Polka potrafi. Zostań bohaterką własnego życia - Magda Bębenek - ebook

Polka potrafi. Zostań bohaterką własnego życia ebook

Magda Bębenek

4,5

Opis

Magda Bębenek opisała życie bohaterek w sposób, który pozwala zaprzyjaźnić się z nimi i poczuć, jakby siedziały razem z nami przy kawie. Opowiadają o ciężkich momentach i o tym, jak sobie radzą z kryzysami, jednocześnie pokazując jak piękne jest życie i ile daje możliwości, o ile się na nie otworzymy. Razem, dziewczyny odczarowują pojęcie słowa „sukces” i obalają mit, że dostępny jest on tylko dla wybranych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Magda Bębenek

Polka potrafi. Zostań bohaterką własnego życia!

13 historii dających kopa do działania i wskazówki, którędy do celu.

© Magda Bębenek, 2016

RedaktorWojciech Bębenek

KorektorKatarzyna Soboń, Anna Sowińska

Projekt okładkiNatalia Góra

Wydaniedrugie

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie, w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznychtylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Książkę, podobnie jak inne publikacje z serii „Polka potrafi”, kupisz na stronie: www.ksiazkapolkapotrafi.pl Śledź nas na bieżąco na FB: Polka potrafi. Inne moje publikacje oraz informacje o kolejnych projektach znajdziesz nawww.magdabebenek.pl

Magda Bębenek opisała życie bohaterek w sposób, który pozwala zaprzyjaźnić się z nimi i poczuć, jakby siedziały razem z nami przy kawie. Opowiadają o ciężkich momentach i o tym, jak sobie radzą z kryzysami, jednocześnie pokazując jak piękne jest życie i ile daje możliwości, o ile się na nie otworzymy. Razem, dziewczyny odczarowują pojęcie słowa „sukces” i obalają mit, że dostępny jest on tylko dla wybranych.

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Wow, udało się! To już dziś!

Kilka miesięcy intensywnej pracy. Kilkanaście niezwykłych i inspirujących historii. Kilkadziesiąt godzin wywiadów i materiałów. Niezliczone emocje: ekscytacja, stres, radość, strach, uniesienie, obawy, duma, zwątpienie, szczęście… Ale przede wszystkim, pokonywanie własnych ograniczeń, pełna mobilizacja sił i niezachwiana wiara w to, że się uda.

Wszystko po to, by w Twoje ręce trafiła książka „Polka potrafi. Zostań bohaterką własnego życia!” — projekt, który nosiłam w sercu przez ponad dwa lata, zanim w końcu zrozumiałam, że nie mogę dłużej czekać. Że kobiety w całym kraju muszą poznawać podobne historie, a następnie zacząć odkrywać te, które siedzą w nich samych. Że każda z nas może wykorzystywać narzędzia, które części pomagają wznosić się na wyżyny i dokonywać rzeczy, o których reszta tylko marzy. A wcale tak być nie musi — na szczycie starczy miejsca dla każdego, kto podejmie wyzwanie i zacznie wspinaczkę.

Ja swoją zaczęłam kilka lat temu i choć niektóre odcinki drogi bywały bardziej uciążliwe, niż bym tego chciała, a przystanki dłuższe, niż lubię przyznawać — nie zamieniłabym tej podróży na żadną inną. Po trzech latach skakania z kontynentu na kontynent i przemierzaniu jednego kraju za drugim, rozpoczął się kolejny etap mojego życia. Czuję, że będzie on najbardziej satysfakcjonującym z dotychczasowych — nic nie daje mi takiej radości, jak dzielenie się z Wami opowieściami, które zainspirują tysiące kobiet do tego, żeby wziąć sprawy we własne ręce.

Kim są nasze Polki, które potrafią? Z zawodu: studentkami, artystkami, biznesmenkami, dziennikarkami i pracownikami naukowymi. Z natury: ambitnymi, aktywnymi, serdecznymi i kreatywnymi duszami, które cały czas szukają nowych smaków w życiu i odkrywają kolejne odcienie z palety jego kolorów. Następnie wybierają te, które im najlepiej pasują i własnoręcznie malują obraz, którego są bohaterkami. W dniu premiery książki obchodzę 26. urodziny i fakt, że ją w tej chwili czytasz, jest dla mnie najpiękniejszym z możliwych prezentów. Wierzę szczerze, że przedstawione tu opowieści pomogą Ci uwierzyć w to, że możesz być kim chcesz i gdzie chcesz, mieć czas dla tych, których kochasz i robić to, na czym Ci zależy. Mnie pomogły i odmieniły moje życie.

Magda Bębenek

25 lipca 2013 roku

Podziękowania

Popkultura często wmawia nam, że kobiety są zazdrosne, zawistne i ciągle tylko przeciwko sobie knują. No i oczywiście, jest jeszcze moje „ulubione” stwierdzenie, że w życiu nie ma nic za darmo.

Jeśli dałaś się na to kiedyś nabrać, chciałabym Ci powiedzieć, żebyś się nie martwiła. Jest jeden bardzo prosty sposób weryfikacji powyższych: przysłowiowe rzucenie się z motyką na słońce i wymyślenie sobie projektu, którego nie byłabyś w stanie zrealizować sama. Niech to będzie, na przykład, napisanie, wydanie, wypromowanie i sprzedanie książki w cztery miesiące.

Nagle okaże się, że jest rzesza kobiet, które z własnej nieprzymuszonej woli, bez obietnicy żadnych namacalnych korzyści, własnymi środkami i w swoim wolnym czasie będą robić wszystko, co w ich mocy, żeby pomóc Ci w realizacji marzenia. Dlatego zanim oddam Cię w ręce bohaterek, chciałam podziękować kilku osobom, bez których ta książka nie mogłaby być zrealizowana w formie, którą obecnie przybrała:

„Moim” Polkom, za to, kim są i co robią — jesteście moim nieustającym źródłem inspiracji;

Kasi i Ani, za szybką i sprawną korektę oraz za pierwsze pozytywne komentarze dotyczące treści wywiadów;

Natalii, za pomoc w ujarzmieniu wizualnej części książki;

Izie, za kawę we Flamingu i cały wysiłek, który włożyła w pomoc projektowi;

Weronice, za tydzień totalnego szczęścia, kiedy myślałam, że książkę napiszemy razem;

I wszystkim pozostałym kobietom, które dopingowały, motywowały i pomagały mi w tym procesie. Jesteście niezastąpione!

Specjalne podziękowania dla Pani Magdy Herman i firmy Pat&Rub za wsparcie udzielone projektowi.

Na koniec, moim rodzicom, którzy bez słowa krytyki uwierzyli we mnie i w moje marzenia. Kocham Was.

Teraz nie pozostaje mi nic innego, tylko życzyć Ci przyjemnej lektury!

Skąd wiem, że Polka potrafi?

„Kiedy pisana jest historia Twojego życia, nie pozwól by to ktoś inny trzymał długopis.”

H. Davidson

Od kiedy ogłosiłam, że piszę książkę „Polka potrafi. Zostań bohaterką własnego życia!”, opartą na prawdziwych historiach „niezwyczajnych” zwyczajnych kobiet, od razu pytano mnie o to, jak wybierałam dziewczyny, które w niej przedstawię. Możliwe, że sama zadajesz sobie podobne pytanie, dlatego pokrótce na nie odpowiem.

Mam to szczęście, że od kilku lat poznaję super dziewczyny. Ich historie niesamowicie mnie inspirują i motywują do tego, żeby działać w zgodzie z moimi planami i marzeniami. Ich przejścia i doświadczenia były dla mnie zawsze dowodem na to, że większość wymówek, którymi się same raczymy lub ograniczeń, które starają się nam imputować inni, nie mają racji bytu, jeśli postanowimy inaczej. Niezależnie od tego, że dziewczyny wywodziły się z biednych rodzin; że nie znały języka wyjeżdżając na studia za granicę; że rzucały stałą pracę, żeby oddać się swojej pasji; że są młode i niedoświadczone — wszystkie osiągały swoje cele. Patrząc na nie widziałam czarno na białym, że jeśli się aktywnie działa i ma właściwe nastawienie, można osiągnąć szczyty, o jakich się nawet początkowo nie marzyło.

Było więc naturalne, że kiedy zdecydowałam się na napisanie i wydanie książki, jej bohaterkami zostały kobiety, które mi samej pomogły uwierzyć w wykonalność tego, do czego namawiam Was w tytule. Zaczęłam przeprowadzać wywiady z moimi przyjaciółkami, znajomymi czy dziewczynami, które poznałam przelotnie, a które wywarły na mnie duże wrażenie. Równocześnie, kiedy dzieliłam się moim pomysłem ze znajomymi, prawie za każdym razem ktoś mi mówił: „O, słuchaj! To ja mam idealną dziewczynę na bohaterkę Twojej książki!” i ku mojemu ogromnemu szczęściu, zazwyczaj mieli rację. Ku mojemu nieszczęściu, nie miałam wystarczającej ilości miejsca, żeby zawrzeć w książce wszystkie relacje. Nie każda pasowała też do kontekstu, w jakim chciałam dziewczyny przedstawić. Niektóre z nowych historii, które usłyszałam spodobały mi się na tyle, że koniec końców się tu znalazły. W ten sposób powstał swoisty miks sylwetek osób, które od lat obserwowałam w czasie rzeczywistym z tymi, które poznałam w trakcie wywiadu na potrzeby projektu.

Pozwól, że zanim oddam Cię w ręce naszych bohaterek, opowiem Ci trochę o sobie i o tym, jak na swoim przykładzie przekonałam się, że Polka potrafi.

Mając 9 czy 10 lat, wypytywałam tatę, czy aby na pewno nie moglibyśmy wyjechać gdzieś za granicę. Wyobrażałam sobie, jak fajnie by było mieszkać w innym kraju, uczyć się w obcym języku i mieć znajomych z całego świata. Ponoć nie dało rady.

Mając 13 czy 14 lat, postanowiłam sobie, że chcę mieć męża obcokrajowca, z którym będę mieszkać w kraju niebędącym ojczyzną żadnego z nas, a najlepiej takim, który nie jest krajem anglojęzycznym, żeby nasze dzieci od małego miały okazję uczyć się czterech języków. Tak, od zawsze miałam zapędy do poliglotyzmu. Czy się spełni, jeszcze nie wiem.

Mając 16, z zapartym tchem czytałam po nocach blogi podróżnicze i relacje z podróży dookoła świata podobne do tych, którymi raczy nas Asia z „Z uczelnią na koniec świata”. Zasypiałam z kolorowymi wizjami egzotycznych lądów i ciekawych ludzi, pojawiała się we mnie coraz większa niecierpliwość i potrzeba wyjazdu. Niedługo potem zaczęłam powtarzać, że przy pierwszej nadarzającej się okazji ruszam z plecakiem w świat. Ruszyłam.

Kiedy kończyłam liceum, marzyłam o studiach japonistycznych za granicą, ale nigdy tego planu nie zrealizowałam. Moich rodziców nie było stać na opłacenie wyjazdu i czesnego, a ja nie miałam w sobie na tyle siły i odwagi, żeby wziąć sprawy w swoje ręce jak Aga, w „Zbawiać świat prowadząc biznes”, czy wystarczającego ogarnięcia jak Ania w „Rodzynce samodzielnie marszczonej”. Zaczęłam więc studia na Uniwersytecie Warszawskim, a od początku drugiego roku marzyłam już tylko o tym, żeby je rzucić i wyjechać.

Po dwóch latach wzięłam urlop dziekański i przeprowadziłam się do Belgii, gdzie chwilowo przebywali moi rodzice. Miałam pomysł, żeby przenieść się tam na studia, ale kiedy na wydziale w Warszawie powiedziano mi „Nie”, ja przyjęłam je za odpowiedź ostateczną. Nie cisnęłam tematu dalej, jak zrobiłaby to zapewne Ola z „Im więcej kłód pod nogami, tym więcej frajdy.” Mimo wszystko, spędziłam cudny rok, który upłynął mi pod znakiem nauki języka francuskiego, hiszpańskiego i tańca — mojej ogromnej niespełnionej pasji.

Tańczyć chciałam zawsze, ale w wieku 22 lat powtarzałam sobie, że jestem za stara (sic!), żeby się tym zająć na poważnie. Mimo że otoczenie mówiło mi, że jestem w tym świetna, że mam talent i że niesamowicie czuję muzykę, ja mówiłam sobie: Co z ciebie za tancerka, skoro w ogóle nie masz opanowanej techniki? Nie doszło do takiego przełomu, jak u Kasi, w „Białej dziewczynce z północy”, i nie podążyłam za tym, co mi grało w sercu. Przez kilka lat marzył mi się wyjazd na kilkumiesięczny program taneczny do Nowego Jorku, ale, mimo że oszczędzając przez wiele lat odłożyłam wystarczającą ilość gotówki i że miałam czas, żeby wyjechać — zebranie się w sobie i pokonanie strachu przed porażką zajęło mi pięć lat. Porażką bo zabraknie mi pieniędzy, bo będę wynajmować mały pokoik z karaluchami i pluskwami, bo okaże się, że na tle tancerzy ze Stanów nie będę uznawana nawet za przeciętną.

Ciekawostka? Kiedy w końcu postanowiłam polecieć, zaledwie w dziesięć dni miałam załatwiony darmowy nocleg na sześć tygodni i podpisany kontrakt na zlecenie opłacające mi cały wyjazd. Kiedy pierwszy raz weszłam do recepcji Broadway Dance Studio przeszły mnie takie ciarki, że niemalże popłakałam się ze szczęścia. Jasne, chodziłam na zajęcia dla początkujących, a poziom tancerzy z grup bardziej zaawansowanych powalał mnie na kolana, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Dlatego, tym bardziej uwielbiam Jujkę, z „Pasja, zajawka i tańczymy do upadłego”, za jej podejście do uczniów i do tego, co zrobić, gdy w Twojej głowie zaczynają się pojawiać myśli w stylu „Nie uda mi się”.

Ale kontynuując historię Belgii i uczelni — nie chciałam wracać do Polski, ale nie miałam odwagi rzucić studiów. Byłam nieszczęśliwa. Nikt nie rozumiał, o co mi chodzi — przecież studiowałam na wymarzonym kierunku, miałam fajnych wykładowców, lubiłam ludzi z mojej grupy. Niby wszystko było świetnie, tylko… No właśnie, tylko jedynym, na czym mogłam się skupić, było planowanie pierwszego dużego wyjazdu. Byłam przekonana, że natychmiast po skończeniu uczelni wyjadę, ale zgodziłam się z logiką stwierdzenia „Dwa lata masz już za sobą, szkoda by to było zmarnować” i przeprowadziwszy się znowu do Warszawy, uzyskałam dyplom licencjata. Który, nomen omen, nie był mi od wtedy nigdy potrzebny.

Większość znajomych z mojej grupy na roku powtarzała, że nie ma zamiaru iść na studia magisterskie, jednak byłam jedną z niewielu, którzy rzeczywiście postanowili nie kontynuować edukacji. Nie jeden raz słyszałam, że marnuję sobie przyszłość. Rodzice z obawą ostrzegali, że popełniam błąd, że nikt mnie nie będzie chciał zatrudnić. Ja jednak już wtedy wypracowałam w sobie taką determinację, że nie było mowy, żeby ktoś odwiódł mnie od wyjazdu. Poza tym, wiedziałam, że nie będę chciała pracować dla kogoś, kto dyplom cenić będzie bardziej od miesięcy spędzonych na samotnych podróżach i organoleptycznym odkrywaniu świata. Podobnie jak Ewelina, w „To gdzie ja mam te buty?”, nie miałam wątpliwości, że to, czego się można nauczyć i w jaki sposób człowiek się rozwija w trakcie wyjazdów jest dużo bardziej wartościowe niż to, czego bym się mogła nauczyć siedząc bez przekonania w uniwersyteckiej ławie. Żadną miarą nie twierdzę, że edukacja formalna nie jest wartościowa, niemniej jednak przy stylu życia, który dla siebie wymyśliłam, nie była kluczowa.

W dniu premiery tej książki, mijają dokładnie trzy lata od momentu wyjazdu w moją pierwszą „prawdziwą” podróż backpackerską, na półtora miesiąca do Indonezji. Nigdy nie zapomnę uczucia, które towarzyszyło mi w trakcie spaceru po plaży w wieczór wylądowania na Bali czy podczas pierwszego śniadania w warungu, lokalnym barze, w którym smażony ryż nasi goreng zapijałam przepysznymi sokami ze świeżo wyciskanych owoców. Wtedy zaczęłam poznawać i świadomie uczyć się stanu pełni szczęścia i satysfakcji z życia, o których mówi Iza w „Wolna i wyzwolona dzięki Zumbie”.

Od tamtej pory poszło już z górki: konkurs taneczny na Bali, praca w butiku podróżniczym w Indiach, szlifowanie języka hiszpańskiego w Andaluzji, wyjazd stopem i z namiotem wokół Islandii, uczenie Zumby w Warszawie, nauka tańca w Nowym Jorku, nagrania reklamy telewizyjnej w Bangkoku, nurkowanie w Malezji… Magicznych momentów i zwariowanych przygód mogłabym wymieniać bez liku. Marzyło mi się, żeby publikować artykuły do polskich gazet, pisać o poznawanych po drodze ludziach i cudownych doświadczeniach, które na nas czekają na świecie i… jako że nic z tym nie robiłam, to marzy mi się nadal. Marzenia nie spełniają się same, trzeba zacząć działać. A ja znowu się bałam — że przecież bardzo ciężko jest się przebić, że nie mam przygotowania dziennikarskiego, że niewystarczająco ciekawie piszę. Kiedy więc przeprowadzałam wywiad z Weroniką, z „Poznać siebie dzięki potomkom Majów” i usłyszałam, jak zaczęła się jej przygoda z dziennikarstwem, zaczęłam się śmiać z własnych obaw i z niedowierzaniem kręcić głową.

Teraz patrzę na sprawy w ten sposób, że te wszystkie chwile zwątpienia były mi do czegoś potrzebne. Doświadczenia, które sobie podarowałam i te, których sobie odmówiłam pomagają mi nieustannie definiować siebie i moją ścieżkę. Z ręką na sercu jestem w stanie powiedzieć, że byłam i jestem coraz szczęśliwsza, choć nie oznacza to, że nie miewam momentów zwątpienia i kryzysu. Jeden z największych z nich, który pojawił się około dwóch lat temu, związany był z tym, że nie miałam pojęcia, na co się w życiu zdecydować. Miałam wiele pasji i nie wiedziałam, na którą postawić. Nie byłam pewna czy i jaką karierę zaczynać. Postanowiłam, że skupię się w takim razie na tym, jakie chcę mieć życie, a nie, co dokładnie mam w tym życiu robić.

Usiadłam w ciszy i zapytałam sama siebie: jakiego życia chcesz? Byłam już wtedy po kilku dłuższych i dalszych podróżach, a moje ciało i umysł przyzwyczajone były do szybkiego tempa zmian i ciągłych zastrzyków adrenaliny. Niemal automatycznie odpowiedziałam sobie: pełnego przygód, niezapomnianych historii i cudownych relacji z innymi. Postanowiłam, że skoro nie wiem jeszcze, na co konkretnie postawić, te trzy główne założenia będą kierować decyzjami, które będę podejmować. Niezależnie od tego, czy proponowano mi prowadzenie zajęć tanecznych w Polsce, udział w seminariach samorozwojowych w USA czy pracę przy produkcji reklam telewizyjnych w Tajlandii, jeśli umożliwiały mi przeżywanie szalonych przygód, budowanie niezapomnianych wspomnień lub nawiązywanie wartościowych znajomości, od razu w to szłam. Dopiero później uświadomiłam sobie, że mój kryzys nie był spowodowany problemem, który tkwił we mnie. Problemem była narzucana nam i niezwykle ograniczająca koncepcja tego, że w życiu zawodowym należy robić tylko jedną rzecz. Niby z jakiej racji? Cieszy mnie więc na przykład to, w ile różnorodnych projektów angażuje się Betty Q, czołowa polska „Showgirl z odciskami”.

Wszystkie przypadkowe prace, których się w moim niezdecydowaniu łapałam i ludzie, których spotykałam po drodze, doprowadzili mnie do tego, co chcę w życiu robić. Pisanie, zamiłowanie do coachingu czy plany łączenia go z tańcem i biznesem przyszły do mnie naturalnie, ale jakby niespodziewanie. Mimo że zawsze były gdzieś na horyzoncie, tak samo jak Julka, która doszła „Przez żołądek do kariery fotografa” nie przypuszczałam, że będę się z nich kiedyś utrzymywać.

Z dużą dozą dumy i satysfakcji patrzę na tych ostatnich kilka lat i podobnie jak wszystkie bohaterki książki, jestem sobie niezmiernie wdzięczna za to, że w którymś momencie przełamałam się i postawiłam na siebie. Powiem Ci w sekrecie, że mimo tego, że okres ten obfitował w wymarzone podróże, nieoczekiwane zwroty akcji i przygody jak z komedii sensacyjnych, dopiero pod koniec maja 2013 roku dogłębnie uwierzyłam w to, że Polka potrafi. Że ja potrafię.

Uwierzyłam, że jeśli się zaprę, będę uparta i konsekwentna, a przede wszystkim, jeśli będę aktywnie podejmować działania, wcielę moje najskrytsze i najbardziej przerażające marzenia w życie. Teraz, bowiem już wiem, że to właśnie te cele, których się najbardziej boimy pozwolą nam wspiąć się na wyżyny i rozwinąć skrzydła. I powiem Ci, że ostatnie cztery miesiące były czasem nieustannego rozwoju i nauki.

O podobnej książce myślałam już od ponad dwóch lat, ale nie miałam odwagi wziąć się za realizację takiego projektu. Łapać podmiejskie autobusy na rozdrożach północnych Indii, w środku nocy, odwagę miałam. Wydać książkę jako nieznany, początkujący autor i wystawić się na krytykę całego kraju — nie. Na szczęście teraz się już nie boję. Albo inaczej, ten strach mnie już nie powstrzymuje, bo on będzie ze mną zawsze. Bez krytycznych komentarzy się nie obejdzie, poza tym sama wiem, że popełniłam w tym całym procesie błędy!

Jak miałoby być inaczej, skoro rzuciłam się na projekt tej książki nie mając znajomości w branży, żadnego know-how rynku wydawniczego, nie będąc osobą medialną i dając sobie trochę ponad cztery miesiące na napisanie i samodzielne jej wydanie? Do tego nie mając zaplecza finansowego, a wręcz przeciwnie — kilkadziesiąt tysięcy złotych długu na koncie. Nie miałam pojęcia jak to zrobię, ale wiedziałam, że 22 września książka trafi w ręce pierwszych czytelniczek. I tak się stało.

Zaczęło się od tego, że na fali ogromnego entuzjazmu odpaliłam stronę internetową promującą „Polkę”, mimo że miałam wtedy dokładnie zero stron zebranego czy spisanego materiału. Jednak, kiedy słowo się rzekło, a wieści poszły w świat, nie było już odwrotu. Od samego początku chciałam, żeby ta książka była swego rodzaju punktem zapalnym dla większej akcji społecznej, dzięki której wraz z pomocą moich bohaterek zainspiruję tysiące dziewczyn i kobiet z całego kraju do tego, żeby przestały w siebie wątpić. Żeby śmiało zaczęły kroczyć przez życie i patrzyły na to, czym jest sukces przez pryzmat spełnianych na bieżąco marzeń. Nie przypuszczałam jednak, że proces przeprowadzania i spisywania wywiadów najbardziej zainspiruje… mnie samą.

Podobnie jak nie wiedziałam, że nasze rozmowy będą miały niemalże terapeutyczny wydźwięk dla części bohaterek. Do niektórych z nich dotarłam w dość ciężkich momentach ich życia. Niesamowita energia, która normalnie pcha je do przodu, powoli przygasała pod ciężarem stresu, wątpliwości czy samotności. Żadna z nas nie twierdzi bowiem, że kiedy zaczniesz walczyć o swoje cele i marzenia, nagle pozbędziesz się wszystkich negatywnych emocji, a życie będzie usłane różami. Niezależnie od tego, czy obieramy własną ścieżkę, czy podążamy tą, na którą pokierował nas ktoś inny, pojawiają się ciężkie momenty. Dlatego z ogromną radością obserwowałam, jak z każdym wypowiedzianym zdaniem w dziewczyny wstępuje trochę więcej dumy z tego, co już osiągnęły i co jeszcze przed nimi. W trakcie naszej rozmowy ponownie upewniały się, że są dokładnie tam, gdzie być powinny.

Działało to też w drugą stronę — w momentach paraliżu, kiedy nagle spadały na mnie wszystkie negatywne komentarze otoczenia i wątpliwości, które znajomi wyrażali na temat wykonalności i opłacalności projektu „Polka potrafi”, kiedy ja sama poddawałam w wątpliwość powodzenie całego przedsięwzięcia, jak mantrę powtarzałam sobie — skoro Martyna z Natalią sprzedały tysiąc sztuk pierwszego numeru swojego niszowego magazynu, o którym dowiecie się więcej w „Do sukcesu przez wyboistą Azję”, to nie ma opcji, żeby mnie się nie udało!

Kiedy rozmawiałyśmy, część z dziewczyn, jak Ewelina, była w podróży do egzotycznych miejsc globu, więc ciężko się było z nimi złapać: ograniczony dostęp do Internetu, chaos w głowie, ciągły ruch. Czułam ich niezwykłą ekscytację i radość, ale i lekkie zmęczenie, które jest z podróżami nierozerwalnie związane. Jeszcze inne oswajały swoją ciągle zmieniającą się rzeczywistość: Aga — prowadzenie licznych startupów w Szkocji i naukę cierpliwości; Jujka — wychodzenie na prostą po roku, który był czasem kryzysów fizycznych i psychicznych; Martyna i Natalia — walkę o utrzymanie swojego produktu na rynku. Słyszałam ich mądrość i pewność siebie, która jednak cichym echem odbijała strach i obawy o to, czy wszystko się uda.

Dostrzegałam błysk w oku i niesamowicie ciepły uśmiech, gdy razem przechodziłyśmy przez szczęśliwe momenty ich historii. Chciałam pomóc otrzeć łzy, które pojawiały się na wspomnienie kryzysów i cięższych chwil. Gdy żegnałyśmy się na koniec naszej wspólnej podróży przez ich życie, ściskałyśmy się serdecznie, a ja po wysłuchaniu każdej kolejnej historii sukcesu, bo za taką uważam wszystkie z zebranych tu opowieści, myślałam raz za razem: Musi mi się udać! Wierzę, że z Tobą będzie tak samo, niezależnie od tego, jaki plan masz dla siebie w zanadrzu. Po cichu liczę też, że niektóre z bardzo bliskich mi osób przełamią strach i myślenie o swoim wieku jako o przeszkodzie stojącej na drodze do sukcesu. Dlatego tym bardziej cieszę się, że jest z nami Hania z „Był czas na dzieci, teraz jest czas na mnie.”

Historii tych przedstawiam Ci trzynaście, a wybrałam je spośród ponad dwudziestu pięciu, których wysłuchałam w trakcie zbierania materiałów do książki. Dlaczego trzynaście? Bo na przekór wszelkim przesądom, zawsze uważałam trzynastkę za moją szczęśliwą liczbę. Niechaj się nam więc szczęści.

Najistotniejsze, tak naprawdę, nie jest to, czy zostałaś wspomniana na stronach tej książki, czy nie. Wszystkie jesteśmy bohaterkami naszego życia i każda z nas należy do grona Polek, które potrafią, choć chwilami o tym zapominamy. A dzięki odpowiedniemu nastawieniu do innych ludzi i do tego, czym jest „ryzyko” oraz dzięki kroczeniu w kierunku, który SAME dla siebie wybierzemy, zawsze dojdziemy w miejsca, o których nawet nie śniłyśmy.

Uwierz w to i uwierz w siebie, a później podziel się ze mną Twoją historią sukcesu.

Czekam!

Biała dziewczynka z północy

Poproszona o to, żeby w trzech słowach określić swoje obecne życie, natychmiast odpowiada: ciekawe, piękne, zaskakujące. Po krótkiej chwili zastanowienia dopowiada: „Jeszcze dodałabym ciężkie, mimo wszystko. Wiadomo, że nic fajnego nie przychodzi ot tak, ale to już jest czwarte słowo, więc… tamte trzy były ważniejsze”.

Nie zawsze było ciekawie, pięknie i zaskakująco. Przez znacznie dłuższy okres było ciężko, samotnie i depresyjnie, ale ona, jedynaczka z Warszawy, zdecydowanym tonem mówi, że było warto. Jako córka nauczycielki i inżyniera, od najmłodszych lat uczona była, że najważniejsza jest dobra edukacja; że powinna zostać prawnikiem czy lekarzem. W dzieciństwie najbardziej ciągnęło ją w stronę muzyki, ale ta pozostawała jedynie w sferze marzeń, ponieważ nie wpisywała się w nurt oczekiwań rodziny i otoczenia.

Wybór gimnazjum i liceum jak najbardziej spełniał te oczekiwania — szkoły z wykładowym językiem francuskim, jedne z najlepszych w mieście. Etap ten wspomina dobrze, choć — jak sama mówi, to nie było do końca dla niej. Ciągnęło ją nie do francuskiego, a… do hiszpańskiego. Do końca liceum szukała drogi, która pozwoliłaby jej połączyć to, co kochała z jednoczesnym spełnieniem się w oczach najbliższych. W efekcie, czuła się jedynie coraz bardziej zagubiona.

„Mnie po prostu zawsze ciągnęło i w stronę muzyki, i w stronę hiszpańskiego. Wszystkiego, co hiszpańskie. Nie było to jednak sprecyzowane. Teraz, starsza i mądrzejsza, wiem, że ten brak precyzji brał się z bardzo niskiego poczucia własnej wartości. Myślałam, że tylko super popularne dziewczyny mogą robić w życiu to, czego chcą. Nie ktoś taki jak ja.”

Zdradzę Wam, że dziewczyny, o których mówi, znam i ja, bo tak się składa, że w szkole podstawowej chodziłyśmy do tej samej klasy. Ze zdziwieniem więc słucham jej doświadczeń — w moich oczach była wtedy prymuską. Pochodziła z dobrze sytuowanej rodziny i zawsze osiągała to, czego chciała. Teraz, jest w nich przykładem dzielnej, pozytywnej kobiety i moim źródłem inspiracji.

Jej historia zainspirowała mnie tych kilka lat temu do tego, żeby stworzyć serię wywiadów z osobami, które rzuciły wszystko, żeby poświęcić się spełnianiu marzeń. Była tak naprawdę podwaliną idei towarzyszącej tej książce. Cudownie więc, że była to pierwsza z rozmów, które przeprowadziłam i zupełnym przypadkiem jest pierwszą z historii, którą przeczytacie. Nauczyła mnie, że nie definiuje nas nasza przeszłość, że w każdym momencie możemy dokonać zmian i zawalczyć o nasze szczęście. Przekonała, że człowiek to dużo więcej niż łatki, które się mu przylepia i że jeśli nie zatrzymamy się i nie odbędziemy z kimś szczerej rozmowy, nie mamy prawa go osądzać i szufladkować.

Poznajcie Kasię.

Jak ja siebie widziałam? Ja Ci mogę powiedzieć, jak ja się czułam: czułam się inna, nieprzystosowana do grupy. Zawsze z boku, niezrozumiana. Nie byłam jakoś specjalnie szykanowana, ale to, że byłam prymuską stawiało mnie na przegranej pozycji wśród dzieciaków. Wiadomo, dorośli to uwielbiali, a dzieci są, jakie są… Przede wszystkim czułam, że mam jakieś inne wyobrażenia i oczekiwania wobec świata. Że to, czego pragnęłam, to były jakieś bajkowe rzeczy. Nie takie, które naprawdę mogłyby się spełnić.

Właściwie całe szczenięce lata spędziłam przyjaźniąc się z bohaterami książek i filmów, żyjąc w takim trochę wymyślonym świecie. Chciałam, żeby rzeczywistość była bliższa temu, o czym czytałam czy widziałam u Disneya, niż temu, co było na około mnie. Nie do końca wiedziałam, kim ja właściwie jestem, co ja chcę robić, po co ja jestem. Z jednej strony, zaniżone poczucie własnej wartości i tęsknota za czymś, co wydawało mi się nierealne — przyjaźń, miłość, robienie tego, co sprawia radość. Z drugiej, narzucone oczekiwania i bardzo wysokie wymagania moich rodziców.

W podobnym stanie żyła przez kilka lat. Aż do momentu, gdy pierwszy raz próbowała odebrać sobie życie.

To się łączy z czymś, co mnie spotkało, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Tragedia, z którą nie mogłam sobie w żaden sposób poradzić. Niestety, nie dostałam wtedy żadnej pomocy i myślałam, że świat się skończył. Miałam piętnaście lat.

Rok po tym wydarzeniu coś w niej pękło i z dnia na dzień stwierdziła: Pierdzielę to i idę tańczyć! Tańczyć uwielbiała od zawsze, ale kiedyś od kogoś usłyszała, że się do tego nie nadaje.

Teraz już wie, że wcale nie chodziło o jej brak talentu, ale w wieku młodzieńczym ciężko w ten sposób patrzeć na sprawę. Krytyka wywiera na nas piętno na całe życie.

Ja mam taką zasadę, że choćbym miała po raz miliardowy powtórzyć komuś dobrą rzecz, to ją powtórzę. Jeżeli to wychodzi z serca, to zawsze ma wartość. Dobre słowo może być tym, co da komuś nadzieję czy niezbędny impuls, żeby mimo wszystko się nie poddawać. Dobre słowo może nawet uratować życie.

Idąc na zajęcia salsy Kasia po raz pierwszy w życiu pozwoliła sobie na odkrywanie tego, czego chce, a czego nie chce w życiu robić. Jej świat stanął do góry nogami.

Zanim trafiłam na salsę bałam się świata zewnętrznego. Obawiałam się dziewczyn, które były ładne, dobrze ubrane, zadbane i adorowane. To zupełnie nie byłam ja. Po wielu latach bycia we wspólnocie kościelnej miałam również przekonanie, że czerpanie przyjemności z życia jest czymś złym.

Nagle odkrywam tę salsę i szok — okazuje się, że ludzie tak po prostu korzystają z życia, że cieszą się nim. Były to fantastyczne osoby i kompletnie inne od tych, które znałam do tej pory. Nowi znajomi byli też ode mnie sporo starsi, więc automatycznie, poprzez identyfikację z grupą, zmieniła się moja perspektywa postrzegania świata. Przeżyłam dwa lata kompletnej fascynacji tańcem oraz stylem życia skupionym na przyjemnościach. To brzmi jak coś nagannego, prawda? A nie jest. Hedonistyczne podejście do życia nie musi być złe i wcale nie wyklucza się z wartościami takimi jak altruizm, empatia, czy po prostu zdrowy rozsądek.

Coś się w niej obudziło, a do głosu doszły pragnienia, które Kasia tłumiła w sobie przez lata. Uwielbiała salsę, ale cały czas czuła, że to dopiero początek.

Od zawsze wiedziałam, że chcę tańczyć flamenco. Odkąd byłam malutka i nie miałam nawet pojęcia, czym jest flamenco, fascynował mnie dźwięk kastanietów. Za każdym razem, gdy je słyszałam, coś się we mnie działo. Po dwóch latach tańczenia salsy, to był 2006 rok, przypadkowo wylądowałam na koncercie flamenco mojej późniejszej mentorki, Marty Dębskiej. Gdy pierwszy raz świadomie zobaczyłam flamenco, trafiło mnie jak grom z jasnego nieba. Niesamowite uczucie. Pamiętam, że zmiękły mi nogi, cała się trzęsłam od natłoku intensywnych emocji. Następnego dnia pojechałam do szkoły prowadzonej przez Martę i błagałam, żeby zgodziła się mnie przyjąć do swojej grupy. Zapisy były już dawno zakończone, w grupie brakowało miejsc i dodatkowo zajęcia nie były dla osób początkujących…

Ale swoją pasją i determinacją Kasia przekonała właścicielkę szkoły i została dopisana do grupy. Tak zaczął się pierwszy etap jej przygody z flamenco, jej największą jak dotąd miłością.

Przez cztery lata coraz intensywniej tańczyłam, aż doszłam do dwunastu godzin zajęć tygodniowo, mając jednocześnie na głowie pracę i studia. Wsiąkłam w to i flamenco stało się dla mnie wszystkim. To był zwrot o sto osiemdziesiąt stopni — z osoby, która siedziała tylko w książkach i nie miała, czy raczej właściwie nie wiedziała, czy i jakie ma pasje, stałam się osobą, której w ogóle nie widać na uczelni.

Na studia oczywiście poszłam. Miały być kompromisem między oczekiwaniami rodziców, a tym, czego ja chcę. Trafiło na Międzywydziałowe Studia Europejskie — mieszankę kultury i prawa, wciąż dość prestiżową. Teraz już wiem, że nigdy więcej na podobną ugodę nie pójdę — jak czegoś nie czujesz, to ci to po prostu nie wyjdzie i tyle.

Skorupa, którą sama sobie zbudowała zaczęła pękać niedługo po rozpoczęciu studiów, a Kasia stwierdziła: Wiecie, co? Weźcie wy się pocałujcie, bo to jest moje życie i ja tutaj będę decydować, co będę robić i jak myśleć.

Na korytarzu uczelni znalazłam ulotkę o wyjazdach połączonych z nauką hiszpańskiego więc po pierwszym roku studiów pojechałam na wakacje do Hiszpanii. Miał być kurs hiszpańskiego, a skończyło się tak, że po pierwszych dwóch tygodniach spędzonych na zajęciach w Alicante przeniosłam się do Grenady i od tamtego momentu w szkole pokazałam się może raz. Pierwszej nocy trafiłam na spektakl flamenco, który mnie kompletnie zaczarował. Tak poznałam moją przyszłą nauczycielkę, dzięki której później trafiłam do szkoły flamenco, z którą się bardzo związałam. Szkolny hiszpański poszedł w odstawkę, języka zaczęłam się uczyć na ulicy i, przede wszystkim, zaczęłam tańczyć.

Po tych sześciu tygodniach wróciłam do Polski i już nic nie było takie samo. Okazało się, że ten mój wyśniony świat — nieprzewidywalny, w którym działa się spontanicznie a ludzie uśmiechają się do życia, zamiast narzekać i marudzić, tak jak tutaj — istnieje. I jak ja miałam wrócić do mojego życia w Warszawie? Do tej szarej rzeczywistości, w której coraz więcej czasu i energii muszę poświęcać na studia, których zaczynam nienawidzić?

Nie miałam jeszcze odwagi, żeby podjąć radykalne kroki i wszystko to rzucić, więc zaplanowałam sobie rozpoczęcie Iberystyki. Dopiero z perspektywy czasu widzę, jaki to był idiotyzm. To było danie sobie plastikowego surogatu tego, czego ja naprawdę chciałam. Próba zbycia samej siebie, która po prostu nie wyszła.

Próba ta nie wyszła do tego stopnia, że dziewczyna nie miała już sił i chęci, by dalej brnąć w życie, które znała. Przypłaciła to ostrą depresją i powrotem myśli samobójczych.

Wiem, że dużo osób myśli o podobnym kroku. Dodatkowo, ludzie wstydzą się tego, że potrzebują pomocy. Ja się bardzo wstydziłam tego, że sama nie radzę sobie z moimi problemami. Jeżeli mogę coś powiedzieć tym, którzy są zagubieni — o pomoc trzeba prosić wprost. Jak jedna osoba odmówi, to trzeba prosić kolejną, bo są rzeczy, z którymi po prostu sobie sami nie poradzimy. To nie jest żaden powód do wstydu. Co więcej, prośba o pomoc jest, tak naprawdę, powodem do dumy — pomimo tego, że jest ciężko i spotykają nas takie, a nie inne rzeczy — próbujemy.

Jako dziecko i jako nastolatka wycierpiałam bardzo dużo. Dopiero teraz, jako człowiek dorosły i w terapii, uczę się kochania siebie, szczęścia, normalnych relacji z drugą osobą. Do wszystkich, którzy są w przysłowiowej „dupie” — trzeba pukać tak długo, aż w końcu ktoś nam otworzy. Inaczej się nie da.

Odczuwałam, i nadal czasem odczuwam, lęk i uczucie niepewności, czy osoba z taką przeszłością i z tak ogromnymi ranami jak ja, może być szczęśliwa, czy można to wszystko przeskoczyć. Ale muszę w to wierzyć.

Kasia postanowiła udowodnić samej sobie, że może być szczęśliwa. W następne wakacje znowu trafiła do Hiszpanii i pewnego dnia wydarzyło się coś, co zmieniło jej spojrzenie na dalsze życie.

W Marbelli, gdzie pracowałam, żeby móc opłacić późniejsze lekcje flamenco, potrącił mnie samochód. Cudem nie odniosłam większych obrażeń, jednak w jednym momencie całe życie przeleciało mi przed oczami. Tym razem nie z mojego wyboru. Do dzisiaj wspominam to wydarzenie jak jakiś horror. Byłam tam kompletnie sama, do tego przerażona i wycieńczona pracą ponad siły. Mój hiszpański nie był jeszcze wtedy na tyle dobry, żebym rozumiała wszystko co mówili do mnie lekarze czy policja. To jedno wydarzenie trwale zmieniło perspektywę, z jakiej postrzegam rzeczywistość.

Prosto z Marbelli wyjechałam do Grenady i do mojej ukochanej szkoły flamenco, a powrót tam był jednym z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Od tego momentu wsiąkłam we flamenco tak bardzo, że nie było już takiej rzeczy, której nie mogłabym dla niego poświęcić. Zrozumiałam, że życie jest tylko jedno i szkoda mi było każdej minuty, której nie poświęcałam mojej pasji. W pół roku po powrocie do Warszawy przestałam po prostu chodzić na uczelnię. Jednak czułam ogromny stres wywołany tym, że ja już wiedziałam, czego chcę, ale jednocześnie czułam presję moich zobowiązań i wymagań innych. W rezultacie tak bardzo się rozchorowałam, że już nie byłam w stanie ani dobrze trenować, ani dobrze się uczyć, ani dobrze pracować. Miałam rok potężnego załamania i, o dziwo, to właśnie wtedy zrobiłam największy postęp w tańcu.

Byłam wariatką. Przychodziłam po północy z zajęć, po czym odsuwałam meble w salonie i potrafiłam wyciągnąć moją sześciokilogramową suknię z trenem i tańczyć z nią do trzeciej nad ranem, po czym rano lecieć do szkoły. W trakcie profesjonalnego koncertu finałowego, organizowanego przez naszą szkołę flamenco na koniec roku, na jedenaście choreografii zatańczyłam osiem. Dzisiaj sama nie wiem jak ja fizycznie tego dokonałam. To była już taka obsesja, że granice i bariery przestały istnieć. Jednak kiedy oddałyśmy ostatnie tupnięcie na scenie, zeszłam z niej i padłam.

W wakacje znów miałam jechać do Hiszpanii, ale tym razem na praktykę zawodową do mojej szkoły w Grenadzie. W zamian za pracę na recepcji mogłam uczęszczać na zajęcia taneczne, miałam też zapewnione zakwaterowanie. Wyjeżdżałam jakby pusta emocjonalnie i bez większej radości, ale gdy tylko się tam znalazłam, na nowo wróciła mi chęć do życia.

Dla tancerki flamenco brak emocji jest po prostu tragedią, a dokładnie tak ze mną było przez kilka miesięcy w Warszawie. Flamenco mówi o prawdzie i o emocjach, o byciu sobą. Znów poczułam te wszystkie rzeczy, gdy poznałam pewną tancerkę. Jej taniec był dla mnie w tamtej chwili najpiękniejszą i najbardziej doskonałą rzeczą, jakiej w ogóle kiedykolwiek doznałam. Wywołał silne i czyste emocje trafiające prosto w serce, takie całkowite katharsis. Pamiętam, że kiedy ją po raz pierwszy zobaczyłam, poczułam emocje ze środka mojej istoty. Nogi mi się trzęsły, łzy same płynęły. Znowu odżyłam.

Początkowo miałam zostać w Hiszpanii trzy miesiące, ale szybko zaczęłam kombinować jak by tam zostać na pół roku. Okazało się, że istnieje opcja wzięcia dziekańskiego urlopu zdrowotnego, dzięki któremu mogłabym wrócić do Polski dopiero w grudniu, wtedy też dokończyć pisać pracę, pozdawać egzaminy i obronić się. Zdecydowałam się zostać. Gdy niecałe dwa tygodnie po rozpoczęciu praktyki w Grenadzie i po zobaczeniu występu tamtej tancerki w szkole zaproponowano mi przedłużenie praktyki o kolejne pół roku, w ogóle się nie zastanawiałam. Nie myślałam o tym, że oznacza to skreślone studia i zostawienie całego warszawskiego życia. To była chyba najlepsza i najbardziej przerażająca zarazem decyzja, jaką kiedykolwiek podjęłam.

Ta spontaniczna i nieprzemyślana decyzja podyktowana przez serce sprawiła, że Kasia w końcu poczuła się wolna. Pojawiło się sporo wyzwań, ale ona czuła, jakby spadły kajdany, którymi do tej pory wiązała sobie ręce. Wróciła radość życia, a wraz z nią poczucie, że w końcu jest kowalem własnego losu.

Zaczął się taki naprawdę idealny, choć niełatwy, rok. Moje zajęcia kończyły się późno wieczorem, a ja zostawałam i ćwiczyłam dalej. Czasami było tak, że sypiałam w studiu. Rano wstawałam do pracy, zawsze z uśmiechem, i tak w kółko. Wiecznie bolały mnie wtedy stopy od stepowania… To był najpiękniejszy okres w moim życiu.

Na początku byłam przerażona rozmową z rodzicami, ale po krótkim czasie przekonałam się, że wszystko jest dużo prostsze, niż początkowo przypuszczałam. Przeszkody już nie istniały i najważniejsze było, że robiłam dokładnie to, o czym marzyłam. W ogóle nie zastanawiałam się, co ze mną dalej będzie. Mimo że wcześniej obawiałam się, że będę czuła strach o swoją przyszłość.

Jedyne obawy dotyczyły tego, co powiedzą moi rodzice i jak ich to uderzy. Poza tym w głowie kołatało mi jedno pytanie: „Czy ja sama nie wzbudzę wobec siebie tak ogromnego poczucia winy, że w końcu wrócę do starego życia?” Jakby nie było, porzucałam ambicje zaszczepiane we mnie od maleńkości: że trzeba iść na studia, że trzeba mieć na nich fantastyczne wyniki, że trzeba mieć „dobrą” pracę.

Lęku o przyszłość nie było dlatego, że byłam już gotowa, żeby żyć chwilą. Nie chciałam myśleć i nie chciałam planować. Kiedy człowiek staje przed podobną decyzją, zdaje sobie sprawę, że musi walczyć o własne szczęście. Nie ma już wtedy myślenia o tym, co powiedzą inni i jak zareaguje otoczenie.

Wszystko zaczęło się samo układać, a po niedługim czasie spełniło się kolejne marzenie — dostała pracę w tableo.

To jest swego rodzaju teatr flamenco. Miejsce, w którym co wieczór odbywają się spektakle, przy tym można sobie coś zjeść. Jest turystyczne, owszem, ale nadal bardzo autentyczne. Pracowałam z cyganami w dzielnicy Sacromonte, a ci ludzie po prostu oddychają tym moim flamenco. Mogłam tego dotknąć, żyć tym przez parę miesięcy. To było prawdziwe i organiczne. Pierwotne niemalże. Śpiewaliśmy, tańczyliśmy, piliśmy, bo tam alkohol lał się strumieniami. Oni robili coś, czego wcześniej nigdzie nie zaobserwowałam — czerpali paliwo z używek. Sama nie przekraczałam pewnych granic podyktowanych przez zdrowy rozsądek i trzymałam się z daleka od narkotyków. Ale taki cygan — on musi się napić, albo on musi zaćpać, bo wtedy ta jego sztuka jest jeszcze bardziej rozdzierająca i jeszcze bardziej prawdziwa. Nie wiem, z jednej strony to jest smutne i przerażające, a z drugiej fascynowało mnie i fascynuje nadal.

Mogłam uczestniczyć w takich naprawdę bardzo intymnych i osobistych momentach, co jest dla mnie niesamowite. U nich życie prywatne i flamenco jest po prostu jednym i tym samym. Czuję się bardzo wdzięczna losowi, bo przeżyłam coś, o czym tak naprawdę kręci się filmy. „Mała, biała dziewczynka z północy”, jak o mnie mówili, została zaakceptowana.

Dziś z dumą i wdzięcznością myśli o momencie, w którym zdecydowała się tam zostać. Nie boi się już sama siebie chwalić i przyznawać otwarcie, że zrobiła coś dobrego.

Bo wiesz, trzeba siebie chwalić, jeśli coś się dobrze zrobiło. Tym bardziej, jeśli zrobiło się coś na przekór innym i mimo że inni twierdzili, że nie wyjdzie ci to na dobre. Cały świat mi powtarza, że zrobiłam głupotę. Nieskończone studia, kawał czasu wyjęty z życiorysu. „Co z tego, że przeżyłaś jakieś niesamowite dwa lata w Hiszpanii, jak teraz masz dwadzieścia sześć lat i jesteś dopiero na pierwszym roku studiów?”

A ja właśnie w tym momencie myślę, że to, co zrobiłam było fantastyczne i jestem sobie głęboko wdzięczna za odwagę, którą wtedy miałam. Do momentu tamtej decyzji, zawsze wszystko bardzo analizowałam. Teraz już jest tego analizowania mniej. Kieruję się nową zasadą, a właściwie cytatem z piosenki: „Niech serce będzie moim kompasem, a śmiech przewodnikiem”. Teraz, jeżeli czegoś chcę, albo czuję, że gdzieś woła mnie serce, to po prostu idę w to po łeb, po szyję. I to są najlepsze rzeczy, które sama dla siebie robię. Nie po trupach, bo nie zrobiłabym czegoś, czego konsekwencją byłaby czyjaś krzywda, ale kroczę odważnie w kierunku moich marzeń.

Jednak i etap fascynacji światem flamenco miał swój koniec. Kasia nie umie powiedzieć, dlaczego, ale coś się w niej zmieniło, a otaczająca atmosfera przestała być tak pozytywna, jak do tej pory.

W pewnym momencie, będąc jeszcze w Grenadzie, zaczęłam czuć się nieszczęśliwa, ograniczona. Zaczęłam tęsknić za wielkim światem, za musicalem, nawet za zwykłymi rozmowami o literaturze czy filmie. Na Sacromonte ludzie są prości, co jest piękne i ożywcze, ale po pewnym czasie już mi nie wystarczyło. Jestem kim jestem — dziewczyną z dużego miasta, po dobrych szkołach i o szerokich zainteresowaniach. Nie mogłam dłużej zaniedbywać tej części mojej osobowości. Jednocześnie, bardzo bardzo ciężko było mi zrezygnować z życia tam, bo zdawałam sobie sprawę, że to jest po prostu coś, co się nie przydarza takim dziewczynom jak ja. Takie rzeczy się dzieją w filmach, a nie w realnym życiu.

Właściwie cały czas chodziłam jak we śnie, więc bardzo trudno było mi się z tym świadomie pożegnać. Czułam, że zbliża się moment, w którym powinnam pójść dalej i powodowało to we mnie ogromne poczucie winy. W końcu postanowiłam, że wracam do kraju. Dałam sobie miesiąc na zamknięcie wszystkich spraw i kupiłam bilet do Polski. Długo nosiłam w sobie poczucie winy, ale w końcu zrozumiałam, że wszystko w życiu przychodzi i odchodzi. Nawet miłość, ludzie czy marzenia. A moje marzenie o flamenco zaczęło po prostu blednąć.

Koniec końców, flamenco nauczyło ją czegoś dużo bardziej wartościowego, niż zwykłej pewności siebie.

Dopiero ostatnio poczułam to, czego flamenco próbowało mnie nauczyć przez te wszystkie lata: jedyną rzeczą, która się naprawdę liczy jest to, co jest autentycznie twoje. To może być brzydkie, brudne, może być niegodne podziwu w oczach innych ludzi. Ale tak długo, jak jest to twoje, tylko i wyłącznie twoje, jest jedyne i niepowtarzalne. I to właśnie w tym tkwi tego wartość.