Pełnia zapomnienia - Bartosz Niegrebecki - ebook + audiobook

Pełnia zapomnienia ebook i audiobook

Niegrebecki Bartosz

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nastał czas pogubionych!

Po epidemii depresji świat powoli buduje się od nowa. Cywilizacja przetrwała, ale wielu ocalałych ma problem z odzyskaniem wspomnień. Są tacy, którzy tkwią w głębokiej amnezji…

Los łączy chłopca, który nie wie, kim jest, z kobietą rozpaczliwie szukającą zaginionego w czasie zarazy synka. Ich ścieżki przecinają się wielokrotnie w nie do końca czarno-białym świecie. Razem poszukują odpowiedzi na najważniejsze pytania, a w drodze do celu muszą zmierzyć się ze strachem, gniewem, nadzieją, poczuciem bezsensu i pokusą rezygnacji z wszystkiego.

Czy odnajdą się w nowym świecie, w którym zapanowała pełnia zapomnienia?

Czy chłopiec, obdarzony ponadprzeciętnymi zdolnościami, okaże się lekarstwem na powszechną amnezję?

Wydanie drugie, poprawione. 

O autorze.

Bartosz Niegrebecki. Człowiek wielu talentów. Przez dwadzieścia lat zarządzał finansami różnych firm w Polsce i na Ukrainie. Ma tytuł MBA i międzynarodowy certyfikat księgowy. Oprócz tego uczy rachunkowości i finansów młodsze pokolenie księgowych. Jednak najbardziej ceni sobie umiejętność żonglowania. Prywatnie ojciec dwóch synów i jednej córki. Ma na koncie kilkadziesiąt ukończonych maratonów, połówkę IronMana i jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 588

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 17 godz. 19 min

Lektor: Katarzyna Tokarczyk
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Takimslovem & Bartosz Niegrebecki, Szczecin 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone!

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Takimslovem sp. z o. o. lub Autora.

Wydanie drugie w języku polskim poprawione, Szczecin 2023

Redakcja: Iga Wiśniewska

Korekta: wspaniali Czytelnicy wydania pierwszego

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce: © Scarc/shutterstock.com, © Sabphoto/shutterstock.com

Projekt logo: Edyta Mazur

Przygotowanie wersji elektronicznej: Epubeum

ISBN 978-83-963492-8-6

 

www.takimslovem.pl e-mail: [email protected]

 

 

Dawidowi, Patrykowi i Adriannie – moim dzieciom.Bez Was nie byłoby nic…

Rozdział I

Beniu siedział na dużym kamieniu i tylko obserwował. Zamiast iść jak inni drogą w stronę rozbłyskujących na horyzoncie świateł, patrzył przed siebie. Jakby czekał na kogoś lub na coś. Jego wzrok prześlizgiwał się po przechodzących. Wydawało się, że szuka czegoś lub kogoś. Reagował zaciekawionym spojrzeniem na zachęty przyłączenia się do grup, ale nikt nie zdołał poruszyć go na tyle, żeby wstał i poszedł. Czekał, aż właściwy głos zawoła go po imieniu. Czekał na głos mamy lub taty, który rozpoznałby po brzmieniu, melodii, sile, barwie. Nie mógł sobie przypomnieć ich głosów, ale był pewien, że pozna je od razu. Oprócz tego niczego nie był pewien. Niczego nie pamiętał.

Poruszył się dopiero, gdy ścieżka opustoszała, ludzka struga wyschła, a intensywny nie tak dawno szum kroków i głosów ucichł. Czas płynął, a nikt nowy nie nadchodził. Powoli nad las nadciągał wieczór, a za nim chłód i niepewność nocy. Chłopiec wstał, wyszedł na środek drogi, po czym rozejrzał się dookoła. Przez chwilę patrzył w stronę łuny rzucanej przez światła miasta. Potem odwrócił się i ruszył przed siebie. Coś kazało mu iść w stronę przeciwną niż wszyscy.

Nad ścianą lasu pojawił się księżyc. Światło prawie idealnej okrągłej tarczy rozjaśniało szlak, okoliczne lasy i pola. Chłopiec szedł powoli, ale równym tempem, krok za krokiem pokonywał nierówności. Gdy księżyc stał już wysoko nad horyzontem, doszedł do szosy biegnącej równą linią poprzez pola i wycięte obszary lasu. Poświaty miasta już nie było widać. Księżyc świecił tak jasno, że chłopiec mógł dojrzeć swój cień na drodze, a drzewa, kamienie, słupki, wszystko było wyraźne, prawie jak w dzień.

Chłopiec spojrzał na równy asfalt pod stopami i dopiero wtedy poczuł znużenie. Chciało mu się jeść i pić. Przez chwilę wahał się, w którą stronę pójść. Chciał ciągle iść za światłem, ale postanowił odpocząć. Przysiadł koło drogi przy zwalonej beli siana. Zrobiło mu się zimno, choć noc była ciepła i prawie nie wiało. Zwinął się w kulkę. Przykrył sianem na ile mógł, przymknął oczy i mimo głodu i pragnienia zapadł w sen.

Obudził go warkot silnika. Jakiś samochód wolno jechał szosą. Chłopiec odruchowo poderwał się na ten dźwięk. W pierwszej chwili chciał uciekać, ale ciekawość zwyciężyła i wpatrywał się w reflektory auta, które zbliżało się w kierunku jego legowiska. Malec przecierał zaspane oczy, zasłaniał je dłonią, bo światła terenowego pojazdu w wojskowych barwach raziły go coraz bardziej. Wóz minął go i chłopiec myślał, że został niezauważony. Nagle samochód zatrzymał się z piskiem opon kilkanaście metrów dalej.

– Mówiłam ci, że ktoś tam jest! – Drzwiczki auta otworzyły się i na asfalt wyskoczyła młoda kobieta. – Nic mi się nie przywidziało!

– Dobra, dobra, Aneta, przecież stanąłem! – odpowiedział burkliwie męski głos.

Mężczyzna w wojskowym mundurze z grubą blizną na policzku wysiadł z pojazdu od strony kierowcy, przeciągnął ręką po łysej czaszce i po chwili obydwoje szli w stronę chłopca.

– Co ty tu robisz? Zgubiłeś się? Gdzie twoja grupa? Jesteś sam? – Mężczyzna głośno wyrzucał z siebie pytania, z każdym krokiem dodając nowe.

– Cicho bądź! Wystraszysz go, przecież to tylko dziecko! – Kobieta syknęła na mężczyznę, który zawahał się i zamilkł, stając w miejscu – Nie bój się, mały! Jak masz na imię? Zgubiłeś się? – Zbliżała się wolno do chłopca, starając się uśmiechać. W ręce trzymała wyciągnięte z kieszeni kurtki jabłko.

Chłopiec widząc, jak idą w jego kierunku, zrobił krok do tyłu. To nie na nich czekał, nie ich wypatrywał, ale widok jabłka przypomniał mu, że jest bardzo głodny. Pozwolił zbliżyć się do siebie i zarzucić na plecy kurtkę, którą kobieta zdjęła ze swoich ramion.

– Chodź, zabierzemy cię stąd… – wyszeptała, obejmując go.

Chłopiec dał się zaprowadzić do auta, chociaż widok dużego mężczyzny z blizną na twarzy budził w nim lęk. Gryzł podarowany owoc i pił wodę z plastikowej butelki. Dostał jeszcze jakieś suche słodkie ciastka, które w połączeniu z soczystym jabłkiem bardzo mu smakowały. Kobieta posadziła go na tylnym siedzeniu terenówki. Siadła obok niego, objęła go ramieniem i przytuliła. Później okryła chłopca kurtką i ten poczuł, jak robi mu się przyjemnie ciepło, wręcz błogo. Zanim zasnął, usłyszał jeszcze, jak kobieta mówi do mężczyzny:

– Jedź, Bruno, nie mamy czasu. Do bazy jeszcze kawał drogi.

Po chwili kołysanie auta i kobiece dłonie głaszczące jego głowę spowodowały, że zapadł w głęboki sen.

Aneta poczuła, jak ciało chłopca się rozluźnia, a on sam zaczyna głęboko oddychać. Ulżyło jej, że zasnął. Od kiedy go zobaczyła na poboczu drogi, czuła się trochę spięta i bała się go spłoszyć. Ten chłopiec był tak podobny do jej Cyryla! Też miał ciemne, lekko kręcone włosy, drobną budowę ciała i duże, ciemnie oczy. Przez chwilę, gdy zobaczyła go przez zakurzoną szybę auta, pomyślała, że to jej syn, którego tak rozpaczliwie szukała.

Była pielęgniarką i gdy to wszystko się zaczęło, przydzielono ją do jednostki wojskowej. Z ojcem Cyryla nie mieszkała już kilka lat, ale mały lubił spędzać z nim czas. Mieszkał niedaleko, a że dbał o dobry i częsty kontakt z synem, postanowiła zostawić z nim dziecko. Kiedy rozmawiała z Piotrem przez telefon, uważniej wsłuchiwała się w to, jak mówi, niż słuchała tego, co mówi. Próbowała wyczuć z tonu głosu, czy już ma objawy, czy jest zdrowy i może zaopiekować się siedmiolatkiem.

Kiedy zawoziła Cyryla do ojca, wszystko wydawało się w porządku. Piotr czuł się dobrze, nie zdradzał żadnych symptomów depresji. Dbał o siebie i swoje otoczenie, funkcjonował na tyle normalnie, na ile w takiej sytuacji było to możliwe. Był tylko przestraszony tym, co się działo wokół, ale wtedy wszyscy się bali.

Cyryl chętnie został z ojcem. Wyczuwał wszechobecne napięcie, ale dla niego były to jakby wcześniejsze wakacje, które częściowo zawsze spędzał z tatą. Aneta nie żegnała się długo z dzieckiem, spieszyła się do polowego szpitala, do którego ją przydzielono. Przytuliła je tylko, obiecując, że zadzwoni niedługo i pobiegła do czekającego na nią auta. Wyrzucała sobie teraz, że mogła lepiej pożegnać się z synem, coś powiedzieć, może patrzeć uważniej na Piotra. Gryzły ją te myśli, próbowała zamieniać je na inne, by w ten sposób uciec od wspomnienia chwili, w której ostatni raz przytulała swoje dziecko. Chyba mu nie powiedziała, że go kocha. Śpieszyła się tak bardzo do innych ważnych rzeczy, że zapomniała. Albo uznała, że zrobi to za czas jakiś przez telefon.

Zadzwoniła tydzień później, ale komórka Piotra była wyłączona. Próbowała przez kilka godzin, lecz słyszała tylko, że „abonent znajduje się poza zasięgiem sieci” oraz że „powiadomimy go o tej próbie połączenia”. Już chciała rzucać wszystko i jechać, bo przeczuwała najgorsze, ale Piotr nieoczekiwanie oddzwonił i nagrał jej się na pocztę. Powiedział tylko, że u nich wszystko w porządku i żeby się nie martwiła. Znowu próbowała się z nim skontaktować, ale nikt nie odbierał. Po kilku dniach sieci komórkowe przestały działać i telefony zamilkły na dobre. Do jednostki dotarły wieści o exodusie ludzi do tej pory pogrążonych w skrajnej apatii.

Dla Anety świat oszalał. Zamknęła się w kontenerze i płakała dopóki była w stanie. Paznokciami rozszarpała poduszkę. Boleśnie szczypała swoje ciało. Chciała się obudzić z tego strasznego snu. Chciała rzucić wszystko i jechać po Cyryla, ale jej dowódca nie zgodził się, żeby opuściła jednostkę. Znajomy kapitan przyłapał ją, jak przy pomocy kabla próbowała otworzyć wojskowy samochód. Chciała go przekupić, najpierw pieniędzmi, a potem nawet własnym ciałem, ale Bruno zaproponował, że zabierze ją na patrol, który ma jechać w kierunku miejscowości Piotra. Będzie pomocą medyczną, ubierze hełm i kamizelkę, tylko broni nie dostanie, nawet krótkiej. Aneta zgodziła się od razu i po paru godzinach biurokratycznych procedur, w trakcie których wpisano ją na listę patrolu, wydano niezbędne wyposażenie i odebrano pokwitowania, siedziała w transporterze z grupą żołnierzy. Popędzała w myślach kierowcę, drżąc z niepokoju o Cyryla. Droga dłużyła jej się w nieskończoność, ale wiedziała, że ten patrol to na tę chwilę najlepsza z możliwych opcji.

Wreszcie dojechali do miejscowości Piotra. Miasteczko wyglądało na wymarłe. Po ulicach walały się resztki mebli, jakieś ubrania, zabawki. Tu i ówdzie leżały skorupy porozbijanych naczyń i rozsypane sztućce. Wyglądało na to, że ludzie opuścili swoje domy kilka dni temu w chaosie i pośpiechu. Drzwi i okna były pootwierane. Gdzieniegdzie powybijane szyby zdradzały obecność szabrowników.

Gdy dojechali w pobliże domu Piotra, Aneta, nie czekając na pozwolenie, wyskoczyła z pojazdu. Zanim któryś z żołnierzy zdążył zareagować, biegła już przed siebie i przez otwarte na oścież drzwi wtargnęła do budynku, w którym mieszkał Piotr.

– Cyryl!!! Piotr!!! Cyryl!!! – wołała, przeszukując po kolei każde pomieszczenie.

– Odsuń się, wariatko! – Jeden z żołnierzy, który wpadł za nią do środka, przesunął ją za siebie – Ktoś tu może być, mieć broń, chociażby nóż. Trzeba najpierw sprawdzić teren!

Aneta nie słuchała. Wybiegła z mieszkania i nerwowo przeszukiwała okoliczne zarośla. Wyobraźnia podpowiadała jej najgorsze scenariusze, a w sercu płonęła nadzieja, że zaraz zza jakichś krzaków wybiegnie do niej Cyryl. Nic takiego się nie stało. Miasto było opustoszałe, a jedynymi ludźmi byli żołnierze i ona. Dopadła ją myśl, że może już nigdy nie zobaczy swojego dziecka, że może coś się stało, a Cyryl nie żyje.  Tak bardzo ją to przeraziło, że złapała się za głowę i zastygła, zastanawiając się, dokąd pójść, kogo prosić o pomoc. Z odrętwienia wyrwał ją głos Bruna.

– Wracamy do wozu, nikogo tu nie ma. Aneta, zbieramy się! – Bruno wydał rozkaz żołnierzom i wszyscy wrócili do pojazdu – Aneta, do cholery!

Kobieta niechętnie wróciła do auta. W głowie miała chaos, strach o dziecko mieszał się z rozpaczą, rozczarowanie z wściekłością. Była zła na wszystko. Na wojsko, że dopiero teraz tu przyjechali, na Piotra, że go nie było i nie wiadomo gdzie się podział. Najbardziej na siebie, że nie zdołała ochronić syna i zapewnić mu opieki. Miała ochotę krzyczeć i płakać, ale siedziała w milczeniu, chowając głowę w ramionach. Nie wiedziała, co może jeszcze zrobić. Gdzie szukać? Gdzie jeszcze pojechać? Może Piotr zabrał Cyryla w inne bezpieczne miejsce? Może do jakichś swoich krewnych, z dala od tego chaosu? Wiedziała, że miał jakąś dalszą rodzinę, ale nigdy nie interesowała się tym bliżej. On nie mówił, ona nie pytała, oprócz Cyryla nic jej z nim nie łączyło. Teraz rozpaczliwie szukała w pamięci czegoś, co pomogłyby naprowadzić ją na ślad Piotra i jej syna. Nie zauważyła nawet, kiedy dojechali do jednostki i przejechali przez bramę wartowniczą. Gdyby Bruno nie zawołał jej głośno, pewnie w ogóle by nie wysiadła.

– Wystarczy na dzisiaj – powiedział. – Idziemy spać, a jutro coś pomyślimy.

Nie było mu łatwo patrzeć, jak Aneta się gryzie, ale nie było mu jej żal. Zachowanie kobiety i sposób, w jaki rozpaczliwie i uparcie szukała swojego dziecka, irytowały go. Kiedy jego jednostkę przeniesiono do ochrony szpitala polowego, wpadł na pomysł, by sprowadzić tutaj swoją żonę i córkę. Nie układało się między nimi najlepiej, Bruno często uciekał do jednostki albo zgłaszał chęć udziału w zadaniach daleko od domu, ale w momencie zagrożenia, w czasie niepewności, chciał mieć je przy sobie. Zadzwonił do Marty, kazał jej zebrać najpotrzebniejsze rzeczy, spakować małą do auta i jechać do jednostki. Pamiętał, że Marta chciała mu coś powiedzieć, ale nie słuchał. Powtórzył żądanie, upewnił się, że go zrozumiała i zakończył połączenie. O tym, że miała przyjechać, przypomniał sobie następnego dnia rano. Dzwonił do niej kilka razy, ale jej telefon był wyłączony. Pomyślał, że coś się stało, jednak zanim dostał pozwolenie na opuszczenie jednostki, minęło parę godzin. Myślał wtedy, że żona robi mu na złość i po prostu wyłączyła telefon.

Martę znaleziono w rozbitym samochodzie zaledwie kilka kilometrów od jednostki. Jechała boczną drogą, tak jak jej poradził, pewnie trochę za szybko i auto nie wyrobiło na zakręcie. Spadła z niewielkiego mostu do rzeki. Musiała uderzyć głową o kierownicę, straciła przytomność, a nurt poniósł pojazd kilkadziesiąt metrów dalej. Tył auta oparł się o nabrzeżne drzewa, a przód prawie całkowicie zniknął pod wodą. Jeśli po upadku jeszcze żyła, prawdopodobnie utopiła się, nie będąc w stanie oswobodzić się z pasów bezpieczeństwa. Na tylnym siedzeniu Bruno znalazł tylko pusty fotelik swojej córki. Pomyślał wtedy, że może mała wydostała się sama z pasów. Może dwulatka dała radę wyjść z auta, ale co jeśli nurt porwał ją z biegiem rzeki? A jeśli wyszła sama na brzeg, to gdzie poszła? Czy zostawiła matkę w aucie i ruszyła szukać pomocy? Może ktoś znalazł auto i zabrał małą ze sobą?

Bruno rozważał na zimno wszystkie opcje. Poszedł nawet parę kilometrów wzdłuż rzeki, szukając śladów dziecka, ale niczego nie znalazł. Nie było się nawet kogo zapytać, okolica wydawała się całkowicie bezludna, a najbliższe zabudowania znajdowały się kilka kilometrów od miejsca wypadku. Bruno nie miał czasu szukać. Dostał jeden dzień na pochowanie żony i musiał wracać do jednostki. Zareagował jak automat i podporządkował się rozkazom. W pogłębiającym się chaosie nikt nie przejmował się pojedynczą tragedią. Nawet on sam.

Był w wojsku od kilkunastu lat. Przeszedł wiele szkoleń, treningów, nauczono go fizycznej i psychicznej odporności. Na polu walki miał być głosem rozsądku dla żołnierzy. Miał w razie potrzeby wyprowadzać ich ze spirali strachu i zmuszać do działania zgodnie z zasadami, które mu wpojono. Robił to nawet za cenę nienawiści ze strony podkomendnych. Nauczono go w ekstremalnych sytuacjach wyłączać emocje i działać automatycznie. Jego długoletni przyjaciel mówił mu zawsze po kolejnych etapach szkolenia: „tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono, więc bądź gotów i oczekuj nieoczekiwanego”. Zastanawiał się czasem, co znaczyło to „nieoczekiwane” i czy mając naładowaną broń w ręku, powinien się czegoś obawiać. Teraz chciał pomóc Anecie, ale żadne ze szkoleń nie przygotowało go na taką sytuację. Nie wiedział, co powinien jej powiedzieć. Wolał skupić się na tym, co potrafił, czyli na kierowaniu podległymi sobie żołnierzami. Nie wiedział, co powiedzieć, więc wolał milczeć, czekając na ruch z jej strony. Może poprosi o pomoc? Może zapyta o coś, a on będzie w stanie odpowiedzieć coś, co ma więcej treści i sensu niż komenda „załoga do wozu”?

Aneta milczała jednak, gdy prowadził ją do jej kontenera. Zdawała się być nieobecna myślami, więc Bruno położył ją tylko do łóżka i okrył kocem. Ani jedno, ani drugie nie powiedziało już ani słowa. Mężczyzna wyszedł i zamknął drzwi. Nawet mu ulżyło, że nie chciała z nim rozmawiać. Bał się, że zacznie znowu myśleć o swojej córce i pojawią się wątpliwości, czy za łatwo nie odpuścił.

W ciągu najbliższych dni nie działo się nic nowego. Aneta pracowała jak automat. Wykonywała swoje obowiązki szybko i precyzyjnie. Nie korzystała z przerw, chętnie brała dodatkowe dyżury, broniła się przed snem dłuższym niż kilka godzin na dobę. Uciekała od myśli i od snów, w których raz widziała Piotra, raz Cyryla, czasami śnili jej się też razem. Czasem goniła ich, próbowała rozmawiać, pytać, ale oni patrzyli się tylko na nią, w ogóle nie reagując. Budziła się przerażona, zmęczona jeszcze bardziej własną bezradnością, z jeszcze większym poczuciem winy. Kiedy nie pracowała, zalewała ją rozpacz. Płakała, dopóki starczało jej łez.

Zaczęła jeździć na codzienne patrole. Bruno dostał rozkaz koordynowania akcji przeczesywania okolicznych lasów w poszukiwaniu ludzi, którzy po fali amoku błąkali się zagubieni. Udało mu się przekonać dowódcę, że obecność kobiety w załodze ułatwi kontakt z cywilami, zwłaszcza dziećmi. Zaproponował Anecie, by jeździła z nimi. Zgodziła się od razu, bo ciągle liczyła, że wśród zwożonych dzieci gdzieś będzie jej Cyryl. Kiedy wracali z patrolu, biegła zaraz do namiotów szukać swojego syna. Pokazywała innym dzieciom zdjęcie chłopca i pytała, czy może go gdzieś widziały albo spotkały. Nikt nie potrafił jej pomóc, nikt nie poznawał jej dziecka. Ją samą od ciągłego wypatrywania oczu bolała głowa i bała się, że umysł zacznie powoli zacierać obraz jej syna.

Po kilku tygodniach liczba zwożonych dzieci zaczęła maleć i Aneta namówiła Bruna, żeby jeździć po innych punktach zbornych. Liczyła na to, że Cyryl odnajdzie się w innym miejscu. Wszystkie dzieci były ewidencjonowane w elektronicznej bazie danych w wojskowym intranecie, który Aneta przeglądała codziennie. Cyryla ciągle tam nie było, ale liczyła, że może ktoś omyłkowo nie wprowadził jej syna do systemu albo pomylił wiek, wzrost czy nawet płeć, dodał złe zdjęcie albo błędny opis. Takie sytuacje zdarzały się w jednostce i Aneta przekonała Bruna, że warto weryfikować błędy w innych punktach, zapewnić bazie kompletność, a przełożeni pochwalą wojskowego za doskonałe dowodzenie misją.

Bruno zastanawiał się, w jaki sposób dwie czy nawet trzy osoby są w stanie zweryfikować poprawność kilku tysięcy rekordów w bazie, ale uległ namowom Anety. Czuł, że ona bardzo tego potrzebuje. Odwiedzali więc wszystkie punkty zborne w zasięgu działania jednostki, chociaż obsesyjność Anety irytowała go i z każdym powrotem do jednostki miał zwiększające się poczucie zmarnowanego czasu. Powiedział jej nawet, że może wystarczy, że nowych dzieci nie przybywa już w ogóle. Wystarczy sprawdzać nowe wpisy do bazy. Nie chciało mu się już jeździć, próbował przy użyciu logicznych argumentów przekonać Anetę do odpuszczenia sobie tych niekończących się wycieczek, ale nalegała tak wytrwale, że zgodził się jechać ten ostatni raz. Dzisiaj znaleźli tego chłopca i Bruno pomyślał, że dobrze się stało, że jednak pojechali.

W jednostce byli tuż przed świtem. Księżyc zdążył się już schować za horyzontem, a niebo nad lasem powoli się rozjaśniało. Przejechali przez wartownię, minęli zapory i zasieki. Bruno zatrzymał auto koło punktu zbornego dla cywili. Odwrócił się, chcąc powiedzieć Anecie, by wysiadła i zobaczył, że śpi razem z chłopcem. Oparła głowę na zagłówku, rękoma przytrzymując otulającą go kurtkę. Wyglądali tak idyllicznie, że Bruno przez chwilę zastanawiał się, czy nie dać im spać w aucie. Po chwili jednak zwyciężyło poczucie obowiązku wojskowego i delikatnie, choć stanowczo, położył rękę na ramieniu Anety.

– Jesteśmy już. Wysiadamy… – powiedział cicho, lekko przy tym potrząsając jej ramieniem.

Kobieta przebudziła się i rozejrzała dookoła półprzytomnie, jakby przez moment zastanawiała się, gdzie jest i co robi.

– Aneta, wysiadaj, jesteśmy na miejscu – powtórzył Bruno i wtedy na dobre się przebudziła. Spojrzała na wtulonego w nią chłopca i próbowała wstać tak, aby go nie obudzić. – Trzeba go zarejestrować, pewno ktoś go szuka – zasugerował Bruno, gdy wysiadła z auta z dzieckiem na rękach. Mały ciągle spał, chociaż przez zmiany pozycji jego oddech robił się szybszy, tak jakby miał się za moment przebudzić.

– Jutro, Bruno – odpowiedziała Aneta. – To znaczy za jakieś trzy godziny. Zaczynam dyżur i wtedy go zarejestruję. Niech się prześpi spokojnie. Położę go u siebie.

Bruno skrzywił się, bo wiedział, że powinni zgłosić znalezienie dziecka bez zbędnej zwłoki. Aneta jednak tak czule obejmowała chłopca, że nie chciał oddzielać jej gwałtownie od małego i jej robić przykrości. Poza tym domyślał się, że dobudzenie dyżurnego lekarza na punkcie zbornym i doprowadzenie go do komputera może trochę potrwać, więc w końcu machnął ręką. Pomógł nawet Anecie dojść do kontenera, otworzył drzwi i odchylił pościel na jej łóżku. Położyła chłopca na prześcieradle, ściągnęła mu tylko buty i troskliwie okryła cienką kołdrą. Mały przeciągnął się lekko, odwrócił na drugi bok i jego oddech znowu stał się rytmicznie spokojny.

– Dzięki, Bruno, widzimy się jutro… – powiedziała szeptem.

– Tak, tak… – bardziej odburknął niż odpowiedział. Myślami był już w innym miejscu. Miał dostać nowe zadania na odprawie w jednostce, a chciał się jeszcze trochę przespać. – Idziemy spać.

Mężczyzna wyszedł z kontenera i Aneta zamknęła za nim drzwi. Była zmęczona, czuła powracającą senność, połączoną z macierzyńską troską o chłopca, którego dzisiaj znaleźli. Chciała się już położyć i przytulić do śpiącego dziecka, tak jak kiedyś przytulała się do Cyryla, gdy bał się zostać sam albo nie mógł zasnąć. Mówiła wtedy do niego cicho, głaskając go po włosach. Ten chłopiec spał głęboko i Aneta nie musiała go uspokajać, ale bardzo potrzebowała powtórzyć ten rytuał. Chciała poczuć się jak matka, zajmująca się dzieckiem. Jej uczucia macierzyńskie domagały się zaspokojenia. Bardzo tęskniła za Cyrylem i ten chłopiec pozwolił jej z szeregu uczuć do dziecka przywołać troskę i czułość. Do tej pory, gdy myślała o Cyrylu, czuła lęk, strach, niepokój. Nie wiedziała, czego jest więcej. Nadzieja, chociaż jeszcze obecna, stawała się coraz słabsza, ustępowała miejsca rezygnacji. Natrafienie na tego małego dzisiaj odebrała jako znak. Jeżeli ona mogła dostrzec samotne dziecko nocą w bezludnej okolicy, to ktoś inny może odnaleźć jej Cyryla i odstawić go do punktu zbornego! Może już to zrobił! Wtedy, gdy będzie po raz kolejny wpisywać zapytanie do bazy, nagle w wynikach pojawi się jej syn. Zobaczy jego zdjęcie zrobione przy rejestracji. Będzie wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała. Uśmiechnięty, z lekko przymrużonymi oczami. Może będzie trochę wystraszony obcymi ludźmi wokół niego. Ale pozna na pewno, że to jej dziecko. Serce matki się nie pomyli. Pojedzie po niego i już się nie rozstaną. Nie pozwoli go nikomu znowu zabrać. Jeżeli chaos kiedykolwiek powróci, przejdą przez niego razem, cokolwiek by się miało nie dziać.

Zaczęła wspominać, jak to wszystko się zaczęło. Własne wspomnienia przeplatały jej się z wiadomościami. Jak wszystkie zarazy w historii ludzkości, ta choroba również przyszła niespodziewanie, ale była inna. Nikt nie kasłał, nie kichał, nie miał bolesnych wybroczyn ani nawet gorączki czy swędzącej skóry. Atakowała po cichu, w sposób do tej pory nieznany i pozornie niegroźny. Zarażony tracił energię, brakowało mu siły na codzienne czynności. Opanowywały go niewiadomego pochodzenia smutek i żal, jakby tęsknota zaczynała kierować podejmowaniem decyzji. Niewielu chorych szukało pomocy. Objawy zrzucali na karb przemęczenia, przepracowania, złej pogody, nadmiaru stresu. Niektórzy szukali ucieczki w używkach, alkoholu, miękkich i twardych narkotykach. Inni oddawali się praktykom, które na krótko poprawiały im nastrój. Uciekali w zakupy, hazard, seks, wdawali się w bójki lub stawali kleptomanami, jeżeli tylko kradzież w sklepie mogła poruszyć ich opętane depresją umysły i chociaż na moment odwrócić uwagę od smutku.

Choroba postępowała szybko, a świat reagował powoli. Kiedy zaczęto szukać przyczyn i lekarstwa, cywilizacja chyliła się już ku upadkowi. Szukano bakterii, wirusa albo pasożytów odpowiedzialnych za zmianę zachowań. Szukano w krwi chorych jakiejś nieznanej toksyny, podejrzewano użycie nowej broni chemicznej. Tworzono teorie, z których żadna nie dawała odpowiedzi na pytanie, jak zatrzymać postępujący rozkład. Niekiedy przez szum informacyjny przedzierały się informacje o powiązaniu zachorowań z fazami księżyca. Podobno wszystko zaczęło się w trakcie pierwszej wiosennej pełni.

Rozpoczęła się dyskusja i szukanie przyczyn. Obwiniano żywność, chemię spożywczą, dodatki do kosmetyków, zanieczyszczenie powietrza, promieniowanie z sieci bezprzewodowych i nadajników telefonii komórkowej. Co bardziej przewidujący robili zapasy żywności i butelkowanej wody. Niektórzy zaczęli nosić maski, unikać innych ludzi. Obawiali się, że zaraza może przenosić się drogą kropelkową, chociaż nikt nie był w stanie wyodrębnić drobnoustroju, który byłby odpowiedzialny na rozprzestrzenianie się epidemii.

W miarę upływu czasu choroba postępowała. Smutek i nostalgia zamieniały się w otępienie przechodzące w całkowitą apatię. Ludzie zastygali w łóżkach. Przestawali się myć, jeść, jedynie spali i przebudzali się na krótko kilka razy w ciągu doby. Samotni odchodzili pierwsi. Kiedy nikt ich nie odwiedzał, umierali w swoich łóżkach z głodu i pragnienia.

Choroba atakowała, nie czyniąc wyjątków. Zapadali na nią starzy i młodzi, świetnie wykształceni i kompletni analfabeci, pracoholicy i tacy, którzy nie spędzili w pracy jednego dnia. Zbierała żniwo na całym świecie, bez względu na długość czy szerokość geograficzną. Im bardziej rozwinięty kraj, tym szybciej postępowała.

Zaczęło brakować dorosłych na ulicach. Przestali chodzić do pracy, a na witrynach sklepów i punktów usługowych pojawiły się kartki, że „niestety z powodu braku personelu dzisiaj nieczynne”. Nikt nie wywoził śmieci, przestała działać komunikacja. Niekiedy dzieci przejmowały role dorosłych. Opiekowały się rodzeństwem i chorymi rodzicami, sprzątały, zdobywały żywność.

Życie w miastach zaczęło zamierać, całe dzielnice sprawiały wrażenie wyludnionych. Po ulicach przemykały głównie dzieci szukające jedzenia i nieliczni zdrowi dorośli, szabrujący sklepy. Nocą zapalało się coraz mniej lamp, a na ulicach walczyły bandy szabrowników. Słychać było krzyki i strzały. Wybuchały pożary, których nikt nie gasił. Tak jak chorych ogarnęła apatia, tak zdrowych opanował strach. Miasta stały się betonowymi pułapkami. Brakowało prądu, nie działała łączność, coraz trudniej było zdobyć wodę i coś do jedzenia. Wielu zdrowych uciekało, wierząc, że z dala od metropolii mają większe szanse na przeżycie. Nawet wojsko opuściło miasta i w pośpiechu budowało polowe jednostki na skrzyżowaniach dróg, skąd próbowało zapanować nad sytuacją. Wydawało się już, że to koniec, że gatunek ludzki wyginie po cichu, gdy nagle w ciągu jednej nocy ludzie pogrążeni do tej pory w apatycznym śnie zerwali się i pchani jakąś nieludzką siłą zaczęli przeć przed siebie w amoku. Wybiegali z domów, nie dając się zatrzymać. Kiedy nie mogli otworzyć drzwi, wyskakiwali przez okna, przez co kaleczyli się lub tracili życie. Ci, którzy przeżyli, mimo połamanych kończyn i krwi cieknącej z ran, szli przed siebie z obłędem w oczach. Niekiedy zaskoczone dzieci biegły za nimi, czasami bardzo długo. Ale chorzy szybko znikali za zakrętem czy ścianą drzew, ginąc z oczu próbującym ich zatrzymać bliskim. Niektóre dzieci wróciły do miast, do miejsc, które znały. Inne zgubiły się w trakcie tułaczki po lasach i polach. W dzień szukały pożywienia, szabrując opuszczone miasteczka, w nocy chowały się w leśnych zakamarkach.

Amok skończył się równie niespodziewanie, jak się rozpoczął. Ludzie nie tak dawno biegnący przed siebie w końcu się zatrzymali i zaczęli wracać do zdrowych zmysłów. Nie byli świadomi, co się z nimi działo w ostatnim czasie. Początkowo mieli nawet problem z przypomnieniem sobie swoich imion. Kiedy tylko pamięć wracała w wystarczającym stopniu, ruszali do swoich domów i zaczynali szukać bliskich. Wracali do miast, w których wojsko powoli przywracało porządek. Radio bez przerwy informowało o ustaniu zagrożenia. Po wszystkich drogach jeździły wojskowe ciężarówki nawołujące z megafonów do powrotu. Zbierały napotkane dzieci i zawoziły je najpierw do jednostek polowych, a potem do miast, do punktów opieki zorganizowanych naprędce w szkołach, szpitalach i sierocińcach. Dla kogo zabrakło miejsca pod dachem, dostawał polowe łóżko w wojskowym namiocie.

Aneta należała do tych szczęśliwców, którzy oparli się chorobie. Teraz rozebrała się do snu i położyła ostrożnie na łóżku. Przytuliła się do chłopca. Chciała wyszeptać „dobranoc”, ale zdała sobie sprawę, że nie wie, jak mały ma na imię. Dotarło do niej, że chłopiec nie powiedział jeszcze ani słowa i nie wydał z siebie żadnego dźwięku, jeśli nie liczyć spokojnego oddechu. Nie wiedziała nawet, czy potrafi mówić, czy jest zdrowy. Może coś mu dolega, a ona nie jest tego świadoma? Te myśli wywołane zawodową troską rodem ze szkoły pielęgniarskiej trochę ją rozbawiły.

– Przecież tak spokojnie oddycha – powiedziała do siebie szeptem. – Gdyby coś mu było, od razu bym się zorientowała.

Uspokoiwszy samą siebie, pogłaskała małego po włosach i zamknęła oczy. Kiedy zasypiała, na letnim niebie było już całkiem jasno i przez małe szyby kontenera zaczęły wpadać do środka pierwsze promienie słońca. Nowy dzień budził się ćwierkaniem wróbli i bzyczeniem owadów. Aneta spała, nie niepokojona dźwiękami wschodzącego dnia. Już dawno jej sen nie był tak spokojny i głęboki.

Rozdział II

Beni ocknął się nagle. Otworzył szeroko oczy i usiadł na łóżku. Nie wiedział, gdzie jest, nie pamiętał, jak tu trafił. Spojrzał na śpiącą Anetę i zaczął przypominać sobie wydarzenia minionej nocy. Marsz przez las, zmęczenie, potem dźwięk samochodu, nieznajome głosy i słodki smak ciastek z soczystym jabłkiem. Znowu poczuł głód i pragnienie, ale bał się ruszyć. Rozglądał się tylko wokół. W małym pomieszczeniu dojrzał stojącą na stoliku plastikową butelkę z wodą. Wyciągnął rękę, ale nie zdołał jej sięgnąć. Siedział tak przez chwilę, myśląc, czy zejść na podłogę czy jeszcze poczekać. W końcu pragnienie zwyciężyło i postawił stopy na ziemi. Najciszej jak potrafił podszedł do stolika. Wziął butelkę i próbował ją otworzyć, ale nakrętka siedziała mocno i nie dał rady za pierwszym razem. Nie poddał się, ujął butelkę w inny sposób i znowu spróbował. Nakrętka puściła, ale butelka wymsknęła mu się z rąk i upadła na podłogę. Hałas obudził Anetę.

– Która godzina…? – wymamrotała nieprzytomnie, szukając telefonu – O Boże, za piętnaście minut zaczynam dyżur! Czemu budzik nie zadzwonił? – prawie krzyknęła.

Zerwała się z łóżka i wtedy zobaczyła, że chłopiec stoi nieruchomo i spogląda nią z niepewnością w oczach. Przypomniała sobie wczorajszą noc i uspokoiła się, patrząc na chłopca.

– Wstałeś już? Pewno głodny jesteś? Zaraz pójdziemy na śniadanie. A siku nie chcesz? Tu łazienka jest, idź, jak potrzebujesz. O rany, co ja z tobą zrobię, przecież za moment mam dyżur… – wyrzucała z siebie, chociaż mały nie odpowiadał.

Anecie udzielił się poranny pośpiech, do jakiego przywykła. Zarzuciła na siebie rzeczy wybrane szybko z kupki leżących w nieładzie na krześle. Zrobiła pranie, już wyschło i miała je powkładać do szuflad, ogólnie posprzątać w swojej kwaterze, ale ciągle nie mogła się do tego zabrać. Działo się tyle w jej otoczeniu i jeszcze więcej w głowie, że nie udało jej się tego dokończyć. Zajmowała się takimi rzeczami, gdy mimo zmęczenia nie mogła zasnąć, a do kolejnego dyżuru miała przynajmniej kilka godzin. Wtedy sprzątała, pucowała podłogę, robiła pranie, nawet prasowała skarpetki i bawełnianą bieliznę. Układała wszystkie rzeczy w szufladach według ich rodzaju i swojego wyobrażenia o tym, jak powinny być ułożone. Idealny porządek miał jej ułatwić poranne szykowanie się na dyżur, by w przypadku braku zasilania nawet po ciemku była w stanie znaleźć wszystkie rzeczy i przygotować się do wyjścia. Najpierw bielizna i pończochy, następnie spódnica, potem biustonosz i bluzka lub lekki sweterek, jeżeli miałoby się zrobić chłodniej. Na końcu buty i wtedy nadchodził czas na szybki makijaż, delikatny i ledwo zauważalny albo żaden, jeżeli światła byłoby za mało.

Dobrała rzeczy, by wszystkie do siebie pasowały, bez względu na to, które wyciągnie po ciemku. Dominowały takie w kolorze czarnym, szarym i białym, o jednolitej kolorystyce. Nie musiała się zastanawiać czy to, co akurat założyła, nie gryzie się ze sobą. Nie zależało jej na eksponowaniu urody i kobiecości. W tej chwili nie chciała przyciągać nikogo wyglądem. Od kiedy to wszystko się zaczęło, jej seksualność prawie zanikła. Jedyną pozostałością był delikatny, ale ciągle staranny makijaż. Nie zapomniała, że jest kobietą, jednak w tej chwili nie miało to dla niej większego znaczenia.

Kiedy chłopiec wyszedł z miniaturowej łazienki, szybko uszminkowała usta i spięła ciemne włosy w prostą kitkę. Wzięła go za rękę i poszli do kantyny, gdzie stał automat wydający posiłki. Na wyświetlaczu chłopiec wybrał chleb z dodatkami i płatki z mlekiem. Głód czuł od kiedy się obudził, a zapachy w kantynie tylko go wzmogły. Łapczywie pochłaniał płatki, chleb z serem, dżem i miód z wojskowego zaopatrzenia. Aneta wzięła tylko chleb i popijała go kawą. Rano mdliło ją na sam zapach jedzenia, ale z rozsądku jadła kromkę chleba, żeby nie zaczynać dnia z pustym żołądkiem.

Dopiła kawę i popatrzyła na zegarek.

– Chodź już – powiedziała do chłopca, wstając. – Zaraz mam dyżur, a musimy coś z tobą zrobić.

Beni nakrył chleb posmarowany dżemem drugą kromką i posłusznie podreptał za Anetą. Zachowywał się trochę jak szczeniak, który odstawiony od matki szuka sobie nowego przewodnika. Do tej pory nie spotkało go nic złego ze strony Anety i zaczynał się do niej przyzwyczajać. Nawet kiedy nie wiedział jak się zachować, Aneta nie robiła nic, co osłabiało jego zaufanie. Była spokojna, mówiła stanowczo, ale cicho, co wzbudzało poczucie bezpieczeństwa. Wiedział, co od niego oczekuje i wiedział, że nic mu z jej strony nie zagraża.

Aneta zaprowadziła go do rejestracji. Każde znalezione dziecko musiało przejść ten rytuał. Najpierw lekarz oceniał stan zdrowia, a potem robił fotografię i przeprowadzał wywiad, w trakcie którego pytał o wszystkie mniej lub bardziej istotne szczegóły z życia dziecka, by na koniec wprowadzić znajdę do bazy. Przy okazji sprawdzał też, czy nikt nie wprowadził kogoś podobnego do listy poszukiwanych.

W tym dniu Aneta miała dyżur z Maciejem, młodym lekarzem powołanym do wojska i skierowanym do pracy w szpitalu polowym. Znała go na długo przed zarazą i nie przepadała za jego towarzystwem. Pracowała z nim w jednym szpitalu i pamiętała, jak Maciej zbyt często okazywał wszem i wobec, jak bardzo mu się nie chce. Bywało też, że był opryskliwy dla pacjentów. Powiedziała mu kiedyś, że zachowuje się jak gwiazda i żeby hamował się przynajmniej przy pacjentach w stanie terminalnym, bo to wprawia ją w ponury nastrój. Krzyknął na nią wtedy, że się chyba zapomniała i że jakaś durna piguła nie będzie zwracać uwagi lekarzowi po studiach. Nie odzywała się do niego przez miesiąc. Byli po imieniu, ale Aneta zwracała się do niego oficjalnie „panie doktorze”. Robiła to specjalnie, bo wiedziała, jak bardzo go to wkurza. Kiedy jednak spotkała go tutaj, ucieszyła się na jego widok. W czasie chaosu i totalnej rozsypki jakakolwiek znajoma twarz pozwalała jej wrócić do myśli, że jakoś to będzie, że wszystko się ułoży i będzie znowu jak dawniej. Teraz co jakiś czas miała z nim dyżury i zauważyła, że wywoływana jego zachowaniem irytacja bardzo ją pobudza i pozwala przejść przez natłok pracy na automacie. Tak było na początku jej pracy w jednostce. Teraz problemy się zmieniły, a irytacja przestała ją napędzać.

Maciej też się zmienił. W trakcie pobytu w szpitalu wojskowym stracił dużo na pewności siebie po kilku utarczkach z wojskowymi dowódcami, którzy dość brutalnie temperowali jego wyskoki. Chociaż ciągle zdarzało mu się zachować ordynarnie wobec pacjentów, Anecie to już tak bardzo nie przeszkadzało. Po prostu nie odzywała się do niego i robiła swoje, a jego fochy zostawiała jemu.

Ale gdy prowadziła małego za rękę do rejestracji, zaczęła się trochę obawiać tego, jak lekarz zachowa się wobec dziecka. Broniła się przed tym, lecz czuła, że przelewa swoje uczucia macierzyńskie na tego chłopca. Część niej chciała mu matkować, część kazała jej się powstrzymywać w obawie przed poczuciem straty, gdy chłopiec wróci do swoich bliskich. Może dlatego nie zapytała go o imię i nie martwiła się tym, że do tej pory nie powiedział ani słowa. Wiedziała, że ją słyszy i rozumie, reagował na jej polecenia i gesty, ale nic nie odpowiadał. Myślała, że może po prostu się jej boi, nie ufa, dlatego trzyma ją na dystans i nie nawiązuje z nią bliższego kontaktu. Teraz, kiedy weszła do gabinetu lekarskiego, trochę się spięła na widok Macieja zaciskającego usta i stukającego nerwowo palcem o blat.

– Co jest znowu? – zapytał zimno.  – Spóźniłaś się, wiesz? Zegarek masz? Spodziewam się inspekcji z dowództwa.

– Co dzień spodziewasz się inspekcji i nigdy nikt nie przychodzi – odgryzła się Aneta. – Znaleźliśmy dziecko. Trzeba go zarejestrować.

– Kolejna zguba? Chodź, zbadamy cię. Jak masz na imię? Ściągnij koszulkę, osłuchamy cię i dokładnie zbadamy. – Maciej uspokoił się trochę.

Pespektywa spotkania z wojskowymi zawsze go przerażała, a na wydłużający się czas oczekiwania reagował nerwowością. Uspokajała go możliwość zajęcia się czymś, na czym się znał, a o czym wojskowi mieli niewielkie pojęcie.

Aneta przykucnęła przy chłopcu, by pomóc mu ściągnąć ubranie. Mały wzdrygnął się, gdy zimny metal stetoskopu dotknął jego skóry.

– Otwórz usta. Szerzej! – Maciej wydawał polecenia do kolejnych części badania – Okej. Ja tu nic nie widzę, według mnie nic ci nie dolega. To teraz zrobimy ci zdjęcie i wpiszemy do systemu.

Ustawił chłopca przed małą kamerką podłączoną do laptopa i nacisnął klawisz. Błysk flesza sprawił, że mały zacisnął powieki i odwrócił się, przykładając dłonie do oczu.

– Jeszcze raz, poruszyłeś się i wyszło trochę niewyraźnie. – Maciej skrzywił się, patrząc na monitor. – Teraz z profilu. Aneta, pomożesz mi? Weź go przytrzymaj jakoś czy coś!

Aneta podeszła do chłopca i delikatnie ustawiła go przed monitorem.

– Możesz przymknąć oczy – wyszeptała małemu do ucha. – Jedno z otwartymi już masz.

Kolejny błysk flesza chłopiec zniósł lepiej.  Po wszystkim Aneta nałożyła mu koszulkę, bo trochę się trząsł.

– Zdjęcia już mamy, teraz cię wpiszemy. Jak masz na imię? – Maciej czekał na chłopca, aż ten coś powie. – No, jak masz na imię? Słyszysz mnie?

– On chyba nie mówi – Aneta weszła Maciejowi w słowo. Nie chciała  stresować dziecka bardziej, niż było to konieczne, a bała się, że Maciej zacznie się rozkręcać i straci na sobą kontrolę.

– Nie mówi? Głuchoniemy? – Maciej zamachał chłopcu przed twarzą, jakby chciał się upewnić, że ten go przynajmniej widzi. – To jak cię wołają, synek?

– Przestań, już wystarczy! – Anetę zaczynała irytować obcesowość Macieja. – On słyszy, tylko jeszcze nic nie powiedział.

Maciej nawet na nią nie spojrzał, całą uwagę skupiał na małym.

– Powiesz coś wreszcie? Przynajmniej jak masz na imię? Jak mamy cię nazywać? – Kobieta pochyliła się nad chłopcem.

W jej głosie nie było irytacji, ale Beni usłyszał zniecierpliwienie. Chciał odpowiedzieć, jednak gdy otworzył usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk oprócz cichego pisku. Nabrał powietrza i spróbował jeszcze raz. Choć napiął całe ciało i skupił wszystkie siły na gardle, nie udało mu się wydobyć z siebie ani jednej sylaby.

– Już dobrze, wystarczy… – Aneta dostrzegła, jak chłopiec się męczy, chcąc cokolwiek powiedzieć. – Jakoś cię nazwiemy, wpiszemy pod jakimś imieniem, a potem na pewno ktoś cię rozpozna i przyjedzie po ciebie. – Przytuliła małego i głaskała go po włosach.

– Beni – wydusił w końcu malec. – Mam na imię Beni…

– Czyli jednak potrafisz mówić. – Maciej nie odpuszczał. – A nazwisko? Masz jakieś nazwisko?

– Wpiszmy go jako „Benon” – zadecydowała Aneta, ucieszona, że chłopiec się odezwał. – Na pewno ktoś go rozpozna i wtedy sobie zmienimy na właściwe.

– Już kończę wpis do bazy. – Maciej nieśpiesznie klepał w klawiaturę. – I gotowe. Nazwisko zostawiłem puste, teraz trzeba go odesłać do ośrodka. Zaraz zgłoszę zapotrzebowanie na transport.

– Już teraz?! – Aneta wystraszyła się nagle i podniosła głos. Słowa Macieja uświadomiły jej, że chłopiec trafi do ośrodka opieki, gdzie będzie czekał, aż zgłosi się po niego ktoś bliski. Wiedziała, że Beni nie może tutaj zostać, jednak do tej pory odpychała od siebie myśl o rozstaniu. Chociaż znała go krótko, to spotkanie dało jej nadzieję, że w taki sam sposób znajdzie Cyryla.

– Tak, teraz. Przecież dziecko nie może zostać na oddziale szpitalnym. – Maciej odwrócił się i ze zdziwieniem spojrzał na Anetę.

Nie widział jej jeszcze takiej. Wiedział, że szukała swojego dziecka, ale w jego ocenie robiła to w przerażająco racjonalny sposób. Działała jak maszyna, wybierając patrole, które jechały w tereny, gdzie jej jeszcze nie było. Wkurzało go, że przez udział w patrolach przysypiała potem na jego dyżurze, ale zdawał sobie sprawę, że bez tego zaczęłaby wariować i nie byłoby z niej żadnego pożytku. Nic specjalnego się teraz nie działo, ale Maciej bał się ciągle, że nagle na oddział wpadnie z niezapowiedzianą inspekcją grupa wojskowych i zobaczą drzemiącą w kącie Anetę.

– Poczekaj trochę – poprosiła  go niemal błagalnie. – Wezwij transport po południu. Na dyżurze i tak nie dzieje się teraz wiele, a po popołudniu sama go odwiozę.

Maciej westchnął głęboko i zaczął przecierać zmęczone oczy. Takiego tonu jeszcze u Anety nie słyszał; zazwyczaj była dla niego albo opryskliwa, albo co najwyżej do bólu rzeczowa. Nie oczekiwał od niej uprzejmości, tym bardziej okazywania sympatii. Aneta od samego początku wydawała mu się trochę dziwna i wolał trzymać ją na dystans. Ten błagalny ton to było coś nowego. Bardziej spodziewał się, że zacznie na niego prychać i atakować, niż prosić takim tonem.

– No dobra – powiedział z westchnieniem. – Mamy dzisiaj spokój, ale weź młodego gdzieś, gdzie nie będzie się rzucał w oczy. Jeszcze jakiś mundurowy się przypałęta i zaczną się pytania.

Aneta nie czekała nawet, aż lekarz skończy. Chwyciła chłopca za rękę i zaprowadziła do pomieszczenia dla dzieci. Było tam trochę książek, jakieś gry planszowe i zdezelowane zabawki. Mieli nawet telewizor i płyty, ale odtwarzacz popsuł się dawno temu.

– Poczytamy sobie, Beniu? – zwróciła się do chłopca, kiedy stanęli przed szafką z książkami – Co byś chciał poczytać? Jakieś bajki? A może komiks? Lubisz komiksy? Ja bardzo lubiłam, kiedy byłam mała. Filmu ci nie puszczę, bo odtwarzacz się zepsuł. O, to jest fajna książka, spodoba ci się…

Wyciągała różne rzeczy i pokazywała chłopcu, lecz zanim ten zdążył się przyjrzeć podawanej książce, odkładała ją na bok i brała kolejną. Beni podszedł do szafki i sięgnął po kubek z kredkami.

– Chcesz porysować? – Aneta odłożyła książki i spod stosu kolorowych czasopism wyciągnęła blok rysunkowy. – Masz, to będzie dobre. Prawie wszystkie kartki są czyste. Usiądź sobie przy stoliku.

Beni siadł na krześle wskazanym przez Anetę i wziął do ręki kredki. Przebierał palcami, szukając właściwego koloru, rodzaju i kształtu. Chciał coś narysować, ale nie wiedział jak. Siedział nad czystą kartką, szukając właściwej formy. Jego dziecięcy umysł był pełen niewypowiedzianych słów. Beni nie chciał ich komukolwiek przekazać, chciał się ich po prostu pozbyć. Jego ciało było pełne emocji. Przeżycia ostatnich dni, to, co widział, usłyszał, poczuł i zapamiętał, zbierało się w nim, powodując drżenie. Czuł ciśnienie w gardle. Czuł, że napina całe ciało, prawie boleśnie. Kiedy zamykał oczy, zaczynał widzieć kolory. Pod powiekami migały różne barwy. Teraz szukał wśród kredek kolorów, które widział i które chciał pokazać.

Aneta podeszła do niego.

– Posiedź sobie, Beni. I porysuj. Narysuj coś ładnego… – Uśmiechnęła się i pogłaskała chłopca po głowie. – Ja muszę na chwilę wyjść i coś załatwić.

Przez chwilę patrzyła, jak mały grzebie w kredkach i zamyśliła się. Przypomniała sobie, jak jej Cyryl rysował różne rzeczy i dawał jej jako prezenty. Zawijał kartki w rulonik i wiązał nitką. Miała te listy schowane w dużym pudle, które nazywała „skrzynką wspomnień”. Były tam zdjęcia jej, Cyryla, jej rodziców, zmarłej w dzieciństwie siostry, ukochanej babci. Wszystkie przedmioty mające jakąś wartość, przywołujące fragmenty życia, o których nie chciała zapomnieć.

Z zamyślenia wyrwał ją głos Macieja. Kłócił się z kimś przez telefon i robił to tak, że słyszeli go wszyscy. Z urywków zdań domyśliła się, że upomina się o transport jakiegoś wyposażenia, które miał dawno obiecane, a które nie dotarło do tej pory. Maciej lubił się kłócić przez telefon. Aneta wiedziała, że będzie miał teraz dobry humor. Nawrzucanie komuś sprawiało lekarzowi przyjemność i traktował to wręcz jak rozrywkę. Teraz zacznie być przyjemniejszy dla bliskiego otoczenia, w tym dla Anety.

Podeszła do komputera i zalogowała się do bazy poszukiwanych osób. Liczyła na to, że pojawią się nowe dzieci, a wśród nich rozpozna swojego Cyryla. Uruchomiła zapytanie i czekała, aż z ekranu zniknie klepsydra. W wynikach pojawił się tylko Beni, którego sama wprowadziła do bazy jakąś godzinę wcześniej.

Niewiele pojawiało się już nowych dzieci. Wszystkie, które miały się znaleźć, zostały już przywiezione przez wojskowe ciężarówki albo same dotarły do miast, w których mieszkały przed zarazą. Wojsko przeczesywało lasy i odludzia w poszukiwaniu zbłąkanych, ale jedyne, co odnajdywali, to zwłoki tych, którzy nie przeżyli czasu amoku. Ci, którzy nie mieli szczęścia dotrwać do momentu otrzeźwienia, kończyli w różny sposób. Topili się w trakcie przechodzenia przez rzeki, wpadali w skalne rozpadliny, tracili przytomność z odwodnienia i już jej nie odzyskiwali. Niekiedy ich serca nie wytrzymywały pędu do przodu. Ich ciała przysypywały liście albo rozszarpywały leśne zwierzęta. Wszystkich zbierano i ewidencjonowano na podstawie dokumentów lub tego, co mieli przy sobie. Wojsko tworzyło elektroniczne spisy odnalezionych i poszukiwanych, spisy żywych i martwych. Spośród nich ocaleni z amoku szukali swoich bliskich. Opisywali wiek, wygląd, podawali imię i cechy charakterystyczne. Jeżeli ktoś posiadał zdjęcie, było wprowadzane do bazy i system wyszukiwał pasujące do opisu osoby.

W tym czasie ludzie szukali się nawzajem. Wracali do domów, które tak nagle i niespodziewanie opuścili, mając nadzieję, że zastaną tam ich mieszkańców. Niektóre budynki były splądrowane, inne spalone lub zdewastowane. Ci, którzy wracali jako pierwsi do pustych mieszkań, nie mogąc znieść niepewności, zajmowali sobie czas sprzątaniem, wstawianiem wybitych szyb, układaniem rzeczy. Wojsko dostarczało jedzenie i wodę, a największym problemem stała się nieobecność bliskich. Rodzice szukali dzieci, dzieci szukały rodziców, dziadków, cioci, wujków czy nawet sąsiadów lub znajomych rodziny: kogokolwiek, kto mógłby być im w jakiś sposób bliski. Potrzeba bycia odnalezionym stała się prawie tak ważna, jak odżywianie czy oddychanie. Po czasie chaosu nikt nie chciał być sam. Odnalezione dzieci wpadały w objęcia rodziców, a czasem tylko jednego. Niekiedy po dziecko przychodziła babcia, dorosłe rodzeństwo albo jeszcze dalszy krewny. Działo się tak wtedy, gdy rodziców znaleziono martwych i nie było nikogo innego. Czasem pojawiał się ktoś prawie obcy, ale lęk przed byciem porzuconym był silniejszy od strachu przed dalekim wujkiem lub ciocią. Niekiedy po dzieci długo nie przychodził nikt i wtedy mogły tylko czekać w ośrodku zbornym.

Aneta zajęła się swoimi sprawami, ale co chwilę zerkała na Beniego. Nie miała nic specjalnego do roboty, oddział szpitalny pełnił bardziej funkcję punktu opatrunkowego, a najpoważniejszym ostatnio przypadkiem był żołnierz, który skręcił sobie kostkę przy zeskakiwaniu po ciemku z transportera. Wypisując raport dobowy z poprzedniego dnia, zastanawiała się, gdzie może zawieźć chłopca, żeby było mu najlepiej. Takich punktów było w okolicy kilka i Aneta zgodnie z wytycznymi powinna najpierw sprawdzić, gdzie jest najwięcej wolnych miejsc, ale chciała, żeby był gdzieś blisko. Zaczęła przejmować się losem chłopca. Rozważała różne opcje. Czy będzie musiał długo czekać na kogoś bliskiego? Czy jego bliscy żyją? A co, jeżeli nikt po niego nie przyjdzie? Im więcej o tym myślała, tym jej myśli stawały się coraz czarniejsze. Najchętniej zostawiłaby chłopca u siebie, przynajmniej do czasu, aż ktoś się po niego zgłosi, ale wiedziała, że taka opcja będzie trudna do przeprowadzenia. Bycie zdaną na samą siebie przyzwyczaiło ją do konieczności podejmowania trudnych decyzji. Chowała wtedy wrodzoną wrażliwość i decydowała na zimno, kalkulując tylko za i przeciw.

Maciej miał rację, chłopiec nie mógł zostać w wojskowym obozie, powinien trafić do punktu zbornego i czekać z innymi dziećmi na swoich bliskich. Być może będzie to dla niego trudny czas, ale generalnie  nikomu nie było teraz łatwo. Zmobilizowani żołnierze, lekarze – każdy w pewnej chwili był albo chory, albo wezwany do jednostki. W dużych miastach stworzono strefy bezpieczeństwa, ale każdy, kto musiał zostawić bliskich, codziennie myślał, co się tam dzieje. Czy wszystko w porządku? Czy mają co jeść i pić? Czy nikt ich nie zaatakował? Czy wszyscy zachorowali i strefa bezpieczeństwa nagle przestała istnieć i tylko informacja o tym jeszcze do nich nie dotarła? Zaraza niby się skończyła, niby wszystko wracało powoli do poprzedniego stanu. W głębi duszy każdy obawiał się jednak, że to nie koniec, że zaraza tylko na chwilę przystanęła, by nabrać sił i za chwilę ruszy z jeszcze większym impetem niż poprzednio, zmiatając resztki z takim trudem obronionej cywilizacji.

Nic takiego się nie działo, do obozów nie docierały informacje o nowych zachorowaniach, a wracające patrole nie meldowały o niczym szczególnym. Trafiali się jacyś szabrownicy, trochę zbłąkanych ludzi na drogach, wracających do opuszczonych miast i miasteczek lub szukających bliskich na własną rękę. Jednak niepokój ciągle dominował, tym bardziej że łączność między miastami opierała się wyłącznie na wojskowej infrastrukturze i codzienny kontakt z resztą świata był prawie niemożliwy. Telefony komórkowe nie działały, dostępu do Internetu nie było, jedynym źródłem informacji były oficjalne komunikaty radiowe oraz nieliczni wędrowcy, trafiający tu jakimś przypadkiem z innych miast. Ludziom nawet nie chciało się plotkować, nie wymieniali hipotez, nie dzielili się domysłami. Każdy czekał na rozwój sytuacji.

Aneta włączyła terminal i ponownie sprawdziła nowe zgłoszenia odnalezionych dzieci. Oprócz Beniego pojawiła się jedna dziewczynka w podobnym wieku. Cyryla znowu nie było, ale kobieta już o tym nie myślała. Zajęła się szukaniem miejsca dla malca. Spośród dwóch dostępnych w okolicy wybrała to, które było bliżej. Po krótkim wahaniu zarezerwowała tam miejsce dla chłopca. Trochę bała się o Beniego, o to, jak odnajdzie się w takiej masie dzieci.

Do tej pory chłopiec nie powiedział wiele, a kontakt z nim ograniczał się do gestów, spojrzeń i domysłów. Aneta bała się, że wśród takiej ilości dzieci żaden opiekun nie zajmie się malcem w odpowiedni sposób, Beni zostanie odrzucony przez grupę i inne dzieci będą mu dokuczać. Przeważyła bliskość ośrodka. Gdyby chaos jednak wrócił, wtedy w niecałą godzinę może dotrzeć do chłopca i zabrać go ze sobą w bezpieczne miejsce. Porozmawia zresztą z kimś na miejscu i poprosi o szczególną uwagę. Na pewno ktoś zajmie się Benim z taką samą troską jak ona. Takie myśli ją uspokajały. Ustawiła transport na popołudnie, po zakończeniu jej dyżuru. Wolała, by mały nie jechał sam z żołnierzami. Chciała być przy nim i upewnić się, że na pewno trafił w odpowiednie miejsce, że będzie miał gdzie spać i co jeść. Na miejscu koniecznie musiała porozmawiać z kimś kompetentnym o chłopcu i jego potrzebach.

Wewnętrzny telefon zaterkotał cicho. Głos Bruna po drugiej stronie aparatu potwierdził transport na żądaną godzinę. Ta informacja sprawiła, że Anecie zrobiło się ciężko na sercu. Wiedziała, że musi odwieźć chłopca, ale ciągle nie czuła się gotowa na rozstanie. Im bardziej zdawała sobie sprawę z konieczności zostawienia Beniego, tym bardziej rosła w niej tęsknota za Cyrylem. Za tęsknotą przychodził strach, co może się dziać z jej synem, a za strachem smutek i otępienie. Aneta nie chciała czekać, aż przyjdzie strach i postanowiła uciec w działanie. Poderwała się gwałtownie i ruszyła po chłopca.

Kiedy weszła do pomieszczenia dla dzieci, Beni skończył właśnie rysować. Zauważył Anetę i podniósł w jej stronę zarysowaną kartkę.

– Co tam narysowałeś, mały? – Aneta wzięła rysunek do ręki. Zobaczyła, że chłopiec użył tylko grubej czarnej kredki. Na obrazku widniały koślawe choinki i unoszący się na nimi czarny okrąg. – Co to jest? Czy to jest las? Na pewno las… – Aneta wyrzucała z siebie kolejne słowa, nie czekając na odpowiedź. – A to okrągłe to księżyc czy słońce? A może coś innego… – terkotała. Chciała nawiązać z chłopcem jakiś kontakt, ale nie do końca wiedziała, jak może to zrobić. Mały nie odpowiadał, tylko patrzył na nią. Jego twarz zdradzała zaciekawienie i oczekiwanie, co będzie dalej.

Aneta usiadła koło Beniego. Chciała przygotować go na to, co się stanie. Bała się, że kolejna zmiana miejsca będzie dla niego niełatwym przeżyciem. Nie znała jego doświadczeń, nie wiedziała, przez co mógł przechodzić zanim go znalazła i teraz wyobrażała sobie, że będzie mu łatwiej przyjąć nowe, kiedy ona go do tego w jakiś sposób przygotuje.

– Wiesz, Beniu – zaczęła – jesteśmy teraz w miejscu nieodpowiednim dla dzieci. Zobacz, nawet odtwarzacz nie działa, a książek jest mało i są takie stare. Dlatego zawiozę cię dzisiaj do domu przygotowanego specjalnie dla dzieci, gdzie będziesz czekał na rodziców. Będą tam dzieci, których ktoś szuka i ktoś tam po ciebie przyjdzie. To znaczy twoja mama albo tata. A do tego czasu będziesz z innymi dziećmi i będziesz miał tam przyjaciół. Będzie ciepło, będziesz miał swoje łóżko i miejsce na swoje rzeczy. Będzie miło...

Aneta przestała mówić, gdy zobaczyła, jak chłopiec się w nią wpatruje, słuchając uważnie. Jego twarz posmutniała, ale nie zaczął płakać. Podniósł się i objął Anetę za szyję. Zaskoczona kobieta odruchowo go przytuliła i poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Nie pamiętała, kiedy miała tak ostatnio. Już długo nie pozwalała sobie na płacz, dusiła w sobie emocje albo uciekała od nich w działanie. Teraz też bała się wybuchnąć płaczem, bo nie wiedziała, jak to wpłynie na chłopca, czy nie wystraszy się jej reakcji. Czuła napierający szloch i tłumiła go w sobie, przełykając łzy. Jedną ręką obejmowała Beniego, a drugą gładziła go po włosach.

– Już dobrze, wszystko będzie dobrze… – mówiła niby do małego, ale tak naprawdę bardziej do siebie. – Wszystko się ułoży, zobaczysz… – słowa przychodziły jej z coraz większym trudem i coraz ciężej było jej wydobyć z siebie głos. Przestała mówić i tylko trzymała małego w ramionach. Nagle w jej myślach pojawił się Cyryl i poczuła nową falę łez. Tym razem pozwoliła, by popłynęły jej z oczu. Nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, tylko spod przymkniętych powiek sączyły się stróżki wilgoci.

Beni dotknął dłonią jej policzka i wytarł łzę.

– Masz taki dziwny kolor… – odezwał się cicho.

– Kolor? Jaki kolor? – zdziwiła się kobieta. – Pomazałam się czymś?

– Jesteś smutna. I tęsknisz… – powiedział – Masz taki kolor…

Aneta uśmiechnęła się do Beniego, nie wypuszczając go z objęć.

– Nie szkodzi, Beniu. – Objęła go mocniej. – Mogę być pomazana…

– Jestem zmęczony… – oznajmił chłopiec, wtulając się w Anetę. – Chce mi się spać…

– Chodź, zaniosę cię do łóżka… – Wzięła Beniego na ręce, a jego głowa zsunęła się na jej ramię. Oddech chłopca uspokoił się i stał się rytmiczny. Zanim zaczęła iść z małym do swojej kwatery, ten zapadł już w sen. Aneta szła ostrożnie, uważając, aby jakiś gwałtowny ruch go nie przebudził. Poczuła się odpowiedzialna za to dziecko i wszystkie nagromadzone macierzyńskie uczucia zebrały się w niej w tym momencie. Otoczyła Beniego ramionami, jakby chciała go ochronić przed otoczeniem. Położyła chłopca na swoim posłaniu w kwaterze, przykryła kocem i pogłaskała po włosach, patrząc, jak śpi.

Poczuła z nim więź, chociaż od czasu, kiedy się spotkali, nie minął nawet jeden dzień. Przez głowę przemknęła jej myśl, czy może nie zabrać go do siebie, zostawić wojsko, wrócić do domu i czekać tam razem z Benim na Cyryla. Ta myśl przyszła tak nagle, a rozwiązanie wydało się tak proste, że prawie rzuciła się pakować rzeczy. Po chwili przyszedł moment otrzeźwienia. Pomyślała, że przecież ktoś na pewno szuka tego chłopca, tak samo jak ona szuka Cyryla. Jeżeli ona go zabierze, mały może nigdy nie odnaleźć swoich rodziców. Jeżeli odejdzie z wojska, straci możliwość codziennego obserwowania nowych wpisów w bazie odnalezionych. Nie będzie już mogła jeździć z patrolami w miejsca, których jeszcze nie przeszukała, a gdzie mógł znajdować się jej syn. Będzie skazana na los innych, będzie mogła tylko czekać.

Kobieta usiadła na krześle. Zgarbiła się, zakryła oczy dłońmi i głęboko oddychała. W tej chwili jej serce wypełnione macierzyńskimi uczuciami i potrzebą dzielenia się miłością ustępowało rozumowi, który sprowadzał jej instynkty do poziomu zmiennych w łańcuchu następujących po sobie przyczyn i skutków.

Otrząsnęła się. Wstała z krzesła, spojrzała na śpiące spokojnie dziecko. Poprawiła okrywający go koc i wyszła z kwatery, ostrożnie otwierając i zamykając drzwi. Wróciła na oddział i upewniła się, że zamówiony transport przyjedzie o określonej godzinie. Miała jeszcze kilka godzin do wyjazdu, ale była już pewna, że musi odwieźć Beniego do ośrodka, gdzie będzie czekał na swoich bliskich. A ona będzie szukać Cyryla tak jak do tej pory.