Arystoteles i Dante przepadają w toni życia - Benjamin Alire Sáenz - ebook

Arystoteles i Dante przepadają w toni życia ebook

Benjamin Alire Sáenz

4,3

19 osób interesuje się tą książką

Opis

Arystoteles i Dante zakochali się w sobie. Teraz muszą odkryć, co to właściwie znaczy budować związek w świecie, który zdaje się kwestionować ich istnienie.

Ari praktycznie przez całe liceum ukrywał to, kim jest. Zawsze był cichy i niewidzialny. Sądził, że ostatni rok w szkole będzie wyglądał podobnie. Ale coś w nim pękło. Coś się zmieniło i nie można tego cofnąć. Zakochał się w Dantem.

W jednym momencie odkrywa, że może mieć przyjaciół, przeciwstawić się dręczycielom i sprawić, że jego głos stanie się słyszalny. A do tego wszystkiego jest przy nim Dante. Marzycielski i dowcipny, potrafiący równie dobrze wzbudzić irytację i rozbudzić pożądanie.

Chłopcy są zdeterminowani, by wytyczyć sobie ścieżkę w świecie, który ich nie rozumie. Kiedy Arystoteles staje w obliczu szokującej straty, będzie musiał walczyć jak nigdy przedtem, aby stworzyć życie, które będzie prawdziwie szczęśliwe.

Niecierpliwie wyczekiwana kontynuacja docenionej przez krytyków, wielokrotnie nagradzanej powieści Arystoteles i Dante odkrywają sekrety wszechświata to romantyczna i czuła opowieść, która z pewnością oczaruje fanów Adama Silvery.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 425

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (140 ocen)
73
42
18
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
thalinka

Całkiem niezła

Pierwsza czesc duzo lepsza. Tutaj za duzo filozofowania, za duzo slodkosci... wydaje mi sie, ze ludzie tacy nie sa, tak sie nie zachowuja, tak nie mowia.
10
Agga0073

Z braku laku…

Między pierwszą, a drugą częścia jest ogromna przepaść.
10
o_gaska

Nie oderwiesz się od lektury

werciax

Dobrze spędzony czas

Nie tak dobra ja pierwsza część ale mimo wszystko jest to warta uwagi kontynuacja
00
Poziom6

Dobrze spędzony czas

polecam
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: Aristotle and Dante Dive into the Waters of the World

 

Original English language edition copyright © 2021 by Benjamin Alire Sáenz

 

Published by arrangement with Simon & Schuster Books for Young Readers, An imprint of Simon & Schuster Children’s Publishing Division.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być reprodukowana ani przekazywana w jakiejkolwiek formie ani żadnymi środkami, elektronicznymi lub mechanicznymi, w tym fotokopiowaniem, nagrywaniem lub jakimkolwiek systemem przechowywania i wyszukiwania informacji, bez pisemnej zgody Wydawcy.

 

Copyright © for the Polish translation by Matylda Biernacka, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktor inicjujący: Łukasz Chmara

Redaktorka prowadząca: Oliwia Łuksza

Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska

 

Redakcja: Patryk Białczak

Korekta: Iga Wiśniewska, Magdalena Owczarzak

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt oryginalnej okładki: Chloë Foglia

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Daria Górecka

Zdjęcie autora: Vantage Point Visual Studios, Inc.

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67551-37-3

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Amando, patrzę na wschodzące słońce i myślę o Tobie.

Czasem słyszę Twój śmiech w pokoju i jak mówisz:

„Jesteś szalony, wujku Benie”.

 

Ta książka jest dla Ciebie. Uwielbiam Cię, na zawsze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

GDZIEKOLWIEK BYM SIĘ ODWRÓCIŁ, DOKĄDKOLWIEK BYM poszedł, wszyscy mieli coś do powiedzenia na temat miłości. Matki, ojcowie, nauczyciele, piosenkarze, muzycy, poeci, pisarze, przyjaciele. Była jak powietrze. Była jak ocean. Była jak słońce. Była jak liście latem na drzewie. Była jak deszcz po suszy. Była delikatnym szmerem płynącej w strumieniu wody. I była rykiem fal uderzających o brzeg w czasie sztormu. To z miłości toczyliśmy wszelkie boje. To dla miłości żyliśmy i umieraliśmy. O miłości śniliśmy nocą. Miłość była powietrzem, którym pragnęliśmy oddychać, gdy się budziliśmy, by powitać nowy dzień. Miłość była pochodnią niesioną, by wydostać się z mroków. Miłość ratowała cię z wygnania i prowadziła do kraju zwanego Przynależnością.

 

 

 

 

 

 

Odkrywanie sztuki kartografii

 

 

 

 

ZASTANAWIAŁEM SIĘ, CZY KIEDYKOLWIEK BĘDZIEMY MOGLI z Dantem zapisać nasze imiona na mapie świata. Inni ludzie dostają do pisania narzędzia, a kiedy idą do szkoły, uczą się, jak ich użyć. Ale chłopcom takim jak ja i Dante nie daje się ołówków ani długopisów, ani farb w sprayu. Chcą, byśmy czytali, a jednocześnie nie chcą, byśmy pisali. Czym mamy więc zapisać nasze imiona? I w którym miejscu na mapie mielibyśmy to zrobić?

 

 

 

 

 

 

Jeden

 

 

 

 

OTO DANTE. JEGO GŁOWA SPOCZYWAŁA NA mojej piersi. W ciszy brzasku słychać było tylko jego oddech. Jakby wszechświat przerwał swoje zajęcia, żeby spojrzeć na dwóch chłopców, którzy odkryli jego tajemnice.

Czułem pod dłonią bicie serca Dantego i zapragnąłem sięg­nąć do własnej piersi – wydrzeć własne serce i pokazać mu wszystko, co skrywa.

I jeszcze jedno. Miłość nie dotyczyła wyłącznie mojego serca – dotyczyła też mojego ciała. A moje ciało nigdy dotąd nie było tak pełne życia. I wtedy zrozumiałem, wreszcie zrozumiałem to, co nazywają pożądaniem.

 

 

 

 

 

 

Dwa

 

 

 

 

NIE MIAŁEM NAJMNIEJSZEJ OCHOTY GO BUDZIĆ. Ale ta chwila musiała dobiec końca. Nie mogliśmy na zawsze zostać na tylnym siedzeniu mojego pick-upa Robiło się późno, a przecież i tak już minął dzień, więc musieliśmy wracać do domu, bo rodzice mogli się niepokoić. Pocałowałem go w czubek głowy.

– Dante? Dante? Pobudka.

– Nie chcę się nigdy obudzić – szepnął.

– Musimy wracać do domu.

– Jestem w domu. Bo jestem z tobą.

Uśmiechnąłem się na te słowa. Były bardzo w jego stylu.

– Wstawaj, jedziemy. Zbiera się na deszcz. Twoja mama nas zabije.

Dante się roześmiał.

– Nie zabije. Tylko rzuci nam jedno z tych swoich spojrzeń.

Podciągnąłem go do góry i staliśmy tak, spoglądając w niebo. Wziął mnie za rękę.

– Będziesz mnie zawsze kochał?

– Tak.

– A czy od początku kochałeś mnie tak, jak ja ciebie?

– Chyba tak. Tak mi się wydaje. Dla mnie to trudniejsze, Dante. Musisz zrozumieć. Dla mnie to zawsze będzie trudniejsze.

– Nie wszystko jest tak skomplikowane, Ari.

– Nie wszystko jest tak proste, jak ci się wydaje.

Chciał powiedzieć coś jeszcze, więc go pocałowałem. Chyba po to, żeby zamknąć mu usta. Ale też dlatego, że lubiłem go całować.

Uśmiechnął się.

– Wreszcie wymyśliłeś, jak wygrać ze mną dyskusję.

– No – odparłem.

– Przez jakiś czas podziała – stwierdził.

– Nie musimy zawsze się zgadzać.

– Prawda.

– Cieszę się, że nie jesteś do mnie podobny, Dante. Gdybyś był, nie kochałbym cię.

– Czy ty właśnie powiedziałeś, że mnie kochasz? – Roześmiał się.

– Cicho.

– Bo? – A potem mnie pocałował. – Smakujesz deszczem.

– Kocham deszcz ponad wszystko.

– Wiem. Chcę być deszczem.

– Jesteś deszczem, Dante.

I chciałem powiedzieć: „Jesteś deszczem i pustynią, i gumką, która zmazuje słowo »samotność«”. Ale to zbyt wiele słów, a ja zawsze byłem tym typem chłopaka, który mówi za mało, a Dante tym, który niezmiennie mówi zbyt wiele.

 

 

 

 

 

 

Trzy

 

 

 

 

W DRODZE POWROTNEJ NIE ODEZWALIŚMY SIĘ do siebie ani słowem.

Dante był milczący. Może aż za bardzo. On, który zawsze był taki wygadany, który wiedział, co powiedzieć i jak powiedzieć to bez strachu. A potem przyszło mi do głowy, że może Dante się jednak bał – jak ja. Jakbyśmy obaj weszli razem do pomieszczenia i nie wiedzieli, co powinniśmy w nim robić. A może, a może, a może. Nie potrafiłem zatrzymać tych rozmyślań. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek nadejdzie moment, w którym przestanę rozmyślać o różnych różnościach.

I wtedy usłyszałem głos Dantego:

– Szkoda, że nie jestem dziewczyną.

Spojrzałem na niego.

– Co? Żal, że się nie jest dziewczyną, to poważna sprawa. Naprawdę tego żałujesz?

– Nie. No wiesz, lubię być chłopakiem. To znaczy lubię mieć penisa.

– Ja też lubię go mieć.

A potem dodał:

– Ale gdybym był dziewczyną, to przynajmniej moglibyśmy wziąć ślub i… No wiesz…

– Na to nie mamy szans.

– Wiem o tym, Ari.

– Nie smuć się.

– Nie będę.

Ale wiedziałem, że będzie.

A potem włączyłem radio i Dante zaczął śpiewać z Erikiem Claptonem, i wyszeptał, że My Father’s Eyes to chyba jego nowa ulubiona piosenka.

– Waiting for my prince to come… – Uśmiechnął się, a potem spytał: – Czemu nigdy nie śpiewasz?

– Śpiewają szczęśliwi.

– A ty nie jesteś?

– Chyba tylko z tobą.

Uwielbiałem, kiedy moje słowa wywoływały u Dantego uśmiech.

Zajechaliśmy pod jego dom, słońce właśnie sygnalizowało nowy dzień. Dokładnie takie miałem wrażenie – że to nowy dzień. Ale pomyślałem, że być może już nigdy więcej nie będę wiedział – ani nie będę pewny – co przyniesie jutro. Nie chciałem jednak, żeby Dante wiedział o jakimkolwiek lęku pojawiającym się w moim wnętrzu, bo mógłby sobie pomyśleć, że go nie kocham.

Nie chciałem mu nigdy pokazać, że się boję. To właśnie sobie powiedziałem. Miałem jednak świadomość, że nie dam rady dotrzymać tej obietnicy.

– Chcę cię pocałować – oznajmił.

– Wiem.

Zamknął oczy.

– Udajmy, że się całujemy.

Uśmiechnąłem się, a potem – kiedy zamknął oczy – roześmiałem się.

– Nie śmiejesz się ze mnie?

– Nie, ani trochę. Całuję cię.

Spojrzał na mnie uśmiechnięty. W jego oczach było tyle nadziei. Wyskoczył z wozu i zatrzasnął drzwi. Wsunął głowę przez otwarte okno.

– Widzę w tobie tęsknotę, Arystotelesie Mendozo.

– Tęsknotę?

– Tak. Pragnienie.

– Pragnienie?

Roześmiał się.

– Te słowa w tobie żyją. Sprawdź, co znaczą.

Obserwowałem, jak wskakuje po schodkach. Poruszał się z gracją pływaka, którym zresztą był. Ruchy miał lekkie i beztroskie.

Odwrócił się i pomachał do mnie z tym swoim uśmiechem. Zastanawiałem się, czy ten uśmiech mi wystarczy.

Boże, niech ten uśmiech wystarczy.

 

 

 

 

 

 

Cztery

 

 

 

 

CHYBA JESZCZE NIGDY W ŻYCIU nie czułem się tak zmęczony. Padłem na łóżko, ale sen nie zamierzał się zjawić.

Noga wskoczyła koło mnie i polizała mnie po twarzy. Na dobiegające z zewnątrz odgłosy burzy przysunęła się bliżej. Ciekawe, co myślała sobie o grzmotach i czy w ogóle psy rozmyślają na takie tematy. Ja natomiast cieszyłem się z burzy. Ten rok przyniósł tak piękne burze, najpiękniejsze, jakich doświadczyłem. Musiałem odpłynąć, bo kiedy się przebudziłem, na zewnątrz lało.

Postanowiłem napić się kawy. Mama siedziała przy kuchennym stole z filiżanką w jednej dłoni i listem w drugiej.

– Cześć – wyszeptałem.

– Cześć – odparła ze znajomym uśmiechem na twarzy. – Późno wróciłeś.

– Albo wcześnie. Zależy, jak na to spojrzysz.

– Dla matki wcześnie znaczy późno.

– Martwiłaś się?

– To leży w mojej naturze.

– A więc jesteś jak pani Quintana.

– Mógłbyś się zdziwić, jak wiele mamy ze sobą wspólnego.

– Tak – odpowiedziałem. – Obie uważacie, że wasi synowie są najpiękniejsi na świecie. Nieczęsto wychodzisz z domu, co, mamo?

Wyciągnęła rękę i przeczesała mi palcami włosy. A potem spojrzała na mnie w sposób, który sugerował, że czeka na wyjaśnienia.

– Zasnęliśmy z Dantem na pace mojego pick-upa. Nie… – urwałem, a potem tylko wzruszyłem ramionami. – Niczego nie robiliśmy.

Skinęła głową.

– To trudne, prawda?

– Tak – odparłem. – Czy to powinno być trudne, mamo?

Przytaknęła.

– Miłość jest łatwa i trudna. Tak było ze mną i twoim tatą. Bardzo chciałam, żeby mnie dotknął. I ogromnie się tego bałam.

Pokiwałem głową.

– Ale przynajmniej…

– Przynajmniej byłam dziewczyną, a on chłopakiem.

– Właśnie.

Spojrzała na mnie tak, jak zawsze na mnie patrzyła. A ja się zastanawiałem, czy kiedykolwiek popatrzę na kogoś w ten sam sposób. Spojrzeniem, w którym kryją się wszystkie dobre rzeczy istniejące w znanym nam wszechświecie.

– Czemu, mamo? Czemu muszę taki być? Może się zmienię i zacznę lubić dziewczyny, tak jak powinienem? Wiesz, może to, co czujemy z Dantem… jest przejściowe. Ja czuję coś takiego tylko do Dantego. Więc co, jeśli tak naprawdę nie wolę chłopców? A Dante mi się podoba, bo to Dante?

Niemal się uśmiechnęła.

– Nie oszukuj się, Ari. Rozmyślanie nad tą sprawą w niczym ci nie pomoże.

– Jak możesz mówić o tym tak swobodnie, mamo?

– Swobodnie? W żadnym razie. Długo borykałam się sama ze sobą w kwestii twojej cioci Ophelii. Ale kochałam ją. Kochałam ją bardziej niż kogokolwiek poza tobą, twoimi siostrami i twoim ojcem. – Zamilkła na chwilę. – I twoim bratem.

– Moim bratem też?

– To, że o nim nie rozmawiam, nie oznacza, że o nim nie myślę. Moja miłość do niego jest cicha. A ta cisza skrywa w sobie tysiące rzeczy.

Musiałem to przemyśleć. Od samego słuchania jej słów zaczynałem widzieć świat z innej perspektywy. Słuchając jej głosu, słuchało się miłości.

– Można chyba powiedzieć, że dostałam drugą szansę. – Przybrała zawzięty i nieustępliwy wyraz twarzy. – Jesteś moim synem. Doszliśmy z twoim ojcem do wniosku, że milczenie nie wchodzi w grę. Zobacz, co z nami zrobiło milczenie w sprawie twojego brata. Nie tylko z tobą, lecz także z nami wszystkimi. Nie zamierzamy powtórzyć tego samego błędu.

– Czy to oznacza, że muszę o wszystkim mówić?

Widziałem łzy napływające jej do oczu i słyszałem w jej głosie łagodne nuty, kiedy powiedziała:

– Nie o wszystkim. Ale nie chcę, żebyś miał poczucie życia na wygnaniu. Świat zewnętrzny sprawi, że poczujesz, jakby nie było dla ciebie miejsca w tym kraju… ani w ogóle w żadnym. Ale w tym domu, Ari, jest miejsce dla każdego. Jesteś częścią nas. A my ciebie.

– Ale czy bycie gejem nie jest czymś złym? Tak uważają chyba wszyscy.

– Nie wszyscy. To płytka i podła moralność. Twoja ciotka Ophelia wypisała sobie nad sercem słowa: „Nie ma dla mnie miejsca”. Dużo czasu zajęło jej pozbycie się ich ze swojego ciała. Wyrzucała je litera po literze. Chciała wiedzieć dlaczego. Chciała się zmienić. Ale nie mogła. Poznała mężczyznę. Pokochał ją. Kto nie pokochałby takiej kobiety jak Ophelia? Ale ona nie była w stanie tego zrobić, Ari. Ostatecznie złamała mu serce, bo nie potrafiła kochać go tak, jak kochała Franny. Prowadziła sekretne życie. To smutne, Ari. Twoja ciocia Ophelia była wspaniałym człowiekiem. Nauczyła mnie bardzo wiele na temat tego, co się naprawdę liczy.

– Co robić, mamo?

– Wiesz, kim jest kartograf?

– Jasne. Dante nauczył mnie tego słowa. To ktoś, kto tworzy mapy. Właściwie to nie tworzy tego, co istnieje, tylko to nakreśla i, hmm, pokazuje ludziom, co tam jest.

– I właśnie to zrobicie – powiedziała. – Naszkicujecie z Dantem mapę nowego świata.

– Tylko że wiele szlaków wyznaczymy źle i będziemy musieli trzymać wszystko w tajemnicy, prawda?

– Przykro mi, że świat jest, jaki jest. Ale opanujecie sztukę przetrwania. Będziecie musieli stworzyć bezpieczną dla siebie przestrzeń i nauczycie się ufać właściwym ludziom. Odnajdziecie szczęście. Nawet w tej chwili, Ari, widzę, że Dante cię uszczęśliwia. A to uszczęśliwia mnie. Bo nie mogę patrzeć, kiedy cierpisz. No i macie nas, Soledad i Sama. Macie w swojej drużynie bejsbolowej cztery osoby.

– Potrzeba dziewięciu.

Roześmiała się.

Miałem tak wielką ochotę się do niej przytulić i rozpłakać. Nie dlatego, że się wstydziłem. Ale dlatego, że wiedziałem, jaki będzie ze mnie fatalny kartograf.

I wtedy usłyszałem własny szept:

– Mamo, czemu nikt mi nie powiedział, że miłość tak bardzo boli?

– A gdybym ci powiedziała, czy to by coś zmieniło?

 

 

 

 

 

 

Pięć

 

 

 

 

Z LATA NIE POZOSTAŁO JUŻ ZBYT wiele. Zapewne miało jeszcze nadciągnąć parę deszczowych dni, które jednak znikną, pozostawiając nam typową suszę. Trenowałem w piwnicy i rozmyślałem nad znalezieniem sobie jakiegoś hobby. Może czegoś, co zrobiłoby ze mnie lepszego człowieka albo pozwoliło trochę mniej myśleć. Nie byłem tak naprawdę dobry w niczym. W przeciwieństwie do Dantego, który był dobry we wszystkim. Zdałem sobie sprawę, że nie miałem żadnych zainteresowań. Moim hobby było rozmyślanie o Dantem. Moim hobby było wczuwanie się w dreszcze ogarniające mnie na myśl o nim.

Może moim prawdziwym hobby będzie konieczność ukrywania całego życia w tajemnicy. Czy to było hobby? Miliony chłopaków na świecie chciałyby mnie zabić, zabiłyby mnie, gdyby tylko wiedziały, co we mnie siedzi. Umiejętność bicia się – to żadne hobby. To dar, który może mi być potrzebny do przetrwania.

Wziąłem prysznic i postanowiłem spisać listę rzeczy, które chcę zrobić:

– Nauczyć się gry na gitarze

Skreśliłem tę grę na gitarze, bo wiedziałem, że nigdy nie będę w tym dobry. Nie byłem kolejnym Andrésem Segovią. Ani Jimim Hendrixem. Pisałem więc dalej.

– Złożyć podanie do college’u

– Więcej czytać

– Częściej słuchać muzyki

– Wybrać się na wycieczkę (może przynajmniej pod namiot – z Dantem?)

– Pisać codziennie w dzienniku (a przynajmniej spróbować)

– Napisać wiersz (głupota)

– Kochać się z Dantem

To ostatnie wykreśliłem, ale nie potrafiłem wyrzucić z głowy. Nie da się wymazać pragnienia, które wypełnia całe twoje ciało.

 

 

 

 

 

 

Sześć

 

 

 

 

ZACZĄŁEM MYŚLEĆ O DANTEM I O TYM, jak musiał się bać, kiedy tamte gnoje na niego napadły i zostawiły go krwawiącego na ziemi. A gdyby umarł? Mieliby to w dupie. A ja go nie obroniłem. Powinienem tam być. Nie mogłem sobie wybaczyć, że mnie tam nie było.

 

 

 

 

 

 

Siedem

 

 

 

 

ZASNĄŁEM NAD KSIĄŻKĄ. KIEDY MAMA MNIE obudziła, leżała obok mnie Noga.

– Dzwoni Dante.

– Co to za uśmiech? – spytałem.

– Jaki uśmiech?

– Mamo, przestań.

Pokręciła głową i uniosła ramiona w geście mówiącym: „No co?”.

Poszedłem do salonu i podniosłem słuchawkę.

– Cześć.

– Co porabiasz?

– Zasnąłem nad książką.

– Jaką?

– Słońce też wschodzi.

– Nigdy jej nie skończyłem.

– Co?!

– Nabijasz się ze mnie.

– Owszem. Ale tak, jak człowiek nabija się tylko z kogoś, kogo lubi.

– Aha, więc mnie lubisz.

– Ciągniesz mnie za język.

– No. – Mogłem sobie wyobrazić, jak się uśmiecha. – Nie zapytasz mnie, co ja robię?

– Właśnie zmierzałem w tym kierunku.

– Siedzę sobie z tatą. Straszny z niego geek. Opowiadał mi o wszystkich słynnych homoseksualistach[1] w historii.

– Co takiego?

Tak, obaj mieliśmy ubaw.

– Stara się na luzie podchodzić do mojej orientacji. Jest naprawdę uroczy.

– Dobre określenie – odparłem.

– Powiedział, że powinienem przeczytać Oscara Wilde’a.

– Kto to?

– Taki Anglik. Czy Irlandczyk. Nie wiem. Słynny pisarz z epoki wiktoriańskiej. Chyba był totalnym ekscentrykiem. Tata mówi, że wyprzedzał swoje czasy.

– I twój tata go czyta?

– Pewnie. Jest specem od literatury.

– Nie przeszkadza mu… to… no wiesz… to…

– Chyba samo to, że ktoś jest gejem, mu nie przeszkadza. Sądzę, że może mu trochę smutno, bo zdaje sobie sprawę, że nie będzie mi łatwo. I wszystkiego jest ciekaw, nie obawia się samej idei. „Myśli cię nie zabiją”. Lubi to często powtarzać.

Zastanowiłem się nad własnym tatą. Ciekawe, co myślał. Ciekawe, czy się o mnie martwił, czy był zdezorientowany.

– Lubię twojego tatę – oznajmiłem.

– On ciebie też. – Zamilkł na chwilę. – Chcesz się spotkać? Już niedługo znów zacznie się szkoła.

– Ach, ten krąg życia.

– Nienawidzisz szkoły, prawda?

– Tak jakby.

– Niczego się nie uczysz?

– Tego nie powiedziałem. Tylko, no wiesz… jestem gotowy na coś nowego. Mam dość korytarzy, szafek, dupków i… rozumiesz, chyba nigdy tam nie pasowałem. A teraz już na pewno nie będę pasował. Kurde!

Po drugiej stronie słuchawki Dante milczał. A potem wreszcie się odezwał:

– Wszystkiego tego nie znosisz, Ari?

Słyszałem w jego głosie ból.

– Wiesz co, zaraz będę. Pogadamy.

 

• • •

 

Dante siedział na schodkach przed domem. Boso.

– Cześć. – Pomachał. – Gniewasz się?

– O co? Bo nie masz butów? Nie szkodzi.

– To nie szkodzi nikomu oprócz mojej mamy. Lubi mną dyrygować.

– Matki tak mają. A czemu? Bo cię kocha.

– Correcto. Tak to się powie po hiszpańsku?

– Tak to powie po hiszpańsku tylko gringo[2].

Przewrócił oczami.

– A jak powie prawdziwy Meksykanin? Nie żebyś nim był.

– Już o tym rozmawialiśmy, jak mi się zdaje.

– Zawsze będziemy wracać do tego tematu, bo w nim żyjemy, na pieprzonej ziemi niczyjej amerykańskiej tożsamości.

– Jesteśmy Amerykanami. Ty w ogóle nie wyglądasz na Meksykanina.

– A ty owszem. Ale nie jesteś od tego bardziej meksykański. Obu nas zdradzają nazwiska. Nazwiska, przez które część osób nigdy nie uzna nas za prawdziwych Amerykanów.

– A kto chciałby nimi być?

– W tym jesteśmy zgodni, kotku. – Jakby się uśmiechnął.

– Wypróbowujesz tego „kotka”?

– Usiłuję wpleść go w rozmowę tak, żebyś nie zauważył.

– Zauważyłem.

Nie przewróciłem oczami, tylko posłałem mu spojrzenie, mówiące, że przewracam oczami.

– Co myślisz?

– No wiesz, jestem uroczy – odparłem. – Ale „kotku”?

– To, że jesteś uroczy, nie oznacza, że musisz zadzierać nosa. – Przybierał taki ton, kiedy był rozbawiony, ale też zirytowany. – No więc „kotek” ci nie odpowiada. To jak mam do ciebie mówić?

– Co powiesz na Ari?

– A może „skarbie”? – Wiedziałem, że tylko żartuje.

– Nigdy, kurwa, w życiu.

– A może mi amor?

– Lepiej, ale to przesada. Tak mama mówi do mojego taty.

– Tak, moja też.

– Naprawdę chcemy gadać jak nasze matki?

– Za nic – odparł Dante.

Uwielbiałem to, że wnosił tyle śmiechu w tę egzystencję żałośnie melancholijnego chłopaka, którą dawniej wiodłem. Miałem ochotę go pocałować.

– Wiesz, Ari, mamy przesrane.

– No, mamy.

– Nigdy nie będziemy wystarczająco meksykańscy. Ani wystarczająco amerykańscy. Ani wystarczająco hetero.

– No – przytaknąłem. – I możemy z całą pewnością założyć, że na jakimś etapie nie będziemy wystarczająco homo.

– Mamy przerąbane.

– Owszem – odparłem. – Geje umierają na chorobę, na którą nie ma leku. I chyba dlatego większość się nas boi. Boją się, że w jakiś sposób się od nas zarażą, więc nie chcą przebywać w pobliżu. A odkrywają, że jest nas tak cholernie wielu. Widzą, jak miliony maszerują ulicami Nowego Jorku, San Francisco, Londynu, Paryża i wszystkich innych miast świata. I jest masa ludzi, którzy nie mieliby nic przeciwko, żebyśmy po prostu umarli. Gówniana sytuacja, Dante. A ty i ja mamy przerypane. Mamy. Naprawdę. Prze. Ry. Pa. Ne.

Dante pokiwał głową.

– Mamy, prawda?

Siedzieliśmy tak i obaj się smuciliśmy. Zanadto.

Ale Dante wyciągnął nas z tego smutku, mówiąc:

– To skoro mamy już przerypane, co powiedziałbyś na… no, rypanko?

– Niezła myśl. Przecież nie możemy zajść w ciążę.

Rzuciłem to zdanie mimochodem. Myślałem wyłącznie o pójściu z nim do łóżka. Ale nie zamierzałem mu mówić, że mi odpierdala. Byliśmy chłopcami. A wszyscy chłopcy tak mają, czy są gejami, czy hetero – czy kimkolwiek. Tak sobie powtarzałem.

– Ale gdyby któryś z nas zaszedł w ciążę, nie tylko pozwolono by nam wziąć ślub. Zmuszono by nas do tego.

– To najmądrzejsza głupota, jaką kiedykolwiek powiedziałeś.

O matko, jak ja chciałem pocałować tego chłopaka. Naprawdę pocałować.

 

 

 

[1] Obecnie mówi się „osoba homoseksualna” (przyp. red.).

[2] Stosowane przez mieszkańców Ameryki Łacińskiej potoczne (i często pogardliwe) określenie osoby pochodzącej ze Stanów Zjednoczonych [przyp. tłum.].

 

 

 

 

 

 

Osiem

 

 

 

 

– CHODŹMY DO KINA.

– Pewnie – odparłem. – Na co?

– Leci taki film Stand by Me. Chcę go zobaczyć. Mówią, że jest dobry.

– O czym?

– O grupce dzieciaków, które szukają trupa.

– Rozrywkowe – stwierdziłem.

– Jesteś sarkastyczny.

– No.

– To dobry film.

– Nawet go jeszcze nie widziałeś.

– Ale słowo, że ci się spodoba.

– A jeśli nie?

– Zwrócę ci pieniądze.

 

• • •

 

Był środek tygodnia, późne popołudnie i niewiele osób w kinie. Usiedliśmy niemal w najwyższym rzędzie i nikt nie siedział w pobliżu. Przyszła młoda para, która wyglądała na studentów z college’u – całowała się. Zastanawiałem się, jak to jest móc całować kogoś, kto ci się podoba, kiedy tylko dusza zapragnie. Na oczach innych. Nigdy się tego nie dowiem. Przenigdy.

Ale naprawdę miło było tak siedzieć w ciemnościach kina obok Dantego. Uśmiechnąłem się, kiedy usiedliśmy, bo natychmiast zdjął tenisówki. Kupiliśmy na spółkę duży popcorn. Czasem obaj do niego sięgaliśmy i nasze dłonie się stykały.

Oglądając film, czułem jego spojrzenia. Zastanawiałem się, co widział i kogo sobie wyobrażał, kiedy na mnie patrzył.

– Chcę cię pocałować – wyszeptał.

– Oglądaj film – odparłem.

Widział, że się uśmiecham.

A potem mnie pocałował.

W ciemnym kinie, gdzie nikt nie mógł nas zobaczyć, pocałował mnie chłopak. Chłopak, który smakował popcornem. A ja odwzajemniłem pocałunek.

 

 

 

 

 

 

Dziewięć

 

 

 

 

KIEDY JECHAŁEM DO DOMU DANTEGO, OPARŁ stopy na desce rozdzielczej mojego pick-upa.

Pokręciłem głową.

– Wiesz co?

– Co cię tak bawi?

– Zostawiłeś w kinie tenisówki.

– Cholera.

– Mam zawrócić?

– Kto by się przejmował?

– Twoja mama zapewne.

– Nigdy się nie dowie.

– Założysz się?

 

 

 

 

 

 

Dziesięć

 

 

 

 

KIEDY WRÓCILIŚMY Z KINA, RODZICE DANTEGO siedzieli na werandzie przed domem. Weszliśmy z Dantem po schodkach.

– Gdzie twoje buty, Dante?

– Nie powinniście siedzieć przed domem i czekać, aż wrócę. To się nazywa nękanie.

Pan Quintana pokręcił głową.

– Może powinieneś zrezygnować z tej całej sztuki i zostać prawnikiem. A jeśli liczysz, że zapomniałem o pytaniu, na które mi nie odpowiedziałeś, to się grubo mylisz.

– Czemu lubisz mówić „grubo się mylisz”?

Pani Quintana posłała mi spojrzenie.

– Zdjąłem je w kinie. I zapomniałem.

Pan Quintana się nie roześmiał, ale widziałem, że ma ochotę.

– Nie robimy w tej kwestii postępów, co, Dante?

– Tato, kto definiuje „postępy”?

– Ja. Ja jestem tatą.

– Wiesz, tato, kiedy machasz mi przed nosem swoją dorosłością, to mi się wcale nie podoba.

Pani Quintana nie zamierzała się śmiać.

A potem Dante musiał mówić dalej. Nie potrafił się powstrzymać.

– Popatrz na to w ten sposób. Ktoś je znajdzie, spodobają mu się i zabierze je do domu. I będzie miał nową parę tenisówek. A może jego rodziców nie stać na kupienie mu nowej pary tenisówek. Więc wszystko się ułoży.

Naprawdę chciałem pocałować tego chłopaka. Dante nie wiedział, że jest zabawny. Nie mówił tego, żeby kogoś rozśmieszyć. Był na to zbyt cholernie szczery.

Ojciec Dantego pokręcił tylko głową.

– Dante? Naprawdę wierzysz we wszystko, co mówisz?

– Chyba tak. Tak.

– Tego się obawiałem.

Pan Quintana i Dante ciągnęli te swoje werbalne szachy, a ja tylko stałem i ich obserwowałem. Trudno było nie zauważyć, że pani Quintana jest coraz bardziej w ciąży. No, może nie coraz bardziej. Ale wiecie, w ciąży. Co za dziwne słowo. Może powinno istnieć piękniejsze określenie na kobietę, która ma urodzić dziecko.

Kiedy skończyli, pani Quintana spojrzała na mnie i spytała:

– Jak film?

– Bardzo dobry. Chyba by się pani spodobał.

Pan Quintana ścisnął żonę za rękę.

– Soledad nie lubi chodzić do kina. Woli pracować.

Posłała mężowi jeden z tych swoich ironicznych uśmieszków.

– To nieprawda – odparła. – Po prostu wolę przeczytać książkę.

– Tak. Najlepiej taką o najnowszych teoriach z dziedziny rozwoju psychicznego człowieka. A już na pewno o nowinkach na temat zachodzących w nas zmian behawioralnych.

Roześmiała się.

– Czy ja krytykuję twój gust do poezji postmodernistycznej?

Podobało mi się, że tak się dogadywali. Żartowali ze sobą w taki przyjemny, swobodny sposób, który był zwyczajnie uroczy. W domu Dantego było tyle czułości… Może pani Quintana była bardziej surowa od pana Quintany. Ale była miła. Była twarda i miła.

Dante spojrzał na matkę.

– Wybrałaś już imię?

– Jeszcze nie, Dante. – Powiedziała to tak, jakby czuła się jednocześnie zirytowana i rozbawiona nowym hobby Dantego. – Mamy na tę decyzję cztery miesiące.

– To będzie chłopiec.

– Nieważne. Chłopiec. Dziewczynka. – Popatrzyła na pana Quintanę. – Bez urazy, ale mam nadzieję, że to maleństwo będzie przypominało swoją mamę.

Pan Quintana odwzajemnił spojrzenie.

– Doprawdy?

– Nie rzucaj tego swojego „doprawdy?”, Sam. Jestem w mniejszości. Dante jest podobny do ciebie. Mieszkam z dwoma chłopcami. Brakuje nam drugiej dorosłej osoby w rodzinie.

Uśmiechnąłem się na te słowa. I to szeroko.

 

• • •

 

– Chcesz posłuchać listy, którą zrobiłem?

– Listy?

– No wiesz, imion, które wybrałem dla mojego braciszka. – Leżał na łóżku, a ja siedziałem na jego krześle. Przyglądał mi się badawczo. – Śmiejesz się ze mnie.

– Nie, ani trochę. Słyszysz, żebym się śmiał?

– Śmiejesz się w duchu. Widzę to.

– Tak, śmieję się w duchu. Jesteś nieustępliwy.

– Sam nauczyłem cię tego słowa.

– Owszem, nauczyłeś.

– A teraz używasz go przeciwko mnie.

– Na to wygląda. – Spojrzałem na niego znacząco. – Czy rodzice nie mają w tej sprawie nic do powiedzenia?

– Po moim trupie.

Podszedł do biurka i wyjął żółty notes. Rzucił się z powrotem na łóżko.

– To imiona, jakie zebrałem do tej pory: Rafael…

– Ładne.

– Michał Anioł.

– Odbiło ci!

– I to mówi chłopak o imieniu Arystoteles.

– Cicho siedź.

– Nigdy nie siedzę cicho.

– Jakbym nie zauważył.

– Ari, wysłuchasz mnie? Czy będziesz komentował?

– Sądziłem, że prowadzimy rozmowę. Zawsze powtarzasz, że nie umiem rozmawiać. Więc rozmawiam. Ale się zamknę. W odróżnieniu od ciebie wiem, jak to się robi.

– Taa, taa – odparł.

– Taa, taa – powtórzyłem.

– Po prostu posłuchaj listy, a potem, jak już skończę, możesz zaserwować swoją ironię i sarkazm.

– Nie używam ironii.

– Ani odrobinę.

Boże, chciałem go pocałować. I całować, i całować, i całować. Kompletnie mi odwalało. Czy można stracić zmysły, kiedy się kogoś kocha? Kim ja byłem? Nie poznawałem samego siebie. Cholera.

– W porządku – powiedziałem. – Zamknę się. Czytaj listę.

– Octavio. Javier. Juan Carlos. Oliver. Felipe lub Philip. Constantine. Cesar. Nicholas. Benjamin. Nie Ben, tylko Benjamin. Adam. Santiago. Joaquin. Francis. Noel. Edgar. To wszystko, co spisałem do tej pory. Wyeliminowałem wszystkie zwyczajne imiona.

– Zwyczajne imiona?

– John, Joe, Michael, Edward i tak dalej. Co myślisz?

– Wiesz, że wiele z tych imion brzmi bardzo meksykańsko?

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Tak tylko mówię.

– Słuchaj, Ari, chcę, żeby był Meksykaninem. Chcę, żeby był tym wszystkim, czym ja nie jestem. Chcę, żeby znał hiszpański. Chcę, żeby był dobry z matmy.

– I chcesz, żeby był hetero.

– Tak – wyszeptał. Nie mogłem znieść patrzenia na łzy płynące po jego twarzy. – Tak, Ari, chcę, żeby był hetero.

Usiadł na łóżku, ukrył twarz w dłoniach i się rozpłakał. Dante i łzy.

Usiadłem obok niego i przytuliłem go do siebie. Nie odezwałem się ani słowem.

Pozwoliłem mu wyszlochać mi się w ramię.

 

 

 

 

 

 

Jedenaście

 

 

 

 

CAŁĄ NOC ŚNIŁEM O DANTEM. O nim i o sobie.

Śniłem o jego ustach. Śniłem o jego dotyku. Śniłem o jego ciele.

Czym jest to, co zwiemy pożądaniem?

 

 

 

 

 

 

Dwanaście

 

 

 

 

ODRABIAŁEM ZADANIE DOMOWE PRZY KUCHENNYM STOLE, kiedy wszedł tata, zmęczony i spocony. Posłał mi uśmiech. Wyglądał młodziej, kiedy się uśmiechał.

– Jak w pracy?

– „Ni śnieg, ni deszcz, ni upał, ni mrok nocy…”

Przerwałem mu i dokończyłem zdanie:

– „…nie powstrzymają naszych kurierów przed szybkim ukończeniem przydzielonego obchodu”.

Ojciec na mnie spojrzał.

– Zapamiętałeś nasze motto?

– Jasna sprawa. Nauczyłem się go, kiedy miałem siedem lat.

Odniosłem wrażenie, że jest na skraju łez. Byłem niemal pewien, że ojcu wiele razy w życiu chciało się płakać – tylko zachowywał te łzy dla siebie. Bardzo go przypominałem. Czasem nie potrafiliśmy dostrzec tego, co mieliśmy przed sobą. Wiele się między nami zmieniło. Sądziłem, że go nienawidzę – ale to nigdy nie była prawda. I sądziłem, że go nie obchodzę. Teraz jednak wiedziałem, że myślał o mnie, martwił się, kochał w sposób, którego nigdy w pełni nie miałem pojąć.

Może nie całował mnie w policzek, jak zwykł to robić ojciec Dantego. Nie znaczyło to jednak, że mnie nie kocha.

– Pójdę pod prysznic.

Uśmiechnąłem się i skinąłem głową. Jego rytuał prysznicowy. Odprawiał go codziennie po powrocie z pracy. A potem nalewał sobie kieliszek wina, wychodził na zewnątrz i wypalał kilka papierosów.

 

• • •

 

Zanim wrócił do kuchni, zdążyłem mu już nalać kieliszek wina.

– Mogę posiedzieć z tobą w ogrodzie? Czy wolisz pobyć sam?

Podszedł do lodówki i wyjął puszkę Dr. Peppera. Podał mi ją.

– Chodź napić się ze swoim ojcem.

Moim ojcem. Moim ojcem, moim ojcem, moim ojcem.

 

 

 

 

 

 

Trzynaście

 

 

 

 

POSZLIŚMY RANO Z NOGĄ POBIEGAĆ. A potem ją wykąpałem – a potem ja poszedłem pod prysznic. Zacząłem się zastanawiać nad ciałami i – no, sam nie wiem – się zestresowałem. Widzicie, w całej tej miłości nie chodzi tylko o serce, lecz także o ciało. A ja nie czułem się komfortowo w kwestii serca ani nie czułem się komfortowo w kwestii ciała. Więc miałem przerąbane.

Caluteńki czas myślałem o Dantem. Doprowadzało mnie to do szaleństwa i zastanawiałem się, czy on też caluteńki czas o mnie myśli. Nie zamierzałem go o to pytać. NIE. ZAMIERZAŁEM. GO. O. TO. PYTAĆ.

 

• • •

 

– Masz ochotę popływać?

– Pewnie.

– Jak spałeś, Ari?

– Dziwne pytanie.

– To nie jest odpowiedź.

– Dobrze spałem, Dante.

– A ja nie.

Nie miałem ochoty na tę rozmowę.

– Jutro będziesz spał lepiej. Przyślę do ciebie Nogę. Możesz z nią spać. Zawsze śpi mi się lepiej, kiedy jest obok mnie.

– Brzmi nieźle – odparł.

W jego głosie pobrzmiewała nuta rozczarowania. Pomyślałem, że może wolałby, abym to ja spał obok niego, nie Noga. Czy chłopaki chodzą do swoich dziewczyn i śpią z nimi pod samym nosem rodziców? Nie. Nie robią tego. Spanie z Dantem w domu jego rodziców? Nie ma mowy. U mnie w domu? No. W życiu. Cholera!

Ludzie mówią, że miłość to kawałek nieba. Zaczynałem sądzić, że miłość to kawałek piekła.

 

• • •

 

Mama piła kawę i przeglądała notatki.

– Piszesz nowy program?

– Nie lubię uczyć tej samej klasy tylko w jeden sposób. – Spojrzała na mnie. – Coś ci się w nocy śniło.

– Tak już mam.

– Toczysz liczne bitwy, Ari. – Podniosła się i nalała mi kawy. – Głodny?

– Nieszczególnie.

– Naprawdę kochasz tego chłopca, prawda?

– Nie owijasz w bawełnę.

– A czy kiedykolwiek owijałam?

Sączyłem kawę. Mama wiedziała, jak zaparzyć dobrą – ale była niemożliwa z tymi pytaniami. Nie dało się umknąć przed nią i jej dociekliwością.

– Tak, mamo, chyba kocham tego chłopca. – Nie podobało mi się, że łzy płyną mi po twarzy. – Czasem nie wiem, kim jestem, mamo, i nie wiem, co robić.

– Nikt nie jest ekspertem w kwestii życia. Nawet Jezus nie wiedział wszystkiego. Czytasz czasem Biblię?

– Wiesz, że nie.

– Powinieneś. Istnieje kilka wersji ukrzyżowania. W jednej z nich umiera ze słowami: „Pragnę[3]”. W innej umiera, mówiąc: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?[4]”. To daje mi nadzieję.

– To daje ci nadzieję?

– Tak, Ari, daje.

– Zastanowię się nad tym. – Spojrzałem na nią. – Czy Bóg mnie nienawidzi? Mnie i Dantego?

– Oczywiście że nie. Nie znalazłam w Biblii niczego, co wskazywałoby na to, że Bóg nienawidzi. Nienawiść nie leży w kręgu jego zainteresowań.

– Mówisz to z takim przekonaniem, mamo. Może nie jesteś taką znów dobrą katoliczką.

– Może niektórzy powiedzieliby, że nie jestem. Ale ja nie potrzebuję, żeby inni mi mówili, jak mam przeżywać swoją wiarę.

– Ale ja jestem grzechem, prawda?

– Nie, nie jesteś. Jesteś młodym mężczyzną. Jesteś człowiekiem. – A potem uśmiechnęła się do mnie. – I jesteś moim synem.

Siedzieliśmy tak przez chwilę, milcząc w ciszy świateł poranka. Nie zdawałem sobie z tego wcześniej sprawy, ale miałem oczy matki. Byłem podobny do ojca – ale miałem jej oczy.

– Rozmawialiśmy z tatą wczorajszej nocy, kiedy szeptałeś imię Dantego.

– Musiałem głośno szeptać. O czym rozmawialiście?

– Że nie wiemy, co robić. Nie wiemy, jak ci pomóc. My też musimy nauczyć się kartografii, Ari. I bardzo cię kochamy.

– Wiem o tym, mamo.

– Prawie nie jesteś już chłopcem. Stoisz na skraju dorosłości.

– Czuję się jak na skraju klifu.

– Dorosłość to dziwna kraina, Ari. Wkroczysz w nią. Bardzo niedługo. Ale nigdy nie będziesz sam. Pamiętaj o tym.

Uśmiechnąłem się do niej.

– Dante na mnie czeka.

Skinęła głową.

Podszedłem do drzwi wejściowych, ale gdy wyciągnąłem rękę do klamki, odwróciłem się i wszedłem z powrotem do kuchni. Pocałowałem mamę w policzek.

– Dobrego dnia – powiedziałem.

 

 

 

[3] Ewangelia wg św. Jana 19,28, Biblia Tysiąclecia, Poznań 2003.

[4] Ewangelia wg św. Marka 15,34, Biblia Tysiąclecia, Poznań 2003.

 

 

 

 

 

 

Czternaście

 

 

 

 

MIAŁEM OCHOTĘ GDZIEŚ Z NIM WYJECHAĆ. Moglibyśmy pojechać pod namiot. Bylibyśmy sami, zagubieni pośród drzew. Tylko ja i Dante. Ale czy nasi rodzice nie wiedzieliby, co planujemy? Nie chciałem czuć wstydu. A jednak słowo „wstyd” wciąż krążyło w moim ciele. To słowo do mnie przylgnęło, to słowo nie chciało mnie opuścić.

 

 

 

 

 

 

Piętnaście

 

 

 

 

KIEDY WSZEDŁEM NA CHODNIK, PANI QUINTANA siedziała na stopniach przed domem.

– Dzień dobry – przywitałem się.

– Cześć, Ari – odparła.

– Dziś nie w pracy?

– Wzięłam wolne. Mam wizytę u lekarza.

– Wszystko w porządku?

– Opieka prenatalna.

Skinąłem głową.

– Pomóż mi się podnieść – poprosiła.

Dziwnie i pięknie było poczuć uścisk jej dłoni i pomóc jej stanąć na nogi. Poczułem się silny i niezbędny. Poczucie, że jest się niezbędnym, było – wow! – czymś, o czym nigdy dotąd nie myślałem.

– Przejdźmy się – zaproponowała. – Muszę się rozruszać.

Przeszliśmy na drugą stronę ulicy, a kiedy dotarliśmy do parku, na zieloną trawę, zdjęła buty.

– Teraz wiem, skąd u Dantego niechęć do butów.

Pokręciła głową.

– Nie lubię chodzić boso. Tylko nogi mi puchną. Z powodu ciąży. Spędzacie z Dantem dużo czasu w tym parku, prawda?

Dziwnie tak było iść przez park z kimś dorosłym. Nie należało to do zwykłych wydarzeń w moim życiu. Zadałem pytanie, którego nie chciałem tak naprawdę zadawać – zwłaszcza że znałem już odpowiedź.

– Myśli pani, że Dante i ja się zmienimy? Chodzi mi o… Wie pani o co. – Matko, to było naprawdę głupie.

– Nie, Ari. Nie sądzę, żebyście się zmienili. To nie problem dla mnie ani dla Sama, ani dla twoich rodziców. Ale pewien problem mimo wszystko istnieje. Większość ludzi nie rozumie takich chłopców jak ty i Dante. I nie chce zrozumieć.

– Cieszę się, że pani nie jest taka jak większość.

Uśmiechnęła się do mnie.

– Ja też, Ari. Nie chcę być taka jak większość.

Odpowiedziałem uśmiechem.

– Sądziłem, że Dante jest bardziej podobny do pana Quin­tany niż do pani. Ale możliwe, że się myliłem.

– Jesteś naprawdę uroczym chłopcem.

– Nie znam pani wystarczająco dobrze, żeby zaprzeczać.

– Mądrala z ciebie.

– To prawda.

– Pewnie się zastanawiasz, czy chciałam z tobą o czymś porozmawiać?

Przytaknąłem.

– Gdy wróciliśmy z Chicago, pierwszego dnia, kiedy do nas przyszedłeś, spojrzałeś na mnie i coś jakby między nami zaszło. Miałam wrażenie, że to coś intymnego. I nie mam na myśli niczego niestosownego. Ale coś we mnie zauważyłeś.

– Owszem.

– Wiedziałeś, że będę miała dziecko?

– Możliwe. To znaczy tak. Pomyślałem o tym i, no tak. Tak, wiedziałem. Coś się w pani zmieniło.

– W jakim sensie?

– Nie wiem. Promieniała pani. Wiem, że to brzmi głupio. Ale jakby było w pani tyle życia… Nie potrafię tego wyjaśnić. Nie jestem jasnowidzem… nic z tych rzeczy. To naprawdę głupie.

– Głupie? To twoje ulubione słowo?

– Dzisiaj chyba tak.

Uśmiechnęła się promiennie.

– To, że coś we mnie tamtego dnia zobaczyłeś, Ari, nie brzmi głupio. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby mieć wyczuloną percepcję. Czytasz ludzi. To dar. A ja chciałam, byś wiedział, że można o tobie powiedzieć znacznie więcej niż tylko to, że lubisz chłopców.

Zatrzymaliśmy się w cieniu starego drzewa.

– Uwielbiam je – powiedziała.

Uśmiechnąłem się.

– Dante też.

– Nie wiem czemu, ale to mnie nie dziwi.

Dotknęła drzewa i wyszeptała jego imię.

Ruszyliśmy z powrotem w kierunku domu. I nagle wzięła jeden z butów, które przewiesiła przez lewą rękę, i z całych sił nim cisnęła. Roześmiała się, a potem wzięła drugi but, który wylądował obok tego pierwszego.

– Dante wymyślił całkiem niezłą grę.

Nie mogłem pohamować uśmiechu.

Wszystko było takie nowe. Jakbym właśnie się narodził. To życie, które teraz wiodłem, przypominało skok do oceanu, kiedy dotąd znałem tylko basen. W basenie nie było sztormów. Sztormy rodziły się na oceanach świata.

No i ta cała sprawa z kartografią. Kreślenie nowego świata było skomplikowane – bo mapa nie miała służyć tylko mnie. Musiała brać pod uwagę takich ludzi jak pani Quintana. I pan Quintana. I moja mama, i tata, i Dante.

Dante.

 

 

 

 

 

 

Szesnaście

 

 

 

 

OGLĄDAŁEM Z MAMĄ I TATĄ WIADOMOŚCI. Na ekranie pojawił się dzienny raport na temat pandemii AIDS. Tysiące ludzi maszerowały ulicami Nowego Jorku. Morze świec w nocy. Kamera skupiła się na twarzy kobiety, która miała łzy w oczach. A młodsza kobieta niosła napis: „Mój syn miał na imię Joshua. Umarł na szpitalnym korytarzu”.

Mężczyzna, starając się z całych sił nad sobą panować, mówił do mikrofonu reporterki:

– Nie potrzeba nam opieki zdrowotnej w tym kraju. Na co nam opieka zdrowotna, skoro możemy po prostu pozwolić ludziom umrzeć?

Grupka ludzi trzymała transparent z napisem: „Co 12 minut ktoś umiera na AIDS”.

A kolejna niosła hasło: „Nie my nienawidzimy kraju – to kraj nienawidzi nas”.

Odjazd kamery i przejście do następnego materiału.

– Mamo, kiedy to wszystko się skończy?

– Większość chyba sądzi, że sprawa po prostu zniknie. Niesamowita jest ta nasza zdolność do okłamywania samych siebie.

 

 

 

 

 

 

Siedemnaście

 

 

 

 

PATRZYŁEM, JAK DANTE PŁYWA. Pomyślałem o dniu, w którym go poznałem. To było spotkanie przypadkowe, niezaplanowane. Nie należałem do chłopaków, którzy planują. Wszystko się po prostu działo. A raczej nic się nie działo. Dopóki nie poznałem Dantego. To był letni dzień, taki jak ten. Obcy spotykają obcych codziennie – i na ogół pozostają sobie obcy. Przypomniał mi się dźwięk jego głosu, gdy usłyszałem go po raz pierwszy. Nie wiedziałem, że ten głos zmieni moje życie. Sądziłem, że tylko nauczy mnie pływać w wodach basenu. A on nauczył mnie nurkować w wodach życia.

Chciałbym stwierdzić, że to wszechświat nas połączył. I może tak było. A może po prostu chcę w to wierzyć. Nie wiedziałem zbyt wiele o wszechświecie ani o Bogu. Ale wiedziałem jedno: miałem wrażenie, że znam Dantego od zawsze. Twierdził, że na mnie czekał. Dante był romantykiem i podziwiałem go za to. Jakby odmawiał zrezygnowania ze swojej niewinności. Tyle że ja nie byłem Dantem.

Obserwowałem go. Poruszał się w wodzie tak zwinnie, jakby była dla niego domem. Może kochał wodę tak, jak ja pustynię. Ja lubiłem po prostu siedzieć na brzegu basenu i patrzeć, jak pokonuje kolejne długości. Robił to tak naturalnie. Mnóstwo rzeczy przychodziło mu naturalnie. Jakby wszędzie był w domu. Tyle że kochał mnie. A to oznaczało, że być może nigdy więcej domu nie odnajdzie.

Poczułem rozbryzg wody.

– Hej! Gdzie jesteś?

– Tutaj? – odparłem.

– Znów się zamyśliłeś.

– Stale jestem zamyślony.

– Czasem chciałbym znać wszystkie twoje myśli.

– Niezbyt dobry pomysł.

Uśmiechnął się, po czym wciągnął mnie do basenu, gdzie zaczęliśmy się ochlapywać, śmiać i bawić w podtapianie. Pływaliśmy, a on uczył mnie kolejnych rzeczy. Nabrałem wprawy, ale wiedziałem, że nigdy nie będę prawdziwym pływakiem. Nie miało to zresztą dla mnie większego znaczenia. Samo przebywanie z Dantem w wodzie w zupełności mi wystarczało. Czasem mi się wydawało, że sam Dante był wodą.

Patrzyłem, jak wspina się po drabince i podchodzi na skraj trampoliny. Pomachał do mnie. Stanął pewnie na nogach, potem wspiął się na palce, a następnie zaczerpnął powietrza, emanując przy tym niesamowitym spokojem. Miał w sobie pewność, której ja nigdy nie miałem. Po chwili spokojnie, bez strachu podskoczył, jakby chciał sięgnąć rękami nieba, wyciągnął się w dół, tworząc doskonały łuk, i skręcił ciało w pełnym obrocie, aż w końcu wylądował w wodzie niemal bez rozprysku. Jego doskonały skok zaparł mi dech w piersiach.

Nie tylko go kochałem. Ale i podziwiałem.

 

• • •

 

W drodze powrotnej do domu Dante spojrzał na mnie i rzekł:

– Zrezygnowałem z drużyny pływackiej.

– Czemu? Zwariowałeś.

– Zajmuje mi za dużo czasu. Zaczęli już treningi, a ja powiedziałem trenerowi, że po prostu nie chcę już należeć do drużyny.

– Ale czemu?

– Jak mówiłem, zajmuje za dużo czasu. Poza tym i tak straciłem cały zeszły rok, więc nie będą za mną tęsknić. No i musiałbym się znów ubiegać o przyjęcie.

– Że niby mógłbyś się nie dostać. Naprawdę?

– No i jest jeszcze taka drobna kwestia, że wielu chłopaków z drużyny po prostu nie lubię. Straszne z nich dupki. Stale gadają o dziewczynach i mówią głupoty o ich cyckach. Na czym polega obsesja, którą tylu chłopaków ma na punkcie cycków? Nie lubię głupich ludzi. Więc odszedłem.

– Nie, Dante, nie powinieneś tego robić. Jesteś za dobry. Nie możesz odejść.

– Owszem, mogę.

– Nie rób tego, Dante.

Przyszło mi do głowy, że może chce spędzać więcej czasu ze mną – zwłaszcza że nie chodziliśmy do tej samej szkoły. Nie chciałem być odpowiedzialny za to, że Dante będzie się ograniczał.

– Jesteś zbyt kurewsko dobry, żeby rezygnować.

– No i? Przecież nie wybieram się na olimpiadę ani nic w tym rodzaju.

– Ale uwielbiasz pływać.

– Nie rezygnuję z pływania. Odchodzę tylko z drużyny.

– Co na to twoi rodzice?

– Tacie to nie przeszkadza. Mama, cóż, nie była zbyt zadowolona. Było trochę krzyku. Ale spójrz na to w ten sposób: dzięki temu będziemy mieć więcej czasu dla siebie.

– Dante, spędzamy razem dużo czasu.

Nic nie odpowiedział. Widziałem, że mu przykro. A potem wyszeptał:

– Powiedziałem też mamie, że nie chcę chodzić do szkoły Austina w El Paso. Żebyśmy mogli spędzać ze sobą więcej czasu. Ale ty chyba nie chcesz tego samego. – Starał się pohamować łzy. Czasem żałowałem, że tak cholernie często płacze.

– Nie o to chodzi. Tylko…

– Nie sądzisz, że byłoby znacznie fajniej, gdybyśmy chodzili do tej samej szkoły?

Nie odpowiedziałem.

– Zgadzasz się z moją matką, prawda?

– Dante…

– Ari, nic nie mów. Po prostu się nie odzywaj. W tej chwili jestem na ciebie za bardzo zły.

– Nie możemy spędzać całego czasu razem.

– Ari, powiedziałem, żebyś się nie odzywał.

 

• • •

 

Gdy już szliśmy do jego domu w ciszy gniewu Dantego – ciszy, której nie wolno mi było przerwać – zastanawiałem się, czemu Dante zachowywał się tak nierozsądnie. Ale znałem już odpowiedź. Może i miał niezwykły umysł, lecz kierowały nim emocje. I był cholernie uparty. Nie wiedziałem, jak sobie z tym radzić. Chyba musiałem się tego dopiero nauczyć.

Dotarliśmy do domu i zatrzymaliśmy się bez słowa.

Dante się nie pożegnał, nawet na mnie nie spojrzał. Patrzyłem, jak wchodzi do środka i zatrzaskuje za sobą drzwi.

 

 

 

 

 

 

Osiemnaście

 

 

 

 

W DRODZE DO DOMU CZUŁEM SIĘ bardziej zdezorientowany niż kiedykolwiek. Wpadłem po uszy w relację z Dantem. Relację. To było enigmatyczne określenie, jeśli w ogóle jakieś. Mogło opisywać niemal wszystko. Na przykład ja i Noga też byliśmy w relacji.

Kochałem Dantego. Ale nie wiedziałem, co to właściwie oznacza. Dokąd powinna zaprowadzić cię miłość?

Poza tym zaczynaliśmy ostatnią klasę liceum. A potem co? Wiedziałem, że nie pójdziemy do tego samego college’u. Ja niewiele myślałem o studiach, ale wiedziałem, że Dante zawsze o nich marzył. Nie żebyśmy wiele na ten temat rozmawiali, ale kiedy się poznaliśmy, opowiadał mi o jednej szkole. Oberlin. Znajdowała się w Ohio i zdaniem Dantego była dokładnie takim college’em, do jakiego chciałby pójść.

A ja? Wiedziałem, że nie pójdę do jakiejś prywatnej szkoły. To z pewnością nie wchodziło w grę u kogoś takiego jak ja. Myślałem może o University of Texas. Mama mówiła, że Austin to dobre miejsce na college. Miałem chyba wystarczająco przyzwoite stopnie. Oczywiście dobre oceny nie przychodziły znikąd. O, nie. Musiałem na nie ciężko pracować. Nie miałem wielkiego mózgu jak Dante. Byłem koniem pociągowym, a Dante rumakiem czystej krwi. Nie żebym wiedział cokolwiek o koniach.

Dante naprawdę był moim jedynym prawdziwym przyjacielem. Zakochanie się w kimś takim było skomplikowane. A teraz pojawił się w nim gniew, którego się nie spodziewałem – i nawet nie wiedziałem, że w nim jest. Zawsze zakładałem, że jest pozbawiony gniewu. Ale się myliłem. W samym gniewie nie było niczego złego. To znaczy mogło być. O cholera, gadanie do siebie było mało skuteczne. Człowiek krążył w kółko.

Co oznaczało „Arystoteles i Dante”?

Zasmucałem samego siebie. Byłem w tym dobry. Od zawsze byłem w tym dobry.

 

 

 

 

 

 

Dziewiętnaście

 

 

 

 

KIEDY DOTARŁEM DO DOMU, DRZWI BYŁY otwarte. Tata wstawił nową moskitierę, a mama lubiła zostawiać drzwi otwarte na oścież. Nawet przy włączonej klimatyzacji. „Wietrzy się cały dom”. Tata zawsze kręcił wówczas głową i mamrotał: „Tak, próbujemy schłodzić całą dzielnicę”. Mój tata lubił mamrotać pod nosem. Może mam to po nim.

Wszedłem do domu i usłyszałem rozmowę dwóch osób. Glosy dochodziły z kuchni. Przystanąłem i zdałem sobie sprawę, że słyszę panią Quintanę. Zamarłem. Nie wiem czemu. A potem usłyszałem, jak mama mówi:

– Boję się o nich. Boję się, że świat siłą pozbawi ich przyzwoitości. Boję się i jestem zła.

– Gniew w niczym nam tu nie pomoże.

– A ty nie jesteś zła, Soledad?

– Jestem, troszkę. Ludzie nie rozumieją homoseksualności. Sama nie jestem pewna, czy ją rozumiem. Ale wiesz, nie muszę kogoś rozumieć, żeby go kochać - szczególnie kiedy mowa o moim synu. Jestem terapeutką. Pracuję z gejami i przyjaźnię się z nimi. Nic w tym wszystkim nie jest dla mnie nowością, choć jednocześnie wszystko jest nowością, bo mówimy o moim synu. I nie mam pojęcia, co go czeka. I co czeka Ariego.

Potem zapadło milczenie i usłyszałem głos mojej mamy:

– Ari już i tak wątpi w siebie. A teraz to.

– Czy aby nie wszyscy chłopcy w tym wieku w siebie wątpią?

– Dante nie wygląda, jakby się z tym zmagał.

– Bo Dante jest radosnym chłopcem. Zawsze taki był. Ma to po ojcu. Ale wierz mi, Lilly, ma też swoje trudne chwile… jak każdy chłopak.

Znów zaległa cisza, a potem ponownie rozległ się głos mojej matki:

– Jak Sam sobie z tym radzi?

– Jak zwykle, z optymizmem. Twierdzi, że musimy go tylko kochać.

– Cóż, ma rację.

– To wszystko, co możemy zrobić, prawda?

– Chyba tak.

Potem długo milczały, aż pani Quintana zapytała mamę:

– A jak Jaime?

– Zaskakuje mnie. Powiedział, że Ari jest silniejszy, niż sądził. Chyba Jaime czuje teraz z Arim bliższą więź. On od dawna nosi w sobie wojnę. I chyba utożsamia się z wewnętrznymi bojami Ariego.

– Może wszyscy się utożsamiamy.

A potem usłyszałem ich śmiech.

– Jesteś mądrą kobietą, Soledad.

Zrobiło mi się głupio, że stoję tam i podsłuchuję rozmowę, która nie jest przeznaczona dla moich uszu. Miałem wrażenie, że robię coś złego. Nie wiedziałem, jak się zachować, więc wymknąłem się z powrotem z domu.

Postanowiłem wrócić do domu Dantego. Może się uspokoił. Może nie był już wściekły.

Rozmyślałem o moim tacie i mamie, o pani Quintanie i panu Quintanie, i zrobiło mi się przykro, bo przeze mnie martwili się również o Dantego. Cierpieli przez nas i to było okropne. Ale potem przyszło mi na myśl, że to naprawdę piękne, że nasze matki mogą o tym wszystkim porozmawiać. Potrzebowały tego.

Po drodze minęło mnie paru kolesi idących w przeciwnym kierunku. Znałem ich ze szkoły. Kiedy mnie mijali, jeden z nich rzucił:

– Pobiłeś mojego kumpla, gnoju. W obronie jakiejś cioty. Co, to twój chłopak?

Zanim się zorientowałem, co robię, chwyciłem go za kołnierz i rzuciłem na ziemię.

– Chcesz ze mną zadzierać? Świetnie. Spiorę cię na kwaś­ne jabłko. Tylko spróbuj. Nie dożyjesz osiemnastki.

Miałem ogromną ochotę na niego napluć. Ale tego nie zrobiłem. Tylko ruszyłem dalej. Cieszyłem się, że nie było przy tym Dantego, bo przynajmniej nie widział, jak zachowuję się niczym bliski krewny jaskiniowca.

Przecznicę od domu Dantego musiałem się zatrzymać i przysiąść na krawężniku. Drżałem. Siedziałem, dopóki mi nie przeszło. Rozmyślałem o papierosach. Tata twierdził, że pomagają mu uspokoić drżenie. Mama uważała to za mit. „Wybij to sobie z głowy”. Miło było tak siedzieć i myśleć o papierosach. Lepiej niż myśleć o tym wszystkim, co mogłem zrobić tamtemu dzieciakowi.

Kiedy dotarłem do domu Dantego, zapukałem do drzwi. Otwarł pan Quintana z książką w ręku.

– Cześć, Ari.

– Dzień dobry panu.

– Możesz mi mówić Sam. Tak mam na imię.

– Wiem, że tak ma pan na imię. Ale nie mógłbym tak do pana mówić.

– A, tak – odparł. – Brak szacunku.

– No właśnie.

Uśmiechnął się i pokręcił głową.

– Dante jest na mnie zły.

– Wiem. – Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wzruszyłem tylko ramionami.

– Nie zdawałeś sobie chyba sprawy, że chłopak, który ci się podoba, ma temperament.

– Tak, chyba nie zdawałem.

– Idź na górę. Jeśli zapukasz, na pewno ci otworzy.

Ruszyłem po schodach i usłyszałem głos pana Quintany.

– Wolno wam się na siebie gniewać.

Odwróciłem się, spojrzałem na niego i skinąłem głową.

Drzwi do pokoju Dantego były otwarte – rysował coś w swoim szkicowniku.

– Cześć – odezwałem się.

– Cześć – odparł.

– Nadal się na mnie gniewasz?

– Zwykle gniewam się przez parę dni. Czasem nawet dłużej. Ale ty musisz być kimś wyjątkowym, bo już nie jestem zły.

– Więc mogę się już odzywać?

– Jeśli pomożesz mi posprzątać pokój. A potem mnie pocałujesz.

– Aaa, rozumiem. Moje czyny mają swoje konsekwencje. – Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Rzeczywiście wyglądało jak po przejściu huraganu. – Jak możesz w czymś takim żyć?

– Nie każdy mieszka jak mnich, Ari.

– A co to ma wspólnego z bałaganiarstwem?

– Lubię bałagan.

– Ja nie. Twój pokój wygląda jak mój umysł.

Dante się uśmiechnął.

– Może właśnie dlatego kocham twój umysł.

– Nie sądzę, byś go kochał.

– Skąd wiesz?

Popołudnie spędziliśmy na sprzątaniu jego pokoju i słuchaniu płyt Beatlesów. A kiedy pokój był już czysty, Dante padł na łóżko, a ja siadłem w jego wielkim skórzanym fotelu. Wtedy Dante spytał, o czym myślę, więc odparłem:

– O naszych rodzicach, Dante. Oni naprawdę bardzo nas kochają.

– Wiem. Ale jeśli będziemy o nich za dużo myśleć, to nigdy, przenigdy się ze sobą nie prześpimy. Bo nasze matki będą z nami w tym samym pokoju. A to naprawdę popaprane. Więc nie rozmawiajmy o naszych matkach w sypialni. Nawet jeśli zdaniem Freuda one i tak tu są.

– Freud. Pisałem o nim kiedyś esej. Dzięki za przypomnienie.

– No. W świecie Freuda za każdym razem, kiedy idziesz z kimś do łóżka, czeka w nim spory tłum.

Zauważyłem duże płótno na sztaludze, zakryte prześcieradłem. To musiał być obraz, nad którym pracował. I to od dłuższego czasu.

– Kiedy będę go mógł zobaczyć?

– Niespodzianka. Zobaczysz, gdy przyjdzie pora.

– Czyli?

– Kiedy ja tak zdecyduję.

Poczułem dłoń Dantego na plecach.

Odwróciłem się. Powoli. Powoli. I pozwoliłem, żeby mnie pocałował. Tak, można powiedzieć, że odwzajemniłem ten pocałunek.

 

 

 

 

 

 

Dwadzieścia

 

 

 

 

CIĄGLE MYŚLĘ O DANTEM I KARTOGRAFII. Kreśleniu mapy nowego świata. Czy to nie byłoby coś fantastycznie, niesamowicie pięknego? Świat według Ariego i Dantego. Dante i ja kroczący przez świat – świat, jakiego nikt nigdy nie widział – i wyznaczający wszystkie rzeki oraz doliny, wytyczający ścieżki, aby podróż tych, którzy wejdą w tę dzicz po nas, nie była tak przerażająca. Dzięki stworzonej przez nas mapie nikt, kto przyjdzie po nas, nie zabłądzi. Fantastyczne, niesamowite, piękne.

Tak, Dante zostawiał we mnie swój ślad.

No cóż, mam tylko pamiętnik, w którym zamierzam pisać. Bardziej fantastycznie i pięknie nie będzie. Przeżyję. Zabawne, miałem ten oprawiony w skórę pamiętnik już od dłuższego czasu. Stał u mnie na półce z liścikiem od mojej cioci Ophelii: „Któregoś dnia zaczniesz pisać w tym dzienniku. I strony przestaną być puste. Wypełnisz je słowami, które z Ciebie wypłyną. Mam przeczucie, że twoja przygoda ze słowami będzie długa. Kto wie? Mogą Cię nawet uratować”.

Siedzę więc teraz w kuchni, wpatruję się w pustą stronę i myślę o liściku cioci Ophelii. Robię to od dłuższego czasu, jakbym mierzył się z jakimś przeciwnikiem. Chcę napisać i opowiedzieć coś, co ma znaczenie, ale nie dla całego pieprzonego świata, bo cały pieprzony świat ma mnie i Dantego w dupie. Kiedy myślę o historii świata, sądzę, że ten, kto by ją spisał, nas by pominął. Tyle że ja nie chcę pisać dla świata – chcę po prostu napisać to, co myślę i co liczy się dla mnie.

Cały dzień nad tym rozmyślałem: ja całujący się z Dantem pod rozgwieżdżonym niebem pustyni. Jakby ktoś rozpalił mnie niczym fajerwerki, przez co miałem wrażenie, że zaraz eksploduję i rozświetlę całe to pustynne niebo. Jak moje słowa mogą mnie uratować? Żałuję, że ciocia Ophelia nie może tu ze mną być. Nie ma jej. Ale ja, Ari, jestem. Chyba zacznę tak: „Drogi Dante”. I będę udawał, że z nim rozmawiam. Chociaż tak naprawdę zrobię to, co zawsze – tak, gadam z samym sobą. Rozmawianie ze sobą to jedyne, w czym jestem dobry. Będę udawał, że rozmawiam z Dantem, i uwierzę, że rozmawiam z kimś, kto jest tego wart.

Mama mówi, że muszę nauczyć się kochać samego siebie, co jest dziwną myślą. Kochanie siebie – to wydaje się dziwacznym celem. Ale co ja tam w ogóle wiem?

W zeszłym roku pan Blocker powiedział, że możemy odnaleźć siebie w tym, co piszemy. A ja myślałem tylko: to dobre miejsce, żeby się zgubić. Tak, chyba zabłądzę sto, tysiąc razy, zanim odkryję, kim jestem i dokąd zmierzam.

Ale jeśli zabiorę ze sobą imię Dantego, stanie się ono pochodnią oświetlającą mi drogę w ciemności, która się zwie Arystoteles Mendoza.

 

Drogi Dante,

 

nie lubię, kiedy się na mnie gniewasz. Czuję się wtedy źle. Nie wiem, co jeszcze powiedzieć na ten temat. Muszę się nad tym zastanowić. Gniewanie się nie należy do obrazu Ciebie, który stworzyłem. Ale nie powinieneś wpasowywać się w moją definicję Ciebie. Nie chcę, żebyś żył w więzieniu moich myśli. Tylko ja powinienem w nim żyć.

 

Problem polega na tym, że cały czas o Tobie myślę, o tym, jak by to było patrzeć na ciebie stojącego przede mną, zdejmującego ubrania i mówiącego: „Oto ja”. Ja zdjąłbym swoje i powiedział: „Oto ja”.

 

I dotykalibyśmy się. Miałbym wrażenie, jakbym nigdy nikogo ani niczego dotąd nie dotykał, jakbym nie wiedział, czym jest dotyk, dopóki nie poczułem twoich dłoni na mojej skórze.

 

Ciągle wyobrażam sobie swoje palce biegnące po twoich wargach tam i z powrotem.

 

Staram się nie myśleć o tych rzeczach. Nie chcę o nich myśleć. Ale te myśli są dla mnie tak piękne. I zadaję sobie pytanie, czemu cały świat wierzy, że te myśli – moje myśli – są takie brzydkie. Wiem, że nie znasz odpowiedzi na moje pytania. Ale myślę, że ty sam też je zadajesz.

 

Wciąż wyobrażam sobie ciebie w szpitalnej sali, twój uśmiech niemal ukryty pod sińcami, które zostawili na Tobie tamci. Uważali Cię za zwierzę, które mogą skopać, a nawet zabić. Ale myślę, że to oni nimi są – zwierzętami.

 

Kiedy wreszcie wszyscy będziemy mogli być ludźmi, Dante?

 

 

 

 

 

 

Dwadzieścia jeden