Performens - Karolina Wilczyńska - ebook + książka

Performens ebook

Karolina Wilczyńska

3,8

Opis

Karolinę Wilczyńską i jej twórczość pokochały tysiące czytelniczek. Nikt tak jak Autorka nie oddziałuje na emocje, nie buduje nastroju, nie mówi o rzeczach trudnych, a jedocześnie tak bardzo bliskich zwyczajnym kobietom. „Stacja Jagodno” ma całe rzesze fanek. „Rok na Kwiatowej” nikogo nie pozostawia obojętnym. Seria „Ja, Kobieta”  zmusza do zatrzymania się w codziennym biegu i chwili refleksji. Nadszedł czas, by przypomnieć fenomenalny debiut Autorki.

Nadia porzuca miasto i dobrą pracę, by spróbować czegoś innego i nowego – życia na wsi. Takiego ze wszystkimi jego urokami, bolączkami i uprzedzeniami. Z mieszkańcami, którzy choć życzliwi, bywają też nieufni i zdystansowani. Przed kobietą kolejne wyzwania. Jednym z nich jest tytułowy Performens. Czym jest? Jak zareagują na niego ludzie? Dokąd zaprowadzi bohaterkę?

Poznaj historię niebanalną i nieprzewidywalną, nastrojową i przejmującą. Daj się ponieść refleksyjnej opowieści o spełnianiu marzeń  i o tym, jak trudno je zrealizować. Ale przecież trzeba próbować…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 346

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (202 oceny)
69
63
37
25
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
IwonnnaP

Nie polecam

Performens...dziwna ale wciąga.
00
Ktmp99

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka o poszukiwaniu sensu istnienia oraz o tym, że życia nie można spędzić na rozstajach.
00
annakozera1980

Dobrze spędzony czas

Treść świetna, choć mnie rozczarowało Zakończenie.... Ale mimo wszystko myślę że warto przeczytać....
00
Marcelinasl

Całkiem niezła

ok
00
Martamanka

Nie oderwiesz się od lektury

Super 😘
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Karolina Wilczyńska, 2018

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

 

 

Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz

Marketing i promocja: Andżelika Stasiłowicz

Redakcja: Magdalena Owczarzak

Korekta: Kamila Markowska / panbook.pl

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Barbara Adamczyk

Elementy graficzne layoutu: Magda Bloch

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografie na okładce:

© Kiriłł Rudenko / Getty Images

© Olga Miraniuk / iStock

Fotografia autorki na skrzydełku: Marcin Janda / Studio Manufaktura

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

Wydanie II

 

eISBN 978-83-67176-70-5

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

Performance [performens] – spełnienie, wykonanie (…),

wywiązanie się (np. z obowiązku), uskutecznianie, dokonanie,

odprawienie (np. nabożeństwa), czyn (bohaterski),

wyczyn, osiągnięcie (…).

 

Za: J. Stanisławski, Wielki słownik angielsko-polski,

Wiedza Powszechna 1994.

 

 

Ale miejcie nadzieję, bo nadzieja przejdzie z was

do przyszłych pokoleń i ożywi je; ale jeśli w was umrze,

to przyszłe pokolenia będą z ludzi martwych.

 

J. Słowacki, Anhelli, r. II, w. 71-73.

 

 

 

 

1

 

 

– To będzie cmentarz.

Rozluźnił krawati starając się zachować spokój, udał, że szuka czegoś w komputerowej bazie danych. Patrzył w monitor, chcąc zyskać kilkanaście sekund, zebrać myśli i oswoić się z tym, co usłyszał. Jego umysł nie przyjmował usłyszanej przed chwilą informacji. Doświadczenie zawodowe, które nauczyło go nie dziwić się niczemu, zawiodło i zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy.

– Jak to cmentarz? Nie rozumiem...

– Prosiłam panao znalezienie dla mnie domu na krańcu jakiejś wsi. Domu otoczonego dość dużym kawałkiem ziemi. Pan przecież się tym zajmuje, prawda? Pośrednictwo w handlu nieruchomościami polega właśnie na tym, nie mylę się?

– Tak, ale...

– Jedynym ale, które przeszkodziło nam w interesach, była pańska ciekawość. – Z rozbawieniem patrzyła na coraz bardziej zdenerwowanego mężczyznę, który lekko drżącą ręką próbował wyciągnąć papierosa z leżącej na biurku paczki. Kiedy zorientował się, że kobieta na niego patrzy, odłożył paczkę i poruszył ustami, jakby chciał przeprosić.

– Ależ proszę się nie krępować. Ja także chętnie zapalę. Zechce mi pan podać ogień? – Zaciągając się dymem, poczuła triumf. Tak bardzo lubiła to uczucie, że do niedawna była wprost od niego uzależniona. Pracowała często przez kilka tygodni po kilkanaście godzin dziennie, zbierając wszystkie dostępne informacje tylko po to, żeby podczas decydującej rozmowy zyskać przewagę i czerpać przyjemność z psychicznego pognębienia przeciwnika. Mniej ważne były nawet zyski z zawartych transakcji. Mimo iż nadal uczucie to było miłe, postanowiła pomóc trochę siedzącemu naprzeciw niej mężczyźnie w odzyskaniu równowagi. Przyszła tu przecież prywatnie i celem tym razem było możliwie szybkie i dyskretne załatwienie sprawy.

– Niechże się pan uspokoi. Chciał pan wiedzieć, co planuję zrobić na mojej ziemi, więc odpowiedziałam. To żadna tajemnica – będzie tam cmentarz. Sądzę jednak, że to moja prywatna sprawa i dla naszej współpracy nie ma znaczenia. Zgadza się pan ze mną?

Choć mężczyzna daleko był jeszcze od odzyskania równowagi, a niedowierzaniew jego oczach mieszało się z lękiem, zwyciężył, przynajmniej chwilowo, zdrowy rozsądek. Lekko drżącym głosem, starając się jednocześnie na powrót przybrać profesjonalną postawę w fotelu, powiedział:

– Tak, oczywiście. Nie jestem jednak pewien, czy pani... Sama pani rozumie, to dość, nazwijmy to, niekonwencjonalny pomysł...

– Cóż, ma pan prawo mieć wątpliwości. – Zgasiła papierosa, dziwiąc się w duchu, jak komuś mogło przyjść do głowy zaprojektować popielniczkę w formie kobiecego biustu. – Jednak ma pan je na własne życzenie.

Wstała i niedbałym, ale pełnym elegancji gestem wygładziła żakiet. Podeszła do biurka, zapisała na leżącej tam małej żółtej karteczce kilka cyfr i przesunęła ją w stronę mężczyzny.

– To mój numer telefonu. Proszę się zastanowić i skontaktować ze mną. Daję panu tydzień, a później poszukam innego pośrednika. Takiego, który potrafi poradzić sobie z wątpliwościami lub – uśmiechnęła się – nie zadaje pytań, na które wolałby nie znać odpowiedzi.

Zarzuciła na ramię torebkę i ruszyła w kierunku drzwi. W absolutnej ciszy, która zapadła w pomieszczeniu, słychać było jedynie stuk obcasów jej szpilek i pobrzękiwanie bransoletek na przegubie dłoni. Już trzymając rękę na klamce, rzuciła, jakby od niechcenia, w stronę biurka:

– Płacę gotówką. Cena nie gra roli, jeżeli miejsce spełni moje oczekiwania.

Wiedziała, że niewiele osób jest w stanie odrzucić taki argument. Delikatnie zamknęła za sobą drzwi i minąwszy znudzoną sekretarkę, bez słowa opuściła biuro.

Mężczyzna przez kilka minut nie mógł zapanować nad kłębiącymi się w jego głowie myślami. Patrzył na drzwi, za którymi przed chwilą znikła jego klientka, i zastanawiał się, czy to nie sen. Propozycja, jaką usłyszał, wydawała się nieprawdopodobna, ale jednocześnie niezwykle kusząca. Nie każdego dnia słyszy się formułę: cena nie gra roli. Prawdę mówiąc, do tej pory nie usłyszał jej nigdy, a prowadził biuro od prawie dziesięciu lat.

Wstał, zdjął marynarkę i powiesił ją na oparciu fotela. Podwijając rękawy koszuli, podszedł do okna, przysiadł na parapecie i z tej perspektywy spojrzał na swój gabinet. Starał się zobaczyć go oczami klientki, ale już po kilku sekundach zrezygnował. Otworzył okno. Strasznie tu zakopcone, pomyślał. Machinalnie zaczął układać papiery na biurku, opróżnił popielniczkę, ustawił kilka drobiazgów. Wtedy zdał sobie sprawę, że wykonuje te czynności zupełnie bez potrzeby, jakby chciał cofnąć czas i zrobić lepsze wrażenie na tej, która już wyszła. Palant! – pomyślał o sobie samym i opadł na fotel. Zapalił kolejnego papierosa i odchylił głowę do tyłu, wydmuchując dym w kierunku sufitu. Może to jakaś wariatka? Nie chciał nowych kłopotów, w zupełności wystarczały mu te, które już miał. Z drugiej strony taka transakcja ustawiłaby go na kilka miesięcy, a może nawet lat...

Pstryknął niedopałkiem w kierunku otwartego okna. Papieros odbił się od futryny i zamiast na zewnątrz, upadł na wykładzinę pod oknem, wypalając w niej kolejną dziurę. Mężczyzna wstał i z westchnieniem podniósł tlący się jeszcze niedopałek. Zdusił go w popielniczce, westchnął ponowniei kilkoma szybkimi krokami przemierzył gabinet. Stanąwszy w drzwiach do drugiego pomieszczenia, zwanego szumnie sekretariatem, spojrzał na siedzącą przy biurku dziewczynę.

– Co o niej myślisz?

Dziewczyna wzruszyła ramionami, nie przestając miarowo poruszać szczękami. Można było odnieść wrażenie, że żucie gumy pochłania całą jej energię. Obrzucił szybkim spojrzeniem pomieszczenie. Biuro to trochę przesadzona nazwa dla miejsca, w którym prowadził swoją działalność. Zaadaptowana kawalerka na pierwszym piętrze kamienicy położonej przy głównej ulicy miasta od dawna wymagała remontu. Biurko, przy którym siedziała dziewczyna, wciśnięte było między drzwi do łazienki a zlewozmywak, gdzie stało kilka nieumytych filiżanek i popielniczkaz niedopałkami. To, milczący telefoni znudzona mina dziewczyny sprawiły, że po raz kolejny zdał sobie sprawę z dziwaczności sytuacji, która go spotkała. Nie oczekując żadnej pomocy, raczej z przyzwyczajenia, streścił dziewczynie przebieg spotkania.

– To musi być wariatka, serio! Gdyby dla mnie pieniądze nie miały znaczenia, to na pewno nie przyszedłbym tutaj. Jutro zadzwonię i powiem jej, żeby poszła do diabła. A ty mogłabyś umyć te filiżanki. I przestań wreszcie żuć tę gumę. Wyglądasz jak krowa! Sam twój widok wystarczy, żeby odstraszyć każdego klienta!

Dziewczyna wstała gwałtownie, z satysfakcją patrząc, jak stojący w drzwiach mężczyzna wzdrygnął się na dźwięk upadającego krzesła. Z całą siłą wypluła gumę do zlewozmywaka i odepchnęła biurko, aby umożliwić sobie wyjście. Od dawna tłumiony gniew znalazł wreszcie ujście, pokonując dotychczasowe zniechęcenie. Poczuła, że ma dość tych odrapanych ścian, papierosów i tego mężczyzny.

– Ty widziałeś, jaką bryką ona przyjechała?! Z szoferem! Widziałeś jej buty, ciuchy, torebkę?! Miała na sobie więcej kasy, niż ty zarabiasz przez miesiąc! A ty, idioto, chcesz ją spławić?! Czekamy tu tyle lat na taką okazję, a kiedy się trafia, to facet, z którym pracuję, jemi sypiam, okazuje się frajerem!

Kilkoma szybkimi ruchami zgarnęła do torebki to, co najbardziej ceniła w tym miejscu – swój lakier do paznokci i lusterko. Z odrazą i politowaniem zmierzyła wzrokiem stojącego przed nią mężczyznę.

– Odchodzę!

Kiedy to powiedziała, złość ustąpiła miejsca żalowi, a łzy same popłynęły po policzkach.

– Dlaczego ty jesteś taki głupi...? Nie mamy nic, same długi... – Czuła, że tusz do rzęs rozpłynął się, tworząc na twarzy czarne paski. – Może sobie być wariatką, ale ma kupę pieniędzy, których my potrzebujemy...

Mężczyzna podszedł i przytulił ją. Czuła, że podjął już decyzję, więc nie opierała się.

– OK – powiedział – znajdę jej miejsce na ten cmentarz. Wyciągnę, ile się da. Masz rację, taka okazja trafia się raz w życiu. Zawsze mogę powiedzieć, że nie wiedziałem, po co jej ta ziemia, nie? No, nie becz już!

– Widzisz, rajstopy sobie przez ciebie podarłam. – Dziewczyna jeszcze pociągała nosem dla zachowania pozoru, choć w duchu cieszyła się już z odniesionego zwycięstwa. – Będziesz musiał dać mi na nowe... I zadzwoń do niej od razu, żebyś się nie rozmyślił. – Wyjęła lusterko i zajęła się poprawianiem makijażu.

Mężczyzna wyjął portfelz tylnej kieszeni spodni i podał jej wyjęty z niego banknot. Przyjęła go, a potem wyciągnęła z torebki paczkę gumy do żucia. Mężczyzna zrezygnowany wrócił do gabinetu, podszedł do telefonu i wystukując numer, obserwował, jak na twarz dziewczyny powraca wyraz znużenia, a szczęki znowu zaczynają miarowo się poruszać. Obiecał sobie w myślach, że kiedy tylko dostanie te pieniądze, zwieje na drugi koniec świata, żeby więcej jej nie oglądać.

 

 

2

 

 

– To chyba będzie tutaj, nie?

Głos kierowcy wyrwał ją z drzemki, w którą zapadła ukołysana równomiernym szumem silnika. Spojrzała przez przybrudzoną szybę szoferki, próbując znaleźć potwierdzenie słów kierowcy, a jednocześnie zachować w sobie choć odrobinę miłego snu.

– No, mówiła pani, że to ma być ostatni dom we wsi. To jest, nie? I wieś Zabycie, też się zgadza. Wjeżdżamy, nie?

– Chyba tak... Proszę się na razie tu zatrzymać. Muszę sprawdzić, bo miał ktoś na nas czekać, a tu nikogo nie widzę.

– Spokojna głowa, proszę pani, bez nerwów. Wcześniej jesteśmy, bo trochę cisłem na pedał. Jeszcze czasu na fajkę wystarczy, nie?

Zgasił silnik i wyskoczył z szoferki. Poszła za jego przykładem, okrążyła samochód i stanęła twarzą w twarz ze swoim nowym domem. Kierowca wyciągnął z kieszeni pomiętą paczkę i poczęstował kobietę papierosem.

– Dziękuję. – Pokręciła odmownie głową. – Bez filtra nie palę. A może pan spróbuje mojego?

Przyjął, ale nie od razu zapalił. Schował do kieszeni, pewnie na później. Teraz wybrał swojego. Przypalił go i z miejsca przypomniał o swojej pozycji.

– Żeby jasne było, proszę pani. Ja się do noszenia nie godziłem. Mieli przyjść i rozładować, nie? Żeby nie było potem...

– Nie będzie, proszę się nie martwić. Jeżeli dobrze trafiliśmy, to zaraz przyjdą.

– Mnie tam obojętne. Płacone mam za godzinę, nie? To ja tu mogę stać nawet do jutra. Kocyk mi pani jakiś pożyczy i trochę się poopalam. – Zaśmiał się głośno z własnego dowcipu.

Kobieta nie odpowiedziała. Nie miała ochoty na kontynuowanie rozmowy. Czekała niecierpliwie na chwilę, kiedy przestąpi próg swojego domu. Bo bez wątpienia to był ten dom. Czuła to. Chciała jak najprędzej podejść bliżej, popatrzeć na niego, objąć wzrokiem i pogłaskać spojrzeniem. Jej dom, jej ziemia i jej nowe życie. A to uczucie, które ją przepełniało, było jej szczęściem.

 

 

Dochodzący warkot oznaczał, że zbliżają się pomocnicy i równocześnie nowi sąsiedzi. Po chwili na horyzoncie ukazał się sprawca owego warkotu – kilkunastoletni na oko maluch o trudnym do określenia kolorze. Trudność ta wynikała z faktu, że mocno już rdzewiał, a to, co pozostało z pierwotnego lakieru, pokrywała warstwa kurzu i błota.

Maluch zatrzymał się zawadiacko, wzbijając tuman kurzu. Drzwiczki otworzyły się i zza kierownicy wygramolił się z pewnym trudem mężczyzna. Postękiwał przy tym, bo wydatny brzuch nie ułatwiał mu zadania. Aż dziw brał, że tak potężne chłopisko mogło zmieścić się w tak niewielkim pojeździe. Nie był to jednak koniec niespodzianek. Zaraz po nim z samochodu zaczęli wysiadać nowi pasażerowie. Byli to czterej młodzi mężczyźni, którzy co prawda wagowo plasowali się znacznie niżej niż kierowca, ale za to wzrostem znacznie go przewyższali. Stanęli nieopodal samochodu, rozprostowując kończyny i komentując między sobą niewygody podróży.

Tymczasem mężczyzna poprawił krawat, którego węzeł wrzynał się w drugi czy trzeci z jego wydatnych podbródków, i trzasnął mocno drzwiami pojazdu.

– Znowu się, cholery, nie chcą zamknąć – rzucił w stronę kobiety. – Mariusz, zobacz, co z tym zamkiem, nie stój tak, ja się przywitam. – Druga część wypowiedzi skierowana była do jednego z chłopaków.

– Stanisław Gula jestem. Sołtys, jak to się mówi. – Podchodząc do kobiety, która z ciekawością przyglądała się przybyłym, zdjął z głowy kapelusz w kratkę i skinął głową. – To pani jest ta z miasta – raczej stwierdził, niż spytał.

– Tak, to ja. – Wyciągnęła rękę do powitania.

Sołtys zmieszany przełożył kapelusz do lewej ręki, prawą otarł o spodnie i mrucząc przepraszająco:

– Brudnym taki, bo cholera się po drodze rozkraczyła i w gaźniku grzebałem. – Podał kobiecie swoją wielką dłoń.

– To chłopaki będą samochód naprawiać czy graty wnosić, co? – nieoczekiwanie do rozmowy wtrącił się kierowca ciężarówki.

Sołtys natychmiast odzyskał rezon.

– A tak, nosić będą. Do przeprowadzki, jak to się mówi, ich sprowadziłem. Czterech do samochodu wlazło, a piąty tam, o – wskazał palcem na drogę – rowerem zasuwa. Ej, chłopaki, szybko tu, przedstawić się pani.

Uścisnęła kolejno cztery dłonie patrzących spode łba nastolatków. Wszystkie lepiły się od potu i kurzu.

– Jarek.

– Maciek.

– Krzysiek.

– Mariusz.

– Wszystkie Gule. Bo u nas we wsi to prawie każden Gula. – Sołtys uśmiechnął się szeroko, ukazując kilka srebrnych zębów.

– A ja nie Gula, tylko Tkaczyk. – Z roweru zeskoczył ostatni z pomocników. – Błażej Tkaczyk. Gorąco strasznie dzisiaj, prawda? Dużo tego jest, bo jeszcze do lasu bym bryknął...

– Widzisz go, jaki, jak to się mówi, w gorącej wodzie kąpany. Ale co racja, to racja. Chodź, pani, bramę otworzymy. Pan wjeżdża na podwórko – zwrócił się do kierowcy ciężarówki – a wy zaczynajcie wystawiać rzeczy z samochodu. Tylko ostrożnie, żeby nic, jak to się mówi, nie uszkodzić – pouczał chłopaków.

Poprowadził kobietę w stronę bramy. Wyjął z kieszeni pęk kluczy i dłuższą chwilę szukał odpowiedniego. Wreszcie znalazł, otworzył kłódkę i zdjąwszy łańcuch, pchnął skrzydła bramy.

– No to witam panią w imieniu wsi Zabycie. Niech się pani dobrze żyje w tych Rozstajach.

– Dlaczego rozstajach? – spytała zaciekawiona.

– Ano tak nazywamy we wsi to gospodarstwo. Widzi pani, że na rozstajnych drogach stoi. To od tego. Każden się dziwił, ale wiadomo było, że jak się Jędrzej uparł, to, jak to się mówi, nie było mocnych.

– Jędrzej to poprzedni właściciel, tak?

– Ano tak.

– Opowie mi pan o nim? Dlaczego to sprzedał i jaki był?

– Opowiem, jak pani chce. Tylko wpierw do domu wejdziemy, żeby pani powiedziała, gdzie wystawiać z samochodu. Inaczej do jutra nie skończymy. Pani powie, ja zarządzę, bo baby, jak to się mówi, nie do rządzenia i nikt ich nie posłucha. A potem sobie usiądziemy, piwka się napijemy i ja pani opowiem o Jędrzeju.

– Zgoda, panie Stanisławie. Tylko musi mi pan powiedzieć, gdzie to piwo kupić. Jest tu jakiś sklep we wsi? Wie pan, nie znam okolicy...

– Pani niech się tym nie martwi. – Machnął uspokajająco ręką. – Wezmę ten swój złom, chłopaki popchną, pojadę i przywiezę. Pani tylko pieniążki da. Będzie z dostawą na miejsce. – Sołtys znów zaprezentował swe srebrne uzębienie. – No i jeszcze wpierw trzeba z chłopakami ustalić zapłatę. Nie będą przecie, jak to się mówi, darmo ganiać. Sąsiad sąsiadem, a we wsi biednie. Każden grosz się liczy, wiadomo.

– To ile powinnam dać? Pan przecież lepiej będzie wiedział, prawda?

– No, jak po dychu na łeb, to się ucieszą.

– Proszę im powiedzieć, że dam. A jak się dobrze spiszą, to jeszcze coś dorzucę.

– Widzę, że dobra będzie z pani sąsiadka. – Wyciągnął z kieszeni wielką kraciastą chustkę i otarł nią krople potu z czoła i karku. – To ja otwieram chałupę i jadę, bo gorąco i, jak to się mówi, pić się chce.

 

 

Drzwi do domu otworzyły się bezszelestnie. Nieśmiało przeszła przez próg i rozejrzała się dookoła. Od kilku miesięcy nikt tu chyba nie sprzątał, bo meble i podłogę pokrywała gruba warstwa kurzu. Stała w pomieszczeniu, które służyło byłemu właścicielowi za kuchnię i salon. Z lewej strony zauważyła wielki piec, taki, jaki spotyka się jeszcze czasami w wiejskich chatach. Był piękny, zbudowany z ciemnobrązowych, błyszczących kafli. Z jednej strony zdobiły go żeliwne drzwiczki, z drugiej była płyta do gotowania. Na ścianie obok wisiały pokrywki, patelnie i kuchenne przyrządy. Wszystko porządnie poukładane, jakby czekało na użycie. Dalej duży żeliwny zlewozmywak i blat ułożony na skrzyżowanych drewnianych nogach. Nad nim kilka półek. Z ulgą zauważyła kontakt. A więc jest elektryczność! Oby działała, bo chociaż zdecydowała się na palenie w piecu, to jednak lampa naftowa wydawała się jej zbyt dużym wyrzeczeniem.

Na przeciwległej ścianie zbudowano wielki kamienny kominek. Teraz zrozumiała, dlaczego na dachu są dwa kominy. Niespotykane to rozwiązanie, szczególnie w tak niewielkim domu, ale z tego, co zrozumiała, poprzedni właściciel był postacią nietuzinkową. Pomyślała, że chętnie dowie się o nim czegoś więcej.

Siadła przed kominkiem na jednym z dwóch bujanych foteli. Z poduszek wzbiła się chmura kurzu. Kichnęła i w gardle zaczęło ją niemiłosiernie drapać. Sprzątania tu na tydzień albo dłużej, pomyślała. Starała się nie poruszać, czekając aż kurz opadnie. Za plecami miała duży drewniany stół, a przy oknie stał prosty sosnowy kredens. To wszystko, żadnych ozdób, dywaników, drobiazgów, serwetek. Męskie gospodarstwo. Wyglądało na to, że Jędrzej nie tylko nie miał żony, ale i w ogóle stronił od kobiet.

Dostrzegła jeszcze dwoje drzwi. Ciekawość zwyciężyła, kobieta podniosła się powoli. Otworzyła pierwsze, z lewej strony pieca. To chyba spiżarnia, doszła do wniosku, bo nie ma tu okien, a na ścianach wokół same półki. A w podłodze klapa, pewnie kryje wejście do piwnicy.

Wyobraziła sobie, że czeka tam na nią mnóstwo pająków i innych małych stworzeń. To wydawało się najgorszą stroną wiejskiego życia. Będę musiała przyzwyczaić się do gości mających wiele nóżek lub skrzydełek – przeszedł ją dreszcz obrzydzenia.

Przypomniała sobie o drugich drzwiach, tuż za kuchennym blatem. Okazało się, że prowadzą do łazienki. Która była chyba największym zaskoczeniem. Ściany co prawda wyłożono deskami, ale urządzenia sanitarne były jak najbardziej nowoczesne. Kiedy kupowała ten dom, już sam fakt istnienia łazienki mile ją zaskoczył. Cieszyła się, że nie będzie musiała biegać w środku nocy do budki z serduszkiem na drzwiach, ale liczyła się też z kapitalnym remontem. Tymczasem wszystko zdawało się w jak najlepszym porządku. Nawet bojler po włączeniu do kontaktu zamrugał pomarańczowym światełkiem. Zostawię tak, postanowiła, niech zagrzeje wodę. Przyda się na wieczorną kąpiel.

– Proszę pani, gdzie pani jest? – Usłyszała wołanie z podwórka. To jeden z jej młodych sąsiadów, którzy za pierwszą sąsiedzką pomoc domagają się zapłaty.

– Słucham?

– Gdzie te paczki kłaść?

– Na razie to chyba tutaj, na środku – zadecydowała szybko, bojąc się, że mogą zrezygnować z pracy w ogóle. Miny mieli bowiem tak ponure, jakby żądała od nich pracy ponad siły, a nie wniesienia kilkunastu paczek. – A te owinięte papierem pakunki to na osobną kupkę, bo to książki.

– Książki pani tu przywiozła? Tyle aż? – Z tonu pytania wynikało, że kobieta zrobiła coś niezmiernie głupiego. – Przecież tu na górze tego pełno. Już pół roku bierzemy na podpałkę, a jeszcze więcej niż pół zostało. Komu to potrzebne tyle tego? – Chłopak rzucił paczkę na podłogę i patrzył, jakby czekając, aż kobieta usprawiedliwi jakoś swój postępek.

– No, Krzychu, nie stój tak, robota czeka – wybawił ją z opresji ten z roweru. – Chłopaki z następną paczką na samochodzie czekają.

Krzychu wyszedł, a wybawiciel postawił swój ładunek pod oknem. Zdjął koszulkę i otarł nią spocony kark i tors. Dostrzegła, że jest ładnie opalony. Naturalnie, prawdziwym słońcem, nie sztucznym z solarium.

– Mogę? – zapytał, rzucając koszulkę na jedno z krzeseł.

– Proszę bardzo.

– Jędrzej lubił czytać. Niech pani zobaczy na górze, tam trzymał książki.

Błysnął białymi zębami, wskazując na schody w rogu pokoju, i wyszedł. Zaczęła ostrożnie po nich wchodzić. Na górę pchała ją ciekawość, ale i niechęć ponownego spotkania z Krzychem, który książek używa jako podpałki do pieca.

Całe poddasze okazało się jednym dużym pokojem. Królowało tu olbrzymie łóżko, mogące pomieścić chyba ze cztery osoby jednocześnie. Obok stała równie dużych rozmiarów szafa. Zajrzała do niej, ale była zupełnie pusta. Pewnie ubrania Jędrzeja też na coś się przydały. Może nie na podpałkę, ale do innych, znanych tylko miejscowym, celów. Jędrzej musiał być strojnisiem, skoro potrzebował tyle miejsca na garderobę, zachichotała w duchu.

Pozostałe ściany pokryte były półkami. Na tych półkach, w większości teraz pustych, mieścił się chyba kiedyś spory księgozbiór. Poczuła jakąś nić sympatii, która zaczęła łączyć ją z Jędrzejem. Zaczynała mieć wrażenie, jakby go znała i lubiła.

Sympatia sympatią, ale ucieszyła się, że przywiozła ze sobą starą toaletkę z lustrem, prezent od starej ciotki, która dawno nie żyła. Mebel długo stał w piwnicy, bo żal go było wyrzucić. Teraz bardzo się przydał. Jędrzej chyba nie przejmował się zmarszczkami i nie szczotkował wieczorem włosów. Uśmiechnęła się w duchu i słysząc zbliżający się warkot, w którym już nieomylnie rozpoznała „złom” sołtysa, postanowiła zejść na dół i przywitać go w progu, jak przystało gospodyni.

Dobrze, że wrócił, bo jemu z pewnością uda się zapanować nad Krzychem i resztą, westchnęła z ulgą. – „Baby, jak to się mówi, nie są od rządzenia i nikt ich nie posłucha” – przypomniała sobie słowa pana Stanisława.

Kiedyś pewnie oburzyłaby się, słysząc tak szowinistyczny męski pogląd, ale tego dnia z przyjemnością zgodziła się na rządy sołtysa.

 

 

Stanisław Gula zmierzył czekającą w drzwiach kobietę okiem znawcy. Tak, mógł nazywać siebie znawcą ludzi. Przecież już trzeci raz został wybrany na sołtysa. I nie zamierzał na tym poprzestać. Sołtys w niewielkiej wsi to żaden sukces. Marzył o stanowisku wójta, a coraz częściej, oglądając wieczorne wiadomości, widział siebie w garniturze i białej koszuli, siedzącego w sejmowych ławach. Nie uważał tego za niemożliwe, bo wielu takich jak on, a może nawet gorszych, dotarło już do stolicy. A on może się nie nadaje? Sroce spod ogona nie wypadł. Wiedział jednak doskonale, że trzeba czekać na odpowiedni moment, na swoją szansę. Może właśnie ta kobieta z miasta nią była? Nie wiadomo przecież, kim jest. Chociaż kiedy patrzył na nią teraz, nie wyglądała na taką, co wiele może. Ta długa spódnica i dziwna bluzka z szerokimi rękawami w niczym nie przypominały strojów bogatych i wpływowych kobiet z telewizji. Nie była też taka piękna, no, może długie blond włosy dodawały jej uroku, ale takie włosy to prawie każda kobieta tu w gminie ma. Tyle że ta ma chyba dużo pieniędzy, skoro stać ją było na kupno domu i ziemi. A skoro tu przyjechała, to znaczy, że nie pracuje. To skąd ma? Jeśli sama nie jest kimś ważnym, to może kogoś zna? Zresztą, to się zobaczy. Na razie trzeba pogadać, zaprzyjaźnić się i wyciągnąć z niej, ile tylko się da. Ci miastowi lubią udawać wiejskie życie i płacą za takie rzeczy, za które on nie dałby ani grosza. Co go to zresztą obchodzi. Interes najważniejszy. No, a interesy to on już robić potrafi. Każdy we wsi przyzna. Przywołał więc na twarz przyjazny uśmiech i zawołał:

– No, jak tam, robota idzie? Piwko przywiozłem, jak obiecałem. Bo musi pani wiedzieć, że u mnie, jak to się mówi, słowo droższe pieniędzy.

– Chłopcy już kończą. Najtrudniej będzie z toaletką, bo trzeba ją wnieść na górę, a schody są wąskie. Nie wiem, czy się zmieści...

– E, nie ma sprawy. Dadzą radę. Chłopaki do roboty zwyczajne, siły dużo mają. Wniosą w trymiga.

– Panie Stanisławie, to może siądziemy i porozmawiamy, co?

– A, pewno. Tylko tu, na zewnątrz, bo w środku to pewnie jeden kurz, nie? No, to może tu na tarasie, Jędrzej tu lubił zawsze wysiadywać. Jak upał, to chłodno, a widać wszystkie trzy drogi. Nieźle się tu urządził, jak pani uważa? Zmyślny był chłop, chociaż taki, jak to się mówi, dziwak.

Wyjął z plastikowej siatki butelki z piwem. Z jednej zdjął kapsel, używając zębów jako otwieracza, i podał ją kobiecie. Widząc zaskoczenie na jej twarzy, wyjaśnił:

– Zawsze tak otwierałem, od małego. Zęby, jak to się mówi, na tym zjadłem. – Roześmiał się głośno. – Te nowe – stuknął palcem w jeden ze srebrnych zębów – to lepsze, twardsze.

Usiadł na drewnianej ławie stojącej pod ścianą i ręką wskazał miejsce obok siebie.

– Niech pani siada, pogadamy. Twarda, ale da się wysiedzieć. Były tu takie fotele z wikliny i stolik, ale na przechowanie wziąłem do siebie, żeby kto nie ukradł. Tutaj to się ludziom wszystko przyda. Jutro, jak będę jechał do gminy, to przywiozę.

– Tak, dobrze. – Nie sprawiała wrażenia zainteresowanej tematem.

Zaczynał żałować, że wspomniał o tych krzesłach. Może wcale o nich nie wiedziała, a u niego przydawały się w ogrodzie za domem. Postanowił, że przywiezie dwa, a dwa pozostałe zostawi u siebie. Jak się nie upomni, to dobrze, a jak zapyta, to najwyżej powie, że się nie zmieściły i dowiezie następnego dnia. Zadowolony przystawił butelkę do ust i pił przez chwilę łapczywie, głośno przy tym gulgocząc. Kiedy skończył, wytarł ręką usta, a rękę o spodnie.

– Już mi lepiej. Nie ma to jak piwko przy takim upale. Zgodzi się pani? A pani nie pije? Nie smakuje? No, nie najlepsze może, ale pragnienie, jak to się mówi, ugasi. Pani chciała o Jędrzeju gadać, co? Będzie o Jędrzeju, ale wpierw musimy o gospodarstwie pogadać. Zgadza się pani, sąsiadko?

– Tak, panie Stanisławie, to dobra myśl. Tylko może dzisiaj to, co najważniejsze, a reszta, kiedy już się trochę urządzę. Dobrze?

– Niech będzie. Ja tu wszystko już obmyśliłem, żeby było dobrze. Pierwsze to musi pani w piecu rozpalić, żeby cokolwiek ugotować. No to ja trochę drewna przywiozłem na pierwszy, jak to się mówi, ogień. Mariusz! – wrzasnął w stronę chłopaków tak głośno, że kobieta aż podskoczyła wystraszona. – Weź tam z bagażnika wyjm to drewno i koło pieca połóż! Umie pani w piecu rozpalić czy pokazać trzeba?

– Umiem, dziękuję.

– Tak mówi, ale gdzie tam w mieście piece. – Sołtys uśmiechnął się lekceważąco.– Później pokażę. Jakby pani chciała więcej drewna, to mi zostało z zimy sporo, mogę za parę groszy odsprzedać. Dogadamy się, jak to się mówi, po sąsiedzku. A jesienią pomogę na zimę opał załatwić. Sołtys przecież jestem, to coś mogę, nie? A chłopaki za parę groszy porąbią i ułożą. Moje dwa, Mariusz i Krzychu znaczy, to chętni do pomocy są. Tylko pani słowo powie, a zaraz, jak to się mówi, przylecą.

– Tata – przerwał sołtysową tyradę wspomniany przed chwilą Krzychu – już my wszystko wnieśli. Tą szafę z lustrem na górę też.

– No to weź piwo dla siebie i chłopaków i odpocznijcie se trochę, a ja pójdę tego z samochodem odprawić.

Kobieta wstała z ławy, próbując protestować.

– Panie Stanisławie, ja pójdę. Muszę zapłacić za transport...

– Ja to załatwię, a rozliczymy się potem. Kto to widział, żeby baba takie sprawy załatwiała. – Pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Ale ja mu jeszcze za postój obiecałam, proszę dołożyć...

– Pewno, za postój płacić. Jeszcze świat nie widział, żeby za opalanie, jak to się mówi, pieniądze dawać. Widzieli go, spryciarza, kobitę chciał oszukać. Niech pani siedzi, załatwię. Dobrze będzie, jeszcze dla chłopaków zostanie.

Kobieta westchnęła zrezygnowana i usiadła z powrotem na drewnianej ławie. Obserwowała przez chwilę dwóch mężczyzn dyskutujących przy samochodzie. Po chwili kierowca odjechał, a sołtys z zadowoloną miną wracał. Coś powiedział do chłopaków, którzy skomentowali to śmiechem. Patrzyła na nich, jak leżą na trawie, pijąc piwo i paląc papierosy. Choć nic nie mówili ani nawet nie patrzyli w jej stronę, nie czuła się dobrze, gdy byli w pobliżu.

– Załatwione jak należy. Wszyscy, jak to się mówi, zadowoleni. A chłopaki coś jeszcze mają robić czy już im płacić?

– Może jeszcze mogliby wnieść książki na górę. Sama chyba nie dam rady. Poprosi ich pan?

– Prosi, prosi... Na wsi to, jak to się mówi, świnia się prosi. Mariusz! – wrzasnął. – Koniec przerwy! Książki na górę wnosić! Wiecie, które to?!

Młodzi pokiwali głowami i niechętnie zaczęli wstawać.

– Szybciej! Skończyta, to i fajrant! A do pani to jeszcze najważniejsze mam. O zwierzęta chodzi.

– Jakie zwierzęta? Nic nie wiem o żadnych zwierzętach. – Kobieta wyglądała na zaskoczoną i nieco przerażoną.

Sołtys ucieszył się, bo właśnie na to liczył.

– No, Jędrzej miał dwie krowy, kury, kaczki, króliki, a i jeszcze kozy trzy. My je wszystkie wzięli i u mnie są. Jak pani chce, to jutro przypędzę, bo obora tu jest. Chyba że nie, no to my wtedy byśmy pani mleko i jajka co dzień przynosili. Tyle, ile tam pani będzie trzeba. A resztę się sprzeda i podzielimy, jak to się mówi, sprawiedliwie.

– Dobrze, dobrze, panie Stanisławie. Niech tak będzie. Ja się na zwierzętach nie znam wcale. Z nieba mi pan spadł z tą propozycją. Doprawdy nie wiem, jak mam dziękować.

Sołtys przyjął podziękowania, w duchu śmiejąc się z jej naiwności. Każdy przecież wie, że jedna osoba tyle mleka nie wypije i tyle jajek nie zje. Resztę sprzeda i parę groszy będzie, a wykarmić parę sztuk więcej to dla niego nie taki duży kłopot. Opłaci się na pewno. A ta jeszcze dziękuje! I nawet nie pyta, ile tego jest, tych kur i kaczek, i królików. Jak to baba – pomyślał pogardliwie. – I bardzo dobrze. Przynajmniej nie wygląda na taką, co wpycha nos w cudze sprawy.

– A pani to do nas tak na lato?

– Mam nadzieję, że nie tylko. Chciałabym na zawsze.

– No, no, odważna z pani kobieta. – Najwyraźniej rozbawiło go to, co usłyszał. – Na zawsze to pani powie, jak pani zimę tu przeżyje. To nie to samo, co miasto. Bo pani z miasta, nie?

– Tak.

– Z dużego?

– Z dużego.

– I tam pani pracowała?

– Tak.

– Widzę, że o sobie to pani za dużo nie chce mówić. Nie to nie, ja tam ciekawski nie jestem. Swojego pilnuję i tyle. Tylko baby mnie będą wypytywać, to czymś im trzeba, jak to się mówi, gęby zatkać, bo spokoju nie dadzą. Zresztą one i tak panią dopadną przed sklepem. O, właśnie, o sklep pani pytała. Jest, tam we wsi, prosto droga i pani trafi. Chleb o dziewiątej przywożą, zdążyć trzeba, bo później nie ma. Jak pani jutro pójdzie, to co do reszty się pani z babami dogada. Jak baba, jak to się mówi, z babą.

Otarł pot z czoła i sięgnął po butelkę. Wypił resztkę piwa, która mu pozostała w drugiej już butelce, i pożałował, że nie kupił więcej. Za cudze to zawsze lepiej smakuje, wiadomo. Wstał niechętnie, bo lubił tak siedzieć w cieniu i rozmawiać, ale miał jeszcze kilka spraw do załatwienia, a brzuch dawał sygnał, że zbliża się pora obiadowa.

– Na mnie pora. Gospodarka czeka. Chłopaki też już skończyli, rozliczyć się z nimi trza. Ten od samochodu to tylko za transport wziął. Resztę stargowałem. No, to po ile pani chłopakom, jak to się mówi, rzuci?

– Proszę, tu dla nich za robotę. A to niech pan im da jako premię. Będą mieli na piwo czy papierosy. A to dla pana, zwrot za transport.

Sołtys sięgnął do portfela, ale kobieta zaprotestowała:

– O nie, panie Stanisławie, proszę nic nie wydawać. Pan przecież jeszcze to piwo kupował. Naprawdę, nie trzeba. I tak mam wobec pana dług wdzięczności.

– Jak pani uważa. To ja będę jechał. A, teraz sobie przypomniałem, że pani o Jędrzeju chciała wiedzieć, nie?

– Gdyby pan miał ochotę opowiedzieć, to chętnie posłucham.

– Tyle że tu nie ma co opowiadać. Jędrzej całe życie po świecie się włóczył. Mówią, że na statkach pływał, ale kto go tam wie, co naprawdę robił. Tu siostra jego została, męża miała i dzieci, żyła, jak to się mówi, po bożemu. Jędrzej wrócił z dziesięć lat temu. Z siostrą mieszkać nie chciał, tylko ten kawałek ziemi kupił. Tanio, bo tu rozstaje. Trzy drogi się schodzą, a ludzie mówią, że w takich miejscach diabeł mieszka. Ja tam nie wierzę w takie, jak to się mówi, zabobony. No i pani pewno też nie.

Stanisław podniósł kapelusz, otarł spoconą łysinę i nałożył kapelusz z powrotem.

– Gorąco jak cholera, a przecie dopiero maj. Co to w lato będzie? – powiedział jakby sam do siebie i kontynuował przerwany wątek: – Jędrzej zbudował chatę, samo drewno, zdrowe, i zamieszkał tu. Wszystko robił sam, nawet chleba nie kupował. Z nikim prawie nie rozmawiał. Czasami chodził po wsi i tak się gapił na wszystko, że aż się ludzie bali, żeby jakiego, jak to się mówi, uroku nie rzucił. Aż kiedyś powiedział, że ma dość tego świata i że tu się nic zmienić nie da i że pora mu umierać. I wie pani, że w miesiąc później umarł? Ot, i cała historia. Nic ciekawego, sama pani widzi. Zwyczajny, jak to się mówi, dziwak. Może od tych książek taki był albo za dużo może widział? Wiadomo to... – Podrapał się po czole, zsuwając kapelusz na tył głowy. – Ale dom jest, jak to się mówi, w porządku. Sama pani przyzna. No, teraz to już jadę, bo mi obiad stygnie. Butelki po piwie zabieram, w sklepie oddać muszę.

Zabrał siatkę i stukając butelkami, odszedł w kierunku samochodu. Otworzył drzwiczki i rozpoczął pokrzykiwanie na chłopaków. Wyciągnął zza siedzenia jakąś paczkę, uderzył się dłonią w czoło i krzyknął do stojącej na schodkach kobiety:

– Pani jeszcze to weźmie! Pierogi żona dała, żeby pani obiad dzisiaj miała i popróbowała naszej kuchni! Tu kładę! – Położył paczkę na pniu do rąbania drewna i wsiadł do samochodu, zatrzaskując mocno drzwi. – Do widzenia! – krzyknął jeszcze.

Był zadowolony z tego przedpołudnia. Tyle spraw gładko poszło. Jako sołtys dał się poznać z dobrej strony. Drewno, co mu zalega, też chyba uda się sprzedać, a zwierzęta zostają. I zarobił parę groszy. Chłopaki dostaną na piwo, tak jak się z nimi wcześniej umówił. Reszta i to, co zostało z transportu, będzie dla niego. Należy mu się, przecież sam to wszystko zorganizował. I pół dnia stracił. Ale się opłacało. Stanisław Gula, sołtys wsi Zabycie, mógł być z siebie dumny.

Kobieta zeszła ze schodów i zabrała pozostawiony przez sołtysa pakunek. Popatrzyła za oddalającym się samochodem, który warczał i wzbijał tumany kurzu. Odwróciła się i zobaczyła chłopaka na rowerze. Jechał w stronę lasu. Poczuł chyba, że jest obserwowany, bo odwrócił głowę i pomachał ręką. Uniosła w górę dłoń, odwzajemniając pozdrowienie. Raz jeszcze rozejrzała się dookoła. Weszła do domu i dokładnie zamknęła za sobą drzwi.

 

 

3

 

 

Pierwsza noc w nowym domu minęła zupełnie spokojnie. Spała mocno i nie musiała nawet brać tabletki, co dotychczas stanowiło nieodzowną część wieczornego rytuału. Wiejskie powietrze tak ją oszołomiło, że ledwie dotknęła głową poduszki, natychmiast zasnęła. Śniło jej się, że piekła chleb w dużym piecu na dole. Wyjmowała jeden bochenek za drugim. Były duże, gorące, miały smakowicie brązową skórkę. A jak pachniały! Upiekła ich tak wiele, że zajmowały już cały stół, a kiedy postanowiła, że rozda je ludziom – obudziła się. Wspomnienie snu przypomniało jej, że musi pójść do sklepu. Zerwała się natychmiast, przekonana, że zaspała. Spojrzenie na zegarek uświadomiło jej, że nie ma jeszcze siódmej. Bez budzika? Tak wcześnie? Mój organizm chyba oszalał, pomyślała. – Będę miała cienie pod oczami, zwłaszcza że wieczorem nie wklepałam w siebie superkremu przeciwzmarszczkowego. Takie zaniedbanie zdarzyło mi się pierwszy raz, ale skutki z pewnością będą katastrofalne. Ładnie się zaprezentuje pierwszego dnia, nie ma co!

Lustro okazało się chyba zaczarowane, bo nie pokazało worków pod oczami ani nowych zmarszczek. Może ciotka je zaczarowała? Postanowiła zaryzykować i uwierzyć w to, co widzi. Kosmetyczkę wrzuciła do szafy, niech sobie leży. Wyjdzie bez makijażu, bez całego tego arsenału, którego używała w mieście, żeby ukryć prawdę o sobie. Tutaj wystarczy koszulka i spódnica, no może jeszcze sweter, bo ranek może być chłodny.

Wybrała się na spacer, żeby obejrzeć swoje gospodarstwo. Zajęło jej to sporo czasu, bo ogrodzony teren kończył się prawie pod lasem. W połowie drogi czekała ją niespodzianka – mała rzeczka płynąca leniwie przez sam środek jej posiadłości. Nie miała kłopotu z przejściem na drugą stronę, bo ktoś, zapewne Jędrzej, zbudował szeroki mostek. Za rzeką rozciągała się łąka pełna polnych kwiatów. Rozpoznała chabry i maki, reszty nie znała, ale widok był zachwycający. Nie miała nawet odwagi iść dalej, nie chciała niszczyć czegoś tak pięknego. Zawróciła więc w stronę domu, minęła drzewa owocowe posadzone po cztery z każdej strony ścieżki i kilkanaście krzewów.

Jej uwagę przykuły zabudowania gospodarcze. Zajrzała do pomieszczenia, które kiedyś było pewnie oborą, do drugiego, jak się domyślała, po królikach. Obok była komórka pełna różnych sprzętów i narzędzi, których identyfikacją postanowiła zająć się później. Na razie wyciągnęła jedynie starą maselnicę. Chciała przyjrzeć się jej z bliska, bo dotąd takie urządzenia widywała jedynie w telewizji. Nie bardzo wiedziałaby nawet, jak tego użyć.

 

 

Błażej oparł rower o ogrodzenie i zdjął z bagażnika wiklinowy koszyk przykryty ściereczką w zieloną kratkę. Zgodził się przywieźć go do Rozstajów, bo ciekaw był nowo przybyłej. Po wczorajszym dniu miał mieszane uczucia. Wydawała się sympatyczna, ale gdy patrzyła na nich, widział w jej oczach lęk pomieszany z odrazą. Jakby się bała, że śmierdzą oborą i mogą ją pobrudzić. Wiedział, że przyjechała z miasta, a ludzie mówili, że zapłaciła za Rozstaje dwa razy tyle, ile były warte. To znaczyło, że jest bogata i że zależało jej na kupnie tego domu. Chciał wiedzieć dlaczego. Miał nadzieję, że nie okaże się zarozumiałą damulką, taką, co to brzydzi się krowiego nawozu i nie wie, do czego służą widły.

Poranek był wczesny, więc Błażej był pewien, że gospodyni jeszcze śpi. Miał zamiar postawić koszyk na ganku i odebrać go, gdy będzie wracał. Ze zdziwieniem stwierdził, że kobieta już wstała. Obserwował ją idącą od strony łąki. Wydała mu się taka nierzeczywista, jak z innego świata. Jednocześnie pasowała tu, do tego domu, ogrodu i łąki. Patrzył jak urzeczony na jej długą spódnicę mokrą od rosy, na jej długie włosy, które raz po raz niecierpliwym gestem odgarniała z twarzy. Była jak żywcem wyjęta z opowieści Jędrzeja.

Stał przy płocie i nie mógł oderwać od niej oczu. Nie zauważyła go i zajęła się oglądaniem szopy. Wyciągnęła maselnicę i przyglądała się jej ze wszystkich stron. Zabawnie marszczyła czoło i wciąż odgarniała włosy, próbując chyba odgadnąć przeznaczenie przedmiotu. Rozbawiła go niewiedza dorosłej przecież kobiety.

– To maselnica – powiedział. – Jak pani chce, to mogę pokazać, jak się jej używa.

Kobieta zaskoczona rozejrzała się dokoła. Spostrzegła Błażeja i odetchnęła z ulgą.

– Ależ mnie wystraszyłeś! Nie zauważyłam cię.

– Przed chwilą podjechałem. – Z jakiegoś powodu nie chciał, żeby wiedziała, że obserwował ją od dłuższego czasu. – I nawet się nie przywitałem. Pewnie uzna mnie pani za wiejskiego prostaka, co?

– Wcale nie...

– Dobra, zacznę od początku, OK?

– OK – zgodziła się z uśmiechem.

Uśmiech ma miły, pomyślał Błażej i cofnął się parę metrów razem z rowerem. Usiadł na siodełku i podjechał do miejsca, w którym kobieta oparła ręce na płocie.

– Dzień dobry pani. Jak się spało w nowym miejscu?

– Dzień dobry. Doskonale. Dawno tak nie wypoczęłam. Ty jesteś Błażej, dobrze zapamiętałam?

– Tak. Przywiozłem pani jajka i mleko od sołtysowej. Świeżutkie.

– Tak wcześnie? Jechałeś specjalnie? To miło z twojej strony. Powinnam chyba... – Rozejrzała się bezradnie i poklepała boki spódnicy. – Poczekaj tu chwilę, bo portmonetkę zostawiłam w domu...

– Nie trzeba, niech pani nie idzie. Ja i tak przejeżdżam tędy codziennie, to wziąłem po drodze. Nie chcę pieniędzy. To zwyczajna przysługa.

– Przepraszam, myślałam, że tu taki zwyczaj. Sołtys wczoraj mówił...

– Pewnie, nie wątpię. On taki jest. Ale nie każdy. Ja swój honor mam. Jak mi pani będzie wpychać pieniądze, to jutro nie przywiozę.

– A jak nie będę, to przywieziesz?

Znowu się roześmiała, a Błażej poczuł, że się czerwieni. Wcale nie miał zamiaru niczego obiecywać, chciał tylko sprawdzić, jaka jest.

– Zastanowię się jeszcze. Jędrzejowi czasem coś ze sklepu przywoziłem, bo on nie lubił chodzić do wsi. Ale nie codziennie. Pomyślę...

– To pomyśl. – Kobieta tym razem dmuchnięciem pozbyła się opadającego na twarz kosmyka włosów.

Nie wiedział, co powiedzieć. Ona chyba też nie. Stali tak po obu stronach płotu, a Błażej czuł się coraz bardziej głupio. W jednej chwili odbił się nogą od ziemi, wskoczył na siodełko i zaczął pedałować w stronę lasu.

– Jak będę wracał koło południa, to zabiorę koszyk – krzyknął, nie odwracając się. Czuł, że patrzy na niego. Nie wiedział, co myśleć o tym spotkaniu. Nie wiedział, czy chce przywozić jej mleko codziennie. O czym miałby rozmawiać z tą kobietą? Jędrzej to co innego… Mężczyzna i rozumiał go. A ona? Jest inna, niż sobie wyobrażał. Jest inna niż wszyscy, których do tej pory znał. Coraz szybciej naciskał pedały. Wiedział, że kiedy przejedzie kilkanaście kilometrów, wszystko samo ułoży mu się w głowie.

 

 

Chłopak odjechał tak szybko, że nie zdążyła mu nawet podziękować. Czyżby go czymś uraziła? Miała nadzieję, że nie, bo wydawał się miły. Koszyk, który zostawił, był bardzo ciężki. Oprócz mleka i dziesięciu jajek zawierał jeszcze spory kawałek placka drożdżowego i dwa słoiki dżemu. Na samym dnie koszyka znalazła jeszcze kilka cebulek ze szczypiorkiem. Miała wrażenie, że spodoba się jej nowa dieta. Miła kobieta z tej sołtysowej, pomyślała, czuję się naprawdę dobrze przyjętym gościem. A ostrzegali, że na wsi ludzie nie są wcale tacy uczynni, jak się mówi. Nie mieli racji, to zupełnie inny świat.

Zapachy z koszyka przypomniały jej, że pora na śniadanie. Na myśl o świeżym mleku i placku drożdżowym prawie dostała ślinotoku. Do głowy przyszła jej śmiała myśl: skoro Jędrzej piekł własny chleb, to może i ona mogłaby? Szybko ją odrzuciła, bo przecież nie miała pojęcia, jak się do tego zabrać.

Zbliżała się dziewiąta, pora na wyprawę do sklepu. Odczuwała niepokój przed pierwszym spotkaniem z miejscowymi kobietami. Mężczyzna i nieopierzony nastolatek to nic. Prawdziwy chrzest bojowy dopiero ją czekał. Wiadomo, że to właśnie kobiety są najsurowszymi sędziami.

Jak wiele razy bywałam osądzana, a wyrok wydawany był na podstawie mojego ubioru lub ceny butów czy torebki, wspominała. – A ile razy ja sama wydawałam surowy werdykt już po pierwszym usłyszanym zdaniu lub nieodpowiednim uśmiechu czy geście. Tak robiły wszystkie kobiety w moim dotychczasowym życiu.

Wolałaby, żeby tutejsze miały o niej dobre zdanie, choć oczywiście nie zamierzała niczego udawać ani specjalnie się starać o zjednanie sobie ich sympatii. Liczyła jednak, że uda jej się namówić którąś z nich na pomoc w sprzątaniu. Ogrom pracy zdawał się ją przerastać. Poza tym przydałby się ktoś do pomocy, przynajmniej na początku.

Nie omieszkam wspomnieć o zapłacie, bo znając życie, większa część mieszkańców podziela pogląd sołtysa na sprawę sąsiedzkiej pomocy, uśmiechnęła się w duchu. Mój młody znajomy jest pewnie w mniejszości.

Postanowiła być sobą. Niczego nie udawać, nie silić się na żadne pozy. Po to przecież tu przyjechała; chciała żyć naprawdę, szczerze, a nie budować kolejną fikcję czy wizerunek odpowiedni dla innych. Od wczoraj zaczęła nowe życie, dla siebie. I