Pączuś - Szweda Magdalena - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Pączuś ebook i audiobook

Szweda Magdalena

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

"Jeśli musisz zrobić coś dziś, zrób to za tydzień albo wcale."

Kamila Paskudzka to trzydziestolatka z burzą rudych loków i krągłościami, których pozazdrościłaby jej sama Beyoncé, a także właścicielka wiecznie głodnego kota Maurycego oraz lśniącego rdzą fiata 126p, pieszczotliwe nazywanego przez nią „Maluszkiem”. Marzy o pracy w sklepie z używaną odzieżą, jednak na razie musi porzucić swoje plany na rzecz stanowiska w zwykłym korpo. Wielbicielka Prince Polo oraz pączków z budyniem. Skryta fanka Mody na sukces.

Trzydziestoletni Marcin Zarzycki po latach wraca do ojczyzny, by wyciągnąć z kłopotów filię swojej firmy deweloperskiej, której siedziba znajduje się w USA. Tam interes przyniósł mu gigantyczne dochody, jednak za sprawą złych decyzji podwładnego, polski oddział popada w długi. Na miejscu poznaje rudzielca, który burzy jego idealnie poukładany świat.

Spotkanie tej dwójki jest intensywne, pełne siniaków, krwi i ruszających się zębów. Jednak gdy spojrzą sobie po raz pierwszy w oczy, przyciąganie między nimi będzie tak silne, że próby walki, podjęte, by oprzeć się uczuciu, spełzną na niczym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 53 min

Lektor: Małgorzata Gołota

Oceny
4,1 (446 ocen)
249
81
57
30
29
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Elzbieta1605

Nie polecam

Tragedia. Dawno nie czytałam czegoś tak słabego i infantylnego. Nie ma w tej książce naprawdę nic, co choć trochę poprawiłoby ją w moich oczach, za to trudno mi się zdecydować, co jest najgorsze… czy beznadziejna bohaterka, której zachowanie, poglądy i wszelkie czyny wzbudzają u mnie odruch wymiotny, czy jej ukochany, który jawi mi się nie jak ucieleśnienie kobiecych marzeń, a ktoś niebyt sprawny umysłowo. Język ubogi, mnóstwo błędów gramatycznych, składniowych itp., akcja prowadzona na siłę, bez pomysłu i polotu. Mam wrażenie, że pisała to nastolatka i to średnio dobra z polskiego. Masakra. Nie polecam.
162
Izafraniamama

Nie polecam

zostawiłam po kilkudziesięciu stronach, nudne, mdłe, za dużo opisów i brak akcji, nie da się czytać, omijać strony nawet... może kiedyś wrócę do niej
142
wandzia-andzia

Całkiem niezła

Mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony fajna historia z drugiej natomiast hmmm... ucieszyłam się, że główną postacią będzie dziewczyna przy kości. W większości książek są same modelki, pomyślałam plus dla autorki że wyłamała się ze schematów. Niestety, zrobiła z dziewczyny głupiutką, nieumiejącą wymówić prostych słów, pozbawioną wszelkich aspiracji osobę żyjącą po to żeby jeść pączki. Szkoda, naprawdę wielka szkoda bo książka zapowiadała się naprawdę dobrze.
lezak_2006

Z braku laku…

Przerysowana. Pewnie miało wyjść z humorem, niestety nie wyszło.
122
AniekKo

Z braku laku…

Próbowałam. Naprawdę. Główna bohaterka jest jednak tak infantylna, jej zachowania tak głupie, że moja niechęć do niej skutecznie popchnęła mnie do odłożenia tej pozycji po kilku pierwszych rozdziałach. Zapowiadała się przyjemna i lekka lektura, wyszło niestety po prostu grube nieporozumienie.
92

Popularność




Pączuś

Copyright © Magdalena Szweda

Copyright © Wydawnictwo Magdalena Szweda

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.

Wydanie pierwsze, Tarnowskie Góry 2022 r.

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska

Helena Płońska

Elżbieta Pawlik

Okładka: Marta Urbaniak @myartuse

Konwersja elektrocznina tekstu: Marlena Sychowska ([email protected])

Numer ISBN: 978-83-67443-05-0

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Playlista

Słodycze – Golec uOrkiestra

Pszczółka Maja – Akcent

Przez Twe Oczy Zielone – Akcent

Idę Na Plażę – Video

Ruda Tańczy Jak Szalona – Czadoman

Królowa Nocy – Akcent

Majteczki w Kropeczki – Bayer Full

Za Miłość Mą – Weekend

Rozdział 1

Kamila

Stukot moich obcasów odbijał się głośnym echem po korytarzu. Sapałam i pociłam się, ale nie planowałam odpuścić, gdyż byłam już tak blisko upragnionego celu. Dosłownie miałam go na wyciągnięcie ręki. Biegłam sprintem po schodach, jakby gonił mnie sam diabeł. Starałam się przy tym stawiać pewne kroki, aby czasem się nie potknąć i nie zaryć czaszką o brudne kafelki. Niestety, w tym tygodniu wypadała moja kolej pucowania na błysk klatki schodowej. Nie przepadałam za tą czynnością i jak na razie nie znalazłam na tę przyjemność czasu. Miałam wątpliwości, czy w ogóle wcisnę ją w swój napięty do granic możliwości grafik. Między spaniem a jedzeniem kompletnie nie miałam czasu dla siebie, więc tym bardziej nie znajdowałam go na porządki.

Będąc już na swoim piętrze, w oddali dostrzegłam białe, drewniane drzwi. Posiadałam takie jako jedyna w bloku. Czułam się przez to wyjątkowa. To nic, że ledwo trzymały się na zawiasach, ważne, że nadal były sprawne i broniły dostępu do mojej oazy spokoju.

Zatrzymałam się przed mieszkaniem, po czym zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu kluczy. Oczywiście nie znalazłam ich od razu. Musiałam przebić się przez metry przewodów, suwmiarkę, kilka śrubokrętów i klucz francuski. Po jaką cholerę to wszystko tam trzymałam? Nie mam pojęcia. Ale jedno było pewne, te przedmioty jak najbardziej nadawały się do samoobrony. Jako kobieta dość urodziwa i o kuszących kształtach, byłam narażona na podryw z każdej strony, dlatego musiałam być przygotowana na każdą ewentualność i w razie czego zdolna do samoobrony. Nie mogłam przecież liczyć na pomoc innych, gdy jakiś napalony przystojniak będzie mnie macał po tyłku w ciemnym zaułku.

Westchnęłam rozmarzona, ale zaraz powróciłam do rzeczywistości i wepchnęłam rękę głębiej do torebki. Poczułam ulgę, gdy wymacałam pęk kluczy. Po chwili z rozmachem otworzyłam drzwi do mieszkania, a następnie przekroczyłam próg i zamknęłam je za sobą. W pośpiechu rzuciłam w kąt płaszcz, nie przejmując się, że nie trafiłam w wieszak. Zamierzałam podnieść go dopiero jutro, gdy będę wychodziła do pracy. Nie było sensu teraz się po niego schylać. Szkoda mojego kręgosłupa. Zdrowie miało się tylko jedno i trzeba było o nie dbać.

Z wielkim uśmiechem na ustach wkroczyłam do mikroskopijnego salonu, który był połączony z kuchnią. Nie potrafiłam doczekać się momentu, kiedy będę mogła w spokoju delektować się przedmiotem, który trzymałam w dłoni. Odłożyłam go z czułością na blat stołu, a następnie zaczęłam skanować wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu zagrożenia. Gdy takowego nie znalazłam, z wielkim uśmiechem na ustach rozsiadłam się wygodnie na krześle naprzeciwko swojego skarbu. Zaczęłam strzelać palcami, przygotowując je na spotkanie ze srebrnym opakowaniem. Gdy w końcu doszło do zbliżenia i odchyliłam sreberko, moim oczom ukazała się kakaowa masa. Westchnęłam zadowolona i nie czekając dłużej, sięgnęłam po swój narkotyk.

Pierwszy kęs był jak wybuch fajerwerków. Czysta ekstaza rozchodząca się po podniebieniu. Po moim ciele rozprzestrzeniło się ciepło, które czułam w każdym jego zakamarku. Właśnie tak z pewnością wyglądał raj. Nie miałam co do tego wątpliwości.

– Miau.

Moje ciało zesztywniało. Zaczęłam nasłuchiwać dźwięków, ale nic niepokojącego nie docierało do moich uszu. Najprawdopodobniej się przesłyszałam. Po chwili ponownie zatopiłam zęby w kakaowej masie i znowu z moich ust wymknęło się zadowolone westchnienie.

– Miau.

Teraz już wiedziałam, że źle oceniłam zagrożenie. Nauczona doświadczeniem, powinnam się spodziewać, że mój kot da o sobie znać w najmniej pożądanym momencie. Gdy tylko wyczuwał zapach jakiegokolwiek jedzenia, przemieniał się w żarłoczną bestię.

Odłożyłam czekoladę i skrzyżowałam ramiona na piersiach, oczekując w napięciu, aż ta włochata kula nieszczęścia się pojawi. Po chwili z gracją – o jaką go nie podejrzewałam – wylądował na stole i wlepił we mnie zielone oczy. Mieliśmy identyczny kolor tęczówek. Przypadek? Nie sądzę.

– Miau.

– Nie dzielę się – odpowiedziałam stanowczo, posyłając mu pełne wrogości spojrzenie. Nie miałam zamiaru karmić go między wyznaczonymi godzinami jego posiłków. W końcu musiałam zadbać o kocie zdrowie.

Porwałam ze stołu słodycz, a następnie odwróciłam się plecami do zapchlonego sierściucha.

Nie złamie mnie. Byłam twarda, musiałam sobie to tylko ciągle powtarzać, by uwierzyć. Maurycy miał niezwykły dar. Gdy tak patrzył na mnie zielonymi ślepiami i próbował zahipnotyzować, ulegałam natychmiast. Dlatego właśnie siedziałam do niego plecami, by nie mógł próbować na mnie swoich magicznych sztuczek.

– Miau.

– Odczep się – burknęłam pod nosem.

Ugryzłam kolejny kęs słodkości, który pieścił delikatnie moje podniebienie. Przymknęłam powieki i oblizałam usta. Teraz to ja mruczałam jak zadowolona kotka.

– Miau. – Tuż za sobą usłyszałam żałosne zawodzenie.

Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się delikatnie, tak, aby tego nie widział. Wiedziałam, że nie odpuści. Była z niego twarda sztuka wychowana na ulicy.

– Nie dla psa kiełbasa – odgryzłam się, nadal nie spoglądając w jego stronę.

Przesuwałam wzrokiem po suficie i ścianach, uświadamiając sobie, że potrzebuję remontu. Pytanie tylko kto go dla mnie zrobi. Nie było szans na to, że sama będę skakać po drabinie, narażając własne życie. Było ono dla mnie zbyt cenne. Nie miałam kasy na fachowców, a wątpiłam, żeby ogłoszenie typu – Pasożyt potrzebuje organizmu, na którym może bytować. Za remont mieszkania może zapłacić słowem „dziękuję” i własnoręcznie upieczoną szarlotką. Jeśli się decydujesz, zadzwoń. Oferta ograniczona czasowo. Śpiesz się, bo ktoś cię może ubiec – nie przeszłoby.

– Miau!

Podskoczyłam na krześle, usłyszawszy wrzask Maurycego. Byłam prawie pewna, że wściekł się o porównanie go do znienawidzonego przez siebie gatunku. Powinien czuć się zadowolony, że nie miałam w planach żadnego sprowadzić do domu. Już nie byłby wtedy oczkiem w głowie swojej pańci.

W końcu zrezygnowana opuściłam ramiona. Odwróciłam się do kota, przechylając głowę na bok i taksując go przenikliwym spojrzeniem. Do tej pory zastanawiałam się, dlaczego zdecydowałam się na przygarnięcie tego potwora. Na pewno nie poleciałam na jego urodę, prawdę mówiąc, był brzydki. No dobra, ładny inaczej, to określenie lepiej do niego pasuje.

Może to była wina wolontariuszki ze schroniska, która ze łzami w oczach opowiadała mi jego smutną historię. Byłam prawie pewna, że to ona skłoniła mnie do podpisania dokumentów adopcyjnych. Dzięki temu zostałam pobłogosławiona kotem z piekła rodem. Od samego początku udawał miłość, by wzbudzić współczucie i zagwarantować sobie miejsce w moim domu, a ja naiwnie przyjęłam go z otwartymi ramionami. Teraz musiałam cierpieć i znosić jego humorki.

– Miau.

Mój wzrok wylądował na Maurycym. Jego jasnoszary pyszczek patrzył na mnie z nadzieją. Przewróciłam oczami na te próby zmiękczenia mojego serca.

– Czego ty chcesz? – zapytałam, wiedząc, że i tak mi nie odpowie.

Okazało się, że nie znałam dość dobrze swojego zwierzaka. Już po chwili jego oczy powędrowały do tabliczki znajdującej się w mojej dłoni. Cicho miauknął wyciągając w stronę czekolady swój łebek.

Mieszkałam z nad wyraz inteligentnym kotem. Mogłam się nawet pokusić o stwierdzenie, że miał większe IQ niż jego pani.

– Zapomnij o tym! Miłe, grzeczne kotki – co niestety nie tyczyło się jego, ale niech żyje w złudnym przekonaniu, że tak jest – nie jedzą takich rzeczy. A na dodatek – kontynuowałam – to nie jest prawdziwa czekolada, a wyrób czekoladopodobny. Jak już się truć, to przynajmniej oryginalnym produktem.

Podsunęłam pod jego pyszczek opakowanie na potwierdzenie swoich słów. Zaczął obwąchiwać smakołyk, a znając jego inteligencję, pewnie czytał teraz skład tego świństwa.

– A mówię ci, smakuje jak rolka po papierze toaletowym. Tylko nie pytaj mnie, skąd to wiem. To jest moja tajemnica i tak pozostanie do końca życia.

Pamięcią wróciłam do dziecięcych wspomnień, gdy razem z przyjacielem z piaskownicy wpadaliśmy na różne szalone pomysły. Przyjaźń zakończyła się w momencie, kiedy połamał mi wiaderko do piasku. Różowe, piękne, nowiutkie wiaderko, które otrzymałam od dziadka na urodziny. Nie znienawidziłam go wtedy za to, tylko życzyłam mu, aby oblazły go mrówki. Ku mojej radości stało się to miesiąc później, kiedy wpadł tyłkiem w mrowisko. Nie było mi go żal, prawdę mówiąc, cieszyłam się z jego cierpienia. Moja babcia od razu skarciła mnie za to, że życzyłam komuś źle i zaczęła złorzeczyć, że dopadnie mnie za to kara.

Niestety babuleńka miała rację. Tydzień później dostałam wszawicy. Pamiętam krzyki mojej mamy i czerwoną twarz taty, kiedy musiał pójść do apteki po specjalny płyn. Stare dobre polskie powiedzenie brzmiało: „Nie życz drugiemu, co tobie niemiłe”. Od tamtego czasu to zdanie stało się moim mottem życiowym, do którego niestety rzadko się stosowałam.

– Miau.

Bestia nie dawała za wygraną, cały czas próbując zwrócić na siebie moją uwagę.

Odgoniłam wspomnienia swoich dziecięcych lat, a następnie rzuciłam tabliczkę czekolady na blat stolika. Podwinęłam rękawy eleganckiej koszuli i zwróciłam się ponownie do tego uparciucha:

– Widzisz to okno? – Ręką wskazałam na moje plastiki, które wymagały mycia. – Jeśli zaraz nie przestaniesz, to wyfruniesz przez nie i zobaczymy, czy faktycznie masz więcej niż jedno życie.

Na te słowa skulił się w sobie, po czym żałośnie zamiauczał. Od razu pożałowałam swoich gróźb.

– Ej, ja tylko żartowałam. – Podniosłam kocura, a następnie przytuliłam go do swojej piersi. Mimo że brzydal, to miał mięciutkie futerko. – No kto jest słoneczkiem mamusi? No kto? – przemawiałam do niego czule, zniekształcając głos.

Ręką pieściłam jego małą główkę, za co nagrodził mnie cichym mruczeniem. Kryzys uznałam za zażegnany. Na razie.

– Mam nadzieję, że szaleństwo nie jest dziedziczne.

Tuż za sobą usłyszałam głos mojej szesnastoletniej siostry, która miała klucze do mojego mieszkania i od czasu do czasu wpadała z niezapowiedzianą wizytą.

Odwróciłam się do niej z uśmiechem na ustach, ale zaraz zszedł mi on z twarzy, gdy zobaczyłam, w co była ubrana.

– Czy ty wybierasz się na casting do filmu porno? – zapytałam, spoglądając na mikroskopijne szorty, które ukazywały dosłownie połowę jej tyłka. Jak nic przeziębi sobie to i owo. – Bo z tego co mi wiadomo, nie ma żadnego w okolicy.

Nie żebym specjalnie sprawdzała.

– Nie dramatyzuj. – Przewróciła oczami, minęła mnie, po czym usiadła na kanapie, która nawet nie ugięła się pod jej ciężarem.

Życie było wredną suką. Kasia była chuda jak patyk, choć pochłaniała tony śmieciowego żarcia. Moja waga za to szybowała do góry od samego spojrzenia na listek sałaty.

Siostra tłumaczyła, że jej szybki metabolizm był oznaką, że dalej rosła. Jakby się tak głębiej nad tym zastanowić, to ja również rosłam, ale wszerz.

– Wybieram się z Alicją do galerii handlowej i pomyślałam, że cię odwiedzę.

– Chyba nie po to, aby nagabywać starych pryków i proponować im, że za zakup loda zrobisz im jeansy. – Umysł momentalnie podsunął mi nieprzyzwoite obrazy z moją siostrą w roli głównej.

Siostra zmarszczyła czoło, po czym spojrzała na mnie, jakbym była kosmitką.

– A to nie powinno brzmieć: „Kup mi jeansy, a zrobię ci loda”?

– To ty znasz to powiedzenie?! – wydarłam się.

Z Maurycym w ramionach zaczęłam przemierzać pokój, co chwilę spoglądając z przerażeniem na młodszą siostrę.

– Od dzisiaj szlaban na wszystko. Zero komputera, komórki, spotkań z przyjaciółmi. Boże, taki wstyd, siostra prostytuuje się za parę jeansów!

– Jesteś stuknięta – odpowiedziała, śmiejąc się głośno.

– Nie przeginaj, moja panno. – Zaczęłam grozić jej palcem.

– O mój Boże! Mówisz jak nasza matka. – Skrzywiła się.

Stanęłam w miejscu, uświadamiając sobie, że ta smarkula miała rację. Wypuściłam z objęć kota, po czym usiadłam na krześle, chowając twarz w dłoniach.

– To koniec. Zamieniam się we własną matkę – zaczęłam się mazać.

– Zawsze mogło być gorzej, mogłaś upodobnić się do naszej babci.

– Tak, jeszcze tylko tego brakuje, abym musiała siadać na dwóch krzesłach, bo na jednym się nie zmieszczę.

– Ty już tak robisz. – Pocieszała mnie moja wredna siostra, śmiejąc się do rozpuku.

– Wypluj te słowa! Jeśli w tej chwili tego nie zrobisz, to zleję cię po gołym tyłku. – Podniosłam na nią swoje lśniące od łez oczy.

Nic nie odpowiedziała, tylko posłała mi szeroki uśmiech, ukazując dwa rzędy białych zębów.

Zmrużyłam gniewnie oczy, ale ten mały potwór nie przeraził się, tylko wygodniej usadowił się na kanapie. Jej postawa świadczyła o tym, że to co do niej mówiłam, miała głęboko w czterech literach. Te czasy, gdy potrafiłam na nią wpłynąć, dawno minęły. Musiałam się przyzwyczaić do myśli, że ona w końcu dorosła i oderwała się od cycka mamusi.

– Przyjdziesz na niedzielny obiad? – zapytała z nadzieją w głosie, wyrywając mnie z zamyślenia.

– Nie mogę – skłamałam.

Nie uśmiechało mi się spędzić całego dnia w towarzystwie mojej zwariowanej rodzinki. Nawet jeśli stół będzie uginał się od nadmiaru jedzenia, to nadal byłam przeciwna tej wizycie.

– Dlaczego? – dopytywała, przesuwając się na skraj kanapy.

Śledziła spojrzeniem każdy mój ruch.

– Muszę przygotować się do pracy. W poniedziałek przyjeżdża szefostwo i powinnam wywrzeć na nich dobre wrażenie.

– Kamilo, przypomnij mi, czym ty się w tej firmie zajmujesz? – zapytała ze złośliwym uśmiechem na ustach.

Wiedziałam, do czego pije.

– Parzę kawę – wyplułam przez zaciśnięte zęby.

Robiłam jeszcze kilka mało istotnych rzeczy, ale nie musiała o tym wiedzieć.

– No właśnie. – Wstała z kanapy, po czym udała się w kierunku drzwi. – Radzę ci przyjść, inaczej cię wydam. – Pogroziła mi palcem.

Czasami miałam ochotę udusić moją młodszą siostrę gołymi rękami. Zastanawiam się, czy sędzia dałby mi łagodny wyrok, gdybym w końcu to zrobiła.

Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Wyobrażałam sobie, jak paskiem od spodni dusiłam Kasię, a ta robiła się sina na twarzy i łapczywie próbowała nabrać powietrza.

– Znam tę minę, przestań mnie mordować w myślach.

Gdy powróciłam do rzeczywistości, Kasia była już jedną nogą za drzwiami.

– Powiedz mamie, że nie przyjdę! – zawołałam do jej pleców.

– Sama do niej zadzwoń! – odkrzyknęła, trzaskając drzwiami i prawie wyrywając je z futryny. I tak ledwo co trzymały się na zawiasach, więc kolejnej wizyty Kasi z pewnością nie przetrwają.

Westchnęłam, po czym wstałam z krzesła, a następnie udałam się w kierunku kanapy. Opadłam na nią całym ciężarem ciała i popatrzyłam w sufit.

Nie zamierzałam dzwonić do mamy. Znałam dobrze jej charakter i wiedziałam, że nie da mi dojść do słowa i koniec końców, będę musiała pojawić się na obiedzie. Nie chciałam spędzić niedzielnego popołudnia w towarzystwie brata i jego żony Sylwii, która na każdym kroku próbowała doprowadzić mnie do szaleństwa.

Przymknęłam powieki, rozkoszując się ciszą panującą w apartamencie. Całe dwadzieścia osiem metrów kwadratowych mojego królestwa. Dobrze, że miałam dobrą orientację w terenie, inaczej mogłabym się w nim zgubić.

Poczułam jak małe włochate „coś” umościło mi się na brzuchu. Ręką dotknęłam miękkiego ciałka Maurycego i od razu poczułam się lepiej. Otulona ciepłem mojego kota zapadłam w głęboki, przyjemny sen o czekoladzie i ptasim mleczku.

Rozdział 2

Kamila

No i stało się, mój koszmar się ziścił. Błagam, niech ktoś skróci moje męki i mnie zastrzeli!

Siedziałam właśnie między wujkiem Edkiem a ciocią Gertrudą. Tylko to miejsce było wolne, gdy przyjechałam do rodzinnego domu na niedzielny obiad. Nie miałam wyjścia i swój królewski tyłek usadowiłam między tą dwójką, która na pierwszy rzut oka w ogóle do siebie nie pasowała.

Ciocia była potężną kobietą, w myślach nazywałam ją maszyną do zabijania i nie było to czcze gadanie. Piersiami mogła człowieka udusić. Nie raz brakowało mi tlenu, gdy przyciskała moją twarz do swoich wielkich cycków. Sylwia, moja urocza bratowa, na każdym kroku podkreślała, że byłam do ciotuni podobna. Ta mała pijawka, która przyssała się do rodziny, cały czas mnie prowokowała. Miałam ochotę pozostawić trwały ślad na jej ciele.

Uśmiechnęłam się szeroko, w wyobraźni widząc podbite oczy mojej bratowej. Z każdą kolejną minutą robiły się coraz bardziej fioletowe.

Naprawdę nie wiedziałam, co Karol w niej widział, wcale nie była ładna. Jej długie blond włosy, opadające falami na plecy, duże błękitne oczy oraz wydatne usta nie mogły podobać się mężczyznom. Dodatkowo inteligencją również nie grzeszyła, była tylko zastępcą dyrektora. Boże, i jeszcze te nogi, prawie o nich zapomniałam. Były tak długie, że nie dość, że musiała szyć spodnie na specjalne zamówienie, to jeszcze strach było chodzić na takich szczudłach. Istny koszmar.

Potrząsnęłam głową, aby powrócić do rzeczywistości i skupić uwagę na wuju.

Edek siedział po mojej lewicy i śmierdział czosnkiem na kilometr. Wyznawał zasadę, że to dobro naturalnej medycyny było skuteczne na wszystko. Nie tylko odganiało wampiry, ale również działało na wszystkie choroby świata i według jego słów, również na problemy z erekcją. Podsunęłam mu pomysł, aby opatentował swój produkt i stał się konkurencją dla popularnej Viagry. Jednak on na moje słowa machnął ręką i powiedział, że jeśli chcę, to swoje prawa do produktu może przepisać na mnie w testamencie. Zgodziłam się od razu. Wizja stuzłotowych banknotów przetaczała się przez mój umysł. Tylko głupi nie skorzystałby z szansy zarobienia milionów.

Czułam się cudownie, wiedząc, że miałam przed sobą widoki na przyszłość. Ale do tego czasu, zanim na moje konto nie zaczną wpływać prawdziwe pieniądze, zrobię oszałamiającą karierę w firmie deweloperskiej, w której pracowałam. No bo przecież nie będę przez całe życie parzyła kawy albo segregowała dokumentów. Jakiś czas temu myślałam nawet, by startować na stanowisko recepcjonistki. Niestety nie udało mi się go wywalczyć. Zamiast mnie awans dostała Marta. Byłam pewna, że to swoim chudym ciałem zgarnęła to stanowisko. Każdy na korytarzu szeptał o jej rzekomym romansie z szefem. Nie wierzyłam plotkom, ale w jej przypadku mogły okazać się prawdą.

Wracając jednak do wujka Edka, to na moje oko ważył niewiele więcej niż czterdzieści kilo i sięgał Gertrudzie do ramion. Byłam przekonana, że w wietrzne dni ciotka musiała przywiązywać go do siebie pasem. W przeciwnym wypadku mógłby zostać porwany przez wiatr, a wtedy przyszłoby nam szukać wuja po okolicznych wsiach.

Podobno przeciwieństwa się przyciągają, w tym przypadku jak najbardziej to powiedzenie było trafne. Jeszcze nigdy nie widziałam pary tak niedobranej pod kątem fizycznym. Jednak kochali się miłością, którą można było zobaczyć tylko na filmach, a od pięćdziesięciu lat tworzyli zgodne małżeństwo. Ciocia mówiła, wujek na wszystko się zgadzał. Przykład relacji idealnej.

– Kochanie, jak ci się układa w pracy? – zapytała Gertruda i uśmiechnęła się, ukazując swoją bielutką sztuczną szczękę.

Zazdrościłam jej tego hollywoodzkiego uśmiechu. Jakiś czas temu miałam naprawdę głupi pomysł, aby wyrwać sobie wszystkie zęby i zastąpić je nowymi. Plus tego wszystkiego byłby taki, że nie musiałabym się wtedy martwić wizytami u dentysty. Po kilku dniach intensywnych rozmyślań, postanowiłam pozostać przy własnych. Jednak prawdziwe najlepsze. To samo dotyczyło cycków. Naturalny biust jest zdecydowanie lepszy od silikonu.

Nie byłam przeciwniczką poprawiania urody. Być może gdy stuknie mi osiemdziesiątka i piersi sięgną kolan, zdecyduję się na operację.

– Dobrze, ciociu – odparłam cicho, wbijając spojrzenie w podłogę.

Liczyłam na to, że moja odpowiedź ją zadowoli. Nie chciałam przy wszystkich opowiadać o swoich porażkach zawodowych. Sylwia na pewno nie przepuściłaby okazji, aby wbić mi szpilę, albo i tuzin, między żebra.

Na szczęście ciocia nie drążyła tematu, bo w tym samym momencie do pokoju, niczym stukilogramowa nimfa leśna, weszła moja mama, trzymając w dłoniach wielką miskę. Całe towarzystwo patrzyło tylko na to, jak sunęła gładko przez pokój w kierunku stołu.

Gdy postawiła na blacie to dobro, które wykonała swoimi paluszkami, wszyscy zaczęli bić brawo. Kluski mojej mamy były słynne na całym osiedlu. Każdy dałby się pokroić za skosztowanie choć odrobiny tego nieba, ale tylko nieliczni mogli dostąpić tego zaszczytu. Wśród nich byłam oczywiście ja.

Oczyma wyobraźni już widziałam, jak te wielkie pulchne kule lądują na moim talerzu. Do ust momentalnie napłynęła mi ślinka. Ręce swędziały, aby wyrwać się do przodu i całą miskę zagarnąć dla siebie. Wiedziałam jednak, że nie mogłam sobie na to pozwolić. Zostałabym zlinczowana przez moją rodzinkę, gdybym dopuściła się tak zuchwałej kradzieży, dlatego spokojnie czekałam, aż tata przyniesie z kuchni talerz z mięsem. Wtedy jak zwykle zasiądziemy wszyscy do stołu i będziemy zachowywać się jak stado prosiaków.

Gdy po minucie półmisek z roladami wylądował na blacie, w pomieszczeniu zapadła cisza. Można byłoby rzec, że przygotowywaliśmy się do bitwy, a to była cisza przed burzą. Było w tym wiele prawdy, ponieważ gdy tylko mama życzyła nam wszystkim smacznego, dosłownie rzuciliśmy się na jedzenie.

Naturalnie pierwsze co poszło pod nóż, to miska z kluskami. W ferworze walki, krzyków i przekleństw, to właśnie ja odniosłam wielkie zwycięstwo. Udało mi się pokonać wiecznie nienajedzoną Sylwię i teraz przyciskałam upragnione trofeum do piersi. Miałam ochotę wstać od stołu i odtańczyć taniec radości, trzęsąc tyłkiem. Nie zrobiłam tego jednak z obawy, że Sylwia zacznie znów obstawać, by mnie ubezwłasnowolnić. Najgorsze w tym wszystkim było to, że większość rodziny mogła ją w tym pomyśle poprzeć.

Dlatego zamiast tańczyć, chwyciłam w dłoń widelec, po czym nabiłam pierwszą kluskę. Gdy szósta wylądowała na moim talerzu, zerknęłam na całe towarzystwo, które wbijało we mnie mordercze spojrzenia. Patrząc im prosto w oczy i uśmiechając się jednym kącikiem ust, nabiłam siódmą kluchę i ostentacyjnie wrzuciłam ją na talerz. A co sobie będę żałować. Moje krągłości od samego patrzenia się nie zrobiły. Musiałam przecież o nie dbać.

– Jestem pewna, że po tym obiedzie nie będziesz mogła wbić się w żadne spodnie. – Moja niezawodna bratowa musiała dodać swój komentarz.

Lata temu uodporniłam się na tego typu zaczepki. Jestem jaka jestem i tego nie zmienię. Sylwia miała szczęście, że jej przełyk był połączony od razu z tyłkiem, dlatego miała talię osy.

– Spokojna twoja rozczochrana. Najwyżej będę chodzić w niedopiętych. Nikogo nie powinno to interesować. – Zaakcentowałam słowo „nikogo”, dając do zrozumienia, że jej opinia gówno mnie obchodziła.

– Sylwio, jak twój projekt? – zagadnął mój tata, który teraz miał zaszczyt trzymać w dłoniach misę.

– Cudownie! – pisnęła, uśmiechając się szeroko.

Ona również pracowała w wielkiej korporacji. Tylko że Sylwia była zastępcą dyrektora, a ja o takiej funkcji mogłam tylko pomarzyć.

– Myślę – wow, poważnie – że szykuje się mój awans. – Zachichotała jak nastolatka.

Jej śmiech działał mi na nerwy. A może to nie on, tylko świadomość, że ona do czegoś doszła? Mimo to i tak jej nie lubiłam. Dla zasady.

– To wspaniała wiadomość, prawda, Kamilko? – zwróciła się do mnie mama.

Próbowałam się uśmiechnąć, ale tylko na próbach się skończyło. Zamiast tego posłałam w stronę Sylwii wielki grymas świadczący o tym, że coś mnie boli.

– Taa, wspaniała – odpowiedziałam i by nie musieć dalej prowadzić tej rozmowy, wepchnęłam sobie całą kluskę do ust. I to był mój wielki błąd.

Nie oceniłam rozmiaru i zamiast zręcznego uniknięcia rozmowy, zaczęłam się dławić. Oczy prawie wyszły mi z orbit, gdy próbowałam zaczerpnąć powietrza. W końcu, po którymś z kolei poklepaniu po plecach przez wujka Edka, nieszczęsna kluska wylądowała z powrotem na talerzu. Nie ma co, zachowanie typowe dla damy mojego pokroju.

– Jesz jak prosiak – skomentowała moje poczynania Sylwia, krzywiąc się przy tym, jakby to jej kluska utknęła, ale nie w przełyku tylko w tyłku.

– O mój Boże! Jeszcze nikt nigdy nie powiedział mi takiego komplementu! – pisnęłam nienaturalnym głosem, podskakując na krześle jak mała dziewczynka.

Moja młodsza siostra, która do tej pory siedziała cicho, na moje słowa parsknęła śmiechem. Ale gdy tylko zobaczyła karcący wzrok bratowej, przestało być jej tak wesoło i wróciła do jedzenia.

– Nie morduj mojej siostry wzrokiem – upomniałam Sylwię. – Tylko ja tak mogę. – Puściłam oczko Kasi, która posłała mi pełen wdzięczności uśmiech.

Ta żmija nie skomentowała moich słów, tylko zadała cios poniżej pasa.

– Kiedy przedstawisz nam swojego chłopaka? – zapytała, uśmiechając się kpiąco.

Spojrzenie wszystkich oczu skupiło się momentalnie na mnie. Nie lubiłam takich sytuacji, kiedy byłam w centrum zainteresowania. Gdybym jeszcze miała się czym pochwalić, jakoś bym to zniosła. Ale gdy na moim koncie nie znajdowały się znaczące sukcesy, jeśli chodziło o płeć brzydką, wtedy pytania na temat moich nieistniejących związków bywały krępujące.

Odłożyłam widelec na talerz, skrzyżowałam ręce, kładąc je na stole i chrząkając starałam się maksymalnie oczyścić gardło. Po tych wszystkich czynnościach, spojrzałam na moją rodzinkę z piekła rodem, oznajmiając donośnym głosem:

– Kiedy trawa będzie niebieska, a niebo zielone, wtedy poznacie moją drugą połówkę pączka. Amen.

Sięgnęłam po widelec, a następnie zaczęłam ponownie pochłaniać to, co miałam na talerzu. W pomieszczeniu zapanowała cisza, słychać było tylko mlaskanie wujka Edka, ale to normalne zachowanie, więc nikt nigdy się tym zbytnio nie przejmował.

Zegar tykał, oznajmiając, że czas płynął, a przy stole nadal nikt się nie odezwał. W końcu poirytowana całą sytuacją spojrzałam na osoby, które podobno kochałam. Podkreślam, tylko podobno.

Mój tata miał nieobecny wzrok, widać po jego twarzy, że myślami był daleko. Za to w oczach mojej mamy pojawiły się łzy, a to nie wróżyło nic dobrego.

Wyprostowałam się na krześle i czekałam, aż w końcu moja rodzicielka przemówi, co nastąpiło sekundę później.

– Zanim moje ziemskie życie dobiegnie końca, chciałabym pobawić jeszcze wnuki. – Porwała ze stołu chusteczkę, po czym zaczęła ocierać wilgotne od łez oczy.

Tak właśnie próbowała wzbudzić we mnie poczucie winy. Wiedziałam, że musiałam zmienić obiekt jej zainteresowań. Postanowiłam rzucić na pożarcie świeże mięsko, jakim niewątpliwie był mój brat i jego brzydka małżonka.

– Mamo, nie wiem, czy wiesz, ale jedyne małżeństwo, jakie siedzi przy tym stole, to Sylwia i Karol. – Posłałam bratowej zadowolony uśmieszek. – To ich powinnaś pytać o dzieci.

– Ej, my też jesteśmy małżeństwem – wtrącił się wujek.

Oderwałam wzrok od Sylwii i utkwiłam tym razem spojrzenie w Edku.

– Które jest w stanie się rozmnażać – dodałam.

– Aha. – To była jego odpowiedź, po czym powrócił do jedzenia.

Uśmiechnęłam się kącikiem ust. Lubiłam wuja, zawsze wiedział, kiedy wtrącić swoje trzy grosze.

Ponownie skupiłam wzrok na reszcie rodziny. Na szczęście temat mojego nieistniejącego związku wygasł i mama całą uwagę poświęciła bratu, ucząc go, jak ma zabrać się do roboty. Karol posyłał w moją stronę mrożące w krew w żyłach spojrzenie. Byłam przekonana, że w myślach życzył mi opryszczki i to nie tylko na ustach.

Postanowiłam zakończyć dzisiejsze spotkanie rodzinne. Nie chciałam słuchać o plemnikach Karola i komórce jajowej Sylwii. Mój delikatny umysł nie był w stanie tego wytrzymać.

Wstałam od stołu, a następnie zakomunikowałam wszystkim zgromadzonym:

– Muszę już iść. Jutro mam ciężki dzień.

– Kochanie, szkoda, ale mam nadzieję, że przyjdziesz w następnym tygodniu. – W oczach mamy rozbłysła nadzieja.

Po moim trupie, przysięgłam sobie w myślach.

– Oczywiście. – Uśmiechnęłam się do rodzicielki, po czym kiwnęłam głową na Kaśkę. – Ty młoda, idziesz ze mną. Musimy pogadać.

Od początku obiadu obserwowałam siostrę. Była cicho, to znaczyło, że albo była chora, albo miała gigantyczny niczym wszechświat problem.

Kasia wiedziała, że ze mną się nie dyskutowało. Potulnie wstała od stołu, a następnie podążyła za mną do wyjścia. Nie uszła mojej uwadze jej przygarbiona sylwetka. Wyglądała, jakby szła na ścięcie, a przecież miała tylko porozmawiać ze swoją ukochaną siostrą.

Gdy znalazłyśmy się na zewnątrz, bez zbędnej zwłoki zaatakowałam:

– Mów, kogo mam zabić? – walnęłam z grubej rury.

– Nikogo – odpowiedziała, patrząc na swoje buty.

Zerknęłam na jej ładne balerinki. Miałyśmy ten sam rozmiar, więc ich godziny na jej nogach były policzone.

– Coś mi mówi, że mnie okłamujesz. Mów, co się dzieje – drążyłam temat. Położyłam dłonie na biodrach i groźnie zmarszczyłam brwi, dając jasno do zrozumienia, że nie odpuszczę.

– Mam chłopaka, chyba. – Posłała mi smutny uśmiech. Jej oczy wypełniły się łzami.

– Chyba? – zapytałam zdezorientowana i podeszłam do niej. W razie czego służyłam ramieniem. Mogła je bez skrępowania zasmarkać.

– No tak, bo niby jesteśmy parą, ale on oczekuje dowodu miłości. – Wplotła palce we włosy i mocno szarpnęła. Biedne cebulki.

Słysząc jej słowa, w sekundę w moich żyłach zapłonął gniew tak wielki, że potrafiłabym teraz przenosić góry albo podnieść ciotkę Gertrudę. Po chwili zastanowienia stwierdziłam, że tylko góry.

– Co za gnojek! – Nie hamowałam już złości. Zacisnęłam dłonie w pięści, wyobrażając sobie, że obijam nimi gębę tego idioty. – Przed zabiciem najpierw urwę mu jaja, a potem przypalę nad ogniskiem!

– O mój Boże! Ty nie mówisz poważnie. Prawda? – zapytała przerażona, chwytając mnie za ramiona.

Spojrzałam na nią jak na wariatkę. Przecież doskonale wiedziała, że byłam zdolna do najokrutniejszych zbrodni, jeśli chodziło o bezpieczeństwo moich bliskich. Tylko udawałam, że mi na nich nie zależało.

– Nie rób tego, ja go kocham. – W jej oczach ponownie dostrzegłam łzy, które teraz groziły wylaniem.

– Szybko się odkochasz. – Machnęłam ręką. – Miłość jest przereklamowana.

– Przecież on nie chce ode mnie nie wiadomo czego, tylko dowodu miłości. A przecież go kocham, więc mogę mu go dać.

– Nie! Nie możesz! – wydarłam się na całe gardło. Miałam ochotę trzepnąć Kaśkę w głowę. – On nie jest tego wart. Zostaw ten dowód dla swojego męża.

Musiałam ją jakoś zniechęcić. Tylko jak? Myśl, Kamila, choć raz w swoim życiu użyj tych dwóch szarych komórek w swoim mózgu. Reszta, niestety, dawno temu umarła.

– Nie przesadzaj, wtedy zmienię status na „mężatka” – odpowiedziała spokojnie, wzruszając ramionami.

Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się, o co tej smarkuli chodziło?

– A o czym my tak naprawdę mówimy? – dociekałam.

– No jak to o czym – przewróciła oczami – o statusach na Facebooku. Dawid chce, żebym zmieniła z „wolna” na „w związku”.

Mrugałam, starając się otrząsnąć z szoku, jaki niewątpliwie zafundowała mi własna siostra.

– Dobrze się czujesz? – zapytała po chwili z niepokojem w oczach.

– Tak – odpowiedziałam – i wiesz co? Powinnaś zmienić ten status.

– Naprawdę tak myślisz? Przecież przed chwilą chciałaś go zabić.

– A tam, przeszło mi już. – Zaśmiałam się nerwowo, bawiąc się niesfornym lokiem, który uciekł z kucyka.

Na ustach Kasi pojawił się szeroki uśmiech. Rzuciła mi się na szyję, mocno przyduszając.

– Kocham cię! – wykrzyczała wprost do mojego ucha.

– Ja ciebie też, ale możesz tak nie krzyczeć? Nie musi wiedzieć o tym całe osiedle.

– Ty, Mela, zobacz, dwie kobiety obściskują się obok śmietnika!

Przewróciłam oczami, słysząc pana Muszyńskiego, wścibskiego sąsiada moich rodziców.

– To tylko dwie młode Paskudzkie. Nałóż najpierw okulary, a potem szukaj taniej sensacji, ty stary pierdzielu! Włącz sobie Trudne Sprawy albo Ukrytą Prawdę, a nie szpieguj sąsiadów.

Pani Muszyńska była twardą kobietą, która miała większe jaja niż niejeden facet i potrafiła ustawić swojego męża do pionu.

Nie potrafiłyśmy z Kasią dłużej wytrzymać. Obie zaniosłyśmy się głośnym śmiechem, czym zwróciłyśmy uwagę przechodniów.

– Muszę już iść – wysapałam, ocierając palcami łzy, które zebrały się w kącikach oczu.

– Ja też. Chcę zaraz napisać do Dawida.

Pożegnałam się z siostrą, pomachałam panu Muszyńskiemu na do widzenia i ruszyłam z siatkami pełnymi wałówki w drogę powrotną do domu.

Zrezygnowałam z wezwania taksówki. Do mojego mieszkania miałam tylko półtora kilometra. A po takim obiedzie, jakim uraczyła mnie mama, jak najbardziej przyda mi się spacer.

Będąc już w domu, schowałam jedzenie do lodówki i przygotowałam się na resztę leniwego wieczoru. Czekolada, lody i kakao – zestaw startowy. Jutro naprawdę czekał mnie trudny dzień, dlatego musiałam się trochę porozpieszczać. Nie wiedziałam, kto przyjedzie ze Stanów przypilnować jakieś wielomilionowej inwestycji. Oczywiście nie byłam wtajemniczona w cały ten projekt, ale coś tam słyszałam, gdy przynosiłam kawę do gabinetu. Podobno od tej transakcji wiele zależało, dlatego miała przyjechać szycha z zagranicy. W firmie plotkowano, że sam prezes zawita w nasze skromne progi. Ja jednak akurat w tę rewelację nie wierzyłam.

Zabrałam swoje słodkości, by udać się do salonu w celu zażycia relaksu przed telewizorem. Miałam zamiar trochę się pośmiać, dlatego postanowiłam zrobić sobie maraton „Piły”.

Gdy tylko usadowiłam się na kanapie z pilotem w ręce, obok mnie zmaterializował się Maurycy. Pewnie znów będzie próbował wyłudzić coś do jedzenia. Ta bestia była wiecznie nienajedzona, tak samo zresztą jak jego pani.

Zaskoczył mnie jednak, zwijając się w kulkę obok mnie, cichutko pomrukując z zadowoleniem. Albo to cisza przed burzą i za niedługo zacznie wrzeszczeć, że chce jeść, albo faktycznie postanowił mi dzisiaj odpuścić.

Licząc, że będę miała święty spokój, włączyłam telewizor i dałam się wciągnąć w fabułę, zapominając na jakiś czas o bożym świecie.

Rozdział 3

Kamila

Siedziałam na łóżku i od dziesięciu minut próbowałam uchylić powieki. Było to o tyle trudne, że one w żaden sposób nie chciały ze mną współpracować, a musiałam już wyjść do pracy. Niechętnie podniosłam swoje obolałe, protestujące ciało do pozycji siedzącej i czekałam, aż te buntowniczki w końcu skapitulują i pozwolą mi spojrzeć na świat.

Po kolejnych kilku minutach bezczynnego siedzenia na łóżku, na szafce po mojej lewej stronie obudziła się do życia komórka. To była już czwarta drzemka. Teoretycznie miałam jeszcze czas, praktycznie byłam już spóźniona. Dzisiejszy dzień był naprawdę ważny, nie mogłam się spóźnić na spotkanie z wielkimi szychami ze Stanów.

Nie mając innego wyjścia, wstałam więc z łóżka i bardzo, ale to bardzo wolnym krokiem podeszłam do lustra. Gdy tylko znalazłam się naprzeciwko zwierciadła, moje oczy same się otworzyły. To zawsze działało, najlepsza pobudka to szok wywołany własnym wyglądem z rana. Dlaczego prawdziwe życie nie mogło być choć w małym stopniu takie jak w filmie? Tam główna bohaterka budziła się z uśmiechem na ustach i w pełnym makijażu, a z jej idealnego koczka nie wychodził żaden zbłąkany kosmyk. Wkładała szpileczki i z radością biegła robić śniadanie swojemu mężczyźnie, który był tak samo odpicowany jak ona.

Wypuściłam powietrze z płuc, dotykając gniazda na głowie. Zaczęłam dokładnie sprawdzać, czy żaden niechciany lokator nie zrobił sobie z moich włosów tymczasowego lokum. Po udanej inspekcji i upewnieniu się, że oprócz kota nie miałam innego zwierzątka na utrzymaniu, sięgnęłam po grzebień i zaczęłam walczyć z tapirem na głowie. Po piętnastu minutach nierównej walki, przekleństw oraz chęci użycia nożyczek, w końcu udało mi się okiełznać moją burzę loków.

Spojrzałam na grzebień w dłoni i skrzywiłam się, widząc, że z tego, co na nim pozostało, mogłam spokojnie zrobić perukę i to niejedną.

Rzuciłam przedmiot tortur na łóżko, a następnie udałam się do łazienki w poszukiwaniu ulgi dla moich obolałych mięśni. Gdy znalazłam się w środku, z tęsknotą w oczach spojrzałam na wannę, która aż mnie wołała: „Olej wszystko i chodź do mnie, piękna”. Jednak z braku czasu musiałam zadowolić się tylko szybkim prysznicem.

Poczłapałam w stronę kabiny, ściągając z siebie koszulkę z żyrafą, i wskoczyłam pod natrysk. Ulga, jaką poczułam, nie mogła się równać z niczym innym, co do tej pory przeżyłam. Moje mięśnie obudziły się do życia i niczym Elza z Krainy lodu mogłam stawić czoła przeciwnościom losu. Po prysznicu i dokładnym wytarciu się różowym, puchatym ręcznikiem – którego nie powstydziłaby się Barbie – nago ruszyłam do pokoju, by przygotować ubranie do pracy.

Stanęłam przed wielgachną szafą i zaczęłam przygryzać nerwowo dolną wargę. W ustach poczułam metaliczny posmak krwi. Po chwili, która wydawała się wiecznością, zdecydowałam się na ten desperacki krok. Drżącą dłonią chwyciłam gałkę i uchyliłam drzwiczki. Nie udało mi się odskoczyć i cała zawartość wylądowała na moim ciele. Upadłam na podłogę z głośnym łoskotem. Byłam przekonana, że sąsiad z dołu pomyślał, że nad jego głową wybuchła bomba i to nie taka zwykła, a atomowa. Łapiąc powietrze, próbowałam wygrzebać się spod sterty ubrań, którą nazywałam „ekskluzywną garderobą ze szmateksu”.

Gdy w końcu podniosłam się na nogi, spojrzałam na piętrzący się przede mną stos ciuchów. Każdego wieczoru obiecywałam sobie zrobić porządek w szafie i niestety tylko na planach się kończyło. Moje motto życiowe brzmiało: „Jeśli musisz zrobić coś dziś, zrób to za tydzień albo wcale”.

Z głośnym westchnieniem zaczęłam szukać czegoś, czego nie trzeba będzie prasować. W końcu udało mi się odnaleźć mój ulubiony błękitny sweterek oraz spodnie wizytowe, które same prasowały się na nogach.

Z wielkim uśmiechem na ustach nałożyłam sweterek, który wszedł gładko, za to ze spodniami miałam już kłopot. Dawno nie miałam ich na sobie i najprawdopodobniej zbiegły się w praniu. Musiałam nacisnąć na pralce nieodpowiedni guzik.

Zrezygnowana, zrobiłam jedyną słuszną w tym momencie rzecz. Położyłam się na łóżku i zaczęłam siłować się z ciuchem. Po kilku minutach nierównej walki, sapiąc niczym staruszka wchodząca na Mount Everest, udało mi się zapiąć ostatni guzik. Wszystko byłoby super, gdybym jeszcze potrafiła wstać, nie prując przy tym materiału.

Rozłożyłam się na materacu niczym rozgwiazda i starałam się znaleźć wyjście z tej trudnej sytuacji. Szwy wciskały mi się w tyłek, powodując dyskomfort, dlatego musiałam działać szybko. Zdecydowałam się w końcu sturlać z łóżka. Zrobiłam to jednak zbyt gwałtownie i moje ręce nie nadążyły za resztą ciała.

Po raz kolejny dzisiejszego dnia wylądowałam na podłodze, a była dopiero godzina ósma. Brawo ja. Gdy tak leżałam ledwo żywa, los okrutnie ze mnie zadrwił. Guzik w spodniach wystrzelił w powietrze z szybkością strzały, niszcząc wszystko, co napotkał na swojej drodze. Dziękowałam Bogu, że mieszkałam sama i nikogo nie naraziłam na utratę zdrowia, a nawet życia. Już oczami wyobraźni widziałam te nagłówki w kolorowej prasie: „Zabiła współlokatorkę guzikiem, który wystrzelił z jej spodni”. Moja rodzinka nie dałaby mi spokoju do końca życia. Byłabym obiektem żartów na każdej imprezie, a Sylwia otrzymałaby ode mnie nabitą broń, której mogłaby użyć, by mi dopiec.

Podniosłam swoje ciało z podłogi, by ściągnąć nieszczęsne spodnie, które zbiegły się w praniu. Rzuciłam nimi przez pokój, obiecując sobie, że przy pierwszej nadarzającej się okazji spalę je nad ogniskiem.

Nie mając wyjścia, sięgnęłam po spódnicę, która miała wszytą gumkę, dlatego żadna pralka nie była jej straszna. Moje roztrzepanie doprowadziło do tego, że będę musiała zmienić całą garderobę. Nie uśmiechało mi się stać o czwartej rano w gigantycznej kolejce przed szmateksem i czekać, aż otworzą drzwi sklepu o dziewiątej. Gdyby jeszcze można było wejść do środka kulturalnie i kupić to, co się chciało, to przymknęłabym na to oko. Ale tam toczyła się regularna bitwa na maczety i noże.

Nigdy nie wiedziałam, czy uda mi się tam cokolwiek upolować. Ewentualnie mogłam stracić ząb albo pukiel włosów, szarpiąc się z siedemdziesięcioletnią staruszką o skórzaną spódniczkę mini. Niestety, doświadczyłam tego tydzień temu. Kiedy w końcu udało mi się wyszarpać kobiecinie nieszczęsny ciuch, obrażona babuleńka zaczęła wyzywać mnie od dziwek. Gdyby jeszcze ta spódniczka na mnie pasowała, a nie wchodziła tylko na jedno udo, machnęłabym ręką na tę starą harpię i wyszła zadowolona z sklepu. Miałam jednak pecha i za żadne skarby nie potrafiłam się w nią wcisnąć. Mimo tego i tak, na złość kobiecie, kupiłam ten skrawek materiału. Najwyżej ubiorę w nią Maurycego i będę miała idealną okazję, by się z niego pośmiać.

Chwyciłam torebkę i już miałam ruszyć do drzwi, gdy małe ząbki i pazurki wbiły się w moją łydkę, skutecznie mnie unieruchamiając. Spojrzałam w dół na wielkie ślepia Maurycego, w których czaiło się czyste zło. Ten zwierzak naprawdę czasami mnie przerażał. Miałam wrażenie, że zła dusza go opętała i próbowała zawładnąć również moim życiem.

Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się z umysłu tych okrutnych myśli, po czym nachyliłam się i odczepiłam kocura od nogi. Wiedziałam doskonale, czego chciała ta cholera. On żył tylko dla jedzenia. W sumie, jak się tak nad tym zastanowić, to ciągnął swój do swego.

Z Maurycym w ramionach udałam się do kuchni. Wyciągnęłam z szafki kocią karmę i nasypałam ją do miseczki. Spojrzałam na sierściucha, który nie odrywał wzroku od żarcia.

– Zobaczysz, kiedy zamiast chodzić, zaczniesz się turlać, przechodzisz na dietę – zagroziłam.

Nawet na mnie nie zerknął, tylko nadal jak zahipnotyzowany patrzył na karmę.

Westchnęłam głośno, po czym postawiłam kota oraz miseczkę na podłodze. Zwierzak dosłownie rzucił się na pokarm. Nie liczyło się dla niego teraz nic oprócz tego, by napełnić swój wiecznie pusty żołądek.

– A może tak „dziękuję” albo „kocham cię”? – Skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na tego żarłoka. Po chwili jednak machnęłam na niego dłonią i udałam się w stronę wyjścia.

Przy drzwiach nachyliłam się po płaszcz i gdy już otrzepałam go z kocich kłaczków, nałożyłam okrycie na ramiona i opuściłam w spokoju dom.

Będąc na dworze, poczułam przyjemny wietrzyk, który delikatnie muskał moją pucołowatą twarz. Zerknęłam w stronę mojego „porszaka” i odetchnęłam z ulgą, widząc go na swoim miejscu. Byłam zaskoczona, że żaden złodziej nie zapragnął go ukraść. Mając taką okazję przed nosem, dosłownie powinni się o niego bić. A tu nic. Nawet kół nie chcieli zabrać.

Gdy w końcu stanęłam przed moją furą, zaczęłam zastanawiać się, czy dzisiaj odpali, czy znów będę musiała uśmiechnąć się zalotnie do któregoś z sąsiadów, by mnie lekko popchnął.

Spojrzałam z miłością na pordzewiałą karoserię. Po chwili tuż za sobą usłyszałam parę roześmianych nastolatków.

– Patrz, jaki złom!

W pierwszym momencie pomyślałam, że mówią o mnie. W końcu trzydziestka na karku, kości już nie te i od czasu do czasu mogły zaskrzypieć. Jednak po chwili zdałam sobie sprawę, że tu nie chodziło o moją skromną osobę, a o fiata 126p.

Odwróciłam się do gówniarzy, drąc się na całe gardło:

– Nie złom, tylko antyk! – Dopiero gdy wypowiedziałam te słowa na głos, uświadomiłam sobie, że w moich ustach złom i antyk brzmiały tak samo. Nie mogłam już jednak się wycofać i musiałam twardo obstawać przy swoim stanowisku.

Małolaty na szczęście nie wdały się ze mną pyskówkę, tylko udały się w kierunku pobliskiej szkoły.

Zaczęłam ich w duchu przeklinać i życzyć im pał na najbliższej klasówce. Wyszła ze mnie jędza, ale nie mogłam przecież pozwolić, by obrażano mojego Maluszka. Dostałam go od wujka Edka na osiemnaste urodziny i jak na razie sprawdzał się bardzo dobrze, wymagał tylko kilku napraw w roku.

Gdy gówniarze zniknęli mi z oczu, włożyłam swój arystokratyczny tyłek do środka i zaczęłam z czułością głaskać kierownicę. To był nasz codzienny rytuał. Tą pieszczotą błagałam Maluszka, by nie miał dzisiaj focha i łaskawie odpalił.

Przekręciłam kluczyk w stacyjce i wstrzymałam oddech, czekając na to, co miało się za chwilę stać. Pierwsza próba skończyła się niepowodzeniem. Jęknęłam rozczarowana, ale wiedziałam, że nie mogłam się poddać. Po raz kolejny próbowałam go zmusić, aby powrócił do świata żywych. Zaczął charczeć i wydawać z siebie dziwne odgłosy. Uśmiechnęłam się zadowolona, wiedząc, że za chwilę maluch odpali i niczym samochód wyścigowy, ruszy przed siebie z piskiem opon, wioząc mnie do krainy wiecznej szczęśliwości zwanej pracą.

Poprawiłam się w fotelu, po czym ponowiłam próbę odpalenia uparciucha. Nadal jednak nic się nie działo. Oparłam czoło o kierownicę i zaczęłam odprawiać egzorcyzmy. To była moja ostatnia deska ratunku. Używałam jej tylko w nagłych sytuacjach, a dzisiaj właśnie w takiej się znalazłam. Nie uśmiechało mi się iść w szpilkach po nierównym terenie w stronę zatłoczonego dworca autobusowego, a potem czekać na busa, który zabierze mnie oraz trzydzieścioro rozwrzeszczanych licealistów do Katowic. Nienawidziłam jeździć komunikacją miejską z uczniami. Droga piekielnie mi się wtedy dłużyła, powodując ból głowy i uszu, kiedy to rozhisteryzowane nastolatki piszczały do siebie, opowiadając fascynujące historie ze swojego życia erotycznego. Najgorsze było to, że w nich widziałam siebie z dawnych lat. Tak samo się zachowywałam, albo nawet gorzej.

Podniosłam głowę znad kierownicy, a potem zerknęłam na zegarek. Jeśli zaraz nie wyjadę, jak nic spóźnię się do pracy i będę mieć wielkie kłopoty.

Westchnęłam zrezygnowana, po czym chwyciłam ponownie kluczyk i go przekręciłam. Zalała mnie fala ulgi, kiedy samochodzik w końcu odpalił.

Uśmiechnęłam się szeroko, a następnie włączyłam się do ruchu. Oczywiście nie spojrzałam w lusterko. No bo po co? Gdy tylko wyjechałam na ulicę, tuż za sobą usłyszałam dźwięk klaksonu. Korbką uchyliłam okno i wystawiłam rękę w geście przeprosin, ale zaraz schowałam ją do środka. Nie chciałam, by kierowca innego pojazdu pomyślał, że pokazuję mu środkowy palec. Już raz miałam taką sytuację. Urażony mężczyzna gonił mnie potem przez pół miasta. Na szczęście udało mi się przed nim uciec. Aż strach pomyśleć, co by mi zrobił, gdyby mnie wtedy dopadł.

W ogóle rzadko używałam tego obraźliwego gestu. Jeśli dobrze pamiętam, to chyba tylko dwa razy w życiu pokazałam trzeci palec. Pierwszy raz Kasi, gdy porwała ze stołu ostatniego pączka, a drugi, kiedy Sylwia zjadła ostatnią czekoladkę. Jednak moje zachowanie względem siostry i bratowej było jak najbardziej uzasadnione.

Zerknęłam w lusterko i dostrzegłam, że kierowca, który jeszcze minutę temu mnie przeklinał, skręcił w lewo. Westchnęłam z ulgą i zadowolona włączyłam radio. Nie posiadałam w samochodzie anteny, ale jakimś cudem odbierałam jedną stację – Radio Piekary. Była to moja ulubiona rozgłośnia radiowa. Zawsze puszczali najlepsze przeboje, do których nóżka sama podrygiwała w takt muzyki.

Gdzieś tak w połowie drogi do Katowic poczułam nagły spadek cukru. Na szczęście w tym samym momencie zatrzymałam się na światłach i miałam czas, aby poszukać w schowku batonika. Gdy tylko uchyliłam drzwiczki, dwadzieścia sztuk Prince Polo wysypało się na podłogę samochodu. Uśmiechnęłam się, sięgając po jednego i czym prędzej zatopiłam w nim zęby.

Trzy wafelki później w moich oczach stanęły łzy, gdy usłyszałam w radiu mój ulubiony utwór.

Gdy widzę słodycze to kwiczę,

A oczy mi świecą jak znicze.

Lecz dobrze o tym wiesz,

Że połknąłbym jak zwierz,

Co tylko, co tylko, tylko chcesz.

Zaczęłam śpiewać najgłośniej, jak tylko potrafiłam. Nie zważałam na to, że stałam na światłach, a okno miałam uchylone. Nie obchodziło mnie również to, że piątka facetów z samochodu obok patrzyła na mnie jak na wariatkę. Nic nie mogło mnie powstrzymać przed zrobieniem z siebie idiotki.

Gdy światła zmieniły się na zielone, puściłam oczko mężczyznom i jak strzała wystrzeliłam swoim Maluszkiem do przodu.

Piętnaście minut później zaparkowałam przed budynkiem firmy, opuściłam pojazd i spojrzałam na wielki moloch przede mną.

Kolejny dzień w tym paskudnym miejscu, pomyślałam, a następnie ruszyłam w stronę drzwi.

Rozdział 4

Marcin

– Ziemia do Marcina.

Poczułem delikatne szarpnięcie za ramię. Uchyliłem niechętnie powieki i spojrzałem na Pawła, który siedział obok mnie na tylnej kanapie samochodu i bezczelnie się do mnie uśmiechał.

– Czego chcesz? – zapytałem zły, że przerwał mi sen o blondynce, której długie nogi miałem owinięte wokół bioder.

– Za kilka minut będziemy na miejscu, więc się ogarnij – zakomunikował, po czym sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął komórkę. Po chwili zaczął się głupio uśmiechać do ekranu.

Potarłem ręką podbródek, a następnie wyjrzałem przez okno w samochodzie.

Ostatni raz Katowice odwiedziłem trzy lata temu. To była krótka wizyta, ślub kuzynki, a od razu po ceremonii wyleciałem z powrotem do Stanów. Miałem nosa, by pojawić się dzień wcześniej w domu. Gdy otworzyłem drzwi swojego apartamentu, wiedziałem już, że moje życie ulegnie diametralnej zmianie.

Moja piękna narzeczona obściskiwała się na kanapie z moim najlepszym kumplem. W pracy oraz w życiu prywatnym cechowało mnie opanowanie. Potrafiłem utrzymać nerwy na wodzy, dlatego nie spuszczając wzroku z zakochanych gołąbków, usiadłem naprzeciwko nich i czekałem, aż przedstawienie się skończy.

Po pięciu minutach Eliza w końcu zarejestrowała moją obecność. Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem tak przerażającego krzyku. Próbowała zrzucić z siebie Mateusza, cały czas wrzeszcząc w moją stronę: „Kochanie, to nie tak, jak myślisz!”.

Zacząłem się zastanawiać, co jeszcze mogli robić bez ubrań, oprócz parzenia się jak króliki. Niestety, mimo usilnych starań nie potrafiłem wymyślić niczego sensownego.

Oboje przerażeni biegali po apartamencie i próbowali zlokalizować swoje ciuchy. Osobiście nie cieszyłem się z widoku dyndającego między nogami przyrodzenia Mateusza. Wolałem, aby jak najszybciej zakrył swoje ubogie klejnoty i przestał raczyć mnie tym dość przykrym widokiem. Powinienem mu współczuć, a nie wściekać się o to, że przeleciał moją narzeczoną. W sumie zacząłem się zastanawiać, jak on to zrobił tym mikrusem.

– Kochanie, to nic nie znaczyło, to był błąd. Chwila zapomnienia. Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham.

Zapewniała mnie o swojej wielkiej miłości. Szkoda tylko, że okazywała ją w taki dziwkarski sposób.

Nie kochała mnie i wiedziałem o tym od samego początku. Uwielbiała za to wydawać moje pieniądze. Była w tym naprawdę świetna. Jej rekord to trzysta tysięcy dolarów przepuszczone jednego dnia. Gdyby jeszcze kupiła za tę kwotę samochód, mógłbym przymknąć na to oko. Ona jednak roztrwoniła taką sumę na kilka torebek, które teraz kurzyły się w garderobie, bo jej zdaniem były już niemodne.

Spojrzałem na swoją byłą już narzeczoną i oznajmiłem:

– Masz pół godziny, aby zabrać swoje rzeczy i wynieść się z mojego domu.

– Ale Marcin…

– Nie dyskutuj ze mną – przerwałem jej. Wstałem z krzesła i skierowałem się w stronę drzwi. – A, i jeszcze jedno – dodałem. – Zabierasz tylko swoje rzeczy. Wszystko, co zostało kupione za moje pieniądze, ma pozostać w apartamencie.

– Nie możesz mi tego zrobić! – krzyknęła, pokazując swoją prawdziwą twarz wrednej, zakłamanej suki. – To są moje rzeczy!

– Mogę i właśnie to robię. – Po tych słowach opuściłem swoje mieszkanie, licząc, że Eliza zniknie z mojego życia raz na zawsze. Niestety tak się nie stało. Od trzech lat nie potrafiłem pozbyć się tego wrzodu.

– Marcin, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Pytanie wyrwało mnie ze wspomnień.

Odwróciłem głowę od okna i wbiłem wzrok w Pawła, który w rękach trzymał otwartą teczkę z dokumentami.

– Przepraszam, jestem trochę zmęczony – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Przylecieliśmy dwa dni temu, ale nadal odczuwałem skutki zmiany czasu.

– Coś mi się wydaje, że nie tylko o to chodzi.

Paweł znał mnie jak własną kieszeń. Wiedział również o moich kłopotach z eks. Był nie tylko moim wspólnikiem, ale również najlepszym przyjacielem. Ufałem mu, choć z natury trzymałem ludzi na dystans, nie pozwalając sobie na bliższe relacje. Patrząc wstecz, doszedłem do wniosku, że wszystkim moim znajomym zależało tylko na pieniądzach. Były one magnesem przyciągającym fałszywych przyjaciół. Na szczęście Paweł się do nich nie zaliczał.

– Masz rację – westchnąłem. – Planuję morderstwo i właśnie to mnie tak męczy.

Ponownie zerknąłem na kumpla, który uśmiechał się lewym kącikiem ust.

– Co tym razem zrobiła? – zapytał, wiedząc, że chodziło o konkretną kobietę.

– Raczej zapytaj, czego nie zrobiła. Ta wariatka przechodzi już samą siebie. Dwa dni temu wtargnęła do mojego mieszkania i dosłownie się na mnie rzuciła. Ledwo co udało mi się uniknąć gwałtu!

Mój przyjaciel przez chwilę spoglądał na mnie oczami wielkimi jak spodki, po czym wybuchnął głośnym śmiechem, raniąc przy tym moje uszy.

– Śmiej się, śmiej – ciągnąłem – ale ja naprawdę nie daję już rady. – Potarłem ręką czoło. Byłem zmęczony ciągłą wojną między mną a byłą narzeczoną. Chciałbym w końcu ruszyć dalej ze swoim życiem, ale z Elizą przyczepioną do nogi było to trudne.

– Wiesz, że to nękanie i podchodzi pod paragraf? – Paweł już się nie śmiał. Jedyne, co pozostało po jego ataku wesołości, to łzy w kącikach oczu.

– Wiem i chyba będę musiał to zgłosić, bo tak dalej żyć nie potrafię.

Obsesja Elizy była nie do zniesienia. Cały czas za mną chodziła i zatruwała mi życie. Od trzech lat nie miałem dziewczyny i nie mówimy tu o stałym związku, ale chociażby o kobiecie na jedną noc. Gdy poznawałem potencjalną kochankę, Eliza wyskakiwała ze swojej nory, skutecznie odstraszając moją zdobycz. Czułem się, jakbym był znów prawiczkiem. Bałem się momentu, kiedy w końcu uda mi się kogoś usidlić, a ja nie będę wstanie sprostać zadaniu i narobię sobie przy kobiecie wstydu.

– Dojechaliśmy.

Paweł skutecznie wyrwał mnie ze szponów własnych myśli.

Przez najbliższy miesiąc będę w Polsce, w miejscu, do którego ta żmija nie miała zamiaru przyjeżdżać. Wstydziła się własnych korzeni i udawała przed wszystkimi, że była rodowitą Amerykanką. Szkoda tylko, że nadal zaciągała wschodnioeuropejskim akcentem. Tylko głuchy dałby się nabrać na jej próby ukrycia swojej prawdziwej narodowości.

– Czas zacząć robienie porządków – zwróciłem się do przyjaciela, po czym obaj wysiedliśmy z samochodu.

Spojrzałem na budynek przed sobą. To była moja duma. Cieszyłem się, że to właśnie w Polsce miałem filię swojej firmy, której główna siedziba mieściła się w Nowym Jorku.

– Nie stój jak wół tylko chodź – ponaglił mnie Paweł

Przeszedł obok, ruszając w stronę drzwi. Nie mając wyboru, podążyłem za nim.

Cieszyła mnie perspektywa spędzenia miesiąca w ojczyźnie. Wiedziałem jednak, że przez najbliższe tygodnie czekało nas wiele pracy, więc nawet nie marzyłem o odpoczynku. Musiałem zająć się ratowaniem firmy. Zatrudniając Sokołowskiego, myślałem, że stanie na wysokości zadania i będzie prawidłowo zarządzał finansami. On jednak wolał bawić się za cudze pieniądze. Powinienem wcześniej zareagować, ale nie miałem wystarczającej wiedzy na temat jego nieudolności w prowadzeniu biznesu.

Gdy tylko weszliśmy do budynku, przywitała nas recepcjonistka. Podejrzewałem, że większość pracowników przyszło dziś do pracy wcześniej, wiedząc, że samo kierownictwo najwyższego szczebla miało pojawić się w firmie. Zastanawiałem się tylko, kiedy zaczną się pielgrzymki do naszych tyłków, by móc je z należytym szacunkiem pocałować.

– Dzień dobry. Jestem Marta – zaszczebiotała kobieta w zbyt krótkiej spódnicy.

Lubiłem długie, odsłonięte zgrabne nogi, ale w sypialni, nie w miejscu pracy. Ceniłem w pracowniku skromność, a kobieta stojąca przede mną nie znała tego słowa.

– Dzień dobry – odpowiedzieliśmy z Pawłem jednocześnie.

Spojrzałem na przyjaciela, który pożądliwym wzrokiem oceniał sylwetkę Marty. Wiedziałem, że musiałem zainterweniować i przerwać rojące się w jego głowie zboczone fantazje. Paweł był chodzącą katastrofą. Jak magnes przyciągał do siebie kobiety chcące tylko jego pieniędzy. Nawet ja nie miałem takiego pecha. Sam sobie jednak był winien, powinien czasami posłuchać mózgu, a nie fiuta.

– Paweł, idziemy. – Poklepałem mężczyznę po ramieniu, odwracając jego uwagę od kobiety, która kokieteryjnie zatrzepotała rzęsami.

– Może panów zaprowadzę? – zaproponowała recepcjonistka, robiąc krok w naszą stronę.

– Dziękuję, ale potrafię trafić sam do mojego gabinetu – odburknąłem.

Chyba zapomniała, że to ja byłem tu szefem i doskonale wiedziałem, gdzie co się znajdowało w budynku. Nie musiała prowadzić mnie za rączkę, jak jakiegoś przedszkolaka.

Pociągnąłem kumpla za łokieć i ruszyliśmy w stronę windy.

– Nie musiałeś być taki niemiły. – Po chwili odezwał się mój wspólnik, wyraźnie wkurzony moim zachowaniem.

– Wiem, co takim panienkom chodzi po głowach. Widziała w nas tylko dolary.

– Nie mierz wszystkich miarą Elizy – oburzył się. – To, że twoja eks jest suką, nie znaczy, że wszystkie kobiety takie są.

Przystanąłem i spojrzałem przyjacielowi w oczy. On naprawdę wierzył w to, co mówił.

– Ciekawe, czy uśmiechałaby się tak do ciebie, gdybyś był gołodupcem, który siedzi na garnuszku u mamy.

– Pewnie nie…

– No widzisz, i o tym właśnie mówię. – Poklepałem go po ramieniu. – Kobiety lubią pieniądze, drogie garnitury oraz luksusowe samochody stojące na parkingu. Jesteśmy jak błyszczące przedmioty, a one są jak sroki. Wystarczy tylko, że pstrykniemy palcami, a one chcą spełniać każdą naszą zachciankę. Oczywiście potem musimy im się odwdzięczyć, udając bankomat.

– A wiesz, co ja myślę? – wtrącił Paweł, posyłając mi kpiący uśmiech.

– Co takiego?

– Że musisz kogoś zaliczyć. – Podzielił się ze mną złotą myślą, po czym stanął przy automacie z kawą.

– Masz stuprocentową rację, przyjacielu, ale Eliza blokuje mojego fiuta już od trzech lat.

– Ale tej wariatki tu nie ma i możesz śmiało poużywać życia. – Wrzucił do automatu kilka monet i wybrał napój.

Przez chwilę zastanawiałem się nad jego słowami, po czym rzekłem:

– Mam trzydzieści lat i chcę się w końcu ustatkować. Nie mam zamiaru wdawać się w romans, który zakończy się po miesiącu, gdy będę musiał wrócić do Stanów.

– A może się zakochasz i postanowisz zostać?

Spojrzałem na niego jak na wariata, którym chyba był, skoro wypowiedział swoje myśli na głos.

– To się nigdy nie stanie. Dwadzieścia cztery lata mieszkam w Nowym Jorku i nie mam zamiaru nigdzie się wyprowadzać.

– Nawet dla miłości?

– Nawet dla niej – zapewniłem szybko. – A nawiasem mówiąc, miłość nie istnieje. Na początku jest fascynacja, pożądanie, a potem przywiązanie.

– Uważasz, że twoi rodzice są ze sobą tylko z przyzwyczajenia? – zapytał, marszcząc czoło.

Przed oczami stanął mi obraz uśmiechniętych rodziców. Ojciec patrzył na matkę jak na najcenniejszy skarb. Nie mógł udawać uczucia.

– Zdarzają się wyjątki – odparłem.

Paweł tylko się uśmiechnął, po czym odebrał przygotowaną kawę i obaj weszliśmy do otwartej windy. Gdy drzwi miały się zasunąć, w progu stanęła kobieta z burzą rudych włosów na głowie. W ręku trzymała telefon i głupio się do niego uśmiechała. Zauważyłem również, że nuciła coś pod nosem.

Nieznajoma, nieświadoma naszej obecności, weszła do windy, kołysząc biodrami w takt niesłyszalnej dla nas muzyki i dopiero będąc w środku, zaśpiewała głośniej:

– A tam Gucio Maję liże!

Rozdział 5

Kamila

Sunęłam po holu niczym królowa. Co chwilę zerkałam spod półprzymkniętych powiek na swoich poddanych, jednocześnie uśmiechając się kącikiem ust.

Zawdzięczali mi wiele. To właśnie dzięki mojemu niezwykłemu talentowi, nie zasypiali na stojąco podczas pracy. Dawałam im dawkę energii, której potrzebowali bardziej niż tlenu. W kręgu wtajemniczonych byłam nazywana dilerem, czarnym aniołem. Każdy wiedział, że byłam najlepsza w tym fachu. Jednym zajmowało to kilka lat, inni nawet przez całe życie nie potrafili zaparzyć takiej kawy, jaką robiłam ja.

– Uważaj, jak chodzisz!

Kobiecy głos sprowadził mnie z powrotem na ziemię.

Otworzyłam oczy – nawet nie zdawałam sobie sprawy, że miałam je zamknięte – i spojrzałam w kierunku, skąd dochodził znajomy dźwięk.

Przede mną stała wkurzona Marta. Dla podkreślenia swojego zdenerwowania, skrzyżowała ręce na sztucznych piersiach i tupała nogą. Jej mocno zaciśnięte usta na pewno nie dodawały jej uroku. Co tu dużo mówić, po prostu była brzydka.