Paryż 1938 - Piotr Szarota - ebook + książka

Paryż 1938 ebook

Piotr Szarota

4,3

Opis

Paryż 1938 to rozpisana na dwanaście miesięcy kronika końca pewnego świata, którą czyta się jak wbijającą w fotel powieść. Szarota znakomicie oddaje klimat epoki i narastającą atmosferę grozy, najbardziej interesują go jednak ludzie. Wśród bohaterów książki znaleźli się m.in. flirtująca z faszystami Coco Chanel, przesyłający depesze z pogrążonej w wojnie Hiszpanii Ernest Hemingway, uciekający z opanowanego przez nazistów Wiednia Zygmunt Freud oraz dwaj młodzi kompozytorzy z Warszawy: Stefan Kisielewski i Andrzej Panufnik.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 601

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (20 ocen)
12
4
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
slipknot84

Całkiem niezła

Zaczynajac książkę nie wiedziałem, że jest to ujęcie od strony artystów, pisarzy, poetów czy malarzy tamtych czasów i miejsca stąd byłem zaskoczony, aczkolwiek książkę czytało się nieźle.
00

Popularność




Opracowanie graficzne: Andrzej Barecki

Redakcja: Agnieszka Dziewulska

Korekta: Jolanta Spodar

Ilustracja na obwolucie i okleinie:

Jacek Kajetan Witkowski wg pomysłu Andrzeja Bareckiego.

Autorzy i źródła zdjęć (numery stron dotyczą wydania papierowego):

Agencja Forum (s. 63, 199, 209, 269, 381, 395, 461, 477, 497, 531),

Siemens Corporate Archives (s. 107), Narodowe Archiwum Cyfrowe (s. 141),

Carl Van Vechten/Library of Congress (s. 249), Getty Images (s. 315),

Bibliothèque Nationale de France (s. 337), East News (s. 433),

Gamma-Rapho/Archives Keystone/Courtesy Polka Galerie (s. 598),

domena publiczna (s. 17, 33, 41, 77, 127, 157, 187, 279, 287, 311, 355, 487, 511, 539, 581),

Wydawnictwo Egmont, © Casterman (s. 95)

Copyright © by Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2019

Copyright © by Piotr Szarota

Wydanie elektroniczne 2020

ISBN: 978-83-244-1059-0 (EPUB), 978-83-244-1059-0 (MOBI)

Wydawnictwo Iskry

al. Wyzwolenia 18

00-570 Warszawa

tel. 22 827 94 15

[email protected] www.iskry.com.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Osoby

Hannah Arendt (1906–1975), jedna z najbardziej wpływowych myślicielek i badaczek społecznych XX wieku. W latach 1933–1940 przebywała na emigracji we Francji, w 1938 r. kończy 32 lata.

Josephine Baker, właśc. Freda Josephine McDonald (1906–1975). Amerykańska tancerka i piosenkarka od 1925 r. zamieszkała w Paryżu. W 1938 r. kończy 32 lata.

Balthus, właściwie Balthasar Klossowski (1908–2001). Francuski malarz pochodzenia polskiego, młodszy brat filozofa Pierre’a Klossowskiego (1905–2001). W 1938 r. kończy 30 lat.

Georges Bataille (1897–1962), francuski filozof i pisarz, autor legendarnej Historii oka. W 1938 r. kończy 41 lat.

Samuel Beckett (1906–1989), irlandzki dramaturg i prozaik uhonorowany w 1969 r. Nagrodą Nobla. W 1938 r. kończy 32 lata i wydaje pierwszą powieść Murphy.

Walter Benjamin (1892–1940), niemiecki pisarz i filozof, od 1933 r. na emigracji we Francji, w 1938 r. kończy 46 lat.

Léon Blum (1872–1950), francuski mąż stanu, w latach 1936–1937 stał na czele rządu Frontu Ludowego, ponownie powołany na stanowisko premiera w marcu 1938 r. sformował nowy rząd, który nie uzyskał jednak poparcia parlamentu. Akceptację zdobył za to w kwietniu rząd Édouarda Daladiera (1884–1970), który zerwał wkrótce z polityką Frontu. Blum kończy w 1938 r. 66 lat, Daladier – 54.

Robert Brasillach (1909–1945), francuski pisarz i publicysta związany z faszystowskim tygodnikiem „Je suis partout”. W 1938 r. kończy 29 lat.

André Breton (1896–1966), francuski pisarz, nazywany „papieżem surrealizmu”. W 1938 r. współorganizuje w Paryżu międzynarodową wystawę sztuki surrealistycznej; kończy wtedy 42 lata.

Marcel Carné (1906–1996), jeden z najwybitniejszych reżyserów francuskich XX wieku, w 1938 r. kończy 32 lata, a na ekrany kin wchodzą dwa jego mroczne filmy: Ludzie za mgłą i Hôtel du Nord.

Alexis Carrel (1873–1944), wybitny francuski chirurg, uhonorowany w 1912 r. Nagrodą Nobla. W latach 30. popularyzator eugeniki i członek faszystowskiej Francuskiej Partii Ludowej. W 1938 r. wraz ze swoim przyjacielem i współpracownikiem, słynnym lotnikiem, Charlesem Lindberghiem (1902–1974) trafił na okładkę magazynu „Time” jako pionier transplantologii.

Louis-Ferdinand Céline (1894–1961), francuski pisarz, autor Podróży do kresu nocy. W 1938 r. kończy 44 lata. Wychodzi wtedy jego antysemicki pamflet Szkoła trupów.

Gabrielle Chanel (1883–1971), francuska projektantka, założycielka jednego z najsłynniejszych domów mody, w 1938 r. kończy 55 lat.

Emil Cioran (1911–1995), rumuński pisarz i filozof, od 1937 r. w Paryżu. W latach 30. sympatyk nazizmu. W 1938 r. kończy 27 lat.

Marina Cwietajewa (1892–1941), jedna z najwybitniejszych poetek XX wieku. W latach 1925–1939 we Francji. W 1938 r. kończy 46 lat.

Salvador Dali (1904–1989), kataloński artysta związany z surrealizmem. W latach 1928–1940 przebywa we Francji, w 1938 r. kończy 34 lata.

Marlena Dietrich (1901–1992), legendarna aktorka i piosenkarka. W 1938 r. kończy 37 lat.

Ilja Erenburg (1891–1967), rosyjski pisarz i publicysta, od 1936 r. korespondent wojenny w Hiszpanii. W 1938 r. kończy 47 lat.

Zygmunt Freud (1856–1939), twórca psychoanalizy, w 1938 r. zmuszony do opuszczenia Wiednia zatrzymuje się na 12 godzin w Paryżu, aby potem udać się do Londynu. Kończy wówczas 82 lata.

Herschel Grynszpan (1921–1942), polski Żyd, który 7 listopada dokonał zamachu na urzędnika ambasady Rzeszy w Paryżu. Posłużyło to za pretekst do zorganizowania pogromów „nocy kryształowej”. W 1938 r. kończy 17 lat.

Ernest Hemingway (1899–1961), jeden z najsłynniejszych amerykańskich pisarzy, w 1954 r. uhonorowany Nagrodą Nobla. W 1938 r. relacjonuje wydarzenia wojny domowej w Hiszpanii, w lipcu kończy 39 lat.

Stefan Kisielewski (1911–1991), pisarz, publicysta i kompozytor. Od października 1938 r. do maja 1939 r. przebywa w Paryżu. W 1938 r. kończy 27 lat.

Arthur Koestler (1905–1983), autor legendarnej książki Ciemność w południe, nad którą zaczął pracować w 1938 r. w Paryżu; kończy wtedy 33 lata.

Jacques Lacan (1901–1981), słynny psychiatra i filozof francuski, twórca własnej szkoły psychoanalizy. W 1938 r. kończy 37 lat.

Jan Lechoń, właśc. Leszek Serafinowicz (1899–1956), poeta związany ze skamandrytami, w latach 1930–1939 attaché kulturalny ambasady polskiej w Paryżu. W 1938 r. kończy 39 lat.

André Malraux (1901–1976), francuski pisarz, w latach 30. związany z lewicą. W grudniu 1937 r. ukazuje się Nadzieja – książka poświęcona wojnie domowej w Hiszpanii. W 1938 r. kończy 37 lat.

Vladimir Nabokov (1899–1977), jeden z najwybitniejszych pisarzy XX wieku, do Paryża przybywa we wrześniu 1938 r., ma wtedy 39 lat.

Anaïs Nin (1903–1977), urodzona we Francji pisarka, która sławę zdobyła dzięki publikacji intymnego Dziennika. W 1938 r. kończy 35 lat. W tym okresie jest związana z powieściopisarzem Henrym Millerem (1891–1980), który w 1938 r. pisze w Paryżu Zwrotnik Koziorożca.

Julian Przyboś (1901–1970), wybitny poeta związany z Awangardą Krakowską. Od 1937 r. do czerwca 1939 r. mieszka z przerwami w Paryżu. W 1938 r. kończy 37 lat.

Erich Maria Remarque (1898–1970), powieściopisarz niemiecki, w 1938 r. rozpoczyna pracę nad Łukiem triumfalnym, kończy wtedy 40 lat.

Jean Renoir (1894–1979), syn impresjonisty Augusta Renoira, jeden z najwybitniejszych reżyserów francuskich, w latach 30. związany z lewicą. W 1938 r. kończy 44 lata.

Helena Rubinstein (1872–1965), urodzona w Krakowie twórczyni wielkiego imperium kosmetycznego. W 1938 r. kończy 66 lat.

Antoine de Saint-Exupéry (1900–1944), francuski pisarz i pilot, znany przede wszystkim jako autor Małego Księcia. W 1938 r. ukazuje się jego książka Ziemia, planeta ludzi, kończy wtedy 38 lat.

Jean-Paul Sartre (1905–1980), jeden z najbardziej znanych filozofów XX wieku, laureat Nagrody Nobla z 1964 r. Od 1929 r. związany z pisarką Simone de Beauvoir (1908–1986). W 1938 r. kończy 33 lata i wydaje pierwszą powieść Mdłości.

Elsa Schiaparelli (1890–1973), jedna z najoryginalniejszych projektantek mody ubiegłego wieku. W 1938 r. kończy 48 lat.

Igor Strawiński (1882–1971), wybitny kompozytor rosyjski, od 1920 r. do 1939 r. na emigracji we Francji, potem w USA. W 1938 r. kończy 56 lat.

Erich Stroheim (1885–1957), urodzony w Wiedniu amerykański reżyser i aktor filmowy, który w latach 1936–1939 mieszkał w Paryżu. Zagrał m.in. w Towarzyszach broni Renoira. W 1938 r. kończy 53 lata.

Simone Weil (1909–1943), francuska filozofka, mistyczka i aktywistka polityczna. W 1938 r. kończy 29 lat.

Styczeń
1

Ernest Hemingway przybył do zaśnieżonego Paryża 28 grudnia 1937 roku. Prawdę mówiąc, spodziewał się trochę lepszej pogody. W hotelu Elysée Park przy rue de Ponthieu, nieopodal Pól Elizejskich od tygodnia czekała na niego nieprzytomna z niepokoju żona, Pauline Pfeiffer. Obiecał jej, że święta spędzą na pewno razem i nie po raz pierwszy słowa nie dotrzymał. Byli ze sobą dziesięć lat, przez ten czas urodziła mu dwóch synów i była świadkiem, jak z początkującego pisarza staje się gwiazdą pierwszej wielkości. Pobrali się w maju 1927 roku, a wcześniej przez rok byli kochankami, przy czym Hemingway zdradzał swą pierwszą żonę Hadley, nie dbając specjalnie o dyskrecję. Teraz historia powtarzała się ze zdumiewającą dokładnością. W grudniu 1936 roku w Key West na Florydzie poznał Marthę Gellhorn. Podobnie jak Pauline była dziennikarką, bardziej jednak utalentowaną i trzynaście lat młodszą. Wyglądały jak swoje przeciwieństwa, drobna Pauline z krótko ostrzyżonymi kruczoczarnymi włosami i Martha – wysoka z burzą złotych loków.

Hemingway postanowił wraz z Marthą, że pojadą do Hiszpanii w roli reporterów wojennych. Konflikt, który relacjonowały dokładnie wszystkie najważniejsze gazety w USA i Europie, wybuchł w lipcu 1936 roku, kiedy doszło do zamachu wojskowego przeciwko demokratycznie wybranemu rządowi Republiki Hiszpańskiej wyłonionemu przez lewicową koalicję Frontu Ludowego. Przewrotem kierował generał Francisco Franco, nieukrywający swoich faszystowskich sympatii. Kiedy Hemingway wyjechał do Europy, Pauline została w Stanach z dwójką dzieci. Nie dość, że miała zupełnie inne niż mąż poglądy w sprawie wojny domowej (jako żarliwa katoliczka była sercem po stronie Franco), bardzo niepokoiła się o bezpieczeństwo męża i losy ich małżeństwa. To, że Ernestowi towarzyszyła Martha, pogarszało sprawę. Choć przez długi czas nie traktowała jej jako rywalki, teraz miała wątpliwości, czy uda jej się odzyskać męża.

Od lewej: Ilia Erenburg, Ernest Hemingway i Gustav Regel jako reporterzy wojenni w Hiszpanii, 1937 rok

Z każdym dniem wściekłość Pauline rosła. Podejrzewała, że Ernest zdecydował się spędzić święta u boku Marthy. Czuła się zraniona i upokorzona. Tymczasem Gellhorn 18 grudnia wsiadła na pokład francuskiego transatlantyku „Normandie” i 23 była już w Nowym Jorku. Minęły się więc na morzu, bowiem Pauline wypłynęła do Francji 16 grudnia, tyle że na pokładzie liniowca „Europa”. W tym czasie Hemingway, trzęsąc się z zimna, siedział w okopach i relacjonował działania wojenne pod aragońskim miastem Teruel. Walki, w których brał udział amerykański batalion Lincolna, słynny już ze swoich bohaterskich akcji, utrudniały ekstremalne w tym regionie temperatury, które w nocy sięgały nawet minus 20 stopni. W dzień było nieco cieplej, za to widoczność ograniczały śnieżyce. Nie jest jasne, kiedy Hemingway wyjechał z Teruel, z pewnością nie wcześniej niż 22 grudnia, kiedy żołnierzom Republiki udało się w końcu wejść do miasta. To właśnie wtedy wysłał ostatnią tego roku depeszę:”... przez cały dzień posuwaliśmy się naprzód wraz z równomiernym, nieubłaganym natarciem wojsk rządowych. Na zboczu wzgórz, przez tory kolejowe, zdobywając tunel, w górę i przez Mansueto, drogą za zakręt przy drugim kilometrze i wreszcie po stokach do miasta, którego siedem kościelnych wież oraz foremne, geometryczne domy rysowały się ostro na tle zachodzącego słońca”[1].

Walki w mieście miały jednak potrwać jeszcze ponad dwa tygodnie. Mimo trzaskającego mrozu toczono zaciekłe boje o każdy dom i przecznicę. Na ulicach leżały setki zabitych, a miasto powoli zamieniało się w stertę gruzów. Brakowało jedzenia, mnożyły się też przypadki odmrożeń. Jednemu z amerykańskich żołnierzy fatalna pogoda uratowała jednak życie. Któregoś wieczora opowiedział kolegom zasłyszane gdzieś historie o tym, jak Stalin rozprawia się w Hiszpanii z trockistami i anarchistami. Od razu wzięty został pod lupę przez „opiekującego się” batalionem komisarza politycznego. Zgodnie z procedurą komisarz miał w takich przypadkach osobiście wykonać wyrok śmierci, nie czekając na orzeczenie sądu wojskowego. Strzał w tył głowy był wypróbowanym już w ZSRR doskonałym sposobem eliminacji tych, którzy zwątpili w nieomylność Stalina. Szyki pomieszała jednak niedoszłemu zabójcy zadymka. Następnego dnia nieprawomyślny żołnierz znaleziony został w stanie skrajnego wychłodzenia i odesłany najpierw do szpitala w Barcelonie, a potem do Stanów.

Takiego szczęścia nie miały tysiące innych zgładzonych podstępnie żołnierzy republikańskich. Nad wszystkim czuwał rezydent NKWD, Aleksander Orłow. Zanim w lipcu 1938 roku zbiegł do USA, obawiając się, że stanie się kolejną ofiarą wielkiej czystki, wykazał się w Hiszpanii pracowitością i zaangażowaniem godnymi duchowego spadkobiercy Feliksa Dzierżyńskiego. Odpowiadał m.in. za organizację tajnej policji i działalność bojówek podporządkowanej Kominternowi Gwardii Szturmowej. W maju 1937 roku nadzorował usunięcie premiera Republiki Hiszpańskiej Francisco Largo Caballero i zastąpienie go przez Juana Negrina, który miał zadatki, żeby stać się posłusznym wykonawcą rozkazów z Kremla. Następnie zorganizował w Katalonii masowe aresztowania i egzekucje członków republikańskich ugrupowań antystalinowskich, przede wszystkim Robotniczej Partii Zjednoczenia Marksistowskiego (POUM). W ten właśnie sposób radzieccy specjaliści, w zamian za przekazane im rezerwy republikańskiego złota[2], ochoczo wyręczali faszystów. Major Orłow zorganizował też w Hiszpanii szkołę wywiadu NKWD pod kryptonimem „Budowa”. Po przeszkoleniu agenci byli przerzucani do Wielkiej Brytanii, USA i innych krajów zachodnich, używając paszportów, które przymusowo oddawali po przybyciu do Hiszpanii ochotnicy pragnący służyć w Brygadach Międzynarodowych.

Hemingway, podobnie jak większość przyglądających się tej wojnie zachodnich reporterów, był zbyt naiwny, żeby zdawać sobie sprawę z toczonych przez Stalina zakulisowych rozgrywek. Większość lewicowych gazet kontrolowana była zresztą przez ludzi sowieckiego tyrana, co więcej, swoich agentów udało mu się także umieścić w gazetach dalekich od lewicowych sympatii. Orłow kierował na przykład działalnością Kima Philby’ego, który był wówczas korespondentem wojennym brytyjskiego „Timesa” przy rządzie frankistowskim w Burgos. Jednym z niewielu, którzy zdali sobie sprawę, że Stalinowi nie zależy bynajmniej na obronie demokracji, lecz jedynie na transformacji Hiszpanii w kraj satelicki ZSRR, był Eric Arthur Blair, który dał się poznać światu jako George Orwell. W czerwcu 1937 roku jako członek milicji robotniczej POUM był ścigany przez posłuszną Stalinowi Gwardię Cywilną. Niewiele brakowało, a nie przeczytalibyśmy nigdy ani Roku 1984, ani Folwarku zwierzęcego; pisarzowi ranionemu po drodze przez snajpera udało się przekroczyć granicę dosłownie w ostatniej chwili. Wojna trwała jednak nadal, a książka, w której Orwell opisał swoje wojenne doświadczenia i zdemaskował perfidię Stalina – W hołdzie Katalonii – została niestety zignorowana przez angielską lewicę. We Francji długo nie dopuszczano do jej publikacji, ukazała się dopiero w 1955 roku, pięć lat po śmierci Orwella.

Ósmego stycznia 1938 roku broniący miasta Teruel hiszpańscy nacjonaliści ostatecznie się poddali, jednak republikanie bardzo krótko cieszyli się zwycięstwem. Wkrótce rozpoczęły się intensywne bombardowania ich pozycji. Uczestniczył w nich niemiecki Legion Condor, który wątpliwą sławę zyskał już masakrą ludności cywilnej Guerniki. Ostatecznie 22 lutego miasto z powrotem trafić miało w ręce Franco, a trwająca od 15 grudnia bitwa o Teruel dobiegła wreszcie końca. Jednak wtedy, pod koniec 1937 roku, wydawało się, że losy bratobójczej wojny przechyliły się po raz kolejny na stronę Republiki.

Nie był to z pewnością najlepszy sylwester Hemingwaya. Zona prawie się do niego nie odzywała, a podczas jednej z paryskich awantur zagroziła nawet, że skoczy z balkonu tak jak jego wcześniejsza kochanka, Jane Mason. Chyba nie przejął się specjalnie, w końcu biedna Jane skoczyła na trawnik z wysokości pierwszego piętra. Tak czy inaczej, Hemingway nie był w stanie przeciwstawić się żonie, po powrocie z Hiszpanii czuł się kompletnie wyczerpany. Nie był przygotowany na równie ekstremalne warunki, czegoś takiego do tej pory nie doświadczył. Najchętniej upijałby się codziennie, jednak silne bóle wątroby, na jakie od niedawna zaczął regularnie cierpieć, sprawiły, że musiał uważać. Przewlekły alkoholizm mocno już wyniszczył jego organizm, a stroszenie piór i udawanie pancernego macho wychodziło mu coraz gorzej. Choć skończył dopiero 38 lat, ze swoją zmęczoną twarzą i wyraźną już wtedy nadwagą sprawiał wrażenie dużo starszego. W Paryżu odwiedził znajomego lekarza, doktora Wallacha, który przepisał mu coś na sen i zestaw leków homeopatycznych.

Na domiar złego krytycy, którzy kiedyś rozpieszczali go ponad miarę, od kilku lat zrobili się coraz bardziej surowi. Nie wszystkim spodobały się już Zielone wzgórza Afryki, a wydany w październiku 1937 roku zbiór trzech opowiadań reklamowany jako nowa powieść: Mieć i nie mieć – został przyjęty nad wyraz chłodno. „Jest to książka tak głupia, tak niegodna wielkiego pisarza, że w ogóle nie powinno się było jej publikować”[3] – pastwił się na łamach „Southern Review” przychylny mu dotąd Delmore Schwartz. Wielu krytyków spisało wtedy Hemingwaya na straty. Jeszcze gorsze przyjęcie czekało Piątą kolumnę – jego pierwszy i ostatni dramat, który napisał w madryckim hotelu u boku Marthy. Jego manuskrypt przywiózł do Paryża w torbie podróżnej.

Pobyt w Paryżu bynajmniej go nie uskrzydlił. Zbyt wiele miejsc, które przypominało mu, że kiedyś życie było tak piękne i beztroskie. Po raz pierwszy przyjechał tu jako zagraniczny korespondent „Toronto Star” dokładnie 16 lat wcześniej, w grudniu 1921 roku. Towarzyszyła mu pierwsza żona, piękna Hadley, której wtedy ani myślał zdradzać. Znaleźli niewielkie, dwupokojowe mieszkanie na trzecim piętrze starego budynku przy rue du Cardinal Lemoine, w Dzielnicy Łacińskiej. Jedynym źródłem ciepła był znajdujący się w sypialni piecyk opalany brykietami, a wspólna toaleta mieściła się przy schodach. Dodatkowo Hemingway wynajął sobie pokój do pracy w obskurnym hoteliku przy rue Mouffetard. Żyli jednak dostatnio, Ernest zawsze lubił dobrze zjeść, sporo wydawał też na rozmaite rozrywki. Poza tym życie w Paryżu, dzięki świetnemu kursowi dolara, było wtedy dla Amerykanów zdumiewająco tanie.

W latach trzydziestych Amerykanie stali się dużo mniej widoczni. Do powrotu zmusił ich wielki kryzys; Paryż z bardzo taniego nagle zrobił się dla nich drogi. Zostali nieliczni, przetrwała księgarnia Shakespeare and Company oraz salon Gertrudy Stein i Alice Toklas, choć pod koniec listopada 1937 roku musiały one zmienić adres. W styczniu wprowadziły się do mniejszego apartamentu przy rue Christine w Dzielnicy Łacińskiej, w którym nie dało się już wyeksponować wszystkich wspaniałych obrazów. Z nowych przyjezdnych najciekawszy był Henry Miller, który bardzo ciężko pracował na swoją sławę. Było też sporo cudzoziemców ze wschodu Europy: z Rosji, Węgier, Rumunii i Polski, a po dojściu Hitlera do władzy w mieście coraz częściej słychać było język niemiecki. Obcy witani byli w Paryżu coraz chłodniej. Wielu przyjezdnym legendarne „miasto świateł” wydało się duszne i ksenofobiczne.

Schyłek dawnego Montmartre’u opłakiwał w swoich wydanych w 1938 roku wspomnieniach poeta i dziennikarz Francis Carco, który kiedyś przyjaźnił się z Apollinaire’em, Modiglianim i Maksem Jacobem. Świat starej bohemy przestał już istnieć, a większość bliskich pisarzowi artystów z tamtego okresu dawno nie żyła albo popadła w zapomnienie. Kiedy w kwietniu 1938 roku umarła Suzanne Valadon, jej śmierć przeszła prawie bez echa. A przecież kiedyś mówiono, że jest największą z francuskich malarek. Związana przez całe życie z Montmartre’em Valadon pamiętała jeszcze, jak malowali tu Vincent van Gogh oraz Toulouse-Lautrec i Renoir, którym jako młoda dziewczyna często pozowała. Renoir szczególnie lubił malować ją w tańcu, pozowała m.in. do słynnego Danse à Bougival. Z późniejszych czasów pamiętała okres największej sławy Bateau Lavoir, obskurnego budynku przy placu Ravignan, znanym dziś jako plac Emila Goudeau. Mieściły się tam tanie, nieogrzewane mieszkania i pracownie artystów. Na początku XX wieku mieszkali tu Kees van Dongen, Juan Gris i Pablo Picasso, który właśnie tam namalował w 1907 roku słynne Panny z Awinionu.

Pozornie Montmartre nie zmienił się tak bardzo. Ciasno stłoczone domy, wąskie uliczki pnące się na samo wzgórze, cudowny plac du Tertre z rozłożystymi drzewami, przez które tak pięknie przeświecało słońce, a na samej górze Moulin de la Galette, który z czasem stał się symbolem tego miejsca. Zmieniła się jednak atmosfera. Kiedyś Montmartre był jak cicha, malownicza wioska na skraju Paryża. Zycie toczyło się powolnym rytmem, kupcy otwierali swoje małe sklepiki, obwoźni sprzedawcy zachwalali towar, ktoś ostrzył noże, ktoś inny rozwoził węgiel, na który nie wszystkich było wtedy stać. Rano słychać było pianie kogutów, na wyboistych uliczkach leżał koński nawóz, a rynsztokami wartkim strumieniem spływały nieczystości. Oczywiście już wtedy były bary, a nawet trochę restauracji, ale większość z nich oferowała skromną domową kuchnię, jak choćby lokal madame Bataille, który odwiedzał często van Gogh. Teraz na placu du Tertre królowały wszędzie lokale z wykrochmalonymi białymi obrusami, a w każdy weekend od kwietnia do końca października panował tu taki tłok jak 14 lipca na placu Bastylii.

Na rue Montmartre pulsowały teraz w nocy kolorowe neony, a w rejonie placów Pigalle i Clichy roiło się nie tylko od prostytutek, które były tu od zawsze, ale i dilerów oferujących modną kokainę. W tej atmosferze odnajdywał się jednak znakomicie Henry Miller, który spędził na Montmartrze pierwsze lata swojego paryskiego pobytu. Spotykali się tu także surrealiści, którzy upodobali sobie w latach dwudziestych kawiarnię Cyrano. Nie chcieli stać się częścią modnego świata Montparnasse’u, poza tym niedaleko kawiarni, przy rue Fontaine mieszkał wtedy Breton. Tak miejsce to wspominał Luis Buñuel:

„Cyrano” było typową kawiarnią placu Pigalle, bardzo ludową, z kurwami i alfonsami. Przychodziliśmy na ogół między piątą a szóstą. Pijaliśmy pernod, mandaryn-curaçao i picon-bière (z odrobiną grenadyny). To ostatnie było ulubionym napojem malarza Tanguy’ego. Pił jedną szklankę, potem drugą. Przy trzeciej musiał sobie zatykać nos palcami[4].

Większość pisarzy i artystów przeniosła się jednak po pierwszej wojnie na Montparnasse, który w kręgach artystycznych popularny był już w drugiej połowie XIX wieku. Miejsce przyciągało niepowtarzalną kosmopolityczną atmosferą i popularnymi kawiarniami. Mieszkający w Paryżu brytyjski pisarz Sisley Huddleston nazwał Montparnasse „horyzontalną wieżą Babel”. Jeśli Valadon zasługiwała na tytuł królowej Montmartre’u, to królową Montparnasse’u była z pewnością Alice Prin znana jako Kiki. W 1921 roku jako dwudziestoletnia dziewczyna poznała wybitnego fotografa Mana Raya, który zobaczył w niej ucieleśnienie ideału kobiecości. Pamiątką ich burzliwego romansu są wspaniałe akty i piękna seria portretów, na których biała twarz Kiki skontrastowana zostaje z trzymaną przez nią w ręce afrykańską maską. Piękną Kiki malowali też Mojżesz Kisling, Chaim Soutine, Francis Picabia i zasiedziały w Paryżu japoński malarz Tsuguharu Fujita. Prawdziwą sławę zdobyła dopiero jako kabaretowa tancerka i piosenkarka. Jej znakiem rozpoznawczym było czarne boa i repertuar, w którym nie stroniła od dosadnego słownictwa. W 1929 roku wydała swoją pełną intymnych wyznań autobiografię Les souvenirs de Kiki, do której wstęp napisali Hemingway i Fujita.

Na obrzeżach Montparnasse’u, na skrzyżowaniu Boulevard Montparnasse i Boulevard Saint-Michel znajdował się założony jeszcze w połowie XIX wieku lokal Closerie des Lilas. Hemingway bywał w nim często w latach dwudziestych, można było tam również spotkać jego przyjaciół, Ezrę Pounda i Francisa Scotta Fitzgeralda. Było tu spokojniej niż w innych kawiarniach, hałas nie przeszkadzał więc w pisaniu. Wpadali też regularnie surrealiści: André Breton, Paul Éluard, Louis Aragon i Man Ray; a w późniejszym trochę okresie Samuel Beckett i Henry Miller. W kręgach literackich i artystycznych modna była też restauracja Le Dôme. Nie było to drogie, snobistyczne miejsce – dla artystów, którym nie udało się jeszcze zrobić kariery przewidziano tanie jak barszcz saucisse de Toulouse, czyli wieprzowe kiełbaski podawane z ziemniaczanym purée. W latach trzydziestych lubili tu jadać fotoreporterzy, którzy dostarczali zdjęcia z toczącej się po sąsiedzku wojny domowej. Byli to Francuz Henri Cartier-Bresson, warszawiak z urodzenia Dawid Szymin, znany później jako David Seymour, węgierski emigrant Endre Friedmann, który dał się poznać światu jako Robert Capa, oraz jego narzeczona Gerta Pohorylle, niemiecka Żydówka używająca pseudonimu Gerda Taro. Trójka z nich założyła w 1947 roku najsławniejszą bodaj agencję fotograficzną świata – Magnum. Taro zginęła niestety w Hiszpanii w lipcu 1937 roku.

Konkurencją dla Le Dôme miała się stać elegancka, urządzona w stylu art déco brasserie La Coupole, którą otwarto w grudniu 1927 roku. Jedną ze ścian zdobił portret Josephine Baker, która była zresztą stałą klientką. Szczególnie jednak upodobali sobie to miejsce pisarze, tam właśnie Louis Aragon poznał swoją późniejszą żonę, Elsę Triolet, przychodziła też chętnie Anaïs Nin ze swoimi kochankami: Henrym Millerem i Antoninem Artaudem. Hemingway gościł tu kilka razy podczas krótkich pobytów w Paryżu w latach trzydziestych. Natomiast pod koniec dekady renomę centrum literacko-intelektualnego Paryża zaczęło zdobywać sobie SaintGermain-des-Prés z takimi lokalami jak Café de Flore i Les Deux Magots. O tym jednak opowiem trochę później.

2

Przez te kilkanaście lat, które upłynęły od pierwszej wizyty Hemingwaya, najmniej zmieniła się architektura Paryża. Budzące niegdyś wielkie kontrowersje wieża Eiffla i wieńcząca wzgórze Montmartre bazylika Sacré-Cœur zostały całkowicie oswojone. Już wtedy Paryż był miastem na poły mitycznym, co lubili podkreślać surrealiści. Poważniejsze zmiany musiałyby wiązać się z destrukcją starego porządku, tak jak było to w przypadku wielkiej przebudowy Paryża przeprowadzonej w połowie XIX wieku przez barona Haussmanna. Stara zabudowa centrum miasta została wtedy niemal całkowicie zrównana z ziemią, co umożliwiło budowę wielkich bulwarów, które miały się stać nową wizytówką miasta. Wąskie uliczki zastąpiły kryte pasaże o szkieletowej konstrukcji. Zakochali się w nich surrealiści, w swoim Wieśniaku paryskim Aragon nazywa je laboratoriami rozkoszy.

O jeszcze bardziej radykalnych rozwiązaniach niż dokonana przez Haussmanna przebudowa miasta marzył w latach trzydziestych szwajcarski wizjoner Charles-Edouard Jeanneret, który przeszedł do historii jako Le Corbusier. Najchętniej zamieniłby Paryż w utopijne miasto przyszłości „Ville Radieuse”. Nikt jednak nie podzielał jego entuzjazmu dla przebudowy stolicy, musiał więc zadowolić się drobniejszymi projektami. Dzięki hojnemu wsparciu księżnej Singer-de-Polignac udało mu się przynajmniej zrealizować w Paryżu projekt nowoczesnego schroniska dla bezdomnych, znanego jako La Cité du Refuge. Ten odważny projekt blaknie jednak w porównaniu z La Maison de Verre przy rue Saint-Guillaume w siódmej dzielnicy Paryża, zaprojektowanym w podobnym czasie przez dwóch Francuzów, Pierre’a Chareau i Louisa Dalbeta oraz Holendra, Bernarda Bijvoeta. Głównym materiałem elewacyjnym domu były szklane bloki, zaś elementy konstrukcyjne, jak i technologie budowlane są tu w pełni widoczne – brak wykończenia tynkiem czy płytą gipsową. Co więcej, podział wnętrza może być do pewnego stopnia zmieniany za pomocą przesuwnych, składanych lub obrotowych ekranów ze szkła, metalu albo perforowanej blachy. Ta cudowna budowla, traktowana obecnie jako majstersztyk europejskiego modernizmu, była też znacznie lepiej usytuowana niż dzieło Le Corbusiera, bowiem Cité du Refuge znalazło się zupełnie na uboczu. Ze Szklanym Domem łączy się jeszcze jedna historia. Na parterze budynku własny gabinet i apartament miał znany paryski ginekolog, doktor Jean Dalsace, który był działaczem Francuskiej Partii Komunistycznej zainteresowanym artystyczną awangardą. Z jego inicjatywy reprezentacyjna „salle de séjour” została w połowie lat trzydziestych zamieniona w literacki salon, który odwiedzali regularnie surrealiści, bywał tu też zakochany w Paryżu berlińczyk, Walter Benjamin, dla którego budynek stanowił ukoronowanie utopijnych projektów niemieckiego pisarza Paula Scheerbarta zawartych w dziele Glasarchitektur. Ta idea od lat urzekała Benjamina. „Mieszkać w szklanym domu to koncepcja par excellence rewolucyjna. To całkowite upojenie, moralny ekshibicjonizm, którego tak bardzo potrzebujemy!”[5] – pisał w swoim eseju o surrealizmie.

Całkowitym przeciwieństwem odważnych modernistycznych projektów był plan gruntownej przebudowy Palais du Trocadéro wybudowanego z okazji Wystawy Światowej w 1878 roku. Pomysł był dobry, bo stary pałac, który stanowił ryzykowną krzyżówkę wieży ciśnień i dworca kolejowego, nie miał raczej legionu zwolenników. Zaprzepaszczono jednak wtedy szansę na wzniesienie budynku, który, jak pół wieku wcześniej wieża Eiffla, mógłby stać się symbolem nowych czasów. Nowy gmach, podobnie jak Palais du Trocadéro, miał mieć dwa skrzydła, tyle że pomiędzy nimi zostawiono przestrzeń otwierającą się na wspaniałą panoramę lewobrzeżnego Paryża, z wieżą Eiffle’a i Polami Marsowymi na pierwszym planie. I to akurat świetnie się sprawdziło. Gorzej z samą architekturą, która równie dobrze mogłaby stać się ozdobą stolicy Trzeciej Rzeszy albo Rzymu Mussoliniego – monumentalną, pozbawioną wdzięku i anachroniczną w swoim zapatrzeniu w neoklasyczne formy. Jednak wybudowany wtedy Palais de Chaillot do dziś ma wielu zwolenników, sprawdził się też jako centralny element architektoniczny Paryskiej Wystawy Światowej w 1937 roku. Znakomicie uzupełniały go stojące naprzeciwko siebie monumentalne, kilkupiętrowe pawilony wystawowe Trzeciej Rzeszy i ZSRR. Udało się w ten sposób wywołać efekt konfrontacji: z jednej strony domniemani stróże demokracji i sprawiedliwości społecznej, z drugiej samozwańczy obrońcy zachodniej cywilizacji broniący jej przed zalewem bolszewizmu.

Były to dwa najwyższe i najbardziej kosztowne w realizacji pawilony całej wystawy, a także jedyne, które powstały bez opóźnienia. Kiedy w ostatniej chwili okazało się, że radziecki budynek może przewyższyć nieco pawilon Rzeszy, Niemcy podjęli natychmiast decyzję o podwyższeniu swojego. Oba reżimy znakomicie zdawały sobie sprawę z potęgi propagandy i nie zamierzały takiej okazji zmarnować. Wystawa Światowa trwała od 25 maja do 25 listopada 1937 roku; jak można się domyślać, ani Niemcy, ani Rosjanie nie spieszyli się jednak z demontażem. Źródła podają, że rozbiórka ciągnęła się do lutego następnego roku. Oba pawilony zbudowane zostały w formie strzelistych wież. Sowiecki wieńczyła 24-metrowa, ważąca 75 ton rzeźba Robotnik i kołchoźnica dłuta Wiery Muchiny, wykorzystana później w logo Mosfilmu. Nad pawilonem Rzeszy pieczę sprawował złoty orzeł ze swastyką, a wejścia broniły z dwóch stron monumentalne posągi germańskich herosów karmionych od dziecka sterydami.

Wystawa Światowa w Paryżu, 1937 rok: po lewej stronie wieży Eiffla monumentalny pawilon Trzeciej Rzeszy, po przeciwnej stronie pawilon ZSRR

Jednym z tych, którzy pokonali strach i weszli do środka, był korespondent „Kuriera Warszawskiego”: „Wnętrze niemieckiego pawilonu nie jest piękne” – ostrzegał na wstępie. – „Zbyt ciężkie i przytłaczająco wielkie są lampy, okropne panneaux dekoracyjne na ścianach i obrazy. Wszystko razem jest zbyt kolossal, za bardzo wyczuwa się chęć imponowania. Ale poza tym, trzeba przyznać, że zawartość tego pawilonu jest ze wszech miar godna obejrzenia. Przemysł niemiecki, zwłaszcza mechaniczny i optyczny, wystąpił wspaniale”[6]. Trochę trudniej było znaleźć mocne strony pawilonu ZSRR, który Rosjanie nazwali skromnie pałacem. „Wnętrze jest rekordem złego smaku i niecelowości” – notuje polski dziennikarz. – „[...] Olbrzymie wykresy i fotomontaże, portrety i popiersia Stalina w niezliczonych odmianach i postaciach, czerwień agitacyjnych napisów [...], ordynarna mapa ścienna Rosji, na której miasta oznaczone są przez... drogie kamienie – wszystko to wywołuje w głowach nieprawdopodobny chaos, przynosząc skutek wręcz odwrotny do zamierzonego...”.

Jury postanowiło dyplomatycznie nagrodzić złotymi medalami zarówno Borisa Iofana, który zaprojektował pawilon sowiecki, jak i Alberta Speera, który odpowiadał za projekt pawilonu Trzeciej Rzeszy. Dodatkowo Speer uhonorowany został Grand Prix za projekt terenu zjazdów NSDAP w Norymberdze, a Wielką Nagrodą Francuską nagrodzono dokument Triumf woli – arcydzieło propagandy hitlerowskiej nakręcone przez Leni Riefenstahl. Decyzja jury zaskoczyła podobno samego Hitlera, nie spodziewał się ze strony Francuzów aż takiego wazeliniarstwa.

Żadne wyróżnienie nie przypadło natomiast pawilonowi Republiki Hiszpańskiej, w którym wystawiany był najnowszy obraz Picassa – słynna Guernica upamiętniająca śmierć mieszkańców baskijskiego miasta zbombardowanego przez Niemców w kwietniu 1937 roku. Obraz zobaczyły dziesiątki tysięcy zwiedzających wystawę gości, wśród których znalazła się przebywająca wtedy w Paryżu Maria Jarema. Zapamiętała ona również inny wystawiony przez Hiszpanów obiekt – Fontannę Merkurego Alexandra Caldera, przez którą zamiast wody przelewała się rtęć. Dzieło to zainspirowało ją do stworzenia własnego projektu, ale nie został on nigdy zrealizowany.

3

Samuel Beckett miał okazję dobrze poznać uroki Trzeciej Rzeszy podczas bardzo długiej, kilkumiesięcznej wyprawy, którą odbył pomiędzy wrześniem 1936 a kwietniem następnego roku. Wcześniej planował w tym okresie wizytę w Moskwie. Zafascynowany awangardowym filmem myślał poważnie o podjęciu studiów w Instytucie Filmowym im. Gierasimowa. W czerwcu 1936 roku napisał w tej sprawie list do Siergieja Eisensteina i zaoferował mu swoje usługi w charakterze asystenta. Niestety nie doczekał się odpowiedzi, gdyż z powodu epidemii ospy wietrznej Eisenstein poddany był przez dłuższy czas kwarantannie. Zniechęcony Beckett zdecydował się odwiedzić Niemcy.

Zapiski Becketta z pobytu w Trzeciej Rzeszy długo pozostawały nieznane, dopiero w 1996 roku ich fragmenty opublikował biograf irlandzkiego noblisty, James Knowlson. Atmosfera kraju zrobiła na autorze Końcówki piorunujące wrażenie, a że znał dobrze niemiecki, był w stanie zrozumieć więcej niż wielu turystów. „Muszą szybko rzucić się do walki albo eksplodują” – zanotował dzień po przyjeździe do Hamburga, po wysłuchaniu radiowego przemówienia Hitlera, który sprawiał na nim wrażenie psychicznie chorego. Słowo „muszą” podkreślił jeszcze długopisem. Pisarz z niedowierzaniem przyglądał się normalnym z pozoru ludziom, którzy z autentycznym zaangażowaniem głosili „dobrą nowinę” narodowego socjalizmu. Irytowały go teatralne wymachy ramion wyciągniętych w rytualnym pozdrowieniu „Heil Hitler”. Artyści, których poznał dzięki listom polecającym, uświadomili mu katastrofalny wpływ nazizmu na rozwój sztuki niemieckiej. W grudniu 1936 roku wyruszył do Berlina, ale jechał okrężną drogą przez Wolfenbuttel. Chciał zobaczyć dom XVIII-wiecznego dramaturga Gottholda Ephraima Lessinga i zajrzeć do Herzog August Bibliothek, gdzie pracował on przez kilkanaście lat jako bibliotekarz. Stolica Rzeszy zrobiła na Becketcie przygnębiające wrażenie. „Ta podróż to porażka” – relacjonuje w liście swojej znajomej, Mary Manning. – „Niemcy są okropne. Nie starcza mi pieniędzy. Wciąż jestem zmęczony. Wszystkie współczesne obrazy są pochowane w piwnicach”[7].

Z Niemiec Beckett pojechał do Irlandii, a pobyt w domu zaowocował awanturą z matką, co ułatwiło mu decyzję zostania paryżaninem z wyboru. Do Francji przyjechał, podobnie jak Hemingway, w grudniu 1937 roku. Zostali zresztą sobie wtedy przedstawieni, przy czym słynny Amerykanin z miejsca obudził u mało jeszcze znanego Irlandczyka szczerą antypatię. Sprawiał wrażenie zachwyconego sobą, a w dodatku śmiał wyrazić się pogardliwie o nowym dziele Joyce’a, którym był Finneganów tren. Tymczasem Joyce był dla Becketta zarówno mistrzem, którego darzył bezgranicznym zaufaniem, jak i surogatem ojca, któremu był bezwzględnie oddany. Jak pisze biograf Joyce’a Richard Ellmann, stanowili ciekawą parę:

Beckett był milczkiem, podobnie jak i Joyce; rozmowy, które ze sobą prowadzili, zatopieni w smutku (Beckett – głównie nad światem, Joyce – przede wszystkim nad sobą), często polegały na wymianie milczenia. Joyce siadywał w zwykłej pozie, ze skrzyżowanymi nogami, przy czym palce nogi górnej tkwiły pod stopą nogi dolnej; Beckett, równie jak on wysoki i smukły, przyswoił sobie tę pozę[8].

Poznali się w 1928 roku, kiedy młody Beckett zaraz po studiach romanistycznych w Dublinie dostał dwuletni kontrakt jako nauczyciel francuskiego w paryskiej Ecole Normale Supérieure. 45-letni Joyce był już wtedy znanym pisarzem, któremu rozgłos przyniosły nie tylko głośny, ale znany wciąż jedynie nielicznym Ulisses, lecz także wcześniejsza powieść Portret artysty z czasów młodości i znakomity zbiór opowiadań Dublińczycy. Problem stanowił jednak jego pogarszający się dramatycznie wzrok, którego nie były w stanie uratować wielokrotnie przeprowadzane operacje. Potrzebował pilnie osoby, która pomagałaby mu regularnie w pracy. Młody Beckett był zachwycony tą ofertą, choć nie miał wyobrażenia, jak wyczerpująca będzie to chwilami praca.

Jako pisarz Joyce stał się dla Becketta mentorem, dzięki któremu odnalazł on w końcu swój głos. Wiele ich łączyło. Obaj przejawiali talent językowy, fascynowały ich lokalne dialekty i gwary środowiskowe, prócz tego mieli słabość do etymologicznych poszukiwań, gier językowych i kalamburów. Kochali też obscenę i humor skatologiczny. Wczesne utwory Becketta, zanim jeszcze odkrył, że jest dramaturgiem, wiele zawdzięczają Joyce’owi, ot choćby jego pierwszy nagrodzony poemat Whoroskope[9] nawiązujący do biografii Kartezjusza. Własny, oryginalny styl zapowiadała już ukończona w 1936 roku powieść Murphy, której wydanie zajęło mu jednak dwa lata; wreszcie w grudniu 1937 roku ryzyko zdecydował się podjąć londyński Routledge.

Regularne wizyty w domu Joyce’a sprawiły, że z czasem Beckettem zainteresowała się córka pisarza, Lucia. Była delikatną i bardzo emocjonalną dziewczyną, ale nikt nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo krucha jest jej psychika. Miała świetną figurę i interesującą, południową urodę, choć szpecił ją lekki zez. Jako piętnastolatka postanowiła zostać tancerką, w Paryżu uczyła się nowoczesnego tańca u brata Isadory Duncan, Raymonda, potem zwróciła się w stronę baletu klasycznego. Niektórzy wróżyli jej wielką karierę, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.

W Becketcie pociągała ją błyskotliwa inteligencja i nieśmiałość. Starała się nie zdradzać swoich uczuć, ale chyba nie tak trudno było je odczytać. Kiedy przychodził do Joyce’a, to ona otwierała mu drzwi i próbowała wciągnąć w rozmowę, co było dość karkołomnym przedsięwzięciem. Gdy zostawał w domu na obiad czy kolację, podczas posiłku słała mu znaczące spojrzenia i zabawiała rozmową. Podarowała mu również swoje zdjęcie w tańcu, które zachował do końca życia. Ubrana w połyskujący niczym rybia łuska kostium, wyglądała naprawdę zjawiskowo. Nie chcąc być wobec niej dłużny, Beckett zaprosił Lucię kilka razy do teatru i do kina. Zdarzyło im się także zjeść we dwoje kolację, choć częściej chodzili razem na herbatę. Trwało to ponad rok. Wreszcie w maju 1930 roku Lucia zebrała się na odwagę i wyznała mu miłość. Był szczerze zaskoczony i wyjaśnił uprzejmie, że tak naprawdę zainteresowany jest wyłącznie jej ojcem.

Lucia Joyce podczas występu w Paryżu w 1929 roku. Zdjęcie to podarowała na pamiątkę Samuelowi Beckettowi

Później Lucia miała kolejne nieudane romanse, m.in. z Aleksandrem Calderem, który uczył ją rysunku. Choć była uzdolniona plastycznie, również w tej dziedzinie nie odniosła sukcesu. Joyce przez długi czas nie przyjmował do wiadomości, że jego córka może być chora psychicznie, jednak jej zachowanie coraz częściej wymykało się spod kontroli. Szczególnie niepokojące były napady niekontrolowanej agresji. W końcu została wysłana do szwajcarskiej kliniki psychiatrycznej, gdzie zdiagnozowano u niej schizofrenię. Nikt, łącznie z Carlem Gustavem Jungiem, nie potrafił jej pomóc. Pisząc o chorobie Lucii, nie sposób nie wspomnieć o Wacławie Niżyńskim. U niego również, i to w tej samej szwajcarskiej klinice Eugena Bleulera, zdiagnozowano schizofrenię. Lucia nie zdążyła zobaczyć go w tańcu. Ostatni występ Niżyńskiego miał miejsce w styczniu 1919 roku w hotelu Suvretta w Sankt Moritz, ale był już wtedy tylko cieniem niegdysiejszego boga tańca.

Kiedy Beckett odtrącił Lucię, stosunki między dwoma tytanami irlandzkiej literatury znacznie ochłodły. Zona Joyce’a Nora oskarżyła Becketta, że specjalnie bawił się uczuciem jej córki, żeby jeszcze bardziej zbliżyć się do Joyce’a. Ten z kolei, przejęty psychicznym stanem córki, zabronił Beckettowi wstępu do swojego domu. Trwało to prawie dwa lata, dopiero na początku 1932 roku wszystko wróciło do normy. O tym, jak bliscy stali się sobie pod koniec lat trzydziestych, świadczy reakcja Joyce’a na poważny wypadek, który mógł kosztować Becketta życie. Był wciąż roztrzęsiony, gdy dwa dni później sprawę relacjonował synowi: „Wróciliśmy ze szpitala; jego stan nie jest już niebezpieczny. Rana znajduje się nad sercem, więc ani ono, ani płuca nie zostały uszkodzone, nastąpiła jednak perforacja opłucnej, a raczej warstwy ciała otaczającej opłucną [...]. Beckett szczęśliwie ocalał. Słusznie wpadłem w niepokój, dowiedziawszy się, że nie spędził nocy w hotelu”[10].

To, co zdarzyło się tamtej nocy, przypomina epizod z kiepskiego kryminału. Beckett odprowadzał parę znajomych Anglików – państwa Duncanów – po wspólnej kolacji, która przedłużyła się do pierwszej w nocy. Na ulicach było pusto i dość ciemno, mimo mroku nikomu nie przyszło jednak do głowy, że może im coś grozić. Okolica uchodziła raczej za spokojną, a dystans między restauracją a domem Anglików nie był wielki, inaczej wzięliby pewnie taksówkę. Nagle naprzeciwko nich pojawił się nieznajomy mężczyzna. Domagał się, aby poszli za nim. Gdy zgodnie podziękowali za jego kuszącą ofertę, prawdopodobnie złapał Becketta za ramię, a odepchnięty niespodziewanie wyjął nóż. Gdyby doszło do walki wręcz, pisarz pewnie by się obronił. Wbrew pozorom był dość wysportowany, podczas studiów trenował boks, został też wybrany do reprezentacji Trinity College w rozgrywkach krykieta. Atak ze strony nieznajomego kompletnie jednak Becketta zaskoczył. Towarzyszące pisarzowi małżeństwo obserwowało scenę w osłupieniu, tymczasem on ugodzony nożem powoli osuwał się na chodnik. Nie mając świadomości, że życie ich znajomego wisi na włosku, Anglicy zabrali go do swojego mieszkania. Dopiero gdy go rozebrali, aby położył się do łóżka, zobaczyli, jak ciężko został zraniony i zadzwonili po pomoc. Beckett w stanie krytycznym został zawieziony do pobliskiego Hôpital Broussais, gdzie zapadł w śpiączkę. Następnego dnia, dzięki interwencji Joyce’a, umieszczono go w izolatce, za którą autor Ulissesa sam zapłacił.

Na wieść o zdarzeniu do Paryża przyjeżdża rodzina Becketta. Przybycie matki, od której próbował uciec za granicę, umiarkowanie go cieszy, jednak pani Beckett tak ofiarnie czuwa przy jego łóżku, że w końcu pisarz zapomina o wszystkich niesnaskach. Wiadomość o wypadku roznosi się po całym Paryżu i codziennie odwiedzają go znajomi, nawet tacy, których nie widział od miesięcy. Na stoliku przy jego łóżku nie ma już miejsca na kwiaty, książki i czasopisma. Joyce zdobywa dla niego lampkę nocną, ale Beckett nie od razu ma siłę cokolwiek czytać. Nora Joyce przynosi domowe wypieki. Najczęściej wpadają państwo Duncanowie, których odprowadzał feralnej nocy – czują najwyraźniej wyrzuty sumienia. Zjawia się nawet ambasador Irlandii, Cornelius Cremin, w towarzystwie wytwornej małżonki, której uroda zwraca uwagę pisarza. Są też inne kobiety... Becketta odwiedzają w szpitalu trzy panie, z którymi równolegle romansował w tym samym czasie. Jedna z nich była Amerykanką, druga Irlandką, trzecia zaś Francuzką.

O Irlandce zapomniał, jak tylko wyjechała z Paryża, Amerykanką była zaś zbliżająca się do czterdziestki milionerka Peggy Guggenheim, której największą ambicją stało się w tym czasie stworzenie kolekcji sztuki współczesnej. Poznali się bliżej 26 grudnia 1937 roku na kolacji wydanej przez Giorgio Joyce’a i jego żonę Helen dla rodziców i przyjaciół. Peggy pisała o Becketcie w swojej autobiografii:

Wysoki, tyczkowaty Irlandczyk około trzydziestki o niesamowitych zielonych oczach, które nigdy na ciebie nie patrzą. Nosił okulary i zawsze wydawał się być daleko myślami, jakby rozwiązywał jakiś problem intelektualny; odzywał się bardzo rzadko, za to nigdy nie powiedział nic głupiego. Był nadzwyczaj uprzejmy, ale dość wycofany. Ubierał się marnie w obcisłe francuskie ubrania i nie był próżny, jeśli chodzi o własny wygląd[11].

Z uwagi na jego pasywność i niezdecydowanie nazywała go Obłomowem, na pamiątkę bohatera powieści Iwana Gonczarowa, którą kiedyś dostała w prezencie od Djuny Barnes. Beckettowi nawet się to spodobało, jednak Peggy przytłaczała go emocjonalnie i zbytnio angażowała się w jego życie. Trzecią z tych kobiet była małomówna i jeszcze bardziej niż on skryta pianistka Suzanne Déchevaux-Dumesnil, która niemal codziennie odwiedzała go w szpitalu. Rok 1938 to początek ich wieloletniej bliskiej relacji, której zwieńczeniem będzie zawarte w marcu 1961 roku małżeństwo.

Zapewne właśnie wtedy powstał jeden z jego najwcześniejszych francuskich wierszy. Beckett pozostawił go bez tytułu:

elles viennent autres et pareilles

avec chacune c’est autre et c’est pareil

avec chacune l’absence d’amour est autre

avec chacune l’absence d’amour est pareille

––––––––––––––––––––––––––––

przychodzą

inne i takie same

z każdą jest inaczej i tak samo

z każdą nie ma miłości inaczej

z każdą nie ma miłości tak samo[12].

Leżąc w szpitalnym łóżku, Beckett otrzymał przesyłkę z Londynu, która sprawiła mu więcej radości niż jakikolwiek świąteczny prezent. Była to korekta Murphy’ego. Policja przyniosła mu z kolei album ze zdjęciami kilku złowrogo wyglądających mężczyzn, z prośbą, aby rozpoznał napastnika. Nie miał z tym kłopotu. Wskazany mężczyzna okazał się sutenerem mającym na koncie już cztery wyroki, zabawne jednak, że nazywał się monsieur Prudent, czyli pan Roztropny. Dwa miesiące później mieli spotkać się przed salą rozpraw. „Dlaczego pan to zrobił?” – spytał szczerze zaciekawiony Beckett. Pan Roztropny zmarszczył czoło: „Nie wiem, proszę pana. Proszę mi wybaczyć”[13] – wyznał zakłopotany. Istny teatr absurdu.

4

Starsza od Becketta o trzy lata Anaïs Nin pod koniec lat trzydziestych wciąż była niemal nieznana jako pisarka, mało który z jej kolegów po piórze mógł pochwalić się jednak tak fascynującą biografią. Już jako dziewczynka zaczęła pisać swój intymny dziennik, który opublikuje dopiero pod koniec życia. Od 1924 roku mieszkała w Paryżu ze swoim mężem, amerykańskim bankierem Hugh Guilerem. Zycie żony bankiera okazało się nudne i monotonne, a kolejne lata niewiele się od siebie różniły. Małżonkom nie układało się także w sypialni. Nie pomagało to, że Anaïs nie miała najmniejszego pojęcia o seksie. Gdy skończyła dziewiętnaście lat, matka wytłumaczyła jej, że u mężczyzny akt płciowy przypomina oddawanie moczu – nie zabrzmiało to specjalnie zachęcająco. Wybawieniem okazała się literatura. W jej ręce wpadł Kochanek Lady Chatterley wydany właśnie w Paryżu przez Edwarda Titusa, męża Heleny Rubinstein. Z uwagi na śmiałość obyczajową w Wielkiej Brytanii i w USA książka ta objęta była zakazem druku aż do lat sześćdziesiątych.

Kolejnym przełomem w jej życiu będzie pierwsze spotkanie z nieznanym wtedy zupełnie amerykańskim pisarzem Henrym Millerem. „Śpiewam! Śpiewam! I to nie w duchu, po cichu, lecz na cały głos! Poznałam Henry’ego Millera” – notuje w dzienniku. – „Ujrzałam mężczyznę, który mi się natychmiast spodobał, mężczyznę godnego miłości, silnego, lecz nieprzytłaczającego, mężczyznę ludzkiego, który wyczuwa wszystko, gdyż jest wrażliwy. Jest taki jak ja”. I dalej: „Jest szczupły, nawet chudy, niewysoki. Swoim wyglądem przypomina trochę mnicha buddyjskiego: ma rumianą twarz, częściową łysinę okoloną zabawną aureolą z posiwiałych włosów, pełne zmysłowe usta. Jego niebieskie oczy są czujne i chłodne, ale wargi zdradzają wrażliwość i uczuciowość”[14]. Millerowi, choć jest od Anaïs starszy o dwanaście lat, udało się dotąd opublikować tylko jedno opowiadanie. Zdążył jednak napisać trzy powieści, miał również piękną żonę, która przesyłała mu do Paryża pieniądze.

Anaïs rzuciła się w romans z żarliwością neofitki; będzie to pierwszy z długiej serii jej miłosnych podbojów. Nie miała problemu z uwodzeniem mężczyzn. Była pełną wdzięku filigranową kobietą o drobnych piersiach i chłopięcych kształtach. Jej twarzy z wielkimi, jakby wiecznie zdziwionymi oczami daleko do klasycznego piękna, ale przykuwa wzrok nawet tych, którzy uważają Anaïs za pretensjonalną wariatkę. Podobała się także kobietom, co staje się pretekstem do nowych doświadczeń seksualnych. Zdarzało się, że była tak utrudzona miłością, iż nie miała siły, aby zejść do ogrodu i poczytać książkę. Nikt jej nie ostrzegł, że intensywny seks wymaga dobrej kondycji. Hugh był zachwycony niespodziewaną przemianą Anaïs w namiętną kochankę, ale z czasem zaczął się domyślać, że nie jest jedynym beneficjentem tej transformacji. Jego częste wyjazdy w interesach do Londynu dawały jednak Anaïs mnóstwo swobody. Poza tym była bardzo ostrożna, pisała dwie wersje swoich dzienników – tę oficjalną, którą pokazywała czasem mężowi, i tę intymną, którą zamykała przed nim na klucz.

Z Millerem oprócz seksu łączy ją miłość do literatury oraz zainteresowanie astrologią, które podziela także Hugh. Jej znakiem Zodiaku są Ryby, Henry to Koziorożec, zaś Hugh jest Wodnikiem. Okazuje się, że zgodnie z horoskopem to Henry powinien być partnerem Anaïs. Połączenie Ryb i znaku Koziorożca ma być gwarancją idealnego układu miłosnego. Nie jest to najlepsza wiadomość dla Hugh, zwłaszcza że, jak się okazało, związek Wodnika z Rybami może być tak niestabilny jak Front Ludowy. Bliższe dociekania astrologiczne wskazują ponadto, że Anaïs znajduje się „pod wpływem Neptuna”, a Neptun oznacza „nieświadomość i energię zmysłową... wszystko, co tajemnicze, uśpione lub skryte...”[15]. Nie warto byłoby o tym wspominać, gdyby cała trójka traktowała astrologiczne prawdy z przymrużeniem oka, ale tak nie było.

Z czasem dorobili się nawet swojego „nadwornego astrologa”, był Szwajcarem i nazywał się Conrad Moricand. Od lat obracał się w kręgach artystycznych i jego klientami byli podobno Modigliani, Cocteau i Picasso, zaś Max Jacob pomagał mu przy pisaniu dzieła życia, jakim było Le Miroir d’Astrologie. Legenda głosiła, że Moricand był w stanie od razu wyczuć, spod jakiego znaku jest dana osoba i nigdy się nie pomylił. Na Anaïs zrobił wrażenie już przy pierwszym spotkaniu. „Liczy sobie koło czterdziestki i wygląda jak biały Indianin” – notuje w sierpniu 1936 roku. – „Ze swych badań wyciąga jedynie truciznę fatalizmu. Widzi wyłącznie szaleństwo świata, rychłą straszliwą katastrofę, która pochłonie wszystko”[16]. Sceptyczny początkowo Miller staje się jego wyznawcą, nie bez znaczenia jest fakt, że astrolog podobnie jak on jest spod znaku Koziorożca. Usługi, jakie Moricand oferował, były też dość przystępne w cenie; za postawienie horoskopu żądał 50 franków, co było wtedy ekwiwalentem trzech skromnych obiadów. Dla zabawy zamówili kiedyś horoskop Adolfa Hitlera. Zdaniem Moricanda według wszelkich znaków na niebie Führera czeka niedługo śmierć, najprawdopodobniej zginie w zamachu.

Ich wspólną pasją stała się też psychoanaliza. Anaïs fascynowała się nią, zanim jeszcze poznała Millera. W 1931 roku postanawia, że w przyszłości zostanie psychoanalityczką, na razie jednak sama musi poddać się analizie. Jej pierwszym analitykiem został René Allendy, późniejszy sekretarz Paryskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego założonego przez przyjaciółkę i uczennicę Freuda, księżną Marie Bonaparte. Analiza trwała ponad rok, niewiele z tego wynikło, być może dlatego, że dyskusje z Allendym dotyczyły częściej astrologii niż psychologii. Kłopot polega także na tym, że Allendy jest zazdrosny o Millera i próbuje zniechęcić do niego swoją pacjentkę. W rezultacie zniechęca ją jednak do siebie.

Pod koniec 1933 roku Anaïs puka do drzwi gabinetu wiedeńczyka Ottona Ranka, który kilka lat poddawał już analizie jej kuzyna i, co znacznie ważniejsze, jako teoretyk budzi podziw Henry’ego. Rank to jeden z najbliższych współpracowników Freuda, który w końcu postanowił jednak opuścić mistrza i pójść własną drogą. Od 1926 roku prowadzi w Paryżu własną praktykę przy Boulevard Suchet. Jest to postać zupełnie innego formatu niż Allendy, wybitny teoretyk, któremu niestety zabrakło czasu na rozwinięcie wielu pomysłów. Gdy się poznają, Rank dobiega pięćdziesiątki, jest niskim mężczyzną o śniadej cerze i ciemnych oczach. Jego najbardziej znanym dziełem jest Trauma narodzin i jej znaczenie dla psychoanalizy, które wydał w 1924 roku. Miało to być studium badające tę fazę w rozwoju człowieka, która pojawia się jeszcze przed zaistnieniem kompleksu Edypa; kłopot w tym, że zdaniem Freuda faza taka nie istnieje.

Według Ranka twórca to ktoś, kto odważa się kształtować rzeczywistość podług własnej woli i posiada wystarczająco dużo odwagi, aby zaznaczyć swoją odrębność wobec ogółu. W jego mniemaniu artysta czy pisarz stanowią szczytową formę ludzkiego rozwoju, a od zwykłych śmiertelników odróżnia ich impuls twórczy, będący zarówno aktem woli, jak i aktem pewności siebie. Była to bez wątpienia wizja dużo atrakcyjniejsza niż obraz artysty neurotyka, jaki wyłania się z pism Freuda. Miller błyskawicznie pochłania najnowszą książkę Ranka Kunst und Künstler, która ukazała się w 1932 roku, a sam wysyła analitykowi maszynopis Zwrotnika Raka, który wciąż czeka na publikację. W przeciwieństwie do Anaïs, Henry zna doskonale niemiecki, co jest w tym wypadku sprawą kluczową, bowiem angielskie tłumaczenie tej książki pojawi się dopiero pół wieku później. Miller objaśnia jednak kochance najważniejsze fragmenty, a potem zainteresuje też Rankiem swojego nowego przyjaciela, Lawrence’a Durrella – przyszłego autora Kwartetu a leksandryjskiego.

Już po pierwszej rozmowie z Rankiem Anaïs Nin miała poczucie, że trafiła w końcu na osobę, która rozumie ją jako artystkę. Podczas drugiej wizyty w jego gabinecie jest wobec Ranka całkowicie szczera, zwierza się ze swej potrzeby odrodzenia się jako kobieta i jako pisarka. Analityk tłumaczy jej swoje podejście:

Zachodzi ogromna różnica między rozwiązaniem, które proponuje Allendy, i moim. On chciał, by zamiast umiłowania absolutu, poszukiwania cudowności, przystosowała się pani do normalnego życia. Ja kładę nacisk na przystosowanie do indywidualnego świata. Pragnę zwiększyć pani moc tworzenia, by utrzymać i zrównoważyć siłę pani emocji. Bieg życia musi być równoczesny z biegiem twórczości. Objawienie działalności twórczej jest sposobem na odkupienie neurotycznych obsesji[17].

Pewnie właśnie od Ranka Anaïs Nin dowiedziała się o Lou Andréas-Salomé, która w owym czasie była praktycznie nieznana we Francji. Ta niezależna i żyjąca pod prąd mieszczańskim konwenansom kobieta będzie dla niej inspiracją. Pod koniec lat sześćdziesiątych, gdy o Lou Salomé znów zrobiło się głośno, Anaïs napisała wstęp do jej amerykańskiej biografii My sister, my spouse.

Nie mniej ważne miejsce zajmuje Rank w biografii Henry’ego Millera. To właśnie dzięki finansowej pomocy Ranka w 1934 roku ukazuje się wreszcie Zwrotnik Raka. W tym samym czasie Anaïs bez powodzenia szuka wydawcy dla książki House of Incest. Wyda ją ostatecznie własnym sumptem dopiero dwa lata później. Podczas gdy Henry w swym pisarstwie przetwarza rzeczywistość, ona przepracowuje własne fantazje związane z kazirodztwem i toksyczną relację z ojcem. Jest to literatura wypływająca z transgresyjnego ducha surrealizmu i chwilami przypomina wydawane pod pseudonimem erotyczne utwory Georges’a Bataille’a. Podobnie jak surrealiści, Nin i Miller wykorzystują też jako literackie tworzywo swoje sny. W House of Incest jest to bardzo wyraźne. „Wszystko rozprysło się w eksplozji radości i lęku przed ich miłością: radości z dłoni ojca na piersi córki oraz radości z dręczącego ją lęku” – pisze Nin. – „... Żadnego okrzyku trwogi, jak u Lota i jego córek, ale za to okrzyk płonącego miasta i nieposkromionej żądzy rozbudzonej pomiędzy ojcem a córką, bratem i siostrą, matką i synem”[18].

W biografii Anaïs specjalne miejsce zajmuje wielki odnowiciel teatru Antonin Artaud, który w latach dwudziestych był jednym z najważniejszych członków grupy surrealistów, poróżnił się z jednak z Bretonem, kiedy ten związał się z komunistami. Artaud oświadczył wtedy, że nie zapisze się do partii, bo surrealizm to rewolucja duchowa, a nie polityczna. Anaïs pozna go dużo później, w marcu 1933 roku na przyjęciu u Allendy’ego. Opromieniony jest sławą wybitnego aktora, który rolą w Męczeństwie Joanny d’Arc Dreyera wszedł na zawsze do historii kina, choć w świecie artystycznym dużo mówi się też o opublikowanym przez niego niedawno Manifeście teatru okrucieństwa. „Natchnione oczy. Ostre, naznaczone cierpieniem rysy” – notuje Anaïs. – „Mężczyzna marzyciel, diaboliczny i zarazem niewinny, kruchy, nerwowy, silny”. Rozwija się między nimi gwałtowne uczucie, choć Artaud jest homoseksualistą. Spędzają ze sobą coraz więcej czasu, odkrywają wspólne fascynacje i obsesje. Związek nie ma jednak przyszłości – Artaud oprócz zauroczenia budzi u Anaïs lęk, nie potrafi się też wyzwolić od heroinowego nałogu.

W styczniu 1936 roku decyduje się na dłuższy wyjazd do Meksyku. Jest zniechęcony niepowodzeniem wystawienia Rodziny Cencich, które miało być urzeczywistnieniem jego idei teatru okrucieństwa. Zanim dotrze do Meksyku, odwiedza Kubę, gdzie uczestniczy w obrzędzie voodoo. Jego meksykańska podróż również daleka jest od standardowych wypraw turystycznych. Jej celem jest graniczący z Teksasem stan Chihuahua. Artaud spędza kilka miesięcy wśród mieszkających tam Indian Tarahumara. Zostaje dopuszczony do ich rytuałów, eksperymentuje też z naturalnymi halucynogenami, głównie meskaliną. Kiedy wraca do Europy, lekarze diagnozują u niego objawy psychozy. W październiku 1937 roku zostaje umieszczony w szpitalu psychiatrycznym w Sotteville-lès-Rouen, a następnie przeniesiony do paryskiego szpitala Sainte-Anne. W zakładach zamkniętych spędzi kolejne dziewięć lat życia. Na początku 1938 roku o jego szaleństwie rozprawia już cały artystyczny Paryż. Jak na ironię dopiero wtedy ukazuje się jego rewolucyjna książka Teatr i jego sobowtór. Teatr jest według niego widowiskiem pierwotnym i magicznym i „służy do zbiorowego oczyszczania ropni”. „Prawdziwa sztuka teatralna burzy spokój zmysłów” – pisze – „wyzwala uciśnioną podświadomość, podżega do potencjalnego buntu”[19]. Książka ta stanie się lekturą obowiązkową kolejnych pokoleń odnowicieli teatru z Jerzym Grotowskim i Peterem Brookiem na czele.

O chorobie Artauda wie też oczywiście Anaïs Nin. W styczniu 1938 roku notuje w dzienniku:

Siedzę w Café de Flore, czekając na Gonzala, a on nie przychodzi. Pada. Biorę gazetę. Kiedyś powiedział mi: „Wziąłem gazetę i na pierwszej stronie zobaczyłem zdjęcie mojego najlepszego przyjaciela, którego poprzedniej nocy zamordowali faszyści”. Tak to się mogło zdarzyć. Gonzalo nie przyszedł na spotkanie ze mną i tej właśnie nocy... Przy stoliku obok jakiś mężczyzna naśladuje szaleństwa Artauda, którego zamknięto w Sainte-Anne. Parodiuje jego sposób mówienia, jego obawy, délire de persécution. Odwracam się do niego i mówię:

– To pana powinni zamknąć, a nie Artauda[20].

Gonzalo More, o którym Anaïs pisze w tym fragmencie, to jej ostatnia miłość, którą trzyma w sekrecie przed Millerem. Poznaje go w czerwcu 1936 roku i wkrótce wynajmuje barkę mieszkalną zacumowaną u brzegu Sekwany, na której mogą się spotykać. W kajucie są dywan, mosiężne łóżko i biurko. Gonzalo jest peruwiańskim komunistą, rozmawiają wiele o polityce, zwłaszcza że sytuacja międzynarodowa staje się coraz bardziej napięta. Anaïs jest szczęśliwa, że znowu może rozmawiać z kimś po hiszpańsku. Na początku stycznia na barce obraduje Komitet Iberyjski do spraw Obrony Republiki Hiszpańskiej. „Meksykanie o długich czarnych włosach, w kolorowych koszulach i ze złotymi pierścieniami na rękach, Chilijczycy, Nikaraguańczycy, bladzi Kubańczycy, poeci, studenci medycyny i prawa” – notuje Anaïs. Gonzalo przedstawia kochankę jako nową towarzyszkę, bawi ją to trochę, bo jej ojciec wspiera w tej wojnie faszystów. Jej uwagę zwraca chilijski poeta o „miękkich białych dłoniach”, który dał się już poznać światu jako Pablo Neruda. Dla Anaïs to nowe fascynujące środowisko, ale zachowuje dystans:

Zdaję sobie sprawę z rozgrywającego się politycznego dramatu, ale nie opowiadam się po żadnej ze stron, bo wszyscy politycy wydają mi się zepsuci do szpiku kości i obchodzi ich tylko interes ekonomiczny, nie dobro ludzkości. Cierpieniom świata mogą zaradzić tylko indywidualne starania każdego z nas. Nie wierzę żadnemu ruchowi ani systemowi[21].

Gonzalo powtarza codziennie frazesy o konieczności obrony demokracji i złorzeczy na bierność Francji, która nie przyszła z pomocą Republice, po czym zasypia pijany przyniesionym przez Anaïs winem. Za pieniądze męża utrzymuje ona nie tylko swojego peruwiańskiego kochanka i jego rozchwianą emocjonalnie żonę Helbę, ale także Millera, który cierpi na chroniczny brak gotówki.

5

W drugiej połowie stycznia Simone de Beauvoir wraz z Jeanem-Paulem Sartre’em odwiedzili Międzynarodową Wystawę Surrealizmu w galerii Beaux-Arts przy rue du Faubourg Saint-Honoré. Oboje są jeszcze zupełnie nieznani, ale już w kwietniu ukaże się powieściowy debiut Sartre’a Mdłości. Swoje wrażenia z wystawy spisała de Beauvoir w autobiograficznej książce W sile wieku:

U wejścia, w taksówce wymyślonej przez Salvadora Dali i ociekającej deszczem, jasnowłosy manekin omdlewał wśród endywii i sałat, pokrytych ślimakami. Inne manekiny, poubierane i porozbierane [...] zaludniały „ulicę surrealistyczną”. Najbardziej spodobał nam się manekin Massona, z twarzą umieszczoną w klatce i zakneblowaną bratkiem. Sala główna, urządzona przez Marcela Duchampa, była grotą, w której znajdowała się sadzawka i cztery łóżka ustawione dookoła żelaznego piecyka; sufit był zrobiony z worków z węglem. W zapachu brazylijskiej kawy, ze starannie dozowanej ciemności wyłaniały się przedmioty: futrzane nakrycie, stół-taboret na kobiecych nogach; z drzwi, ze ścian, z wazonów, zewsząd wystawały ręce. Nie sądzę, by surrealizm oddziałał na nas bezpośrednio, ale przesycił powietrze, którym oddychaliśmy[22].

Już ten krótki opis wystarczy, żeby zorientować się, jak bardzo wystawa ta odbiegała od konwencjonalnych ekspozycji, oferując w zamian coś w rodzaju „parku tematycznego”, gdzie aranżacja wnętrz i oświetlenie stają się częścią artystycznego doświadczenia na równi z samymi dziełami. To nowatorskie podejście w dużym stopniu przyczyniło się do niezwykłej popularności wystawy. Wernisaż otworzyć miał André Breton, rozmyślił się jednak w ostatniej chwili i oddał kartkę z przemówieniem ubranemu we frak Eluardowi. Brakowało Duchampa, którego porwała do Londynu Peggy Guggenheim przejęta inauguracją swojej pierwszej galerii sztuki. Na przywitanie odegrano gościom niemiecki marsz wojskowy, a następnie wyposażono ich w latarki, z pomocą których mieli oglądać pogrążoną w półmroku ekspozycję. Nie wywołało to raczej entuzjazmu, nie wszystkim spodobało się też, że na podłodze leżała mokra ziemia, sprowadzona podobno specjalnie z cmentarza Montparnasse, i tysiące wilgotnych liści. Poruszanie się po galerii w eleganckich pantofelkach na obcasie było w tych warunkach wyzwaniem, któremu nie każda dama była w stanie sprostać. Jednak ta atmosfera chaosu, klaustrofobii i osaczenia to właśnie efekt, jaki surrealiści chcieli osiągnąć.

W historii galerii mało było wystaw, które cieszyły się tak dużym powodzeniem. Szacuje się, że pierwszego dnia obejrzało ekspozycję około trzech tysięcy zwiedzających, a przy okazji zginęły też prawie wszystkie latarki. Było to niewątpliwie wydarzenie sezonu. Nic więc dziwnego, że wystawa szybko stała się celem pielgrzymek nie tylko miłośników sztuki, ale także snobów z całej Europy i zwykłych zjadaczy chleba spragnionych pikantnej rozrywki. Widać było to zresztą już na wernisażu, z którego relację przesłał wysłannik „Nouvelle Review Française”:

Widzę tu zawodowych i tradycyjnych snobów, spuszczonych ze smyczy profesorów filozofii, zgorszonych patronów boskiej prawicy, pracowników społecznych, krytyków, którym udało się wyjść z zapomnienia, miłośników natury, prawdziwych reakcjonistów i fałszywych rewolucjonistów oraz wszystkich tych, którzy byli przerażeni tym, co dzieje się na świecie w 1938 roku[23].

Głosy krytyki były zróżnicowane, ale w większości jednak dość zdystansowane. Niektórzy docenili uzyskany przez artystów efekt, na przykład Jean Fraysse z „Le Figaro” pisze o wszechogarniającej atmosferze melancholii i klimacie czarnego humoru. Inni jednak zarzucali surrealistom, że stracili swój pazur i nie byli w stanie dostrzec na wystawie niczego, co miałoby siłę rażenia dawnych prowokacji. Większość prawicowych komentatorów postanowiła wystawę zbojkotować, ci zaś, którzy ofiarnie pofatygowali się jednak do galerii, nie zostawili na surrealistach suchej nitki. „Widzieliśmy już te cyrkowe sztuczki, znamy te sztubackie żarty z domieszką wstrętnej perwersji”[24] – grzmiał André Villeboef z tygodnika „Gringoire”. Krytycy szczególnie wyczuleni na narodowe wartości lamentowali z kolei, że wystawa promuje sztukę obcą francuskiej kulturze. Reakcja prawicy nie powinna być jednak specjalnym zaskoczeniem, bowiem surrealizm kojarzył się z komunizmem i trzeba przyznać, że przynajmniej w latach dwudziestych nie było to skojarzenie bezzasadne. Znane też było powszechnie stanowisko André Bretona i jego najbliższych współpracowników w sprawie wojny domowej w Hiszpanii, którego nie podzielała znaczna część francuskiego społeczeństwa kibicująca generałowi Franco.

Z perspektywy kilku dekad jedno jest pewne: wystawa była świadectwem żywotności kierunku, który jeszcze niedawno wydawał się pogrążony w głębokiej stagnacji. Dla Bretona i Duchampa ważne było także uzyskanie efektu multimodalności – wystawa miała atakować wszystkie zmysły. Stąd na przykład wspomniane przez de Beauvoir wrażenia zapachowe. To jednak nie wszystko: dzięki sztucznej sadzawce z liliami wodnymi i cmentarnej ziemi w powietrzu czuć było wilgoć, a na ukrytych patefonach odtwarzane były nagrania przeraźliwego śmiechu, dokonane podobno w jednym z azylów dla psychicznie chorych. Dziś wydałoby się to nieznośnie pretensjonalne, jednak osiemdziesiąt lat temu zaskakiwało świeżością.

Wystawa pokazywała też międzynarodowe oblicze surrealizmu, co stanowiło dowód jego niesłabnącej ekspansywności. To realizowana od lat przez Bretona świadoma strategia, której elementem były jego wizyty w Stanach Zjednoczonych, współpraca przy organizacji pierwszej wystawy surrealizmu w Londynie, jak również próba „pozyskania” dla ruchu Fridy Kahlo. Spośród prezentowanych na paryskiej wystawie sześćdziesięciu artystów z czternastu krajów oprócz wymienionych już we wstępie nazwisk Dalego, Duchampa i Massona koniecznie wspomnieć należy flirtującego wtedy z surrealizmem Pabla Picassa, Alberta Giacomettiego, Giorgia de Chirico, Mana Raya, René Magritte’a i Hansa Bellmera. Na uwagę zasługuje też udział czeskich surrealistów: Jindricha Styrsky’ego i Marii Cerminovej znanej jako Toyen. Zaproszenie Toyen, który był jednym z pierwszych uznanych artystów transpłciowych, zmienia trochę wyobrażenie o Bretonie, zwykle posądzanym o skrajny mizoginizm i konserwatyzm w sprawach płci. O tym, że było inaczej, przekonuje również obecność na wystawie prac wybitnych artystek, a w szczególności Leonory Carrington, Remedios Varo i Meret Oppenheim. To właśnie ta ostatnia jest autorką wspomnianego przez de Beauvoir zestawu stołowego składającego się z filiżanki ze spodkiem i łyżeczki obciągniętych zwierzęcym futrem. Komplet ten przeszedł do historii jako Le Déjeuner en fourrure i do dziś stanowi jeden z najbardziej rozpoznawalnych przedmiotów surrealistycznych.

Zarówno Salvador Dali, jak i Man Ray zaangażowali się w przygotowanie Międzynarodowej Wystawy Surrealizmu w styczniu 1938 roku

Wystawa w galerii Beaux-Arts miała też wymiar polityczny. Obecnie uważa się, że stanowiła reakcję na słynną nazistowską wystawę „sztuki zdegenerowanej”, otwartą w Monachium w lipcu 1937 roku. Dodatkowym łącznikiem między wystawami była postać wyklętego przez nazistowski reżim Maksa Ernsta, którego prace znalazły się i w Monachium, i w Paryżu. Niestety, Międzynarodowa Wystawa Surrealizmu w galerii Beaux-Arts miała się okazać ostatnią znaczącą ekspozycją prezentującą dorobek twórców związanych z tym kierunkiem. W 1938 roku dojdzie do ostatecznego zerwania stosunków pomiędzy popierającym Trockiego Bretonem a zapatrzonym w Stalina Eluardem, z grupy odejdą też Max Ernst, Man Ray, a w 1939 roku również Salvador Dali. Środowisko rozproszy dodatkowo wybuch drugiej wojny światowej, część artystów znajdzie schronienie w USA. I choć Breton i Duchamp próbowali wskrzesić dawne idee, organizując paryską wystawę surrealizmu w 1947 roku, będzie to jednak raczej nostalgiczna podróż w przeszłość niż prezentacja nowych, inspirujących idei.

6

Siódmego stycznia 1938 roku, dziesięć dni przed otwarciem wystawy surrealizmu, na świat przyszedł artysta, który traktowany będzie potem jako spadkobierca niektórych idei tego ruchu. Artystyczne ambicje miał już jego ojciec, Abram Topor, który studiował rzeźbę w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Kiedy w 1929 roku pokazał swoje prace na wystawie zbiorowej absolwentów, jedna z jego rzeźb uzyskała drugie wyróżnienie – nagrodą było stypendium państwowe umożliwiające roczny wyjazd do Francji i kontynuowanie nauki w École des Beaux-Arts. Gdy pieniądze się skończyły, Abram postanowił pozostać w Paryżu i sprowadził tam swoją narzeczoną Zlatę Binsztok, którą wkrótce poślubił. Niestety kryzys początku lat trzydziestych sprawił, że nigdzie nie był w stanie znaleźć pracy. Ostatecznie przyjął posadę tapicera w firmie naprawiającej wagony kolejowe, w dodatku nie w Paryżu, lecz w Lotaryngii.

W drugiej połowie lat trzydziestych Toporowie, z niedawno urodzoną córką Hélène, zdecydowali się na powrót do Paryża. Zamieszkali przy rue Corbeau (dziś rue Jacques Louvel-Tessier), gdzie Abram otworzył zakład kaletniczy. Fachu nauczył się w warszawskim zakładzie ojca. W okolicy mieszkało dużo emigrantów z Europy Wschodniej, stąd na ulicy słyszało się często polski, rosyjski i jidysz. Niedługo później w paryskim szpitalu Saint-Louis przyszedł na świat ich syn, Roland. Imię nadano mu na cześć pisarza Romain Rollanda.

Niemal identyczna jest historia rodziny Romana Polańskiego. Jego ojca, Mojżesza, tak jak Abrama Topora, przywiodły do Paryża ambicje artystyczne. Pod koniec lat dwudziestych opuścił dom rodzinny w Krakowie w poszukiwaniu lepszego i ciekawszego życia. Nie wiemy dużo o jego malarskich dokonaniach i artystycznych inspiracjach, tyle tylko, że specjalizował się w malarstwie portretowym. Niestety konkurencja była mocna, a chętnych na jego portrety niewielu[25]. Planu B nie było i rodzinie szybko zaczęło brakować pieniędzy. Wkrótce rozwiódł się z pierwszą żoną i spróbował na nowo ułożyć sobie życie. Jego następną miłością stała się piękna Bula Katz-Przedborska, która jednak miała męża i kilkuletnią córkę. Przyjaciele próbowali wybić mu z głowy ten romans, ale oboje z Bulą postanowili, że będą razem. Tak więc zamieszkali z małą Annette w obdrapanej kamienicy przy rue Saint-Hubert, kilka kroków od cmentarza Père Lachaise. Była to ta sama okolica, w której dorastał Topor, dystans między dwoma domami można pokonać pieszo w niecały kwadrans.

Polański przyszedł na świat w sierpniu 1933 roku, był więc prawie pięć lat starszy od Rolanda. W metryce wpisano mu równie fantazyjne imię – Raymond. Reżyser tłumaczy to w autobiografii:

Rodzicom zależało na nadaniu dziecku jakiegoś atrybutu Francji, w której się urodziło, zarejestrowali mnie więc jako „Raymond”, myśląc, iż jest to francuski odpowiednik naszego Romana. Niestety stosując polską wymowę, wołano na mnie „Remo”. Egzotyzm tego cudzoziemskiego imienia wprawiał mnie w takie zażenowanie i wściekłość, że czym prędzej postanowiłem się go pozbyć. Na moją prośbę, oprócz wpatrzonych we mnie z uwielbieniem krewnych i drwiących kolegów z klasy, wszyscy mówili do mnie po prostu Roman albo zdrobniale Romek[26].

Pod koniec 1936 roku (a według innych źródeł na początku 1937) rodzina Romana Polańskiego zdecydowała się na wyjazd z Paryża do Krakowa. Bezpośrednim powodem były pogłębiające się problemy finansowe, ale też wyraźna zmiana klimatu politycznego. W latach trzydziestych we Francji do głosu dochodzi skrajny nacjonalizm, a fatalna sytuacja ekonomiczna kraju wymaga znalezienia kozła ofiarnego. W Paryżu Żydzi zaczynają spotykać się z coraz wyraźniejszym ostracyzmem. Z powodu swego pochodzenia Mojżesz Liebling zwolniony został z pracy w wytwórni płyt gramofonowych i jakoś nikt nie kwapił się, żeby go ponownie zatrudnić. Zycie w Polsce z perspektywy ogarniętego antysemicką gorączką Paryża wydawało mu się wtedy atrakcyjną alternatywą, ale na wszelki wypadek zmienił nazwisko na Ryszard Polański.

Obu chłopcom dane było jakoś przeżyć wojnę, choć każdy z nich był o krok od śmierci. Małemu Romanowi udało się uciec z krakowskiego getta tuż przed jego likwidacją i resztę wojny spędził, ukrywając się u polskiej rodziny. Tyle szczęścia nie miała jego matka, która z getta trafiła do Auschwitz. Uratował się za to ojciec i przyrodnia siostra Romana, Annette. Z kolei mały Roland z matką i siostrą ukrywał się w wiejskim gospodarstwie w Sabaudii. Rodzina opuściła Paryż 15 lipca 1942 roku, dzień przed akcją Vel d’Hiv, w wyniku której deportowano z Francji ponad trzynaście tysięcy osób pochodzenia żydowskiego. Na obu chłopcach wojna odcisnęła niezatarte piętno. Polański przez lata nie wracał do wojennych wspomnień, jakby próbował je wymazać z pamięci, natomiast Topor starał się oswoić demony, w swoich wspomnieniach ucieka jednak często w ironię i czarny humor. „Jako dziecko byłem grzeczny, a mimo to pamiętam, że w czasie wojny chciano mnie zabić” – powiedział w wywiadzie tłumaczce Ewie Kuczkowskiej. – „Miałem cztery lata, kiedy żyłem pod fałszywym nazwiskiem. [...] Marzyłem wtedy, żeby dożyć lat pięciu”[27].

Roman i Roland spotkali się po raz pierwszy prawdopodobnie w 1963 roku. Polański opromieniony sławą Noża w wodzie próbował swoich sił jako reżyser w Paryżu, skąd przeprowadził się później do Londynu. Topor z kolei był już wtedy znanym rysownikiem wywrotowego magazynu „Hara-Kiri”, który ku zaskoczeniu wszystkich osiągnął we Francji nakład ćwierć miliona egzemplarzy. Nazwano go wtedy mistrzem makabreski i tak już zostało. W 1962 roku wraz z Fernandem Arrabalem i Alejandro Jodorowskym powołał do życia kolektyw artystyczny, który przeszedł do historii jako Grupa Paniczna. Nie mieli programu, a motto grupy brzmiało: „Panikuję, więc jestem”. W tym właśnie okresie dobiegający siedemdziesiątki Breton chciał namaścić Topora na spadkobiercę francuskiej tradycji surrealistycznej. Wbrew pozorom artysta nie był zachwycony, jak pisze Agnieszka Taborska, znacznie bliżej było mu do wolnego od wszelkiej ortodoksji surrealizmu belgijskiego.

Kiedy Polański pod koniec lat sześćdziesiątych wyjechał do Los Angeles, jego wizyty w Paryżu stały się bardzo rzadkie. Do kolejnego spotkania z Toporem doszło w 1975 roku. Wytwórnia Paramount Pictures, która nabyła prawa do ekranizacji przetłumaczonej na kilkadziesiąt języków powieści Topora Chimeryczny lokator, zwróciła się z pytaniem do Polańskiego, czy nie podjąłby się reżyserii. Powieść przypominała klimatem klaustrofobiczny Wstręt, który nakręcił jeszcze w Londynie, zaś bohater zaszczuty przez swoich paryskich sąsiadów, monsieur Trelkovsky, mógł być z pochodzenia Polakiem. Polańskiemu już wcześniej spodobała się powieść Topora i niewiele się zastanawiając, przyjął ofertę, co więcej – postanowił sam zagrać główną rolę. Lokator Polańskiego, będący utrzymaną w klimacie psychologicznego horroru opowieścią o ksenofobii, alienacji i narastającym szaleństwie, nie spodobał się Francuzom i przepadł z kretesem na festiwalu w Cannes. Dziś ma status dzieła kultowego.