest poza zasięgiem, to po prostu odruch: telefon i dzwonię. I pani mi mówi, że tak, że lokal jest do wynajęcia. Ja mówię: „Proszę pani, ja pracuję, więc muszę z samego rana zobaczyć ten lokal, bo potem dziecko, praca. Ale jestem zdecydowana, więc spotkajmy się najwcześniej jak pani może!” Powiedziałam to celowo, bo bałam się, że później oferta będzie już nieaktualna. Wzięłam, ile miałam pieniędzy, tysiąc czy półtora tysiąca złotych, pojechałam na spotkanie i od razu wpłaciłam zaliczkę na poczet wynajmu, od razu podpisałam pierwszy papier. No i odwołałam czwartkowe spotkanie… Następnego dnia po tym, jak skończyłam pracę w korporacji, wyrzuciłam garsonki, szpilki, spódnice, żakiety — wszystko wywaliłam. Zostały mi dżinsy i t-shirty. To było takie zamknięcie tego rozdziału mojego życia. Pokazanie, że to jest już za mną. I przez długi czas chodziłam ubrana wyłącznie na sportowo. Potrzebowałam poczucia takiego luzu, nawet w ubiorze.

A marzenie, tak jakby, zaczęło „się spełniać” w całości. Chociaż bez podjęcia ryzyka przez Beatkę, nic by „się” nie zrobiło.

Tak, musiałam zaryzykować. Zupełnie nie miałam pieniędzy na inwestycję, nie miałam żadnych oszczędności. Wcześniej miałam bardzo dobre zarobki, ale przy lekkim stylu życia nie miałam nigdy umiejętności oszczędzania i wypłata mi się rozpływała. To było właściwie totalne ryzyko. Nie wiedziałam, jak ja to zrobię. Wiedziałam jedynie, że chcę.

W efekcie herbaciarnię otworzyłam z kolegą, który akurat przyjechał w odwiedziny z Lublina. Pokazałam mu ten lokal, znajomy też był rozmarzony na temat herbaty… Stwierdziliśmy, że poprowadzimy to razem. W korporacji miałam jeszcze miałam jakiś okres wypowiedzenia i niewykorzystany urlop. Dostawałam pensję blisko ośmiu tysięcy złotych brutto, więc każda pensja w ciągu tych trzech czy czterech miesięcy szła na lokal. Kupowałam tylko jedzenie, nie płaciłam żadnych rachunków za mieszkanie, telefon, gaz czy energię — wszystko inwestowałam w herbaciarnię. Większość zrobiłam własnymi rękoma. To było żmudne, ale też niezwykle przyjemne szukanie różnych przedmiotów, pomoc w odnowie lokalu, sprowadzenie znajomych z Lublina, którzy pomalowali lokal za grosze… Jaka odmiana dla korporacyjnego, mundurkowego stylu życia! Takimi oto sposobami: trochę pomocy, trochę zaciśnięcia pasa, przeznaczenie wszystkiego na jeden cel, jakoś doprowadziliśmy inwestycję do końca. Ponieważ nie musiałam płacić czynszu od razu, bo potrzebny był czas na remont, jakoś się to spięło.

Trafiłam jednak na pewne ograniczenia, które spowodowały, że po sześciu latach zrezygnowałam z prowadzenia herbaciarni i odstąpiłam lokal. Tam wszystko było doskonałe, aż za dobre… Zrealizowane w stu procentach według mojej wizji. Każda herbata, każdy talerzyk, każda piosenka były starannie dobrane. Dziennie kilkanaście osób pytało:

A co to za płyta? Co to leci, czy możemy przegrać?

W jaki sposób biznes może być za dobry?

Po pracy, około godziny 15:00 czy16:00, herbaciarnia zapełniała się w pięć minut. Ludzie nie chcieli z niej wychodzić, a lokal miał ograniczoną powierzchnię — pięćdziesiąt metrów kwadratowych przy kilkunastotysięcznym czynszu. Ludzie siedzieli po trzy, cztery godziny, zaręczali się u nas. Co chwilę otwierały się drzwi, a moi stali goście nie mieli gdzie usiąść. Zaczęli żalić się, że przestaną przychodzić. Z powodu braku rotacji klientów, efekt ekonomiczny był zbyt słaby. Herbaciarnia powinna była być większa, żeby było więcej miejsc siedzących, albo… nie powinna była być aż tak przytulna!

Wszystko było w niej takie… butikowe. Porcelana rosyjska, dla każdego gościa inna filiżanka. Atmosfera taka, że zdarzało się, że pracownik do mnie dzwonił o północy, że jest super i że mam przyjeżdżać. To przyjeżdżałam i do czwartej rano były śpiewy. Potem żałowałam trochę, że ją odstąpiłam.

Po herbaciarni prowadziłam działalność związaną z dietetyką, z tym, że na zasadzie franczyzy. I o ile herbaciarnia była strzałem w dziesiątkę, o tyle to nie do końca. Bardzo ładnie się rozwijało przez kilka miesięcy, ale niedługo później przyszedł kryzys. Oferowane kuracje były dość drogie, lokale w centralnych punktach miasta nierentowne i biznes po prostu padł. Zostałam z niczym. Moja wspólniczka, która więcej na początku zainwestowała, została z jednym lokalem, a ja miałam start od zera. To było latem 2009 roku.

I dokładnie wtedy, mając czterdzieści dwa lata, skończyłam kolejne studia psychologiczne. Wymyśliłam sobie kilka lat wcześniej psychologię kliniczną, a jako że nie ma studiów podyplomowych, musiałam iść na studia na pięć lat. Były tam dwie czy trzy osoby mniej więcej w moim wieku, kilka około trzydziestki i reszta w wieku dziewiętnastu, dwudziestu lat. Fajna, zróżnicowana grupa. Wiedziałam, po co idę na te studia i czego chcę. Podejmując podobne działania tuż przed czterdziestką mamy już zupełnie inny sposób myślenia. Ja nie szłam na studia po to, żeby zdobyć jakiś zawód, tylko dlatego, że mnie to pasjonowało.

Przez trzy lata udało jej się nawet… mieć stypendium naukowe!

Już w dojrzałym wieku zorientowałam się, że kurczę — ludzie dokonują najważniejszych wyborów, kiedy są strasznie młodzi. Wyborem studiów tak jakby ustawiają swój bieg życia, a mają dopiero kilkanaście lat. To jest okropne!

Jest tak wiele osób, które po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach nadal nieszczęśliwe brną w to, co nieświadomie wybrały będąc jeszcze dziećmi. Na szczęście, bieg swojego życia zawodowego Beatka zmieniała wielokrotnie.

Obecnie mam własną firmę reklamową, opartą przede wszystkim na działalności w Internecie. Chociaż, jakby to powiedzieć… Ja nie lubię reklamy i nigdy nie planowałam, żeby się nią kiedykolwiek zajmować. Ale misja tej firmy ma służyć społeczności lokalnej i firmom lokalnym, dać możliwość dobrego, uczciwego zarabiania. Projekt ma ułatwiać ludziom życie i poruszanie się w ofercie dostępnej na lokalnym rynku, dawać też dostęp do aktualnych informacji o wyprzedażach, promocjach, imprezach, dniach otwartych. Nie chodzi więc wyłącznie o reklamę.

Zakładałam firmę i od razu miałam wizję, która jest związana z dużym wyzwaniem. Założyłam ją po czterdziestce, trzy lata temu z kawałkiem. Tak naprawdę dopiero w tej chwili ruszam do rozwoju i ekspansji w województwo mazowieckie i w Polskę, są już pierwsze efekty. Bardzo wierzę w ten projekt i widzę jego ogromny sens. Jest to działalność, którą opieram na przedsiębiorcach takich, jak ja, działających lokalnie, w miejscach, w których mieszkają, znających ich specyfikę. Jest to troszeczkę wzorowane na Google, ale działaniem zawężone tylko do określonego regionu — dzielnicy, bądź powiatu. Porządkuję Internet. Rozwój rozpoczęłam dopiero w lutym, w styczniu wpisałam firmę do katalogu franczyz, bo rozwój będzie na zasadzie franchisingu[1].

Stworzyłam projekt, który był udoskonalany przez trzy lata, dopiero od trzech miesięcy jest w takiej formie, w jakiej ja bym go widziała docelowo.

Równolegle do zmian w obszarach biznesowych, wiele działo się w głowie i w podejściu do życia. I to właśnie tu można dopatrywać największych zmian w życiu Beaty po czterdziestce.

Kiedy byłam młoda, nie wiedziałam, czego chcę. Poza tym, byłam osobą totalnie niedowartościowaną. Powiedziałabym, bez minimum poczucia wartości. Gdyby przyszło mi z kimś rozmawiać w tamtym okresie, na przykład tak jak w tej chwili, nie byłabym w stanie. Serce by mi waliło jak młot i z góry bym założyła, że ja nie mam nic wartościowego do powiedzenia. To byłby potworny stres. Same myśli o tym, żeby odezwać się choćby w gronie kilku osób, przyprawiały mnie o palpitacje serca. Bardzo się napracowałam, żeby to wszystko zmienić.

Robiłam mnóstwo rzeczy i każda z nich była małym kroczkiem. Bardzo pomagała mi literatura. Nie miałam nigdy takiego realnego mentora, książki nim były. Naczytałam się ogromnie dużo. Zaczęłam jeździć na treningi interpersonalne, nawet poszłam na terapię. Chodziłam na terapię grupową przez dwa lata, ale nie z nastawieniem „może coś się zadzieje”, a z takim, że ja chcę się zmienić. Wręcz z taką gotowością odważnego przyglądania się sobie i wszystkim bolesnym rzeczom we mnie. Docierałam więc do rzeczy, które mi się nie podobały i do których trudno było mi się przyznać. Kiedyś nie przyznałabym się do tego, że mam niskie poczucie wartości. No bo jak to? Ja? Szef, pani z korporacji…?

Przed czterdziestką był totalny brak poczucia wartości, brak w ogóle świadomości na temat tego, kim jestem. Czytałam różne książki, w których pojawiały się teksty, na temat tego, że to my kształtujemy nasz los, a nasze myśli wpływają na to, co się dzieje. Ja to czytałam i myślałam: Ale jak, niby jak? I popróbowałam przez trzy, cztery dni, nic się nie działo więc myślałam: bzdura! Wmawiają mi, że stanę przed lustrem i powiem sobie, że jestem jak Claudia Schiffer, to tak będzie? Czytałam, ale nie widziałam żadnego związku z rzeczywistością, więc odrzuciłam te idee. Powtarzałam, że ja jestem z innego środowiska, że chyba za dużo się naczytałam tych książek ze Stanów Zjednoczonych… Wydawało mi się, że to ktoś gdzieś na coś przypadkowo wpłynął, przecież są różne zbiegi okoliczności, a teraz dorabia się do tego wielkie teorie. I fajnie takim ludziom powiedzieć, co to nie oni, i przerabiać te zbiegi okoliczności na własny wybór i świadome kreowanie swojego losu.