Pilota zamienię - Alicja Wejner - ebook + książka

Pilota zamienię ebook

Wejner Alicja

0,0

Opis

"Pilota zamienię" to historia o kobietach w średnim wieku i po przejściach, które nie chcą swojego czasu przeżywać samotnie. Choć różnie im się dotąd układało w związkach i różne mają doświadczenia, wciąż pragną miłości i wierzą, że w końcu przecież ona przyjdzie. Pola - dwukrotna rozwódka, wdowa i matka dwóch synów - opowiada o sobie, a przy okazji sytuacji, które jej się przytrafiają,... Masz swojego pilota? Chciałabyś go zamienić? W tej książce kobiety opowiadają, dlaczego tego chcą oraz co i jak robiły, żeby im się to udało.

Pilota zamienię to historia o kobietach po przejściach, które nie chcą swojego czasu przeżywać samotnie. Choć różnie im się dotąd układało w związkach i różne mają doświadczenia, wciąż pragną miłości i wierzą, że w końcu przecież ona przyjdzie. Czekają na nią i czasem robią bardzo wiele, żeby spełnić to swoje marzenie. Przyjaciółki je w tym wspierają i pomagają jak umieją. A kiedy nowa miłość się pojawia, wraz z nią przychodzą niespodzianki - czasem zupełnie zaskakujące.


Świetnie się czyta. Znakomity prezent. Kobietom na pociechę, a mężczyznom pod rozwagę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 153

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ALI­CJA WEJ­NER

Pi­lo­ta za­mie­nię

© Co­py­ri­ght by Ali­cja Wej­ner

ISBN 978-83-948932-6-2 e-book

War­sza­wa 2022 r.

z wy­da­nia pa­pie­ro­we­go 1. z 2017 r.

Wy­daw­ca: Wy­daw­nic­two Ja­go­da

ja­go­da­wy­daw­nic­two.pl

Re­dak­cja, ko­rek­ty, skład:

Agen­cja Dzien­ni­kar­ska tek­sty­pra­so­we.pl

okład­ka: Jo­lan­ta Czar­nec­ka, jo­lu­ga­art

ob­raz In­sta­gram­FO­TO­GRA­FIN z Pi­xa­bay

Spis tre­ści

Pi­lo­ta za­mie­nię

Po­wra­ca­jąca me­lo­dia

Sy­no­wie tyl­ko dla żon?

Te­mat dy­żur­ny: On

Musi być na to ja­kaś me­to­da

Prze­zro­czy­sta po czter­dzie­st­ce

Wiem, bo prze­cież pa­mi­ętam

Pierw­sze urzędo­we „tak” i „nie”

Zno­wu mogę nor­mal­nie żyć

Tata po­trzeb­ny od za­raz

Obie­can­ki ca­can­ki

Nowy mąż, nowa ja

Do trzech razy sztu­ka

Nie chcę być w Klu­bie Smut­nych Wdów

Ko­bie­ta Wol­na

Kto pyta, ten cza­sem coś wie

Po­moc­na dłoń z za­świa­tów

Pierw­sza, dru­ga, trze­cia...

Męscy sin­gle są wśród nas

Wir­tu­al­ne po­lo­wa­nia

Faj­ne­go­Me­na­Po­zna­Ona

Por­tal rand­ko­wy

Zna­jo­mi na­szych zna­jo­mych

Fach z przy­szło­ścią: swat­ka

Byli ma­łżon­ko­wie na­szych przy­ja­ció­łek

Bi­blio­te­ka, czy może klub

A może by tak... ja­kieś hob­by?

Nie mam już siły się roz­glądać

Nie my­śleć o spra­wie

Będzie chciał, to sam się zja­wi.

Sta­ra mi­ło­ść jak bal­sam

Go­to­wa na szczęście

Pio­run strze­lił

Prze­moc

Me­za­lians goni me­za­lians

Ko­cha­my ta­kie im­pre­zy

Mia­łam go pod ręką

Pi­lo­ta za­mie­nię

Wy­so­ki, smu­kły bru­net z wąsi­kiem i naj­częściej w oku­la­rach – ten pro­sty ry­so­pis pa­su­je do ka­żde­go z mo­ich do­tych­cza­so­wych trzech mężów. Jak się nad tym za­sta­no­wić, to oni byli do sie­bie po­dob­ni nie tyl­ko z wy­glądu. Niby ka­żdy ca­łkiem inny, a prze­cież my­śle­li i na spra­wy pa­trzy­li po­dob­nie.

Gdy się za­sta­no­wić głębiej, to ci, z któ­ry­mi bie­ga­łam na rand­ki przed i po­mi­ędzy męża­mi też byli po­dob­ni – za­rów­no do mo­ich mężów, jak i do sie­bie na­wza­jem. Choć zu­pe­łnie ró­żni z wy­glądu, z ró­żny­mi do­świad­cze­nia­mi, umie­jęt­no­ścia­mi i przy­zwy­cza­je­nia­mi, to jed­nak mie­li ze sobą spo­ro wspól­ne­go. Dzi­siaj my­ślę, że gdy­by wy­wie­źć ich wszyst­kich ra­zem na bez­lud­ną wy­spę i zo­sta­wić na ja­kiś czas, na pew­no by się do­ga­da­li i nie za­jęło­by im to zbyt dużo cza­su.

Cie­ka­we, czy to ja po­do­ba­łam się aku­rat ta­kim mężczy­znom dla mnie nie­od­po­wied­nim, czy ra­czej od­wrot­nie: wła­śnie tacy po­do­ba­li się mnie. Jak­kol­wiek było, to za­wsze na po­cząt­ku była wiel­ka mi­ło­ść i ocza­ro­wa­nie. A po­tem wy­cho­dzi­łam z tego zwi­ąz­ku, bo – z ta­kich czy in­nych po­wo­dów – uzna­wa­łam, że on nie jest dla mnie do­bry. Za­zwy­czaj nie zry­wa­łam zna­jo­mo­ści, ale wy­co­fy­wa­łam się. W ten spo­sób tra­ci­łam wpraw­dzie mężczy­znę, lecz w wi­ęk­szo­ści przy­pad­ków zy­ski­wa­łam przy­ja­cie­la. Życz­li­we­go słu­cha­cza, gdy­bym chcia­ła się wy­ga­dać kie­dy będzie ci­ężki mo­ment i ko­goś, kogo będę mo­gła we­zwać na po­moc, na przy­kład przy prze­pro­wadz­ce.

I tak za­my­ka­łam ko­lej­ne wiel­kie mi­ło­ści swo­je­go ży­cia, wci­ąż jed­nak ma­jąc w so­bie myśl, że prze­cież kie­dyś zda­rzy mi się ta, któ­rej nie będę mia­ła po­wo­dów za­ko­ńczyć.

Dzi­siaj wszy­scy ci mężczy­źni są już prze­szło­ścią. A ja sie­dzę so­bie na ka­na­pie w moim przy­tul­nym sa­lo­nie. I sie­dzę tak so­bie… Od dłu­ższe­go cza­su ca­łkiem sama.

Przez pierw­sze pół roku było mi z tym cud­nie. Przez ko­lej­ne – jako tako. Z cza­sem co­raz bar­dziej mi ta sy­tu­acja do­skwie­ra­ła. Trud­no mi za­ak­cep­to­wać, że tak już będzie za­wsze. Za­wsze? To zna­czy, jak dłu­go? Do ko­ńca? Ależ, nie. Tak się nie da. Nie da się spędzić resz­ty ży­cia w to­wa­rzy­stwie pi­lo­ta. Niby też smu­kły, bru­net i wy­łącz­nie mój, ale prze­cież... me­cha­nicz­ny. I na­wet nie au­to­ma­tycz­ny jak w sa­mo­lo­cie, ale zwy­czaj­ny – od te­le­wi­zo­ra.

Po­wra­ca­jąca me­lo­dia

Pi­lot, te­le­wi­zor, ka­na­pa – czy tak chcę spędzać wie­czo­ry? Nie, tak nie chcę. I to jed­no wiem na pew­no, choć jesz­cze nie wiem, jak chcia­ła­bym je spędzać. Nie wiem też, z kim. Choć wła­ści­wie od­po­wie­dź jest tu ca­łkiem pro­sta: z Nim. Oczy­wi­ście, ko­cham swo­ją naj­bli­ższą ro­dzi­nę, ale prze­cież nie o nich my­ślę, kie­dy pa­trzę na swo­je­go te­le­wi­zyj­ne­go pi­lo­ta.

W sąsied­nich po­ko­jach są moi sy­no­wie i – choć bar­dzo za­jęci swo­imi spra­wa­mi – za­wsze mogę któ­re­goś z nich za­wo­łać i, gdy za­wo­łam, jest szan­sa, że do mnie zaj­rzą.

— Co tam, mamo?

— Nie, ni­cze­go nie chcia­łam, Tom­ku. Nic się nie sta­ło, Jan­ku. Tak so­bie tyl­ko do was... za­wo­ła­łam — cza­sem zda­rza mi się prze­te­sto­wać ich na taką oko­licz­no­ść.

Pi­ętro ni­żej miesz­ka­ją ro­dzi­ce i też mogę do nich ze­jść.

— Jak tam, cór­cia? — spy­ta­ją. — Po­sie­dź z nami, daw­no u nas nie by­łaś. Chło­pa­ki w domu?

— Tak, w domu. Ja­kie daw­no? Prze­cież rano by­łam.

— Ale tyl­ko wpa­dłaś i wy­pa­dłaś.

No tak, ma­mu­siu, tak było. I na­wet wie­my dla­cze­go. Po­nie­waż dłu­ższe spo­tka­nia w gro­nie naj­bli­ższych nie są ostat­nio dla mnie ła­twe.

— Znaj­dź so­bie fa­ce­ta — mówi oj­ciec.

— Nie mo­żesz być sama — do­rzu­ca mat­ka.

— Pola, dzie­cia­ku, ty mu­sisz ko­goś mieć. Po­wiedz jej, Iru­sia — do­ra­dza oj­ciec, wzy­wa­jąc na po­moc żonę.

— We dwo­je ła­twiej się żyje, praw­da Wa­ciu? — se­kun­du­je mat­ka.

Uśmie­cham się, bo taka sce­na i roz­mo­wa zda­rzy­ła się w prze­szło­ści już nie­je­den raz i znam ją nie­mal na pa­mi­ęć. Wiem też, co zo­sta­nie po­wie­dzia­ne za chwi­lę.

— Bo jak nas za­brak­nie, a zo­sta­niesz sama, to... — za­wie­sza głos oj­ciec.

— Będzie ci ci­ężko — do­da­je mat­ka.

— Nie dość, że wszyst­kie do­mo­we opła­ty w ca­ło­ści spad­ną na cie­bie, to jesz­cze two­je dzie­cia­ki po­żrą cię żyw­cem — pre­cy­zu­je oj­ciec.

— Oj, oj, oj — mar­twi się o mnie mat­ka.

Też się mar­twię. I wła­ści­wie zga­dzam się z nimi. Jed­nak ta­kie la­men­ty nie uła­twia­ją spra­wy i w ni­czym mi nie po­ma­ga­ją. Może tyl­ko im, bo cho­ciaż przez chwi­lę mogą po­czuć się le­piej, po­nie­waż po­wie­dzie­li gło­śno o wa­żnej dla nich spra­wie i po raz ko­lej­ny, w ci­ągu ostat­nich mie­si­ęcy, wy­zna­czy­li mi to samo za­da­nie. Te­raz mogą spać spo­koj­nie aż do ko­lej­ne­go spo­tka­nia przy her­ba­cie, kie­dy zno­wu po­wtó­rzą to samo.

Ale star­si pa­ństwo chy­ba nie zda­ją so­bie spra­wy, że to wca­le nie jest ta­kie ła­twe. Że ukła­da­nie so­bie ży­cia w ogó­le nie jest spra­wą pro­stą. My­ślą, że sko­ro od uro­dze­nia pa­trzę na ich szczęśli­we ma­łże­ństwo, to już się na­uczy­łam. Że niby wy­ssa­łam te umie­jęt­no­ści z mle­kiem mat­ki? Chcia­ła­bym. Ot, strze­lić pal­ca­mi i jest. Ale nie. Nie ma­mu­siu, nie ta­tu­siu! To, nie­ste­ty, nie dzia­ła w ten spo­sób.

Wspo­mnia­ne dzie­cia­ki to moi dwaj sy­no­wie. Tom­ka uro­dzi­łam bli­sko ćwie­rć wie­ku temu, a Ja­nek ma czter­na­ście lat. Obaj – zda­niem mo­ich ro­dzi­ców – gro­źni są nie tyle dla mnie, co dla mo­je­go port­fe­la.

„Po­żrą cię żyw­cem” w ustach mo­je­go ojca ozna­cza mniej wi­ęcej to samo, co „osku­bią do ży­we­go i bez znie­czu­le­nia”, albo jesz­cze bar­dziej pre­cy­zyj­nie: „osku­by­wać będą do ży­we­go, bez znie­czu­le­nia i bez­ter­mi­no­wo”. A gdy­bym mia­ła fa­ce­ta, to by mnie przed nimi obro­nił. Tak w ka­żdym ra­zie uwa­ża oj­ciec.

Dzia­dek ko­chał wnu­ki, jed­nak nie bar­dziej niż swo­ją cór­kę. Dla­te­go po­na­glał mnie i na­ci­skał.

— Ła­two po­wie­dzieć ‘znaj­dź’ — od­po­wia­da­łam. — Ale jak to zro­bić, żeby mia­ło to wszyst­ko ja­kiś sens, żeby nie było po­wo­dów do ko­lej­ne­go roz­sta­nia?

Aaa nie, tego to on już nie wie­dział. Mat­ka ta­kże nie. Bo prze­cież nie oni mają ta­kie rze­czy wie­dzieć, lecz ja. I nie przyj­mo­wa­li do wia­do­mo­ści, że jed­nak nie wie­dzia­łam.

— Ro­zej­rzyj się i znaj­dź — mó­wi­li chó­rem.

— Lu­dzie szu­ka­ją i znaj­du­ją. Zna­my pe­łno ta­kich przy­pad­ków — do­da­ła ma­mu­sia.

— Dla wszyst­kich nie jest trud­ne, a dla cie­bie jest? — uzu­pe­łnił zdzi­wio­ny ta­tuś. — Dla cie­bie coś trud­ne­go?!

Kie­dy sły­sza­łam coś ta­kie­go, przy­cho­dzi­ła mi do gło­wy re­flek­sja, że chy­ba przy­zwy­cza­ił się, że ja naj­pierw ro­bię, a do­pie­ro po­tem my­ślę. Kie­dy raz w ży­ciu chcę zro­bić ina­czej, na­gle jest zdzi­wio­ny.

— Ta­tuś, ja mam czter­dzie­ści pięć lat…

— Tym bar­dziej po­win­naś się spie­szyć. Ani się obej­rzysz, jak będziesz sta­ra — oj­ciec, jak zwy­kle, był szcze­ry do bólu.

— ...czter­dzie­ści pięć lat i mnó­stwo kiep­skich do­świad­czeń — ko­ńczę w my­ślach zda­nie, któ­re­go nie po­zwo­lił mi po­wie­dzieć.

— Przy­po­mi­nam, że mia­łam trzech mężów i dwóch na­rze­czo­nych. I za ka­żdym ra­zem kla­pa — do­da­łam.

— Tych na­rze­czo­nych to było chy­ba tro­chę wi­ęcej? — uśmiech­nęła się ma­mu­sia.

— Że były ofi­cjal­ne za­ręczy­ny i pie­rścio­nek? To dwóch.

A to są tyl­ko te wa­żniej­sze eta­py mo­je­go ży­cia. Za ka­żdym ra­zem wiel­ka mi­ło­ść, wiel­kie pla­ny. A po­tem co? To po­ka­zu­je, że moje umie­jęt­no­ści do­ko­ny­wa­nia wła­ści­wych wy­bo­rów są ra­czej mar­ne.

— Wy­bie­ra­łaś do­brze. Tyl­ko skąd mo­głaś od razu wie­dzieć, jaki kto jest?

— No tak. I jesz­cze po­wiedz­cie mi, jak ci­ągle po­wta­rza Olga: że jest świet­nie, bo zna­le­źć jed­ną mi­ło­ść w ży­ciu nie jest ła­two, a mnie się uda­ło zna­le­źć ich wie­le. I to jest ten mój suk­ces. Szko­da tyl­ko, że wszyst­kie się sko­ńczy­ły.

— Oj, chy­ba nie tak ca­łkiem — za­uwa­żył oj­ciec. — Wczo­raj wi­dzia­łem, jak któ­ryś tu przy­je­chał i po­tem sły­sza­łem, że wier­cił dziu­ry w ścia­nie.

— Przy­po­mi­nam też, że po­ja­wie­nie się ka­żde­go ko­lej­ne­go z tych pa­nów wpro­wa­dza­ło spo­re za­mie­sza­nie — nie ustępo­wa­łam.

— Tak to już jest kie­dy w domu po­ja­wia się ktoś nowy — wtrąci­ła mat­ka.

— Ale „za­mie­sza­nie” to mało po­wie­dzia­ne. Ka­żdy z tych mężczyzn bu­rzył rów­no­wa­gę w re­la­cjach w domu. Na­wet, je­śli nie miał ta­kie­go za­mia­ru, to i tak bu­rzył. A to za­wsze się od­bi­ja­ło na chło­pa­kach.

— Ty nie myśl o chło­pa­kach. Naj­pierw myśl o so­bie, mó­wię ci — oj­ciec po­wtó­rzył to, co sły­sza­łam od nie­go już set­ki razy.

— Mó­wi­cie tak, jak­by­ście wy naj­pierw my­śle­li o so­bie, a nie o nas.

— My, to co in­ne­go.

— Cie­ka­we.

— I prze­stań ci­ągle się ob­wi­niać. Cze­go im bra­ku­je? Mają bez­piecz­ny dom. Mają ko­cha­jącą mat­kę, któ­ra na nich za­ra­bia, wy­cho­wu­je i daje wszyst­ko, cze­go po­trze­bu­ją. Za­wsze też mają pod ręką nas. Jak­by chcie­li coś zje­ść albo po­trze­bo­wa­li po­sie­dzieć i po­ga­dać.

— Czło­wie­ko­wi prze­wa­żnie bra­ku­je tego, żeby być w pe­łnej ro­dzi­nie. I żeby nie tyl­ko mat­ka go wy­cho­wy­wa­ła, ale też oj­ciec. I to wła­śnie się nie uda­ło. Wam się uda­ło, a mnie nie.

— Też nie tak od razu — wtrąci­ła mat­ka. Wie­dzia­łam, że na­wi­ązu­je do sy­tu­acji sprzed lat. Za­nim bo­wiem po­zna­ła ojca, była żoną in­ne­go, z któ­rym pó­źniej się roz­wio­dła.

Hi­sto­ria o tyle trau­ma­tycz­na, że mia­ła z nim dwie có­recz­ki i oby­dwie zma­rły. Moja mat­ka bar­dzo nie lu­bi­ła tego te­ma­tu i mó­wi­ła o tym nie­zmier­nie rzad­ko i nie­chęt­nie. Nie wiem jak z in­ny­mi, ale ze mną roz­ma­wia­ła o tym tyl­ko wte­dy, kie­dy za­da­wa­łam kon­kret­ne py­ta­nia i do­ma­ga­łam się na­tych­mia­sto­wej od­po­wie­dzi. Oj­ciec na­to­miast nie mó­wił o tym ni­g­dy i nie da­wał się na­ci­ągnąć na ja­kąkol­wiek roz­mo­wę. Jak­by w ogó­le wy­ma­zał ten frag­ment ży­cia swo­jej żony z pa­mi­ęci.

— Co by nie mó­wić, fakt po­zo­sta­je fak­tem: wam się uda­ło, a mnie nie — po­wtó­rzy­łam.

— No i co z tego? Nie uda­ło się tak, to się uda­ło ina­czej — oj­ciec za­wsze po­tra­fił pod­nie­ść mnie na du­chu. — Poza tym, to już nie są dzie­ci.

— Ja­nek jest.

— A wi­dzia­łaś ty, ja­kie dziew­czy­ny za­częły do nie­go przy­cho­dzić? Niby ze szko­ły, niby z jed­nej kla­sy, a prze­cież to już pan­ny. I to jest dziec­ko?

— To­mek też…

— A o nim to na­wet nie wspo­mi­naj. Twój je­dy­ny błąd, że za dużo mu po­zwa­lasz. Chłop dwa­dzie­ścia czte­ry lata sko­ńczo­ne, a ci­ągle sie­dzi ci na kar­ku.

— Nie­praw­da, że po­zwa­lam.

— Zno­wu nie pra­cu­je — mruk­nął oj­ciec.

— Wczo­raj był na roz­mo­wie i go przy­jęli.

— Pój­dzie, po­pra­cu­je dwa albo trzy dni i wró­ci. Bo zno­wu ja­kiś włos w tej ro­bo­cie znaj­dzie. Albo się zmęczy. Pa­mi­ętasz, jak mu kie­dyś za­ła­twi­łem pra­cę? Rano przy­cho­dził spó­źnio­ny, za­kręcił się i za­raz zni­kał. Cho­wał się gdzieś w kącie i spał cały dzień do faj­ran­tu. Pa­trzy­li na to przez pal­ce przez parę dni, bo to mój wnuk. A po­tem wy­wa­li­li. Ile ja się wsty­du wte­dy przez nie­go naja­dłem!. Ile lat to już trwa? Moja mat­ka na pew­no by na to nie po­zwo­li­ła. Mia­łem sie­dem­na­ście lat, jak ka­za­li mi iść do ro­bo­ty. I ha­ro­wa­łem fi­zycz­nie. Od rana do nocy na bu­do­wie. To nie to, co dzi­siaj. Wte­dy nie było ma­szyn, wszyst­ko trze­ba było wła­sny­mi ręka­mi… Też by­łem mło­dy, ale do gło­wy by mi nie przy­szło żeby nie pra­co­wać. I w do­dat­ku pra­wie wszyst­ko, co za­ro­bi­łem, od­da­wa­łem mat­ce, na dom. I do gło­wy by mi nie przy­szło, żeby mo­gło być ina­czej. Je­śli chcia­łem w domu miesz­kać i jeść, mu­sia­łem do­rzu­cać się do wspól­nej kasy.

— To co mia­ła­bym zro­bić? Za­żądać od nie­go pie­ni­ędzy na dom czy za­trud­nić się za nie­go i za nie­go pra­co­wać? —tro­chę mnie po­nio­sło.

— Prze­cież już za nie­go pra­cu­jesz. A cho­dzi wła­śnie o to, że­byś tego nie ro­bi­ła. Ja ci mó­wię, Pola. Po­go­nić le­nia z cha­łu­py, żeby zo­ba­czył jak to jest, kie­dy nie ma da­chu nad gło­wą i pe­łnej lo­dów­ki u ma­mu­si. Wody w uszy się na­le­je, to szyb­ko mu ro­zum wró­ci. A po­my­sł z pie­ni­ędz­mi na utrzy­ma­nie, żeby twój już od daw­na pe­łno­let­ni syn mu­siał ci je da­wać, wca­le nie jest taki bez sen­su.

— Co to zna­czy po­go­nić z cha­łu­py? Mia­ła­bym go wy­rzu­cić z domu? I do­kąd pój­dzie? Pod most? Chy­ba nie mó­wi­cie po­wa­żnie.

— A cho­ćby i pod most. Dłu­go prze­cież by tam nie wy­trzy­mał. Nie taki on głu­pi. Wte­dy i ro­bo­tę szyb­ko znaj­dzie.

— A o tej szko­le też już prze­stań mu su­szyć gło­wę — wtrąci­ła mat­ka.

— Też tak my­ślę — zgo­dził się oj­ciec. — Prze­stań o tym ga­dać. Ale też prze­stań się tym za­mar­twiać. – Nie chce, to się nie uczy. Wi­dać wy­star­cza mu to, co ma. Jego spra­wa i nic na to nie po­ra­dzisz. Jest do­ro­sły.

— Może kie­dyś po­zna dziew­czy­nę, któ­rej będzie to prze­szka­dza­ło — mia­ła na­dzie­ję bab­cia. — Ona sku­tecz­nie po­go­ni chło­pa­ka do szko­ły. Nie zro­bił tego dla sie­bie, nie chce zro­bić dla cie­bie, ale dla niej zro­bi. Spo­koj­na gło­wa.

— Nie słu­cha cie­bie ani nas, bo mówi, że jest do­ro­sły.

To trze­ba trak­to­wać go jak do­ro­słe­go — dzia­dek nie miał wąt­pli­wo­ści. — Zo­sta­wić sa­me­mu so­bie I nie po­ma­gać. I my­śleć przede wszyst­kim o so­bie. Bo on o to­bie nie my­śli i ni­g­dy nie po­my­śli.

Sy­no­wie tyl­ko dla żon?

Za­wsze lu­bi­łam wer­to­wać ksi­ążki z przy­sło­wia­mi. Ba­wi­ła mnie i często zdu­mie­wa­ła mądro­ść wie­lu po­wie­dzeń. Szcze­gól­nie zgrab­ne sta­ra­łam się za­pa­mi­ęty­wać, choć wła­ści­wie ni­g­dy nie ko­ja­rzy­łam ich ze swo­im ży­ciem ro­dzin­nym. A już do tych naj­bar­dziej zna­nych, że to „z ro­dzi­ną naj­le­piej wy­cho­dzi się na zdjęciach”, „nie­da­le­ko pada ja­błko od ja­bło­ni” czy „hi­sto­ria lubi się po­wta­rzać” od­no­si­łam się z dużą re­zer­wą. Opi­su­ją ja­kąś rze­czy­wi­sto­ść, ale prze­cież nie moją. By­łam o tym prze­ko­na­na, do­pó­ki nie od­czu­łam za­war­tej w nich praw­dy na wła­snej skó­rze.

To­mek stra­cił kon­takt ze swo­im oj­cem, kie­dy miał trzy lata. Wte­dy to wy­pro­si­łam sza­now­ne­go ta­tu­sia z domu, a dwa lata pó­źniej ca­łkiem znik­nął z pola wi­dze­nia, po­nie­waż wy­je­chał na sta­łe za gra­ni­cę.

Dziec­ko wie­dzia­ło, że oj­ciec ist­nie­je, jak się na­zy­wa i gdzie miesz­ka. Dwa razy w roku od­by­wał z nim roz­mo­wę te­le­fo­nicz­ną i przyj­mo­wał oko­licz­no­ścio­we pre­zen­ty. Jed­nak po­mi­mo, że nie wie­dział o nim wła­ści­wie nic wi­ęcej, to i tak po­wie­lał wie­le za­cho­wań i wy­bo­rów swo­je­go ojca. Z nie­chęcią do pra­cy włącz­nie. Zdu­mie­wa­ło mnie to i prze­ra­ża­ło jed­no­cze­śnie.

***

Ja­koś tak się w moim ży­ciu ukła­da­ło, że za­wsze w ko­ńcu ro­bi­łam to, cze­go chcie­li moi ro­dzi­ce. Nie zo­sta­łam wpraw­dzie in­ży­nie­rem i za wcze­śnie po­sta­no­wi­łam we­jść w do­ro­sło­ść z nie­od­po­wied­nim part­ne­rem, ale to były wła­ści­wie je­dy­ne ob­su­wy z mo­jej stro­ny. Już daw­no za­po­mnia­ne mi i wy­ba­czo­ne.

Poza tymi dwo­ma przy­pad­ka­mi za­wsze by­łam po­słusz­ną có­recz­ką. Nie było to zbyt trud­ne, bo ro­dzi­ce nie­spe­cjal­nie wtrąca­li się w moje ży­cie. Je­śli zaś w ró­żnych spra­wach mie­wa­łam wąt­pli­wo­ści, za­wsze znaj­do­wa­li ar­gu­men­ty, żeby wes­przeć pod­jęte prze­ze mnie de­cy­zje.

Rzad­ko mó­wi­li, że coś im się nie po­do­ba albo, że cze­goś kon­kret­ne­go ode mnie ocze­ku­ją. Tym wi­ęk­sze więc zna­cze­nie mia­ły mo­men­ty, kie­dy jed­nak to ro­bi­li. Tak jak te­raz, w spra­wie mo­je­go funk­cjo­no­wa­nia w po­je­dyn­kę. Bro­ni­łam się jed­nak.

— Nie je­stem sama. I ni­g­dy nie będę. Mam sy­nów. Z nimi będę roz­ma­wiać. Mam też przy­ja­ciół — mó­wi­łam.

— Przy­ja­cie­le mają swo­je ży­cie. I wy­star­cza­jąco dużo wła­snych pro­ble­mów, żeby jesz­cze zaj­mo­wać się two­imi. A sy­nów, ow­szem, masz. Te­raz. Ale jak ca­łkiem do­ro­sną, pój­dą swo­ją dro­gą i ani się na cie­bie obej­rzą — gro­ził oj­ciec.

— Kie­dy się po­że­nią, pój­dą za żo­na­mi. A do cie­bie przyj­dą z ży­cze­nia­mi na świ­ęta i jesz­cze, ewen­tu­al­nie kie­dy ich za­wo­łasz, żeby wy­ku­pi­li ci le­kar­stwa jak będziesz mia­ła czter­dzie­ści stop­ni go­rącz­ki — ostrze­ga­ła mat­ka.

— A na sta­ro­ść… Da­dzą ci… Wody na kiju. Zo­ba­czysz. Wspo­mnisz moje sło­wo: wody na kiju — oj­ciec po­wta­rzał swo­ją ulu­bio­ną prze­stro­gę.

— Skąd u was ta­kie czar­no­widz­two? Stra­szy­cie mnie mo­imi wła­sny­mi dzie­ćmi!

— Nie stra­szy­my, tyl­ko mó­wi­my jak jest. I jak będzie. że­byś kie­dyś nie mia­ła pre­ten­sji, że nie mó­wi­li­śmy — ma­chał ręka­mi oj­ciec.

— A co, nie wi­dzisz jak jest u nas? — spy­ta­ła mat­ka.

Wi­dzia­łam. Pew­nie, że wi­dzia­łam. I na­wet ro­zu­mia­łam, że może jej być przy­kro. „Jak się oże­ni, to się od­mie­ni” mówi przy­sło­wie. I uko­cha­ny sy­nek się od­mie­nił.

Ra­dek, mój brat, jest ode mnie dwa lata młod­szy. Był mniej wi­ęcej w wie­ku Tom­ka, kie­dy po­znał Syl­wię i gwa­łtow­nie się za­ko­chał. Pierw­sza dziew­czy­na i pierw­sza wiel­ka mi­ło­ść. Na tyle wiel­ka, że przy pierw­szej oka­zji, pod ja­ki­mś pre­tek­stem w at­mos­fe­rze dzi­kiej awan­tu­ry ucie­kła od swo­ich ro­dzi­ców do mo­ich. Ci zaś przy­jęli ją pod swój dach, bo i co in­ne­go mo­gli zro­bić. Tym spo­so­bem za­ko­cha­ni za­miesz­ka­li ra­zem i nie­mal na­tych­miast ogło­si­li datę ry­chłe­go ślu­bu. Ro­dzi­ce pa­trzy­li na roz­wój sy­tu­acji z pew­ną re­zer­wą, ale nie prze­szka­dza­li.

Od tam­tej pory, i z roku na rok co­raz bar­dziej, je­dy­nym au­to­ry­te­tem dla mo­je­go bra­ta była już nie ma­mu­sia, lecz żona. Ale nie to bo­la­ło mat­kę. Tu nie o za­zdro­ść cho­dzi­ło, czy po­czu­cie stra­ty, lecz o fakt że Ra­dek osten­ta­cyj­nie po­ka­zy­wał, że wy­brał i jest to wy­bór albo–albo. Był sy­nem swo­jej mat­ki, do­pó­ki nie miał żony, ale te­raz ją ma.

Te­mat dy­żur­ny: On

Ro­dzi­ce przy ka­żdej oka­zji przy­po­mi­na­li mi, że prze­ży­li ze sobą pra­wie pół wie­ku i już od daw­na wie­dzą, że ka­żdy czło­wiek po­trze­bu­je dru­gie­go czło­wie­ka.

— Zwłasz­cza kie­dy przy­cho­dzi sta­ro­ść, sła­bo­ść i cho­ro­ba — mó­wi­li.

Wie­dzia­łam, że mają ra­cję, ale to praw­da zna­na po­wszech­nie. I co mi z tych prawd i ra­cji, je­śli na­dal je­dy­nym przed­sta­wi­cie­lem ro­dza­ju męskie­go, trwa­jącym przy mnie na co dzień i będącym za­wsze pod ręką jest mój… te­le­wi­zyj­ny pi­lot.

***

— Dziad­ki ci­ągle w ak­cji — ro­ze­śmia­ła się Olga, kie­dy opo­wie­dzia­łam jej o roz­mo­wie z ro­dzi­ca­mi.

Olga jest moją przy­ja­ció­łką od za­wsze, po­czy­na­jąc od tego, że przez całą pod­sta­wów­kę sie­dzia­ły­śmy w jed­nej ław­ce.

Nie­wy­so­ka, szczu­pła bru­net­ka. Zwy­kle bar­dzo zrów­no­wa­żo­na i spo­koj­na, ale zda­rza­ły się mo­men­ty kie­dy by­wa­ła nie­prze­wi­dy­wal­na i po­strze­lo­na. Wiecz­na opty­mist­ka, w ka­żdej sy­tu­acji naj­pierw szu­ka­ła do­brych stron. Dla niej szklan­ka za­wsze była do po­ło­wy pe­łna.

Za­raz po ma­tu­rze wy­szła za mąż za Ste­fa­na, na­sze­go ko­le­gę ze szko­ły i jest z nim do dzi­siaj. Na­sze dzie­ci – ich dwie cór­ki, So­nia i Pa­try­cja oraz mój To­mek – wy­cho­wy­wa­ły się ra­zem i wszy­scy tro­je byli jak ro­dze­ństwo. Dzi­siaj dziew­czy­ny miesz­ka­ły da­le­ko i rzad­ko od­wie­dza­ły ro­dzi­ców. Olga mia­ła więc spo­ro cza­su na swo­ją pra­cę w wy­mia­rze kil­ku eta­tów i roz­ma­ite pa­sje. Pro­wa­dzi­ła ró­żne za­jęcia pla­stycz­ne i za­jęcia gim­na­stycz­ne dla ko­biet w domu kul­tu­ry. Była też za­pa­lo­ną ogrod­nicz­ką. Mia­ła prze­cud­ny ogród, ale też nie­ustan­nie do­gląda­ła mo­je­go.

— Mar­twią się — usta­wi­łam na tacy dzba­nek z her­ba­tą fi­li­żan­ki i ru­szy­łam w kie­run­ku sto­li­ka w kącie sali, przy któ­rym zwy­kle sia­dy­wa­ły­śmy.

Her­ba­ciar­nia „Ja­śmi­no­wa” przy uli­cy Ja­śmi­no­wej od daw­na była jed­nym z ulu­bio­nych miejsc na­szych spo­tkań. Mie­ści­ła się na par­te­rze mo­je­go domu. Na tym sa­mym po­zio­mie, lecz od stro­ny po­dwór­ka, miesz­ka­li moi ro­dzi­ce.

„Ja­śmi­no­wa” po­wsta­ła bli­sko dwa­dzie­ścia lat temu. Wy­my­śli­ła ją i uru­cho­mi­ła moja star­sza sio­stra Ha­nia. Było to spe­łnie­niem jej wiel­kie­go ma­rze­nia o stwo­rze­niu miej­sca, gdzie mo­gła­by pra­co­wać, nie czu­jąc że jest w pra­cy. Miej­sca, któ­re mia­ło­by swój wy­jąt­ko­wy styl i kli­mat. Żeby było pi­ęk­nie i na­stro­jo­wo. Żeby przy­cho­dzi­li tu sym­pa­tycz­ni lu­dzie i to­czy­li ze sobą in­te­re­su­jące roz­mo­wy. A że her­ba­ta była ulu­bio­nym na­po­jem Hani, to i miej­sce mu­sia­ło być her­ba­ciar­nią.

Ha­nia była tu szczęśli­wa przez pi­ęt­na­ście lat, a po­tem po­gna­ła za swo­ją mi­ło­ścią. Sko­ro sta­ło się tak, że nie mo­gła obu tych mi­ło­ści – mężczy­zny i pra­cy – prze­ży­wać pod jed­nym ad­re­sem, zwa­ży­ła te oby­dwa swo­je szczęścia i uzna­ła, że musi roz­stać się z her­ba­ciar­nią.

Miesz­ka­ła te­raz z mężem na dru­gim ko­ńcu świa­ta, a klu­cze od „Ja­śmi­no­wej” dała przed wy­jaz­dem mnie. „W do­bre ręce. Dbaj o nią” – po­wie­dzia­ła. „Będę” – obie­ca­łam.

Szczęśli­wie, uda­ło mi się po­łączyć to z moją dzia­łal­no­ścią za­wo­do­wą – z ko­rzy­ścią dla obu tych ak­tyw­no­ści. Od lat pro­wa­dzi­łam wła­sną agen­cję re­kla­mo­wą i by­wa­łam tam, kie­dy była taka po­trze­ba. Z po­wo­du her­ba­ciar­ni bar­dziej prze­or­ga­ni­zo­wa­łam się na sys­tem te­le­pra­cy. Na­to­miast w „Ja­śmi­no­wej” za­trud­ni­łam trzy kel­ner­ki i me­na­dże­ra. I tak oto mo­głam za­rządzać obu miej­sca­mi na­raz i by­łam tu rów­nie szczęśli­wa jak była Ha­nia. By­wa­łam zmęczo­na, bo to jed­nak dwa eta­ty, ale nie mia­łam po­czu­cia, że cho­dzę do pra­cy. W tym sen­sie była to więc dla mnie sy­tu­acja ide­al­na.

— Ale nie po­wiesz mi, że za­wsze by­łaś taka po­słusz­na có­recz­ka — po­wie­dzia­ła Olga, sa­do­wi­ąc się na ka­na­pie. Aku­rat nie było go­ści, więc mo­głam usi­ąść ra­zem z nią.

— Ja­sne, że nie. Ale na­wet je­śli się spie­ra­li­śmy i pró­bo­wa­łam ro­bić ina­czej niż chcie­li, to i tak osta­tecz­nie ich kon­cep­cja wy­gry­wa­ła. Albo mnie prze­ko­na­li, albo ustępo­wa­łam dla świ­ęte­go spo­ko­ju.