Pasożyty w twoim mózgu. Jak małe stworzenia manipulują naszym zachowaniem - Kathleen McAuliffe - ebook

Pasożyty w twoim mózgu. Jak małe stworzenia manipulują naszym zachowaniem ebook

Kathleen McAuliffe

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jaki wpływ na nasze zachowanie mają pasożyty – mistrzowie kontroli umysłów?

Sterując nami od tysięcy lat, powodują choroby, a także oddziałują na emocje i zdolność podejmowania decyzji. Mają wpływ na nasz gatunek również na poziomie kulturowym. Oddziałują na każdy aspekt naszego życia, od pociągu seksualnego po moralność i poglądy polityczne.

Są wszędzie. W piaskownicach i ogrodach. Atakują nas w pracy, w autobusie, w naszych kuchniach.

Kathleen McAuliffe – dziennikarka specjalizująca się w popularyzacji odkryć badawczych – opowiada o wpływie pasożytów na nasze życie, zdrowie i funkcjonowanie. To pasjonujące przełomowe śledztwo w głąb ludzkiego organizmu.

Ta książka ma wszystkie cechy thrillera kryminalnego: przemoc, krew, pościg i seks. Lecz w tym przypadku przestępcami okazują się pasożyty. McAuliffe snuje żywą i przerażającą opowieść o porywaczach, którzy kontrolują nasze umysły i zachowania. Wraz z najlepszymi pisarzami naukowymi ukazuje nam rzeczywistość, która może być dużo ciekawsza od fikcji.

– Valerie Curtis, dyrektorka Eksperckiej grupy ds. stanu zdrowotnego środowiska w Londyńskiej Szkole Higieny i Medycyny Tropikalnej, autorka Don’t Look, Don’t Touch, Don’t Eat

Kathleen McAuliffe jest dziennikarką specjalizującą się w popularyzacji odkryć badawczych. Jej prace znalazły duże uznanie wśród środowisk uniwersyteckich, a artykuły pojawiły się w najważniejszych magazynach naukowych, m.in. „Discover”, „Smithsonian”, a także w „New York Timesie”. W latach 1985–1988 roku była starszą redaktorką w „US News & World Report”, koncentrującą się na relacjach dotyczących zdrowia i nauki. Za swoją pracę na rzecz popularyzacji zdrowego trybu życia była licznie nagradzana. Mieszka w Miami na Florydzie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 345

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dedykacja

Mojej Rodzi­nie,ku pamięci mojej Sio­stry, Sha­ron McAu­liffe,uta­len­to­wa­nej pisarki nauko­wej, która ode­szła zbyt szybko

Wstęp

Lubimy myśleć o sobie jak o kie­row­cach, któ­rzy sami decy­dują, gdzie jechać, czy przy­spie­szyć albo zwol­nić i kiedy zmie­nić pas ruchu. Podej­mu­jemy decy­zje i pono­simy ich kon­se­kwen­cje. To wygodny, a nawet pożą­dany pogląd. Gdy­by­śmy odrzu­cili poję­cie wol­nej woli, prawa, które obcią­żają ludzi odpo­wie­dzial­no­ścią za ich czyny, mogłyby się oka­zać bez­sen­sowne. Świat stałby się prze­ra­ża­ją­cym, pozba­wio­nym zasad miej­scem. Prze­cież popu­lar­nymi posta­ciami science fic­tion są obcy zmie­nia­jący nas w zom­bie, krwio­żer­cze wam­piry czy nie­na­sy­cone roboty, i to wła­śnie dla­tego, że wywo­łują poczu­cie utraty kon­troli lub, co gor­sza, poka­zują, jak sta­jemy się nie­wol­ni­kami stwo­rzeń wyko­rzy­stu­ją­cych nas do swo­ich celów. A zatem nie­wy­god­nie żyć z myślą, że jakiś nie­wi­dzialny pasa­żer może rów­nież trzy­mać rękę na kie­row­nicy, ubie­ga­jąc nas w decy­zji, czy skrę­cić w lewo, pod­czas gdy naprawdę chcemy skrę­cić w prawo. Kiedy zdej­mu­jemy nogę z gazu, jakaś nie­wi­dzialna stopa naci­ska moc­niej.

Takim nie­wi­dzial­nym pasa­że­rem są wła­śnie paso­żyty. Bie­głe w oszu­ki­wa­niu naszego układu odpor­no­ścio­wego wkra­dają się w nasze ciała i zaczy­nają czy­nić spu­sto­sze­nia. Powo­dują wysypki, zmiany cho­ro­bowe, bóle i różne inne dole­gli­wo­ści. Zja­dają nas od środka, wyko­rzy­stują do inku­ba­cji potom­stwa, wysy­sają ener­gię, ośle­piają, trują, oka­le­czają, a cza­sem zabi­jają. Ale to nie wszystko. Nie­które paso­żyty mają w zana­drzu jesz­cze jedną sztuczkę – potężną, ukrytą siłę, która zdu­miewa i kon­fun­duje nawet naukow­ców przez całe życie zaj­mu­ją­cych się tą pro­ble­ma­tyką. Krótko mówiąc, paso­żyty to mistrzo­wie kon­troli umy­słu. Nie­ważne, czy są maleń­kie jak wirusy, czy ogromne jak dwu­me­trowe tasiemce – znaj­dują różne spo­soby, aby mani­pu­lo­wać zacho­wa­niem ich żywi­cieli, w tym, jak sądzi wielu naukow­ców, ludzi.

Bodź­cem do napi­sa­nia tej książki było pewne odkry­cie, któ­rego doko­na­łam w inter­ne­cie. Jestem dzien­ni­karką naukową i pew­nego razu, gdy szu­ka­łam cie­ka­wego tematu do pracy, natknę­łam się na infor­ma­cje o jed­no­ko­mór­ko­wym paso­ży­cie, który bytuje w mózgach szczu­rów. Maj­stru­jąc przy prze­wod­nic­twie ner­wo­wym gry­zo­nia – w spo­sób, który jest na­dal przed­mio­tem badań – paso­żyt zmie­nia jego wro­dzony lęk przed kotami w przy­cią­ga­nie, w ten spo­sób wabiąc go pro­sto w pasz­czę wroga numer jeden. Ku memu zdu­mie­niu oka­zało się, że to pożą­dany efekt nie tylko dla kota, ale rów­nież dla samego paso­żyta. Kocie jelita są mu potrzebne do przej­ścia kolej­nego etapu cyklu roz­wo­jo­wego.

Doko­naw­szy tego odkry­cia, pomy­śla­łam o wła­snej kotce, która uwiel­biała zosta­wiać mar­twe gry­zo­nie u mych stóp. Z jed­nej strony szo­ko­wało mnie to zacho­wa­nie, z dru­giej zaś byłam pełna podziwu dla jej umie­jęt­no­ści łowiec­kich. Teraz zasta­na­wia­łam się, kto był naprawdę taki sprytny – ona czy paso­żyt.

Zaczę­łam czy­tać na ten temat, odkry­wa­jąc coraz wię­cej rewe­la­cji: ten mikro­sko­pijny orga­nizm jest czę­stym loka­to­rem mózgu czło­wieka, ponie­waż można się nim zara­zić od kotów pod­czas kon­taktu z ich odcho­dami. „Być może ten paso­żyt mie­sza rów­nież w naszych gło­wach”, spe­ku­luje pewien neu­ro­nau­ko­wiec ze Stan­forda. Skon­tak­to­wa­łam się z nim, aby spraw­dzić, co miał na myśli. Stam­tąd skie­ro­wano mnie do pew­nego bio­loga w ówcze­snej Cze­cho­sło­wa­cji. „Tro­chę narwany z niego facet”, ostrze­gano mnie, „ale myślę, że warto, byś z nim poroz­ma­wiała”. Zadzwo­ni­łam do Pragi i w ciągu godziny roz­mowy bio­log opo­wie­dział mi prze­dziwną histo­rię, jakich wiele się sły­szy w moim zawo­dzie. Wie­lo­krot­nie przy­cho­dziło mi do głowy, że osoba po dru­giej stro­nie słu­chawki może być świ­rem, lecz odpy­cha­łam te myśli i cier­pli­wie słu­cha­łam dalej, bo nie wypa­dało ina­czej. Chłonę dobre histo­rie, a ta miała wszyst­kie cechy pierw­szo­rzęd­nego thril­lera medycz­nego. Była na prze­mian straszna, dziwna, inspi­ru­jąca, i przy­pra­wiała o gęsią skórkę. Ponadto, jeśli fak­tycz­nie była praw­dziwa, miała poważne impli­ka­cje zdro­wotne.

Po zakoń­cze­niu roz­mowy obdzwo­ni­łam innych eks­per­tów zaj­mu­ją­cych się tym kocim paso­ży­tem, chcąc zwe­ry­fi­ko­wać usły­szane rewe­la­cje. Zro­bi­łam to począt­kowo z pew­nym zakło­po­ta­niem, oba­wia­jąc się, że wyjdę na naiwną. Lecz kolejne źró­dła potwier­dzały, że pomy­sły bio­loga z Cze­cho­sło­wa­cji, choć nie­udo­wod­nione, zasłu­gi­wały na poważną ana­lizę. Jego bada­nia z udzia­łem ludzi – i ody­seja, którą prze­szedł w swoim śledz­twie – stały się pod­stawą dłu­giego arty­kułu, który napi­sa­łam do maga­zynu „The Atlan­tic”, a także zostały opi­sane w jed­nym z roz­dzia­łów niniej­szej książki, zawie­ra­ją­cym naj­now­sze wyniki jego badań – tak, aby czy­tel­nik mógł wycią­gnąć wła­sne wnio­ski. (I tu pewne ostrze­że­nie: zanim dotrzesz do tych frag­men­tów, pro­szę, nie pani­kuj i nie pozby­waj się swo­jego kota. Szcze­gó­łowo wyja­śnię inne spo­soby ochrony przed zara­że­niem niż roz­sta­nie z ulu­bio­nym towa­rzy­szem).

W trak­cie pracy nad tym tema­tem natknę­łam się na wiele innych histo­rii o kon­troli umy­słów przez paso­żyty; dowie­dzia­łam się, że ist­nieją takie, które czy­nią swo­ich żywi­cieli oso­bi­stymi ochro­nia­rzami, opie­kun­kami do dziecka, szo­fe­rami, słu­żą­cymi… Cza­sem naukow­com udaje się usta­lić, w jaki spo­sób to się dzieje, w innych przy­pad­kach pozo­staje im dra­pa­nie się po gło­wie. Wyglą­dało na to, że neu­ro­chi­rur­dzy i psy­cho­far­ma­ko­lo­dzy mogliby się dużo nauczyć od paso­ży­tów.

Gdy już dowie­dzia­łam się o roba­czych występ­kach, spoj­rza­łam na świat za oknem w inny spo­sób. Za sceną przed­sta­wie­nia zwa­nego natu­ralną selek­cją ze zdzi­wie­niem odkry­łam paso­żyta, wzię­tego reży­sera akcji wpły­wa­ją­cego na wynik walki pomię­dzy dra­pież­ni­kiem a jego ofiarą. Wgląd w jego kunszt dra­ma­tur­giczny dał mi zupeł­nie inne spoj­rze­nie na eko­lo­gię, bio­lo­gię ewo­lu­cyjną i roz­wój cho­rób prze­no­szo­nych przez komary, jak choćby mala­ria czy gorączka krwo­toczna, czyli denga.

Co prawda tak­tyka przy­musu sto­so­wana przez paso­żyty powo­duje wiele nie­po­ko­ją­cych impli­ka­cji dla czło­wieka, jed­nak wia­do­mo­ści z pola walki nie są wcale aż tak przy­gnę­bia­jące. Tak naprawdę nie­które mikroby mogą nawet wspo­ma­gać zdro­wie psy­chiczne. A pod­stępni najeźdźcy muszą się zmie­rzyć nie tylko z naszym ukła­dem odpor­no­ścio­wym.

Coraz wię­cej badań dowo­dzi, że orga­ni­zmy żywi­cieli wytwo­rzyły potężny sys­tem obrony psy­cho­lo­gicz­nej przed paso­ży­tami – tę tar­czę psy­chiczną naukowcy nazwali beha­wio­ral­nym ukła­dem odpor­no­ścio­wym. Eks­pe­ry­menty poka­zują, że układ ten uru­cha­mia się w sytu­acjach dużego zagro­że­nia zara­że­niem, pod­po­wia­da­jąc orga­ni­zmowi znaj­du­ją­cemu się w nie­bez­pie­czeń­stwie, jak reago­wać w celu reduk­cji ryzyka. Pro­stym przy­kła­dem będzie pies, który w reak­cji na zra­nie­nie liże sobie łapę, pokry­wa­jąc ją w ten spo­sób śliną bogatą w skład­niki prze­ciw­bak­te­ryjne. Jed­nak u inte­li­gent­nych naczel­nych, takich jak ludzie, obrona beha­wio­ralna została powią­zana z coraz bar­dziej abs­trak­cyj­nym i sym­bo­licz­nym spo­so­bem myśle­nia. Wiele nawy­ków i cech, które wydają się nam nie­po­wią­zane z pato­ge­nami – jak choćby nasze poglądy poli­tyczne, pre­fe­ren­cje sek­su­alne czy nie­to­le­ran­cja wobec osób łamią­cych spo­łeczne tabu – może, przy­naj­mniej czę­ściowo, wywo­dzić się z pod­świa­do­mej potrzeby unik­nię­cia zara­że­nia. Da się już dowieść, że obec­ność lub brak zaraz­ków w naszym naj­bliż­szym oto­cze­niu – w postaci takich zna­ków jak zjeł­czały zapach lub nie­hi­gie­niczne warunki życia – może wpły­wać na naszą oso­bo­wość.

Bez­po­śred­nio czy pośred­nio paso­żyty mani­pu­lują naszym spo­so­bem myśle­nia, odczu­wa­nia i dzia­ła­nia. Tak naprawdę nasze rela­cje z nimi mogą kształ­to­wać nie tylko zarys naszych umy­słów, lecz także cechy całych spo­łe­czeństw, co, być może, wyja­śnia pewne zasta­na­wia­jące róż­nice kul­tu­rowe pomię­dzy tymi czę­ściami świata, gdzie pato­geny są wszech­obecne, a tymi, gdzie znacz­nie obni­żono zagro­że­nie nimi dzięki pro­gra­mom szcze­pień i lep­szym warun­kom sani­tar­nym. Ist­nieje wiele dowo­dów potwier­dza­ją­cych, że czę­stość wystę­po­wa­nia paso­ży­tów w naszych spo­łecz­no­ściach wpływa na to, co jemy, na nasze prak­tyki reli­gijne, dobór zna­jo­mych i osób, które nami rzą­dzą.

Nauka, która stoi za tymi twier­dze­niami, jest na­dal nowa. Pewne wstępne usta­le­nia mogą nie zna­leźć potwier­dze­nia po głęb­szej ana­li­zie. Nato­miast pro­wa­dzi się coraz wię­cej badań, a nowa dzie­dzina naukowa ewi­dent­nie zaczyna nabie­rać kształ­tów. To świeżo powstałe pole nazwano neu­ro­pa­ra­zy­to­lo­gią. Lecz nie daj­cie się zwieść nazwie. Pod­czas gdy neu­ro­nau­kowcy i para­zy­to­lo­dzy naj­wy­raź­niej domi­nują w tym przed­się­wzię­ciu, stop­niowo przy­ciąga ono też bada­czy z innych dzie­dzin, jak psy­cho­lo­gia, immu­no­lo­gia, antro­po­lo­gia, reli­gio­znaw­stwo czy nauki poli­tyczne.

Jeśli wpływ pato­ge­nów na nasze życie jest rze­czy­wi­ście tak głę­boki, to dla­czego odkry­cie tego faktu zabrało nam tyle czasu? Jed­nym z praw­do­po­dob­nych powo­dów jest fakt, że do nie­dawna naukowcy nie doce­niali wyra­fi­no­wa­nia paso­ży­tów. Przez więk­szość poprzed­niego stu­le­cia nie­zmier­nie trudno było badać te orga­ni­zmy z powodu ich skom­pli­ko­wa­nego cyklu życio­wego, w połą­cze­niu z małymi roz­mia­rami i ukry­ciem w ciele żywi­ciela. Głów­nie przez igno­ran­cję bada­czy paso­żyty uwa­żano za uwstecz­nione, zwy­rod­niałe formy życia. Fakt, że nie potra­fią prze­żyć samo­dziel­nie, odbie­rano jako dowód ich pry­mi­tyw­no­ści, a sam pomysł, że ich żywi­ciele, znaj­du­jący się wysoko na ewo­lu­cyj­nej dra­bi­nie, mogą być usta­wiani jak mario­netki przez takich pro­sta­ków – z któ­rych wiele nie posiada nawet układu ner­wo­wego – wyda­wał się absur­dalny.

Do samego końca XX wieku nawet naszą obronę beha­wio­ralną przed paso­ży­tami uwa­żano za cechę pier­wotną. Rze­czy­wi­ście, naj­bar­dziej sub­telne z tych przy­sto­so­wań – w postaci auto­ma­tycz­nych myśli i uczuć – zostały pra­wie cał­ko­wi­cie prze­oczone, praw­do­po­dob­nie dla­tego że znaj­dują się na pery­fe­riach naszej świa­do­mo­ści. Naukowcy nie są bar­dziej świa­domi pod­świa­do­mych impul­sów niż my wszy­scy, więc ten ukryty obszar pozo­stał nie­zba­dany po pro­stu dla­tego, że nikomu nie przy­szło do głowy, żeby go prze­szu­kać.

Nawet dzi­siaj zaży­łość i zawi­łość rela­cji paso­żyt–żywi­ciel zaska­kuje neu­ro­nau­kow­ców i psy­cho­lo­gów. Laików wpra­wia w osłu­pie­nie spo­sób, w jaki natura w ogóle dopu­ściła do paso­żytniczej mani­pu­la­cji; pewne for­tele są tak sprytne, że tylko czło­wiek lub wszech­mo­gące bóstwo mogliby je wymy­ślić. Poja­wie­nie się beha­wio­ral­nego układu odpor­no­ścio­wego rów­no­le­gle do tych mani­pu­la­cji tylko utrud­nia zro­zu­mie­nie genezy tych zależ­no­ści. Więc zanim pój­dziemy dalej, zobaczmy, jaką rolę ode­grała tu ewo­lu­cja.

Paso­żyty i żywi­ciele rywa­li­zo­wali ze sobą od miliar­dów lat. Pierw­sza bak­te­ria została zain­fe­ko­wana pierw­szymi wiru­sami. Następ­nie, wraz z poja­wie­niem się więk­szych, wie­lo­ko­mór­ko­wych form życia, mikroby doko­nały ich kolo­ni­za­cji. Tym­cza­sem paso­żyty wyewo­lu­owały w mena­że­rię róż­nych form – glist, śli­ma­ków, roz­to­czy, pija­wek, wszy i im podob­nych. W miarę jak formy życia roz­ra­stały się i kom­pli­ko­wały swoją budowę, selek­cja natu­ralna fawo­ry­zo­wała przede wszyst­kim te paso­żyty, które naj­le­piej omi­jały tar­cze ochronne, a także żywi­cieli, któ­rzy naj­sku­tecz­niej odstra­szali agre­so­rów.

Dzi­siaj dosłow­nie każdy aspekt naszego ciała nosi świa­dec­two tej odwiecz­nej walki. Naj­bar­dziej widoczny obrońca to skóra, która sta­nowi grubą barierę dla hord mikro­bów żyją­cych na jej powierzchni. Szcze­gól­nie chro­nione są wszyst­kie wej­ścia. Oczy są pokryte cie­czą łzową, która wypłu­kuje intru­zów. Uszy są oto­czone wło­sami, które izo­lują robac­two. Nos posiada sys­tem fil­tra­cji do odsie­wa­nia pato­ge­nów z powie­trza. Agre­so­rzy, któ­rzy mimo wszystko przedrą się głę­biej, napo­ty­kają jesz­cze więk­szy opór. Na przy­kład drogi odde­chowe pro­du­kują wydzie­linę, która sta­nowi pułapkę dla nie­chcia­nych gości. Nato­miast wszel­kie mikroby, które zja­damy wraz z poży­wie­niem, naj­pew­niej znajdą rychłą śmierć w kotle naszego żołądka, któ­rego kwasy o sile prze­my­sło­wej mogłyby dosłow­nie wypa­lić dziurę w bucie. Gdyby jed­nak wszyst­kie te siły obronne zawio­dły, do boju ruszą komórki odpor­no­ściowe. Armia ta jest dowo­dzona przez swego rodzaju straż­ni­ków, któ­rzy ozna­czają agre­so­rów, za nimi do akcji wkra­czają poże­ra­jące ich białe krwinki, a potem poja­wiają się inne komórki, które zapa­mię­tują ozna­cze­nia wroga tak, aby w przy­szło­ści – na wypa­dek kolej­nego spo­tka­nia – można było szybko wezwać nowe regi­menty.

Można by pomy­śleć, że dys­po­nu­jąc taką siłą, czło­wiek zawsze będzie wycho­dził z tego star­cia obronną ręką. Jed­nak paso­żyty mają nad nami dużą prze­wagę. Ich popu­la­cja znacz­nie prze­wyż­sza nas liczeb­nie, a szyb­kie tempo repli­ka­cji zapew­nia im cią­głe wspar­cie ze strony kilku zmu­to­wa­nych sztuk. Bitwa pomię­dzy żywi­cie­lami a paso­ży­tami to nie­koń­czący się wyścig zbro­jeń.

W sil­nie kon­ku­ren­cyj­nym śro­do­wi­sku paso­żyt, który przy­pad­kiem zyska zdol­ność mody­fi­ko­wa­nia zacho­wa­nia żywi­ciela – na przy­kład tak, by ten zbli­żył się do kolej­nego gospo­da­rza – ma dużą szansę na szyb­kie roz­mno­że­nie. Ponie­waż żywi­ciele nie potra­fią w takim tem­pie ewo­lu­ować, ich naj­lep­szą szansą na prze­trwa­nie i uda­rem­nie­nie każ­dej nowej sztuczki paso­żyta jest naby­cie cech pozwa­la­ją­cych im na szer­szą ochronę. Muta­cje, które spra­wiają, że zwie­rzę unika popu­lar­nych źró­deł zara­że­nia – na przy­kład męt­nej, zie­lo­nej wody, kupy gnoju lub innych człon­ków stada zacho­wu­ją­cych się dziw­nie – mogą speł­niać taką funk­cję. Piękno takiego psy­cho­lo­gicz­nego przy­sto­so­wa­nia polega na tym, że chroni nie tylko przed jed­nym, ale też przed set­kami lub nawet tysią­cami innych czyn­ni­ków zakaź­nych. To nie­złe osią­gnię­cie – oka­zja, któ­rej ewo­lu­cja nie mogła prze­ga­pić. Co wię­cej, u ludzi reak­cje instynk­towne, chro­niące przed zara­że­niem, ule­gają wzmoc­nie­niu i posze­rze­niu przez pro­ces ucze­nia się oraz prze­kaz kul­tu­rowy, co jesz­cze bar­dziej wzmaga ich sku­tecz­ność. Można się zało­żyć, że wła­śnie tak to się działo.

Mimo że w naszych kosz­ma­rach naj­czę­ściej poja­wiają się lwy, niedź­wie­dzie, rekiny i uzbro­jeni ludzie, to wła­śnie zarazki od zawsze były naszym naj­gor­szym wro­giem. W śre­dnio­wie­czu jedna trze­cia popu­la­cji Europy została zdzie­siąt­ko­wana z powodu epi­de­mii dżumy. W ciągu kilku wie­ków od przy­jazdu Kolumba do Nowego Świata dzie­więć­dzie­siąt pięć pro­cent lud­no­ści etnicz­nej obu Ame­ryk zostało zmie­cio­nych z powierzchni Ziemi przez ospę, odrę, grypę i inne zarazki przy­wie­zione przez euro­pej­skich najeźdź­ców i osad­ni­ków. Wię­cej osób zmarło z powodu epi­de­mii grypy hisz­panki w 1918 roku, niż zostało zabi­tych w oko­pach pierw­szej wojny świa­to­wej. Mala­ria, obec­nie jeden z naj­bar­dziej śmier­tel­nych czyn­ni­ków zakaź­nych na świe­cie, jest bez wąt­pie­nia naj­więk­szym seryj­nym zabójcą wszech cza­sów; według sza­cun­ków eks­per­tów od epoki kamien­nej zabiła połowę ludz­ko­ści zamiesz­ku­ją­cej naszą pla­netę. Nowy wgląd w spo­sób, w jaki paso­żyty roz­prze­strze­niają się wśród ludzi, a także ukryta siła naszych umy­słów, zdolna prze­ciw­sta­wić się temu zagro­że­niu porów­ny­wal­nemu do siły tsu­nami, mogą przy­nieść ogromne korzy­ści.

Jedną z takich korzy­ści może być wyna­le­zie­nie inno­wa­cyj­nych spo­so­bów na blo­ko­wa­nie roz­no­sze­nia naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nych czyn­ni­ków zakaź­nych. Oprócz tego można mieć nadzieję, że odkry­cia neu­ro­pa­ra­zy­to­lo­gii posze­rzą naszą wie­dzę na temat głów­nych przy­czyn zabu­rzeń umy­sło­wych, które zazwy­czaj nie są koja­rzone z paso­ży­tami, co być może dopro­wa­dzi do postę­pów w zapo­bie­ga­niu im i w ich lecze­niu. Jed­nak tym, co sta­nowi naj­więk­szą obiet­nicę tej dzie­dziny na naj­bliż­szą przy­szłość, jest pogłę­bie­nie zro­zu­mie­nia nas samych i naszego miej­sca w przy­ro­dzie. Oczy­wi­ście, odkry­cia z tego frontu wywo­łują pro­wo­ka­cyjne pyta­nia. Jeśli pato­geny potra­fią maj­stro­wać przy naszych umy­słach, jak to świad­czy o naszej odpo­wie­dzial­no­ści za wła­sne czyny? Czy naprawdę jeste­śmy wol­no­my­śli­cie­lami, za któ­rych się uwa­żamy? Do jakiego stop­nia paso­żyty two­rzą naszą toż­sa­mość? Jaki jest ich wpływ na war­to­ści moralne i normy kul­tu­rowe?

W ostat­nim roz­dziale niniej­szej książki podejmę próbę oca­le­nia kon­ceptu wol­nej woli. Ale ostrze­gam: zanim do tego doj­dziemy, nie­źle nam się obe­rwie.

1. Zanim pasożyty stały się modne

Paso­ży­towi w życiu nie jest lekko. Dobra, posiłki za darmo. Ale życie włó­częgi pełne jest napięć. Trzeba umieć dosto­so­wać się do śro­do­wi­ska jed­nego, dwóch czy nawet, jeśli jesteś pła­ziń­cem z gro­mady przywr, trzech róż­nych żywi­cieli – a warunki życia mogą się róż­nić od sie­bie jak te na Ziemi od tych na Księ­życu. No i trans­port z jed­nego miej­sca do dru­giego może oka­zać się logi­stycz­nym kosz­ma­rem. Wyobraź sobie, że jesteś przy­wrą, która część życia spę­dza w mrówce, ale roz­mna­żać może się tylko w dro­gach żół­cio­wych owcy. Tak się składa, że mrówki nie znaj­dują się w zwy­cza­jo­wym jadło­spi­sie owcy, jak więc się tam dostać?

Odpo­wiedź na to pyta­nie była przy­czyn­kiem do wyboru drogi życio­wej Janice Moore. W 1971 roku była ona stu­dentką ostat­niego roku na Rice Uni­ver­sity w Houston i uczest­ni­czyła w wykła­dach ze wstępu do para­zy­to­lo­gii pro­wa­dzo­nych przez tytana tej dzie­dziny, Clarka Reada, czło­wieka chu­dego jak tyczka, o wład­czej oso­bo­wo­ści i sta­ro­mod­nym stylu naucza­nia. Ćmił papie­rosy i pozor­nie luźno koja­rzył fakty, a jed­nak potra­fił zain­te­re­so­wać stu­den­tów swoją pasją, poda­jąc fascy­nu­jące szcze­góły o róż­nych gatun­kach paso­ży­tów, choć być może w spo­sób nieco pozba­wiony logiki i chro­no­lo­gii. Był uta­len­to­wa­nym gawę­dzia­rzem, który tak cie­ka­wie potra­fił przed­sta­wić życie paso­ży­tów, że wręcz można było sobie wyobra­zić, jak to jest być jed­nym z nich. Wie­dział rów­nież, jak snuć tajem­ni­cze histo­rie. To wła­śnie on zain­spi­ro­wał Moore.

Pomimo zachęty Reada: „Myśl jak przy­wra!”, nie potra­fiła sobie wyobra­zić, jak prze­trans­por­to­wać mrówkę do pyska owcy. Tak naprawdę nikomu nie udało się tego odgad­nąć, ponie­waż odpo­wiedź ze strony paso­żyta jest absur­dal­nie nie­praw­do­po­dobna: pła­zi­niec doko­nuje inwa­zji tej czę­ści mózgu, która odpo­wie­dzialna jest za poru­sza­nie się i narząd gębowy. Za dnia zara­żona mrówka zacho­wuje się tak samo jak pozo­stałe, lecz w nocy nie wraca do swo­jej kolo­nii; zamiast tego wspina się na koniu­szek źdźbła trawy i wgryza się weń żuwacz­kami. I potem dynda tak na wie­trze, cze­ka­jąc, aż pasąca się owca przyj­dzie i ją zje. Jeśli jed­nak nie nastąpi to do następ­nego ranka, mrówka wraca do swo­jej kolo­nii.

„Dla­czego po pro­stu nie zosta­nie na źdźble?”, zapy­tał Read, lustru­jąc salę wykła­dową, jakby ocze­ki­wał, że stu­denci odkryją logikę pła­zińca. „Bo wtedy – oznaj­mił swo­jej urze­czo­nej publice – mrówka usma­ży­łaby się w połu­dnio­wym słońcu i byłby to efekt prze­ciwny do zamie­rzo­nego przez paso­żyta, który zgi­nąłby razem z nią”. Dla­tego mrówka gra­moli się w górę i w dół, noc za nocą, aż w końcu jakaś niczego nie­podej­rze­wa­jąca owca zje źdźbło trawy z mrów­czą wkładką i paso­żyt wresz­cie wylą­duje w brzu­chu owcy.

Opo­wieść Reada oszo­ło­miła Moore. Pła­zi­niec przy­wo­dził na myśl jakiś czarny cha­rak­ter z komiksu, który kon­tro­luje umy­sły za pomocą joy­sticka, powo­du­jąc, że pra­wo­rządni oby­wa­tele rabują banki i popeł­niają inne prze­stęp­stwa po to, aby łotr mógł prze­jąć wła­dzę nad świa­tem. Raport doty­czący nie­sa­mo­wi­tego wyczynu pła­zińca pocho­dził z bada­nia prze­pro­wa­dzo­nego w Niem­czech w latach pięć­dzie­sią­tych XX wieku, ale tym, co naj­bar­dziej pod­eks­cy­to­wało Moore, był fakt, że Read dowie­dział się o podob­nych do nie­miec­kich wyni­kach badań nad jesz­cze innym orga­ni­zmem.

Pro­ta­go­ni­stą tej opo­wie­ści był kol­co­głów – paso­żyt z kol­cami na ryjku i zwiot­cza­łym tuło­wiem, który wygląda jak pię­cio-, dzie­się­cio­mi­li­me­trowa torebka w kształ­cie robaka. Przed osią­gnię­ciem sta­dium doro­słego osob­nika stwo­rze­nie to musi doj­rzeć w środku kre­wet­ko­po­dob­nych maleń­kich sko­ru­pia­ków, które zamiesz­kują stawy i jeziora i zako­pują się w mule przy każ­dym zagro­że­niu. Prze­cho­dząc do następ­nego etapu cyklu roz­wo­jo­wego, kol­co­głów musi się dostać do jelita kaczki krzy­żówki, bobra lub piż­maka – wszyst­kie żyją na powierzchni wody i żywią się sko­ru­pia­kami. I żeby dowie­dzieć się, jak pasa­że­rowi na gapę udaje się wsko­czyć na pokład, John Hol­mes, były stu­dent Reada, który został pro­fe­so­rem na Uni­ver­sity of Alberta, oraz jego uczeń, Wil­liam Bethel, wzięli sko­ru­piaki do labo­ra­to­rium. Odkryli, że zara­żone osob­niki robiły dokład­nie to, czego nie powinny. Zamiast nur­ko­wać w dół w chwili zagro­że­nia, parły na powierzch­nię wody, tapla­jąc się, jakby krzy­czały: „Patrz­cie na mnie!”. A gdyby i to nie poma­gało, przy­wie­rały do roślin, które sta­no­wiły poży­wie­nie dla ptac­twa wod­nego i zwie­rząt. Moore ze zdzi­wie­niem odkryła, że nie­które z nich nawet przy­le­piały się do błon pław­nych kaczek i były natych­miast poły­kane.

Jesz­cze jeden intry­gu­jący szcze­gół zwró­cił jej uwagę. Kana­dyj­scy bada­cze odkryli, że od czasu do czasu sko­ru­piaki były sie­dli­skiem innego gatunku kol­co­głowa. Testy poka­zały, że po zara­że­niu tym gatun­kiem sko­ru­piaki rów­nież pły­nęły w górę w odpo­wie­dzi na wszel­kie zakłó­ce­nia, lecz gro­ma­dziły się w dobrze oświe­tlo­nych miej­scach, czę­sto odwie­dza­nych przez ogo­rzałki (gatu­nek ptaka z rodziny kacz­ko­wa­tych) – jak się oka­zało, był to kolejny żywi­ciel tego wła­śnie kon­kret­nego paso­żyta.

Zda­niem Moore czę­sto inte­rak­cje pomię­dzy dra­pież­ni­kami i ich ofia­rami nie były takie, jak się pozor­nie wyda­wało – po pro­stu zostały „usta­wione, zapro­gra­mo­wane” przez paso­żyty. Być może bio­lo­dzy, któ­rzy nie potra­fili dostrzec tego, co było poza zasię­giem wzroku, zostali oszu­kani! Co wię­cej, jeśli paso­żyty nie tylko samo­dziel­nie wyma­chi­wały bro­nią, bez­po­śred­nio zabi­ja­jąc i osła­bia­jąc żywi­cieli, ale rów­nież spro­wa­dzały na nich nie­szczę­ście, sub­tel­nie zmie­nia­jąc ich zacho­wa­nia, to wyni­ka­jące z tego kon­se­kwen­cje dla eko­lo­gii były wprost ogromne. Ozna­czało to bowiem, że te maleń­kie orga­ni­zmy dopro­wa­dziły do tego, że zwie­rzęta zmie­niały sie­dli­ska, co odbi­jało się na całym łań­cu­chu pokar­mo­wym.

Po zakoń­cze­niu zajęć Moore pod­bie­gła do Reada. „Chcę to stu­dio­wać”, oznaj­miła pod­eks­cy­to­wana. Read przy­kla­snął tej odważ­nej decy­zji i tak oto razem zapla­no­wali jej przy­szłość. „Musisz uzy­skać magi­ste­rium z zacho­wa­nia zwie­rząt, a następ­nie dok­to­rat z para­zy­to­lo­gii”, dora­dził. I tak też zro­biła.

Czter­dzie­ści lat póź­niej wspo­mi­nała tam­ten dzień z roz­ba­wie­niem. „Mia­łam błysk w oku, entu­zjazm i zupeł­nie nie byłam świa­doma prze­szkód na swo­jej dro­dze”, powie­działa, śmie­jąc się gar­dłowo na samo wspo­mnie­nie swo­jego mło­dzień­czego opty­mi­zmu. Wtedy już krót­ko­włosa, z na­dal wyczu­wal­nym tek­sań­skim akcen­tem, Moore była na­dal pełna życia, pewna sie­bie, wprost try­skała ener­gią. Obec­nie jest pro­fe­so­rem bio­lo­gii na Colo­rado State Uni­ver­sity i bez wąt­pie­nia pra­cuje cię­żej niż inni, uświa­da­mia­jąc spo­łecz­ność bio­lo­gów co do zna­mien­nej natury paso­żyt­ni­czych mani­pu­la­cji i chcąc zachę­cić nowe poko­le­nie naukow­ców do zaję­cia się tą kwe­stią. Jej pio­nier­skie bada­nia – a co wię­cej, jej arty­kuły – rzu­ciły świa­tło na nie­zli­czone spo­soby, w jakie paso­żyty nakła­niają swo­ich żywi­cieli do wypeł­nia­nia ich woli, a także na ich prze­wrotną, czę­sto nie­do­ce­nianą rolę w eko­lo­gii. Jej zda­niem dra­pież­niki nie zawsze są nad­rzęd­nymi myśli­wymi, jak suge­rują pro­gramy doku­men­talne. Zna­czącą czę­ścią ich dzien­nej zdo­by­czy cza­sem jest coś, co dzięki paso­ży­tom może być dostępne bez wysiłku. W końcu po co się męczyć, jeżeli posi­łek sam do cie­bie przy­cho­dzi? Być może naj­bar­dziej here­tyc­kim stwier­dze­niem w tej dzie­dzi­nie, do któ­rego zresztą przy­czy­niła się Moore, jest to, że nie można zało­żyć, iż zwie­rzęta zawsze dzia­łają zgod­nie z wła­sną wolą. Jak sama mówi, liczne sko­ru­piaki, mię­czaki, ryby i „dosłow­nie tabuny insek­tów zacho­wują się dziw­nie z powodu paso­ży­tów”. Ssaki, takie jak my, wydają się rza­dziej padać ofiarą ich mani­pu­la­cji, ale ostrzega, że ten pogląd może wyni­kać z igno­ran­cji. Jed­nego jest pewna: ist­nieje jesz­cze nie­od­kryty świat zacho­wań zwie­rzę­cych, które należy przy­pi­sać paso­ży­tom. Po pro­stu ich wpływ na nie­które gatunki jest trud­niej­szy do udo­wod­nie­nia niż u innych.

Moore, wraz z cią­gle powięk­sza­jącą się kadrą podob­nie myślą­cych naukow­ców, czyni kolejne postępy w swo­jej misji, lecz jest to wieczna harówka – co tylko potwier­dziło nasze pierw­sze spo­tka­nie wio­sną 2012 roku. Oby­dwie prze­by­ły­śmy tysiące kilo­me­trów do sie­lan­ko­wego zakątka we wło­skiej Toska­nii, żeby wziąć udział w pierw­szej kon­fe­ren­cji nauko­wej w cało­ści poświę­co­nej mani­pu­la­cjom paso­żyt­ni­czym. To histo­ryczne wyda­rze­nie, pod szyl­dem „Jour­nal of Expe­ri­men­tal Bio­logy”, przy­cią­gnęło kil­ku­dzie­się­ciu bada­czy z całego świata. Był to widomy znak, jak daleko zaszła ta dys­cy­plina naukowa, lecz rów­nież oka­zja, by poka­zać, ile jesz­cze trzeba zro­bić, aby osią­gnęła sta­tus odpo­wiedni do swo­jej rangi. Z jed­nej strony Moore była zachwy­cona, że ich praca zyskuje tak sze­roki oddźwięk, z dru­giej zaś tar­gały nią fru­stra­cje, ponie­waż wielu naukow­ców na­dal nie rozu­miało, jak wszech­obecne są paso­żyt­ni­cze mani­pu­la­cje. Nawet w wielu dzie­dzi­nach bio­lo­gii „są one czę­sto postrze­gane jako sprytne sztuczki czy kurio­zalne nowinki”, narze­kała.

Kolej­nym wyzwa­niem dla neu­ro­pa­ra­zy­to­lo­gii jest seman­tyka. Zda­niem Moore już sama defi­ni­cja mani­pu­la­cji może przy­spa­rzać kło­po­tów. Więk­szość jej kole­gów zga­dza się z nią co do tego, że tech­nicz­nie ter­min ten odnosi się do takiego zacho­wa­nia paso­żyta, które powo­duje, że żywi­ciel, kosz­tem wła­snego suk­cesu repro­duk­cyj­nego, umoż­li­wia paso­ży­towi prze­miesz­cza­nie się. Lecz ta pozor­nie pro­sta defi­ni­cja oka­zuje się zaska­ku­jąco nie­ja­sna, gdy zasto­so­wać ją w real­nym świe­cie. Przy­kła­dowo, jeżeli zara­zek prze­zię­bie­nia powo­duje u cie­bie nie­kon­tro­lo­wany kaszel, to czy jest to oznaka pozby­wa­nia się przez orga­nizm infek­cji zagra­ża­ją­cej płu­com, czy raczej paso­żyt łasko­cze cię po gar­dle po to, abyś umoż­li­wił mu roz­prze­strze­nia­nie? Albo inny przy­kład: kury fer­mowe szyb­ciej łapią świersz­cze zara­żone paso­żytem, który uszka­dza mię­śnie insekta, co z kolei je spo­wal­nia, więc łatwiej je zła­pać. Paso­żyt musi dostać się do wnę­trza kury, bo dopiero tam może się roz­mno­żyć, lecz czy to już mani­pu­la­cja świersz­czem, czy tylko uszko­dze­nie ciała? Z dru­giej strony nie­wielu ludzi, usły­szaw­szy histo­rię o mrówce, która wspina się na źdźbło trawy, bo jakiś insekt zajął jej mózg, uzna­łoby zacho­wa­nie insekta jedy­nie za efekt uboczny cho­roby. A zatem jak dalece można roz­sze­rzyć defi­ni­cję mani­pu­la­cji?

Moore przy­znaje, że nie jest to łatwe zada­nie. Nato­miast zadzi­wia ją fakt, że nawet gdy dowody na zma­ni­pu­lo­wane zacho­wa­nia są oczy­wi­ste, można je prze­oczyć przez ostrożny ton wielu nauko­wych rapor­tów. Po wykła­dzie jed­nego z kole­gów zauwa­żyła: „Pra­wie każdy doku­ment, który prze­glą­da­łam w ciągu ostat­niego roku, zawiera to samo dementi, pra­wie słowo w słowo: Zmiana zacho­wa­nia żywi­ciela może być spo­wo­do­wana mani­pu­la­cją ze strony paso­żyta lub inną pato­lo­gią. Kiedy wresz­cie będziemy mieli na tyle pew­no­ści, żeby stwier­dzić, że coś nie jest po pro­stu skut­kiem ubocz­nym cho­roby, ale wyraźną mani­pu­la­cją?”. Kole­dzy zgod­nie przy­tak­nęli.

Nieco póź­niej zapy­ta­łam ją, dla­czego bada­cze tak boją się wyra­żać wła­sne opi­nie. „Ponie­waż nie­mal zawsze ist­nieją naci­ski, aby nie wycho­dzić poza usta­lone sche­maty”, odpo­wie­działa. W prze­ciw­nym razie nie przyj­mują niczego do publi­ka­cji. Unika się pomy­słów, które ude­rzają w sta­tus quo, a „pato­lo­gia”, jak stwier­dziła, „to gotowe wyja­śnie­nie” – awa­ryjne, kon­ser­wa­tywne podej­ście, nawet jeśli naj­mniej praw­do­po­dobne.

Kolejną sprawą, która iry­tuje Moore, jest sztywne, zero-jedyn­kowe podej­ście do tematu repre­zen­to­wane przez bio­lo­gów tra­dy­cjo­na­li­stów. Jej zda­niem zacho­wa­nie paso­ży­tów i ich pochło­nię­tych bitwą żywi­cieli nie zawsze da się „jed­no­znacz­nie posor­to­wać”. Być może twój kaszel to w tym samym stop­niu wysi­łek two­jego ciała, aby pozbyć się zarazka, jak i deter­mi­na­cja paso­żyta do roz­no­sze­nia się. Cza­sem nawet wro­go­wie mogą mieć wspólne cele. Moore uważa, że rów­nie absur­dalne jest upie­ra­nie się przy tym, że zacho­wa­nie pro­wo­ko­wane przez paso­żyta pod­daje się defi­ni­cji mani­pu­la­cji tylko po to, aby zwró­cić uwagę świata nauki. Chcąc zilu­stro­wać swoją opi­nię, Moore przy­to­czyła odkry­cie doko­nane przez jed­nego z jej byłych stu­den­tów, a doty­czące tego, że żuk gno­jowy po zara­że­niu się gli­stą kopie płyt­sze norki i zjada dwa­dzie­ścia pięć pro­cent mniej poży­wie­nia. „To odkry­cie ma ogromną war­tość naukową – pod­kre­śla. – W Austra­lii zde­cy­do­wali się na impor­to­wa­nie żuków gno­jowych, bo po szyję tkwili w gnoju. Oto żuczek, który peł­niąc funk­cję inży­niera eko­sys­temu, sam jest ste­ro­wany paso­ży­tem. Więc wysła­li­śmy raport do „Jour­nal of Beha­vio­ral Eco­logy”, a wydawca nawet nie raczył prze­słać go do wery­fi­ka­cji. Odpi­sał za to: To naj­wy­raź­niej zwy­kły przy­pa­dek pato­lo­giczny, jakby to w ogóle miało zna­cze­nie w tym kon­tek­ście. Iry­tu­jące!”.

Wydaje się zro­zu­miałe, że Moore jest ura­żona tym, iż musi oświe­cać oświe­co­nych. Zwłasz­cza na początku swo­jej kariery czuła się jak samotny wilk wyjący na pust­ko­wiu. Jej pomy­sły były nie tyle dys­kre­dy­to­wane, co igno­ro­wane. W cza­sie, gdy doznała obja­wie­nia na zaję­ciach Clarka Reada, wielu bio­lo­gów krę­ciło nosem na paso­żyty, uzna­jąc, że są one zbyt pry­mi­tywne i odra­ża­jące, żeby w ogóle je stu­dio­wać. Bar­dziej sto­sow­nym przed­mio­tem badań były cudacz­nie upie­rzone ptaki lub maje­sta­tyczne ssaki, takie jak sło­nie czy lwy. Paso­żyty – o ile w ogóle ktoś je zauwa­żał – były pra­wie wyłącz­nie domeną wete­ry­na­rzy lub bada­czy poszu­ku­ją­cych przy­czyn epi­de­mii takich cho­rób jak mala­ria czy cho­lera. Nie­wielu inte­re­so­wał wpływ paso­ży­tów na eko­lo­gię, a jesz­cze mniej moż­li­wość ich domi­na­cji nad innymi, bar­dziej god­nymi sza­cunku zwie­rzę­tami.

I w ten oto świat wkro­czyła Moore, młoda kobieta gło­sząca wła­śnie taki pogląd. Była nie­sza­blo­nowa, ale – na wła­sne życze­nie – rów­nież „bez­na­dziej­nie naiwna”.

Po uzy­ska­niu stop­nia magi­stra z zacho­wań zwie­rzę­cych na Uni­ver­sity of Texas w Austin kon­ty­nu­owała stu­dia dok­to­ranc­kie z para­zy­to­lo­gii na Johns Hop­kins Uni­ver­sity w Bal­ti­more, gdzie uznała, że jest gotowa zabrać się do badań nad obiek­tem swo­ich zain­te­re­so­wań. „Nie mia­łam poję­cia, jak się pro­wa­dzi bada­nia naukowe – o tym, że stu­denci nie opra­co­wują sobie sami planu pracy nauko­wej, tylko raczej ocze­kuje się, że będą postę­po­wać zgod­nie ze ścieżką obraną przez pro­mo­tora”. Oka­zało się, że w przy­padku Moore pro­mo­tor chciał wyko­rzy­stać jej ener­gię do badań nad bio­che­mią tasiem­ców – tyle że dla niej ten temat w ogóle nie był pory­wa­jący. Ponadto, nie dość że z tru­dem dopa­so­wy­wała się do zasad panu­ją­cych na uczelni Hop­kinsa, to jesz­cze była jedyną kobietą na wydziale, więc czuła się wyalie­no­wana. I pew­nie dla­tego też nie miała poję­cia, co inni uwa­żają za ważne w stu­dio­wa­nej dzie­dzi­nie, to zaś, o iro­nio, z jed­nej strony hamo­wało jej roz­wój naukowy, z dru­giej jed­nak mogło rów­nież w pew­nym sen­sie jej pomóc. Gdy ją zapy­ta­łam, czy igno­ran­cja mogła uwol­nić jej umysł od zaszu­flad­ko­wa­nia, bez namy­słu odpo­wie­działa: „Nie mia­łam nawet poję­cia, że są jakieś szu­fladki!”.

Jej odmien­ność mani­fe­sto­wała się rów­nież na inne spo­soby. Nauka jest ze swo­jej natury reduk­cyjna; w eto­sie ma wpi­sany podział dużych pro­ble­mów na mniej­sze kawałki, któ­rymi łatwiej się zająć. Nato­miast Moore zawsze widzi całą skalę obrazu. Powią­za­nia zauważa w zasa­dzie pomię­dzy wszyst­kim, czego się uczy, i lubi syn­te­zo­wać infor­ma­cje. Jako stu­dentka ciężko znio­sła moment wyboru kie­runku stu­diów. W końcu padło na bio­lo­gię, a to ze względu na jej sze­ro­kie spek­trum. Uznała, że ucze­nie się o każ­dym stwo­rze­niu na tej pla­ne­cie nie powinno jej zbyt­nio ogra­ni­czać. W sto­sow­nym cza­sie musiała też wybrać spe­cja­li­za­cję w tej dzie­dzi­nie, a kusiła ją zarówno para­zy­to­lo­gia, jak i zacho­wa­nie zwie­rząt, zresztą obie z tych samych powo­dów. „Wyda­wało mi się, że można to wszystko jakoś połą­czyć, a na tam­tym eta­pie życia nie mia­łam poję­cia, że łącze­nie wielu spraw może być tak okrop­nie trudne i że wła­śnie dla­tego czę­sto po pro­stu ich się nie łączy”, stwier­dziła, wybu­cha­jąc śmie­chem na wspo­mnie­nie sie­bie samej sprzed lat, zapa­lo­nej do dzia­ła­nia, goto­wej wspiąć się na każdą górę.

Jej efek­towna wizja paso­ży­tów prze­sta­wia­ją­cych ogniwa w łań­cu­chu pokar­mo­wym była raczej emo­cjo­nu­jącą roz­rywką niż kon­kret­nym pomy­słem. Moore nie miała poję­cia, jakiego eks­pe­ry­mentu użyć w celu wery­fi­ka­cji tło­czą­cych się w jej gło­wie pomy­słów. Uczel­nia Hop­kinsa począt­kowo zda­wała się być ide­al­nym miej­scem, żeby nabyć takiej umie­jęt­no­ści, ponie­waż jej wydziały para­zy­to­lo­gii i eko­lo­gii repre­zen­to­wały wysoki poziom. Jakież było roz­cza­ro­wa­nie naszej boha­terki, gdy oka­zało się, że wydziały te zbyt­nio ze sobą nie współ­pra­cują. „Uwa­żali, że zgłę­biają zupeł­nie różne kwe­stie”, wyja­śniła. Ponie­waż nie posia­dała żad­nych wska­zó­wek, jak połą­czyć te dwie dys­cy­pliny, umiesz­cze­nie mani­pu­la­cji paso­żyt­ni­czych w szer­szym kon­tek­ście wyda­wało się poza jej moż­li­wo­ściami.

Kolej­nym źró­dłem fru­stra­cji był fakt, że za każ­dym razem, kiedy pró­bo­wała otwo­rzyć komuś oczy na to, że paso­żyty mogą być swo­istymi wład­cami mario­ne­tek, spo­ty­kała się z chłod­nym przy­ję­ciem. Na semi­na­rium poświę­co­nym eko­lo­gii śli­ma­ków mor­skich w stre­fie mię­dzy­pły­wo­wej zapy­tała pre­le­genta, czy spraw­dził obec­ność pła­ziń­ców w tych mię­cza­kach. Wyja­śniła, cytu­jąc prze­czy­tany wcze­śniej arty­kuł, że zara­żone śli­maki odnaj­dy­wano w innych miej­scach niż te zdrowe. Sły­sząc to pyta­nie, nauko­wiec był wyraź­nie nie­za­do­wo­lony. Z jego per­spek­tywy wyglą­dało na to, że miał pod ręką sze­reg goto­wych czyn­ni­ków wpły­wa­ją­cych na zacho­wa­nie śli­ma­ków – migru­jący dra­pieżcy, zmien­ność prą­dów mor­skich, dzienne waha­nia tem­pe­ra­tur i tak dalej – a tu nagle ona mu mówi, że powi­nien się przyj­rzeć jesz­cze jed­nemu. Moore ponie­kąd rozu­miała jego punkt widze­nia – bada­nie paso­ży­tów w obrę­bie tej dzie­dziny może być przy­tła­cza­ją­cym zada­niem nawet dzi­siaj – ale wtedy jego reak­cja była dla niej jak ude­rze­nie obu­chem w głowę.

Pozba­wiona per­spek­tywy roz­woju, Moore prze­rwała stu­dia na uczelni Hop­kinsa już po pierw­szym roku. Zanim jed­nak do tego doszło, pod­czas pobytu w Tek­sa­sie w oko­li­cach Bożego Naro­dze­nia posta­no­wiła skon­tak­to­wać się ze swoim byłym pro­fe­so­rem, Readem, który już wcze­śniej dawał do zro­zu­mie­nia, że umoż­li­wiłby jej bada­nie mani­pu­la­cji paso­żyt­ni­czych pod swoim czuj­nym okiem. Nie­stety, na krótko przed umó­wio­nym spo­tka­niem Read zmarł nagle na zawał serca, pogrą­ża­jąc Moore w smutku i pozo­sta­wia­jąc ją bez prze­wod­nic­twa aka­de­mic­kiego. Wie­lo­krot­nie zwra­cała się do róż­nych uczelni w poszu­ki­wa­niu pro­gramu stu­diów dok­to­ranc­kich ofe­ru­ją­cych jej podobne moż­li­wo­ści, lecz neu­ro­pa­ra­zy­to­lo­gia nie była nawet prze­bły­skiem na hory­zon­cie ówcze­snej nauki. Zresztą John Hol­mes, kana­dyj­ski nauko­wiec, w któ­rego labo­ra­to­rium wyka­zano, jak sko­ru­piaki dzia­łały zgod­nie z pole­ce­niami paso­ży­tów, też nie wyka­zy­wał szcze­gól­nej aktyw­no­ści na tym polu. Dla niego była to sprawa mar­gi­nalna. Moore utknęła więc w śle­pej uliczce.

Z braku cie­ka­wych opcji pod­jęła pracę na Uni­ver­sity of Washing­ton w cha­rak­te­rze tech­nika labo­ra­to­ryj­nego przy ento­mo­logu, któ­rego zain­te­re­so­wa­nia, jesz­cze wtedy, nie pokry­wały się z jej wła­snymi. Lecz wkrótce miał nastą­pić zwrot akcji. Naukow­cem tym była Lynn Rid­di­ford, kobieta, któ­rej udało się wspiąć na szczyty zawo­dowe, a przy tym wspa­niały wzór do naśla­do­wa­nia – co w tam­tych cza­sach było rzad­ko­ścią. Przy jej boku Moore nauczyła się, jak roz­po­czy­nać, finan­so­wać i prze­pro­wa­dzać bada­nia naukowe – abso­lutne pod­stawy dla sku­tecz­nego naukowca. Doświad­cze­nie z tego miej­sca pracy dało jej nowe siły oraz pew­ność sie­bie i wła­snych pomy­słów. Być może powo­dem, dla któ­rego odtąd inni ludzie trak­to­wali ją poważ­nie, było to, że sama tak sie­bie zaczęła trak­to­wać. Po trzech latach Moore zaofe­ro­wano udział w uni­kal­nym pro­gra­mie dok­to­ranc­kim na Uni­ver­sity of New Mexico, który finan­so­wał stu­den­tom pro­jekty ich wła­snych badań nauko­wych.

Tak wiel­kiej oka­zji nie można było zmar­no­wać. W tam­tym cza­sie zdała sobie sprawę, że nie ma szans uka­zać całego obrazu w peł­nej skali i że trium­fem będzie nawet samo wychwy­ce­nie jakiej­kol­wiek mani­pu­la­cji paso­żyt­ni­czej do tej pory nie­zau­wa­żo­nej, zwłasz­cza jeśli uda jej się wyka­zać, jak na sku­tek tych mani­pu­la­cji żywi­ciele czę­ściej stają się ofia­rami dra­pież­ni­ków w natu­ral­nym śro­do­wi­sku. Od Rid­di­ford nauczyła się rów­nież, jak istotne jest ści­słe zapla­no­wa­nie eks­pe­ry­mentu, naj­le­piej jed­nego, z pro­stymi zało­że­niami, które łatwo jest zwe­ry­fi­ko­wać. Przez więk­szość seme­stru prze­ko­py­wała się przez doku­men­ta­cję aka­de­micką i pod­ręcz­niki, aby w końcu uznać, że odna­la­zła wła­ściwy przed­miot swo­ich badań. Wybrany paso­żyt był typem gli­sty z cier­niami w czę­ści gło­wo­wej, który krą­żył pomię­dzy pospo­li­tymi i łatwymi do obser­wa­cji żywi­cie­lami, szpa­kami i kulan­kami (sko­ru­piaki te zwi­jają się w kłę­bek przy pró­bie dotyku). Wie­dziona zale­d­wie prze­czu­ciem, Moore zało­żyła, że paso­żyt będzie tak ste­ro­wać zacho­wa­niem kulanki, aby zwięk­szyć praw­do­po­do­bień­stwo pożar­cia jej przez szpaka.

Jej sprzęt badaw­czy ogra­ni­czał się do szkla­nej foremki do cia­sta przy­kry­tej w więk­szej czę­ści nylo­nową siatką oraz odwró­co­nej szkla­nej foremki, która słu­żyła za pokrywę. Na siatce roz­ło­żyła zara­żone i zdrowe kulanki, a następ­nie dodała różne rodzaje soli po obu stro­nach prze­gródki, two­rząc nie­jako dwie komory: jedną o wyso­kiej, drugą zaś o niskiej wil­got­no­ści. Odkryła, że kulanki zara­żone paso­ży­tem dużo czę­ściej kie­ro­wały się do czę­ści o niskiej wil­got­no­ści. W warun­kach natu­ral­nych suche tereny wystę­pują na otwar­tych prze­strze­niach, więc zało­żyła, że takie zacho­wa­nie kula­nek spra­wiało, że były lepiej eks­po­no­wane na dra­pież­niki. W innym eks­pe­ry­men­cie zbu­do­wała zada­sze­nie, opie­ra­jąc kafel na czte­rech kamie­niach. Zara­żone kulanki czę­ściej niż zdrowe wolały prze­by­wać na zewnątrz. W kolej­nym doświad­cze­niu napeł­niła połowę foremki do cia­sta czar­nym żwi­rem, a drugą połowę bia­łym, aby spraw­dzić, czy paso­żyt miał wpływ na umie­jęt­ność kamu­flażu żywi­ciela – posta­wiła tezę, że skoro kulanki są czarne, to chore osob­niki czę­ściej będą się poja­wiać w jasnym żwi­rze, aby sta­no­wić łatwiej­szy cel dla pta­ków. I dokład­nie tak się stało.

Udo­wod­niła swoje tezy w warun­kach labo­ra­to­ryj­nych, lecz czy potwier­dzą się one w warun­kach tere­no­wych? Do tej pory żad­nemu naukow­cowi nie udało się doko­nać pomiaru wpływu wspo­mnia­nych mani­pu­la­cji na eko­lo­gię, a to dla­tego, że trudno jest obser­wo­wać paso­żyty w ich natu­ral­nym śro­do­wi­sku. Ale na to rów­nież Moore miała sprytny spo­sób. W okre­sie lęgo­wym usta­wiła budki dla szpa­ków na tere­nie kam­pusu. Pisklę­tom szpa­ków przy­wią­zała wokół szyi wyciory do fajek, nie robiąc im krzywdy, choć na tyle cia­sno, by nie mogły prze­ły­kać. Następ­nie zbie­rała poży­wie­nie, któ­rym były kar­mione, i szu­kała w nim kula­nek. Odkryła, że pra­wie jedna trze­cia piskląt była kar­miona zara­żo­nymi kulan­kami, pomimo że w naj­bliż­szej oko­licy mniej niż pół pro­centa kula­nek było nosi­cie­lami paso­żyta. Naj­wy­raź­niej zmiany, jakie wywo­łały paso­żyty w nawy­kach żywi­cieli, spra­wiły, że były one chęt­niej zja­dane.

Jeden czy dwa przy­padki paso­ży­tów o nie­zwy­kłej umie­jęt­no­ści mani­pu­lo­wa­nia żywi­cie­lem można odrzu­cić na zasa­dzie prze­dziw­nego odstęp­stwa od normy – z pew­no­ścią mogą być one intry­gu­jące, lecz nie sta­no­wią nic ponad notatkę na mar­gi­ne­sie naszego rozu­mie­nia selek­cji natu­ral­nej. Nato­miast wię­cej przy­pad­ków zaczyna wska­zy­wać na pewien trend. Kiedy w 1983 roku wyniki badań Moore zostały opu­bli­ko­wane w cza­so­pi­śmie „Eco­logy”, nie tylko z tego powodu zwró­ciły uwagę, ale rów­nież ze względu na szer­sze prace badaw­czo-roz­wo­jowe zdo­by­wa­jące popu­lar­ność w bio­lo­gii. Po dłu­gim okre­sie uni­ka­nia tematu tych obrzy­dli­wych, podej­rza­nych typ­ków spod ciem­nej gwiazdy, przy­szedł czas na posta­wie­nie paso­ży­tów na pie­de­stale jako obiektu fascy­na­cji, a nawet podziwu. Jak to ujęła Moore: „Paso­żyty stały się modne”.

Trudno dociec, jak do tego doszło – nauka, jak wszel­kie dzie­dziny życia, pod­lega kapry­som – lecz bada­nia Moore nad szpa­kami zbie­gły się w cza­sie z publi­ka­cją całej lawiny arty­ku­łów w cza­so­pi­smach nauko­wych, pod­pi­sa­nych przez takich gigan­tów bio­lo­gii ewo­lu­cyj­nej jak Robert May, Roy Ander­son czy Peter Price, wska­zu­ją­cych na wagę paso­ży­tów w eko­lo­gii. Mniej wię­cej w tym samym okre­sie inny wybitny bio­log ewo­lu­cyjny, Richard Daw­kins, opu­bli­ko­wał popu­larną obec­nie książkę Feno­typ roz­sze­rzony, która przy­bliża zagad­nie­nie mani­pu­la­cji paso­żyt­ni­czej. W książce tej autor dowo­dzi, że to, czy gen zosta­nie prze­ka­zany dalej, zależy nie tylko od tego, jaki ma wpływ na cechę czy feno­typ danego orga­ni­zmu, lecz rów­nież od jego wpływu na inne zwie­rzęta. W tej kate­go­rii podał przy­kład natu­ral­nej selek­cji fawo­ry­zu­ją­cej paso­żyty, które zmie­niają zacho­wa­nie żywi­ciela, pro­mu­jąc przy tym wła­sne geny.

Nagły wzrost popu­lar­no­ści paso­ży­tów dzia­łał na korzyść Moore. Wydawcy „Scien­ti­fic Ame­ri­can”, maga­zynu zna­nego z publi­ko­wa­nia naj­now­szych osią­gnięć nauki, zapro­sili ją do napi­sa­nia arty­kułu pod­su­mo­wu­ją­cego usta­le­nia doty­czące kula­nek i uka­za­nia ich w szer­szej per­spek­ty­wie. Moore, oprócz wska­za­nia na wyniki badań kana­dyj­skich i nie­miec­kich, prze­cze­sała lite­ra­turę naukową w poszu­ki­wa­niu innych, wcze­śniej igno­ro­wa­nych, choć war­tych przed­sta­wie­nia przy­pad­ków mani­pu­la­cji paso­żyt­ni­czych, a następ­nie wyja­śniła ich zna­cze­nie w przy­stępny i dow­cipny spo­sób.

„Jed­nym z naj­bar­dziej popu­lar­nych chwy­tów lite­rac­kich science fic­tion są paso­żyt­ni­czy przy­by­sze z kosmosu, któ­rzy osie­dlają się w ludz­kim ciele, zmu­sza­jąc czło­wieka do dzia­łań umoż­li­wia­ją­cych im roz­mna­ża­nie się i zasie­dla­nie kolej­nych nie­szczę­śni­ków”, tak zaczy­nał się jej arty­kuł z maja 1984 roku. „A jed­nak pomysł, że paso­żyt może zmie­niać zacho­wa­nie innych orga­ni­zmów, nie jest czy­stą fik­cją. To nawet nie jest rzad­kie zja­wi­sko. Wystar­czy spoj­rzeć w toń jeziora, na pole czy las, żeby je dostrzec”.

Wkrótce hipo­teza mani­pu­la­cji, jak ją nazwano, stała się zagad­nie­niem sze­roko oma­wia­nym w kołach nauko­wych. Jak powie­dział kie­dyś Louis Pasteur: „Oka­zje sprzy­jają tym, któ­rzy są na nie przy­go­to­wani”. Z chwilą gdy roze­szła się wieść, że paso­żyty mogą być zaka­mu­flo­wa­nymi dyk­ta­to­rami, coraz wię­cej osób zaczęło zauwa­żać dziwne zacho­wa­nia zwie­rząt, a docie­kliwe umy­sły roz­wa­żały, czy było temu winne zara­że­nie.

A jed­nak, pomimo eks­cy­ta­cji naukow­ców tym tema­tem, popu­lar­ność tej dzie­dziny oka­zała się chwi­lowa. Prak­tyczne aspekty badań sta­no­wiły duże wyzwa­nie i szybko ostu­dziły entu­zjazm. Obser­wa­cja zacho­wań zwie­rząt, nie tylko paso­ży­tów, jest ogól­nie żmud­nym zaję­ciem. Bywa, że trzeba spę­dzić pod wodą nie­koń­czące się godziny w stroju nurka lub wisieć na spe­cjal­nej uprzęży pod koroną drzew, a nie­kiedy prze­szu­ki­wać bagna w środku nocy za pomocą latarki. Paso­żyty mogą mieć dwóch lub trzech żywi­cieli, więc samo opra­co­wa­nie szcze­gó­łów ich cyklu życio­wego może być zada­niem god­nym Her­ku­lesa. Jakby tego było mało, osza­co­wa­nie współ­czyn­nika zara­żeń w każ­dej popu­la­cji zazwy­czaj wymaga zła­pa­nia dzie­sią­tek czy nawet setek poten­cjal­nych żywi­cieli, a następ­nie albo pobra­nia ich krwi czy odcho­dów, albo zabi­cia ich i prze­pro­wa­dze­nia sek­cji. Póź­niej, zało­żyw­szy, że poko­nało się owe prze­szkody, nastę­puje naj­trud­niej­sza część, mia­no­wi­cie okre­śle­nie, czy pasa­żer na gapę naprawdę mani­pu­luje żywi­cie­lem, a jeśli tak, to w jaki spo­sób i po co. Naj­lep­szym na to miej­scem jest labo­ra­to­rium – nie­stety, wiele zwie­rząt nie ma ochoty na ruty­nowe czyn­no­ści w nie­woli. Ludzie mogą być bar­dziej chętni do współ­pracy, lecz naukowcy bada­jący zależ­no­ści przy­czy­nowo-skut­kowe pomię­dzy paso­ży­tami a cho­ro­bami psy­chicz­nymi czy innymi nie­ty­po­wymi zacho­wa­niami napo­ty­kają jesz­cze więk­szą prze­szkodę: nie można prze­cież umyśl­nie zara­zić czło­wieka, a następ­nie obser­wo­wać, jak zmie­niają się jego nawyki i uspo­so­bie­nie.

Nic dziw­nego, że trudno zna­leźć wystar­cza­jąco cier­pli­wych i upar­tych bada­czy, zdol­nych do prze­pro­wa­dze­nia takich prac, skut­kiem czego nawet dzi­siaj widać ten­den­cję do kon­cen­tro­wa­nia się na inte­rak­cji pomię­dzy dra­pież­ni­kiem a jego ofiarą, igno­ru­jąc ukry­tego pasa­żera, który może mieć zupeł­nie inny plan dzia­ła­nia niż pojazd, któ­rym jedzie. Nie­mniej jed­nak pod koniec poprzed­niego stu­le­cia naukow­com udało się odkryć dzie­siątki mani­pu­la­cji paso­żyt­ni­czych wpły­wa­ją­cych na osob­niki w prak­tycz­nie każ­dym zakątku kró­le­stwa zwie­rząt. Z natury skłonna do syn­tezy, w roku 2002 Moore doko­nała kom­pi­la­cji wszyst­kich pozna­nych przy­pad­ków w jed­nej książce, zaty­tu­ło­wa­nej Para­si­tes and the Beha­vior of Ani­mals, która na­dal sta­nowi swo­istą biblię w tej dzie­dzi­nie. Moty­wem jej napi­sa­nia była chęć pobu­dze­nia kre­atyw­nego myśle­nia na temat spo­so­bów upra­wia­nia czar­nej magii przez robaki i usta­le­nia pew­nych wspól­nych zało­żeń. Jak czę­sto paso­żyty ata­kują ośrod­kowy układ ner­wowy żywi­ciela? Czy gatunki bli­sko ze sobą spo­krew­nione uży­wają podob­nych stra­te­gii repre­sji? Czy to moż­liwe, żeby bar­dzo skom­pli­ko­wane mani­pu­la­cje miały pro­stą pod­bu­dowę? Przede wszyst­kim jed­nak jej roz­my­śla­nia sku­piały się na pyta­niu, które nur­to­wało ją już od cza­sów stu­diów u Clarka Reada, a mia­no­wi­cie: czy można prze­wi­dzieć zacho­wa­nie zwie­rząt, wie­dząc, jakiego paso­żyta są żywi­cie­lem?

Moore na­dal pró­buje zna­leźć odpo­wiedź na te pyta­nia. Przy­znaje, że wyła­niają się pewne wzory, ale szcze­góły są znane na­dal jedy­nie w zary­sie. A roboty cią­gle przy­bywa. Kolejne setki paso­ży­tów podej­rzewa się o mani­pu­la­cje, lecz jej zda­niem ich praw­dziwa liczba może oscy­lo­wać wokół tysięcy. Jak mówi: „Po pro­stu jesz­cze się do nich nie doczła­pa­li­śmy”. I cho­dzi tu nie tylko o trud­ność w samym stu­dio­wa­niu zacho­wań zwie­rząt czy zakaz eks­pe­ry­men­to­wa­nia na ludziach. Być może naj­więk­szym utrud­nie­niem są nasze ogra­ni­czone zmy­sły. Po pro­stu pró­bu­jąc zro­zu­mieć świat, w któ­rym żyjemy, zbyt mocno ufamy tylko temu, co widzimy. Moore pod­kre­ślała ten fakt pod­czas wykładu na kon­fe­ren­cji, opo­wia­da­jąc histo­rię odkry­cia echo­lo­ka­cji u nie­to­pe­rzy.

Od XVIII wieku było wia­domo, że ślepe z natury nie­to­pe­rze potra­fią zwin­nie nawi­go­wać pomię­dzy zawie­szo­nymi dru­tami, nato­miast te, któ­rym zakle­jono uszy, roz­bi­jały się o pod­łoże. Jed­nak przez ponad 150 lat naukowcy wyklu­czali, że nie­to­pe­rze odbie­rają dźwięki nie­sły­szalne dla czło­wieka. Dopiero na początku lat czter­dzie­stych XX wieku, dzięki postę­powi w wykry­wa­niu ultra­dź­wię­ków, udo­wod­niono, że nie­to­pe­rze sły­szą echo wła­snych odgło­sów. Nato­miast aż do momentu odtaj­nie­nia po dru­giej woj­nie świa­to­wej doku­men­tów woj­sko­wych ujaw­nia­ją­cych odkry­cie radaru i sonaru, na­dal nie do końca akcep­to­wano pogląd, jakoby potra­fiły one nawi­go­wać dzięki tej umie­jęt­no­ści.

Mając to w pamięci, zda­niem Moore, warto odno­to­wać, że więk­szość zna­nych nam obec­nie mani­pu­la­cji dostrze­gamy gołym okiem. Pośredni żywi­ciel wysta­wia się na widok publiczny na jaskrawo kon­tra­stu­ją­cym tle, rzuca się w obłę­dzie lub poja­wia się w miej­scu, gdzie nor­mal­nie by nie dotarł. Skoro widzi to czło­wiek, tym bar­dziej zoba­czy to dra­pież­nik, kolejny żywi­ciel paso­żyta. Ale co jeśli paso­żyt nie­jako rysuje zwie­rzę­ciu na ple­cach tar­czę strzel­ni­czą, zmie­nia­jąc jego zacho­wa­nie w spo­sób nie­do­strze­galny dla naszych zmy­słów? Na przy­kład może powo­do­wać, że żywi­ciel zosta­wia za sobą ślad zapa­chowy nie­wy­czu­walny dla naszego powo­nie­nia lub wydaje dźwięki poza naszym zakre­sem sły­szal­no­ści albo wysta­wia czę­ści ciała przez nas odbie­rane jako sza­ro­bure, ale przez następ­nego żywi­ciela jako barwne. W ten spo­sób może być ozna­czony nawet ktoś z nas. Jak zoba­czymy póź­niej, ist­nieje podej­rze­nie, że nie­które paso­żyty wywo­łu­jące strasz­liwe plagi poma­gają sobie w trans­mi­sji, zmie­nia­jąc zapach czło­wieka. Jak utrzy­muje Moore: „Bio­rąc te ewen­tu­al­no­ści pod uwagę, jak można się nie zasta­na­wiać, które mani­pu­la­cje umy­kają nam w tym bez­gra­nicz­nym świe­cie infor­ma­cji poza­zmy­sło­wych?”.

Pre­le­gent, który wszedł na podium zaraz po niej, bio­log Robert Poulin z Uni­ver­sity of Otago w Nowej Zelan­dii, przy­znał, że naukow­com umy­kają tysiące mani­pu­la­cji, ale, co cie­kawe, podał powód inny niż zapro­po­no­wany przez nią. Zauwa­żył, że wielu mani­pu­la­to­rów może powo­do­wać jedy­nie drobne zmiany w nawy­kach żywi­cieli – co można prze­oczyć, porów­nu­jąc prze­ciętne zacho­wa­nie popu­la­cji żywi­cieli z zacho­wa­niem grupy osob­ni­ków zara­żo­nych. I tak, paso­żyty mogą lekko mody­fi­ko­wać czę­stość, z jaką zwie­rzęta się prze­miesz­czają, zmie­niać poziom aktyw­no­ści zależ­nie od pory dnia czy też pro­wo­ko­wać typowe zacho­wa­nie żywi­ciela, lecz w nie­ty­po­wej, nie­od­po­wied­niej sytu­acji – przy­kła­dowo zara­żony ptak może na­dal grze­bać w ziemi, pod­czas gdy reszta stada bie­rze nogi za pas. Według niego „dra­pież­niki są bar­dzo wyczu­lone na wszel­kie odstęp­stwa od normy u swo­ich ofiar”, więc owa stra­te­gia jest praw­do­po­dob­nie bar­dzo wydajna. Ponadto mały retusz z pew­no­ścią nie jest trudny, dla­tego ewo­lu­cja fawo­ry­zo­wała ten pro­sty zabieg. Wnio­sek dla czło­wieka pły­nie z tego taki, że być może ana­li­zu­jąc zacho­wa­nie, powin­ni­śmy uży­wać gęst­szego sita, aby mieć szansę wykryć, w jaki spo­sób ule­gamy wpły­wom paso­ży­tów – na przy­kład koja­rząc podej­rza­nych intru­zów nie tylko z cho­robą psy­chiczną, ale rów­nież z bar­dziej sub­tel­nymi zmia­nami w oso­bo­wo­ści i nawy­kach, które jesz­cze miesz­czą się w przy­ję­tych nor­mach.

Na szczę­ście obec­nie łatwiej jest testo­wać tego rodzaju teo­rie i otrzy­my­wać odpo­wie­dzi na nie­które pyta­nia sta­wiane przez naukę. Jak poka­zuje przy­kład echo­lo­ka­cji, czę­sto trzeba pocze­kać na postęp tech­no­lo­giczny, aby osią­gnąć nowe przy­czółki wie­dzy, a tym, co dodaje otu­chy, niech będzie fakt, iż nauka zdaje się wresz­cie nadą­żać za fine­zją paso­ży­tów. W ciągu ostat­niej dekady nastą­pił ogromny postęp w zakre­sie narzę­dzi do bada­nia mecha­ni­zmów mani­pu­la­cyj­nych. W rezul­ta­cie naukowcy dys­po­nują dużo lep­szymi meto­dami ska­no­wa­nia paso­ży­tów w ciele żywi­ciela, a także iden­ty­fi­ka­cji genów, neu­ro­prze­kaź­ni­ków, hor­mo­nów i komó­rek odpor­no­ścio­wych bio­rą­cych udział w zmia­nach beha­wio­ral­nych. Co prawda nie­wiele mani­pu­la­cji zostało cał­ko­wi­cie roz­wi­kła­nych, lecz bada­cze pod­jęli świetne tropy, które zostaną przed­sta­wione w kolej­nych roz­dzia­łach tej oto książki. To dobra wia­do­mość, bo skoro mamy „myśleć jak przy­wra”, będziemy musieli zro­zu­mieć jej sztuczki.

2. Autostopem

Wyniki rapor­tów były aneg­do­tycz­nie nie­do­rzeczne. Świersz­cze, które zazwy­czaj zamiesz­kują poszy­cie leśne i nie pły­wają, nagle zaczęły rzu­cać się do sta­wów i stru­my­ków. Frédéric Tho­mas podej­rze­wał, że do samo­bój­stwa świersz­cza dopro­wa­dził robak, któ­rego obec­ność stwier­dzono, kiedy wysu­wał się z ciała toną­cego insekta. Tyle że jedy­nym spo­so­bem, aby się o tym prze­ko­nać, była wycieczka do Nowej Zelan­dii, gdzie zgło­szono to zda­rze­nie. Tho­mas, bio­log ewo­lu­cyjny na uni­wer­sy­te­cie w Mont­pel­lier we Fran­cji, zło­żył w 1996 roku wnio­sek do fran­cu­skich władz o sfi­nan­so­wa­nie badań nad tym zagad­nie­niem, pewien pozy­tyw­nej odpo­wie­dzi. Co prawda dopiero nie­dawno uzy­skał on tytuł dok­tora, ale miał już na kon­cie czter­na­ście publi­ka­cji nauko­wych – zdu­mie­wa­jący wynik u tak mło­dego naukowca – zakła­dał więc, że z łatwo­ścią uzy­ska grant. Ponadto zwie­rzę, które postę­po­wało w spo­sób tak roz­bieżny z wła­snymi inte­re­sami, było oczy­wi­ście tema­tem war­tym zba­da­nia – tak mu się przy­naj­mniej zda­wało. Ku jego zdu­mie­niu Cen­tre Natio­nal de la Recher­che Scien­ti­fi­que (CNRS) – fran­cu­ski odpo­wied­nik ame­ry­kań­skiej Kra­jo­wej Fun­da­cji Badań Nauko­wych – odrzu­ciło wnio­sek. Powie­dział mi potem, że był tą decy­zją tak roz­wście­czony, iż zde­cy­do­wał się na strajk gło­dowy.

Przez chwilę myśla­łam, że sobie ze mnie kpi. Lecz jego posępny wyraz twa­rzy suge­ro­wał, że jed­nak mówi poważ­nie. Gawę­dzi­li­śmy sobie na weran­dzie w Toska­nii pod­czas prze­rwy w kon­fe­ren­cji doty­czą­cej mani­pu­la­cji paso­żyt­ni­czych, tej samej, na któ­rej wcze­śniej spo­tka­łam Moore. Tho­mas był chudy, miał potar­gane ciemne włosy i wyda­wał się wylu­zo­wany oraz powścią­gli­wie pewny sie­bie, a przy tym uro­czo oddany swoim bada­niom. Teraz zaczę­łam się zasta­na­wiać, czy jego entu­zjazm nie gra­ni­czył z sza­leń­stwem. CNRS jest zde­cy­do­wa­nie naj­więk­szą orga­ni­za­cją we Fran­cji spon­so­ru­jącą bada­nia naukowe, więc wku­rza­nie tych gości groź­bami nie jest chyba naj­lep­szym roz­wią­za­niem. Przyj­rza­łam się bli­żej jego twa­rzy. Może ja cze­goś nie łapa­łam? Może źle go zro­zu­mia­łam?

Zro­zu­mia­łam go bar­dzo dobrze. Dopre­cy­zo­wał, że wcale nie powie­dział CNRS, iż roz­pocz­nie strajk gło­dowy, jeśli nie otrzyma grantu; powie­dział to pre­zy­den­towi Fran­cji. „Wysła­łem list bez­po­śred­nio do Jacques’a Chi­raca”.

Można by pomy­śleć, że list dotarł do urzęd­nika niż­szego szcze­bla, który otwo­rzył go, ser­decz­nie się uśmiał i wrzu­cił do kosza. A jed­nak, rzecz nie­sły­chana, jego wia­do­mość – jeśli nie sam list – dotarła drogą służ­bową do wyso­kich rangą ofi­cjeli.

Dalecy od śmie­chu człon­ko­wie fran­cu­skiego rządu wpa­dli w popłoch z powodu tego listu. Od razu wysłano pra­cow­ni­ków admi­ni­stra­cji na uni­wer­sy­tet, gdzie ci wywarli nacisk na prze­wod­ni­czą­cego wydziału, ten zaś z kolei miał zapo­biec reali­za­cji feral­nej groźby. Dali mu do zro­zu­mie­nia, że gdyby mu się to nie udało i Tho­mas jed­nak roz­po­cząłby strajk gło­dowy, oby­dwaj naukowcy słono za to zapłacą utratą wszel­kich gran­tów. Naj­wy­raź­niej sama myśl, że wycień­czony gło­dem Tho­mas sprze­ci­wiłby się publicz­nie rzą­dowi, napa­wała wła­dze uczelni nie­po­ko­jem. Wywarły więc na niego tak dużą pre­sję, że w końcu zgo­dził się wyco­fać groźbę.

Gdy mocno znie­chę­cony nasz boha­ter ner­wowo roz­wa­żał co dalej, pewien szwaj­car­ski mul­ti­mi­lio­ner, Luc Hof­f­mann, usły­szał o jego trud­nym poło­że­niu i posta­no­wił przyjść mu z odsie­czą. Hof­f­mann znany był ze swej dzia­łal­no­ści dobro­czyn­nej, a także z zami­ło­wa­nia do bio­róż­no­rod­no­ści. Zapro­po­no­wał, że pokryje połowę kosz­tów eks­pe­dy­cji. Z takim popar­ciem łatwiej było Tho­ma­sowi pozy­skać bra­ku­jące fun­du­sze z amba­sady Nowej Zelan­dii i innych źró­deł, w tym od fran­cu­skich władz, które dorzu­ciły małą sumkę, z rado­ścią pozby­wa­jąc się pro­blemu.

Ucie­szony, że kło­poty ma już za sobą, pole­ciał do Nowej Zelan­dii, gdzie skon­tak­to­wał się z zespo­łem na Uni­ver­sity of Otago, pro­wa­dzo­nym przez Roberta Poulina, bio­loga ewo­lu­cyj­nego, któ­rego podzi­wiał i który był rów­nież źró­dłem infor­ma­cji o świersz­czach. Od razu świet­nie się zgrali. Poulin, wysoki czło­wiek o mięk­kim, melo­dyj­nym gło­sie i przy­ja­znym uspo­so­bie­niu, dora­stał we fran­cu­sko­ję­zycz­nej czę­ści Kanady, więc oprócz zain­te­re­so­wań nauko­wych miał z Tho­ma­sem dosłow­nie wspólny język. A jed­nak prace nad świersz­czami ni­gdy nie zostały ukoń­czone. Napo­ty­kali prze­szkody, przed któ­rymi prze­strze­gała Moore, a które czę­sto zakłó­cają bada­nia nad mani­pu­la­cjami paso­żyt­ni­czymi – owady te wycho­dziły ze swo­ich norek tylko nocą i cho­wały się w niskich krza­kach, a ich zie­lone pan­ce­rzyki ide­al­nie zle­wały się z oto­cze­niem, trudno więc było je zauwa­żyć nawet tuż przed sobą. Mimo że człon­ko­wie ekipy prze­cze­sy­wali teren uzbro­jeni w latarki, noc za nocą, czę­sto peł­za­jąc na czwo­ra­kach przez niskie chasz­cze, zna­leźli jedy­nie garść świersz­czy zara­żo­nych roba­kami – dużo poni­żej liczby koniecz­nej do prze­pro­wa­dze­nia eks­pe­ry­men­tów, które dałyby wyniki sta­ty­stycz­nie istotne. Po przej­ściach z fran­cu­skimi wła­dzami, prze­byw­szy tysiące kilo­me­trów, Tho­mas był zmu­szony przy­znać się do porażki.

A że nie lubił mar­no­wać oka­zji, prze­rzu­cił się na inny pro­jekt naukowy. Zanim to jed­nak zro­bił, wysłał swo­jemu kole­dze z uni­wer­sy­tetu zdję­cie robaka wysu­wa­ją­cego się z owada – „Tak tylko chcia­łem Ci poka­zać, czym się obec­nie zaj­muję”. Traf chciał, że kolega powie­sił zdję­cie na tablicy ogło­szeń w pokoju kawo­wym, gdzie zoba­czył je pewien tech­nik labo­ra­to­ryjny; jego kuzyn w Mont­pel­lier zaj­mo­wał się czysz­cze­niem base­nów pły­wac­kich, które były pełne takich roba­ków. Kolega spiesz­nie poin­for­mo­wał o tych nowi­nach Tho­masa.

Tho­mas odniósł się do tego bar­dzo scep­tycz­nie. Nowo­ze­landzki paso­żyt jest tylko jed­nym z trzy­stu nit­ni­kow­ców, jak naukowcy nazy­wają tę dużą grupę nit­ko­wa­tych orga­ni­zmów, uznał zatem, że tech­nik po pro­stu się pomy­lił. Lecz po powro­cie do Fran­cji spo­tkał się z kuzy­nem tego czło­wieka i dał mu słoik z alko­ho­lem, do któ­rego tam­ten miał wkła­dać wszel­kie robale, które znaj­dzie w base­nie. Tho­mas podej­rze­wał, że już go nie zoba­czy, lecz tydzień póź­niej męż­czy­zna wró­cił i to z peł­nym sło­ikiem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki