Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Odważna opowieść autorki o traumatycznych epizodach z jej życia - książka skierowana głównie do kobiet po przejściach.
Przeżywamy sceny opowieści zaburzonego dzieciństwa z ojcem psychopatą, gwałcie, fizycznej i psychicznej śmierci autorki jak i nieuniknionym zabiegu aborcyjnym. Z niejednym pomysłem na swoją śmierć Mici udaje się przekonać siebie do życia.
Przysłowiowy kłębek i supełki to droga do siebie przez nieprzepracowane i nierozwiązane osobiste dramaty. Jeśli szukasz bezpiecznego miejsca w sobie po traumie i życiowy horror nie jest ci obcy to pozwól sobie rozgościć się tu z kubkiem cieplej herbaty.
Autorka uczciwie przyznaje się do tego co dzieje się z ciałem po traumach i ubiera swoje cierpienie jak i ciekawość siebie w rożne metafory. Nie ulegając swoim diagnozom (Borderline, Chad i PTSD) ruszyła do przodu z planem życia ale już z miłości do siebie.
Ta książka jest miejscem na poszerzenie świadomości, skonfrontowaniu siebie i podaniu sobie ręki gdy ucieczki przed sobą nie dawały żadnego efektu. Po przez pytania, analizy i ćwiczenia rozwiniesz również i swoja włóczkę. Przestrzeń w jakiej się tu znajdziesz pozwoli spojrzeć na siebie nie jako ofiarę ale godną miłości kobietę, która pragnie żyć a nie tylko przetrwać.
PATRONAT NAD KSIĄŻKĄ OBJĘLI: Portal dlaLejdis, Kulturalne rozmowy, Mirosława Dudko – Oaza recenzji, Shakeitbooks, Czytamy Mamy, OliWolumin, Zaczytana Mateczka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 256
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Micia Mieszkowski „Po supełku do kłębka”wersja demo
Copyright © by Micia Mieszkowski, 2022
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Redaktor prowadząca: Renata Grześkowiak
Projekt okładki: Adam Brychcy
ISBN: 978-83-8287-020-6
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
https://www.psychoskok.pl/ e-mail:wydawnictwo@psychoskok.pl
Zastanawiałam się, jak zacząć moją książkę, w jakim tonie rozpocząć. Odbiór treści zależy od samopoczucia danego dnia. Każdego dnia możemy czuć się inaczej lub być kimś innym. Czasem warto – tak jak do filmu – powrócić do czytania tej samej książki za rok.
Postanowiłam rzucić się na głęboką wodę. Czemu głęboką? Ponieważ piszę do was po polsku. W Polsce skończyłam tylko dwie klasy szkoły podstawowej, potem wyjechaliśmy do Nowego Jorku. Większość dnia mówiłam w języku angielskim, po polsku tylko w weekendy w domu. Potrafię myśleć i śnić w obu językach, jednak z oczywistych powodów przeważa angielski. Przyznaję bez bicia, że mama przetłumaczyła mój polski na bardziej polski. Dziękuję ci, mamo.
W trakcie pisania tej książki wiele się wydarzyło. Myślałam, że napiszę ją w tydzień, potem, że w miesiąc. Mija rok. Wcale nie żałuję, ponieważ zmieniała się ona wraz ze mną i pomogła mi w odkryciu siebie. Znowu coś zobaczyłam, poczułam i dowiedziałam się o sobie, doświadczałam różnych emocji. To, co piszemy, zaczyna nas zmieniać razem z tym, co dzieje się obok. Tak jak w procesie terapii nie chodzi o czas, chodzi na koniec o zgodę z samym sobą, o to, co odkryjesz w sobie. Jest to wygrzebywanie siebie, jak i swojej historii, spod ciężaru nagromadzonych traum i emocji z nimi związanych.
W każdym możliwym momencie zmieniamy się i kreujemy swoją rzeczywistość. Transformacja jest jak taniec, który zmienia tempo w zależności od muzyki. Przychodzę do was nie tylko z tym, czego nauczyłam się w ciągu życia z książek, ale głównie z pozostałościami moich traum. Zdążyłam odkryć to, jak sami możemy zmienić coś w naszym życiu, sięgając po najistotniejsze narzędzie, czyli nas samych. Co masz tu zrobić? Zauważyć siebie, swoje pragnienia, i nie oczekiwać, że to miejsce odmieni twoje życie. Życie nie ma się w tym miejscu magicznie naprawić, tylko zadziać w tobie. Życie zmieni się wtedy, gdy wyrazisz na nie zgodę. Oczywiście ono i tak się zmienia, ale obok, i prędzej czy później my w tych nowych okolicznościach, ale by uczestniczyć świadomie w tych zmianach, potrzebna jest zgoda.
Odsłoniłam to, co jest niewygodne, trudne, moje, twoje, nasze wspólne i to, co na co dzień być może zagłuszasz. Odkrywaj tu to, na co jesteś gotowa i na co wyrażasz zgodę. Pozwoliłam sobie podzielić się z tobą myślami i przeżyciami, o których być może będzie ci ciężko czytać. Mimo że się nie znamy, chciałabym wiedzieć, w których momentach tej książki zobaczysz siebie najbardziej, a w których najmniej i co poczujesz. Mam nadzieję, że w trakcie czytania nie znikniesz.
Mam poczucie, że całe życie milczałam, nawet wtedy, gdy byłam zbuntowaną nastolatką uciekającą z domu. Milczałam w traumach, milczałam, gdy nie umiałam przekazać, jak cierpię, milczałam, ubierając się w siłę i złość. Ta książka to być może jedyne miejsce, kiedy czuję, że krzyczę za te wszystkie momenty. Krzyczało ubranie, makijaż, muzyka, filmy, seks, frustracja, ucieczki w alkohol i cała reszta. Teraz sama świadomość, że usłyszy mnie więcej ludzi, daje mi przestrzeń na krzyk. Krzyk, który dotrze do wielu miejsc świata i będzie przenoszony z miejsca na miejsce, ale nie będzie go już we mnie. Tłumiony krzyk, który zarażał ciało, szukające ulgi w głodzeniu się. Tak właśnie jest. Czasem gdy chcemy pozbyć się czegoś z przeszłości, czego nie umiemy nazwać, to wyrażamy to dietą, utratą wagi, pozbywaniem się rzeczy lub ludzi z życia. Przez lata pisałam książkę o swoim życiu, ale tylko w swojej głowie. Dziś otwieram te strony. Niech więc ta książka będzie moim krzykiem.
Co to za kłębek? Pewnego dnia kupiłam włóczkę, by wytłumaczyć ideę rozwijania myśli i pokazać ją na sesji, którą prowadziłam. Tak jak włóczka, gdy się rozwija, tworzy supły, tak samo i my, kiedy podróżujemy do wewnątrz siebie, napotykamy małe lub duże supełkowe przeszkody zwane myślami i przekonaniami. W tej metodzie chodzi o to, że rozwijając siebie, zmieniamy się, a nie znikamy. Bardzo często powstaje obawa, że kiedy zacznie my zmieniać coś w sobie, to zniknie wszystko to, co znaliśmy do tej pory, a my przestaniemy istnieć.
Tak jak podróżujemy wewnątrz siebie do różnych momentów życia, tak samo robimy to, pisząc książkę. Powracamy do początku, a potem znowu na sam koniec historii. Nigdy nie jesteśmy w jednym stałym miejscu. Przychodzi moment, kiedy chcemy coś zmienić i coś dopisać do poprzednich stron swojego życia. Wtedy gdy ciężko nam skonfrontować pewne emocje z przeszłości, odcinamy się (jest to nasz mechanizm obronny). Trudno nam dostrzec wtedy swoje potrzeby, które mieszkają w tych emocjach. Odcinając się od trudnych emocji, zaczynamy kierować uwagę albo w stronę innych ludzi (projekcja), albo zmieniania czegoś w sobie bez bezpośredniego kontaktu z emocja mi. Jakbyś zapytała mnie, kiedy moje życie się w końcu zaczęło, powiedziałabym, że w momencie kiedy przebudziłam się i zauważyłam siebie.
Podobno siła jest w nas gdzieś głęboko zasadzona jak drzewo. Gdy ją dostrzegamy, to zaczynamy ją podlewać, a z niej wyrastają gałęzie sięgające różnych stron świata. Czasami siła jest zbyt głęboko zakopana, by ją dostrzec i usłyszeć. Poznałam siebie najbardziej wtedy gdy cierpiałam. Nie chciałam zagłuszać świata i siebie lekami, jakie mi przepisywano. Nawet depresja potrafiła zbliżyć mnie do twórczości, bo w niej pozwalam sobie na siebie. Tak jak Bach i Beethoven tworzyli w swym cierpieniu i znaleźli magię w swym mroku. Złap oddech i pozwól sobie być ze sobą, bo dzięki temu zrozumiesz swoje potrzeby i misje swej duszy. Ta książka wcale nie musi być twoją jedyną opcją, a nawet nie powinna. Niech będzie dodatkiem na twojej drodze. Wiedza z zewnątrz może tylko zachęcić lub zniechęcić do tej z twojego środka.
Zasługujesz na to, by szukać wsparcia dla siebie, niezależnie od potrzeb innych. Zasługujesz na uleczenie swych ran w bezpiecznym miejscu, które odpowiada na twoje pytania i potrzeby. Zasługujesz na odzyskanie miejsca w sobie, które wskaże drogę do twojej prawdy i pomoże ci podjąć decyzje zgodnie z tym, co czujesz. Decyzje, w których poczujesz szczerą intencję odejścia od tego, co ci nie służy lub pozostania w miejscu wykreowanym przez miłość. Masz prawo wyboru. Zasługujesz na „przerwę” od bycia „silną” i zdjęcie swych masek przetrwania, które stwarzały iluzje bezpieczeństwa i zakrywały piękno. Masz prawo poczuć się bezradna w złości, niepewna w konflikcie, smutna, przytłoczona, w strachu i w potrzebie. Masz prawo odzyskać siebie, jak i swój cel, ciesząc się darami życia bez poczucia winy. Zasługujesz na to, by w razie potrzeby dostosować i przedefiniować swoje granice. Odkrywając siebie, odkryjesz też świat, w którym poczujesz się dobrze. Odkrywając siebie poza swoimi dawnymi wydarzeniami oraz traumami, zdobędziesz odwagę, by realizować swoje pragnienia. Czy to możliwe, że obawiamy się własnej siły? Tak, ponieważ ona niesie ze sobą konsekwencje. Siła oznacza też zmiany, a nie zawsze chcemy wypuścić z zaciśniętej dłoni coś, do czego się przyzwyczailiśmy. Czasem myślimy, że to, co trzymamy w dłoni, to skarb, a to może być coś, co spowalnia nas w drodze do siebie. Czasem czytając książkę, zastanawiamy się, czy to OK, że coś właśnie w niej nas wkurzyło, że rzucimy parę k…w. Powiem ci, że to jest OK i wcale się nie zdziwię, jeśli tu poczujesz takie właśnie emocje. Coś tu poruszy twój wewnętrzny świat i sprawi w nim trzęsienie ziemi, tornada. Jeśli to ma pomóc ci wybudzić twoje słońce, to pozwól sobie.
Przez ostatnie 20 lat brzmiały mi w głowie, choć z coraz mniejszym natężeniem – jak ścierające się z upływem czasu i częstotliwością używania jeansy – słowa wypowiedziane z pogardą do mojej mamy przez ojca mojej licealnej koleżanki – „Twoja córka to leń i niczego nie osiągnie”.
Bolało. Bardziej bolało jednak gdy inni pozbawiali mnie kontroli nad moim ciałem. Ich szybki oddech i ciężar spoconego ciała pozostawił we mnie niemoc, która nie bledła z upływem czasu. Nie znikała długo, bo znajdowałam się siedmiokrotnie w sytuacjach, kiedy to oni decydowali, a moje „NIE” nie było usłyszane.
W myślach układałam scenariusze, w których wychodziłam zwycięsko. Udawało mi się uciec lub zabijałam oprawcę. W rzeczywistości mogłam tylko przyglądać się mojej bezsilności, która przejęła kontrolę nad moim ja. Dlatego nie wydobywał się ze mnie rozpaczliwy krzyk, którym byłam wypełniona. Mój brak siły podstawiał mi alkohol i żyletkę, która pomagała mi poczuć, że żyję. Pomagał mi też Pan Szpilka – rysując mi cienkie linie w różnych okolicach ręki. Przyglądałam się mojej bezsilności przez długie lata. Myślałam, że siła polega na znoszeniu cierpienia, jednak to nie tak. Siła nie polega na tym, ile wytrwamy w czymś destrukcyjnym. Siła to kontakt ze sobą i świadomość, że zasługujemy na dobro. W końcu tam dotarłam. Musiałam tylko pomóc sobie ją dostrzec. Mój brak zgody na bezsilność, dzień po dniu, formował coraz silniejszą mnie.
W życiu straciłam wiele, każda z tych strat miała na celu nauczyć mnie czegoś nowego. Dopiero po latach moja przeszłość wytłumaczyła mi, o co w tym wszystkim chodziło. Znalazłam moją przeszłość w utworach muzycznych, których czasem słucham, by sobie przypomnieć, kim byłam. Kilka lat temu straciłam kota i pożegnałam obumierający płód dziecka. Po tym wszystkim odzyskałam siebie, stawiając niepewnie kroki. To miejsce powstało z myślą o tobie, ale też o mnie, ponieważ tu mogę odkryć więcej siebie. Chcę byś ty też znalazła w swoim wewnętrznym świecie miejsce na ciebie. Pewnie się zastanawiasz, kim jestem. Jestem w trakcie zmian każdego dnia. Codziennie uwalniam małą dziewczynkę w sobie i świadomie dokonuję wyborów. Uczę się siebie nawet wtedy, gdy przez chwilę czuję się nieobecna.
Od ponad 30 lat mieszkam w Nowym Jorku. Przemieszczam się po nim od dziecka, pozostając wierna dzielnicom Manhattanu, Brooklynu i Queensu. To chyba tu pokochałam być kolorową i tak optymistyczną. Już od dziecka miałam geny silnej kobiety i może dlatego skonfrontowałam się z tym silnym miastem. To tutaj kiedyś mogłam wyjść w piżamie do sklepu i mówić „dzień dobry” kierowcy autobusu. Nowy Jork był empatyczny. Niejednokrotnie przypadkowy przechodzień okazywał zainteresowanie i oferował pomoc, gdy na ulicach i stacjach metra paraliżował mnie atak paniki.
Tutaj latami gubiłam się i odnajdywałam, próbując znaleźć siebie w wewnętrznym chaosie. Szukałam na siłę kogoś, kto by mnie w końcu zaakceptował. Jednak bywałam w niewłaściwych miejscach, oszukując samą siebie. Odkrywanie siebie to najcenniejszy dar, jaki możemy sobie zafundować, bo wtedy wiemy, że nie musimy już udawać. Przeżywałam czas buntu, miałam różne pomysły na życie, mimo że były one destrukcyjne i jedynie dodawały mi więcej problemów. Kreowałam się na różne postacie, czułam się wtedy bezpieczniej, bo nie musiałam zaglądać w głąb siebie. Nie lubiłam słuchać opinii innych, nawet jeśli były konstruktywne. Wierzyłam mocno w swój własny świat i swoje własne prawa. Jestem autorką swoich własnych zmian, które obserwuję latami, jak i metody włóczki – ściągania warstw i odkrywania siebie. Bez farmakologii, o własnych siłach, dzięki samozaparciu i osobistemu rozwojowi wydostawałam się nie tylko z silnych depresji, ale i destrukcyjnych schematów; zaburzeń borderline, i poznałam bliżej moją chorobę afektywną dwubiegunową. Przestałam żyć na złość innym, ale z miłością do siebie. Nie musiałam więcej zgadywać, kim jestem i patrzeć oczami małej zagubionej, bezradnej dziewczynki.
Wydaje się, że straciłam kawał czasu, uciekając od siebie. Może to wcale nie strata? A jak to wyglądało wcześniej? Jako dziecko kochałam rysować. Wielokrotnie wygrywałam konkursy młodych talentów. W wieku 9 lat odkryłam, że pianino świetnie dogadywało się z moimi palcami. Jako szesnastolatka zaczęłam też grę na gitarze. Niedługo potem usłyszałam swój głos (sopran) i postanowiłam pielęgnować go, zdając do liceum muzycznego, a potem idąc na warsztaty śpiewu. Moja narastająca depresja oddalała mnie jednak od moich talentów coraz dalej i dalej w alkohol i używki. Mania często konkurowała z epizodami depresji, a czasem obie w stanie mieszanym nie dawały mi szansy poznać samej siebie. Chad i border osiedlili się w mojej głowie, podróżując razem ze mną przez życie. Przez ten czas próbowałam obie te diagnozy zagłodzić na śmierć.
Na studia zdecydowałam się 3 lata później, po ukończeniu liceum. Wybrałam psychologię, a następnie przeniosłam się na kolejne studia – filmografię i mogłam również analizować ludzkie schematy. Na ostatnim roku odbyłam staż, pracując dla medialnej firmy produkującej seriale i dokumenty dla telewizji takich jak MTV i Fuse. Jako production assistant brałam też udział w meetingach, gdzie pomagałam rozplanować reality show dla MTV. Czułam się tam w swoim świecie. Za namową mamy zapisałam się na warsztaty kreatywnego pisania, gdzie szlifowałam swój dar kreowania fikcji.
W tym czasie byłam członkiem nowojorskiego klubu fotograficznego, którego prezesem był sławny Ryszard Horowitz. Wystawiałam swoje prace na konkursach fotograficznych organizowanych w polskim konsulacie. Nie trwało to jednak długo. Zerwałam nagle kontakt z fotografią i uciekłam w świat swoich zaburzeń i choroby. Pracowałam dorywczo. Utknęłam w tym stanie na wiele lat. Bałam się zmian, bałam się, że mama niedługo wróci do Polski. Bałam się spotkania słynnego amerykańskiego aktora, dla którego pracowała moja mama, bałam się, że kolejny chłopak nie będzie chciał się ze mną związać. Nie wyobrażałam sobie swojej przyszłości.
Kończąc studia, obiecałam profesorom kontynuować pisanie. Jednak pochłonął mnie kolejny epizod manii. W tym stanie postanowiłam wyjechać do Wielkiej Brytanii do chłopaka poznanego online. W dzień kupna biletu dowiedziałam się, że jest zaręczony. Chciałam się wycofać, ale zapewniał, że jej nie kocha. Spędziłam tam ponad rok, wynajmując mieszkanie razem z chłopakiem i jego znajomymi. Tam też otworzyły mi się oczy na rzeczywistość, której wcześniej nie znałam. Żonaci faceci sprowadzali sobie koleżanki na noc; na alkohol i seks. Jeden z nich szantażował mnie i próbował zgwałcić. Nie udało mu się. Przez pół roku przyglądałam się mojemu chłopakowi, który nadużywał alkoholu. Towarzyszyło temu moje załamanie i stany lękowe. Wróciłam do Nowego Jorku, chłopak dostał wizę i poświęciłam kolejne lata na kłótniach i prośbach, by przestał pić. Po krótkim czasie wzięliśmy ślub, który był spontanicznym pomysłem nas obojga. Zaczęłam wtedy też terapię, podczas której czułam się pozostawiona sama sobie. W niej nasiliły się objawy PTSD, z którymi ciężko było przespać całą noc. Po kilku latach zrezygnowałam.
Po latach walki z alkoholizmem męża i moją bezradnością pozwoliłam na rozsypanie się mojego małżeństwa. Czułam, że od dawna byłam w nim sama, więc postanowiłam wyruszyć w kolejną podróż do nowego związku. Nim jeszcze wzięłam rozwód, poleciałam do Polski poznać mojego obecnego męża. Ten związek nie był łatwy, jednak to właśnie w nim poznałam siebie głębiej i nauczyłam się odpuszczać. W drugiej terapii nie byłam gotowa przyjąć prawdy o sobie, ponieważ ja sama nie chciałam niczego zmienić. Terapia trwała krótko, bo byłam w Polsce tylko na długich wakacjach, odwiedzając mojego obecnego męża (wtedy chłopaka). Jeździłam tramwajem co tydzień na Mokotów do kolorowej pani, przy której czułam się bezpiecznie. Było mi wygodnie i czułam się wyróżniona tym, że ktoś poświęca mi tyle uwagi. Jedyne czego chciałam, to „hodować” te choroby i zaburzenia, ponieważ tworzyły to, kim byłam. Myślałam, że to byłam prawdziwa ja. Wracając do Stanów, zostawiłam za sobą terapię, którą miałam kontynuować online. W Stanach kontynuowałam zachowania autodestrukcyjne. Nie mogłam unieść terapii, a w niej siebie, dlatego bez słowa porzuciłam spotkania. Nie jestem z tego dumna, ale wierzę, że było mi to potrzebne w tamtym okresie.
Z jednej strony czułam nicość i pustkę, a z drugiej zaburzenie pozwalało mi istnieć. Całe życie coś we mnie krzyczało, wyrywało się, wylewało z różnych miejsc mojej głowy. Było głośno tak długo, aż zauważyłam, że ten hałas zagłuszał wszystko, czego nie akceptowałam i chciałam odgonić. Traciłam energię na chowaniu się przed światem. Miałam dość wcielania się w inne osobowości. Czułam, jakbym była wszędzie i nigdzie. Zagłuszałam własne wnętrze, które próbowało do mnie dotrzeć. Byłam zbyt uparta, by go słuchać, by go dopuścić do głosu. Wolałam wsłuchiwać się w ego. Głód, który czułam przez lata, okazał się brakiem dostępu do samej siebie.
Zamykałam przed sobą drzwi, nie pozwalając sobie ich otworzyć. Zdałam sobie sprawę ze swojej samotności.
Kilka lat potem straciłam cierpliwość do siebie i dałam sobie szansę, idąc na warsztaty dwupunktu w ośrodku samorozwoju w Warszawie. Jedno spotkanie poruszyło mnie na tyle, że zdałam sobie sprawę, że zagłuszałam swój świat wewnętrzny. Byłam gotowa usłyszeć siebie i zaufać, że mogę puścić jedną rzecz z zaciśniętej dłoni.
Wykonywałam polecone na warsztatach ćwiczenia dwupunktu oraz wejścia w pole serca. Odkryłam, że już nie potrzebuję żyć zaburzeniami, żalem, złością i autodestrukcją, by czuć się bezpiecznie. Zobaczyłam, że mogę żyć zupełnie czymś innym – sobą, a właściwie zaufaniem do miejsca w sobie. Ćwiczenia pola serca były mi najbliższe. Kiedy przebywałam w przestrzeni serca, obudziły się we mnie uczucia, przed którymi tak długo się broniłam. Już po paru tygodniach zrezygnowałam z żyletki. Odpuściłam chęć niebezpiecznej kontroli nad sobą. Długi czas pozwalałam dać się zdeptać innym i sobie. Wsłuchałam się w siebie i nauczyłam się akceptować ciszę, w której dowiaduję się coraz więcej o tym, kim jestem. Uświadomiłam sobie, że można mieć wpływ na swoje życie. Zauważyłam w ciągu tych lat, że nie chodzi wcale o czas, ale o doświadczenia, przekonania i decyzje. W końcu uwierzyłam, że nie muszę biciem i wyzywaniem przekonywać innych do kochania mnie. Zeszłam po schodach do serca i odważyłam się na pytania.
Jestem zawsze w drodze do siebie. Dziś, jako CBT trener transformacji, pomagam innym zdzierać warstwy, które przykrywają ich piękno.
Istnieje w nas wiara, że życie rozwiąże za nas nasze problemy. Kiedyś mniej wierzyłam we własną moc. Myślałam, że zdołam się uchronić przed życiem, schować i nie brać w nim udziału. Wiele razy nie chciałam dać sobie szansy, bo nie wierzyłam, że na nią zasługuję. Często czekałam na depresję z upragnieniem, by się w niej głębiej schować przed światem. Doświadczenie nauczyło mnie, że to my nadajemy kierunek i wnosimy coś do życia.
Kiedyś zastanawiałam się, czy jestem kobietą, ale nie dlatego, że wątpiłam w swoje odbicie. Spotykałam na drodze takich ludzi, którzy się starali odebrać mi kobiecość. Już w niejednym gwałcie próbowali. Po latach zadawałam sobie pytanie, czy to normalne, że mąż do żony pijackim tonem mówi: „TY??? Ty jesteś kobietą? pffff ”. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć na jego kpiący ton. Stał w przejściu w drzwiach od pokoju i kiwał się z boku na bok, czekając chyba na moją reakcję. Bezradność połknęła mnie wtedy w całości. Naplułam mu w twarz. On mi napluł z powrotem i wtedy się zaczęło… Każdy tonął w swoim problemie, a on dodatkowo jeszcze w alkoholu. Czekałam latami, aż dostrzeże we mnie wartość. W końcu go zdradziłam, a potem od niego odeszłam. Latami, po odejściu, myślałam, że muszę spłacić dług zdrady, że muszę go uratować przed kolejnym delirium i głupią decyzją. Potem zrozumiałam, że to nie moja robota i rola, że jest dorosły, a ja mam prawo być dziś szczęśliwa. Wcale nie muszę być dalej częścią jego żalu…
Czy dziś się boję? Oczywiście, że tak. Dalej jestem człowiekiem.
Jeśli tu jesteś, to ufam, że jesteś tak jak i ja zainteresowana drogą do siebie i tym, co spotka cię na tej drodze. Jest to przestrzeń potrzebna na to, by przypomnieć sobie, kim się jest pod warstwami tego, co nie nasze i wykreować siebie zgodnie z tym, co mówi twoja autentyczność. Tu możesz wypuścić na wolność wiele emocji, które nie miały do dziś miejsca dla siebie. Tu nie chodzi o dążenie do sukcesu, ale o wyprawę do wnętrza i pozwolenie sobie na szczęście. Mnie przynosi szczęście odkrywanie.
Jest to konfrontacja z tym, co uznawałaś za swoje, by zagłuszyć swoją prawdę. Zbierzesz tu ciężkie kawałki, jak i te, które uniesiesz bez trudu. Każdy kawałek, jaki tu znajdziesz, będzie miał inny kształt, a niektórym ty go nadasz w zgodzie ze sobą. Wszystko po to, by w końcu porzucić stare, zasiedziałe supełki, metody radzenia sobie i poznać swoje możliwości. Jest to miejsce na budowanie świadomości siebie i odpuszczenie tego, co już nie działa, rdzewieje i się kurzy. To okazja, by przyjrzeć się sobie z bliska bez wstydu, żalu i wyrzutów sumienia. Jeżeli do dziś gościły w twojej głowie sprzeczne myśli, niewyraźna przeszłość, silne emocje oraz przekonanie, że jesteś znowu stratna, to tu odkryjesz pytania i być może odpowiedzi. Przygotuj się jednak na niewygodne pytania, wyjście ze swojego schronienia i dokopanie się do miejsca w sobie, przed którym staniesz boso. W ten sposób poczujesz grunt pod nogami.
To miejsce jest czasem, kiedy można spojrzeć na siebie z miłością, przywracając sobie zgodę na cierpliwość i współczucie dla siebie. Nie jestem tu, by uczyć, przekonywać do jednego rodzaju myślenia i rozwiązania. Jestem tu, by podać ci ciepłą herbatę, koc i dać ci możliwość zaobserwowania siebie w tej podróży. Przekazuję ci tu coś prawdziwego, ponieważ jest to częścią mojego życia i transformacji. Być może często szukasz odpowiedzi poza sobą. Czas uwierzyć, że jedno z najważniejszych narzędzi masz już w sobie.
Stworzyłam to miejsce szczególnie dla tych kobiet, które chcą uwierzyć w swoje istnienie po traumie i tych, które mają dosyć chowania się pod ciemny płaszcz, by uniknąć życia. Proszę nie traktować tego miejsca jako terapii, ponieważ ta książka nie zastąpi ci jej. Ufam, że jesteś już w trakcie zmian i jesteś gotowa otworzyć się na różne przemyślenia i emocje. Najważniejsze, byś mogła cieszyć się sobą gdziekolwiek będziesz. Życzę ci, by udało ci się otworzyć okno na swój wewnętrzny świat i oddychać głęboko.
Może tu dowiesz się, kim tak naprawdę jesteś i czego chcesz od siebie i życia. Trudno przyjrzeć się sobie, nakładając miliony filtrów, które przysłaniają widok na siebie i świat. Nim wyruszysz w drogę do siebie, to postaw się przed tym pytaniem: – Czy jestem tu, by jakoś przetrwać trudne chwile, czy chcę w końcu brać udział w moim życiu. Jeżeli nie jesteś gotowa powoli zamknąć pewien etap w swoim życiu, to ta publikacja nie jest dla ciebie. Jeżeli nie jesteś gotowa opuścić swojej wygodnej wersji życia w strachu przed samą sobą, to pozostań przy tym, co uznajesz za swoje. Jeżeli szukasz szybkiej recepty na trudną sytuację i chwilowego doładowania, to oszczędź sobie czas i nie czytaj dalej. Ta publikacja jest pełna pytań, analizy, trudnych odpowiedzi, przemyśleń i metafor. Znajdziesz tu również ćwiczenia, do których przyda się wygodna kanapa. Nie ma tu nic na skróty i na szybko, więc polecam zatrzymać się na każdym pytaniu na dłużej, a czasem nawet odłożyć je na potem i do niego wrócić. Jeśli myślisz poważnie o zmianach w swym życiu, to musisz przejść przez niewygodne sytuacje i wyjść ze swojej strefy komfortu. Nie oczekuj, że jakimś cudem ten proces nie będzie ciebie dotyczyć. Nie myśl, że ktoś cię uratuje i zwolni z odpowiedzialności. Zapytaj siebie, czy na pewno chcesz tej zmiany, czy tylko przenosić swoje marzenia z miejsca na miejsce, czekając na cud. Zgadnij co! TY JESTEŚ TYM CUDEM.
Może już wiesz, ale jeśli nie jesteś gotowa TY, to nic w nim świadomie nie zmienisz. Nieważne, ile przeczytasz poradników, ile zrobisz afirmacji i co usłyszysz, dalej będziesz nieustannie szukać rozwiązań poza sobą. Praca, jaką się wykonuje, należy tylko do nas, a zmiany zależą od nas. Obecność tego miejsca pomoże ci zrozumieć lepiej twój wewnętrzny świat. Te myśli i głosy, które chcą nas zniechęcić, zatrzymać i przekonać, nie są naszą prawdą. Wciąż potrafią kłócić się z głosem duszy, który broni swą misję. Być może przeraża cię życie na tyle, że chowasz się sama przed sobą – w sobie lub poza sobą. To miejsce to twój pierwszy lub kolejny krok, by przestać pytać o zgodę, robiąc coś dla siebie.
Kobieta po przejściach często nosi w sobie winę innych, w ten sposób dając sobie pozwolenie na pozostanie w roli ofiary, nie biorąc odpowiedzialności za swoje życie. Po przejściach jest nam łatwiej utożsamiać się z czymś z przeszłości, ponieważ nie do końca wiemy, kim dziś jesteśmy bez tego, co nas spotkało. Możliwe, że długo czekałaś na moment, w którym postanowiłaś, że masz dość. Jeżeli wyrażasz zgodę na pełen oddech, to bardzo możliwe, że po nim zadasz sobie więcej niewygodnych pytań i podejmiesz kolejny krok w stronę swojego wymarzonego świata. Z jakim pytaniem do siebie dziś przychodzisz? Proszę, wypowiedz to na głos.
Jeżeli chcesz odkryć, na ile twoja gotowość do zmian jest szczera, to znajdziesz tu coś dla siebie. Nie szukaj na siłę, ponieważ czym więcej wkładasz energii w to, by coś dla siebie znaleźć, tym więcej poczujesz presji i zniechęcenia. Nie buduj szczęścia na poczuciu winy. Skłamałabym twierdząc, że jest to droga łatwa. Wręcz przeciwnie – jest wyboista i wydaje się ciągnąć w nieskończoność. By dotrzeć do wymarzonego miejsca, najpierw warto znaleźć drogę do siebie. Może powracanie do siebie jest twoją wymarzoną drogą?
Być może chronimy się przed odpowiedzialnością za to życie, za nasze próby, błędy i czas, który mu poświęcamy. Wszystko jest nasze, ponieważ jest tu po to, by nas uczyć. To, co nie jest nasze, to narzucony obraz siebie, jaki powstał z doświadczeń. Dziś wiem, że tu chodzi o wyjęcie z walizki tego, co nas obciąża i nie jest nasze, ale też to, co jest, a wstydziliśmy się do tej pory tego ujawnić w strachu przed odrzuceniem. Chodzi też o zdjęcie z siebie zbroi, która obciąża tę podróż na ziemi. Być może nie ufamy temu, co nas czeka i temu, co jest tu i teraz, ale pomyślałam, że to czas, by pozwolić przeszłości być świadkiem moich zmian i nauczycielem przyszłości. To, co dziś tu doświadczysz, może być początkiem twojej drogi, nową myślą, narzędziem, które wpakujesz do swojej walizki lub rzuceniem się na głęboką wodę. Tak naprawdę, to miejsce nie jest tu, by rozwiązać jakiś szczególny problem, który pojawia się w specyficznym momencie życia. Możesz być wszędzie, obecna lub mniej obecna. Najważniejsze jest, byś wzięła coś dla siebie i by to coś pozwoliło ci odszukać resztę. Czym jest twoja reszta?
Kto skorzysta z tego miejsca? Każda kobieta, która chciałaby pobyć z miejscem w sobie i nabrać odwagi, by żyć. Jest to dla ciebie, jeśli masz dość przyglądania się swojemu życiu z boku. Może to właśnie jedno z tych miejsc, które podsunie ci pomysł, by ruszyć z twoim zasiedziałym planem. Może twój plan to wstać z łóżka, odsłonić żaluzje i spojrzeć sobie w oczy. To miejsce jest również dla pisarzy, którzy szukają akceptacji siebie i aktorów pędzących przed siebie ze skryptem w jednym ręku, a kubkiem kawy w drugim.
Przyjdź tu ze wszystkim, co masz, z każdą emocją, myślami i przekonaniami. Chciałabym, abyś po przeczytaniu mogła poszukać własnej prawdy. Tu nie chodzi o udowodnienie światu, że coś się potrafi. Chodzi o miejsce w tobie, byś potrafiła je znaleźć i czuła się w nim bezpiecznie na tyle, by zrobić w życiu to, co kochasz. Pozwól sobie na to miejsce, i dowiedz się, co zebrałam po drodze mojego życia, co może się przydać i tobie.
– Dlaczego piłeś z nim piwo po tym, jak mnie zgwałcił? – Nie chciałem robić przedstawienia.
Ze wszystkich mieszkań do wynajęcia musieliśmy z chłopakiem trafić akurat tam. Do domu rodzinnego chłopaka, który mnie kiedyś zgwałcił. Z początku nie rozpoznałam go, dopiero po kilku dniach. Powiedziałam o tym chłopakowi, który potem siadywał w ogródku z gwałcicielem i pił piwo. Zaczęłam się nim brzydzić tak jak gwałcicielem. Zaczął się do niego coraz bardziej upodabniać. Jego głowa i ciało zaczęło przekształcać się nie tylko w mojej wyobraźni. Pożerał miski makaronu i zasiedział się na kanapie, grając w gry. Czasem bałam się, że oprócz makaronu zje też nasze miski. Z początku wydawał się idealny, ale w którymś momencie nabierał inności, która stawała się coraz bardziej mi obca.
Mimo że czasem światło gaśnie w życiu, to to życie dalej trwa i podrzuca kolejne lekcje, które dusza odrabia po ciemku. Myślimy, że ból zniknie w ciemności, że jakimś cudem go w niej zgubimy. W ciemności tętno życia zwalnia i odczuwa się swój ból głośniej. Światło omijała dom celowo, tak jakby chciało zmusić do wyjścia z niego. Ciemność pomaga myślom płynąć wolniej, używając tortur. Zobaczyłam, jak wpatruje się w resztki mnie, wylewając na mnie kubek zimnej ciemnej kawy, przypominającej bezgwiezdną noc.
To jeszcze nie ja cała, ale prawie. A może wcale nie ma nas w całości, tak samo jak nie ma końca tej wyprawy do siebie? Może zawsze jesteśmy kawałkami, częścią wszechświata. Zbieramy, wywalamy, zmieniamy, rozwijamy, tracimy, zyskujemy, odpuszczamy, przyjmujemy i jesteśmy w wiecznej transformacji. W strachu przyspieszamy, by ominąć widok na coś niechcianego i niewygodnego. Chcemy przejść obok, niezauważeni przez innych i siebie. To, że idziemy szybciej nie znaczy, że szybciej dotrzemy na miejsce. To, co jest we mnie dziś, być może poznam dopiero za kilka miesięcy i wtedy wrócę myślami, chcąc coś przestawić na inne miejsce. Dziś dociera do mnie to coś z przeszłości jak gwiazdy, które obserwujemy na ciemnym tle. Ich widok dociera do nas z opóźnieniem. Cieszę się, że w wyprawie do siebie nie ma możliwości spóźnienia się, bo wszystko dzieje się w odpowiednim dla mnie czasie. Nie spóźnię się tam na kolację. Dziś nie chcę, by życie toczyło się tylko obok. Pragnę, by dreptało we mnie swoim własnym krokiem. Dziś nie pospieszam już go, pozwalam na jego przystanki i ciche dni. Słyszę jego kroki, mimo że idziemy jednocześnie tą samą drogą. Nawet gdy myślałam, że już nie żyję, gdy umierałam i gdy bałam się umrzeć, to nadal żyłam jako myśl wszechświata. W jego świadomości byłam i jestem bezpieczna. Ktoś pomyśli, że oszalałam, jak powiem, że od razu lepiej mi się robi, jak przypomnę sobie smak gumy do żucia z lat 80. i to, jak pachniała zapiekanka z budki. Ludzie często oczekują od ciebie jakiegoś skomplikowanego przepisu na to, co pomoże im przejść przez życie. Tylko że wielu ludzi chce iść na skróty, a to nie jest przejście przez kładkę jak małe pieski dwa. Dużo ludzi oczekuje, że to, co wywoła w nas radość, jest gdzieś zakopane, schowane lub nawet niedostępne. Myślą, że trzeba dodać skomplikowane liczby, podzielić, odjąć i dać do potęgi, by uzyskać szczęście. Ono jest w nas. Jest też w tych zapisanych momentach, kiedy nie byliśmy uważni. Jest w naszym źródle, w środku kłębka, tam gdzie czuć znajome bicie. Być może jest w pamięci komórkowej i w marzeniach, w które uwierzyliśmy. Może leży na twoim łóżku w formie uszytego królika, którego dostaliście od babci. Podzielmy się swoimi dobrymi wspomnieniami. Wyjmijmy je spod grubych warstw i pozwólmy sobie je poczuć. Wiem, traumy każą zapomnieć o tych dobrych chwilach, jakie wydarzyły się po drodze. Gdzieś leży przyjemny zapach z dzieciństwa, który nie kojarzy się źle. Gdzieś jest ten smak oranżady w proszku, lizaka gwizdka, soczku z kartonu, mleka od krowy, smalcu, prażynek, lodów z Hortexu i gumy donalda. Pamiętam zapach bajek z kliszy wyświetlanych na ścianie. A ty? A zapach kaset wideo i przegrzanego magnetowidu? Pamiętasz podwórko i trzepak? Teraz twoja kolej. Zrób listę swoich cudownych wspomnień i zagłęb się w nie.
W mojej głowie jest cały świat, a w nim myśli moje i wszystkich pozostałych, których znam. Mój świat jest chyba kosmosem, który mieści różne galaktyki. Wiele lat spędziłam na analizowaniu swoich myśli; tych ciekawych i tych uszkodzonych przez inne. Czy te inne są programem wirusowym i infekują moje? Myśli zlatują się jak muchy, osiadając na czym popadnie, ocierając swoje nierówne łapska o siebie, jak w jakiejś konspiracji. Nieraz już otwierałam w pośpiechu okno, by je wypuścić, złapać powietrze, zwolnić swoje bicie serca i myśli. Czasem wkurwiało mnie moje wydobywanie z myśli drugiego dna i miałam chęć wyssać je odkurzaczem. Bałam się czasem, że inni mogą odczytać mnie i moje myśli swoim spojrzeniem. Może dlatego bałam się myśleć za siebie? Gdy tylko odkryłam, że ja też mam zdolności telepatyczne, to poczułam się bezpieczniej, wiedząc, że w każdej chwili i w razie czego obronię się. Intuicja nigdy nie straciła do mnie cierpliwości. Siedziała jak w poczekalni do lekarza; długo i czasem ktoś inny wpychał się do kolejki z czymś ważniejszym. W końcu weszła, zdjęła palto, zasiadła na czymś twardym i niewygodnym i zaczęła spowiadać się z tego, co czuje. Ja oczywiście tu w roli lekarza, z nosem w zeszycie robiąca notatki szybkie i krzywe, nie bardzo słuchałam. Miałam swoje jakieś teorie i je wciskałam w głowę jednym palcem, bo drugi dalej robił notatki. – Tak, tak, rozumiem – rzekłam po raz setny. – No ale chyba nie, proszę na mnie patrzeć, jak rozmawiamy! – Nie mogę, zaraz wchodzi ktoś i muszę zostawić trochę spojrzenia dla innych! Proszę nie być egoistą. – To jakiś żart! Czekam już tyle lat na to spotkanie, a tu taki brak kontaktu i pogarda.
Jak mogłam myśleć inaczej o sobie, wiedząc, że zawiodłam bliskich i upokorzyłam się przed swoją przyszłością, a jednocześnie ktoś wyciął kawałki mnie. Ona spoglądała na mnie z kiwającą głową, jak rodzic oceniając moje zachowania. Co moją przyszłość może o mnie wiedzieć? Czy jest w jakimś lepszym miejscu w życiu, że może sobie na to pozwolić? Przeszłość nie oceniała mnie tak srogo, rozczulała się nade mną i głaskała. Jednak potrafiła zagłaskać na śmierć, a to też nie było dobre. Nie umiałam się podnieść, kiedy ktoś swoim głaskaniem przyciskał mnie z powrotem do ziemi. Nie chciałam się czuć jak ofiara życia, bo to nie było mi tak znane jak presja i kop w dupę. Bardziej znane mi było – Weź się za siebie – Przestań histeryzować – Zmądrzej w końcu – Ile ty masz lat? – Kiedy ty w końcu zrobisz coś z życiem? – Czemu nie możesz być jak córka Marleny? – Nie mogę już tego słuchać! Zajmij się sobą. – Przestań płakać przez idiotę i zrób coś ze sobą – I co zamierzasz zrobić? (i tu miałam ochotę od razu odpowiedzieć, że gówno). Ciężko odstawić taki zestawik z mojej apteczki. To było coś, co do dziś szepcze do ucha, lecz chrypiącym już głosem. Zużył się jak wiele innych dawnych metod radzenia sobie. Wszystko potrafi się zużyć po czasie. Nasze życie ściera powoli kolor nie tylko z naszych włosów, ale też z tragedii, bo po czasie stają się one mniej wyraziste.
Był czas, kiedy kontakt ze sobą mnie rozpraszał. Wcale nie pragnęłam wtedy rozmawiać ze swoimi przekonaniami, emocjami i nie broniłam się przed tym, co one rozprowadzały w mojej głowie. Często tłumiłam swoje emocje i karałam siebie za ich posiadanie. To wszystko tworzyło supły i supełki, które były przeszkodami w dotarciu do środka włóczki. Chciałam zetrzeć na tarce tę całą włóczkę, bo wiedziałam, że w niej jest dużo prawdy o mnie. Myślałam, że w ten sposób szybciej dotrę do niej i rozprawię się z nią. Tylko że wtedy nie chciałam się nią zaopiekować, a wywalić jak taki kawałek ziemniaka, który zostaje, kiedy już boję się trzeć dalej, bo skaleczy palec. Chciałam oszukać prawdę, bo czułam się sama oszukana przez życie. Zwalałam winę na brak miłości, uwagi, niezrozumienie, mimo że sama nie byłam gotowa dać sobie tego samego. Obrażałam swoje ciało na różne sposoby, używając szpilki, żyletki lub inne osoby, które przyszły po swoje. Nie robiłam porządku z tym, co mnie dotykało, raniło, pchało i spychało na bok. Siadałam w ciemnym kącie odwrócona do ściany, czekając na odpowiedzi z tego ciemnego miejsca we mnie. Myślałam o tysiącach różnych rzeczy i żadne z nich nie było na tyle łagodne, bym mogła zaoferować je sobie. Mimo to raniłam siebie tym, co było, bo stwierdziłam, że lepsze coś niż nic. Tak przynajmniej wiedziałam, że żyję. By przeżyć, musiałam wywiercić w swojej głowie dziurę i zacząć coś w końcu uwalniać w świat. Do dziś nie dotarłam do tej dorosłości, którą na siłę mi chcieli wcisnąć lub mnie wcisnąć do niej. Dorosłość kojarzy mi się z tymi paskudnymi spódnicami, do których mnie namawiano, by założyć. „Wyglądaj na swój wiek” – mówiła rodzina. Ja nie chciałam wyglądać jak inni, jeśli miały być to smutne koszule, zakryte ramiączka i schowany pępek. Chciałam po swojemu, nawet jeśli gryzło się to z przekonaniem o tym, jak powinno się w moim wieku wyglądać. Po traumie straciłam wiele z wyczucia tego, co powinnam, a czego nie powinnam. Siłą odebrano mi kawałki ciała i to, kim jestem. Dziś ja chcę decydować o tym, w czym czuję się dobrze. Zakładanie czegoś, w czym nie czuję się sobą, jest jak psychiczny ponowny gwałt. Jednak czasem mam wrażenie, jakby to świat decydował za mnie i chciał wepchnąć mi do gardła to, w czym i tak będzie mi brzydko i niewygodnie. W pewnym momencie zatrzymuję się, rozglądam się w lewo i prawo, czy nic nie jedzie i przechodzę do kolejnego etapu swojego życia. Nic mnie nie przejechało, no dobrze, prawie. Zaczynam się zastanawiać, gdzie jestem i jak nazwać ten etap i czy w ogóle się da. Zawsze lubiłam pytać, nawet za dużo, ale nie lubiłam korzystać z rad, bo wolałam swoje. Nie dlatego, że były mądrzejsze, ale dlatego, że byłam uparta jak osioł.
Ludzie w Internecie pozjadali rozumy i zaczęli mieć na wszystko odpowiedź i lek, a ja prawie się na to nabrałam. Czasem mam ochotę to wszystko przyciszyć na dłużej, ale uzależniłam się od dzielenia się tym, gdzie jestem i co robię. Wczoraj kot w ładnej pozie, nowo nagrana piosenka męża, a dziś placki. Wydaje się, jakbym moje tu i teraz wpakowała do szklanego ekranu i została z niczym. Okradziona z czasu – brzmi idealnie. Człowiek najbardziej jest ze sobą i ugruntowany, kiedy jest dzieckiem i ponownie, kiedy jest już starszy. Dziecko często spędza czas w swoim wyimaginowanym świecie, gdzie rozmawia z lalkami lub buduje forty i kryjówki. Jako dzieci jesteśmy pochłonięci każdym detalem smaku, koloru i kształtu. Jako dorośli zapominamy często, jak to było, kiedy byliśmy piratem, królewną czy kotem. Zapominamy nie tylko o sobie, kiedy byliśmy dziećmi, ale też o nas w tu i teraz. Czasem zapominamy o naszym wewnętrznym dziecku i jego potrzebach. Nasze tu i teraz wydaje się tak dalekie jak wspomnienia. Kiedy dotyka nas starość, my dotykamy coraz bardziej gruntu, tak jak byśmy byli coraz bliżej ziemi, która nas na koniec zaprosi do siebie. To na starość więcej przebywamy ze sobą w ciszy i w rozmyślaniach. Być może to właśnie wtedy najbardziej pamiętamy to małe dziecko w nas, gdy za oknem słychać szmer młodych głosów.
Być tu i teraz, to jak najeść się tym czasem i mieć go tylko dla siebie. Wydaje się, jakby tu i teraz było zatrzymaną sceną z filmu, ale to iluzja sekund, które rozciągają się jak kot ze zmęczenia, tworząc czas. Czas lubi do nas zaglądać bezczelnie w okna, lustro czy też poprzez zdjęcia. Czasem wpada niezapowiedzianie lub zaczepia jak zgłodniały żebrak z ulicy, prosząc o kawałek uwagi lub coś więcej. Czujemy się mu coś czasem winni, a czasem obrabowani. Każdy z nas czuje się w jakiś sposób stratny przez czas, bo przecież tyle mogliśmy, a tamtego nie zrobiliśmy i czemu miałoby nas przekonać, że wszystko dzieje się w odpowiednim momencie. A może gruntują nas też wspomnienia? Nawet kiedy myślę o tych niefajnych, to czuję się bliżej siebie, bo wszystko jest moje bez wyjątku. Jest różnica, kiedy ktoś maskuje emocje, wypiera, udaje, chowa, a kiedy ktoś sobie radzi. Tak samo jak jest różnica między tym, jak ktoś egzystuje, a jak żyje. Radzenie sobie oznacza, że konfrontujesz swoją ciemną stronę, swoje emocje, obserwujesz, uczysz się rozumieć i akceptować. Radzenie sobie nie oznacza wcale spychania na bok, blokowania swoich uczuć i mówienia sobie, że będzie OK. Też tak kiedyś myślałam, że jak wstaję, jem, ubieram się i żyję – to wystarczy, by powiedzieć, że sobie daję radę. Radzenie sobie to pozwolenie na to, co jest, a nie udawanie przed sobą i innymi, że to nic takiego. Jeśli uciekamy, to oddalamy się od siebie i szczerej intencji duszy i misji. Nie dopuszczamy do siebie w ten sposób prawdy i możliwości spojrzenia sobie w oczy. Osoba, która mówi: „weź się w garść”, boi się emocji i sama często nie dopuszcza do siebie części swojego wewnętrznego świata. Taka osoba ucieka od niewygodnego i myśli, że filtr, jakim się zakrywa, uchroni ją przed niewygodnym. To wewnętrzny świat pozwala nam odkryć resztę świata. Na swej drodze otworzysz wiele drzwi, ale też wiele z nich zamkniesz, ponieważ będziesz gotowa na więcej siebie. Nie daj się zwieść przekonaniom i myślom, że nie zasługujesz… Zaufaj.
Do kochanego wewnętrznego dziecka:
Boję się! Ale nie wiem czego. A czego ty bałaś się, jak byłaś mała? Może boimy się tego samego? Gdzie ukrywasz się w moim ciele? Gdzie jest ci bezpiecznie spoglądać na świat? Kiedy przestaniesz milczeć? Zapewne jest ci tam w środku ciasno, ciemno i zimno. Czy jest coś, czego potrzebujesz? Kubek herbaty? Kocyk?
Czy umiesz rozpoznać emocje tej małej dziewczynki w tobie, która się buntuje i tupie nogami ze złości. Pozwól, że ja też odpowiem na to pytanie. Ta mała dziewczynka wola o twoją atencję, abyś w końcu mogła ją zauważyć. Uciszanie małego dziecka w tobie powodowało, że robiło się coraz głośniejsze. Nie dałaś jej szansy być razem z tobą, pozostała na poziomie swoich strachów.
Pozostała samotna i uwięziona w czasie.
Kim ona jest? Czy myślałaś o tym, jak będzie wyglądał wasz kontakt? Co powiecie sobie nawzajem. Czy będziecie odważne na tyle, żeby stanąć twarzą w twarz? Być może próbowała się z tobą kontaktować, ale ty nie odczytałaś właściwie dawanych ci znaków. Została zmuszona do swojej słabości, ponieważ nie mogła wtedy bronić się przed za trudną do zwalczenia dla niej sytuacją. Uznała bezradność i słabość za coś niepodlegającego zmianie. Być może dziś stara się odzyskać tę kontrolę. Próbując już, jako dorosła kobieta, kontrolować sytuację podobną do tej, której doświadczyła, wierzy, że zapobiega tej z przeszłości. Kim jest mała dziewczynka?
Kobieta po przejściach potrafi poczuć się małą bezradną dziewczynką na zmianę z niezależną kobietą. Jednak gdy przychodzą ważne życiowe decyzje, często ta mała, bezradna przejmuje rolę tej decydującej. Obawia się, że nie będzie wzięta poważnie i jej słowa nie wystarczą, by udowodnić swoją wartość. Tak właśnie się działo tu. Moja bezradna dziewczynka zaczęła przekonywać mnie, że ta książka nie ma sensu. Dziewczynka została zasypana słowami z książki i leżała jak pod gruzami swojej przeszłości. Być może mała dziewczynka obawia się wyjść z tym na świat, bo wie, że to droga jej dotarcia do siebie.
A co, jeśli to małe dziecko utknęło w czasie i teraz jest w trakcie poszukiwania siebie. Czy jesteś świadoma sytuacji, w której utknęło twoje wewnętrzne dziecko?
Być może tak naprawdę są dwie dziewczynki, które walczą o swoje miejsce we mnie. Jedna z nich to ta bezradna, zraniona i zmęczona, a druga chce się bawić i cieszyć swoim dzieciństwem.
Gdy miałam kilka lat, nosiłam w sobie dużo złości. Pamiętam swoje myśli, gdy siedziałam na dywanie przy mojej dużej stercie zabawek. Lubiłam wygrzebywać te ze spodu i środka sterty, gdy tylko przypomniałam sobie o nich. Lubiłam to, czego nie było widać, a ufałam, że tam jest. Miałam małą plastikową karuzelę, na której kręciły się ludki z mojej wyobraźni. W złości kręciłam tak mocno, aby ludkom kręciło się w głowie. To było złe. Chciałam im sprawić ból, tak jak bym rozumiała, czym on jest. Tata mi powiedział, że jak miałam 3 lata, to w złości uderzyłam go w twarz, a on mi lekko oddał, bym zrozumiała, że robię źle. Jako trzylatka wpadłam w furię i biłam siebie sama po głowie i twarzy. Szkoda, że nie pamiętam dlaczego. Ta złość rosła z wiekiem i z nowymi traumami powiększyła się do niesamowitych rozmiarów. Gdy miałam 14 lat, po złości wbiłam ojcu nożyczki w nogę; na szczęście nie całe.
Od dziecka udawałam, że gram w filmach i serialach. Najpierw gadałam lalkami szmacianymi jako sześciolatka już od 5 rano i nie dawałam innym spać. Potem Barbiami i Kenami, a potem przed lusterkiem grałam dziewczyny z Beverly Hills, 90210. Tak dobrze mi szło aktorstwo, że czułam się swobodnie, kłamiąc i wymyślając bajki, w które inni mogli uwierzyć. Nie poświęciłam aktorstwu zbyt wiele czasu, mimo że tęsknota do bycia przed kamerą rosła z wiekiem. Na studiach mogłam improwizować i wczuwać się w role Angeliny Jolie. Czułam, że w różnych rolach mogłam być kimś innym, a jednocześnie wywalić z siebie to, co tak chowałam przed światem. Mogłam to zrobić głośno i nikt nie wiedział, że to moje prawdziwe emocje. Może właśnie o to chodzi, że aktor jest dobry wtedy gdy potrafi do roli, którą gra, wnieść swoje prawdziwe emocje. Dziś dalej czuję potrzebę zaistnienia na ekranie.
Jak doświadczasz siebie? Wewnątrz siebie czy na zewnątrz? Czy twój głos, który słyszysz, jest w tobie czy gdzieś obok. Czasem zajrzenie w siebie wydaje się ciężkim doświadczeniem, dlatego unikamy tego miejsca w nas i obawiamy się tego wewnętrznego głosu, który może wydawać się obcy. Oddalamy się od drogi nam znanej i wtedy jesteśmy w poszukiwaniu swojego istnienia w innych źródłach niż w sobie. Staramy się wtedy oswoić tę nową drogę i zaufać jej. Bardzo łatwo rezygnujemy z siebie, bo inni nas tego uczyli, nie dając nam dojść do głosu. Czasem dzieci skrywają swoje drobne rany z podwórka w strachu, że rodzice zabronią się im znowu bawić. A może w ten sam sposób nauczyliśmy się chować też wewnętrzne rany? Wystraszyliśmy się, że bliscy nam zabronią czuć się źle wtedy, gdy w tym „złym” szukamy siebie.
To, kim jesteś dziś, to wcale nie ty ta prawdziwa. To zbiór starych nawyków, nieuświadomionych przekonań, programów i filtrów, które nałożyłaś, by się chronić przed światem na zewnątrz i nawet tym w sobie. Jest to twoje wyobrażenie o tym, kim dziś jesteś i czego pragniesz dokonać. To stwierdzenie jest już znane i powtarzane w Internecie, ale piszę o nim, bo doświadczyłam tego na własnej skórze. Naprawdę ciężko w tych czasach być sobą, a co dopiero zdobyć się na odwagę pójścia w to miejsce w sobie i po swoją prawdę. To nie jest jak wyjście po bułki do sklepu, chociaż i to czasem staje się wyczynem. Świat dookoła każe iść na skróty. U mojej babci w kuchni stały w wazonie sztuczne, plastikowe kwiatki. Stały nieżywe, a przynosiły babci kawałek szczęścia. Coś, co nie żyło, ożywiało kuchnię. To, kim jestem dziś, to też jak odczuwam siebie w oczach bliskich. Będąc sama ze sobą, jestem całością, którą tylko ja postrzegam, inni widzą to, co im odsłonię.
Zawsze obserwuję swoje emocje i widzę w nich siebie z przeszłości – momenty kiedy czegoś nie mogłam, czegoś nie zrobiłam, nie wypowiedziałam, nie krzyknęłam głośniej. Dziś wiem, że mój lęk to bezradne dziecko, które potrzebuje miejsca na krzyk. Na razie krzyczy moje ciało tak głośno, że traci siły. W nim nawarstwiają się wszystkie momenty nieusłyszane, niezrozumiane, nieuszanowane. Inni mają w jelitach zasiedziałe jedzenie, a ja mam krzyk. Jest echo. Małe bezbronne dziecko żyjące w zakamarkach ciała tupie, krzyczy i bałagani. Ciało się boi. Czasem myślę, czy wystarczy zwymiotować, by uwolnić to dziecko. By zobaczyło świat bez lęku.
Czy nadal jest we mnie ta mała dziewczynka?
Rano w polskim radiu leciała piosenka „Don’t Worry, Be Happy”, tak jakby wiedziała. Zjadłam śniadanie i wychodziłam do przedszkola. Kleista kasza manna, leżakowanie, krzesła w króliki, pan śpiewający – „Stary niedźwiedź mocno śpi”. Kaszę mannę zwymiotowałam, na leżakowaniu sikałam w piżamę i za karę stałam w kącie dopóki nie przyszła mama nakrzyczeć. Bale przebierańców, topienie marzanny w parku nad Wisełką i pierwszy pocałunek.
Na bal mama szyła mi stroje i przebierała za lalkę, cygankę lub Hinduskę – dziś pewnie oskarżono by mnie o rasizm. Cieszyłam się na widok topiącej się marzanny, tylko że moja radość nie miała nic wspólnego z pożegnaniem czy witaniem. W głowie odbywał się akt zbrodni. Czułam się, jakbym brała udział w morderstwie.
Jak byłam mała, bałam się wody i do dziś boję się głębokiej wody, bo tracę grunt. Można go stracić na wiele sposobów. Kiedy stopy nie dotykają dna, wyobrażam sobie swoją bezradność i walkę o życie. Ostatnim razem, kiedy byłam w Miami, weszłam do basenu i pilnowałam, by nie wypłynąć za daleko. Głęboka woda przypomina mi momenty, kiedy mój ojczym przytapiał mnie, lejąc wodę z prysznica na twarz. Pamiętam, że miałam wtedy może 7 lat. Zawsze wiedziałam, że kiedy będzie mi mył włosy, to będę się znowu dławiła pod warstwami gorącej wody. Woda zatykała mi dziurki od nosa i wlatywała przez buzię, kiedy otwierałam ją, by płakać. Darłam się, ale nikt mnie nigdy nie słyszał, aż do pewnego dnia, kiedy mama wleciała do łazienki i porwała mnie z łap mojego ojczyma. Mył mi nie tylko włosy, ale inne części ciała, czego się wstydziłam. To mycie było inne, obce i bałam się go. Czasem unikałam kąpieli wiele dni, ponieważ bolało mnie tam i szczypało. Mama krzyczała, kiedy dowiedziała się, że nie myję się kilka dni i powiedziała, że boli mnie przez to, że się nie myłam. Wtedy zaczęłam winić siebie i ta wina pozostała na wiele lat. Dopiero otworzyłam ten temat w terapii, mając 30 lat. I usłyszałam słowa, które nie pasowały mi i wydawały się nie moje. Takie słowa słyszałam tylko na filmach. Dlatego dziś ja ciebie rozumiem.
W jaki sposób ta dziewczynka daje o sobie znać? Podczas techniki regresji możemy powrócić, zrozumieć i uwolnić się. Obdarz swoją przeszłość miłością i daj jej szansę. Czy można wyleczyć się z traum? Terapia po tak silnej traumie pomaga zaprzeczyć tej bezradności, jaka mieszka w ciele. W terapii chodzi nie o zagłuszenie, ale o pozbycie się pamięci o tej bezradności. Podobno nie wyleczymy całkowicie traumy, ale można uczyć się radzenia sobie z pozostałościami zalegającymi w ciele i głowie. Tu chodzi o to, by odzyskać władzę nad swoim ciałem, umysłem, życiem. Kontakt ze sobą pomaga odzyskać czucie i pozbyć się tego wstydu i poczucia winy.
Jak często czuję napięcie w ciele? Gdzie rozpakowuję zawartość plecaka? Co wypada mi z plecaka? Co z plecaka wymaga dużej uwagi?
Co nie było usłyszane i uszanowane? Czy jestem gotowa puścić coś wolno? Do czego dziś daję sobie prawo?
Czasem uzależniamy się od takich myśli, które nie dają nam iść dalej doświadczać siebie. Tworzymy taką relację ze sobą, w której nie będziemy musiały tłumaczyć się, że nam się nie chce, że to nie czas, że nie jesteśmy gotowi. W takiej relacji głównie uzależniamy się od myśli, które pozwolą nam niczego nie zmieniać. Zaczynamy im ufać, ponieważ niczego nie oczekują w zamian. Tak przynajmniej nam się wydaje. Zanurzamy się tak głęboko, że zapominamy pływać i toniemy. To dobry moment na zagłodzenie tych myśli na śmierć i wypłynięcie na brzeg, Wtedy gdy tak mocno nie lubimy siebie, zaczynamy wciągać często w to innych. Wcale nie chodzi o ratowanie nas, ale o poświęcenie nam uwagi. Ja wiem, że ty wiesz, że kiedy ruszysz z miejsca, to twój ból stanie się bardziej widoczny. Każda zmiana wykonana w nowym kierunku spowoduje, że to cierpienie zacznie nas mocniej zauważać, a my je. Może właśnie tego najbardziej się obawiasz dostrzec. Często wpadamy wtedy nie tylko w burzliwe relacje ze sobą, ale też z innymi. Odpływamy od brzegu coraz dalej z myślą, że tam będziemy bezpieczni. Nie mogłyśmy ze sobą wytrzymać, więc oddałyśmy się w czyjeś ręce, by żył za nas. Niech fale morza unoszą, kołyszą, głaszczą, zatapiają, ponownie utulą do snu, a potem ukryją pod gęstym kocem wodnym. Najłatwiej wtedy racjonalizować takie burzliwe fale i przypisywać im przeróżne zaburzenia, by tylko ściągnąć z nich odpowiedzialność. Najłatwiej wtedy też poszukać coś podobnego, by można było to do czegoś porównać, a najlepiej do czegoś gorszego, bo wtedy nasze wydaje się takie niewinne. Wyjdźmy teraz z tych metafor o falach. Ja też byłam w takich relacjach, gdzie wyczekiwałam na kawałek rzuconego okruszka. Po latach różnych takich układów otrzepałam się z tych okruchów. Gdziekolwiek jesteś teraz i w jakimkolwiek jesteś teraz miejscu w życiu, to czy pamiętasz o sobie? Na tyle by nie oddawać swojej energii tym, którzy nie są gotowi jej przyjąć i zrozumieć.
A co z tą relacją z samym sobą? Samo to, że oddajemy swoje życie dobrowolnie komuś, kto go nie szanuje i depcze po nim, mówi wiele o naszej relacji ze sobą. Zakładam, że już w takiej nie jesteś, a może nigdy nie byłaś. Porozmawiajmy chwilę o tym, co dzieje się, kiedy tak mocno uciekamy od siebie i nie chcemy siebie poznać. Czasem stajemy się ofiarami przemocy, a czasem zakładamy zbroję, przez którą nikt nas nie pozna i ruszamy do boju jako modnie zwany hejter. Jeśli zdarzyło ci się trafić na kogoś takiego w życiu lub jakiś czas byłaś w takiej roli, to warto wiedzieć, że hejter szuka potwierdzenia swoich przekonań.
To, co masz w swoim plecaku życiowym, w ziemskiej podróży, jest często rozpakowywane w relacjach z innymi. Czasem wysypuje się jakby samo, mimo że nie ma na to miejsca, a czasem sami wywalamy sterty, by pozbyć się ciężaru.
W tych stertach zawarte są nasze wspomnienia, nieprzepracowane traumy, nieusłyszane prośby, naruszone granice, zaniedbane potrzeby i niespełnione marzenia. Wciskanie tego wszystkiego do jednego plecaka powoduje, że staje się on zbyt ciężki, a przy tym dziurawy. Przez to niektóre sterty wysypują się przez te dziury. Oczekujemy wtedy, że ktoś to zbierze, obejrzy, zrozumie i może naprawi. Zdarza się, że ktoś dopakuje nam więcej do tego plecaka lub wsadzi z powrotem to, co próbowaliśmy wywalić. Nosisz taki plecak? W następnym etapie (rozdziale) spróbuj rozpakować chociaż jedną rzecz ze swojego plecaka. Nosząc ciężary życia, twoje ciało bardzo cierpi. Gdy teraz ci przypomnę, byś rozwarła zaciśniętą szczękę i poluzowała ramiona oraz uwolniła napięcie w brzuchu, to co zauważasz?
Koniecznie przyjrzyj się swojemu plecakowi, pogrzeb w nim i zobacz, co będzie zbędne. Z czego już nie będziesz korzystała? Dobrze się też zastanów, z jakiego powodu chcesz to wywalić. Zamknij oczy i potraktuj swój plecak z szacunkiem, ponieważ wszystko, co tam zawarte, być może nie dostało go kiedyś. Dziś wymaga to opieki i miłości, jak i twojej uwagi. Nie traktuj tego jako coś, co wywalasz na śmietnik, ale raczej jako coś, co będziesz puszczała wolno z szacunku do swojego ciała, umysłu i duszy. Daj sobie dziś prawo do nowej rzeczy, jeśli chodzi o emocje, ciało, umysł lub duszę. Dając sobie do tego prawo, pomyśl, co dzięki temu można uwolnić i nie nosić tego na siłę. Często nosimy swój plecak, by udowodnić innym swoją siłę. Chcąc udowodnić swoją siłę, tak naprawdę często zapominamy, jak ważne jest poczuć się bezbronnym i pozwolić sobie na troskę i opiekę. Tu nie chodzi o użalanie się i tworzenie wokół siebie dramatu dla uwagi. Chodzi o odpuszczenie kontroli. Dzięki temu odciążasz też ciało, które do ciebie mówi.
Czasem, gdy zamykamy oczy, chcemy uciekać, a czasem, by nasze wspomnienia nie uciekły. Zamykając oczy, jesteśmy bliżej siebie. Nie jestem za tym, by zapomnieć te złe rzeczy z naszego życia. W pierwszych momentach po traumie chciałam uciec ze swojej głowy, ale po kilku miesiącach chciałam pamiętać wszystko o sobie, nawet to zło. Odczuwałam wtedy, jakby czas stał w miejscu, a wszystko poza nim poruszało się. Nie chciałabym zapomnieć o tym, co złe, ponieważ pamiętając, pamiętam też, kim jestem dziś i jak mogę ze sobą pracować. Przez wiele lat sama wchodzę w swoje wspomnienia i uczę się rozumieć przeszłość nie tylko poprzez relacje ze sobą, relacje z innymi, ale przez sytuacje, jakie doświadczam.
Czasem, gdy zamykam oczy, chcę ukraść coś ze wspomnień z dawnych czasów, by było dziś znowu moje, ale fizycznie. A ty, co czujesz, jak wspominasz? Jakie są twoje wspomnienia? Metafora plecaka idealnie opowiadała o tym, co nosimy, zrzucamy z siebie, wywalamy nieświadomie lub to, co chcemy uwolnić poprzez różne sposoby. A co powiesz na taką metaforę? Co jeśli dałoby się uwięzić w czasie te niewygodne wspomnienia? Często to my czujemy się uwięzieni w czasie przez to, czego doświadczyliśmy. Zupełnie tak jak byśmy sami na siebie tam czekali, aż wrócimy z tu i teraz do przeszłości uratować siebie. Zważając na postęp technologiczny, może będzie to kiedyś możliwe. Mam na myśli uwięzienie starego zła w czasie.
Czasem trudno zbudować nam relację ze sobą, bo czujemy, że czegoś nam brakuje. Możliwe, że ten brak zniknie wtedy, gdy zrozumiemy pewne części siebie, przyjmiemy je i zaakceptujemy. Częściej jednak szukamy tych części w innych, tworząc relacje. Myślimy, że poczujemy się pełni, gdy będziemy częścią czyjegoś życia, tak jak byśmy pożyczali ich siłę, nadzieję i miłość. Być może chcemy być bliżej innych, ponieważ dzięki temu unikamy tych części nas, których się boimy. W życiu chcemy oszukać czas, siebie i przeznaczenie, uciekając od samego siebie. Szukamy schronienia w innych, w ich dobru lub złu, ponieważ tam nie słyszymy echa swojej przeszłości. Budujemy gruby filtr, by być jak najdalej, nie zdając sobie sprawy, że czym dalej uciekamy, tym bliżej czujemy strach przed sobą. Na końcu okazuje się, że to, przed czym uciekamy, znajdujemy w relacjach z innymi w różnej postaci.
Ile razy w życiu zamykamy się w pudełku przed światem i przed własnym strachem, myśląc, że się chronimy. Jednak te ściany pudła, które mają chronić, przyduszają. Chcąc oderwać się od strachu i innych negatywnych emocji, paradoksalnie jesteśmy zmuszeni do ich konfrontacji. Pragniemy ugasić pragnienie, nakarmić swoje potrzeby i często potrzeby ego. Mało kiedy przekonujemy się do zmian w sobie, wydaje nam się, że łatwiej będzie zmienić i dostosować świat do naszych potrzeb. Często łatwiej jest pomyśleć o tym, by stał się cud i odmienił nasze życie. Przecież jak mogły bajki z dzieciństwa nam skłamać? Unikamy często tematu i uciekamy od samych siebie, by nie konfrontować się z bólem i niepewnością. W momencie kiedy mamy wziąć odpowiedzialność za te zmiany, to zniechęcamy się. Wkurza nas przy tym, że ktoś miał rację.
W jaki sposób bronisz się przed tym, co pojawia się w twoim życiu? Czasem życie zmierza w kierunku takim, jaki nie jest ci na rękę, przewraca się, robi fikołki i wpędza cię we frustracje lub wypalenie. Bronimy czasem swoich własnych pomysłów nie z miłości, ale strachu. Bronimy swoich własnych planów niezależnie od tego, jakie inne poniesiemy przy tym straty. Czasem jesteśmy tak mocno skoncentrowani na naszej własnej wizji życia, że zaczynamy oddalać się od tego, kim jesteśmy i przy okazji tracić szacunek do siebie. Czasem ten plan okazuje się częścią naszego braku miłości do siebie lub zaburzenia. Kiedy wyobrażamy sobie jakąś drogę w życiu, to widzimy, że ona prowadzi do czegoś, co jest na zewnątrz nas i bardzo daleko.
Ta droga tak naprawdę jest wewnątrz nas i prowadzi do nas samych. Cudowne jest to, że po drodze spotykamy przeróżne kawałki nas, których do tej pory nie znaliśmy. Oczywiście, że ta droga może być długa i dobrze, bo wtedy ją doceniamy, a to, co po drodze spotkamy, będzie miało czas na degustację, zrozumienie i kompromisy. Dlatego od jakiegoś czasu przestałam uciekać od trudnych emocji i chwil. Jestem ciekawa, co one niosą ze sobą, co jeszcze mogę w sobie zauważyć i do czego ta moja wiedza mi się przyda. Całe życie jesteśmy świadkami swoich zmian. A co, jeśli stoisz w miejscu i przestajesz kwestionować swój bezruch? Oczywiście zmieniamy się całe życie, przyciągając taki świat, jaki czujemy w sobie i jaki będzie nam potrzebny do zrozumienia siebie. Nasza intencja pomaga kreować naszą rzeczywistość. Warto też żyć świadomie i z myślą o sobie. Aby to zrobić, potrzebna jest twoja zgoda i decyzja.
W trakcie podróży do siebie zasiadam jak przy ognisku z kiełbasą i ziemniakiem, oddana piosenkom moich myśli. Każda śpiewa coś innego, a ja mogę być ich pośrednikiem i wybierać te najcenniejsze dla mnie. Troszkę podobnie jak w starym albumie ze zdjęciami, zatrzymujemy się na tych, które robią na nas największe wrażenie. Gapimy się w nie trochę dłużej niż minutę, doszukując się detali, ale też doceniając, że nie są idealne. Zgoda na to, na co nie mamy wpływu w życiu, daje poczucie zgody na siebie. Nie wymuszając na świecie i innych swojej iluzji szczęścia, poznamy szczere szczęście. W ten sposób zdejmiemy z siebie skorupę, w której schowaliśmy się. Myślimy, że gdy schowamy się ze swoimi ranami, to będą one bezpieczniejsze. Wcale nie będą. My je rozdłubujemy od środka. Świat wyczuwał moje rany przez skorupę i nie byłam w stanie oszukać nikogo. Moje bandaże i plastry wystawały spoza skorupy, a w środku gniło. Postanowiłam więc przestać udawać, że ich nie ma i wystawiam je do świata, do słońca, pozwalając im oddychać.
Świadomość siebie daje poczucie bezpieczeństwa. Gdy jesteś w drodze poznawania siebie, zyskasz więcej możliwości, ponieważ odkrywasz więcej części siebie. Zajrzenie w głąb czyni cię silniejszą, jeśli dobrze wykorzystasz swoją wiedzę. Jeśli spieszymy się do zmian bez odkrywania siebie i konfrontowania tego miejsca w nas, to nigdzie nie dotrzemy. Utkniemy w przyszłości, wciąż w poszukiwaniu siebie lub w przeszłości, starając się odzyskać stracone. Wiele zmian, które dotykają naszego życia, jest częścią naszej misji życiowej, chociaż nie zdajemy sobie z tego sprawy. W momencie gdy ta zmiana staje się niewygodna, to ciężko odpuścić lęk i zaufać temu, co jest.
Gdzie w życiu czułam się bezpiecznie?
U babci na weekend pachnąca świeżo wyłożona pościel czekała na mój przyjazd. Spałam z babcią w środkowym pokoju, dziadek miał pokój po lewej, a wujek po prawej. Babcia myła mi włosy, a potem suszyła, gdy siedziałam na rozłożonej wersalce wpatrzona w film. Oglądałyśmy razem wieczorne filmy do bardzo późna, a rano w sobotę mogłam oglądać ulubione bajki, jedząc śniadanie. W niedzielę babcia szykowała mi sukienkę białą w kropki, gdy było ciepło, robiła mi kucyki ze wstążkami i szłyśmy do kościoła na mszę. Czasem dziadek jeździł na wyścigi konne i zgadywałam, jakie konie przyjdą. Wąsaty potwór – ojczym – czasem wpadał bez zapowiedzi w sobotę i zabierał mnie złośliwie od babci. „Ja chcę zostać, dlaczego nie mogę zostać u babci? Bo nie”. Wtedy mocno płakałam i dławiłam się łzami. Wiedziałam, że robi to na złość. Nie podobało mu się, że mogłam mieć jakąkolwiek przyjemność w życiu, a już na pewno nie taką, która nie jest pod jego kontrolą. Babcia pytała, dlaczego nie mogę zostać, ale ojczym nie miał żadnego sensownego argumentu. Wyrywał mnie z rąk babci i wypychał za drzwi ze spakowaną torebką. Były szantaże i groźby z jego strony, by tylko mnie stamtąd zabrać. „Bo więcej tu nie przyjdziesz”. Nie chciałam wracać z nim do jego piekła. Babci mieszkanie było moim pierwszym domem. Kochałam to miejsce i regał drewniany z naklejonymi obrazkami królików. Babci okno z szóstego piętra chwaliło się widokiem Warszawy i Pałacu Kultury, który zakrywał pół miasta. Mimo lęku wysokości, lubiłam podchodzić do parapetu i wychylać się, aby zobaczyć, kto jest na podwórku. W weekend często mamy i babcie zasiadywały na ławkach, gdy dzieci huśtały się na skrzypiących huśtawkach. Uwielbiałam huśtać się tak wysoko, aż dotknę butami liści płaczących wierzb. Niektóre z nich były tak nisko, że można było podskoczyć i je złapać. Drzewo naprawdę wyglądało jakby płakało, być może te liście to łzy? Wydawało mi się zawsze, że te drzewa płaczą za każdym razem, jak musiałam wracać do domu.
Jeśli godzimy się na nas, na to, kim jesteśmy i rozumiemy, w jaki sposób nasze myśli biorą udział w naszym życiu, to będzie nam łatwiej ruszać do przodu. Nie da się uniknąć niewygodnych pytań, są one częścią pracy w czasie transformacji. Wspominanie niemiłego nie zawsze oznacza, że mamy pracę przed sobą. Może być to nasza jedyna okazja do udowodnienia sobie naszej siły i nadania sobie prawa do decydowania o swoim życiu. Czasem wspomnienie bywa naszym rozwiązaniem.
Ostatnio wygrzebałam z szafy magnetofonik, który używałam, jak miałam 14 lat. Nagrywałam na małe kasetki to, co wydarzało się w moim życiu. Niedawno usiadłam z tym na ziemi i cofnęłam się do roku 1994, do mojego młodego głosu, do wygłupów, kłótni mamy, babci narzekań, ojca pretensji, bym przestała nagrywać, i śmiechu. Na jednej z kaset nagrana jest bardzo ważna rozmowa z 1995 przeprowadzana ze mną. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Siedziałam że spuszczonym wzrokiem, ponieważ wstydziłam się powiedzieć, co tak naprawdę czuję i myślę. Nie umiałam nic z siebie mądrego wydobyć oprócz słów „nie wiem”. Była to odpowiedź na wszystko, co mi mówiono, o co mnie pytano i co stwierdzano.
Ta rozmowa była po to, by wydobyć ze mnie powody, dla których uciekałam z domu, opuszczałam lekcje, piłam alkohol, szlajałam się po ulicach i buntowałam się na świat. Nikt jednak wtedy nie wiedział, że mam depresję, że niedawno wtedy byłam zgwałcona. Nie chciałam, by nikt wiedział, bo czułam się winna. Bałam się, że da się po mnie poznać, że ktoś inny był w moim ciele. Uciekałam oczami w dół na podłogę, bo w sumie tak nisko się czułam. To miała być interwencja dla mnie, jednak czułam, że jest ona dla mamy, jej faceta i mojego ojca, by odzyskali nadzieję, że wrócę do szkoły i życia zdrowej nastolatki. Ja jednak nie widziałam szans normalnego życia po tym, czego doświadczyłam do tamtej pory. Mama – „Tyle razy ci mówiłam i uczyłam cię, że chłopaki w tym wieku chcą tylko jednego. Chłopaki wolą dziewczynę, o której mało wiedzą, która jest tajemnicza”.
Możliwe, że zastygamy w bezruchu, kiedy nie jesteśmy szczerzy wobec samego siebie. Mimo że biegniemy przed siebie, to nie zawsze w świadomości tego, kim jesteśmy. Ruszając się, też można być w bezruchu, ponieważ biegniemy w kółko w tym samym miejscu. Czasem podejmowane decyzje nie są naszymi i czujemy, że nie zasłużyliśmy na zmiany. Warto obserwować swój opór i rozpoznać jego cel. Zatrzymujemy się też z powodu strachu przed dalszym odkrywaniem kolejnych miejsc w sobie i zaakceptowaniem miłości czyjejś lub własnej.
Podróż wydaje się prosta; albo do siebie albo od siebie. Nawet jeśli zdecydujemy się pójść w prawo czy w lewo, zawsze będzie to w kierunku siebie lub od siebie.
Bezruch wspiera, ale też bywa destrukcyjny. Nuda jest nam potrzebna do kreowania i czasem warto wylegiwać się w niej. Inny rodzaj bezruchu to przestrzeń, w której pozwalamy sobie być, odcinając się od zewnętrznych bodźców. Lubię mieć takie momenty, kiedy nie stawiam sobie żadnego celu na dzień i nie planuję nic konkretnego. Wtedy daję się prowadzić danemu dniu i własnej kreatywności. Jedną z najtrudniejszych rzeczy dla ludzi jest konfrontacja własnego wstydu. Często jesteśmy zdezorientowani, czy byliśmy ofiarą, czy też zgodziliśmy się na to, co się wydarzyło. Trauma upokarza i nosząc ją w ciele, tracimy energię do życia. Jest to noszenie odpowiedzialności za innych. Czasem zatrzymamy się w miejscu dla jakiejś emocji, by przyjrzeć się jej z bliska i zapytać siebie, czy na pewno jest nasza. W niektóre z nich będziemy wątpić, inne wypierać, a jeszcze inne niesłusznie przypisywać sobie.
W czasie naszych traum budujemy pewien obraz siebie. Często zaczynamy oddalać się nie tylko od własnych myśli, ale też od naszego ciała, które zawiera informacje o traumatycznym wydarzeniu. Ciało zawsze pamięta, dlatego czasem mamy poczucie braku jego obecności. Bezruch dla ofiary traumy może wydawać się bezpiecznym miejscem, w którym można uchronić się przed światem i jego ewentualnym niebezpieczeństwem. Taki bezruch może objawiać się tym, że będziemy unikać wszelkich kontaktów ze światem lub utkniemy w przekonaniu, które sprawi, że uwierzymy w nicość. Bezruch po traumie może przypominać widok przepaści lub utknięcie pomiędzy ciałem a życiem. Oddalając się jednocześnie od zewnętrznego świata oraz swojego ciała, tracimy kontakt ze sobą.